Gniew i ruiny - ebook
Gniew i ruiny - ebook
Zakazane sojusze, zakazana miłość…
Trinity w połowie jest aniołem. Połączona więzią ze swoim protektorem – gargulcem Zayne’em – współpracuje z demonami, aby powstrzymać apokalipsę, a jednocześnie stara się nie zakochać. Zwiastun się zbliża… ale kim tak naprawdę jest? Ludzkość może zostać wymazana z powierzchni Ziemi, jeśli Trinity i Zayne nie wygrają wyścigu z czasem, stając przeciwko złowrogim siłom.
Sytuacja się pogarsza, więc nocami patrolują ulice Waszyngtonu, poszukują zwiastuna – istoty, która bez wyraźnego powodu zabija zarówno strażników, jak i demony. Stos trupów rośnie, a bohaterowie odkrywają, że osobie bliskiej Zayne’owi grozi niebezpieczeństwo. Jednocześnie Trin uświadamia sobie, że ktoś pogrywa nią, dążąc do nieznanego jej celu.
Gniew narasta, uczucia wymykają się spod kontroli, aż staje się jasne, że wściekłość może zniszczyć ich wszystkich.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8280-633-5 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zamrugałam, otworzyłam obolałe, napuchnięte oczy i spojrzałam prosto w bladą, półprzezroczystą twarz ducha.
Sapnęłam i usiadłam. Ciemne włosy opadły mi na twarz.
– Orzeszek! – Przycisnęłam dłoń do piersi, w której biedne serce waliło jak młotem. – Co jest, koleś?
Duch, który przez ostatnią dekadę był tak jakby moim współlokatorem, wyszczerzył się w uśmiechu, unosząc się kilka centymetrów nad łóżkiem. Rozciągnął się na boku, oparł twarz na ręce.
– Upewniam się, że nadal żyjesz.
– Boże. – Zaczerpnęłam tchu i opuściłam rękę na miękką, jasnoszarą kołdrę. – Milion razy ci mówiłam, żebyś tak nie robił.
– Trochę się dziwię, że nadal uważasz, że cię słucham.
Racja.
Miał awersję do przestrzegania moich zasad, których było aż dwie.
Pukaj, zanim wejdziesz do pokoju.
Nie przyglądaj mi się, jak śpię.
Myślałam, że to całkiem rozsądne reguły.
Orzeszek wyglądał dokładnie tak, jak w latach osiemdziesiątych, gdy umarł. Miał na sobie fajną koszulkę z koncertu Whitesnake, czarne jeansy i czerwone trampki. W dniu swoich siedemnastych urodzin, z jakiegoś kretyńskiego powodu, wspiął się na jedną z tych wysokich wież głośnikowych, a następnie spadł i się zabił, udowadniając, że selekcja naturalna istnieje naprawdę.
Orzeszek nie przeszedł na drugą stronę, do jasnego, białego światła. Kilka lat temu próbowałam go przekonać, by to zrobił, ale powiedział mi stanowczo, że jeszcze nie nadszedł jego czas. Jego chwila już minęła, ale nieważne. Lubiłam, gdy był blisko… z wyjątkiem momentów, gdy jak teraz, mnie straszył.
Odgarnęłam włosy z twarzy i rozejrzałam się po swojej sypialni. Nie, to nie był mój pokój. To nawet nie było moje łóżko. Wszystko to należało do Zayne’a. Przeniosłam spojrzenie z ciężkich zasłon przy oknach na drzwi sypialni, które poprzedniej nocy na wszelki wypadek zostawiłam otwarte – zamknięte…
Pokręciłam głową.
– Która godzina? – Oparłam się o zagłówek i podciągnęłam koc pod szyję. Skoro ciała strażników utrzymywały temperaturę wyższą niż ludzkie, a mieliśmy lipiec, najprawdopodobniej na zewnątrz było gorąco jak w piekle, choć w mieszkaniu Zayne’a panowała arktyczna lodówa.
– Prawie piętnasta – odparł Orzeszek. – I dlatego myślałem, że nie żyjesz.
Kurde, pomyślałam i otarłam twarz.
– Wróciliśmy dość późno.
– Wiem. Byłem tu. Nie widziałaś mnie, ale ja widziałem ciebie. Was oboje. Obserwowałem.
Zmarszczyłam brwi. Wcale nie brzmiał jak zbok.
– Wyglądałaś, jakbyś przeszła przez tunel aerodynamiczny. – Zerknął ponad moją głowę. – Wciąż tak wyglądasz.
I tak właśnie się czułam. Jakbym przeszła przez emocjonalny i fizyczny tunel aerodynamiczny. Wczoraj, gdy doznałam całkowitego załamania psychicznego w starym domku na drzewie w posiadłości strażników, Zayne zabrał mnie w powietrze.
Lot był magiczny, gdy owiewał nas chłodny wiatr, a gwiazdy, które zawsze słabo widziałam, stały się jasne. Nie chciałam, by zabawa dobiegła końca, nawet kiedy twarz mi zdrętwiała, a płuca zaczęły palić z powodu wysiłku przy oddychaniu. Chciałam zostać w powietrzu, bo na nocnym niebie nic nie było w stanie mnie zranić, ale Zayne sprowadził mnie na ziemię i przywrócił do rzeczywistości.
Miało to miejsce zaledwie kilka godzin wcześniej, a wydawało mi się, że wydarzyło się w innym życiu. Ledwie pamiętałam powrót do mieszkania strażnika. Nie rozmawialiśmy o tym, co się stało z… Mishą, ani o tym, co spotkało Zayne’a. W ogóle prawie nie rozmawialiśmy, z wyjątkiem gdy mój towarzysz zapytał, czy czegoś chcę, a ja wymamrotałam, że niczego mi nie trzeba. Rozebrałam się i położyłam do łóżka, a Zayne pozostał w salonie i spał na kanapie.
– Wiesz – powiedział Orzeszek, czym wyrwał mnie z zamyślenia. – Może umarłem i w ogóle, ale wyglądasz gorzej niż ja.
– Tak? – mruknęłam, nawet jeśli nie zdziwiłam się, słysząc te słowa. Czułam, że moja twarz wygląda zapewne, jakbym przyładowała obliczem w ceglany mur.
Przytaknął.
– Płakałaś.
No tak.
– Bardzo – dodał.
To również prawda.
– I martwiłem się, gdy wczoraj nie wróciłaś. – Podpłynął do krawędzi łóżka i na niej usiadł. Jego nogi zapadły się na kilka centymetrów w materac. – Myślałem, że coś ci się stało. Zacząłem panikować. Nie mogłem nawet dokończyć oglądania Stranger Things, tak się niepokoiłem. Kto się mną zajmie, jeśli zginiesz?
– Nie żyjesz. Nikt nie musi się tobą opiekować.
– Nadal chcę, aby ktoś mnie kochał, dbał i myślał o mnie. Jestem jak święty mikołaj. Jeśli nie będzie nikogo żywego, kto by we mnie wierzył, przestanę istnieć.
Duchów i zjaw to nie dotyczyło. W ogóle. Ale tak cudownie przesadzał. Uśmiechałam się, dopóki nie przypomniałam sobie, że nie byłam jedyną, która widziała Orzeszka. Dziewczyna, która mieszkała w tym samym apartamentowcu, również była w stanie go zobaczyć. Musiała mieć w żyłach jakiś procent rozwodnionej anielskiej krwi, jak wszyscy, którzy widywali duchy albo rozwinęli zdolności parapsychiczne. Wystarczający, aby… różniła się od pozostałych. Niewiele ludzi miało w sobie domieszkę anielskiej krwi, więc bardzo się zdziwiłam, że jeden z nich mieszkał w pobliżu apartamentu, w którym się zatrzymałam.
– Myślałam, że masz nową przyjaciółkę – przypomniałam mu.
– Mówisz o Genie? Jest spoko, ale nie byłoby tak samo, gdybyś padła trupem, a jej rodzice to niezłe ancymony. – Zanim zdążyłam zapytać, co to ostatnie słowo oznaczało w latach osiemdziesiątych, rzucił: – Gdzie byłaś w nocy?
Skupiłam wzrok na drzwiach, które jakimś cudem były zamknięte.
– W posiadłości z Zayne’em.
Orzeszek zbliżył się i uniósł rękę. Poklepał mnie po kolanie, ale zupełnie nic nie poczułam, nawet chłodu, który zazwyczaj towarzyszył jego dotykowi.
– Co się stało, Trinnie?
Trinnie.
Tylko on się tak do mnie zwracał, a inni nazywali mnie Trin albo Trinity.
Zamknęłam obolałe oczy, gdy sobie przypomniałam. Orzeszek nie miał pojęcia, a ja nie wiedziałam, jak mu wszystko wytłumaczyć, skoro rany wywołane działaniami Mishy nadal się jeszcze nie zagoiły. Jeśli już, zakleiłam je jedynie kiepskim plastrem.
Trzymałam się. Ledwo. Zatem nie chciałam z nikim rozmawiać, ale Orzeszek zasługiwał na to, by poznać prawdę. Znał Mishę. Lubił go, nawet jeśli ten go nie widział i nie mógł się z nim porozumiewać. Duch przybył ze mną do Waszyngtonu, by pomóc odnaleźć Mishę zamiast zostać w posiadłości strażników na Wyżynie Potomaku.
Jasne, tylko ja mogłam się z nim komunikować, ale czuł się tam komfortowo. Podróż ze mną to dla niego poważna sprawa.
Nie otwierając oczu, odetchnęłam głęboko.
– Tak… znaleźliśmy Mishę i… nie poszło za dobrze. Nie żyje.
– Nie – szepnął, po czym powtórzył głośniej: – Nie.
Pokiwałam głową.
– Boże, tak mi przykro, Trinnie. Tak mi cholernie przykro – wyznał. Z trudem przełknęłam ślinę i popatrzyłam mu w oczy. – Demony…
– To nie demony – przerwałam mu. – To znaczy, nie zabiły go. Nie chciały go wykończyć. Właściwie to z nimi współpracował.
– Co? – podniósł głos do pisku zdolnego niemal roztrzaskać szkło. W każdej innej sytuacji ten szok byłby zabawny. – Przecież to twój protektor.
– Wszystko to ukartował. Swoje porwanie i tak dalej. – Pod kocem podciągnęłam kolana do piersi. – Sprawił nawet, że dzięki mojej łasce zobaczył mnie wtedy Ryker.
– Ale Ryker zabił…
Mamę. Ponownie zamknęłam oczy i poczułam pieczenie, jakbym miała w ciele jeszcze jakieś łzy.
– Nie wiem, co było nie tak z Mishą. Czy zawsze… mnie nienawidził, czy może to przez więź z protektorem? Odkryłam, że nigdy nie miał być ze mną związany. To zawsze miał być Zayne, ale nastąpił błąd.
Ojciec wiedział o tej pomyłce i nie tylko nie zrobił nic, by naprawić sytuację, ale wydawał się zupełnie nią nie przejmować. Kiedy zapytałam, dlaczego nic w tej kwestii nie zrobił, stwierdził, że chciał sprawdzić, co się stanie. – Jak bardzo to popieprzone? – Więź mogła go zmienić. Mogła sprawić, że stał się… zły – kontynuowałam ochrypłym od emocji głosem. – Nie wiem. Nigdy się nie dowiem, ale to nie zmienia faktu, że współpracował z Baelem i tym drugim demonem. Powiedział nawet, że zwiastun go wybrał. – Wzdrygnęłam się, gdy przed oczami stanęła mi twarz Mishy. – Że zwiastun wyznał mu, że i on jest wyjątkowy.
– Czy to nie ten, który zabijał strażników i demony?
– Tak. – Uniosłam powieki, gdy byłam pewna, że się nie rozpłaczę. – Musiałam…
– O nie. – Orzeszek wydawał się wiedzieć, co zamierzałam z siebie wyrzucić.
Ale musiałam to wypowiedzieć, ponieważ taka właśnie była rzeczywistość. Prawda, z którą będę żyć do końca swoich dni.
– Musiałam go zabić. – Każde słowo było jak kopniak w pierś. Ciągle widziałam Mishę. Nie tego na polanie za domem senatora, ale tego, który czekał na mnie, gdy rozmawiałam z duchami. Który drzemał w postaci strażnika, gdy siedziałam obok niego. Który był moim przyjacielem. – To ja to zrobiłam. Zabiłam go.
Orzeszek pokręcił głową, a ciemnobrązowe włosy pojawiały się i nikły, jakby stał się nieco bardziej cielesny, po czym stracił nad sobą panowanie.
– Nie wiem, co powiedzieć. Naprawdę.
– Nie ma co mówić. Jest jak jest. – Odetchnęłam i wyprostowałam nogi. – W tej chwili Zayne jest moim protektorem, więc będę musiała tu zostać. Musimy znaleźć zwiastuna.
– To chyba dobrze, nie? – Podniósł się z łóżka, choć nadal znajdował się w pozycji siedzącej. – Że Zayne jest twoim protektorem?
I dobrze…
I niedobrze.
To, że się nim stał, uratowało mu życie, więc to zdecydowanie coś dobrego. To świetne. Zayne nie wahał się, aby połączyć się więzią i to nawet zanim odkrył, że to zawsze powinien być on. Ale oznaczało to również, że Zayne i ja… Cóż, nie mogło być między nami nic więcej niż jest teraz, i to bez względu na to, jak bardzo pragnęłam, by pojawiło się coś jeszcze, jak bardzo mi się podobał, czy był pierwszym facetem, w którym na poważnie się zadurzyłam.
Odchyliłam głowę do tyłu, zamiast przydusić się poduszką. Orzeszek się rozmazał, gdy podryfował w stronę zasłony, choć nie miało to nic wspólnego z jego zwiewną postacią.
– Zayne wstał?
– Tak, ale go tu nie ma. Zostawił ci liścik w kuchni. Czytałem już, gdy pisał. – Brzmiał na dumnego z siebie. – Nagryzmolił, że poszedł spotkać się z kimś o imieniu Nic. Chyba to jeden z tych, którzy przybyli do strażników. W każdym razie, wyszedł może z pół godziny temu.
„Nic” było zdrobnieniem od Nicolai, który to dowodził waszyngtońskim klanem. Zayne prawdopodobnie miał z nim niedokończone sprawy, skoro opuścił wczorajsze spotkanie, by mnie odnaleźć.
Zayne czuł przez więź moje emocje. To dziwne nowe połączenie doprowadziło go prosto do domku na drzewie. Nie miałam jednak pojęcia, czy mnie to zdumiewało, wkurzało, czy naprawdę zniesmaczało. Zapewne wszystko po trochu.
– Ciekawe, dlaczego mnie nie obudził. – Odsunęłam kołdrę i przeczołgałam się na skraj łóżka.
Właściwie to tu przyszedł, by sprawdzić, co z tobą.
Zamarłam, modląc się o to, żebym nie była wtedy obśliniona i nie robiła niczego dziwnego.
– Był tu?
– Tak. Sądziłem, że cię obudzi. Wyglądał, jakby się nad tym zastanawiał, ale jedynie naciągnął na ciebie koc. Pomyślałem, że to z jego strony szarmanckie.
Nie miałam pojęcia, co to oznaczało, ale pomyślałam… Boże, jakie to było słodkie.
Takie podobne do Zayne’a.
Może i znałam go zaledwie od kilku tygodni, ale wiedziałam o nim wystarczająco dużo, aby wyobrazić sobie, jak ostrożnie nakrywa mnie kołdrą i robi to tak delikatnie, że mnie nie budzi.
Serce mi się ścisnęło, jakby wpadło do maszynki do mięsa.
– Muszę się wykąpać. – Wstałam i choć spodziewałam się, że będę miała kolana jak z waty, były niespodziewanie silne i stabilne.
– Tak, musisz.
Zignorowałam uwagę i spojrzałam na telefon. Miałam nieodebrane połączenie od Jady. Żołądek mi się skurczył. Odłożyłam komórkę, na bosaka przeszłam do łazienki, włączyłam światło i skrzywiłam się z powodu nagłej jasności. Moje oczy nie przepadały za jasnym światłem. Ani za ciemnymi, szarymi kątami. Właściwie moje oczy były do bani w dziewięćdziesięciu pięciu i siedmiu dziesiątych procenta.
– Trinnie?
Trzymając palce na włączniku, zerknęłam przez ramię na Orzeszka, który przysunął się bliżej łazienki.
– Tak?
Przechylił głowę, a kiedy na mnie spojrzał, czułam się naga.
– Wiem, ile znaczył dla ciebie Misha. Zdaję sobie sprawę, że to musi cholernie boleć.
Zabicie przyjaciela nie wyrządziło mi krzywdy. Za to niemal zabiło część mnie, zastępując ją pozornie bezdenną studnią kwaśnej goryczy i surowego gniewu.
Ale Orzeszek nie musiał o tym wiedzieć. Nikt nie musiał.
– Dziękuję – szepnęłam. Obróciłam się i zamknęłam drzwi, gdy poczułam pieczenie w gardle.
Nie będę płakać. Nie będę płakać.
Pod prysznicem z wieloma dyszami i z kabiną wielką na tyle, że mogła pomieścić dwóch strażników, stałam długo pod gorącą wodą, która ciekła wprost na moją głowę.
Innymi słowy: rozpadałam się.
Zeszłej nocy przeszłam załamanie. Pozwoliłam sobie na płacz, a teraz nadszedł czas, aby wziąć się w garść, bo miałam zadanie do wykonania. Po latach czekania, to się w końcu stało.
Ojciec wezwał mnie do wypełnienia obowiązku.
Musiałam znaleźć zwiastuna i go powstrzymać.
Zatem musiałam poukładać wszystko w szufladach w głowie, abym mogła robić to, do czego zostałam stworzona. Zaczęłam od najbardziej pilnej sprawy. Od Mishy. To, co zrobiłam i co musiałam zrobić, wrzuciłam na samo dno szafki, nawet pod śmierć mamy i moje niepowodzenia w przeciwdziałaniu jej. Miejscu temu nadałam etykietę „Wielka porażka”. Do następnej szuflady wepchnęłam przyczynę siniaków pokrywających lewą stronę biodra i udo. Kolejny z nich malował się na żebrach, gdzie Misha wymierzył mi paskudnego kopniaka. Nawkładał mi i w ogóle, ale i tak go pokonałam.
Nie poczułam zadowolenia czy dumy, które pojawiały się wcześniej, gdy pokonywałam kogoś tak dobrze wyszkolonego.
Nie było z czego się cieszyć.
Sińce, ból i cierpienie trafiły do szuflady z napisem „Koszmary”, ponieważ Misha zdołał zadać mi tak wiele brutalnych ciosów, bo wiedział, że mam ograniczone widzenie peryferyjne. Wykorzystał tę moją wadę. To moja jedyna słabość w walce. Coś, nad czym musiałam pilnie popracować, bo gdyby zwiastun odkrył, jak kiepski miałam wzrok, mógłby wykorzystać to przeciwko mnie.
Tak jak ja bym postąpiła, gdyby role się odwróciły.
I tak, gdyby mnie pokonał, byłoby to koszmarne, ponieważ nie tylko ja bym umarła, ale również Zayne. Zadrżałam i powoli obróciłam się pod strumieniem wody. Nie mogłam poddać się tym obawom – nie mogłam ich rozważać ani sekundy dłużej. Strach sprawiał, że robiliśmy głupie, lekkomyślne rzeczy, a ja miałam już ich na koncie wystarczająco dużo i to bez konkretnego powodu.
Górna szuflada do tej pory pozostawała pusta i nieoznaczona, ale wiedziałam, co tam upchnąć. Tam właśnie lądowało wszystko, co wiązało się z Zayne’em: pocałunek, który skradłam, gdy byliśmy z powrotem na Wyżynie Potomaku, rosnące przyciąganie pomiędzy nami i ta noc, zanim powstała więź, kiedy mnie pocałował. O takich rzeczach czytałam do tej pory w romansach, które tak uwielbiała mama. Zayne mnie pocałował i posunęliśmy się tak daleko, jak tylko mogliśmy, choć nie poszliśmy na całość, a świat naprawdę przestał istnieć wokół nas.
Wzięłam to wszystko wraz z silną potrzebą jego dotyku, uwagi i serca – które wciąż najprawdopodobniej należało do kogoś innego – wcisnęłam do środka i zamknęłam szufladę.
Związki pomiędzy protektorami a prawowitymi były surowo zakazane. Dlaczego? Nie miałam pojęcia i domyślałam się, że powodem, dla którego nikt nie potrafił mi tego wyjaśnić był fakt, że byłam jedyną prawowitą, jaka pozostała na świecie.
Zatrzasnęłam szufladę i oznaczyłam ją prostym „Zayne”, po czym wyszłam spod prysznica do wypełnionej parą łazienki. Owinęłam się ręcznikiem, przysunęłam się do umywalki i przetarłam dłonią lustro.
Ukazało mi się moje własne odbicie. Rysy mojej twarzy z tak bliska były nieco rozmyte. Normalnie oliwkowa cera, którą odziedziczyłam dzięki sycylijskim korzeniom mamy, była bledsza niż zwykle, przez co moje brązowe oczy wydawały się większe i ciemniejsze. Skóra wokół nich była podpuchnięta i malowały się na niej cienie. Nos wciąż przechylał się na bok, a usta wydawały się wręcz nieproporcjonalne do reszty twarzy.
Wyglądałam dokładnie tak samo jak wieczorem, gdy opuszczaliśmy z Zayne’em mieszkanie, aby udać się do domu senatora Fishera, licząc na to, że odnajdziemy Mishę bądź dowód na to, gdzie jest przetrzymywany.
Ale nie czułam się tak samo.
Jak to możliwe, że nie powstała żadna wyraźna manifestacja fizyczna tego wszystkiego, co się zmieniło?
Lustrzane odbicie nie dało mi odpowiedzi, ale gdy się od niego odwróciłam, powiedziałam jedyną rzecz, która miała znaczenie.
– Dam radę – szepnęłam, po czym powtórzyłam głośniej: – Dam radę.Rozdział 2
Z mokrymi włosami wyglądającymi najprawdopodobniej jak szczurze gniazdo siedziałam w kuchni, nagą stopą bębniąc w ścianę, a w dłoni trzymałam szklankę z sokiem pomarańczowym.
Mieszkanie Zayne’a było niewiarygodnie puste, przypominało raczej dom z katalogu.
Oprócz moich czarnych wysokich butów, które leżały przy windzie, nie widziałam tu żadnych porozrzucanych osobistych rzeczy. No chyba że za takową uznać wiszący w kącie worek bokserski i niebieskie maty przy ścianie.
Miękki, kremowy, starannie złożony koc leżał na kanapie i to by było na tyle. Na blacie nie zostawiono nawet zabłąkanej szklanki, żadne brudne naczynia nie leżały w zlewie. Jedynym pomieszczeniem, które sprawiało wrażenie zamieszkałego, była sypialnia, ale tylko dlatego, że walały się tam moje ubrania.
Może zimna dodawał również przemysłowy charakter loftu. Betonowe podłogi, wielkie metalowe wentylatory, które szumiały cicho obok stalowych belek na suficie, nie dodawały ciepła otwartej przestrzeni. Tak samo jak cała przeszklona ściana, której szyby musiały być przyciemnione, aby wpadające przez nie światło nie sprawiło, bym zapragnęła wydłubać sobie gałki oczne.
Oszalałabym, gdybym była jedyną, która tu mieszkała.
To właśnie o tym myślałam – o bardzo ważnych rzeczach – gdy nagle poczułam ciepło w klatce piersiowej.
– Co jest? – szepnęłam do pustego pomieszczenia. Ciepło narastało.
Miałam zawał serca? Dobra. To głupie z wielu powodów. Potarłam mostek. Może to niestrawność i początki wrzodów…
Chwila.
Opuściłam rękę, w której trzymałam szklankę. Usłyszałam, jakby echo bicia własnego serca i nagle zrozumiałam, co to było. Rety, więź – Zayne był blisko.
Teraz, kiedy miałam na niego radar, okazało się to lekko – albo bardzo – dziwne.
Zaczęłam obgryzać paznokieć, po czym wzięłam szklankę i w dwóch głośnych łykach dopiłam sok. Serce przyspieszyło na dźwięk windy i spojrzałam na stalowe drzwi, gdy moje ciało wypełniła nerwowa energia. Odstawiłam szklankę, nim wypadłaby mi z ręki. Za każdym razem, gdy widziałam Zayne’a, czułam się znowu jak za pierwszym razem, ale nie tylko o to chodziło.
Płakałam przez niego zeszłej nocy – nad jego losem.
Ciepło wspięło się po mojej szyi. Nie byłam beksą. Aż do zeszłego wieczoru sądziłam, że mam nieczynne kanaliki łzowe. Niestety okazało się, że są w pełni sprawne. Szlochałam i miałam niezbyt ładny katar.
Drzwi się rozsunęły, a niepokój powiększał się w moim brzuchu, gdy do pomieszczenia wszedł Zayne.
Kurde.
Miał na sobie zwykły, biały podkoszulek i ciemne jeansy, które wydawały się szyte na jego miarę. Materiał T-shirtu rozciągał się na szerokich ramionach i piersi, a jednocześnie był dopasowany do wąskiej talii. Wszyscy strażnicy byli duzi w ludzkiej postaci, ale Zayne był jednym z tych największych, jakich kiedykolwiek widziałam. Mierzył pewnie ze dwa metry.
Miał piękne blond włosy, naturalnie pofalowane tak, że nie byłabym w stanie tego odtworzyć nawet za pomocą samouczków na YouTubie i kilkunastu lokówek. Dziś miał je spięte na karku, a ja żywiłam nadzieję, że nigdy nie zetnie długich pasm.
Zauważył mnie natychmiast i nawet jeśli z miejsca, w którym siedziałam, nie byłam w stanie dojrzeć jego oczu, czułam, że na mnie patrzy. To w jakiś sposób jednocześnie było mocne i łagodne, przez co zadrżałam i pomyślałam, że dobrze zrobiłam, odkładając wcześniej szklankę.
– Cześć, śpiochu – przywitał się, gdy zasunęły się za nim drzwi windy. – Cieszę się, że wstałaś i możesz się ruszać.
– Przepraszam, że spałam aż tak długo. – Uniosłam ręce, po czym je opuściłam, nie wiedząc, co z nimi zrobić. Zayne miał jakiś zwinięty papier pod pachą, a w drugiej dłoni brązową papierową torebkę. – Pomóc ci z tym? – zapytałam, nawet jeśli to głupie, biorąc pod uwagę, że Zayne mógł jedną ręką podnieść forda explorera.
– Nie. I nie przepraszaj. Musiałaś odpocząć. – Nawet w okularach widziałam niewyraźnie jego twarz, ale stawała się ostrzejsza z każdym krokiem, z którym się do mnie zbliżał.
Wzrok mnie zawodził, lecz dobrze wiedziałam, jak wygląda strażnik. Zapierał dech w piersi, cechowało go brutalne piękno. Mogłabym wymyślać przymiotniki, żeby go opisać, choć, szczerze mówiąc, żaden nie byłby w pełni odpowiedni.
Cera miała złoty odcień, który jednak nie miał nic wspólnego z przebywaniem na słońcu. Wydatne kości policzkowe pasowały do wyrazistych ust i żuchwy, która równie dobrze mogłaby być rzeźbiona z granitu.
Chciałabym, by był nieco mniej atrakcyjny – albo ja mniej płytka – ale nawet gdyby obie te rzeczy miały miejsce, w efekcie końcowym nie uczyniłoby to większej różnicy. Zayne nie był przystojniakiem z paskudnym charakterem czy mdłą osobowością. Cechowała go wielka inteligencja oraz cięty dowcip. Uważałam go za zabawnego, nawet jeśli działał mi na nerwy i był nadopiekuńczy. A co najważniejsze, Zayne był naprawdę dobry, czego większość po prostu nie doceniała.
Miał duże, łaskawe serce, nawet jeśli brakowało mu fragmentu duszy.
Istniało powiedzenie mówiące, że oczy to zwierciadło duszy, co się sprawdzało. Przynajmniej w przypadku strażników, a przez to, co mu się przytrafiło, jego tęczówki były jasne i miały odcień lodowego błękitu.
Spotykał się z Laylą – półdemonem, półstrażniczką – z którą się wychowywał, a która była córką samej Lilith. Pocałowali się i przez moc matki, która zaczęła przejawiać się w ciele córki, została mu odebrana część duszy.
Zacisnęłam dłonie w pięści. Do wyssania doszło przypadkowo, a Zayne znał wiążące się z tym zagrożenie, jednak to nie powstrzymało gniewu i czegoś bardziej kwaśnego, co się we mnie zrodziło. Strażnik pragnął jej na tyle mocno… kochał ją na tyle, by podjąć ryzyko. Znalazł się w tak wielkim niebezpieczeństwie, żeby tylko ją pocałować.
To ekstremalne, bo wątpiłam, by mniejsza dusza została optymistycznie powitana przy niebiańskiej bramie bez względu na to, jak dobre było czyjeś serce.
Taka miłość nie mogła ot tak po prostu wyparować, nie w ciągu siedmiu miesięcy. Nie chciałam mieć tej świadomości. Powinnam zamknąć ją w swojej mentalnej szafce, a jednak kłuła w pierś.
– Dobrze się czujesz? – zapytał, kładąc torebkę i rulon na kuchennej wyspie. Zapach dobiegający z opakowania przypominał grillowane mięso.
Zastanawiałam się, czy wychwytywał coś przez więź, gdy wpatrywałam się w to, co przyniósł. Przytaknęłam.
– Jeśli chodzi o wczorajszą noc…
– Co z nią?
– Przepraszam, no wiesz, za to, że tak ryczałam. – Zaczerwieniłam się.
– Nie musisz przepraszać, Trin. Tak wiele przeszłaś…
– Ty również. – Wpatrywałam się w swoje palce z obgryzionymi paznokciami.
– Potrzebowałaś mnie, a ja musiałem tam być. – Sprawiał, że było to takie proste, jakby od zawsze takie było nasze przeznaczenie.
– Powiedziałeś to już wczoraj.
– Dziś to nadal prawda.
Zacisnęłam usta i ponownie pokiwałam głową, odetchnęłam głęboko, po czym powoli wypuściłam powietrze. Poczułam ciepło jego dłoni, zanim złapał mnie za podbródek. Kiedy zetknęły się nasze ciała, przeszył mnie dziwny prąd, ale nie miałam pojęcia czy to przez więź, czy to on tak na mnie działał. Wyjątkowy zapach, który przypominał miętę, dotarł do mojego nosa. Zayne odchylił moją głowę, abym popatrzyła na niego.
Pochylał się nad wyspą z ręką wyciągniętą nad rulonem. Jasne oczy omiotły wzrokiem moje oblicze, aż uniósł się kącik jego ust.
– Nosisz okulary.
– Tak.
Krzywy uśmieszek się powiększył.
– Nieczęsto ich używasz.
To prawda, ale nie robiłam tego z próżności. Pomagały jedynie przy czytaniu książek czy patrzeniu w ekran laptopa, a poza tym sprawiały, że przedmioty stawały się nieco mniej rozmyte.
– Lubię je. Podobasz mi się w nich.
To zwykłe kwadratowe szkła w czarnych oprawkach, bez żadnego wzoru, ale nagle pomyślałam, że mogłabym nosić je częściej.
Zaraz jednak zapomniałam o okularach, bo przesunął palce z mojego podbródka i poczułam, że powiódł kciukiem tuż pod moją dolną wargą. Zadrżałam i się zarumieniłam, bo poczułam ekscytację i radość.
Chcesz ponownie mnie pocałować, prawda?
Słyszałam te słowa tak wyraźnie, jakby wypowiedział je na głos, jak wtedy, gdy pomogłam mu usunąć z piersi szpon wroka. Przytaknęłam wówczas bez wahania, nawet jeśli to nie do końca był mądry pomysł.
Ale nierozsądne pomysły zawsze były fajne – bardzo.
Opuścił wzrok, rzęsy przysłoniły mu oczy i pomyślałam, że może patrzy na moje usta i że… bardzo bym tego chciała.
Odsunęłam się od niego.
Zayne przeniósł rękę na swoją szyję.
– Jak ci się spało?
– Dobrze – wydusiłam, gdy emocje opadły, a puls nieco zwolnił. – A tobie?
Spojrzenie, które mi posłał, gdy się wyprostował, mówiło, że nie był pewien, czy mi wierzyć.
– Spałem, bo byłem wykończony, ale mogłoby być lepiej.
– Kanapa pewnie nie jest za wygodna.
Ponownie popatrzył mi w oczy, aż dech uwiązł mi w gardle. Wiedziałam, że nie powinnam proponować mu łóżka, ale było na tyle duże, żebyśmy oboje się zmieścili, no i oboje byliśmy dorośli. Tak jakby. Wcześniej spaliśmy razem i nic się nie stało, chociaż ostatnim razem nie było już tak kolorowo.
Zayne wzruszył ramionami.
– Przeczytałaś mój liścik?
Odczułam ulgę po zmianie tematu i pokręciłam głową.
– Orzeszek widział, jak piszesz i mi o wszystkim powiedział. Mówił, że poszedłeś do Nicolaia.
Zamarł, otwierając papierową torebkę. Zacisnęłam usta, aby powstrzymać się od uśmiechu, gdy na niego popatrzyłam.
– Jest tu teraz?
Rozejrzałam się po pustym mieszkaniu.
– Nie, z tego co mi wiadomo. Dlaczego pytasz? Wkurzasz się, że był przy tobie, a ty o tym nie wiedziałeś? – droczyłam się. – Wystraszyłeś się małego Orzeszka?
– Jestem wystarczająco pewny siebie, aby przyznać, że duch w pobliżu przyprawia mnie o ciarki.
– Ciarki? – Parsknęłam śmiechem. – Czy ty masz nadal dwanaście lat?
Prychnął, otworzył torebkę i dało się wyczuć grillowane mięso.
– Uważaj, bo inaczej zjem hamburgera dla ciebie na twoich oczach i jeszcze będę się tym rozkoszował.
Zaburczało mi w brzuchu, gdy wyjął biały kartonik.
– Rzuciłabym cię na ścianę, gdybyś to zrobił.
Zaśmiał się, położył opakowanie przede mną, następnie wyjął kolejne.
– Chcesz coś do picia? – Obrócił się do lodówki. – Chyba może być tu cola, skoro nie chcesz pić wody.
– Woda jest dla tych, którzy martwią się o swoje zdrowie, a ja nie prowadzę takiego życia.
Ponownie kręcąc głową, wyjął puszkę gazowanej słodkości i butelkę wody. Przesunął puszkę po blacie wyspy.
– Wiesz, że większość osób uważa, iż picie ośmiu szklanek wody dziennie jest tak samo zdrowe, jak to, by codziennie jeść jabłko? – zapytałam. – A tak naprawdę musisz pić wodę jedynie, kiedy czujesz pragnienie, bo właśnie po to ono jest, a ją czerpiesz również z innych napojów, takich jak moja piękna, cudowna cola, oraz z jedzenia. Wiesz, że badania na ten temat dowiodły, że większość dziennego zapotrzebowania na wodę możesz czerpać z żywności, jednak kiedy upubliczniono raporty, jakoś wygodnie to pominięto? – rzucałam pytaniami. Zayne uniósł brwi i odkręcił butelkę. – Podsumowując, nie ma żadnych naukowych dowodów, które popierają zasadę ośmiu szklanek, a ja nie jestem kimś, kto chciałby topić się w wodzie. – Otworzyłam puszkę. – Zatem żyjmy na całego.
Wypił połowę butelki jednym haustem.
– Dzięki za lekcję dietetyki.
– Proszę. – Wyszczerzyłam zęby w uśmiechu i otworzyłam kartonik. Żołądek zatańczył z radości, gdy zobaczyłam frytki oraz soczyste mięso wciśnięte między dwa kawałki opieczonej, sezamowej bułki. – A ja dziękuję za jedzenie. Jesteś bardzo opiekuńczy.
– Tak. Lubię się opiekować.
Spojrzałam na niego. Nie patrzył na mnie, bo otwierał opakowanie burgera, co było dobre, bo po jego słowach moja wyobraźnia zaczęła szaleć.
W mojej piersi zrodziła się emocja, która podejrzanie pachniała jak pieprz. To była frustracja i pomyślałam, że może pochodzić od Zayne’a.
Dziwne.
– Ale naprawdę nie możesz się mnie w tej chwili pozbyć, prawda? – Spojrzał na mnie przez rzęsy. – Utknęłaś ze mną.
– Tak. – Zamrugałam i dokończyłam odpakowywanie burgera. Nie myślałam o tym jednak w ten sposób. Był moim protektorem, a ja prawowitą, której miał strzec. Razem stanowiliśmy siłę, z którą należało się liczyć, ponieważ zostaliśmy stworzeni dla siebie nawzajem, a jedynym, co mogło nas rozdzielić była śmierć.
Czy w głębi duszy sądził, że ze sobą utknęliśmy, nawet jeśli nie zawahał się, gdy padła propozycja, żeby się ze mną związał? Czy nie tak było z Mishą? Poza tym, że nigdy nie powinna łączyć nas więź, wyczuwałam rosnący w nim niepokój, ale byłam tak zajęta własnymi sprawami, że nie zwróciłam na to uwagi.
Aż było już za późno.
Zayne dowiedział się, że mama powinna przyprowadzić mnie do jego ojca, a ponieważ tego nie zrobiła, lider klanu sądził, że Zayne powinien zaopiekować się Laylą. W jakiś sposób pomylił mnie, prawowitą, która miała sporo anielskiej krwi z dziewczyną, która była półdemonem i półstrażniczką.
Trochę wielkie ups.
Nie miałam pojęcia, jak czuł się w związku z tym Zayne. Albo czy miało to dla niego znaczenie, że to ze mną miał się wychowywać.
Uniosłam wierzchnią część bułki, wyjęłam gruby plasterek pomidora i już się miałam odezwać, ale popełniłam błąd i popatrzyłam na jego jedzenie. Miał kanapkę z grillowanym kurczakiem. Uniosłam wargę, bo wyglądała tak apetycznie, jak tylko może wyglądać nieprzyprawiona pierś z kurczaka. Położyłam wierzch bułki na burgerze, a Zayne wgryzł się w swoją kanapkę.
– Jesteś potworem – szepnęłam.
Zaśmiał się.
– Będziesz to jadła? – Wskazał na pomidora, którego się pozbyłam. Pokręciłam głową. – Oczywiście, że nie. Nie lubisz ani warzyw, ani wody.
– To nieprawda. Lubię cebulę i pikle.
– Tylko jeśli są w hamburgerze. – Okrążył wyspę i usiadł obok mnie, wziął pomidora i położył na grillowanym kurczaku. – Jedz, a pokażę ci, co dostałem od Nica.
Pochłonęliśmy burgery, siedząc obok siebie, dzieląc się serwetkami i nie czuliśmy potrzeby, by wypełniać ciszę nic nieznaczącymi słowami. Panowała dość zaskakująca intymna atmosfera. Kiedy skończyliśmy, zgłosiłam się na ochotnika do sprzątania, ponieważ on przyniósł jedzenie, a ja tylko spałam. Wytarłam wyspę i wróciłam na stołek obok niego.
– Zanim przyjrzymy się temu, co tam przyniosłeś, mam do ciebie prośbę. – Odetchnęłam płytko.
– Zrobione – odparł.
Uniosłam brwi.
– Jeszcze nie powiedziałam ci, o co chodzi.
Wzruszył wielkimi ramionami.
– Cokolwiek to będzie, zrobię to.
Wpatrywałam się w niego.
– A co, gdybym poprosiła, żebyś zamienił swoją impalę na minivana z lat osiemdziesiątych?
Spojrzał na mnie, marszcząc brwi.
– To byłaby naprawdę dziwna prośba.
– No właśnie, a ty się zgodziłeś!
Przechylił głowę na bok.
– Jesteś dziwna Trin, ale nie sądziłem, że aż tak.
– Wydaje mi się, że twoje słowa powinny mnie obrazić.
Wyszczerzył się w uśmiechu.
– Co to za przysługa?
– Potrzebuję pomocy… w treningu. – Zgarbiłam się nieco. – Wcześniej codziennie trenowałam z Mishą. Nie potrzebuję aż tak częstych ćwiczeń, ale muszę się podszkolić w pewnych kwestiach.
Przyjrzał mi się uważnie.
– Wiesz, że mam kiepskie widzenie peryferyjne, prawda? – Uniosłam nogi z podłogi i położyłam je na podpórce stołka. – Nic nie widzę kątem oka, więc kiedy walczę, staram się zachować wystarczającą odległość od przeciwnika, abym miała go możliwie najbardziej przed sobą.
Przytaknął.
– Logiczne.
– Misha znał moje słabości i wykorzystał je, dzięki czemu zadał mi tyle ciosów. Na jego miejscu zrobiłabym to samo. Wszystkie chwyty dozwolone.
– Ja też – mruknął.
– I wątpię, by Misha zachował tę informację dla siebie. Mógł powiedzieć Baelowi. Może nawet zwiastunowi – dumałam. – Muszę się podszkolić. Nie wiem jak, ale muszę…
– Chcesz nauczyć się nie polegać całkowicie na wzroku? – podsunął.
Westchnęłam i pokiwałam głową.
– Tak.
Zacisnął na chwilę usta.
– Praca nad tym to świetny pomysł, a treningi zawsze są dobre. Nie pomyślałem o tym.
– Cóż, utworzyliśmy więź i…
Posłał mi przelotny uśmiech.
– Pozwól, że najpierw przemyślę, jak spełnić twoją prośbę.
Uśmiechnęłam się, bo mi ulżyło.
– Też o tym pomyślę. Co więc chciałeś mi pokazać?
Rozwinął papier na wyspie.
– Gideon wydrukował plany domu senatora Fishera, które sfotografowała Layla. Przypuszczałem, że będziesz chciała je zobaczyć.
Nie byłam w stanie dostrzec ich w nocy, więc to niesamowicie zmyślne z jego strony. Pochyliłam się nad papierem, który zajmował połowę wyspy i przyjrzałam się planom, a Zayne podniósł się z miejsca. Nie miałam doświadczenia w oglądaniu czegoś takiego, ale zaraz dokładnie poznałam ich założenia.
– To plany szkoły, prawda? Te kwadraty to klasy. To stołówka, a to pokoje w internacie.
– Tak. – Wrócił do mnie z laptopem. – Gideon poszukał, ale nie znalazł żadnych pozwoleń powiązanych z senatorem i szkołą. Przejrzę ogólnodostępną wiedzę w internecie na ten temat, bo on szukał w specjalistycznych bazach danych.
– Dobry pomysł – mruknęłam, wpatrując się w plany.
– Posłuchaj – powiedział po dłuższej chwili. – Wiemy, że Fisher to lider społeczności i znany jest jako kochający Boga człowiek, który ceni wartości rodzinne z lat pięćdziesiątych.
– Jak na ironię – rzuciłam.
– Nawet nie zliczę, ile skojarzeń miałem do religijnych treści. Nawet do Kościoła Dzieci Bożych.
Przewróciłam oczami.
– Cóż, to powinna być jakaś podpowiedź.
Prychnął.
– Według ich strony, wierzą w jakiegoś proroka lub zbawcę, którego przeznaczeniem jest ocalenie Ameryki. Nie mam jednak pojęcia przed czym. – Poklikał na klawiaturze i przechylił głowę na bok. – Na szczęście ci ludzie wydają się być bardzo małą grupą.
Dzięki Bogu. W sytuacji z senatorem można się było doszukać pokręconej ironii. Mężczyzna definitywnie nie był fanem Boga, biorąc pod uwagę to, że zadawał się ze starożytnym demonem wyższej kasty i chodził do czarownic po zaklęcia, które zmieniały ludzi w chodzące mięso armatnie – to ten sam konwent, który nas zdradził, informując o nas demona Aima, który na szczęście teraz już nie żyje.
Rety, żałowałam, że nie umiem rzucać zaklęć, bo zesłałabym na ten konwent ospę i tym podobne.
– Wątpię, aby planował coś dobrego.
– Zgadzam się. – Nadal stukał w klawiaturę. – Wygląda na to, że pożar trafił do sieci. – Obrócił laptopa, bym mogła zobaczyć zdjęcie zwęglonego budynku z nagłówkiem: „Nocny pożar zniszczył domostwo senatora Fishera”. – Nie piszą za wiele, poza tym, że ogień wybuchł z powodu wadliwej instalacji elektrycznej.
Prychnęłam.
– Może nie jestem specjalistką, ale poważnie wątpię, aby kogokolwiek skłoniło do myślenia, że pożar miał coś wspólnego ze zwarciem elektrycznym… – urwałam, gdy przed oczami stanęły mi czerwone płomienie i Zayne, który w postaci strażnika był niemal niezniszczalny, a palił się i niemal umarł…
– Fisher zapewne zna ludzi pracujących w straży pożarnej – wyjaśnił, wyrywając mnie z zamyślenia. – Kiedy demony infiltrują ludzi, staje się to epidemią, demoniczną chorobą. Pierwszy człowiek, którego dopadną, będzie nosicielem i rozsieje to na innych, jak wirusa, który rozprzestrzenia się poprzez kontakt. Im dalej znajduje się źródło od nosiciela, tym bardziej ludzie nie zdają sobie sprawy dla kogo lub czego tak naprawdę pracują.
– Ale senator wie, że współpracuje z demonem. Poszedł do konwentu i dostał zaklęcie. – Zmarszczyłam brwi. – I obiecał im część prawowitego, czyli mnie. Dupek.
Niski, chrapliwy dźwięk sprawił, że drobne włoski stanęły dęba na całym moim ciele. Rozejrzałam się po kuchni, by sprawdzić, skąd pochodzi. Nigdy nie widziałam ogara piekielnego, ale wyobrażałam sobie, że tak właśnie warczą. Jednak dźwięk ten pochodził od Zayne’a.
Wytrzeszczyłam oczy.
– Nie dojdzie do tego. – Jego tęczówki błysnęły intensywnym jasnoniebieskim blaskiem. – Nigdy. Mogę ci to przyrzec.
Powoli pokiwałam głową.
– Nie dojdzie.
Popatrzył mi w oczy, po czym wrócił do swoich poszukiwań. Moją pierś przeszył strach, mięśnie mi zesztywniały, po czym zrozumiałam, że Zayne… oddałby za mnie życie. Niemal już do tego doszło, a miało to miejsce jeszcze zanim utworzyliśmy więź. Odepchnął mnie z drogi podczas ataku Aima i niemal zginął. Demon władał piekielnym ogniem, który był w stanie spalić wszystko na swojej drodze, wliczając w to strażnika.
Oddanie za mnie życia należało do obowiązków Zayne’a jako mojego protektora. Jeśli umrę, to on także, a jeśli zginie ochraniając mnie – przeżyję i będę musiała znaleźć sobie kolejnego na jego miejsce – kolejnego jak Misha, z którym nigdy nie powinna łączyć mnie więź.
– Nie musisz się bać – powiedział, wpatrując się w ekran laptopa.
Zerknęłam na niego. Blask z urządzenia oświetlał jego oblicze.
– Co?
– Czuję to. – Położył dłoń na piersi, na co się spięłam. – To jak sopel przy moim sercu. I wiem, że nie boisz się ani mnie, ani o siebie. Jesteś na to za silna. Boisz się o mnie, ale nie musisz. Wiesz dlaczego?
– Nie – szepnęłam.
Posłał mi niewzruszone spojrzenie.
– Jesteś silna i cholernie dobrze walczysz. Mogę być twoim protektorem w niektórych przypadkach, ale kiedy walczymy, jestem twoim partnerem. Wiem, że celowo nie narazisz mojego tyłka. Nie ma mowy, bym dał się pokonać, gdy będziesz przy mnie, więc wyrzuć te obawy ze swojej głowy.
Zaparło mi dech w piersi. To była prawdopodobnie najmilsza rzecz, jaką ktokolwiek kiedykolwiek mi powiedział. Zapragnęłam go przytulić. Jednak tego nie zrobiłam. Zdołałam utrzymać ręce przy sobie.
– Lubię, gdy mówisz, że jestem niezła.
Uśmiechnął się.
– Jakoś się nie dziwię.
– Czy to oznacza, że w końcu przyznasz się do porażki? Do tego, że to ja wygrałam w sali treningowej w posiadłości strażników? – zagadnęłam.
– No weź. Nie będę kłamał, abyś poczuła się lepiej.
Roześmiałam się, zebrałam włosy z karku i skręciłam je na całej długości.
– Idziemy dziś na patrol?
Strażnicy pozostawali czujni, aby utrzymać demony w ryzach, ale nie o coś takiego mi chodziło. Szukaliśmy pewnego demona oraz stworzenia, które nie wiedzieliśmy jak nazwać, poza „zwiastunem”.
Milczał przez chwilę.
– Myślałem, że wieczorem sobie odpoczniemy. Spędzimy miłe chwile w domu.
Miłe chwile w domu z Zayne’em? Częściowo tego chciałam, ale fakt, że tak mocno tego pragnęłam, powinien zasugerować, żebym absolutnie tego nie robiła.
– Myślę, że powinniśmy poszukać zwiastuna – powiedziałam. – Musimy go znaleźć.
– Tak, ale czy jedna noc, gdy odpoczniemy, zrobi nam różnicę?
– Znając nasze szczęście, to pewnie tak.
Na jego twarzy pojawił się uśmieszek, ale zaraz zniknął.
– Na pewno jesteś gotowa? Wczoraj…
Spięłam się.
– Wczoraj było wczoraj. Jestem gotowa. A ty?
– Zawsze – mruknął, po czym dodał nieco głośniej: – Pójdziemy dziś na patrol.
– Dobrze.
Ponownie skupił się na ekranie.
– Znalazłem coś. To artykuł ze stycznia z „Washington Post”, w którym piszą, że Fisher opowiada o zdobywaniu funduszy na szkołę dla przewlekle chorych dzieci. Cytuję: „Szkoła stanie się miejscem radości i nauki, w którym choroba nie będzie nikogo definiowała i nie wpłynie na niczyją przyszłość”. A potem mówił, że na stałe będzie tam personel medyczny, psychologowie oraz najnowocześniejszy sprzęt rehabilitacyjny.
– To nie może być prawdziwe, nie? To, że buduje szkołę dla chorych dzieci. Jak demoniczny szpital Świętego Judasza? – Wkurzona mogłam się jedynie wpatrywać w słowa, których nie widziałam wystarczająco wyraźnie, by je odczytać. – Wykorzystywanie chorych dzieci jako przykrywki? Rety, to całkiem nowy poziom zła.
– Cóż, poczekaj, aż usłyszysz to. – Odchylił się i skrzyżował ręce na piersi. – Mówi, że cały plan ma na celu uhonorowanie żony, która zmarła po długich zmaganiach z rakiem.
– Boże. Nie wiem, co gorsze.
– To równie straszne. – Spojrzał na mnie. – Napisano, że kupił ziemię pod tę szkołę, więc ciekawe, dlaczego Gideon nic nie znalazł. Zastanawiam się przez to, dlaczego to nie jest łatwo dostępna informacja publiczna.
Upiłam łyk coli.
– Nie wierzę, że to się naprawdę dzieje, że rzeczywiście buduje szkołę. Po co miałby to robić? Szczerze wątpię w jego dobre intencje.
– Masz rację. A wiesz, co jest najbardziej pokręcone? Ludziom przydałaby się taka szkoła, więc chętnych do zaangażowania się w projekt nie zabraknie. – Przerażająca prawda. – Moja wyobraźnia podpowiada, że może stać za tym wiele okropnych motywów, zwłaszcza jeżeli senator ma powiązania z Baelem i zwiastunem.
A wszyscy oni – Aim, Bael i zwiastun – prowadzili z powrotem do Mishy.
Dlatego musiałam wyjść, znaleźć Baela i zwiastuna. To po prostu konieczne. Nie dlatego, że zwiastun polował na strażników i demony, ani dlatego, że ojciec chciał nas ostrzec, że zwiastun dąży do końca świata, ale ponieważ była to również sprawa osobista.
Misha powiedział, że zwiastun go wybrał, a ja musiałam wiedzieć dlaczego… Dlaczego został wybrany, dlaczego na to przystał? Musiałam wiedzieć, dlaczego zrobił to, co zrobił.
Musiałam zrozumieć.
Spojrzałam w dół i uświadomiłam sobie, że zaciskam pięści tak mocno, że obgryzione paznokcie wbiły mi się w dłonie.
Nie mogłam doczekać się wieczoru.
Ciąg dalszy w wersji pełnej