- nowość
- W empik go
Golec o Świ(e)cie - ebook
Golec o Świ(e)cie - ebook
Zbiór felietonów o życiu, świecie, człowieku i tym czymś co sprawia, że jestesmy ludźmi. Kilkadziesiąt utworów, które idaelnie nadają się do przeczytania nie tylko do poduszki. Można czytać "od deeski - do deski" - albo losowo - po jednym w miarę potrzeby. Felierony powstały także w formie audio i były publikowane na antenie "radiowej jedynki".
Kategoria: | Ezoteryka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
Rozmiar pliku: | 202 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
------------------------------------------------------------------------
Pada
Lubię jesień. Nawet bardzo. Ta pora roku, chyba jak żadna inna skłania ku refleksji nad przemijaniem. Nad sensem. Czasem bezsensem...
Dobrze gdy jesień jest wietrzna i deszczowa. Tak jak dziś. Czuję wtedy jakim jestem małym „gówienkiem” na tym wielkim Świecie, który jednym kaprysem mocniejszego ruchu powietrza wystawia na próbę moją wiarę w samego siebie.
Patrzę wtedy na liście; te zielone, te nieco już pożółkłe, i te całkiem suche, zniszczone spadające z drzewa na kupkę pełną innych liści... I nie zastanawiam się nawet, czemu spadły akurat teraz, akurat dziś. O innych liściach w ogóle nie myślę...
Dobrze, że nie wiem, w którym momencie „liściowatości” teraz się znajduję. Może jestem jeszcze na etapie zielonym? A może już żółcę się na brzegach, albo zmarszczony trzymam się gałęzi ostatkiem sił? Dobrze, że tego nie wiem, bo każdy dzień traktuję jak ostatni, delektując się i rozkoszując każdą sekundą, z której mogę skorzystać...
------------------------------------------------------------------------
Bardzo fajny ... z charakteru...
Dziś rankiem rześkim, spacerując dziarsko do pracy (nawet nie boli rozstanie z blachami na kółkach), posłyszałem przypadkiem (uwielbiam ten zwrot) rozmowę dwóch dziewczynek. No tak na oko 3-4 klasa podstawówki. Rzecz była o facetach, czy też raczej o chłopcach, zważywszy na wiek rzeczonych.
I tak oto jedna koleżanka, drugiej relacjonowała swoje miłosne podboje: „... on taki bardzo fajny jest... serio ... taki fajny z charakteru... jak siedzieliśmy razem na ławce to on mi ‘esemesy’ puszczał, a ja jemu... i tak fajnie było i tak to trwało...”
Ech. Znak czasu. Kiedyś obowiązkowo: scyzoryk, ławka (wandalizm) lub kora drzewa (jeszcze większy wandalizm), inicjały w ramce z serca... Dziś klawiatura, ekranik, emotikony (czy inne gady) i „esemesy”...
Sam nie wiem. I jedno i drugie ma swój urok... tak sądzę, choć z drugiego sposobu, nie korzystałem... To co krzepiące to to, że są jeszcze „tacy fajni z charakteru”, którzy w imię miłości gotowi są na wielkie poświecenia.
A Vive la Amour!
------------------------------------------------------------------------
Wszędzie dobrze...
...ale w domu najlepiej. W takim domu szczególnym. Ostatnio jakoś dojrzewam do pewnej myśli. Tak patrząc na świat, na to co wokół, na ludzi, wydarzenia, utwierdzam się w przekonaniu, że najlepiej czułbym się w domu wariatów.
Spoko życie. Jasne, że fizycznie to może i wygód i wolności nie ma, ale za to mentalnie... Raj.
W świecie, gdzie norma nie zawsze oznacza „normalność”, a po prostu większość myślącą (o ułudo!) w podobny sposób, dom wariatów jawi mi się jako przystań dla ludzi kombinujących inaczej. Może nieco nieprzystosowanych do tego zbiorowego chóru pacanów, cechowanego owczym pędem.
Tęsknię do atmosfery, w której nikt o nic nie pyta, nie miesza się, pozwala być sobą. I tu paradoksalnie mimo, ze ciałem ograniczony, duchem człek chyba wolny jak nigdzie indziej.
Ech, marzenia... ale warto skusić się na ich realizację. Dlatego, od czasu, gdy ta szalona myśl zaświtała mi w głowie, pracuję nad tym, by dostać się do wymarzonego domu. Nie zdziwcie się zatem, gdy któregoś dnia ujrzycie mnie na ulicy biegającego wokół autobusu i czule pieszczącego jego lusterka, czy wycieraczki... to po prostu moja droga do raju...
------------------------------------------------------------------------
Śniłem, że nie żyję...
Miałem taki właśnie sen. Umarłem. W sumie nie bolało. Nie bałem się. Było błogo i spokojnie.
Na początku płakali ci, którzy mnie znali. Rodzina. Kumple. Znajomi. Ci ostatni mieli tylko dziwne spojrzenie. Bez łez. Zupełnie suche oczy mieli tylko ci, którzy w ogóle o mnie nie słyszeli. W sumie nie dziwie się. tórzy w ogóle o mnie nie słyszeli. W sumie nie dziwie się.
Po tygodniu znajomi znów zaczęli dowcipkować. Po dwóch, śmiech gościł u Kumpli. Rodzina jeszcze długo układała usta w prostą linię.
Na pierwszym - "moim" - święcie zmarłych, stali wokół mogiły liczną grupą. Każdy zapalił świeczkę. Wspominali. Było wtedy nawet ciepło. śnieg spadł dopiero trzy tygodnie później.
Gdy stopniał Rodzina już nauczyła się żyć beze mnie. Jakoś im szło. Patrzyłem jak sobie radzą. Czasem, coraz rzadziej, słyszałem szloch...
Z roku na rok, początkiem listopada na moim grobie było coraz mniej osób. W końcu zostało grono kilkoro stałych bywalców. Już nie płakali. Wiedzieli, że ja też jestem szczęśliwy... Trochę zajęło im to, by zrozumieć, że śmierć nie jest taka straszna. Zresztą stopniowo (jeden po drugim) przyznawali mi rację, gdy sami jej doświadczali i dołączali do tych, którzy odeszli...
Na Was też czekam... miłych snów...
------------------------------------------------------------------------
Wędrowcy
Pewien mądry człowiek rzekł kiedyś, że człowiek to taki dziwny, ślepy gad, który nie potrafi zauważyć rzeczy oczywistych. Zamiast tego szuka ciągle najbardziej pokrętnych wyjaśnień dla banalnych sytuacji.
Inny mędrzec powiedział, że człowiek potrafi całe życie spędzić na poszukiwaniu najpiękniejszej róży na świecie, podczas, gdy rośnie ona obok progu jego domu. Wystarczy spojrzeć.
Ja zaś mówię, że nie warto pić hektolitrów piwa ze wszystkich browarów, by znaleźć to najbardziej wyrafinowane. Wszak najlepsze podają w tej małej knajpce za rogiem, o której wiesz tylko ty i twój sąsiad mieszkający na przeciw.
Po co zatem szukamy? Bo jest w nas dusza wędrowca, która jak sprężynka nakręca w nas mechanizmy niepozwalające usiedzieć nam na przysłowiowych czterech literach. To taka pokrętna siła sprawcza, dzięki której świat się gna do przodu. Zresztą o czym mielibyśmy mówić na starość, jeśli nie o tym, że nogi zeszliśmy szukając daleko tego, co było bardzo blisko... I tym właśnie odkryciem rozkoszować się do końca dni...
Podobnie jak Koziołek Matołek... Krzepiące, nieprawdaż?
------------------------------------------------------------------------
Szczęście
Kiedyś opracowałem sobie wielce optymistyczną definicję szczęścia, jako czasu między kolejnymi nieszczęściami. W sumie nieszczęścia (z gatunku prawdziwych) nie nachodzą człowieka zbyt często - to i ów czasookres szczęścia dość obszernym się jawi.
Potem ktoś mnie uświadomił w wielce naukowej dyspucie, że szczęście to dopiero taki ulotny, bardzo rzadko spotykany w warunkach naturalnych, praktycznie nieosiągalny dla zwykłego śmiertelnika moment, w którym wszystkie życiowe i nieżyciowe sprawy i problemy mamy głęboko w dupie...
Trafiło do mnie to wyjaśnienie zjawiska, zwłaszcza, że wcale nie jest łatwo osiągnąć stan takiego 'tumiwisizmu', kiedy to absolutnie nic nie zakłóca naszego spokoju. Jako, że 'naprawdę duże wyzwania' nadają sens mojemu życiu, podjąłem rękawicę i od paru lat osiągam stan szczęścia wrzucając do jednego worka coraz to nowe osoby, rzeczy i sprawy.
Dobrze mi z tym... Tyle, że worek coraz większy i coraz trudniej go nosić... a może hmmmm może jego też da się wrzucić do niego samego? Dość to karkołomne, ale będę próbował...
------------------------------------------------------------------------
Wakacyjne rozluźnienie...
Ej, dopadło mnie to ustrojstwo. Robiłem wszystko co można, by się nie dać. Ale jednak...
Jedno z praw Murphy`ego mówi, że przed nieuniknionym się nie ucieknie... a jeśli się próbuje uciekać, to na pewno złamie się nogę, albo dwie - w końcu nieszczęścia chodzą parami...
Nie ma rady. Objawy są oczywiste. Oko leci, głowa częściej za okno wygląda, niż w blade światło monitora, tępy wzrok ślizga się po tytułach w gazetach, a przysłowiowe cztery litery marzą o kąpielówkach, a nie o "przepisowym" garniturze...
Dopadło mnie wakacyjne rozluźnienie...
Przypadłość praktycznie nieuleczalna. Przechodzi sama po 31 sierpnia. Jakos przetrzymam. W sumie już niedługo... Może nawet się dostosuję? Może zamiast długich spodzieni, założę bermudy, na stopy klapki, a zamiast kawy biurowej zażyczę sobie drinki z palemką?
Kusi. Tylko czy wszyscy są tak tolerancyjni, by zaakceptować takie zmiany? Chyba nie - już lepiej wezmę kilka dni urlopu...
------------------------------------------------------------------------
Małe takie, a przeszkadza
Wielkie katusze przeżyłem ostatnio za sprawą drobnej dolegliwości. Niby nic. A jednak. Zapalenie ucha. Boli jak nie wiem, podrapać się tego nie da, słyszysz co 10 słowo, które kierują do Ciebie... ech...
I tak sobie pomyślałem - jaki jestem malutki. Obserwując świat dookoła, tak naiwnie kombinowałem, że skoro latamy w kosmos, stawiamy budynki większe niż cokolwiek, potrafimy sklonować owcę (tylko owcę - wersja oficjalna), prawie stworzyliśmy sztuczną inteligencję, to chyba nic i nikt nie może nam ludziom stać na drodze rozwoju.
------------------------------------------------------------------------
------------------------------------------------------------------------
------------------------------------------------------------------------
------------------------------------------------------------------------
------------------------------------------------------------------------
------------------------------------------------------------------------
------------------------------------------------------------------------
------------------------------------------------------------------------
------------------------------------------------------------------------
------------------------------------------------------------------------
------------------------------------------------------------------------
------------------------------------------------------------------------
------------------------------------------------------------------------
------------------------------------------------------------------------
------------------------------------------------------------------------
------------------------------------------------------------------------
------------------------------------------------------------------------
------------------------------------------------------------------------
------------------------------------------------------------------------
------------------------------------------------------------------------
------------------------------------------------------------------------