- W empik go
Głosy. Zbiór 15 słuchowisk radiowych - ebook
Głosy. Zbiór 15 słuchowisk radiowych - ebook
Magiczny świat słuchowisk radiowych, w który wprowadza nas absolutny mistrz tego gatunku – Ireneusz Iredyński. Teksty te są niezwykle sugestywne. Mają wielką siłę oddziaływania na czytelnika. Czyta się je równie dobrze jak opowiadania. Opowiadania, które składają się z samych dialogów.
ZE WSTĘPU DO KSIĄŻKI:
Oto mamy nowe wcielenie pisarskie Ireneusza Iredyńskiego: autor słuchowisk radiowych.
Chociaż wielu z nas zachwycało się słuchowiskami po ich nadaniu, to w wypadku publikacji książkowej należy zastanowić się zawsze nad celowością przekształcenia form akustycznych w druk, choćby nawet owe mikrodramaty cieszyły się zasłużoną renomą. Tak mówią ludzie niechętni publikowaniu dramatycznych form radiowych, ci, dla których radiowość jest czymś specjalnym, kategorią prawie mistyczną przez swą odrębność.
Otóż nic bardziej fałszywego! Teatr radia ma przecież za scenę wyobraźnię słuchacza; wyobraźnia jest też sceną, na której ucieleśnia się lektura. Słuchanie i czytanie oddziaływają na nas tylko przez jeden zmysł. Dobre słuchowiska (a co rozumiem przez ten przymiotnik, wytłumaczę za chwilę) nic nie tracą przez fakt publikacji, przeciwnie, wydrukowanie słuchowisk pozwala na powrót do dzieł, których żywot na antenie bywa z konieczności krótki, czyni z ulotnej dramaturgii radiowej trwałe świadectwo dokonań artystycznych.
Słuchowiska Ireneusza Iredyńskiego doczekały się wielu pochlebnych recenzji; ktoś odkrył, że to współczesna „szkoła uczuć”; lektura ich nie tylko potwierdza te opinie, dodam, że jest fascynująca.
Iredyński, poeta, prozaik i dramaturg, powiedział w jednym z wywiadów: „jeżeli piszę dla teatru, to dlatego, że to, co chcę napisać, wybrało sobie teatr jako jedyną możliwość, jeszcze bardziej dotyczy to radia, instrumentu jedynego w swoim rodzaju”.
Te słowa korespondują z moim wyobrażeniem o dobrym słuchowisku. Dla mnie bowiem dobry dramat radiowy to utwór, który swą pełnię osiąga przez ograniczenie do głosów, jeżeli natomiast jest równie przekonywający w telewizji lub teatrze, to wówczas jest to, być może, dobra jednoaktówka, lecz na pewno niedobre słuchowisko.
Ludzie w mikrodramatach Iredyńskiego mówią nam o sprawach, które w telewizji czy teatrze nie mogłyby być w ten sposób ujęte, bowiem te GŁOSY obleczone w ciała, poruszające się po rzeczywistej scenie lub planie telewizyjnym straciłyby swą autentyczność, stałyby się płaskie lub pretensjonalne, byłyby nie do zniesienia. Ich jedynym światem jest radio. Tylko tam te bezcielesne GŁOSY są prawdziwe. I jak się okazuje, zamienione w bezcielesność liter, mówią z takim samym przekonaniem!
Ich jedynym światem jest radio... A przecież nie ma w słuchowiskach Iredyńskiego sztuczek technicznych, tych dźwiękowych rusztowań usiłujących imitować wspaniałą budowlę, nie ma u Iredyńskiego uciekania się do pomocy aparatury, nie ma tych wszystkich zniekształceń i odkształceń akustycznych tak popularnych u jego „awangardowych” kolegów radiowych na Zachodzie. Iredyński zaufał tylko słowu. Asceza, która okazuje się metodą bardziej radiową — jak mogli się o tym przekonać słuchacze — od wszelkich igraszek z taśmą.
Słowo i czas są istotnym budulcem dramatów radiowych Iredyńskiego i to właśnie stanowi o ich radiowości; anegdota jest tylko pretekstem.
Słowa w słuchowiskach Iredyńskiego przez to, że zdane są tylko na siebie, przynoszą coś więcej niż tylko przypisane im znaczenia, stają się znakami kulturowymi, socjologicznymi, a często — magicznymi. Przeistaczają świat rzeczywisty, mitologizują go, zaklinają. Słowa właśnie organizują czas, są nie tylko jego fizycznymi wyznacznikami, ale budują jego strukturę fantomastyczną. Słuchając tych dramatów, których czas rzeczywisty pokrywa się z czasem radiowym, uświadamiamy sobie, że Iredyński przestrzega trzech jedności. Jest to cecha ogólniejsza jego dramatopisarstwa, ale rzadko się zdarza, by te ograniczenia, stanowiące cechę konstytutywną, gwarantowały równocześnie sukces artystyczny.
Ten pisarz, mistrz w operowaniu formą, dla którego dramaturgia radiowa nie ma żadnych tajemnic, wykorzystuje swój kunszt nie dla popisywania się swą maestrią, lecz dla najbardziej przekonywającego przedstawienia problemów, dla budowania światów ułudnych a jakże prawdziwych i rzeczywistych, światów żywych więzi między ludźmi!
Kiedy obcuję ze znakomitymi dziełami, doznaję przewrotnej satysfakcji ze zniewolenia wizją artysty. Takiej właśnie satysfakcji doznałem przy lekturze „GŁOSÓW” i — jak przypuszczam — nie będę w tym uczuciu odosobniony.
ANDRZEJ WRÓBLEWSKI
Projekt okładki: Karolina Lubaszko
Spis treści
Wstęp
1. Winda
2. Jasny pokój dziecinny
3. W parku
4. Głosy
5. Panie
6. Magia
7. Niemowa
8. Stypa
9. Bajka
10. Okno
11. Rytuał
12. Orator
13. Terrarium
14. Wygrana
15. Radio
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66719-69-9 |
Rozmiar pliku: | 180 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Oto mamy nowe wcielenie pisarskie Ireneusza Iredyńskiego: autor słuchowisk radiowych.
Chociaż wielu z nas zachwycało się słuchowiskami po ich nadaniu, to w wypadku publikacji książkowej należy zastanowić się zawsze nad celowością przekształcenia form akustycznych w druk, choćby nawet owe mikrodramaty cieszyły się zasłużoną renomą. Tak mówią ludzie niechętni publikowaniu dramatycznych form radiowych, ci, dla których radiowość jest czymś specjalnym, kategorią prawie mistyczną przez swą odrębność.
Otóż nic bardziej fałszywego! Teatr radia ma przecież za scenę wyobraźnię słuchacza; wyobraźnia jest też sceną, na której ucieleśnia się lektura. Słuchanie i czytanie oddziaływają na nas tylko przez jeden zmysł. Dobre słuchowiska (a co rozumiem przez ten przymiotnik, wytłumaczę za chwilę) nic nie tracą przez fakt publikacji, przeciwnie, wydrukowanie słuchowisk pozwala na powrót do dzieł, których żywot na antenie bywa z konieczności krótki, czyni z ulotnej dramaturgii radiowej trwałe świadectwo dokonań artystycznych.
Słuchowiska Ireneusza Iredyńskiego doczekały się wielu pochlebnych recenzji; ktoś odkrył, że to współczesna „szkoła uczuć”; lektura ich nie tylko potwierdza te opinie, dodam, że jest fascynująca.
Iredyński, poeta, prozaik i dramaturg, powiedział w jednym z wywiadów: „jeżeli piszę dla teatru, to dlatego, że to, co chcę napisać, wybrało sobie teatr jako jedyną możliwość, jeszcze bardziej dotyczy to radia, instrumentu jedynego w swoim rodzaju”.
Te słowa korespondują z moim wyobrażeniem o dobrym słuchowisku. Dla mnie bowiem dobry dramat radiowy to utwór, który swą pełnię osiąga przez ograniczenie do głosów, jeżeli natomiast jest równie przekonywający w telewizji lub teatrze, to wówczas jest to, być może, dobra jednoaktówka, lecz na pewno niedobre słuchowisko.
Ludzie w mikrodramatach Iredyńskiego mówią nam o sprawach, które w telewizji czy teatrze nie mogłyby być w ten sposób ujęte, bowiem te GŁOSY obleczone w ciała, poruszające się po rzeczywistej scenie lub planie telewizyjnym straciłyby swą autentyczność, stałyby się płaskie lub pretensjonalne, byłyby nie do zniesienia. Ich jedynym światem jest radio. Tylko tam te bezcielesne GŁOSY są prawdziwe. I jak się okazuje, zamienione w bezcielesność liter, mówią z takim samym przekonaniem!
Ich jedynym światem jest radio... A przecież nie ma w słuchowiskach Iredyńskiego sztuczek technicznych, tych dźwiękowych rusztowań usiłujących imitować wspaniałą budowlę, nie ma u Iredyńskiego uciekania się do pomocy aparatury, nie ma tych wszystkich zniekształceń i odkształceń akustycznych tak popularnych u jego „awangardowych” kolegów radiowych na Zachodzie. Iredyński zaufał tylko słowu. Asceza, która okazuje się metodą bardziej radiową — jak mogli się o tym przekonać słuchacze — od wszelkich igraszek z taśmą.
Słowo i czas są istotnym budulcem dramatów radiowych Iredyńskiego i to właśnie stanowi o ich radiowości; anegdota jest tylko pretekstem.
Słowa w słuchowiskach Iredyńskiego przez to, że zdane są tylko na siebie, przynoszą coś więcej niż tylko przypisane im znaczenia, stają się znakami kulturowymi, socjologicznymi, a często — magicznymi. Przeistaczają świat rzeczywisty, mitologizują go, zaklinają. Słowa właśnie organizują czas, są nie tylko jego fizycznymi wyznacznikami, ale budują jego strukturę fantomastyczną. Słuchając tych dramatów, których czas rzeczywisty pokrywa się z czasem radiowym, uświadamiamy sobie, że Iredyński przestrzega trzech jedności. Jest to cecha ogólniejsza jego dramatopisarstwa, ale rzadko się zdarza, by te ograniczenia, stanowiące cechę konstytutywną, gwarantowały równocześnie sukces artystyczny.
Ten pisarz, mistrz w operowaniu formą, dla którego dramaturgia radiowa nie ma żadnych tajemnic, wykorzystuje swój kunszt nie dla popisywania się swą maestrią, lecz dla najbardziej przekonywającego przedstawienia problemów, dla budowania światów ułudnych a jakże prawdziwych i rzeczywistych, światów żywych więzi między ludźmi!
Kiedy obcuję ze znakomitymi dziełami, doznaję przewrotnej satysfakcji ze zniewolenia wizją artysty. Takiej właśnie satysfakcji doznałem przy lekturze „GŁOSÓW” i — jak przypuszczam — nie będę w tym uczuciu odosobniony.
ANDRZEJ WRÓBLEWSKIWINDA
Osoby: ONA, ON, GŁOS
ONA Długo jeszcze ta winda będzie stać między piętrami?
ON Zapytaj Pana Boga.
ONA Nie jesteśmy na „ty”.
ON Ale możemy być, nie jesteś jeszcze taka staruszka... Zresztą znamy się długo.
ONA Zależy dla kogo.
ON Co dla kogo?
ONA Dla kogo długo.
ON Aha. Dla mnie długo. Już pół godziny tkwimy w tym pudełku.
ONA Niech pan lepiej przyciska guzik alarmowy.
ON Przyciskałem, przyciskałem... Zresztą, jeżeli chcesz...
(dalekie dzwonki, potem cisza)
ONA To okropne!
ON W rzeczy samej. Jak masz na imię?
ONA Czy pan mieszka w tym domu?
ON Nie. A ty?
ONA Też nie.
ON Zresztą nie mów, jak masz na imię, może tak będzie lepiej. Ale też mi nie mów „pan”. Mam dopiero dwadzieścia cztery, to znaczy dwudziesty piąty. A ty jakieś dwadzieścia, co?
ONA Dwadzieścia jeden. Słyszysz, ktoś tam woła na dole... przyciskaj, przyciskaj.
ON Autosugestia... Nie łam się, w końcu jakiś cięć się zjawi... Albo któryś z lokatorów.
ONA Czy my tu mamy siedzieć całe życie?
ON Nie histeryzuj, zapal... (trzask zapałki) Teraz lepiej, co!... Całe życie... Niegłupi pomysł.
ONA Jaki pomysł?
ON Spróbuj przeżyć tu całe życie.
ONA W windzie?
ON W windzie.
ONA Trochę za mało miejsca i brak kilku podstawowych urządzeń.
ON Papieros ci pomógł.
ONA Bo nie denerwują mnie twoje dowcipy, tak?
ON Uhmm... Posłuchaj: całe życie, czyli poznanie, w jakiś czas potem ślub, płyną lata i tak dalej. Wszystko zależy od nas.
ONA Jak wymyślimy, tak?
ON Właśnie, wymyślimy to sobie wszystko. A jak dojdziemy do naszej śmierci, to myślę, że nas ściągną.
ONA Cięć albo któryś z lokatorów.
ON Raczej pogotowie techniczne.
ONA Poznałeś mnie na uniwerku.
ON Pierwsze dni to spacery, kawiarnie, dwa razy kino, trochę tańca w „Stodole”. Piątego dnia zbliżenie.
ONA Za szybko. Po tygodniu. I wcale nie żadne tam zbliżenie, tylko się pokochamy.
ON U mnie w pokoju.
ONA Nie, w plenerze.
ON W takim razie to będzie czerwiec. Egzaminy poszły nam dobrze. Ja oczywiście studiuję na innym wydziale.
ONA Teraz problem, co robić z wakacjami.
ON Ja mam napięty obóz ZSP, ale nie jadę. Mamy trochę grosza i jedziemy nad morze. Mała osada rybacka.
ONA Proszę, nie... W Bałtyku woda za zimna. Jedziemy na Mazury. Jezioro, dobrze nagrzana woda, takie nieduże jezioro, wiesz, otoczone lasami.
ON Mieszkamy w domku campingowym.
ONA I jest cudownie. No powiedz, że jest cudownie.
ON Jest więcej niż cudownie.
ONA Dziękuję.
ON Ale pod koniec lipca coś się psuje. Niby jest tak samo jak dawniej, ale jednak nie tak samo.
ONA Och, nie powinieneś być zazdrosny o tego chłopaka, z którym wtedy pogadałam, znałam go jeszcze z liceum.
ON To nie to, po prostu nie wiemy, co dalej ze sobą robić. Aż pewnego wieczoru...
ONA Ja ci mówię, że cię kocham.
ON Trochę później ja ci też to powiem.
ONA W ten sam wieczór, tak?
ON W ten sam.
ONA I będziemy siedzieć przed domkiem, objęci, a na niebie będzie taki ogromny księżyc.
ON Na pewno.
ONA Co na pewno?
ON Będzie ogromny księżyc.
ONA No pewnie, a coś ty myślał.
ON Drugi miesiąc wakacji u twoich rodziców na prowincji. Trochę nudnawo przy stole.
ONA I jest nam dalej dobrze?
ON Coraz lepiej.
ONA „Płowe niebo twoich ramion”. Wiesz, kto to napisał?
ON Nie. A wiesz, kto napisał „Co słychać, szeryfie?”
ONA Nie... Może jednak zadzwonisz.
(dzwonki — cisza)
ON W porządku, jedziemy dalej.
ONA Postanowiliśmy wziąć ślub.
ON Koniecznie?
ONA Koniecznie.
ON To jest ostatni rok moich studiów. Trochę dorabiam, moi starzy odstąpili nam jeden pokój, ty wyprowadziłaś się z akademika.
ONA Na razie nie myślimy o dziecku.
ON Słusznie.
ONA To nie tylko to, że nie mamy warunków, ale...
ON Ale co?
ONA Trochę bym się bała o dziecko... O jego przyszłość.
ON Rozumiem.
ONA _(histerycznie)_ Nic nie rozumiesz!
(chwila milczenia)
ON Przepraszam, nie chciałem cię urazić. Spróbuję jeszcze raz zadzwonić.
(daleki dzwonek — cisza)
ONA Masz znajomych w tej kamienicy?
ON Tak, taki malarz. A ty?
ONA Ciotkę.
ON Uhmmm... A więc kończę studia, dostaję dobrą pracę, po dwóch latach dostajemy samodzielne mieszkanie.
ONA Wtedy ja już też kończę studia.
ON Tak, ty też.
ONA Bywają u nas mili ludzie, takie nieduże przyjęcia, wiesz... Wszyscy chwalą kanapki mojej roboty i suflet z sera.
ON Umiesz robić suflet?
ONA Umiem.
ON I powoli jesteśmy wciągani w taki szary kierat. Wszystko wiemy o przyszłości. Za tyle i tyle lat komplet mebli, maszyn domowych, kiedyś samochód... ONA A czy to wszystko cię nie cieszy? Nie lubisz nowych rzeczy?
ON Lubię, ale my tylko żyjemy dla tych rzeczy.
ONA Nieprawda!
ON Dlaczego?
ONA Czy ty tego nie rozumiesz? Przecież jeszcze mamy siebie. Swoje uśmiechy, swoje ramiona, swoje tajemne powiedzonka.
ON Swoją rutynę.
ONA Nie!
ON Czyżby?
ONA Czy musisz to popsuć? Przecież nie musisz zatracić świeżości. Jeżeli się tylko postaramy... Naprawdę!
ON Mamy swoją rutynę, swoją swojską nudę, znamy się tak dobrze, że już nic nas w partnerze nie interesuje. Bierzemy roboty zlecone albo godziny nadliczbowe.
ONA Dobrze, jeżeli chcesz, żeby tak było, to tak będzie. ON Oprócz robót zleconych chwytamy okazje do zdrad... Bo to chyba w języku kobiet nazywa się zdrada.
ONA W każdym języku.
ON Każde nowe ciało ma dla nas urok dlatego, że jest nowe. Potem przez kilka dni jesteśmy dla siebie bardzo czuli.
ONA Ja... Ja po pierwszej zdradzie czułam się podle.
ON Oczywiście, rozterki duszy są nam nieobce.
ONA Ktoś cię bardzo skrzywdził, tak?
ON Mówimy o przyszłości, a nie o przeszłości.
ONA Przepraszam.
ON I to, że z naszej sytuacji nie ma wyjścia...
ONA A rozwód?
ON Rozwód niewiele by zmienił, zmienilibyśmy po prostu
stałych partnerów. A więc przez to, że widzimy, iż z naszej sytuacji nie możemy się wygrzebać, zaczynamy sobie dokuczać.
ONA Ja się nie kłócę.
ON Owszem, na początku uważasz siebie za niezdolną do kłótni, ale potem...
ONA Dlaczego mamy się kłócić?
ON Wszystko może się stać powodem. Na przykład to, że jesteśmy tacy, a nie inni.
ONA Nie, nie będziemy mówić podniesionymi głosami. Będziemy mówić normalnie, czasem nawet szeptem. Ale słowa będą ranić. Tego chciałeś?
ON Tego chciałem. Mów dalej.
ONA I po wypowiedzeniu jakiegoś takiego jadowitego zdania będziemy się wstydzić go tak strasznie, że aby nie krzyczeć ze wstydu, powiemy zdanie jeszcze gorsze, jeszcze bardziej raniące.
ON Zasypiając czujemy żelazną kulę w okolicach żołądka, odczucie czysto fizyczne. Wiemy, że zrobiliśmy coś niepotrzebnego, a jednak nie możemy się z tego wycofać.
ONA _(krzyczy)_ Ale próbujemy! Wyjeżdżamy do małego miasteczka wierząc, że uda się nam o wszystkim zapomnieć.
ON Nawet więcej, że uda się nam powtórzyć nasze pierwsze wakacje.
ONA To, że znamy tak dobrze nasze ciała, w jakiś sposób nas wzrusza.
ON Oczywiście, i dlatego myśląc intensywnie o odrodzeniu naszego uczucia dajesz się bezwolnie zaprowadzić do lasku przez studenta Akademii Wychowania Fizycznego. Taki miły, taki głupi; zresztą w tym lasku też myślisz o nas. No, tylko przez chwilę nie myślałaś, małą, maleńką chwilę.
ONA A ty w tym czasie...
ON Tak, ja w tym czasie byłem w pokoju wczasowiczki w średnim wieku, ale jeszcze bardzo, bardzo...
ONA Wracamy do miasta.
ON I wszystko zaczyna się od początku.
ONA Lecz nie jest to już tak bolesne. Przyzwyczailiśmy się.
ON I niespodziewanie decydujemy się na dziecko.
ONA Zobaczysz, że dziecko zmieni sytuację.
ON Zgadujemy, czy chłopiec, czy dziewczynka. Zaczynamy dziecinnie do siebie pogadywać, i to jest wcale miłe.
ONA Nie przyjmujemy znajomych. Chcemy być sami.
ON Słusznie. Samoobrona stadła.
ONA I nic z tego. Okazuje się, że nie mogę mieć dziecka.
ON Tak?
ONA Tak.
ON W tej kamienicy mieszka twój chłopak, a nie ciotka, prawda?
ONA Skąd wiesz?
ON Nie wiedziałem.
ONA To teraz już wiesz... Jak masz na imię?
ON Pozostańmy bezimienni.
ONA Jak chcesz... A ty chciałeś odwiedzić malarza czy dziewczynę?
ON Czy dziewczyna nie może malować obrazów?
ONA Ładna?
ON Uhmmm. No, to zadzwonię.
(dalekie dzwonki. Po nich odzywa się jakiś mężczyzna — glos zniekształcony przez szyb windy)
GŁOS Jest tam kto?
ON Niech pan zadzwoni po pogotowie techniczne. Winda stoi między drugim a trzecim piętrem.
GŁOS Ona to się lubi psuć, oj, lubi.
ON Pan jest dozorcą?
GŁOS Teraz nie ma dozorców, ino gospodarze, to se pan zakonotuj. Sameś pan tam jest?
ONA Jesteśmy we dwoje.
GŁOS To się nie ma co śpieszyć.
ON My już długo siedzimy.
GŁOS Co nagle, to po diable... Na ćwiartkę pan dasz?
ON Dam.
GŁOS Bo do telefonu daleko.
ON Czekamy.
GŁOS Albo to człowiek wie, czy dojdzie...
ON Panie!
(milczenie)
ONA Obietnica go zmobilizuje.
ON Chyba już był trochę podcięty.
ONA Mnie się też tak zdawało. Głos miał taki.
ON Zapalisz?
ONA Chętnie... Dlaczego się tak uśmiechasz?
ON Do ciebie... _(trzask zapałki)_
ONA Zaraz przestaniesz się uśmiechać.
ON Nie strasz... Decydujemy się na rozwód?
ONA Za wcześnie. Przecież ty jeszcze możesz zacząć pić.
ON Przychodzę do domu, są goście, a ja ci robię awanturę. Taką niegłośną, ale wystarczająco wredną, by ludzie się szybko wynieśli.
ONA A ja z kolei nie przepuszczam żadnej okazji, aby cię upokorzyć przy świadkach.
ON A mimo to regularnie spłacamy raty w ORS-ie.
ONA Przecież ty pi jesz.
ON Ach, już nie. Tyś poszła do mojego dyrektora, popłakałaś się u niego w gabinecie, ten mnie wezwał na rozmowę, zagroził i jakoś się wziąłem w cugle. Najpierw poradnia przeciwalkoholowa, a później już abstynencja z własnej woli.
ONA Poradnia niepotrzebna.
ON Po co poszłaś do dyrektora? Po co, pytam?! Sam bym przestał pić. Zresztą wcale tak dużo nie piłem.
ONA Piąta rocznica ślubu, małe przyjęcie, goście wychodzą, my razem zmywamy talerze, rozmawiamy.
ON Już nie potrafimy się ranić, jesteśmy wypaleni.
ONA Postanawiamy się rozwieść.
ON Kulturalnie. Niezgodność charakterów, bez orzekania o winie. Problem mieszkania.
ONA Chcemy zamienić mieszkanie na dwie kawalerki. To musi potrwać jakiś czas. Słyszymy przez ścianę głosy ludzi, którzy odwiedzają nas w naszych pokojach.
ON Zapewnienia miłosne jakiegoś bubka, który mówi ci, że będzie cię kochał do końca życia.
ONA Spazmatyczny krzyk jakiejś babki, że jest jej dobrze jak nigdy w życiu.
ON Spokojny głos jakiegoś faceta, który lekko znudzony... ONA Skąd wiesz, że znudzony?
ON Sądząc po głosie. Więc ten facet mówi „nie nudź, mała, tylko się rozbieraj”.
ONA Piskliwy głos jakiejś dziewczyny, która nazywa cię kotkiem i dzióbdziusiem.
ON Rano, mijając się w przedpokoju, udajemy, że nic nie słyszeliśmy.
ONA Tak, znowu jesteśmy poprawni. Pokazujemy, że nic nam nie zależy...
ON Na kim? Na czym?
ONA Wiesz przecież.
ON Wreszcie zamiana mieszkania na dwie kawalerki. Podział mebli. Jesteśmy wyrozumiali dla siebie.
ONA Kiedyś spotykamy się na ulicy.
ON Co u ciebie słychać?
ONA Dziękuję, wszystko w porządku. A u ciebie?
ON Tak samo. Wiesz, bardzo się śpieszę, zadzwonię kiedyś.
ONA Tak, właśnie taka rozmowa. I takie konwencjonalne uśmiechy. Mogłabym jeszcze powiedzieć, że masz niezbyt dobrze wyprasowaną koszulę.
ON Nie noszę non-iron?
ONA Niemodne.
ON Ale gdy się spotykamy następnym razem, mam już bardzo dobrze wyprasowaną koszulę.
ONA Jesteś z kimś na stałe, tak?
ON Tak. Jestem z kimś na stałe.
ONA Na stałe w przenośni?
ON Na stałe w przenośni.
ONA Ja też z kimś jestem. Jest nawet trochę podobny do ciebie zewnętrznie, ale psychicznie zupełnie inny.
ON Tak ci się wydaje?
ONA Tak mi się wydaje.
ON Nasze wspólne życie wydaje się nam pomyłką młodości. W ogóle pomyłką, jakimś dawnym, złym snem. Mówimy zresztą o tym swoim partnerom.
ONA Mój jest taki czuły, tak uważnie słucha, tak oburza się na ciebie.
ON A moja dziwi się, że mogłem tak długo wytrzymać z takim potworem jak ty. Podziwia moją cierpliwość, moją wielkoduszność.
ONA Ja odnajdę w papierach list od ciebie, piękny miłosny list z pierwszych tygodni...
ON Ale po przeczytaniu już nie wydaje ci się piękny, pretensjonalne zdania, złe poezjowanie.
ONA Czy mam go wyrzucić? A może spalić?
ON Och, lepiej wyrzucić, mniej kłopotu.
ONA Czy ty lubisz, gdy cię nienawidzę? Pytam poważnie.
(milczenie)
Dlaczego nie odpowiadasz?
ON Zastanawiam się... Zabawnie to powiedziałaś: czy ty lubisz, gdy cię nienawidzę.
ONA Może i zabawnie...
(chwila ciszy)
To dlaczego?
ON Co dlaczego?
ONA Dlaczego właśnie tak pokierowałeś losem nas dwojga... Przepraszam, tych dwojga.
ON Nieważne, taka zabawa.
ONA A wiesz, mnie się chce płakać.
ON Płakać? Uważaj na papierosa, sparzy ci palce.
ONA Dziękuję. Tak chce mi się płakać.
GŁOS Nie uświerkliśta tam?
ON Pogotowie przyjechało?
GŁOS Przyszedł szwagier, to on ściągnie te sakramencką windę. Tylko zamknij pan drzwi.
ON Zamykam.
(odgłosy zamykanych drzwi windy, potem hałasy maszynerii, stuk, zgrzyty)
Masz rację... Mogło być bardziej sielankowo, a wszystko popsułem.
(milczenie — trzaski)
Pójdziesz ze mną na kawę?
ONA Kiedy?
ON Teraz, zaraz jak wyjdziemy z tej windy.
ONA Jeszcze nie wyszliśmy.
ON Ale wyjdziemy.
ONA A co z twoim malarzem?
ON A z twoją ciotką?
(cichy śmiech dziewczyny)
ONA A wiesz, ja do małej kawy wsypuję aż trzy łyżeczki
cukru.