Głos góry - ebook
Głos góry - ebook
Po niemal czterdziestu latach PIW wznawia (wydanie poprawione i z dodanym posłowiem tłumaczki) klasyczną powieść japońskiego noblisty Yasunariego Kawabaty Głos góry. Ta z pozoru prosta historia o starzejącym się mężczyźnie i jego rodzinie – opisana pięknym, powolnym językiem – jest dla Kawabaty przyczynkiem do refleksji nad przemijającymi czasami oraz nad elementami niesamowitymi lub nadprzyrodzonymi w ludzkim życiu. Tłumaczka, Ewa Szulc w posłowiu zwraca uwagę, że „najistotniejszą rolę w Głosie góry pełni wyrafinowane piękno”. I jest to piękno przyrody w jej różnorodności, piękno krajobrazów, piękno rzeczy i przedmiotów, piękno pracy rąk ludzkich, a w końcu piękno samego człowieka, zwłaszcza kobiet ubranych w tradycyjne japońskie kimono.
Głos góry jest jedyną współczesną japońską powieścią, która znalazła się na liście najlepszych książek Norweskiego Klubu Książki.
Spis treści
Głos góry
Skrzydła cykady
Płomienne obłoki
Kasztan
Sen o wyspie
Zimowa wiśnia
Woda o poranku
Głos wśród nocy
Wiosenne dzwony
Dom ptaka
Ogród w stolicy
Blizna
W deszczu
Rój komarów
Jajo węża
Jesienna ryba
Kawabata Yasunari – kwintesencja japońskości
Przypisy
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8196-209-4 |
Rozmiar pliku: | 731 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1.
Ściągnąwszy nieco brwi i lekko rozchyliwszy usta, Shingo Ogata zdawał się coś rozważać. Dla kogoś patrzącego z boku nie wyglądało chyba na to, że rozmyśla. Raczej, że coś go dręczy.
Jego syn, Shuichi, dostrzegł to, ale jak zwykle nie przywiązywał do tego wagi. Dla niego zamyślenie ojca było bardziej oczywiste niż dla samego Shingo. Jakby coś przywoływał w pamięci.
Ojciec zdjął kapelusz, po czym położył go na kolanach, przytrzymując palcami prawej ręki. Shuichi odebrał mu go bez słowa i wsunął na półkę.
– Hm… jak by to…
Shingo zazwyczaj z trudem wydobywał z siebie słowa.
– Ta… służąca, która właśnie odeszła… jakże jej było na imię?
– Ojciec ma na myśli Kayo?
– A tak, Kayo… Kiedy odeszła?
– W ubiegły czwartek, pięć dni temu.
– Pięć dni, mówisz? Odprawiliśmy ją zaledwie pięć dni temu, a ja już nie pamiętam ani jej twarzy, ani ubrania. Dziwne, co?
„Ojciec przesadza” – pomyślał Shuichi.
– Ta Kayo, rozumiesz, dwa czy trzy dni przedtem… zanim odeszła… Wychodziłem właśnie na spacer i wkładając geta¹, zauważyłem coś na nodze. Mówię „to chyba jakaś grzybica czy co?”, a ona wtedy powiedziała „po prostu nogę pan szanowną obtarł”. Było to jakieś takie, że poczułem się… zaskoczony. Faktycznie po ostatnim spacerze miałem piętę obtartą rzemieniem od sandała… ale ona o zwykłej skaleczonej nodze powiedziała „szanowna noga”. Zdziwiłem się, że jest aż tak uprzejma. Teraz dopiero do mnie dotarło, że użyła słowa „szanowna” w stosunku do nogi. To nie ja byłem „szanowny”, to moja noga. Nie miałem się czemu dziwić. Po prostu Kayo mówi niepoprawnie i przez to dałem się oszukać. Teraz dopiero mnie to uderzyło – opowiadał Shingo.
– A nie przesłyszał się ojciec po prostu?
– Powiedziała „szanowna noga”.
– Mając na myśli nogę ojca obtartą przez pasek od geta?
– Tak.
– Aha. No to według mnie ojciec ma rację. Kayo zrobiła błąd.
Ojciec pochodził z prowincji, więc nie zawsze był pewien swego tokijskiego akcentu. Za to Shuichi wychował się w Tokio.
– Powiedziała „nogę pan szanowną obtarł”, więc odniosłem wrażenie, że specjalnie w stosunku do mnie użyła tego uprzejmego zwrotu. Zabrzmiało to bardzo ładnie. Odprowadziła mnie do drzwi i tam uklękła. A ta „szanowność” odnosiła się do nogi w sandale! Teraz dopiero sobie uświadomiłem, jak ona się w istocie wyraziła… a patrz, nie mogłem sobie przypomnieć jej imienia. Twarzy ani sukienki też dobrze nie pamiętam. Ta Kayo była u nas jakieś pół roku, prawda?
– Tak, ojcze.
Shuichi przywykł już do tego rodzaju problemów i bynajmniej go to nie ruszało.
Sam Shingo również się przyzwyczaił, a jednak odczuwał lekki niepokój. Ilekroć usiłował wyobrazić sobie Kayo, zupełnie nie mógł odtworzyć w pamięci jej wyraźnego obrazu. Sytuacja taka zwykle trochę go irytowała.
I teraz też Shingo widzi przed oczyma scenę, kiedy Kayo obiema rękami rozsuwa drzwi od werandy. Potem widzi, jak wstaje i mówi: „nogę pan szanowną obtarł”.
Tak oto wspominając, jak to pewnego dnia służąca Kayo, która pracowała u nich pół roku, odprowadzała go do drzwi werandy, Shingo poczuł nagle, że przemija życie.
2.
Yasuko, żona Shingo, ma sześćdziesiąt trzy lata i jest od niego o rok starsza. Mają dwoje dzieci, syna i córkę. Starsza, Fusako, sama już jest matką dwóch córeczek.
Yasuko wygląda młodziej od męża. Nie sprawia wrażenia, że ma rok więcej. Nie tyle jednak Shingo tak szybko się postarzał, ile raczej żona wydaje się młodsza, co nie jest przecież niczym niezwykłym. Niewysoka i mocno zbudowana, cieszy się dobrym zdrowiem.
Yasuko nigdy nie była piękna. Ponieważ w młodości różnica wieku między nimi rzucała się w oczy, nie lubiła nawet pokazywać się przy boku męża.
Od pewnego momentu jednak ta różnica zatarła się i przestała właściwie być widoczna. Kiedy? Shingo bezskutecznie się nad tym zastanawiał. Przypuszczał, że gdzieś koło pięćdziesiątego piątego roku życia. Zwykle ponoć kobieta starzeje się szybciej, lecz w ich wypadku stało się odwrotnie.
W ubiegłym roku sześćdziesięciojednoletni już Shingo niespodziewanie dostał krwotoku. Wyglądało to na płuca, ale ani nie dał się porządnie zbadać lekarzom, ani nie troszczył o leczenie; zresztą dolegliwości wkrótce ustąpiły.
Nie był to chyba objaw starczej niemocy. Po chorobie cera jego stała się bardziej jędrna, a po dwóch tygodniach przymusowego pozostawania w łóżku odmłodniały mu oczy i wargi nabrały koloru.
Shingo dawniej nigdy nie dostrzegał u siebie symptomów gruźlicy. To, że po sześćdziesiątce dostał krwotoku, najwyraźniej wprawiło go w przygnębienie i dlatego pewnie unikał wizyty u lekarza. Shuichi uważał to za starczy upór. Przyczyna jednak leżała głębiej.
Yasuko jest zdrowa i dobrze sypia. Często Shingo budzi w środku nocy chrapanie żony. Yasuko zaczęła chrapać gdzieś około piętnastego roku życia. Rodzice jej dokładali starań, żeby ją z tego wyleczyć. Po ślubie wszystko minęło, ale wróciło koło pięćdziesiątki.
Shingo ściskał wówczas palcami nos Yasuko i lekko nim poruszał. Jeśli to nie pomagało, chwytał ją za szyję i potrząsał. Tak bywało, gdy miał dobry humor, lecz gdy budził się w złym nastroju, uderzała go nieprzyjemnie starcza brzydota tego ciała, z którym przeżył wspólnie już tyle lat.
Tej nocy również był w złym nastroju, więc zapalił światło i zerknął z ukosa na twarz żony. Potem złapał ją za szyję i mocno potrząsnął. Trochę spocił się przy tej czynności.
Pomyślał sobie, że gdyby wyciągnął rękę i tylko dotknął ciała żony, to chrapanie na pewno by ustało, i gdzieś na dnie serca poczuł litość.
Wydobył spod poduszki ilustrowany magazyn. Ponieważ jednak było bardzo gorąco i wilgotno, wstał i otworzył jedno skrzydło drzwi do ogrodu. Tam przykucnął.
Była księżycowa noc.
Na dworze wisiała sukienka Kikuko. Jakiegoś nieokreślonego białawego koloru. Albo zapomniała o rozwieszonym praniu, albo może specjalnie zostawiła przepocone ubranie, żeby przeniknęła je nocna rosa.
– Giaa, giaa, giaa – rozległ się w ogrodzie przenikliwy głos ptaka. Po lewej stronie, na pniu wiśniowego drzewka, siedziała cykada. Wątpliwe, żeby to ona wydała z siebie taki nieziemski dźwięk, ale… chyba to jednak ona.
Czyżby i ją spłoszyły złe sny?
Owad rozwinął skrzydełka, wzbił się w powietrze i przysiadł na skraju moskitiery. Shingo wziął cykadę w dłonie, lecz nie wydała głosu.
– Niema – mruknął. To nie cykada krzyczała „giaa”.
Aby znów nie przyleciała zwabiona światłem, Shingo z całej siły rzucił cykadę, obróciwszy się w stronę wiśniowego drzewka po lewej stronie. Nie odpowiedziała mu dźwiękiem.
Oparty o ramę drzwi spoglądał w stronę wiśni. Nie wiedział, czy cykada usiadła tam, czy też upadła gdzieś dalej. Księżycowa noc głębiała. Tę głębię czuło się z boku, gdzieś z oddali.
Choć nie minął jeszcze dziesiąty dzień sierpnia, owady już śpiewały.
Słychać było dźwięk, jakby rosy opadającej z liścia na liść.
I nagle Shingo usłyszał głos góry.
Nie ma wiatru. Księżyc jaśnieje, niedługo osiągnie pełnię. W tę mroczną, parną noc kontury drzew malujących się na szczycie wzgórza robią wrażenie zamazanych. A wiatr ich nie porusza. Liście paproci u stóp werandy, na której stoi Shingo, także ani drgną.
W głębi doliny Kamakura zdarzają się noce, kiedy słychać uderzenia fal, więc Shingo zastanawiał się, czy to nie odgłosy morza. Ale nie, to głos góry. Przypominał szmer wiatru w oddali, lecz była w nim głęboka moc, jak wtedy, gdy drży ziemia. Głos rozbrzmiewał też wewnątrz jego własnej czaszki, Shingo myślał więc przez chwilę, że może dzwoni mu w uszach i spróbował potrząsnąć głową.
Głos ucichł.
Kiedy już umilkł, Shingo po raz pierwszy poczuł lęk. Chłodny dreszcz na myśl o nieznanym dniu śmierci.
Chciał spokojnie rozważyć, czy mógł to być głos wiatru, szum morza, czy też dźwięczało mu w uszach. Przyszło mu do głowy, że musiał to być jeden z tych trzech dźwięków. Ale nie, na pewno słyszał, jak krzyczy góra.
Jakby jakiś demon pojawił się ni stąd, ni zowąd i wywołał swym przybyciem jej krzyk. Głos szybko przybierał na sile. W tej nocnej scenerii, przesyconej wilgocią, góra sterczała jak czarna ściana. Właściwie nie była to góra, lecz pagórek tuż za ich ogrodem. Choć robił wrażenie ściany, z drugiej strony wyglądał jak wielkie jajko rozcięte na pół. Z tyłu i z boku był jednak górą, a to, że wydawał głos, czyniło go podobnym do pasma gór widocznych po drugiej stronie ich domu.
Wśród drzew porastających wierzchołek przebłyskiwały raz po raz gwiazdy.
Zamykając drzwi, Shingo przypomniał sobie dziwną historię.
Jakieś dziesięć dni temu czekał na znajomego, którego zaprosił do niedawno postawionej herbaciarni. Gościa jeszcze nie było. Gejsza też pojawiła się tylko jedna, pozostałe spóźniały się widocznie.
– Proszę zdjąć krawat, gorąco nie do wytrzymania – powiedziała gejsza.
– Mhm.
Shingo nie protestował, gdy rozwiązała i zdjęła mu krawat. Nie doszło między nimi do żadnej poufałości, a jednak gejsza, wetknąwszy krawat do kieszeni okrycia Shingo, które wisiało obok tokonoma², rozpoczęła zwierzenia.
Dwa miesiące temu gejsza oraz cieśla, który stawiał tę oto herbaciarnię, postanowili, jak się zdaje, popełnić razem samobójstwo. Ale gdy przyszła pora wypicia kwasu pruskiego, dziewczynę opanowały wątpliwości, czy aby na pewno ta porcja wystarczy, aby umrzeć.
– Ten człowiek zapewnia mnie, że dawka jest śmiertelna. A na dowód powiada: „Po cóż by pakowano ją w osobną torebeczkę? Otruje nas skutecznie, nie ma co”.
Nie uwierzyła jednak. Przeciwnie, umocniła się jeszcze w swych wątpliwościach.
– „Od kogo masz tę truciznę? Może ten człowiek specjalnie odmierzył taką porcję, aby ciebie i kobietę ukarać, wydać na cierpienia?” Pytam go: „Który lekarz czy aptekarz dał ci ten środek?”, a on nic nie mówi. Przecież to śmieszne! Mamy umrzeć oboje, a on, nie wiadomo dlaczego, nie chce nic powiedzieć. Przecież po wszystkim i tak bym się nie dowiedziała.
– Ależ to brzmi jak farsa! – miał już powiedzieć Shingo, lecz ugryzł się w język. Gejsza upierała się, że po truciźnie otrzymanej od niepewnego dostawcy na pewno przyjdą do siebie.
– Tak więc noszę ją przy sobie!
„Co za niesamowita rozmowa” – pomyślał. Zapamiętał tylko, że chodzi o cieślę, który stawiał tę herbaciarnię.
Z papierowego portfelika dziewczyna wydostała torebeczkę z trucizną i pokazała ją Shingo.
– Mhm – mruknął, rzuciwszy tylko na nią okiem. Nie umiał ocenić, czy to rzeczywiście kwas pruski, czy też co innego.
Właśnie w tym momencie, zamykając okno werandy, Shingo przypomniał sobie tę gejszę.
Położył się na materacu. Nie zdobył się jednak na to, aby obudzić swą starą żonę i opowiedzieć jej o tym, jak słyszał głos góry, i o lęku, jaki go wtedy ogarnął.
3.
Shuichi pracował w tej samej firmie co ojciec, a ponadto miał za zadanie przypominać mu o wszystkim. Oczywiście także Yasuko i Kikuko, młoda żona Shuichiego, podzieliły się zadaniem czuwania nad pamięcią Shingo. I tak wspólnym wysiłkiem cała trzyosobowa rodzina wspierała umykającą pamięć ojca. W biurze funkcję tę pełniła urzędniczka rezydująca w gabinecie Shingo.
Shuichi, wszedłszy do pokoju Shingo, z małej biblioteczki w rogu wyciągnął jakąś książkę i zaczął przerzucać kartki.
– Oho ho! – mruknął, podszedł do stolika urzędniczki i pokazał jej otwartą stronicę.
– Co takiego? – spytał Shingo z uśmiechem.
Shuichi zbliżył się z otwartą książką. Było tam napisane: „Tutaj oto nie zanikło jeszcze poczucie cnoty. Kiedy mężczyzna cierpi z miłości ku kobiecie, a kobieta nie może znieść cierpień, jakie niesie jej miłość mężczyzny, to lekarstwem na to, aby odczuwali oni radość, aby mogli dłużej kochać się nawzajem, jest ich wzajemne odnalezienie się jako ludzi, nie tylko jako kochanków. Wzmacniając ponadto ich wewnętrzne więzi…”
– „Tutaj” to znaczy gdzie? – zapytał Shingo.
– W Paryżu. To dziennik podróży po Europie.
Wrażliwość Shingo na dowcipy i aforyzmy nieco już stępiała. Jednak to, co usłyszał, było dlań nie tyle dowcipne czy paradoksalne, co jasne jak na dłoni.
Nie wydaje się, żeby te słowa wywarły większe wrażenie na Shuichim. Nie ulega natomiast wątpliwości, że za ich pośrednictwem zręcznie dogadał się z urzędniczką w sprawie wspólnego wyjścia z biura. Shingo wyczuł to instynktownie.
Kiedy wysiadł na dworcu w Kamakurze, pomyślał, że dobrze by się stało, gdyby zawsze wracał razem z Shuichim albo później od niego.
Tłumy ludzi jechały właśnie z Tokio, autobus też był przepełniony, więc Shingo poszedł pieszo.
Zatrzymał się na chwilę przed sklepikiem z rybami i rzucił nań okiem, a właściciel sklepu pozdrowił go uprzejmie. Podszedł więc do wystawy. Woda w cebrzyku, do którego włożono krewetki, miała mętnobiały kolor. Shingo potrącił palcem langustę. Wyglądała na żywą, ale nie poruszyła się. Obok leżało mnóstwo ślimaków sazae, więc postanowił kupić ślimaki.
– Ile pan sobie życzy?
Shingo stropił się, usłyszawszy pytanie właściciela.
– Hm… Proszę trzy. Z tych większych.
– Chwileczkę. Już przygotowuję.
Właściciel i jego syn otwierali muszelki końcem kuchennego noża i wydłubywali z nich zawartość. Dźwięk, jaki wydawało ostrze w zetknięciu z muszlą, wydał się Shingo obrzydliwy.
Podczas gdy sklepikarz, umywszy ślimaki pod kranem, zręcznie kroił je na kawałki, przed sklepem zatrzymały się dwie dziewczyny.
– Czego? – mruknął właściciel, nie przerywając krojenia.
– Proszę makrelę.
– Ile?
– Jedną.
– Tylko jedną?
– Tak.
– Na pewno tylko jedną?
Makrele były dosyć niewielkie. Dziewczyny nie zwracały uwagi na nieskrywane szyderstwo w głosie sklepikarza. Ten owinął rybę kawałkiem papieru i podał pierwszej z nich. Dziewczyna stojąca z tyłu trąciła swoją towarzyszkę w ramię i rzuciła:
– Może weźmiemy jeszcze coś?…
Pierwsza dziewczyna schowała makrelę, po czym obróciła się w stronę langust.
– Te langusty będą chyba jeszcze w sobotę? Mój chłopak bardzo je lubi.
Druga nic nie odpowiedziała.
Shingo, wzdrygnąwszy się, spojrzał ukradkiem na dziewczęta.
To chyba jakieś latawice z sąsiedztwa. Gołe plecy, na nogach płócienne sandały, zbudowane nieźle.
Właściciel sklepiku z rybami zsunął posiekane mięczaki na środek deski i rozkładając mięso do trzech muszelek, wyrzucił z siebie:
– Takich teraz namnożyło się w Kamakurze!
Shingo zaoponował, jako że ton sklepikarza wydał mu się zbyt okrutny:
– Czy to źle? Przecież nic złego nie robią.
Właściciel zręcznie nakładał mięso do muszelek, ale pokrojone sazae pomieszały się i Shingo ze zdziwieniem uzmysłowił sobie fakt, że chyba żaden ślimak nie wrócił do własnej skorupy.
„Dzisiaj jest czwartek, do soboty zostało trzy dni i w tym czasie na pewno wykupią langusty ze sklepiku – pomyślał. – Te nieokrzesane dziewczyny, cóż one przyrządzą z jednej langusty? Pewnie poczęstują tym jakiegoś cudzoziemca. Langustę można ugotować albo usmażyć, albo podgrzać nad parą… one chyba zrobią coś barbarzyńsko prostego”.
Shingo mimo wszystko myślał o dziewczynach z sympatią, lecz wkrótce myśli te wyparło przejmujące uczucie osamotnienia. Jego rodzina składa się z czterech osób, a on wziął tylko trzy sazae. Domyślał się wprawdzie, że Shuichi nie wróci na kolację, świadomie jednak nie zrobiłby nic, co mogłoby zranić Kikuko. Zagadnięty nagle przez sklepikarza, podświadomie jakoś pominął Shuichiego.
Po drodze kupił jeszcze na straganie owoce miłorzębu.
4.
To, że Shingo w drodze powrotnej zrobił zakupy, było rzeczą niezwyczajną, ale ani Yasuko, ani Kikuko nie okazały zdziwienia. Chyba zrobił to po to, aby zatuszować wrażenie, że znowu Shuichi nie przyszedł razem z nim.
Wręczywszy Kikuko owoce i ślimaki, Shingo wszedł za nią do kuchni.
– Daj mi szklankę osłodzonej wody.
– Zaraz przyniosę – odpowiedziała Kikuko, ale Shingo sam już odkręcił kurek z wodą.
W zlewie leżały langusty i krewetki. Wyczuł w tym jakąś harmonię. Wszak będąc w sklepie, zastanawiał się, czy nie kupić krewetek. Nie przyszło mu jednak do głowy, że mógłby wziąć jedno i drugie.
Przyglądając się barwie krewetek, rzucił:
– Niezłe, co?
Były jeszcze żywe i miały ładny połysk.
Kikuko, uderzając w owoc miłorzębu trzonkiem kuchennego noża, powiedziała:
– Przykro mi bardzo, ale nie nadają się do jedzenia.
– Tak? Myślałem, że o tej porze roku są jeszcze dobre.
– Może zadzwonić do owocarni i powiedzieć im to?
– Hm, można. Tylko że… te krewetki podobne są w smaku do sazae… Chyba nie potrzebujemy aż tyle?
– Zupełnie jak w sklepiku z herbatą na Enoshima! – mówiąc to, Kikuko pokazała na moment koniuszek języka. – Ślimaki ugotujemy w skorupkach, więc langusty można usmażyć, a krewetki weźmie się do tempury³. Grzyby kupiłam… Tato, czy nie poszedłby tata do ogrodu po bakłażany?
– Mhm.
– Te raczej nieduże. I trochę świeżych liści shiso⁴. Tak… a może wystarczą same krewetki?
Do stołu Kikuko podała dwie sazae w skorupkach. Shingo, zawahawszy się nieco, rzekł:
– Chyba została jeszcze jedna?
– Tak, ale pomyślałam sobie, dziadku i babciu, że nie macie już najlepszych zębów, więc chyba zadowoli was jeden ślimak na spółkę – odparła Kikuko.
– Co?… Dlaczego robisz nam taką przykrość?! W domu nie ma jeszcze wnuków, a ty… dlaczego „dziadku”?
Yasuko zachichotała, zasłoniwszy dłonią usta.
– Bardzo przepraszam. – Kikuko podniosła się lekko i przyniosła trzecią muszlę.
– Kikuko chciała powiedzieć, że lepiej byłoby, gdybyśmy jedli kolację we dwoje – wyjaśniła Yasuko.
Shingo w głębi ducha podziwiał bystrość odpowiedzi Kikuko. Chciała uratować sytuację, którą sam stworzył, kupując trzy sazae zamiast czterech. Że też umiała zachować się tak naiwnie… O, to przebiegła dziewczyna!
Myślała pewnie, że albo jedną muszlę zostawi dla Shuichiego i sama nie będzie nic jadła, albo podzieli się ślimakiem z teściową.
Yasuko, nie wyczuwając intencji męża, znów głupio nawiązała do poprzedniego tematu:
– Czy były tylko trzy sazae? Wszystko dlatego, że przyniosłeś trzy, a jest nas przecież czworo.
– Shuichi jeszcze nie wrócił, więc wystarczą trzy.
Yasuko uśmiechnęła się gorzko. Zważywszy na jej lata, może ten uśmiech i nie był aż tak bardzo gorzki.
Kikuko także nie dała nic po sobie poznać. Nie zapytała nawet, dokąd to poszedł dzisiaj Shuichi.
Kikuko jest najmłodsza z ośmiorga rodzeństwa. Siedmioro starszych już się pożeniło, mają dzieci. Shingo zastanawiał się kiedyś nad niezwykłą płodnością rodziców dziewczyny.
Kikuko nieraz mówiła z żalem, że teść do tej pory nie pamięta dobrze imion jej braci i sióstr. To prawda, nie mógł spamiętać, tak ich było dużo.
Kiedy Kikuko miała się urodzić, matka jej, czy to nie pragnąc więcej dzieci, czy przekonana, że nie powinna już zachodzić w ciążę i że wstyd rodzić w tym wieku, znienawidziła własne ciało. Chciała przerwać ciążę, ale się nie udało. Poród miała ciężki, główkę dziecka trzeba było wyciągać kleszczami.
Kikuko dowiedziała się o tym od matki i kiedyś powiedziała to Shingo. Nie mógł zrozumieć matki, która opowiada dziecku takie rzeczy, ani pojąć, jak Kikuko może rozmawiać z nim o czymś takim. Wówczas dziewczyna odgarnęła włosy z czoła i pokazała niewyraźny ślad po kleszczach. Odkąd Shingo na własne oczy zobaczył bliznę na czole Kikuko, synowa stała mu się jeszcze bardziej droga.
Rodzina odnosiła się do Kikuko jak do najmłodszego dziecka. Nie znaczy to, że ją rozpieszczano, ale po prostu wszyscy ją bardzo kochali. Może trochę ze względu na jej słabe zdrowie.
Kiedy przyszła jako synowa do jego domu, Shingo zauważył u niej wyjątkowo wdzięczny ruch ramion. Wyczuł w tym wyraźnie pewną kokieterię.
Od wiotkiej Kikuko o jasnej cerze myśl jego popłynęła ku starszej siostrze Yasuko.
Durzył się w niej we wczesnej młodości. Po jej śmierci Yasuko, jeszcze panna, wprowadziła się do domu męża siostry, by zaopiekować się sierotami. Harowała bez wytchnienia. Chciała zająć miejsce zmarłej. Oczywiście lubiła bardzo swego przystojnego szwagra, poza tym kochała siostrę. Siostra była niezwykle piękna, aż nie do wiary, że urodziła je ta sama matka. W oczach nieładnej Yasuko małżeństwo siostry wydawało się idealne.
Yasuko przydała się bardzo sierotom i szwagrowi, który jednak udawał, że nie dostrzega jej uczucia. Taka sytuacja była mu bardzo na rękę. Zupełnie jakby Yasuko rzeczywiście miała zamiar z rezygnacją poświęcić się służbie innym.
Shingo, dowiedziawszy się o tym, oświadczył się Yasuko.
Teraz, po trzydziestu z górą latach, nie uważał swojego małżeństwa za pomyłkę. Długi związek niekoniecznie trzeba oceniać przez pryzmat jego początków. Obraz pięknej siostry trwał jednak nieprzerwanie gdzieś na dnie serca obojga małżonków. Choć nigdy o niej nie mówili, nie potrafili jej zapomnieć.
Kiedy syn się ożenił i Kikuko zamieszkała w domu Shingo, jego wspomnienia odżyły na nowo, jakby rozświetlone błyskawicą. Ale tym razem nie było to już takie bolesne.
Nie minęły dwa lata, odkąd Shuichi ożenił się z Kikuko, i już znalazł sobie kochankę. Ojciec nie mógł się temu nadziwić.
Inaczej niż młody Shingo, wówczas świeżo przeniesiony z prowincji do miasta, Shuichi nigdy nie cierpiał z miłości ani z pożądania. Nie dawał też po sobie poznać, że na czymś mu zależy. Shingo nigdy nie dowiedział się prawdy o tym, kiedy syn po raz pierwszy zbliżył się do kobiety.
Ojciec był zdania, że obecna kochanka Shuichiego musi być gejszą, a może nawet zwykłą prostytutką. Kobiety tego pokroju co urzędniczka z biura służą mu tylko jako partnerki na dancingu albo też dla zamydlenia oczu ojcu i odwrócenia jego uwagi. Nie wydaje się, aby gustował w takich dzierlatkach. Shingo w jakiś sposób doszedł do takiego wniosku, obserwując Kikuko. Odkąd tamta kobieta pojawiła się w życiu Shuichiego, ich pożycie intymne rozwinęło się znacznie. Kikuko jakby dojrzała, figura jej się zaokrągliła.
Tego dnia, gdy na kolację były ślimaki w muszelkach, Shingo obudził się w środku nocy, usłyszawszy głos Kikuko, jakiego nigdy przedtem nie słyszał.
„Kikuko nic nie wie o tej kobiecie Shuichiego” – pomyślał i mruknął: – Czy wybaczysz kiedyś staremu ojcu tę brakującą sazae?
A jeśli Kikuko, nie orientując się w niczym, w głębi ducha przeczuwa jednak istnienie rywalki?
Kiedy wreszcie zmorzył go sen, zaczęło właśnie świtać. Shingo wstał i sięgnął po gazetę. Księżyc stał jeszcze wysoko na niebie. Przerzuciwszy więc pobieżnie strony, wrócił do łóżka.
5.
Shuichi wskoczył zręcznie do kolejki na Dworcu Tokijskim i zajął miejsce siedzące, po czym ustąpił je ojcu, który wsiadł zaraz po nim. Następnie podał mu wieczorne wydanie gazety i wyjął z kieszeni okulary. Shingo też nosił przy sobie parę szkieł, ale ponieważ często je gdzieś zostawiał, Shuichi zawsze miał przy sobie zapasowe.
Pochyliwszy się ku ojcu sponad dziennika, syn oznajmił:
– Dowiedziałem się dziś, że Tanizaki ma koleżankę, jeszcze ze szkoły podstawowej, która chce pójść na służbę, i zgodziłem ją do nas.
– Co takiego? Czy… nie przeszkadza ci, że to koleżanka Tanizaki?
– Czemu by miało przeszkadzać?
– Taka służąca może się jeszcze dowiedzieć czegoś o tobie od Tanizaki i a nuż opowie Kikuko?
– Bzdura! Cóż ona może powiedzieć?
– Hm, jak by to… Warto by chyba poznać najpierw tę dziewczynę – mówiąc to, Shingo zwrócił oczy ku gazecie.
Kiedy wysiedli na dworcu w Kamakurze, Shuichi zagadnął:
– Ojcze, czy Tanizaki opowiadała coś ojcu o mnie?
– Nic nie mówiła. Przy mnie zachowuje się tak, jak gdyby nie potrafiła wykrztusić słowa.
– Tak? Szkoda… Wiesz, ojcze, ostatnio trochę przystawiałem się do niej, chociaż to twoja sekretarka. Mam nadzieję, że nie uważasz tego za niestosowne ani nie śmiejesz się ze mnie.
– Skądże, to twoja sprawa. Tylko nie mów nic Kikuko.
Shuichi, który nie miał zamiaru niczego specjalnie ukrywać, rzekł na to:
– Tanizaki musiała jednak ojcu coś wygadać.
– Czy wiedząc, że masz kochankę, Tanizaki mimo to chce się z tobą zadawać?
– Mhm, chyba tak. Myślę, że to przez zazdrość.
– Co za absurd!
– Rozstanę się z nią! Już dawno chciałem ją rzucić.
– Nie wiem, o czym mówisz. Opowiedz wszystko od początku.
– Kiedy z tym skończę, opowiem ojcu wszystko.
– W każdym razie pamiętaj, nie mów o niczym Kikuko.
– Dobrze. Ale, ojcze, Kikuko chyba wie.
– Doprawdy?!
Shingo, zirytowany, zamilkł.
Nawet w domu irytacja go nie opuściła. Po kolacji szybko wstał od stołu i poszedł do swojego pokoju.
Kikuko przyniosła mu porcję pokrajanego arbuza.
– Kikuko, zapomniałaś soli! – krzyknęła za nią teściowa.
Obie nie wiadomo po co usiadły na werandzie.
– Czy nie słyszałeś, kiedy Kikuko wołała do ciebie „arbuz, arbuz”? – spytała Yasuko.
– Nic nie słyszałem. Wiedziałem tylko, że chłodzicie arbuza.
– Kikuko, on nie słyszał. – Yasuko zwróciła się w jej stronę.
Kikuko, też obróciwszy się ku teściowej, zauważyła:
– To dlatego, że ojciec dziś nie w humorze.
Pomilczawszy chwilę, Shingo zaczął:
– Ostatnio rzeczywiście jakoś dziwnie słyszę. Onegdaj, kiedy w środku nocy otworzyłem okno, żeby trochę przewietrzyć pokój, słyszałem coś, jakby głos góry. Babka wtedy mocno spała.
Yasuko i Kikuko spojrzały na góry za domem.
– Czy to możliwe, żeby góra wołała? – spytała dziewczyna.
– Kiedyś mówiła mi o tym matka – powiedziała Yasuko. – Jej starsza siostra, jak mi opowiadała, słyszała głos gór tuż przed śmiercią.
Shingo zadrżał. Zdumiał się, że mógł zapomnieć o czymś takim. To wprost nie do wybaczenia. Czemuż słysząc głos góry, od razu nie pomyślał o śmierci?
Również Kikuko, gdy Yasuko skończyła mówić, sprawiała wrażenie przygnębionej i tylko lekko poruszyła pięknymi ramionami.PRZYPISY
Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki.
¹ Geta – rodzaj sandałów, w których drewniana podeszwa wspiera się na dwóch dość wysokich drewnianych kołkach, a do jej górnej płaszczyzny przymocowane są dwa rzemienie w kształcie litery V.
² Tokonoma – rodzaj wnęki lub alkowy w pokoju, gdzie wisi zwykle rozwijany obraz, kaligrafia lub stoją kwiaty.
³ Tempura – potrawa z krewetek oraz jarzyn umaczanych w cieście i obsmażonych na oleju.
⁴ Liście shiso – niewielkie, jasnozielone listki, używane do przyrządzania zupy misoshiru.