Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Gońcy leśni czyli poszukiwacze złota. Część 1 - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
3 sierpnia 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Gońcy leśni czyli poszukiwacze złota. Część 1 - ebook

Gońcy leśni, czyli poszukiwacze złota to powieść autorstwa Gabriela Ferry’ego, francuskiego pisarza specjalizującego się głównie w westernach i powieściach przygodowych. Okres twórczości przypada na ostatnich pięć lat jego życia. Zanim zaczął tworzyć obszerniejsze utwory, pisał krótkie teksty historyczne. Przez dekadę mieszkał w Meksyku, po czym wrócił do Francji, skąd następnie udał się do Hiszpanii. Akcję swoich książek osadzał głównie w Ameryce z XIX wieku. Właśnie takie realia zastają czytelnika Gońców leśnych…¸ opowieści znanej także pod tytułem Wędrowiec leśny.

Historia ta przedstawia wizję dzikiego i malowniczego Meksyku, który kryje w sobie pewne pożądane i tajemnicze miejsce, dostępne tylko dla wybranych. Wizję Meksyku, który zamieszkany jest przez myśliwych polujących na tygrysy, Indian czyhających na białych, a także hazardzistów i bandytów. Wszyscy oni ścierają się w krwawych bitwach, ścigają się wzajemnie, ukrywają przed sobą. Można by zapytać: dlaczego? Odpowiedzią jest Złota Dolina, gdzie każdy z nich chce dotrzeć, każdy chce posiąść niesamowite bogactwo, jakie skrywa. Miejsce w okolicy pochówku wodza Apaczów staje się legendarną krainą, ku której dążą bohaterowie powieści, motywowani różnymi celami i wartościami: chęcią zemsty, chciwością, hojnością…

Bitwom i pościgom towarzyszy także wątek miłosny, co sprawia, że Ferry tworzy dzieło kompletne, będące mieszanką barbarzyńskiego eposu i pewnego rodzaju ody do dzikiej natury. Łącząc swoje wspomnienia podróżnicze z doskonałym opanowaniem najdoskonalszych chwytów literatury popularnej, dostarcza czytelnikowi geograficzną powieść przygodową, która wciąga i angażuje już od pierwszej strony.

Seria wydawnicza Wydawnictwa JAMAKASZ „Biblioteka Andrzeja – Szlakiem Przygody” to seria, w której publikowane są tłumaczenia  powieści należące do szeroko pojętej literatury przygodowej, głównie pisarzy francuskich z XIX i początków XX wieku, takich jak Louis-Henri Boussenard, Paul d’Ivoi, Gustave Aimard, Arnould Galopin, Aleksander Dumas ojciec czy Michel Zévaco, a także pisarzy angielskich z tego okresu, jak choćby Zane Grey czy Charles Seltzer lub niemieckich, jak Karol May. Celem serii jest popularyzacja nieznanej lub mało znanej w Polsce twórczości bardzo poczytnych w swoim czasie autorów, przeznaczonej głównie dla młodzieży. Seria ukazuje się od 2015 roku i zawiera już prawie 40 tomów. Wszystkie egzemplarze są numerowane i opatrzone podpisem twórcy i redaktora serii.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66980-09-9
Rozmiar pliku: 8,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Gabriel Ferry to przydomek literacki dwóch pisarzy francuskich, ojca, Eugène Louisa Gabriela Ferry de Bellemare (1809-1852) i syna, Gabriela de Bellemare, urodzonego w roku 1846, o nieznanej dacie śmierci.

Przodkowie Gabriela Ferry’ego byli bogatymi plantatorami na Haiti, wygnanymi stamtąd wydarzeniami rewolucji francuskiej. Jego ojciec Gabriel Denis przeniósł się do Anglii i Francji, zamieszkał w Grenoble gdzie zajmował się handlem z Ameryką Łacińską, zwłaszcza Meksykiem.

Gabriel Ferry uczył się w Collège Royal w Wersalu, w roku 1830 z polecenia ojca wyjechał do Meksyku, aby zajmować się jego interesami, do Francji wrócił w 1840. Mieszkał w stolicy, ale odbył wiele podróży po tym kraju, głównie do Sonory, gdzie zamierzał tworzyć osadnictwo francuskie. Podczas pobytu w Meksyku był świadkiem wielu burzliwych wydarzeń, wojny domowej, dyktatury Santa Anny, wspieranych przez Stany Zjednoczone powstań Komanczów i Apaczów na północy, buntów w Zapacetas, w Teksasie, który ogłosił niepodległość w roku 1835, rebelii Republiki Rio Grande, w Tabasco, na Jukatanie, wojny francusko-meksykańskiej w latach 1838-1839.

Wszystko to stanowiło doskonały bodziec do twórczości literackiej i Gabriel Ferry zaczął po powrocie do Francji pisać opowiadania osadzone w realiach meksykańskich, oparte na jego wspomnieniach, które cieszyły się sporą popularnością. Przyczynił się mocno do powstania we Francji mitu Dzikiego Zachodu, gdyż akcję swoich utworów umieszczał często na pograniczu meksykańsko-amerykańskim, który to mit pogłębiał później Gustave Aimard, wzorujący się mocno na Gabrielu Ferry’m.

Ferry pozostał w swej twórczości romantykiem, czerpiącym wiele z dzieł Fenimore’a Coopera, którego bohaterów przenosił z terenów Kanady do Meksyku, pozostawiając ich charakter. Pierwsze opowiadania zamieszczał w czasopismach, w tym w renomowanym „La revue des deux mondes” (lata 1847-1850), później wydawał je w zbiorach. Następnie pisał powieści, jak pełne egzotycznego kolorytu, gwałtownych zwrotów akcji, zbrodni, dramatów, walk i powstań, w które obfitowała historia Meksyku.

W sumie Gabriel Ferry jest autorem opowiadań, wspomnień z pobytu w Meksyku, prac popularyzujących wydarzenia historyczne tego kraju, kilku powieści. Podejrzewa się, że część z tych dzieł mogło wyjść spod pióra jego syna, używającego tego samego pseudonimu literackiego. W XIX wieku cieszyły się sporą popularnością, potem popadły w zapomnienie. Jego dzieła to Costal l’Indien, ou Le dragon de la reine, scènes de la guerre de l’indépedence de Mexico, Les Coureurs des bois ou Les chercheurs d’or, Les Squaters, La Clairière du bois de Hugues, La Chasse aux Cosaques, La Famille de Jeanne d’Arc. Les adventures de Jehan d’Arc (1464-1465), Tancrède de Chateaubrun, Les prouesses de Martin Robert, histoire d’un humble, Les exploits du César: romain parisien, Les adventures du Français au pays du Caciques. Były one tłumaczone na język angielski, hiszpański i niemiecki, także na polski przez Władysława Umińskiego, lecz były to przekłady bardzo luźne, np.: Wędrowiec leśny, Skarb Sonory.

Gabriel Ferry został mianowany przedstawicielem rządu francuskiego w Kalifornii podczas gorączki złota; zginął tragicznie podczas rejsu tam statkiem „Amazone”, który zatonął na Zatoce Biskajskiej w wyniku wywołanego uderzeniem pioruna pożaru.I

Pepe Śpioch

Port Elanchovi na wybrzeżu Zatoki Biskajskiej przedstawia malowniczy i wspaniały krajobraz. Kiedy po moim powrocie z Ameryki, zapędzony przez jeden przypadków awanturniczego życia, pewnego dnia wylądowałem w Elanchovi, to jednak nie na krajobrazie skupiła się głównie moja uwaga, lecz na starożytnym zamku, być może jedynym istniejącym w Hiszpanii, który wzniósł swoje dachy z łupku i gotyckie chorągiewki na szczycie najwyższej falezy1. W tym starym zamku rozpoznałem miejsce, gdzie rozpoczęła się dramatyczna historia, opowiedziana mi w lasach stanu Sonora2, kilka lat przed moim powrotem z Meksyku.

Pasmo skał, na których wznosi się ten zamek, otacza mały port Elanchovi, chroniony molem z ciosanego kamienia.

Tam, gdzie to niezbyt wysokie molo styka się z lądem, zaczynamy wspinać się na falezę po naturalnych stopniach, na których amfiteatralnie piętrzą się poszczególne domy.

Ulica wyglądająca jak gigantyczne schody tworzy samą wieś Elanchovi.

Ponieważ wszyscy mieszkańcy są rybakami, a z tego powodu są nieobecni w ciągu dnia, Elanchovi początkowo wydaje się całkowicie niezamieszkane, ale z dachów domów bez kominów unosi się dym z wieczornych posiłków przygotowywanych przez gospodynie. Od czasu do czasu w drzwiach chatek pojawia się żona, niepokojąca się chmurą na horyzoncie, czy matka karmiąca piersią swoje dziecko, w jaskrawych spódnicach i podwójnych warkoczach opadających aż do kolan. Jedna zaniepokojonym wzrokiem przebiega bezmiar morza, druga przyzwyczaja syna do słonego zapachu morskich wodorostów i alg oraz cierpkości morskiego wiatru.

Obie ze smutkiem wsłuchują się w pogwizdującą bryzę3, która zaledwie porusza drzemiące wody portu, wyje na tych odartych z roślin wyniosłościach, usuwa i rozprasza kłaczki dymu oraz obraca pstrokatymi łachmanami rozwieszonymi w nieładzie przy wejściach do chat.

Taki jest widok dzisiejszej wioski Elanchovi, której cisza i samotność na jej szczycie, a huk bałwanów rozbijających się u podnóża dominujących na nią falez, wzbudzają zarazem uczucie przerażenia i melancholii.

W listopadzie 1808 roku w Elanchovi panowała jeszcze smutniejsza atmosfera. Bliskość armii francuskiej zmusiła do ucieczki część jej mieszkańców, którzy zapominając w swym strachu, że ich ubóstwo chroni ich przed wszelkimi stratami, odpłynęli łodziami, aby uciec przed napadem, którego się lękali.

Historia zamku Elanchovi jest ściśle związana z historią gońca leśnego4.

Ten zamek należał do rodziny de Mediana i stanowił część bogatego majoratu tego starożytnego rodu. Od dawna hrabiowie de Mediana nie zamieszkiwali w tej dzikiej samotni, gdy na początku 1808 roku pojawiła się tam głowa rodziny, starszy syn ostatniego hrabiego o tym nazwisku. Przywiózł on tam swoją młodą żonę i dziecko. Będąc wyższym oficerem w hiszpańskiej armii, don Juan de Mediana wybrał ten zamek jako bezpieczne schronienie dla swej żony doñi5 Luisy, którą namiętnie kochał. O jego wyborze zadecydowała także inna przyczyna: alkad6 Elanchovi był jego dawnym sługą, więc liczył na jego poświęcenie dla rodziny, skoro ta wyniosła go na urząd, który obecnie zajmował. Don Ramon Cohecho – tak brzmiało nazwisko pierwszego urzędnika Elanchovi.

W przeddzień rozstania, którego wymagały obowiązki wojskowe, ta surowa rezydencja była stosowna na początku małżeństwa zawartego pod smutnymi auspicjami7. Młodszy brat don Juana, don Antonio de Mediana, także kochał doñię Luisę. Od czasu, kiedy zdecydowanie dokonała wyboru, opuścił kraj i więcej nie wrócił. Rozeszły się nawet pogłoski o jego śmierci, ale nic nie potwierdzało tych przypuszczeń.

Jakkolwiek było, don Juan niedługo pozostawał w Elanchovi, gdyż ważne rozkazy zmusiły go do skrócenia pobytu w zamku swych przodków. Odjechał, pozostawiwszy żonę pod specjalną opieką starego sługi. Odjechał i już nigdy nie powrócił, gdyż francuska kula ugodziła go w jednej z potyczek poprzedzających bitwę pod Burgos8.

Po zmąconych radościach pierwszych dni małżeństwa, dla doñi Luisy nastąpiły dni troski związane z przedwczesnym wdowieństwem. Historia ta zaczyna się w listopadzie 1808 roku, w chwili, kiedy zamek Elanchovi był ponurym świadkiem boleści hrabiny de Mediana.

Chociaż odosobniony na wybrzeżu Zatoki Biskajskiej, port Elanchovi posiadał garnizon złożony z mikeletów9 straży przybrzeżnej. Smutna było ich ówczesna sytuacja. Rząd hiszpański bynajmniej nie kwestionował ich żołdu, ale ciągle zapominał o jego wypłacie. Z drugiej zaś strony przemyt, mogący czasem zasilić ich kieszenie, zupełnie obumarł. Przemytnicy bardzo wystrzegali się stawiać czoła ludziom, których potrzeba zmuszała do podwojenia czujności. Począwszy od kapitana karabinierów don Lucasa Despierto, aż po najniższego urzędnika – wszyscy pozostawali nieustannie czujni, z czego wynikało, że nie wydając ani grosza, hiszpańskie organy podatkowe były tym oszczędniejsze, im wiernej im służono.

Jeden z tych przybrzeżnych strażników okazywał wobec przemytników zupełny sceptycyzm, zaprzeczając nawet, żeby kiedykolwiek istnieli. Znany był z tego, że zawsze zasypiał na swoim posterunku i jego udana lub rzeczywista obojętność zjednała mu przezwisko Śpiocha, które uzasadniał jak najlepiej potrafił.

Rzadko więc wyznaczano go do straży w jakimkolwiek miejscu wybrzeża.

José, albo bardziej poufale Pepe, był dwudziestopięcioletnim młodzieńcem, wysokim, szczupłym i silnie zbudowanym. Jego czarne oczy głęboko osadzone pod gęstymi brwiami, musiały być niegdyś błyszczące. Twarz za to odznaczała się rysami, które odznaczała ruchliwość. Czy to jednak na skutek choroby albo z jakiejś innej przyczyny, jego oblicze wydawało się jakby marmurowe, tak że unosiła się nad nim zwykła atmosfera senności. Jednym słowem Pepe przy wszelkich zewnętrznych oznakach aktywnego ciała i ognistej duszy wydawał się najbardziej apatycznym z ludzi.

Jego pozorne niezadowolenie było nadzwyczajne, gdy wieczorem w dniu, w którym rozpoczyna się ta historia, kapitan don Lucas Despierto posłał po niego na posterunek i kazał się stanowić osobiście u siebie. Otrzymawszy ten nieoczekiwany rozkaz, Pepe wstał, przeciągnął się, ziewnął i wyszedł, mówiąc:

– Co za diabelska fantazja przyszła kapitanowi do głowy, by po mnie przysyłać?

Kiedy jednak był już sam, strażnik żwawiej niż zwykle pospieszył do mieszkania swego przełożonego. Gdy wszedł, kapitan był bardzo zajęty, tak że nie słyszał otwierających się drzwi.

Mikelet wydawał się drzemać, miętosząc papierosa w palcach.

– Jestem, panie kapitanie – rzekł Pepe, z uszanowaniem kłaniając się don Lucasowi.

– No dobrze, mój chłopcze – zaczął kapitan dobrodusznym tonem. – Ciężkie czasy, nieprawdaż?

– Coś o tym słyszałem.

– Wyobrażam sobie – rzekł z uśmiechem don Lucas – że mizeria tych czasów dosięga cię tylko w połowie, bo zawsze śpisz.

– Gdy śpię, to nie chce mi się jeść – odparł Pepe, tłumiąc ziewanie – a przy tym śni mi się, że rząd mi płaci.

– Jesteś więc jego wierzycielem tylko przez cztery godziny dziennie. Teraz jednak, mój chłopcze, nie o to chodzi. Tego wieczora pragnę ci dać dowód mego zaufania.

– Ach! – mruknął Pepe.

– A zarazem przychylności. Rząd wszystkich nas obserwuje. Zaczyna się rozpowszechniać twoja reputacja apatycznego człowieka i możesz zostać zwolniony jako niepotrzebny strażnik. Byłoby to smutne dla ciebie, gdybyś był pozbawiony stanowiska.

– Okropne, panie kapitanie – odrzekł Pepe z doskonałą dobrodusznością – bo jeżeli umrę z głodu, zajmując swoje stanowisko, nie wiem, co by się ze mną stało, gdybym go nie miał.

– Pragnąc uniknąć takiego nieszczęścia, postanowiłem dostarczyć tym, którzy by mogli cię oczernić, dowód zaufania, jakie w tobie pokładam, dając ci tej nocy na posterunek w Ensenada.

Pepe mimowolnie szeroko otworzył oczy.

– Dziwi cię to? – zapytał don Lucas.

– Nie – odpowiedział Pepe.

Kapitan nie mógł ukryć lekkiego drżenia przed swym podwładnym.

– Jak to „nie”? – zapytał.

– Kapitan Despierto – odpowiedział pochlebnym głosem Pepe – jest dostatecznie znany ze swej czujności i nieomylnego oka, aby nawet móc bez żadnego niebezpieczeństwa powierzyć najważniejszy posterunek najnieudolniejszemu ze swoich podwładnych, dlatego nie dziwię się, że chce mi pan go powierzyć. Teraz czekam na rozkazy, jakie Wasza Wysokość mi wyda.

Don Lucas wydał mu polecenia w tak rozwlekły sposób, że może trudno byłoby wszystkie zapamiętać, i odprawił go, mówiąc:

– Przede wszystkim nie zaśnij na posterunku.

– Spróbuję, panie kapitanie – odparł Pepe.

„Ten chłopiec jest nieoceniony. Zrobiłbym to celowo, gdybym miał odnieść sukces” – pomyślał don Lucas gdy Pepe wyszedł i z zadowoleniem zatarł ręce.

Mała zatoka, zwana Ensenada, którą powierzono Pepemu Śpiochowi, była tak tajemniczo obramowana skałami, że wydawała się jakby naumyślnie wydrążona, by zachęcać do przemytu, lecz nie temu, który spokojnie się odbywa na rogatkach naszych miast, ale temu, który tak śmiało prowadzą hiszpańscy przemytnicy ze sztyletami i sztucerami w rękach.

Przez swoje odosobnienie stanowisko to nie było pozbawione niebezpieczeństwa, kiedy podczas mglistej nocy listopadowej, opary oceanu zawieszają się na kształt baldachimu w atmosferze, odejmują wzrokowi możliwość przenikania i tłumią głos wzywający pomocy.

Nikt nie mógłby rozpoznać Pepego Śpiocha, zwykle pogrążonego w głębokim śnie, człowieka o głupkowatym obliczu, ociężałym chodzie, nikt, jak powiedzieliśmy, nie mógłby go rozpoznać w żołnierzu, przybyłym z podniesioną głową i sprężystym krokiem, by zacząć pełnić swoją straż. Jego oczy, zwykle przymknięte, zdawały się błyszczeć w ciemnościach, by rozwikłać najmniejsze tajemnice.

Po ostrożnym poprowadzeniu we wszystkich kierunkach swej ślepej latarni10, której stożek światła przekonał go, że był zupełnie sam, mikelet tak ją ustawił, że oświetlała wydrążoną ścieżkę prowadzącą do wioski, i otuliwszy się płaszczem, położył się dziesięć kroków dalej, tak by móc widzieć zarówno ścieżkę, jak i zatoczkę.

– Ach, kapitanie! – rzekł do siebie. – Jesteś mądrym człowiekiem, ale za bardzo ufasz ludziom, którzy ciągle śpią. A co, u diabła, jeśli uwierzę, że jesteś zainteresowany tym, czy głęboko będę spał tej nocy. Kto wie? – kontynuował, poprawiając się najlepiej, jak potrafił, w swoim płaszczu.

Przez około pół godziny Pepe pozostawał sam na sam ze swymi myślami, śledząc kolejno wzrokiem zatokę i wydrążoną drogę. Pod koniec tego czasu dosłyszał skrzypienie piasku na ścieżce, później w świetle rzucanym rzez latarnię ukazała się jakaś czarna postać i wkrótce można było wyraźnie zobaczyć kapitana mikeletów. Wydawało się że przez kilka minut czegoś szuka. W końcu dostrzegłszy leżącego nocnego strażnika, zawołał półgłosem:

– Pepe!

Pepe nie zamierzał odpowiedzieć.

– Pepe – powtórzył trochę głośniej kapitan.

Mikelet ciągle uporczywie milczał. Potem głos don Lucasa przestał być słyszalny i wkrótce odgłos jego kroków zamilkł w oddali.

„Dobrze! – pomyślał Pepe. – Przed chwilą byłem tak głupi, że jeszcze powątpiewałem, ale teraz już nie. W końcu przemytnik ośmielił się zaryzykować. Byłbym bardzo niezręczny, gdybym nie miał z tego skorzystać, nawet kosztem mego przełożonego”.

Strażnik jednym skokiem zerwał się na nogi.

– Tutaj nie jestem już Pepem Śpiochem – powiedział, prostując się na całą wysokość.

Upłynęło kolejne pół godziny, podczas której przybrzeżny strażnik nie dostrzegł nic oprócz ogromu pustki. Nic nie przerywało ciągłości białawej linii, którą nakreślało morze, zlewając się z niebem. Wielkie czarne chmury kolejno zakrywały i odsłaniały wschodzący właśnie księżyc i czy horyzont na przemian świecił jak roztopione srebro, czy też był czarny jak pogrzebowa krepa, żaden przedmiot nie zwiastował na oceanie obecności ludzi.

W spojrzeniu mikeleta malowało się takie natężenie, że zdawało mu się, iż widzi migoczące przed nim iskry. Znużony tą ciągłą uwagą, zamknął oczy i całą potęgę swoich organów skoncentrował na swoim słuchu. Nagle słaby szelest prześlizgnął się po powierzchni wód i dotarł do jego ucha; potem lekki powiew od lądu odsunął dźwięk nad pełne morze i od tej chwili nic już nie usłyszał. Nie wiedząc, czy stał się igraszką iluzji, mikelet znów otworzył oczy, ale ciemności nocy nie pozwoliły mu nic zobaczyć.

Zamknął je więc z powrotem, by ponownie posłuchać. Tym razem do jego uszu dobiegł rytmiczny szmer, podobny do tego, jaki wydają wiosła dyskretnie zanurzające się w wodę, i słaby skrzyp dulek11.

– Wreszcie się doczekałem! – rzekł z westchnieniem zadowolenia Pepe.

Na horyzoncie pojawiła się prawie niezauważalna czarna kropka, po czym szybko się rozrosła i wkrótce pojawiła się łódź, a za nią niewielka bruzda piany.

Pepe pospiesznie położył się na brzuchu w obawy, by jego sylwetka nie została dostrzeżona z łodzi, ale z wyniosłości, na której się znajdował, ani na chwilę nie mógł stracić jej z oczu. Wkrótce zobaczył, że się zatrzymała, wiosła zawisły nieruchomo jak skrzydła szybującego morskiego ptaka wybierającego stronę, gdzie ma ulecieć, po czym nagle wznowiła swój ruch ku wybrzeżu zatoki.

– Nie wahajcie się – szepnął mikelet – czujcie się jak u siebie w domu.

Rzeczywiście, wioślarze zdawali się być pewni, że nie będą niepokojeni i kilka sekund później pod kilem łodzi zazgrzytały otoczaki wybrzeża.

– Ho, ho! – szepnął Pepe. – Ani jednej paki towarów! Czyżby przypadkowo nie byli przemytnikami?

W łodzi znajdowało się trzech ludzi i wydawało się, że podejmują tylko niezbędne środki ostrożności, aby zbyt głośno nie zakłócać nocnej ciszy. Ich ubiory nie wyglądały na te, które zwykle noszą przemytnicy.

– Kim, do cholery, mogą być ci ludzie? – zapytał sam siebie mikelet.

Przez kępy zżółkłej trawy otaczające grzebień stoku, gdzie znajdował się Pepe, i wznoszące się nad jego głową, mógł przypatrywać się temu, co robią trzej nieznajomi w łodzi. Na rozkaz dany przez człowieka siedzącego przy sterze pozostała dwójka wyskoczyła na ziemię, aby zorientować się w miejscu zatrzymania, pozostawiając w łodzi tylko tego, który wydawał się ich przywódcą.

Pepe przez chwilę był niezdecydowany, nie wiedząc czy ma pozwolić im wejść na wydrążoną ścieżkę, ale widok łodzi pozostawionej pod dozorem tylko jednego człowieka pomógł mu w podjęciu decyzji. Pozostał zatem nieruchomy i nawet wstrzymał oddech, gdy dwaj osobnicy, każdy uzbrojony w kataloński nóż, przechodzili o kilka stóp12 pod nim.

Wówczas zdołał dostrzec, że marynarski ubiór, który mieli na sobie jeden i drugi, był podobny do tego, jaki nosili ówcześni korsarze. Był czymś pośrednim między mundurem królewskiej marynarki wojennej i swobodnym odzieniem ludzi z floty handlowej. Pepe nie mógł jednak rozróżnić rysów twarzy przemytników, ukrytych pod baskijskimi beretami. Nagle obaj marynarze zatrzymali się. Kawałek krawędzi stoku obruszonego kolanami Pepego zsunął się powoli po stoku falezy.

– Słyszałeś coś? – zapytał jeden z nich.

– Nic, a ty?

– Wydawało mi się, że usłyszałem, jakby coś spadło stamtąd – powiedział, wskazując miejsce, nad którym karabinier leżał twarzą ku ziemi.

– Ba! To jakaś leśna mysz wracająca do swej norki.

– Gdyby ten stok nie był tak urwisty, wdrapałbym się na niego – rzekł pierwszy.

– Powiadam ci, że nie ma się czego obawiać – odpowiedział drugi. – Noc jest czarna jak smoła, a poza tym czyż TAMTEN nie zapewniał nas, że pilnuje strażnik, który sypia po całych dniach?

– Tym bardziej w nocy może nie zmrużyć oka. Zostań tu, a ja przejdę się dookoła, a jeżeli znajdę tam naszego śpiocha – dodał, wskazując na swój szeroki nóż, którego ostrze błyszczało w ciemności – tym gorzej… albo tym lepiej dla niego, bowiem zaśnie na wieki.

„Do diabła, to jakiś filozof – pomyślał Pepe – ale na razie dość się już wyspałem”.

Wtedy jak wąż pozbywający się swej skóry wysunął się ze swego płaszcza i zostawił go w tym miejscu, pełzając z ostrożnością, że był już dość daleko i żaden szmer nie zdradzał jego manewrów, a według wyrażenia hiszpańskiego, nawet ziemia go nie usłyszała. W ten sposób z karabinem w ręku dotarł dokładnie nad miejsce, gdzie zatrzymała się łódź.

Tam nabrał tchu i rzucił ognistym wzrokiem na pozostającego w niej człowieka. Ten zdawał się pogrążony w posępnej zadumie, bowiem siedział nieruchomo pod obszernym płaszczem, który służył mu zarówno do zakrycia twarzy, jak również dla ochronienia się przed wilgocią nocy. Jego wzrok był skierowany na pełne morze i dlatego nie mógł dostrzec czarnej sylwetki karabiniera powoli podnoszącego się na szczycie urwiska i mierzącego wzrokiem odległość oddzielającą go od plaży. Nieznajomy wykonał ruch, by odwrócić się w stronę lądu, i w tej samej chwili Pepe, puściwszy zgniecione gałęzie krzewiny, których się uczepił, zeskoczył obok niego jak tygrys na swój łup.

– To ja – powiedział. – Nie ruszaj się albo zginiesz – dodał, opierając lufę karabinu o pierś oszołomionego nieznajomego.

– Kim jesteś? – odparł ten, którego spojrzenie iskrzące się ze wściekłości nie opuściło się przed groźną postawą jego nieprzyjaciela.

– Ejże, to licha! Dobrze wiesz, że Pepe! Pepe, który ciągle śpi.

– Biada mu, jeżeli mnie zdradził! – rzekł nieznajomy, jakby mówiąc do siebie.

– Jeżeli mówisz o don Lucasie – przerwał karabinier – mogę cię zapewnić, że nie jest do tego zdolny, i jeżeli tu jestem, to dlatego, że był zbyt dyskretny, panie przemytniku.

– Przemytniku! – rzekł nieznajomy tonem dumnej wzgardy.

– Jeżeli mówię „przemytniku” – odpowiedział Pepe zadowolony ze swojej przenikliwości – to dlatego, żeby ci pochlebić, bo nie masz ze sobą ani uncji towaru, chyba że to jest próbka – dodał, wskazując stopą na sznurową drabinkę zwiniętą na dnie łodzi.

Stojąc twarzą w twarz z nieznajomym, Pepe mógł dowolnie mu się przypatrzyć.

Był to młodzieniec mający blisko dwadzieścia pięć lat. Miał ogorzałą cerę marynarza. Czarne, gęste brwi mocno uwydatniały szerokie i kościste czoło. Duże czarne oczy, błyszczące posępnym płomieniem w głębi oczodołów, wskazywały na niepohamowane namiętności. Usta nieznajomego były wycięte i wyrażały pogardę. Zmarszczki na policzkach, mimo młodego wieku były wyraźnie zaznaczone i przy najmniejszym poruszeniu nadawały wyraz zimnego lekceważenia, arogancji lub pogardy. Z jego oczu i twarzy można było odgadnąć, że ambicja i zemsta musiały być dominującymi żądzami tego człowieka. Jedynie czarne i kędzierzawe włosy łagodziły surowość jego oblicza. Co do jego ubioru, był to mundur oficera marynarki hiszpańskiej. Spojrzenie zdolne zatrwożyć każdego innego oprócz mikeleta ujawniało niecierpliwość, jaka go dopadła, kiedy zobaczył, że jest wypytywany przez strażnika.

– Dość tych żartów, hultaju! Czego chcesz? Mów – rzekł nieznajomy.

– Pomówmy o interesach, gdyż właśnie tego pragnę – powiedział Pepe. – Po pierwsze, kiedy twoi ludzie odniosą mój płaszcz i latarnię, których nie omieszkają zabrać, każesz im zatrzymać się w pewnej odległości, i w ten sposób będziemy mogli bez przeszkód porozmawiać. W przeciwnym razie wypalę do ciebie z karabinu, przez co zginiesz na miejscu, i podniosę alarm, a sam odpłynę łodzią na pełne morze. Cóż pan na to powie? Nic? Ta odpowiedź jest równie dobra, jak inna. Kontynuuję zatem. Dałeś memu kapitanowi czterdzieści uncji srebra13? – zapytał mikelet z czelnością i na chybił-trafił. – Jeżeli dostanę więcej, między nami będzie kwita.

– Dwadzieścia – odparł nieznajomy bez zastanowienia.

– Wolałbym czterdzieści – odpowiedział Pepe. – Otóż według mnie nie daje się podobnej sumy dla przyjemności sentymentalnej przejażdżki po zatoce Ensenada. Moje interwencja musi panu przeszkadzać, zatem chcę, byś zapłacił mi za moją neutralność.

– Ile? – zapytał nieznajomy.

– Bagatela. Dał pan kapitanowi czterdzieści uncji…

– Dwadzieścia, powtarzam ci.

– Wolałbym, żeby to było czterdzieści, ale zgadzam się na dwadzieścia – rzekł Pepe. – Nie chcę być niedyskretny. Jestem tylko żołnierzem, a on kapitanem, dlatego będę rozsądny, żądając dwa razy tyle, ile on dostał.

Nieznajomy, ograbiony w taki sposób, wyrzucił z siebie przekleństwo, ale nic nie odpowiedział.

– Wiem – mówił dalej Pepe – że to niewiele, bo jeżeli pobiera trzy razy większą płacę ode mnie, to za to ma trzy razy mniejsze potrzeby, stąd też miałbym prawo do potrójnego wynagrodzenia, ale jak on mówi, czasy są ciężkie i podtrzymują moją propozycję.

Wydawało się, że w sercu nieznajomego, z którego czoła, mimo pory roku spływały krople potu, toczyła się gwałtowna walka między niepokojem a dumą. Bardzo nagląca potrzeba musiała go sprowadzić z taką wielką tajemnicą w to odludne miejsce, gdyż poskromiła jego dumę, która wydawała się niezłomna. Wyraz kpiącej nieustraszoności na twarzy Pepego również sprawiła, że poczuł pilną potrzebę dojścia do zgody, więc wyciągając rękę spod płaszcza, zdjął z jednego z palców cenny pierścionek i podał go mikeletowi.

– Weź i odejdź – powiedział do niego.

Pepe wziął go i obejrzał, po czym zawahał się.

– Ba! Ryzykuję i przyjmuję go za czterdzieści uncji srebra. Odtąd jestem głuchy, niemy i ślepy.

– Liczę na to – warknął zimnym głosem nieznajomy.

– Na życie mojej matki – odrzekł Pepe – ponieważ teraz już nie chodzi o kontrabandę, chcę ci pomóc, gdyż rozumiesz, że jako karabinier mogę nie zauważać kontrabandy, ale sam się nią trudnić… nigdy!

– Jeżeli tak, to możesz uspokoić swoje sumienie w tym względzie – odrzekł nieznajomy z gorzkim uśmiechem. – Pilnuj tej łodzi, dopóki nie wrócimy. Ja dołączę do moich ludzi. Tylko jeśli cokolwiek się wydarzy, cokolwiek spostrzeżesz, choćby to długo trwało, nim wrócimy, pozostań, jak mówiłeś, niemy, głuchy, ślepy i cierpliwy.

Powiedziawszy to, nieznajomy wyskoczył z łodzi na ląd i zniknął za zakrętem wydrążonej ścieżki.

Pepe, zostawszy sam, przypatrywał się przy blasku księżyca brylantowi oprawionemu w pierścień, który wymusił od nieznajomego.

„Jeżeli w tym pierścieniu jest prawdziwy diament – pomyślał – to rząd może mi już nigdy nie płacić żołdu. Mnie to nie obchodzi, ale od jutra zacznę wrzeszczeć jak opętany, dopominając się zaległej pensji. Będzie to dobrze wyglądało”.

1 Faleza (klif) – urwisko brzegu morskiego lub jeziornego powstające na wysokich wybrzeżach wskutek niszczycielskiej działalności fal.

2 Sonora – tu: stan w północno-zachodnim Meksyku.

3 Bryza – wiatr poranny lub wieczorny, powstający wskutek nierównomiernego nagrzewania się powierzchni lądu i morza; w nocy wieje znad lądu, w dzień znad morza.

4 Goniec leśny (fr. coureur des bois) – określenie myśliwych i traperów, którzy w XVII i XVIII wieku wyruszali z Nowej Francji na północny zachód dzisiejszych Stanów Zjednoczonych i południowy zachód Kanady po futra dzikich zwierząt (zwłaszcza bobrów), które pozyskiwali samodzielnie lub nabywali od Indian.

5 Doña – tytuł grzecznościowy używany w Hiszpanii, łączony tylko z imieniem.

6 Alkad (z hiszp. alcaldo – sędzia) – burmistrz w Hiszpanii i Ameryce Łacińskiej.

7 Auspicje (z łac. auspicium) – przepowiednie, przewidywanie przyszłości i odgadywanie woli bogów.

8 Bitwa pod Burgos – bitwa stoczona 7 listopada 1808 roku w trakcie hiszpańskiej kampanii Napoleona; silny korpus francuski marszałka Jean-Baptiste Bessièresa pokonał w boju, a następnie zniszczył mniej liczne i źle dowodzone siły hiszpańskie księcia Belvedere’a, otwierając armii cesarskiej drogę w głąb kraju.

9 Mikelet (kat. miquelet) – hiszpański gwardzista; także pirenejski partyzant.

10 Ślepa latarnia – latarnia z ruchomą przesłoną, ukierunkowującą światło.

11 Dulka – podparcie wiosła w postaci obrotowych widełek mocowanych na burcie łodzi lub okutego otworu.

12 Stopa – jednostka długości stosowana w krajach anglosaskich, równa 30,48 cm; stopa francuska wynosiła 32,48 cm.

13 Uncja – dawna jednostka masy lub objętości płynów, w starożytnym Rzymie 1/12 libry (funta); miała różne wartości, zwykle około 28 g.III

Zemsta Pepego Śpiocha

Gdy Pepe Śpioch odkrył tajemnicę kapitana Despierto, tajemnicę, która przyniosła mu zysk, nie wiedział, że don Lucas ukrywa przed nim jeszcze inną. Mikelet, pragnąc jednak może z powodu wyrzutów sumienia spełnić po raz pierwszy w życiu swój obowiązek, nazajutrz po odbytej nocnej służbie przyszedł wyprosić u kapitana, by wyznaczył go do pełnienia straży jeszcze tej nocy.

Łatwo się domyślić, że bez kłopotu uzyskał zgodę, ale gdy don Lucas sądził, że jak zwykle będzie spał, Pepe czuwał tak jak poprzedniej nocy.

Pozostawmy go jednak na jego stanowisku i opiszmy, co się działo na wybrzeżu Elanchovi nieopodal zatoki Ensenada.

Noc była równie mglista jak ta, która właśnie minęła, gdy około dziesiątej wieczorem zwrotny i solidnie ożaglowany kuter28 wśliznął się pomiędzy tajemne przejścia labiryntu skał. Kształt kutra, jego omasztowanie i ożaglowanie wskazywało na okręt wojenny albo przynajmniej uzbrojony przed rejsem.

Śmiałość, z jaką manewrował pośród ciemności, wskazywała również, że ten, kto nim sterował, od dawna musiał znać to niebezpieczne wybrzeże, i że dowódca statku musiał się komunikować z ludźmi na stałym lądzie.

Morze biło gwałtownie z prawej i z lewej strony wąskiego labiryntu, gdzie okręt płynący pod dolnymi żaglami okrążał skały w bardzo niewielkiej odległości. Po przedostaniu się przez ten przesmyk przed kutrem otworzyła się rozległa zatoka, w której spokojniejsze morze obmywało piaszczysty i równy brzeg.

Wtedy po manewrze wykonanym na rozkaz oficera wachtowego29 statek zatrzymał się w miejscu z szybkością wskazującą na to, że była na nim liczna załoga. Na morze spuszczono kolejno dwie uzbrojone szalupy i ludzie, którzy do nich wsiedli, skierowali się ku krańcowi zatoki, nad którym można było rozróżnić po ich bieli kilka rozrzuconych po plaży domków.

Dodajmy tutaj, by nie czynić już z tego tajemnicy, że mały okręt był francuski, na pół korsarski, na pół przemytniczy i że przybywał w podwójnym celu: złożenia na ląd części towarów i zabrania ze sobą zapasów żywności, której już zaczynało brakować.

Kapitan uznał za stosowne, prowadzony przez rybaka z Elanchovi, którego dostarczył mu kapitan Despierto, wpłynąć do tego wąskiego przesmyku, by schronić się na czas, kiedy pozbawiony kilku swoich marynarzy, na otwartych wodach mógłby doświadczyć jakiegoś przykrego spotkania.

Oficer wachtowy przechadzał się w milczeniu po pokładzie, przysłuchując się pluskaniu morza wzdłuż boków statku, śledząc starannie kierunek wiatru, którego podmuchy nadymały żagle rozpięte w przeciwnym kierunku, i od czasu do czasu nachylając się ku światłu naktuza30.

Tak upłynęła godzina, gdy nagle we wszystkich punktach wybrzeża rozbrzmiała gwałtowna strzelanina. Odpowiedziały im inne wystrzały i po niedługim czasie obie szalupy wróciły do kutra.

Był to Pepe, który ku wielkiemu niezadowoleniu swego kapitana zaalarmował mikeletów, jednak zbyt późno, bowiem szalupy wracały już, obciążone owcami i wszelką inną żywnością. Ostatnim z ludzi, którzy wspięli się na pokład, zanim szalupy podciągnięto na szlupbelkach31, był olbrzymiego wzrostu majtek. Trzymał on w swych ramionach bezwładne dziecię, jak można by sądzić, martwe, gdyby lekkie drgania jego ciała nie objawiały w nim resztek życia.

– Co, u diabła, tu przynosisz, Bois Rosé32? – zapytał go oficer.

– Za pańskim pozwoleniem, poruczniku, jest to małe dziecko, które znalazłem na pół martwe z głodu i z zimna w dryfującej łódce. Kobieta, martwa i skąpana we krwi, trzymała je jeszcze w swoich objęciach i z wielką trudnością zdołałem je wyciągnąć z łodzi, w której było i do której te hiszpańskie psy ostro strzelały, biorąc ją za jedną z naszych. Był tam zwłaszcza jeden wielki diabeł, mikelet. – Powiedzmy czytelnikowi, że był to Pepe Śpioch. – W czasie przenoszenia dziecka strzelał do mnie z równą uporczywością, co niezręcznością. Mogłem zresztą na zawsze nakazać mu milczenie, gdyby mi nie przeszkadzało opiekowanie się tą słabą istotką… ale jeżeli go kiedyś napotkam… wystarczy…

– Co zamierzasz zrobić z tym dzieckiem? – wzruszony współczuciem olbrzyma, zapytał oficer.

– Opiekować się nim do czasu, aż zawarcie pokoju pozwoli mi wrócić tutaj, by uzyskać niezbędne informacje na jego temat.

Na nieszczęście jedyna informacja, jaką zdołano zdobyć o tym dziecku, które wydawało się mieć ze trzy lata, była taka, że miał na imię Fabian i że zamordowana kobieta była jego matką.

***

Minęły dwa lata, podczas których francuski okręt nie mógł przybić do brzegów Hiszpanii. Przywiązanie majtka, który wziął pod opiekę młodego Fabiana de Mediana, ani na chwilę nie osłabło, a jedynie ciągle wzrastało. Ten człowiek o kolosalnym wzroście i herkulesowej sile był z Kanady i nazywał się Bois Rosé, i tak też go nazywano.

Był to osobliwy i wzruszający widok, patrząc na tę niemal matczyną opiekę, jaką olbrzym okazywał małemu dziecku, i nieustanne sztuczki, za pomocą których pozyskiwał dodatkowe racje żywnościowe dla swego przybranego syna. Majtek doszedł do tego, że na tej słabej istocie budował tysiączne marzenia o szczęściu, które jego udział w zdobyczy mógł mu pozwolić kiedyś urzeczywistnić.

Na nieszczęście uczciwy majtek za bardzo zaniedbywał w swoich rachubach niebezpieczne przypadki marynarskiego życia. Pewnego poranka francuski krążownik musiał uciekać przed angielskim brygiem, dwa razy silniejszym od niego. Jakkolwiek francuski okręt płynął szybko, nie zdołał ani umknąć pogoni, ani uniknąć walki.

Oba statki od kilku godzin strzelały do siebie z zaciętością, gdy majtek, cały poczerniały od prochu, zszedł do ładowni, gdzie w bezpiecznym miejscu umieścił dziecko. Uściskawszy je czule, wyniósł je w swoich ramionach na pokład. Tam w kulminacyjnym momencie walki, pośród zgiełku, zewsząd płynącej krwi, okrzyków walczących, pośród padających masztów, pragnął na wszelki wypadek wyryć w pamięci dziecka okoliczności rozstania, którego się obawiał.

W takim momencie, który musi pozostawić nawet u dziecka nigdy niezatarte wspomnienie, powiedział do niego osłaniając go swym ogromnym ciałem:

– Uklęknij, mój synu.

Dziecię uklękło, drżąc.

– Czy widzisz, co się dzieje? – mówił dalej Kanadyjczyk uroczystym głosem.

– Boję się krwi, którą widzę, hałasu, który słyszę – szepnął Fabian i ukrył się w ramionach olbrzyma.

– To dobrze – stwierdził majtek. – Zatem nigdy nie zapomnij, że w tej chwili marynarz, człowiek, który cię kochał jak swoje życie, kazał ci uklęknąć, by powiedzieć tobie: „Klęknij, moje dziecko, i módl się za duszę twej matki…”.

Nie dokończył. Ugodziła go kula, a jego krew trysnęła na Fabiana, który wydawał rozdzierające krzyki. Kanadyjczyk miał tylko czas przycisnąć go do serca w rozpaczliwym uścisku i dokończyć, ale tak cicho, że dziecko zaledwie dosłyszało zdanie, które rozpoczął: „Którą znalazłem umierającą obok ciebie”.

Powiedziawszy to, stracił przytomność.

Kiedy odzyskał przytomność, znajdował się we wnętrzu cuchnącej ładowni. Trawiło go palące pragnienie. Wezwał osłabionym głosem tego, który się do niego uśmiechał co rano, kiedy się budził, ale nikt mu nie odpowiedział. Fabiana już tam nie było. Marynarz stał się więźniem, i to w hulku33 opłakiwał utratę swej wolności i przybranego syna, którego mu zesłała Opatrzność.

Co się stało z Fabianem? Dowiemy się tego z historii gońca leśnego, jednak zanim przejdziemy od prologu do dramatu i przeniesiemy się z Europy do Ameryki, pozostaje nam uzupełnić opis wydarzeń w Elanchovi. Dopiero kilka dni po zniknięciu hrabiny, rybacy znaleźli jej martwe ciało na dnie opuszczonej łódki.

Stary Juan de Dios pokrył czarną krepą chorągiewki zamku i wzniósł własnymi rękami drewniany krzyż w miejscu, w którym znaleziono jego panią. A ponieważ wszystko na tym świecie się jednak zużywa, i to zużywa szybko, morski wiatr jeszcze nie zarumienił czarnej krepy, przypływ morza nie zazielenił jeszcze drewnianego krzyża, gdy pomimo emocji, jakie wzbudził w wiosce ten tragiczny wypadek, już dawno zaprzestano o nim mówić.

28 Kuter – jednomasztowy jacht żaglowy mający dwa albo trzy przednie żagle (sztaksle).

29 Wachtowy – członek załogi pełniący wachtę; wachta to okres, przez który pełni służbę jedna zmiana załogi.

30 Naktuz – podstawa kompasu okrętowego w postaci wąskiej szafki; posiada szereg urządzeń pomagających w korzystaniu z kompasu, takich jak mechanizm zawieszenia kompasu utrzymujący go w poziomie oraz oświetlenie; dawniej naktuz instalowano przed stanowiskiem sternika (kompas sterowy) oraz w miejscu umożliwiającym użycie kompasu do namierzania.

31 Szlupbelka (żurawik) – urządzenie dźwigowe na pokładzie statku, najczęściej służące do opuszczania i podnoszenia z powierzchni wody łodzi, lub innych ciężkich przedmiotów.

32 Bois Rosé (fr., ang. Rosewood) – Różane Drzewo; to nazwa odnosząca się do palisandra, który w Ameryce rośnie tylko w Brazylii; ten przydomek mógł wziąć się od ogorzałej cery bohatera i nawiązywał do twardości drewna tego gatunku.

33 Hulk – stary statek, wycofany już z normalnej eksploatacji i zdekompletowany, przycumowany lub zakotwiczony na stałe w porcie, służący jako stacjonarne pomieszczenie pomocnicze; hulki używane bywają jako koszary, mieszkania dla załóg okrętów, pomieszczenia szkolne, hotele, szpitale, magazyny, warsztaty lub więzienia.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: