- W empik go
Godzina trwogi - ebook
Godzina trwogi - ebook
Warszawa roku 1938. Szaleniec podpisujący się pseudonimem „Ekscentryk” rozpoczyna śmiertelną grę z gwiazdą stołecznej policji: komisarzem Grotem. Informuje go o zamiarze podłożenia bomby w pociągu relacji Warszawa – Paryż. Podaje dokładną godzinę i lokalizację. Stawia jednak przy tym liczne warunki dotyczące sposobu odnalezienia ładunku. I wydaje się, że znakomicie się przy tym bawi... „Słyszałem, że jest pan jednym z najzdolniejszych kryminologów naszej policji i doznaję pewnej emocji na myśl, że wkrótce się spotkamy” – pisze w liście do komisarza.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8292-109-0 |
Rozmiar pliku: | 3,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Szanowny Panie Komisarzu!
Uprzejmie zawiadamiam, że gwoli rozrywki postanowiłem dzisiejszej nocy wysadzić w powietrze jeden z wagonów pociągu pospiesznego Warszawa – Paryż. Dla ułatwienia Panu pracy informuję, że pociąg ten odchodzi o godz. 10.50 z dworca Centralnego. Obiektem mego zainteresowania będzie pierwszy wagon kl. II, licząc od końca pociągu do parowozu. Będę w nim osobiście i punktualnie o północy według czasu kolejowego (zegar na peronie); pozwolę sobie wysadzić wagon w powietrze.
Uprzejmie nadmieniam, że wszelkie rewidowania pasażerów, sprawdzanie tożsamości itp. – zmuszą mnie do zajęcia miejsca w innym wagonie. Kto wsiądzie do tego wagonu musi w nim do końca pozostać. A Pan ma możność obronienia ich życia. Słyszałem, że jest Pan jednym z najzdolniejszych kryminologów naszej policji i doznaję pewnej emocji na myśl, że wkrótce się spotkamy.
Do miłego więc zobaczenia.
Excentryk
PS. Radzę po przyjacielsku spisać testament.
E.
Komisarz Roman Grzmot położył przeczytany list na biurku i zwrócił się do inspektora służby śledczej Morana:
– To wszystko, panie inspektorze. Otrzymałem ten list przed półgodziną przez posłańca.
– Nie dało się z posłańca nic wyciągnąć?
Grzmot potrząsnął głową.
– Niestety, nie! Powiedział mi tyle tylko, że wręczono mu to pismo wczoraj wieczorem. Nie pamięta twarzy ani postaci nadawcy.
Inspektor Moran sięgnął po list i począł go szczegółowo oglądać...
– Pisany na małym Remingtonie z roku 1936... – począł mówić Grzmot, jakby odgadując myśli zwierzchnika. – Autor niezbyt biegle pisze na maszynie; dowód nieregularne uderzenia... Maszyna dawno nieczyszczona, bo wszystkie wklęśnięcia są zapchane tuszem. O, u i s są zupełnie zamazane, litera b jest pęknięta. To wszystko...
– Dużo i mało!
Moran rzucił list na biurko i zapytał:
– Ma pan jakiś plan?
– Na razie nie... Nie wiedziałem, czy mnie pan inspektor to powierzy.
– A komu? Wierzę w pańską głowę i w pańskie szczęście.
– Dziękuję!
Obaj umilkli. Przez dłuższy czas dwa mózgi pracowały intensywnie, aż wreszcie przerwał ciszę Grzmot:
– Mamy niewątpliwie do czynienia z szaleńcem, to fakt. Normalny człowiek nie napisałby takiego listu. Sądzę, że najlepiej będzie poradzić się doktora Kryńskiego. Teraz będzie chyba na górze...
– Niech pan idzie do niego. – Inspektor Moran spojrzał na zegarek. – Teraz jest trzecia... o piątej będę na pana oczekiwał... Oczywiście liczę, że zjawi się pan z gotowym planem.
– Możliwe!
Grzmot wstał, schował list do portfela i wyszedł z gabinetu szefa polskiej służby śledczej.
Windą dostał się na trzecie piętro, a po chwili siedział naprzeciw doktora Kryńskiego, uczonego kryminologa, autora głośnej Psychopatologii kryminalnej. Był to niski mężczyzna szczupły, zgarbiony, o wielkiej łysej głowie osadzonej na krótkiej, niewidocznej prawie szyi. Teraz pochylona była ona nad listem przyniesionym przez Grzmota.
– Tak... – doktor Kryński oderwał oczy od listu i przeniósł je na oficera. – To bardzo ciekawa korespondencja... bardzo...
– Chciałbym poznać pańskie zdanie, doktorze, na temat autora tego listu.
– Trudno coś konkretnego powiedzieć... W każdym razie będzie pan miał ciężką pracę... Autor tego listu jest człowiekiem konsekwentnym, potrafi myśleć logicznie... Dowodem jest utrzymanie chronologicznego porządku w opisie zamierzonego przestępstwa. Cały zaś ton listu świadczy, że przestępstwo to jest dla sprawcy rzeczą błahą, mało ważną, jest wedle słów jego samego rozrywką... Musi to być typ psychopatyczny... A są to zazwyczaj ludzie bardzo inteligentni... Swoją drogą... – roześmiał się dr Kryński – za miliony nie pojechałbym dziś pociągiem paryskim...
– A ja pojadę! I skłonny jestem się założyć o dużą kwotę, że wrócę.
– Powodzenia. Ja nic więcej panu nie powiem, bo i to, co powiedziałem, jest mocno naciągnięte.
– Szkoda...
W trzy minuty później Grzmot był u siebie.
– Mamy robotę, Turek! – rzekł do pogrążonego w czytaniu gazety młodego mężczyzny, siedzącego w jego gabinecie przy mniejszym biureczku.
– Fajnie, bo nudno już było ostatnio. Co jest?
– Przeczytaj!
Antoni Turek, najmłodszy wiekiem wywiadowca służby śledczej, ulubieniec Grzmota i jego generalny pomocnik, rzucił okiem na otrzymany list.
Za chwilę gwizdnął przeciągle.
– Fiuuuu!
– Podoba ci się?
Turek się roześmiał.
– Pierońsko! Lubię żarty... a ten list, panie komisarzu, to chyba korespondencja primaaprilisowa?
– I to możliwie, ale tym Excentrykiem się zajmiemy...
Młody wywiadowca spoważniał.
– Serio pan komisarz mówi?
– Zupełnie!
– Więc to nie jest żart?
– Nie!
Antoni Turek umilkł.
Po dłuższej chwili zastanowienia spytał:
– Pan komisarz będzie to robił?
– Tak! Czemu pytasz?
– Tak sobie... Z góry już proszę o przydzielenie mnie do tego interesu.
– Zrobione...
Grzmot urwał naraz i spojrzał uważnie na młodego wywiadowcę:
– Albo nie, ty pozostaniesz tutaj. Ze mną pojedzie Drubnik i Skorobiejko!
– Można wiedzieć, dlaczego? Zawsze brał mnie pan ze sobą? Chyba i teraz się przydam...
– Niewątpliwie. Ale co do ciebie mam na dziś inne plany.
– Szkoda.
– Nie żałuj. Zawołaj mi tu zaraz Drubnika i Skorobiejkę...
– Już się robi.
Po wyjściu wywiadowcy komisarz Grzmot sięgnął do szuflady biurka i wydobył mapę komunikacyjną Polski.
Studiował ją aż do przybycia wezwanych wywiadowców.
– Siadajcie, panowie! – Wskazał im krzesła, a kiedy zajęli miejsca, zaczął szybko mówić. – Dziś pojedziecie ze mną pociągiem paryskim. Przygotujcie się i o 10.40 wieczorem macie być w pobliżu pierwszego wagonu drugiej klasy od końca. Bilety ja wam wręczę. To na razie wszystko.
– Co jest? – spytał krótko Drubnik.
– Dowiecie się na miejscu. Na razie mogę wam tyle powiedzieć, że z tej podróży możemy w ogóle nie wrócić. Przygotujcie się odpowiednio. Dyspozycje na temat roboty dam wam wieczorem. Możecie odejść!
Skoro tylko zamknęły się za nimi drzwi, Grzmot ujął słuchawkę telefonu...
– Pan inspektor? Tu Grzmot... Proszę o przydzielenie mi do pomocy komisarza Wroczyńskiego...
– Wroczyńskiego?
Głos Morana zadrgał zdziwieniem, bowiem komisarz Wroczyński uchodził w sferach policyjnych za głównego i jedynego rywala Grzmota. Obaj razem wstąpili do policji, razem awansowali i obaj pretendowali do tytułu najlepszego detektywa w warszawskiej służbie śledczej. Jak Grzmot tak i Wroczyński mieli na swoich kontach masę poważnych sukcesów i pewnie dlatego, że nie było na tych kontach porażek – nie znosili się wzajemnie. Wystarczyło, by przy Wroczyńskim wspomniano o Grzmocie a już był wściekły. A Grzmot był taki sam, gdy chodziło o Wroczyńskiego.
Tak więc zdziwienie inspektora Morana było całkiem usprawiedliwione. W pierwszej chwili wydało mu się nawet, że źle usłyszał nazwisko wypowiedziane przez Grzmota.
– Tak, Wroczyńskiego! Sprawę uważam za bardzo poważną i nie chcę, by mi w razie niepowodzenia zarzucano niedołęstwo. A ponieważ mam powody przypuścić, że jednym z pierwszych krytyków byłby pan Wroczyński, jego chcę zaangażować do współpracy. Niech i on ma możność zademonstrowania swych umiejętności.
– Dobrze! Proszę zjawić się u mnie za pół godziny. Wroczyński też będzie.
– Dobrze!
Położył słuchawkę i oddał się studiowaniu rozkładu jazdy.
Miejsce, na którym o północy powinien znaleźć się ekspres Warszawa – Paryż, oznaczył na mapie czerwonym ołówkiem, po czym raz jeszcze wziął do ręki list.
Przeczytał go od początku aż do dopisku i mruknął:
– Zobaczymy! – po czym zapalił papierosa.
Czynność palenia ułatwiała mu myślenie. A musiał obmyślić wszystko dokładnie, drobiazgowo do przesady. Inaczej fiasko...
Po pół godzinie wchodził do gabinetu inspektora Morana. Komisarz Wroczyński już był. Powitali się obojętnie, chłodno, jakby to było pierwsze ich spotkanie w życiu.
– Jesteśmy w komplecie, panowie... – zagaił inspektor Moran.
– A więc do rzeczy! – szybko wtrącił Grzmot – Pan kolega zna sprawę? – zwrócił się do Wroczyńskiego.
Ten, wysoki mężczyzna o owalnej, męskiej twarzy, szerokich brwiach, szarych oczach patrzących spokojnie, skinął głową.
– Znam o tyle, o ile pan inspektor mi ją przedstawił.
– Wszyscy zatem wiemy jednakowo dużo, a raczej jednakowo mało. Ponieważ mam jeszcze dość dużo pilnych spraw do załatwienia, będę się streszczał... Mój plan jest prosty. A mianowicie: ja, dwaj wywiadowcy i pan – wskazał na Wroczyńskiego – zajmiemy miejsca jako pasażerowie w wagonie, o którym pisze ów pan Excentryk. Każdy z nas zajmie inny przedział i każdy podda obserwacji wszystko, co się w jego przedziale będzie działo...
– Chwileczka, panie kolego! – przerwał komisarz Wroczyński. – Wagon posiada osiem przedziałów, o ile pamiętam. Kto zajmie się pozostałymi, skoro nas będzie tylko czterech?
– Nie pozwolił mi pan skończyć... – zimno odpowiedział Grzmot.
– A... przepraszam! Przypuszczałem, że pan kolega zapomniał o tym...
– Nie mam zwyczaju zapominać o rzeczach ważnych.
– A więc zajmiecie panowie miejsca w czterech przedziałach... – wtrącił się inspektor Moran, by przerwać rozpoczynającą się sprzeczkę. – Cóż dalej?...
– Jak powiedziałem, zajmiemy miejsca w czterech przedziałach... Po półgodzinie jazdy niewątpliwie każdy z nas będzie miał wyrobione zdanie na temat pasażerów swojego przedziału. Wówczas zarządzę zamknięcie wagonu z obu stron. Wszystkich pasażerów zamknie się w jednym przedziale i odda pod opiekę jednego z wywiadowców. My zaś zajmiemy się dokładnym zbadaniem całego wagonu... A na dwie minuty przed północą zatrzyma się pociąg... Na czas tych dwóch minut przewiduję schwytanie pana Excentryka, ale sposób na razie zachowuję przy sobie... To wszystko!
– Niewiele! – rzekł Wroczyński. – Co do mnie to zgodzę się wziąć udział w tej sprawie pod warunkiem, że będę miał absolutną swobodę w działaniu. Panu koledze... – zwrócił się do Grzmota – nie zamierzam przeszkadzać w jego planie, ale nie widzę również możliwości wzięcia udziału w zrealizowaniu go. Natomiast mogę samodzielnie działać w tym samym celu, co i pan...
– Zgoda! – niespodziewanie dla Morana odezwał się Roman Grzmot.
– A więc dobrze. Otrzymujecie panowie te same zadania. Chciałbym jutro uczestniczyć w przesłuchaniu autora tego listu! – wskazał na leżący na biurku papier.
– Aha... można?
Wroczyński spojrzał na Morana i wyciągnął rękę po list.
– Proszę!
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.