- W empik go
Golden sin. Żadnych granic - ebook
Golden sin. Żadnych granic - ebook
Oni nie mają granic. Łamią zasady, by ustanowić nowe.
Szampan wylewa się, a życie dwóch dziewczyn nigdy już nie będzie takie samo.
Gdy kieliszek rozbija się o podłogę, zniszczony zostaje porządek dawnego życia. Lana zapada w pamięć ekstrawaganckiemu mężczyźnie o tajemniczym spojrzeniu, który nocą wyciąga zza paska broń, by wyrównać rachunki. W tym samym momencie Cassandra zderza się nie tylko z porywczym mężczyzną o szaroniebieskich oczach, ale także z konsekwencjami tego spotkania.
Harry Blythe i Christian Travis tworzą niecodzienny, dynamiczny duet prywatnie i zawodowo. Nie dziwi więc zatem, że w jednym momencie znaleźli swoje słabe punkty, które zagrożą ich pozycjom, władzy i bezpieczeństwu.
Czy wybiorą znany sobie świat przemocy, jasno nakreślonych reguł i okrucieństwa, czy zaryzykują wszystko i przekroczą granicę, zza której nie ma już powrotu?
Mężczyzna w czarnym fraku stał na drabinie i właśnie rozpoczynał swój pokaz. Przechylił butelkę szampana, a złocista ciecz rozlała się po piramidzie kieliszków. Dołączysz, by go posmakować?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67357-92-0 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Taylor Swift – _Champagne problems_
Taylor Swift – _I Bet You Think About Me_
Ed Sheeran – _Collide_
Ed Sheeran – _Bad Habits_
Dario Marinelli – _Too Late_
Dario Marinelli – _Dance With Me_
Ich Troje – _Powiedz_
Måneskin – _I Wanna Be Your Slave_
Harry Styles – _Girl Crush (cover)_
Sanah – _Kolońska i szlugi (do snu)_
Billie Eilish – _No Time To Die_
Adele – _Skyfall_
Sam Smith – _Writing_ _On The Wall_PROLOG
Lana
W uszach wciąż dudniło mi po wybuchach, na które nijak nie mogłam się przygotować. Poczułam, jak wszystko podchodzi mi do gardła. Przed oczami stanęły mi wspomnienia sprzed chwili. Boże, operowałam człowieka! Czując, jak robi mi się niedobrze, cofnęłam się do łazienki i zdążyłam dopaść do toalety, żeby zwymiotować. Ostatnie, co pamiętałam, to moje osunięcie się na podłogę.
Otworzyłam oczy. Musiało minąć kilka sekund, zanim przyzwyczaiłam się do jasności. Leżałam na dywanie przykryta kocem, a tuż obok mnie siedział Harry. Opierał się o zepsutą kanapę i patrzył na mnie w napięciu.
– Dlaczego ja leżę? – Poderwałam się do siadu, ale jego ręka mnie zatrzymała. – Dlaczego ty siedzisz?
– Uspokój się – powiedział z naciskiem i troską słyszalną w głosie. – Lano, połóż się i odetchnij. Nic się nie dzieje.
Odpuściłam walkę z wiatrakami, bo wiedziałam, że i tak nie wygram. Ułożyłam się na plecach, ale nie spuszczałam wzroku z Harry’ego. Był spięty i zmartwiony, a jego wzrok sprawiał wrażenie, jakby był nieobecny.
– Jak to nic się nie dzieje?! – podjęłam temat. – Co to było? Co tu się właśnie wydarzyło? – wydusiłam z siebie.
– Posłuchaj – zaczął spokojnie – już możesz odpocząć. Świetnie się spisałaś. Gdyby nie ty, to wszyscy bylibyśmy właśnie w piachu. Jestem z ciebie dumny.
Dotknął mojego policzka i czule go pogładził. Po tym, co się stało, ta czułość była jakby dziwnie nie na miejscu.
– Jak się czujesz? – zmartwiłam się, podnosząc się na łokciach.
Harry zabrał rękę i spojrzał na swój opatrunek.
– Jest lepiej. Mam jeszcze raz powiedzieć, czyja to zasługa, czy załapałaś?
– Proszę, nie przesadzaj. Boże, to było jakieś piekło… Nie rozumiem, dlaczego to się w ogóle wydarzyło i jakim cudem przeżyliśmy.
Harry westchnął i pokręcił głową. Wbił wzrok w dywan, poprawiając opatrunek na żebrach.
– No właśnie… Coś za łatwo poszło.ROZDZIAŁ 1
Lana
Mężczyzna w czarnym fraku stał na drabinie i właśnie rozpoczynał swój pokaz. Przechylił butelkę szampana, a złocista ciecz rozlała się po piramidzie kieliszków. Goście wydawali się zaskoczeni i obserwowali atrakcję z wymalowanym na twarzach podziwem. Byłam jedną z tych osób. Całe zajście trwało minutę, po czym wszyscy zgromadzeni odwrócili się i wrócili do swoich zajęć.
– Wkraczam – odezwała się Cassandra i zanim obróciłam głowę, już jej nie było.
Przyjaciółka ruszyła w tłum biznesmenów, fotografów i innych osób z jej świata, których miała sobą zainteresować. Agencja nalegała, by pokazała się na przyjęciu i być może zachęciła kilkoro pracodawców do współpracy. Byłam jej wierną towarzyszką, która teraz czuła się wyraźnie zagubiona. Podeszłam pod ścianę, na której znajdowały się fotografie. Zainteresowana dziełami przechadzałam się wzdłuż pomieszczenia i je oglądałam. W ręku trzymałam kieliszek szampana wcześniej zabranego z tacy.
Nie pamiętałam, ile łącznie wypiłam, zanim Cassie do mnie wróciła. Byłam chyba po trzech i czułam się coraz bardziej zmęczona. Dwie godziny na przyjęciu dla takiej emerytki jak ja były prawdziwym sukcesem.
– Co osiągnęłaś? – zapytałam, przeczesując palcami włosy.
– Za wcześnie, by to ocenić. – Cassandra się do mnie odwróciła. – Dobry łowca to cierpliwy łowca. Muszę tu jeszcze popracować. To jest tak strasznie burżuazyjne, być na luksusowym przyjęciu i mówić, że jestem tu służbowo.
– Tak, to prawda, ale ta praca… – Przyłożyłam rękę do czoła. – Niechże znajdę gdzieś szezlong. Twoje zdrowie – dodałam już normalnym tonem i uniosłam kieliszek.
– Nie brakuje ci tu Williama? – spytała, patrząc przed siebie.
– Nie – odparłam.
– Mnie też nie. Może znajdzie się tu ktoś bardziej godny. Rozejrzyj się jeszcze.
– Zaraz wracam do domu – ostrzegłam ją.
Zaczęłam podchodzić bliżej piramidy z kieliszków. Nie zamierzałam już więcej pić, ale co mi szkodziło poobserwować? Wychyliłam się zza niej, dostrzegając butelkę w rękach mężczyzny, który nie wyglądał na kelnera. Stał z kieliszkiem w jednej ręce, w drugiej zaś trzymał butelkę szampana – na pewno nie tego, który był podawany. Sam sobie polewał. Uniosłam brwi zaskoczona tą sytuacją. Jezu, kogo oni wpuszczają na te przyjęcia? Może powinnam wyjść?
Wciąż obserwowałam mężczyznę. Miał poważną minę, gdy dolewał sobie alkoholu. Z nikim nie rozmawiał. Wyglądał jak każdy mężczyzna tutaj – w drogim garniturze, z dobrze ułożonymi włosami – ale im dłużej mu się przyglądałam, tym więcej dostrzegałam między nimi różnic.
Kompletnie oniemiała oparłam się dłonią o stolik z piramidą. Ta katastrofa była mi pisana. Nie pozostawało mi nic innego, jak tylko patrzeć na upadek pięknej konstrukcji. Było już za późno, by cokolwiek uratować.
Podniosłam wzrok i spojrzałam przed siebie. Każdy z gości zerkał w moją stronę. Nie chciałabym nawet opisywać ich reakcji. Czułam się okropnie.
– Proszę pani – usłyszałam obok, gdy podszedł do mnie kelner.
Byłam zdruzgotana. Na miazgę. Podobnie jak te kieliszki.
– Przepraszam – jęknęłam, wycofując się. – Ja… Naprawdę przepraszam. Nie chciałam.
Nie czekając na jego odpowiedź, pobiegłam w stronę wyjścia, a gdy stałam już na chodniku, drżącymi rękoma wyjęłam telefon. Czekałam na taksówkę, pisząc do Cassie: „Jadę do domu, ale niczym się nie przejmuj”. Odpowiedź przyszła dość szybko: „Ty to zrobiłaś, co? To byłaś ty?”.
Dobrze, że mojego nazwiska nie było na liście gości, bo mogłabym zostać skreślona z życia publicznego.
~*~
Harry
Rozległ się huk. Patrzyłem przed siebie, obserwując, jak kieliszki lądują na podłodze, zalewając ją szampanem. Co za strata – pomyślałem. Nie był najlepszej jakości, dlatego wziąłem ze sobą swój, ale to wciąż było marnotrawstwo. Ci ludzie mogli to przecież wypić, a teraz?
Zastanawiałem się, kto to zrobił, ale mina winowajczyni od razu ją zdradziła. Dziewczyna w złotej sukience, która sama wyglądała jak szampan, była na skraju płaczu. Podszedł do niej kelner. Oho, będzie lincz. Zamienili kilka słów i wybiegła z sali. Kto to? Kopciuszek? Poszedłem za nią z nadzieją, że zgubi pantofelek.
Stanąłem na chodniku w momencie, kiedy dziewczyna wsiadała akurat do taksówki. Pantofelka nie było, ale raczej zapamiętam tę twarz. Dopiłem resztkę szampana, a butelkę wyrzuciłem do kosza przy ulicy. Nie mając lepszego pomysłu, wróciłem na salę. Wsunąłem ręce do kieszeni garnituru i rozejrzałem się za moją starą kulą u nogi. Kelnerzy sprzątali parkiet, goście zajęli się sobą, a ja nigdzie nie mogłem znaleźć Christiana. Westchnąłem cicho, naprawdę licząc na to, że nie wyciągnął mnie na to przyjęcie tylko po to, by mnie zostawić.ROZDZIAŁ 2
Christian
– Co zrobiłeś?! – krzyknąłem.
Wszyscy dookoła spojrzeli się na mnie z wyrzutem. Przekląłem pod nosem, zaciskając palce na telefonie.
– Ja waszych rozmów nie podsłuchuję… – mruknąłem. – Thomas, do chuja pana, zabiję cię, dzieciaku. Jak zarobisz na swoje, to proszę bardzo, rozwalaj sobie, ale to było moje auto. Moje piękne auto – dodałem z żalem.
– Przepraszam, tato. Nie pomyślałem…
– Właśnie widzę – uciąłem krótko i się rozłączyłem.
Zdenerwowany schowałem telefon do marynarki i rozejrzałem się za kelnerem.
– Szampana? – zapytał uprzejmie.
– Wody – wycedziłem.
– Już niosę.
– Znajdź mnie, dobry człowieku. Będę się tu kręcił – odparłem i rozejrzałem się po mniejszej sali, do której uciekłem, gdy zadzwonił mój potomek.
Miałem dzisiaj naprawdę dobry humor. Nie spodziewałem się, że zostanę tak szybko wyprowadzony z równowagi. Thomas był na tyle stary, że powinien umieć jeździć autem i szanować cudze rzeczy. Zwłaszcza moje rzeczy. Wypuściłem powietrze z ust i szybkim krokiem przeszedłem pod ścianą, chcąc podejść do grupki mężczyzn, którzy rozmawiali o wyścigach samochodowych. Nagły huk spowodował, że odwróciłem się w stronę wyjścia z sali. Nie zdążyłem się zorientować, skąd pochodził dźwięk, bo poczułem uderzenie w tors. Odruchowo spojrzałem przed siebie, łapiąc w talii kobietę, która na mnie wpadła. Sięgnąłem do broni tkwiącej za paskiem spodni, wbijając wzrok w wejście. Wszyscy byli rozkojarzeni zaistniałą sytuacją.
– Co to było? – sapnąłem i spojrzałem w dół.
Młoda dziewczyna wpatrywała się we mnie swoimi zielonymi oczami – była w szoku. Zamrugała, nie poruszając się nawet o centymetr.
– Dźwięk tłuczonego szkła.
– Ale dlaczego? Kto to zrobił? – zdziwiłem się.
Kobieta ciężko westchnęła i zrezygnowana przymknęła oczy, po czym pokręciła głową.
– Wolałabym nie wiedzieć, ale mam swój typ.
– Zakładam, że jesteśmy już bezpieczni – odparłem, powoli podnosząc ją do pionu.
Zsunąłem dłoń z jej talii i odsunąłem się na kilka kroków. Dziewczyna wygładziła satynową, butelkowozieloną sukienkę i popatrzyła na mnie, wciąż rozbita.
– Wybacz, nie chciałem cię stratować.
Machnęła ręką.
– To chyba moja wina. Ale też nie chciałam.
– Ale jeśli nic ci nie jest, to nie żałuję – stwierdziłem z uśmiechem.
– Pańska woda – odezwał się za mną kelner.
Zamrugałem zaskoczony i odwróciłem się do mężczyzny, by wziąć szklankę.
– Dziękuję. Dobre wyczucie czasu – powiedziałem, wzdychając. Spojrzałem na dziewczynę. – Wody?
– Nie – zaśmiała się.
– Christian. – Wyciągnąłem do niej rękę.
– Cassandra. – Ścisnęła moją dłoń. – To ja już sobie pójdę. Jestem tu tak jakby w pracy i muszę się porozglądać.
– Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy – odparłem, niechętnie puszczając jej delikatną dłoń.
– Oby. – Uśmiechnęła się i odwróciła się na pięcie.
Po chwili odeszła, a ja zostałem sam, ze szklanką wody. Upiłem kilka łyków, próbując się uspokoić. Zdecydowanie ochłonąłem po rozmowie z synem, ale Cassandra mnie zaskoczyła.
– Dostałem telefon. Musimy jechać – powiedział Harry, pojawiając się znikąd.
Zdekoncentrowany spojrzałem na przyjaciela. Nie uśmiechało mi się stąd wychodzić.
– Ale dlaczego? – jęknąłem.
– Praca. Praca wzywa. Zabijemy parę osób, ulży ci trochę.
– No chyba ty. Ja nie chcę nikogo zabijać.
– Dobrze. W takim razie ty pobawisz się w prokuratora i ich przesłuchasz. – Poklepał mnie po ramieniu. – Możemy już iść?
– Skoro musimy – odparłem niezadowolony.ROZDZIAŁ 3
Lana
Jęknęłam głośno i wyklęłam wszystkich, przewracając się o buty porozrzucane w korytarzu. Cassandra musiała je tutaj zostawić po powrocie z przyjęcia. Posłałam mordercze spojrzenie w stronę drzwi jej sypialni i postawiłam szpilki na szafce. Hol był wąski, a dwie wysokie szafy wypełnione były naszymi ubraniami. Mimo to miejsce na buty naprawdę by się w niej znalazło, dzięki czemu nie musiałabym się o nic codziennie rano potykać. Zdenerwowana przeszłam do kuchni i włączyłam ekspres. Dochodziła ósma, a za dwie godziny musiałam być zwarta i gotowa, by wykonać sesję zdjęciową. Na moje nieszczęście modelką była Cassie, która zapewne obudzi się z dużym kacem i będzie nie do życia.
– Całe życie szmatą w pysk – mruknęłam, wyciągając kubki z górnej szafki.
Gdy ekspres parzył dla mnie kawę, oparłam się o wyłożony poduszkami parapet i zawiesiłam wzrok na drzewach. Przede mną rozciągał się widok na St. James’s Park, a zaraz za nim, przez wysokie korony drzew, prześwitywał Buckingham Palace. Dzięki temu, że mieszkałam w centrum, miałam blisko do studia i przynajmniej się nie spóźniałam do pracy.
Podeszłam do lodówki i wyjęłam jajka, by przygotować omlet.
– Zrobić zakupy – powiedziałam na głos, żeby zapamiętać, i rozgrzałam patelnię.
Po chwili śniadanie stygło już na stole, a kawa była zaparzona i zalana mlekiem, więc poszłam obudzić śpiącą królewnę. Zapukałam do sypialni Cassandry, ale nic nie usłyszawszy, po prostu weszłam. Jej łóżko stało na środku niewielkiego pokoju. Spała otulona kołdrą i kocem, a wokół niej leżały porozrzucane ubrania. Przeważnie miała tutaj względny porządek, ale sądząc po wczorajszej nocy… Trudno było jej trafić nawet do łóżka.
– Wstajemy! – Szturchnęłam ją w ramię. – Cass, nie możemy się spóźnić. Theo nas zabije.
Z cichym jękiem przewróciła się na plecy i spojrzała na mnie zaspana. Resztki wczorajszego makijażu pod jej oczami wyglądały bardzo kiepsko. Na szczęście miała siłę, aby przebrać się w piżamę.
– Nie masz sumienia? – Podniosła się na łokciach. – Naprawdę nie możemy odwołać tej sesji?
Pokręciłam głową i się cofnęłam, kładąc dłonie na biodrach.
– Śniadanie stygnie. Chodź.
– A co dobrego zrobiłaś? – Lekko się uśmiechnęła i zmierzwiła palcami włosy.
– Zaraz się przekonasz.
Wyszłam z pokoju, poprawiając pasek od szlafroka. Usiadłyśmy przy stole i zjadłyśmy jeszcze ciepłe omlety. Kawa postawiła Cass na nogi, ale dalej nie wyglądała za dobrze po wczorajszym wypadzie na przyjęcie.
– Jaki plan na sesję? – zapytała, unosząc kubek z kawą.
Zerknęłam na zegarek i upewniłam się, że mamy jeszcze chwilę.
– Pozujesz w terenie, zdjęcia będą potrzebne marce drogich perfum. Kampania reklamowa. – Machnęłam ręką.
– Dobra, to nie powinno trwać jakoś szczególnie długo – odparła i włożyła brudne talerze do zmywarki. – Wezmę prysznic i możemy jechać.
Kiwnęłam głową, dopiłam kawę i poszłam do swojej sypialni. Wybrałam wygodne ogrodniczki, pod które założyłam białą koszulkę, i szybko nałożyłam makijaż. Wilgotne włosy już schły – były rozczesane, więc jakoś szczególnie się nimi nie przejęłam. Jak się ułożą, tak będą.
Mój telefon zawibrował, więc od razu się przy nim znalazłam. Na ekranie pojawiła się wiadomość od Theo: „Będziecie?”. Westchnęłam, odpisując szefowi: „Punktualnie”.
Schowałam telefon do torby i spakowałam sprzęt. W zasadzie Theo nie był typowym szefem. Niedawno weszłam z nim w spółkę i miałam swoje udziały w studio fotograficznym. Wcześniej u niego praktykowałam, kończąc jednocześnie studia. Znajomość z nim pozwoliła mi się rozwinąć. Zresztą to u niego poznałam Cassandrę, dla której wykonywałam swoją pierwszą sesję zdjęciową.
– Gotowa! – krzyknęła z korytarza.
– Idę – powiedziałam, zabierając rzeczy.
Wyszłam do holu, gdzie Cassie zakładała właśnie płaszcz.
– Jak ci się wczoraj podobało? – zapytałam, sięgając po trampki.
– Było… szampańsko – odpowiedziała przyjaciółka po chwili, spowalniając znacząco swoje ruchy, po czym wbiła we mnie wzrok. Na chwilę zapanowała pełna napięcia cisza.
– Nie rozumiem, do czego pijesz – rzuciłam krótko, mając nadzieję, że zręcznie wybrnę z tej sytuacji.
– Czyżby? – Uniosła jedną brew i wskazała na mnie palcem. – Czyli chcesz mi powiedzieć, że to nie ty spowodowałaś powódź z szampana, tak? Dobrze rozumiem?
– Tak – wycedziłam przez zęby. Cassie pokiwała głową i obie się roześmiałyśmy. Nie było szans, żeby był to ktoś inny niż ja, i dobrze o tym wiedziałyśmy. – Długo zostałaś?
– Nie, dwie godziny i byłam w domu. – Poprawiła włosy i czekała, aż się zbiorę.
Założyłam płaszcz, więc mogłyśmy w końcu wychodzić. Bojąc się, że zapomnę o zakupach, włączyłam sobie przypomnienie w telefonie. Cass pomogła mi zanieść sprzęt do naszego mini coopera i wsiadła za kierownicę. Pokręciłam głową, machając kluczykami.
– Ja prowadzę, ty masz jeszcze alkohol w żyłach.
– Jesteś gorsza niż policja – mruknęła i się przesiadła.
Zawiozłam nas na miejsce i nie spóźniłyśmy się nawet o minutę.
~*~
Pstrykałam zdjęcie za zdjęciem, prosząc Cassie o kolejne pozy i dobre ustawienie. Potrzebowałam szczerości i eteryczności na ujęciach, ale dzisiaj Cassandra była oporna i niewiele mogłam z niej wyciągnąć. Wyglądała na zmęczoną i chyba cały czas doskwierał jej ból głowy. Podałam jej silną tabletkę i pozwoliłam trochę odpocząć.
Gdy przeglądałam zrobione zdjęcia, Theo stanął obok mnie i zapytał:
– Ona ma kaca, prawda?
Nie było za wiele dobrych ujęć.
– Mam kłamać czy mówić prawdę? – Zerknęłam na niego. – Popatrz na to, a ja zaraz przyjdę.
Wręczyłam mu aparat i podeszłam do makijażystki, która zajmowała się Cassandrą. Zerknęłam na plakietkę z jej imieniem.
– Ma wyglądać, jakby zaraz występowała na Broadwayu, Diano. Błagam. – Złożyłam ręce jak do modlitwy. – Wyczaruj coś, wiem, że potrafisz.
Diana z powątpiewaniem spojrzała na Cassandrę i wzruszyła ramionami.
– To trudne zadanie, ale zrobię wszystko, co w mojej mocy.
– Niech niemożliwe stanie się możliwe. – Ciepło się do niej uśmiechnęłam i spojrzałam na Cass.
Diana zabrała się za kolejne tuszowanie wydarzeń minionej nocy uwidocznionych na twarzy Cassandry. Moja przyjaciółka zmarszczyła nos, mrucząc coś sama do siebie.
– Na pewno nie jest tak źle. – Zerknęła na mnie.
– Masz rację. – Położyłam dłonie na jej ramionach. – Jest tragicznie.
Spiorunowała mnie wzrokiem, więc uciekłam. Chwilę później Cassie była gotowa do dalszej pracy. Znajdowali się w Green Park sąsiadującym z naszym parkiem St. James’s. Później mieliśmy przemieścić się na ulice Londynu, a Cassandra miała iść przez miasto w czerwonej sukni. Na tę część zamierzaliśmy poświęcić przynajmniej pół dnia, ale Theo nie miał tyle czasu, więc po przedstawieniu nas ludziom Diora i ocenieniu pierwszych starań miał jechać od razu do studia, by wykonać portfolio dla początkującego modela. Ja z kolei miałam zostać z Cass sama na polu bitwy i sądziłam, że temu podołam, bo moim zdaniem byłam profesjonalistką.
– Tym razem o wiele lepiej. Wygląda świeżo, zwiewnie. Podoba mi się, więc trzymajcie tak do końca – stwierdził Theo, gdy po raz drugi dałam mu do przejrzenia zdjęcia. Podał mi aparat i pokiwał z uznaniem głową. – Dobra, lecę. Resztę zobaczę wieczorem, prześlij mi je.
– Jasne. – Pocałowałam go w policzek.
Cassie pomachała mu i podeszła do mnie, aby obejrzeć wszystko od początku. Podłączyłam aparat do ekranu i udostępniłam pokaz slajdów.
– Następnym razem, jak będę chciała pić, to przypomnij mi, że następnego dnia mamy jakąś ważną sesję. – Westchnęła zmęczona, kładąc dłonie na biodrach.
– I tak mnie nie posłuchasz. – Rozbawiona schowałam kartę pamięci i wymieniłam na czystą. – Cassie, jeszcze kilka godzin. Dasz radę.
Zaczęłam pakować sprzęt, który ekipa zaraz miała przerzucić w kolejne miejsce.
– Fakt – zgodziła się i poprawiła ramiączka sukienki. – Potrzebuję kawy, Lana. Błagam cię, ratuj. – Złapała mnie za rękę.
– Dobra.
Nie myślałam o kawie z bufetu, który tutaj mieliśmy. Po prostu przeszłam się na drugą stronę ulicy, skręciłam za jedną z kamienic i znalazłam się przy drzwiach niewielkiej kawiarni, którą upodobałam sobie już jakiś czas temu. Była bardzo klimatyczna, a wszyscy, którzy tu przychodzili, się znali. Za kasą stała Annie, moja ulubiona baristka. Posłała mi uśmiech, gdy tylko przekroczyłam próg lokalu.
– Cześć, Ann.
Podeszłam do drobnej brunetki z niedbałym kokiem na głowie, który dodawał jej uroku.
– Hej. Latte na soi? – spytała, sięgając po papierowy kubek.
– Flat white, muszę postawić Cass na nogi. A dla mnie latte na owsianym.
– Robi się. – Skasowała mnie i odwróciła się w stronę ekspresu.
Oparłam się o blat i czekając na zamówienie, rozejrzałam po kawiarni. Lubiłam takie małe, niepopularne miejsca. Annie podała mi kawy na wynos i życzyła miłego dnia. Dotarłam z zamówieniem do Cass i przywróciłam ją do życia.
~*~
Na zakupy byłam zmuszona pójść sama, bo Cassie od razu po zakończeniu zdjęć pojechała spotkać się ze swoim chłopakiem. Byli ze sobą od dwóch miesięcy, a że ona sporo wyjeżdżała, to widywali się bardzo sporadycznie. Darowałam jej to, że jedzenie też musiałam ogarnąć nam samodzielnie – poradziłam sobie. Zapakowałam bagażnik mini coopera i podjechałam pod kamienicę. Po drodze słuchałam ulubionej playlisty i gdy wybrzmiały pierwsze dźwięki piosenki mojego brata, na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Tęskniłam za Mikiem, więc często słuchałam jego głosu. Odkąd wyjechał do Irlandii oddać się związanym z graniem w zespole szaleństwom, o których czasem wolałam nie wiedzieć, tylko to mi pozostało. Rozmawialiśmy zdecydowanie zbyt rzadko, więc umykały mi relacje z koncertów w pubach i pomniejszych festiwalach.
Dotarłam pod dom w idealnym momencie, bo piosenka właśnie się skończyła. Znalazłam nawet wolne miejsce parkingowe. Nienawidziłam jazdy po Londynie – za każdym razem dopadał mnie stres. Ulice codziennie były zatłoczone, zbyt ciasne, a na domiar złego musiałam za te męki odprowadzać podatek. Przeklęta biurokracja. Z siatkami wdrapałam się na drugie piętro. Zamarłam, widząc, kto na mnie czeka.
William Hunt podniósł głowę i gdy się zorientował, że to ja przed nim stoję, wstał, wsuwając dłonie do kieszeni spodni.
– Zapomniałeś czegoś? – Siliłam się na obojętność.
Miesiąc temu był częstym gościem tego mieszkania i czasem zostawiał tu ubrania czy inne rzeczy. Jednak to było trzydzieści dni temu i wtedy byliśmy jeszcze parą.
– Chcę porozmawiać. – Jego głos brzmiał bardzo zdecy-dowanie.
Oparł się ramieniem o framugę drzwi i zmusił mnie, abym na niego spojrzała. Jego wzrok był wręcz błagalny i nie podobało mi się to, że mu uległam. Nic nie mówiąc, wpuściłam go do środka. Przeszliśmy do kuchni, gdzie zostawiłam zakupy.
– O czym chcesz rozmawiać? – Podirytowana, na dodatek głodna, otworzyłam lodówkę i posłałam Willowi chłodne spojrzenie.
– O nas.
Byłam pewna, że właśnie te słowa padną z jego ust.
– Lana, jesteś najbardziej kreatywną i delikatną osobą, jaką znam. Inspirujesz mnie. Byliśmy przez rok w związku i uważam, że nie powinniśmy odpuszczać. – Mówiąc to, patrzył na mnie błagalnym wzrokiem, a ja chciałam tylko włożyć jedzenie do lodówki. Chyba nawet to nie mogło się udać.
Oparłam się plecami o blat i uniosłam brwi. Brzmiał dość żenująco i w gruncie rzeczy zrobiło mi się go szkoda. Nie chciałam ranić jego uczuć, którymi na pewno mnie obdarzał. Jednak znowu musiałam mu dać do zrozumienia, że to wszystko nie ma sensu.
– Will, bardzo mi miło, że tak uważasz. – Odkaszlnęłam. – Że cię inspiruję i w ogóle… Co kto lubi. W każdym razie to, co było między nami, nie miało głębszego znaczenia. Ty mnie traktowałeś jak koleżankę, z którą szedłeś na piwo albo mecz. Praktycznie w ogóle nie chciałeś robić tego, co proponowałam. Jak usłyszałeś kiedyś mój pomysł z wyjściem do teatru, to zacząłeś się śmiać. Mam wrażenie, że mnie lubisz, ale jak kumpla.
– Daj nam szansę. – Podszedł do mnie szybkim krokiem i złapał za ręce. – Proszę. Dałem ci miesiąc, ale nie mogę dłużej czekać. Tęsknię za tobą.
– O nie, nie, nie. Tak nie będziemy rozmawiać. – Wyrwałam mu się zaskoczona. – Przestań. Powiedziałam ci, że to koniec, i zdania nie zmienię.
– Chodźmy do teatru – wtrącił. – Chodźmy, w sobotę wieczorem nie pracuję. Wybierz sztukę, kupię bilety i pójdziemy.
Otworzyłam szerzej oczy i nie wierzyłam własnym uszom. Zachowywał się jak zdesperowany nastolatek.
– To nie jest dobry pomysł.
– Lana, proszę, chcę ci pokazać, że mogę chodzić też do…
– Posłuchaj mnie – przerwałam mu zmęczona. – Pójdę z tobą do teatru, ale jako koleżanka. Tak jak chodziłam z tobą na mecze.
– Dobrze. Daj znać, co wybrałaś.
Nie umiałam nic więcej powiedzieć, więc po prostu pokiwałam głową. To nie będzie łatwy wieczór i żałowałam swoich słów, ale chyba nie miałam innego wyjścia. Will sam powinien się przekonać, że czas ruszyć do przodu.