Gniazdo żmij - ebook
Gniazdo żmij - ebook
Starszy mężczyzna zostaje znaleziony martwy w jadalni letniego domu nad morzem. Nie dość, że ma ranę postrzałową z tyłu głowy, okazuje się, że dosypano mu do kawy trucizny. Syn, który odkrył ciało, wydaje się mieć najwięcej do zyskania na przedwczesnej śmierci ojca, ale gdy Montalbano dowiaduje się więcej o haniebnym życiu ofiary, odkrywa, że połowa Vigàty miała motyw do zamordowania denata.
I kim jest tajemniczy włóczęga o nienagannych manierach, którego komisarz zastał pewnego ranka na werandzie swojego domu?
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7392-846-6 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nie ulegało wątpliwości, że ten gęsty las, w którym nie wiedzieć jak i dlaczego znaleźli się z Livią, był lasem dziewiczym, bo dziesięć metrów wcześniej zobaczyli przybitą na drzewie tablicę, na której literami wypalonymi ogniem napisano: las dziewiczy. Przypominali Adama i Ewę, bo oboje byli golusieńcy i tylko swoje tak zwane części wstydliwe, choć na dobrą sprawę nie miały w sobie nic wstydliwego, przykryli klasycznymi listkami figowymi. Liście owe kupili na straganie przy wejściu za jedno euro od sztuki. Były trochę sztywne, bo zrobiono je z plastiku, i obcierały przy noszeniu. Najbardziej uciążliwe było jednak chodzenie boso.
W miarę jak zagłębiali się w las, Montalbano nabierał coraz większego przekonania, że już kiedyś był w tym miejscu. Ale kiedy? Oświecił go widok głowy lwa, wychylającej się spomiędzy drzew, które nie były drzewami, tylko olbrzymimi paprociami.
– Wiesz, gdzie się znajdujemy, Livio?
– No pewnie, w lesie dziewiczym. Widzieliśmy tablicę.
– Tak, tylko że to jest namalowany las!
– Jak to namalowany?
– Znajdujemy się w Śnie, sławnym obrazie Celnika Rousseau!
– Odbiło ci?
– Przekonasz się, że mam rację, zaraz na pewno natkniemy się na Jadwigę.
– I niby skąd znasz tę kobietę? – spytała podejrzliwie Livia.
I rzeczywiście, tuż potem napotkali nagą Jadwigę wyciągniętą na sofie. Na ich widok podniosła palec do ust, nakazując im milczenie, i powiedziała:
– Zaraz się zacznie.
Na gałęzi drzewa usiadł ptak, być może słowik. Ukłonił się wdzięcznie gościom i zaczął śpiewać Il cielo in una stanza.
Słowik śpiewał przepięknie, modulował najtrudniejsze nuty lepiej, niż zdołałaby to uczynić sama Mina. Niewątpliwie improwizował, ale z wdziękiem prawdziwego artysty.
Potem rozległ się huk, jeden, drugi i trzeci jeszcze głośniejszy. Montalbano przebudził się gwałtownie.
Zaczął wyklinać pod nosem, bo zrozumiał, że rozpętała się gwałtowna burza. Jedna z tych, które zapowiadają koniec lata.
Ale jakim cudem, w tym okropnym hałasie i już obudzony, wciąż słyszał ptaka śpiewającego Il cielo in una stanza? To po prostu nie było możliwe.
Wstał z łóżka, zerknął na zegarek. Było wpół do siódmej rano. Skierował się na werandę, to stamtąd dochodziły trele. Ale to nie był ptak, tylko mężczyzna, który umiał gwizdać jak ptak. Montalbano otworzył drzwi balkonowe na werandę.
Zastał na niej wyciągniętego na podłodze pięćdziesięciolatka w nędznym ubraniu i podartej marynarce. Długa broda i gąszcz skołtunionych siwych włosów upodabniały go do Mojżesza. Obok niego leżał worek. Włóczęga, nie było co do tego wątpliwości.
Gdy ujrzał Montalbana, usiadł i spytał:
– Czy zbudziłem pana? Bardzo mi przykro. Schroniłem się tutaj przed deszczem. Jeśli przeszkadzam, zaraz sobie pójdę.
– Ależ nie, może pan zostać – odpowiedział komisarz.
Uderzył go sposób mówienia mężczyzny. Nie tylko posługiwał się poprawną włoszczyzną, ale też wysławiał się kulturalnie.
Jakoś niezręcznie było komisarzowi zamknąć drzwi balkonowe przed nosem nieznajomego, dlatego zostawił je uchylone i poszedł zaparzyć sobie kawę.
Wypił filiżankę i ogarnęły go wyrzuty sumienia. Nalał kawy do drugiej i zaniósł ją na werandę.
– To dla mnie? – zdziwił się włóczęga, wstając z podłogi.
– Tak.
– Bardzo dziękuję!
Biorąc prysznic, Montalbano pomyślał, że ten biedak pewnie nie miał okazji się umyć nie wiadomo od jak dawna. Kiedy skończył toaletę, wrócił na werandę. Dalej lało jak z cebra.
– Chciałby pan wziąć prysznic?
Mężczyzna popatrzył na niego ze zdumieniem.
– Mówi pan poważnie?
– Poważnie.
– O niczym innym nie marzę, uwierzy pan? Będę panu bardzo wdzięczny.
Mówił nad wyraz kulturalnie, aby był tym, na kogo wyglądał. Nieznajomy schylił się po swój worek i ruszył za komisarzem. Jakim sposobem ten najwyraźniej wykształcony człowiek doprowadził się do takiego stanu?
Kiedy mężczyzna wyszedł z łazienki, miał na sobie czystą koszulę, chociaż i ona pruła się przy kołnierzyku i mankietach. Uśmiechnął się do Montalbana.
– Czuję się jak nowo narodzony.
Potem skłonił się lekko i dodał:
– Pozwoli pan? Nazywam się Sovastano.
– Miło mi. Montalbano – odpowiedział komisarz, podając mu rękę.
Tamten, zanim podał mu swoją, instynktownie wytarł ją o spodnie, jak gdyby chciał ją wyczyścić. Uśmiechnął się ponownie, brakowało mu zęba z przodu.
– Wie pan, ja pana znam. Któregoś wieczoru w barze widziałem pana w telewizji.
– No tak – uciął Montalbano – muszę iść do pracy.
Mężczyzna zrozumiał od razu. Schylił się po swój worek i wyszedł na werandę.
– Panie komisarzu, czy mógłbym tu zostać, dopóki pada deszcz? Moje tak zwane mieszkanie jest tuż obok, ale w tym deszczu... Pan tymczasem może wszystko pozamykać.
– Jeśli pan chce, mogę pana podwieźć.
– Dziękuję, ale to byłoby dość skomplikowane.
– Dlaczego?
– Mieszkam w grocie, w połowie wysokości marglowego wzgórza tuż za pana domem.
No tak, zawsze lepiej spać w grocie niż w kartonowej budzie pod kolumnami ratusza.
Komisarz wyciągnął z kieszeni portfel, wyjął z niego dwadzieścia euro i podał mężczyźnie.
– Nie, dziękuję, już i tak zbyt wiele pan dla mnie zrobił – odmówił tamten.
Montalbano nie nalegał.
Kiedy zamykał drzwi balkonowe, usłyszał, że mężczyzna znowu zaczął gwizdać.
Dobry był, nie ma co. Prawie tak utalentowany jak ten słowik ze snu.
Gdy tylko Catarella ujrzał Montalbana wchodzącego do komisariatu, odłożył słuchawkę telefonu i wykrzyknął:
– Oj, panie komisarzu, panie komisarzu! Ja właśnie do pana w pańskim domu telefonić zamiarowałem!
– Co się stało?
– Morderstwo się stało! Fazio on przed maleńką chwilą na miejsce się udał! Wielce chciał, aby pan z nim na miejsce się udał także. I z takiego powodu ja telefonić do pana zamiarowałem w pana własnym domu o pierwszym świcie!
– No dobrze, to gdzie jest to miejsce?
– Ja sobie wypisałem na karteczce. O tutaj. Willa Pariella, gmina Tosacane.
– A gdzie jest ta willa?
– W gminie Tosacane, panie komisarzu.
– Tak, ale gdzie jest ta gmina?
– A bo ja wiem?
– Słuchaj, zadzwoń do Fazia i daj mi go.
Kierując się wskazówkami udzielonymi mu przez Fazia, Montalbano dotarł do willi Marielli, bo Catarella oczywiście przekręcił nazwę, dopiero po trzech kwadransach. Na drodze był duży ruch i wciąż padał rzęsisty deszcz, więc wszyscy musieli jechać wolniej.
Jednopiętrowy dom stał przy ulicy biegnącej wzdłuż plaży. Brama była otwarta i pod portykiem, obok dwóch innych samochodów, zaparkowany był wóz policyjny. Ponieważ wciąż lało jak z cebra i Montalbano nie chciał się zmoczyć, on także wjechał do środka i zaparkował obok pozostałych aut.
Właśnie wysiadał, kiedy na progu pojawił się Fazio.
– Dzień dobry, panie komisarzu.
– Tobie wydaje się dobry?
– Nie, ale tak się mówi.
– Co się stało?
– Zamordowano właściciela willi, księgowego Cosima Barlettę.
– Kto jest w środku?
– Gallo, nieboszczyk i jego syn Arturo. To on odkrył ciało.
– Zawiadomiłeś wszystkich?
– Tak jest. Pięć minut temu.
Komisarz wszedł do willi, Fazio za nim.
W pierwszym pokoju, dość dużym i najwyraźniej służącym za jadalnię, znajdowali się Gallo i czterdziestolatek w okularach, chudy i bezbarwny, właściciel jednej z tych twarzy, które zapomina się zaraz po ich ujrzeniu. Schludny, elegancko ubrany, palił papierosa i nie wyglądał na zmartwionego w najmniejszym stopniu tym, co przydarzyło się jego ojcu.
– Nazywam się Arturo Barletta.
– Przepraszam, kim jest Mariella?
Tamten popatrzył na komisarza zdumiony.
– Nie wiem... nie rozumiem...
– Przepraszam, zapytałem, bo willa tak się nazywa...
Arturo Barletta palnął się dłonią w czoło.
– No widzi pan, w takiej chwili człowiek nie myśli... Mariella to było imię mojej biednej mamy.
– Zmarła?
– Tak. Pięć lat temu. To był wypadek.
– Jaki wypadek?
– Utonęła w morzu. Może źle się poczuła, pływając. To się zdarzyło tutaj przed domem.
– Gdzie jest nieboszczyk? – spytał Montalbano Fazia.
– W kuchni. Proszę za mną.
W salonie znajdowały się schody prowadzące na pierwsze piętro, po lewej stronie drzwi do kuchni, a z prawej drzwi prowadzące do łazienki.
Kuchnia była obszerna i zapewne na co dzień mieszkańcy willi tam właśnie spożywali posiłki.
Wszystko było w idealnym porządku, tylko na stole leżała przewrócona filiżanka, z której wylała się resztka kawy i pobrudziła obrus.
Świętej pamięci Cosimo Barletta został zamordowany, kiedy siedział przy stole, pijąc sobie kawę, której morderca nie dał mu skończyć.
Pojedynczy strzał w potylicę oddany tuż przy głowie.
Niemal egzekucja.
Siła wystrzału zrzuciła mężczyznę z krzesła i ciało leżało teraz na boku, z nogami pod stołem. Żeby zobaczyć twarz zmarłego, Montalbano także musiał położyć się na podłodze. Niewiele jednak było do zobaczenia, nabój przebił czaszkę i wyszedł nad nosem, w rezultacie brakowało jednego oka i części czoła. Bez wątpienia morderca, jeśli tylko nie był karłem, strzelił, unosząc lekko lufę do góry, w przeciwnym razie trajektoria strzału byłaby inna.
Na podłodze nie było jednak dużo krwi.
Komisarz wrócił do jadalni. Arturo cały czas palił.
– Proszę usiąść. Chciałbym zadać panu kilka pytań.
– Oczywiście.
– Powiedziano mi, że to pan odkrył ciało zamordowanego ojca.
– Tak.
– Proszę mi opowiedzieć, jak to się stało.
– Mieszkam w Montelusie i...
– Kim pan jest z zawodu?
– Jestem zatrudniony jako księgowy w dużej firmie budowlanej, „Sycylijska wiosna”. Zna ją pan?
– Nie. Jest pan żonaty?
– Tak.
– Ma pan dzieci?
– Nie.
– Proszę mówić dalej.
– Telefonowaliśmy do siebie każdego dnia. Wczoraj wieczorem zadzwonił do mnie, żeby mnie uprzedzić, że będzie spać tutaj, bo dzisiaj rano chciał zrobić porządki w willi.
– W jakim sensie?
– No cóż, lato się skończyło i wobec tego...
– W zimie nigdy tu nie przyjeżdżał?
– Ależ tak, w każdą sobotę. Ale ponieważ ostatnio przebywała tu moja siostra z dwojgiem dzieci, może zrobili trochę bałaganu, a ojciec był bardzo...
– Jak się nazywa pana siostra?
– Giovanna. Jest żoną przedstawiciela handlowego i także mieszka w Montelusie.
– Proszę mówić dalej.
– No więc tata zadzwonił do mnie wczoraj wieczorem...
– O której godzinie?
– Zaraz po dziewiątej. Zjadł już kolację u siebie w domu, w Vigacie i...
– Ożenił się ponownie?
– Nie.
– Mieszkał sam?
– Tak.
– Ile miał lat?
– Sześćdziesiąt trzy.
– Proszę mówić dalej.
– Co to ja... przepraszam, cały czas mi pan przerywa i straciłem wątek.
– Powiedział pan, że ojciec zadzwonił po dziewiątej.
– Ach, tak, właśnie. Powiedział, że prześpi się tutaj. Wobec tego zaproponowałem, że rano przyjadę, aby mu pomóc.
– Z żoną?
Arturo Barletta trochę się zmieszał.
– Z moją żoną ojciec się...
– Rozumiem. I co potem?
– Przyjechałem o ósmej rano i...
– Samochodem?
– Tak. Tym zielonym. Amarantowy należy do taty. Drzwi wejściowe były zamknięte. Otworzyłem je swoim kluczem i...
– Pańska siostra także ma klucze od domu?
– Tak, myślę, że tak.
– Zauważył pan coś dziwnego po wejściu?
– Nie... to znaczy tak.
– Co takiego?
– Że okiennice są zamknięte, a światło zapalone. Pomyślałem, że tata pewnie jeszcze śpi i zapomniał zgasić światło. Wszedłem na górę, łóżko było niepościelone, ale puste. Wobec tego zszedłem na dół, zajrzałem do kuchni i tam go zobaczyłem.
– Co pan zrobił?
– Nie rozumiem.
– Co pan zrobił? Zaczął pan krzyczeć? Podbiegł do ojca, żeby sprawdzić, czy jeszcze żyje? Czy jeszcze coś innego?
– Nie pamiętam, czy krzyknąłem. Na pewno jednak nie dotknąłem ojca.
– Dlaczego? To chyba odruch?
– Tak, ale widzi pan, wystarczyło mi się schylić i popatrzeć... Nie miał połowy twarzy i od razu zrozumiałem, że nie...
– Proszę powiedzieć, co pan zrobił.
– Wybiegłem z kuchni. Nie byłem w stanie... Zatrzymałem się w jadalni i stąd zadzwoniłem.
– Z tego aparatu? – spytał Montalbano, wskazując na telefon stojący na stoliku.
– Tak.
– Powiedział pan, że po wejściu zauważył pan, że światło jest włączone. Paliło się także w kuchni?
– Tak mi się wydaje.
– Musiało być zapalone, skoro okiennice były zamknięte.
– Pewnie było zapalone.
– Pójdziemy na górę? – zasugerował Faziowi Montalbano.
Weszli po schodach.
Na pierwszym piętrze znajdowały się dwie sypialnie małżeńskie i mniejszy pokój, do którego wstawiono piętrowe łóżko, oraz łazienka. W pierwszej sypialni łóżko było niepościelone, tak jak powiedział Arturo.
Zapomniał jednak dodać, że najwyraźniej spały w nim dwie osoby.
W pozostałych pokojach panował idealny porządek, natomiast dwa wielkie białe ręczniki kąpielowe w łazience były jeszcze wilgotne. Dwie osoby wzięły razem prysznic.
Policjanci zeszli znowu do jadalni.
– Pana ojciec miał kochankę?
– Nic mi o tym nie wiadomo.
– Jednak tej nocy ktoś z nim spał. Nie widział pan łóżka?
– Tak, ale nie zwróciłem na to uwagi.
– Proszę się nie obrazić, ale nie jest powiedziane, że osoba, która spała z pana ojcem, musiała być kobietą.
Arturo Barletta uśmiechnął się lekko.
– Mojemu ojcu podobały się tylko kobiety.
– Przecież dopiero co powiedział pan, że nie miał kochanki.
– Bo myślałem, że pan myśli o stałym związku. On był... no, żadnej nie przepuścił, jeśli tylko mógł. I lubił młode. Moja siostra często się z nim kłóciła z tego powodu.
– Czym zajmował się pana ojciec?
Arturo Barletta jakby się zawahał.
– Wieloma rzeczami.
– Proszę jakieś wymienić.
– No... miał hurtownię drewna... miał udziały w jakimś supermarkecie... był właścicielem z dziesięciu mieszkań wynajmowanych w Vigacie i w Montelusie...
– To znaczy, że był bogaty.
– Powiedzmy dobrze sytuowany.
– Chciałby pan się rozejrzeć, żeby powiedzieć nam, czy czegoś nie brakuje?
– Już to zrobiłem, kiedy na was czekałem. Nie wydaje mi się, żeby coś zniknęło.
– Pana ojciec miał wrogów?
– No... tego bym nie wykluczył.
– Bo?
– Tata nie miał łatwego charakteru. A kiedy chciał ubić jakiś interes, potrafił się nie patyczkować.
– Rozumiem.
Montalbano zamilkł na chwilę, po czym zwrócił się do Fazia.
– Czy są ślady włamania na drzwiach albo na oknach?
– Żadnego, panie komisarzu.
– Czyli tata musiał mu otworzyć – wtrącił Arturo.
Komisarz popatrzył na niego z namysłem.
– Tak pan sądzi? Drzwi mogła otworzyć osoba, która spała z pana ojcem. Nie można też wykluczyć, że morderca miał swój klucz.
Barletta nie odpowiedział.
– Proszę podać Faziowi swój adres i telefon, a także namiary pana siostry.
Potem powiedział do Fazia:
– Wracam do komisariatu. Ty poczekaj tu na prokuratora i resztę. Zobaczymy się później. Na razie.
Deszcz jeszcze przybrał na sile.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------W wydaniu papierowym dostępne są
następujące książki z cyklu o komisarzu Montalbano:
SKRZYDŁA SFINKSA
2013
ŚLAD NA PIASKU
2013
POLE GARNCARZA
2014
WIEK WĄTPLIWOŚCI
2015
ŚMIERĆ NA OTWARTYM MORZU
2016
TANIEC MEWY
2017
UŚMIECH ANGELIKI
2020
ŚWIETLNE OSTRZE
2021
KSZTAŁT WODY
2007 / 2021
PIES Z TERAKOTY
2022
GŁOSY NOCY
2022
ZŁODZIEJ KANAPEK
2023
Zarówno te, jak i pozostałe tytuły z serii,
dostępne są w formie ebooków na noir.pl