Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • nowość

Głos lorda - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
10 grudnia 2025
1169 pkt
punktów Virtualo

Głos lorda - ebook

Autor opisuje mniej znany, ale bardzo ciekawy aspekt walki propagandowej prowadzonej przez hitlerowskie Niemcy i Wielką Brytanię. Toczyła się ona m.in. w eterze. Jednym z negatywnych bohaterów tej walki był William Joyce (znany jako Lord Hau Hau), który działał jako prezenter w nazistowskich stacjach radiowych. Sztandarowy program Joyce’a Berlin Calling według szacunków BBC miał w szczytowym okresie popularności (początek 1940 roku) około 6 milionów stałych i dalsze 18 milionów okazjonalnych słuchaczy. Ta popularność cieszyła oczywiście Josepha Goebbelsa i niepokoiła władze Wielkiej Brytanii.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-11-17877-9
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

TAJNA WIZYTA

Był począ­tek paź­dzier­nika 1938 roku. Wysoki, lekko przy­gar­biony męż­czy­zna o masyw­nej twa­rzy i mocno zary­so­wa­nej szczęce prze­cha­dzał się ner­wowo po gabi­ne­cie. Rudolf Hess – bo o nim wła­śnie mowa – zatrzy­mał się przy biurku. Wsparty na wyso­kim opar­ciu sta­ro­świec­kiego fotela, stał przez chwilę nie­ru­chomo, potem spoj­rzał na zega­rek i naci­snął guzik dzwonka.

Sekre­tarz – star­szy, zasu­szony czło­wie­czek o typo­wym wyglą­dzie nota­riu­sza – bez­sze­lest­nie otwo­rzył drzwi i wyprę­żył się, wyrzu­ca­jąc do przodu prawą rękę.

– _Heil Hitler_! – wychry­piał star­czym dysz­kan­tem. – Czy pan dzwo­nił? Spóź­ni­łem się z opra­co­wa­niem raportu i nie śmia­łem wcze­śniej zamel­do­wać… Otrzy­ma­łem wła­śnie nowe donie­sie­nia z Sude­tów, które musia­łem…

– Wiem o tym, Kra­mer – prze­rwał Hess, nie pod­no­sząc wzroku. – Zostaw wszystko i natych­miast skon­tak­tuj się z mini­strem Goeb­bel­sem. Prze­każ mu moje życze­nie, żeby przy­by­wa­ją­cego z Paryża Bry­tyj­czyka skie­ro­wano natych­miast do mnie. Jesz­cze dzi­siaj! – powie­dział z naci­skiem. Przez twarz prze­bie­gły mu dziwne skur­cze, co wyglą­dało jak gry­mas roz­ka­pry­szo­nego, szy­ku­ją­cego się do pła­czu dziecka.

– Dok­tor Goeb­bels zna już sprawę i obej­dzie się bez wyja­śnień – dodał, widząc, że sekre­tarz zamie­rza o coś zapy­tać.

Kra­mer wyszedł z ukło­nem, ostroż­nie zamy­ka­jąc drzwi. Wie­dział, że gry­mas, jaki przed chwilą dostrzegł na twa­rzy szefa, nie wróży nic dobrego. Gdyby pozo­stał w gabi­ne­cie chwilę dłu­żej i popro­sił o jakieś dodat­kowe wska­zówki, długo nie pozbie­rałby się póź­niej po parok­sy­zmie wście­kło­ści spo­koj­nego zazwy­czaj Hessa. Naj­le­piej więc było _Maul hal­ten_ i zasto­so­wać się dokład­nie do pole­ceń.

Adiu­tant Goeb­belsa, do któ­rego natych­miast zadzwo­nił, był naj­pierw zdzi­wiony, gdyż dopiero co wysłał swego czło­wieka na lot­ni­sko. Ale na sta­now­cze żąda­nie wyko­nał roz­kaz. Po kilku minu­tach samo­chód z kolumny oso­bi­stej Hessa wyru­szył na lot­ni­sko Tem­pel­hof, gdzie ocze­ki­wał już wysłan­nik Goeb­belsa.

Powra­ca­jący z Paryża samo­lot Lufthansy wylą­do­wał wła­śnie na beto­no­wej pły­cie lot­ni­ska i koło­wał w kie­runku dworca. Po chwili obsługa ruszyła ku maszy­nie, tocząc przed sobą żółto poma­lo­wany trap. Urzęd­nik resortu pro­pa­gandy pod­szedł do grupki wysia­da­ją­cych pasa­że­rów i odłą­czył się z wytwor­nie ubra­nym, szczu­płym męż­czy­zną, kie­ru­jąc się do wyj­ścia. Cza­to­wali tam już na podróż­nych cel­nicy. Urzęd­nik poka­zał swój dowód i cel­nik odstą­pił od kon­troli.

Wkrótce obaj sie­dzieli w samo­cho­dzie i gnali już gwar­nymi uli­cami Ber­lina. W kil­ka­na­ście minut póź­niej samo­chód wydo­stał się z wiel­ko­miej­skiego ruchu na prze­lo­tową trasę, wio­dącą w stronę przed­mie­ścia Babels­berg.

Wygląda jak z lon­dyń­skiego żur­nala – pomy­ślał urzęd­nik o sie­dzą­cym obok cudzo­ziemcu. W myśl otrzy­ma­nej instruk­cji nie zaczy­nał roz­mowy. Pew­nie i tak nie zna nie­miec­kiego – pocie­szał się, mimo że kor­ciło go, by zamie­nić z przy­by­szem choć parę słów.

Na szczę­ście mil­cze­nie prze­rwał Anglik: – Hello, przy­ja­cielu! Chyba pomy­li­łeś drogę… A może chcesz mnie prze­wieźć po tej roz­rzu­co­nej i obskur­nej osa­dzie, którą nazy­wa­cie Groß Ber­lin? Dla­czego jedziemy za mia­sto?

Urzęd­nik spoj­rzał na Anglika, zdu­miony jego nie­co­dzienną imper­ty­nen­cją. Z wra­że­nia zapo­mniał języka w gębie i nawet nie spo­strzegł, że gość mówi płyn­nie po nie­miecku.

– Mógł­byś się, przy­ja­cielu, nie tru­dzić – cią­gnął tam­ten. – Znam Ber­lin nie­wiele gorzej od cie­bie. Chyba że jesteś rodo­wi­tym ber­liń­czy­kiem, a na takiego mi nie wyglą­dasz.

W pocią­głej twa­rzy i przy­mru­żo­nych oczach wyspia­rza było coś chło­pię­cego, mimo że prze­kro­czył już zapewne czter­dziestkę.

– A jak u was z piwem? – zapy­tał, zmie­nia­jąc temat. – Myślę, że w lep­szych loka­lach i Bier­stu­ben nie podają pod­łych ersat­zów, lecz cią­gle jesz­cze dobrego pil­znera lub bocka? Dokąd jedziemy? – wró­cił nagle do zasad­ni­czego pyta­nia, widząc, że Nie­miec nie jest by­naj­mniej skłonny do pod­trzy­ma­nia dys­ku­sji.

– Prze­pra­szam, że nie jestem roz­mowny, ale mam roz­kaz odpo­wia­dać tylko na pyta­nia. Jedzie pan wprost do pod­miej­skiej rezy­den­cji zastępcy _Führera_, Rudolfa Hessa – wyskan­do­wał urzęd­nik, obser­wu­jąc, jakie to zrobi wra­że­nie.

– Phiii! – zagwiz­dał prze­cią­gle cudzo­zie­miec. – No to jazda!

Roz­party wygod­nie na sie­dze­niu, patrzył nie­dbale na prze­su­wa­jące się za oknem tłumy prze­chod­niów. Od tej pory nie ode­zwał się do swego opie­kuna.

Wje­chali w malow­ni­czą pod­ber­liń­ską oko­licę i po kwa­dran­sie samo­chód zatrzy­mał się przed willą z ciem­no­sza­rego pia­skowca. Przy wej­ściu ocze­ki­wał już sekre­tarz Hessa.

– Zastępca _Führera_ prze­pra­sza pana, że kazał przy­wieźć go wprost z lot­ni­ska tutaj – powie­dział. – Ale dziś wie­czo­rem opusz­cza Ber­lin i przed­tem chciałby się jesz­cze z panem widzieć. Czy podróż była bar­dzo męcząca?

Anglik obrzu­cił małego czło­wieczka obo­jęt­nym, nie­wi­dzą­cym spoj­rze­niem.

– Nie jestem zmę­czony – powie­dział oschle. – Pro­szę zgło­sić mój przy­jazd.

Wbrew prze­wi­dy­wa­niom sekre­ta­rza roz­mowa za obi­tymi skórą drzwiami gabi­netu zastępcy _Führera_ trwała parę godzin. Rudolf Hess był już oczy­wi­ście zorien­to­wany, kim jest jego roz­mówca. Przy­po­mniał sobie nawet, że spo­tkali się kie­dyś w Norym­ber­dze, w okre­sie zjazdu NSDAP. Było to w 1934 roku. Anglik bawił tam jako czło­nek ekipy fil­mu­ją­cej obchody par­tyjne dla jed­nego z państw neu­tral­nych. Z prze­ko­nań był zago­rza­łym faszy­stą, lecz wystą­pił z bry­tyj­skiej Unii Mosleya jako zbyt „libe­ral­nej” na jego gusta. Dener­wo­wał go – jak zwie­rzył się Hes­sowi – brak kon­se­kwent­nych posu­nięć w duchu czy­stego rasi­zmu. „Ruch Mosleya jest zaśmie­cony – tłu­ma­czył – a nie leży w moim zwy­czaju cier­pli­wie cze­kać”.

Po krót­kiej wymia­nie zdań na temat sytu­acji w Euro­pie i po toa­stach za nie­dawne suk­cesy nie­miec­kiej dyplo­ma­cji w Mona­chium przy­stą­piono od razu do rze­czy.

– Nie­po­trzeb­nie zgo­dził się pan wów­czas na pro­po­zy­cje ludzi Cana­risa – mówił Hess, cedząc wolno słowa. – To był zresztą i nasz błąd. Mysz­ko­wa­nie po biu­rach i pod­słu­chi­wa­nie nie zawsze mądrych roz­mów w tak zwa­nych „wyż­szych sfe­rach” nie jest zaję­ciem dla pana. Mamy do tego celu dosyć róż­nych płat­nych kana­lii. Pole­ci­łem admi­ra­łowi Cana­ri­sowi, żeby skre­ślił pana ze swych reje­strów. Od tej pory prze­cho­dzi pan do mojej dys­po­zy­cji.

Hess wyłusz­czył następ­nie, czego ocze­kuje od bry­tyj­skiego entu­zja­sty faszy­zmu.

– Musi pan nam dopo­móc w prze­ko­na­niu swych ziom­ków – mówił – że nie mamy zamiaru napa­dać, a nawet uszczu­plać inte­re­sów Bry­tyj­skiego Impe­rium. Na odwrót! Chcemy sprzy­mie­rzyć się z Wielką Bry­ta­nią, którą uwa­żamy za pokrewne nam, nor­dyc­kie pań­stwo.

– Dzię­kuję – odparł Anglik. – Posta­ram się nie zawieść zaufa­nia, lecz… pod jed­nym warun­kiem.

Hess pod­niósł na Anglika swe wąskie, prze­ni­kliwe oczy, nik­nące w opra­wie krza­cza­stych brwi. Nie lubił, gdy mu sta­wiano warunki. Ale tutaj gra była warta świeczki.

– Słu­cham, pro­szę!

– Życzę sobie, aby do mojej roboty nie wtrą­cali się biu­ro­kraci z resortu pana Goeb­belsa i wszy­scy inni. Nie­któ­rzy spe­cja­li­ści od „Krieg­spro­pa­ganda” psują nie­raz opi­nię i auto­ry­tet wiel­kiej nor­dyc­kiej Rze­szy. W dzia­łal­no­ści pro­pa­gan­do­wej na Wielką Bry­ta­nię na takich ludziach nie można pole­gać. Powi­nien pan pamię­tać, że będzie to stawka o duszę angiel­skiego ludu: mas robot­ni­ków, małych wła­ści­cieli inte­re­sów, urzęd­ni­ków, far­me­rów, o tak zwaną opi­nię publiczną, która odgrywa tam nie­małą rolę.

– To, co może być dobre tutaj, w wiel­kim zdy­scy­pli­no­wa­nym naro­dzie nie­miec­kim – dodał – tam sta­łoby się pośmie­wi­skiem.

– Więc cóż pan radzi? – prze­rwał sucho Hess.

– Wię­cej polotu, a nawet impro­wi­za­cji. Chcę otrzy­mać od pana, sir, glejt na cał­ko­witą samo­dziel­ność. Nawet jeśli to będzie chwi­lami nie do prze­łknię­cia dla orto­dok­syj­nych urzęd­ni­ków z resortu pro­pa­gandy.

Bry­tyj­ski faszy­sta wyłusz­czył następ­nie zarysy wła­snego planu. Po pierw­sze – mówił – trzeba będzie wkraść się w zaufa­nie i przy­kuć do tych audy­cji uwagę sze­ro­kich mas słu­cha­czy w Anglii, w Ame­ryce i w ogóle wszyst­kich radiosłu­cha­czy zna­ją­cych język angiel­ski. Nie można od razu przy­stą­pić do pro­pa­go­wa­nia idei Trze­ciej Rze­szy, bar­dzo nie­po­pu­lar­nych, a nawet odpy­cha­ją­cych dla wielu ludzi. Trzeba więc na począ­tek zachę­cić do słu­cha­nia pro­gra­mów, nie zwa­ża­jąc na środki. Nawet za cenę pew­nych kry­tycz­nych uwag pod adre­sem Nie­miec.

– Następ­nie można będzie stop­niowo zmie­niać tona­cję – cią­gnął rene­gat. – Gros uwagi poświę­cimy w audy­cjach pod­ry­wa­niu auto­ry­tetu czo­ło­wych mężów stanu, ośmie­sza­niu ich, wyszy­dza­niu. Kry­ty­ko­wać się będzie przy tym wszel­kie nega­tywne zja­wi­ska spo­łeczne, jakich prze­cież w Anglii nie brak­nie. Wystrze­gać się będziemy zwro­tów zawie­ra­ją­cych pochwałę Trze­ciej Rze­szy i faszy­stow­skiej ide­olo­gii. Dopiero po odpo­wied­nim uro­bie­niu gruntu będzie można przy­stą­pić do swo­bod­nego nasy­ca­nia audy­cji pożą­daną dla nas tre­ścią.

Hess słu­chał tych wywo­dów w mil­cze­niu. W jego kamien­nej twa­rzy trudno było dostrzec jaki­kol­wiek ślad apro­baty czy sprze­ciwu. Dopiero gdy gość skoń­czył, oży­wił się wyraź­nie i widać było, że argu­men­ta­cja Anglika przy­pa­dła mu do gustu. Ale zaraz potem znowu spo­chmur­niał.

– Ufamy panu, sir – powie­dział wresz­cie, pod­no­sząc się sztywno z fotela. – Szcze­góły omó­wimy jesz­cze po moim powro­cie z Sude­tów. A teraz niech się pan zado­mowi w naszym gościn­nym kraju, zagłębi według uzna­nia w nasze naro­do­wo­so­cja­li­styczne życie. Pierw­sze audy­cje prze­wi­du­jemy za trzy, cztery mie­siące, kiedy, jak mam nadzieję, upo­ramy się do końca z tą prze­klętą Cze­cho­sło­wa­cją…

– Pomyśl­nej drogi, sir – odpo­wie­dział Anglik, skła­nia­jąc się lekko.

– I jesz­cze jedno – powie­dział Hess, zatrzy­mu­jąc na chwilę gościa. – Sekre­tarz mój otrzy­mał roz­kaz ulo­ko­wa­nia pana tu, w Babels­bergu. Uła­twi to nam bez­po­średni kon­takt. Przy oka­zji zapo­zna się pan z naszą pro­duk­cją fil­mową w tutej­szej wytwórni. Będę wdzięczny za pań­skie uwagi. Do zoba­cze­nia.

Opusz­cza­jąc gabi­net Hessa, Anglik pomy­ślał sobie, że jego pierw­szy dzień w Trze­ciej Rze­szy był nad­spo­dzie­wa­nie pomyślny. Paląc za sobą mosty i zry­wa­jąc z wła­snym kra­jem, odczu­wał nie­po­kój, jak zosta­nie przy­jęty w Rze­szy przez swych faszy­stow­skich przy­ja­ciół. Zasta­na­wiał się, czy pozwolą mu tam ode­grać rolę zaspo­ka­ja­jącą jego ambi­cje. Mimo że nie­raz obco­wał z waż­nymi oso­bi­sto­ściami róż­nych kra­jów, wizyta u Hessa wyraź­nie mu pochle­biała. W nie­spełna cztery godziny po przy­lo­cie do Nie­miec odbył już ważną roz­mowę z jed­nym z hitle­row­skich przy­wód­ców i mógł teraz spo­koj­nie roz­go­ścić się w przy­dzie­lo­nym apar­ta­men­cie.

Umiesz­czono go w nie­wiel­kim domu w jed­nej z naj­pięk­niej­szych pod­miej­skich oko­lic Ber­lina. Nie zapo­mniano o niczym, co mogło uła­twić przy­go­to­wa­nie się do ocze­ku­ją­cej go pracy, zadbano także o należny gościowi kom­fort. Trzy­po­ko­jowy apar­ta­ment wypo­sa­żony był w wygodne, choć nieco sta­ro­świec­kie meble. Dwa tele­fony – miej­ski i w sieci łączą­cej go bez­po­śred­nio z naro­do­wo­so­cja­li­stycz­nymi bon­zami – oraz nowo­cze­sna super­he­te­ro­dyna Phi­lipsa dopeł­niały wypo­sa­że­nia lokalu. Mógł tu odbie­rać pro­gramy wszyst­kich roz­gło­śni euro­pej­skich i więk­szo­ści sta­cji zamor­skich.

Nie zapo­mniano także o urzą­dze­niu do nagry­wa­nia głosu. Na razie, zanim przyj­dzie czas na roz­po­czę­cie dzia­ła­nia, miał to robić dla tre­ningu. W gabi­ne­cie zastał uło­żone sta­ran­nie na biurku naj­śwież­sze ser­wisy świa­to­wych i bry­tyj­skich agen­cji infor­ma­cyj­nych – Glo­bal Bro­ad­cast Service, Western Union Tele­graph Com­pany, Cables and Wire­less Limi­ted i kilka innych. Musiał bowiem od tej pory bacz­nie obser­wo­wać roz­wój wyda­rzeń. Było to konieczne, skoro nie­długo miał zacząć sku­teczną pro­pa­gandę prze­ciwko wła­snemu kra­jowi.

Nie­dawny pobyt w Paryżu umoc­nił jesz­cze bar­dziej naro­do­wo­so­cja­li­styczne poglądy zdrajcy. Nie­udol­ność fran­cu­skich i angiel­skich poli­ty­ków, obo­jęt­ność wobec zagar­nię­cia Austrii, a póź­niej tchórz­liwe cof­nię­cie się w Mona­chium – zdys­kre­dy­to­wały bez reszty prze­ciw­ni­ków Rze­szy i obu­dziły w nim jakieś sady­styczne zado­wo­le­nie.

Poznają mnie jesz­cze – pomy­ślał o swych angiel­skich ziom­kach. – Po zwy­cię­stwie Rze­szy pomogę im włą­czyć Anglię do wiel­kiego ger­mań­skiego impe­rium.

Z wypo­wie­dzi _Führera_ rze­czy­wi­ście można było sądzić, że będzie on potrze­bo­wał zdol­nych i odda­nych ludzi do admi­ni­stro­wa­nia „sojusz­ni­czej” Wiel­kiej Bry­ta­nii.

– Na razie życie jest piękne – powie­dział sam do sie­bie gość z Anglii, gdy szo­fer, nio­sący jego nie­wielki bagaż, skło­nił się z usza­no­wa­niem i zamknął za sobą drzwi.

Posta­no­wił odwie­dzić wie­czo­rem dawno nie­wi­dziane ber­liń­skie lokale. Nasta­wił budzik na godzinę dwu­dzie­stą pierw­szą, wycią­gnął się na wygod­nej sofie i zasnął.

Już w latach pierw­szej wojny świa­to­wej obie wal­czące strony – pań­stwa cen­tralne i koali­cja – roz­wi­nęły na nie­spo­ty­kaną dotąd skalę dzia­ła­nia, które okre­śla się dziś mia­nem „wojny psy­cho­lo­gicz­nej”. Okopy fron­tów i dale­kie tyły zasy­py­wane były milio­nami ulo­tek, sfał­szo­wa­nych bro­szur i gazet imi­tu­ją­cych swym zewnętrz­nym wyglą­dem prasę prze­ciw­nika.

Zacho­wały się nie­które dane o nasi­le­niu tego rodzaju akcji. Swój punkt szczy­towy osią­gnęła ona pod koniec wojny. Tylko w ciągu marca 1918 roku alianci przy pomocy gra­na­tów arty­le­ryj­skich prze­rzu­cili na stronę prze­ciw­nika około 1 500 000 ulo­tek. Już wcze­śniej, jesie­nią 1917 roku, Niemcy w tenże sam spo­sób wystrze­lili na okopy i tyły fran­cu­skie ponad 800 000 ulo­tek i innych dru­ków pro­pa­gan­do­wych (jakiś pedan­tyczny nie­miecki ofi­cer obli­czył je co do sztuki – 826 169).

Prze­rzut ulo­tek na głę­bo­kie tyły, pro­wa­dzony za pomocą balo­nów, wyraża się jesz­cze bar­dziej impo­nu­jącą liczbą ponad 60 000 000 róż­nego rodzaju dru­ków w ciągu ostat­nich dwu lat wojny (1917–1918). Z tej liczby 33 000 000 prze­rzu­cili Fran­cuzi i ich sojusz­nicy, a 27 000 000 – Niemcy i Austro-Węgry.

Anglicy, począt­kowo w tej dzie­dzi­nie mniej aktywni, pod sam koniec wojny roz­bu­do­wali potęż­nie wła­sne ogniwa pro­pa­gan­dowe. Od sierp­nia 1918 roku pro­du­ko­wali i wysy­łali do Fran­cji trzy razy tygo­dniowo po 3 900 000 sztuk ulo­tek i innych mate­ria­łów sta­no­wią­cych pod­sta­wową broń w woj­nie psy­cho­lo­gicz­nej. Do akcji pro­pa­gan­do­wych uży­wano rów­nież samo­lo­tów, gołębi pocz­to­wych, a w stre­fie przy­fron­to­wej – taj­nych agen­tów, prze­kra­da­ją­cych się nocą w prze­bra­niu przez linie oko­pów. Klę­ska Nie­miec kaj­ze­row­skich jesie­nią 1918 roku prze­rwała ten sza­leń­czy wyścig.

Trak­tat wer­sal­ski zabro­nił poko­na­nym Niem­com ofen­syw­nych akcji wywia­dow­czych za gra­nicą. Zda­wało się, że po nie­daw­nej klę­sce ich tajne służby nie podźwi­gną się.

Dywer­sja, wywiad i pro­pa­ganda wojenna, scen­tra­li­zo­wane w Oddziale III B cesar­skiego sztabu gene­ral­nego, stały się pod koniec pierw­szej wojny świa­to­wej waż­nym czyn­ni­kiem dzia­łań wojen­nych. Dywer­sja moralna i pro­pa­ganda miały się­gnąć tam, gdzie nie się­gały ani poci­ski arty­le­ryj­skie, ani lot­ni­cze bomby.

Nie znano jesz­cze pro­pa­gandy radio­wej. Wpraw­dzie nadaj­niki iskrowe i sta­cje odbioru pra­co­wały już całą parą dla wyż­szych szta­bów, arty­le­rii i lot­nic­twa, nie było jed­nak jesz­cze roz­gło­śni nada­ją­cych pro­gramy dla lud­no­ści cywil­nej.

Od czasu odkry­cia przez M. Fara­daya induk­cji elek­tro­ma­gne­tycz­nej (1831) uczeni róż­nych kra­jów sta­rali się roz­wi­kłać tajem­nice tego feno­menu. Dal­sze odkry­cia i wyna­lazki J. C. Maxwella (1865), H. Hertza i N. Tesli (1888), a także A. Popowa, E. Branly’ego i Mar­co­niego w latach dzie­więć­dzie­sią­tych – pozwo­liły zaprząc elek­tro­ma­gne­tyczne fale do służby dla czło­wieka. Odtąd moż­liwe stało się prze­ka­zy­wa­nie sygna­łów dźwię­ko­wych bez drutu i poro­zu­mie­wa­nie się na odle­głość.

Pry­mi­tywną apa­ra­turę Popowa i Mar­co­niego ulep­szają pod koniec XIX stu­le­cia K. F. Braun, A. Slaby i Graf Arco, a w pierw­szych latach naszego wieku – M. Wien, W. Dud­dell i V. Poul­sen. Tuż przed wybu­chem wojny, w roku 1913, zbu­do­wano pierw­szy apa­rat lam­powy. Wojna potę­guje wysiłki państw w roz­wi­ja­niu i dosko­na­le­niu łącz­no­ści radio­wej.

W ówcze­snej Euro­pie Niemcy były jed­nym z czo­ło­wych mocarstw tech­nicz­nych. Mimo wojen­nej klę­ski roz­wój tech­niki radio­wej w Niem­czech postę­puje szybko naprzód. Już 22 grud­nia 1920 roku roz­brzmiewa w ete­rze pierw­szy kon­cert orkie­stry, nadany na falach dłu­gich przez nie­miecką radio­fo­nię w Königs Wuster­hau­sen. W trzy lata póź­niej, w paź­dzier­niku 1923 roku, odzywa się pierw­sza roz­gło­śnia na falach śred­nich w ośrodku radio­wym Vox Haus w Ber­li­nie. Według obec­nych stan­dar­dów była to sła­biutka sta­cja o mocy zale­d­wie 0,25 kW, z jedną lampą nadaj­ni­kową i jedną modu­la­cyjną.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij