Gondolą do raju - ebook
Gondolą do raju - ebook
Po wielu próbach skontaktowania się z włoskim milionerem Giovannim Marcellem Rachel przyjeżdża do Wenecji. Staje pod drzwiami pałacu Marcellich z półrocznym bratankiem Giovanniego na rękach. Opiekuje się nim od śmierci jego rodziców, ale teraz potrzebuje pomocy. Jest pełna obaw, jak Giovanni, który nie chce mieć z nią nic wspólnego, zareaguje na jej wizytę…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-4401-5 |
Rozmiar pliku: | 886 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rachel Bern stała przed imponującymi drzwiami palazzo, drżąc na całym ciele. Wiatr targał jej czarnym płaszczem i włosami związanymi w kucyk.
Ponad miastem wielkie szare chmury zasnuły niebo, ulice Wenecji mokły w deszczu, ale burzowa pogoda wcale nie różniła się od tej w Seatle. Rachel dorastała pośród wilgoci i wiatru, była więc przyzwyczajona. Tego ranka nie drżała z powodu chłodu, ale z nerwów.
Jeśli teraz nie uda jej się porozmawiać z Giovannim Marcello, już nic i nikt nie pomoże Michaelowi. Próbowała wszystkiego, każdej formy komunikacji, ale nie było żadnego odzewu. Głucha, złowroga cisza. Wiedziała, że podjęła duże ryzyko, ale czy miała inne wyjście?
Giovanni Marcello, włoski miliarder, poza tym, że był znanym przedsiębiorcą, był także wielkim samotnikiem. Rzadko udzielał się towarzysko i do tego stopnia chronił swoją prywatność, że zdobycie do niego bezpośredniego numeru telefonu i adresu mejlowego graniczyło z cudem. Rachel próbowała się kontaktować poprzez firmę, a ponieważ i to nie przyniosło rezultatu, postanowiła, że wykorzysta ostatnią szansę.
I oto stała przed drzwiami palazzo w Wenecji – rodową siedzibą Marcellich od przeszło dwustu lat. Mimo że przedsiębiorstwo mieściło się w Rzymie, Rachel odkryła, że trzydziestoośmioletni Giovanni rzadko pojawiał się w biurze, kierując firmą na odległość, z Wenecji. Dlatego zdecydowała się tu przyjechać z sześciomiesięcznym dzieckiem, znosząc trudy długiej podróży samolotem. Była zmęczona, ale zdeterminowana. Giovanni nie mógł jej dłużej ignorować. Nie mógł zamknąć przed nią drzwi, co ważniejsze, nie mógł ich zamknąć przed Michaelem.
Zakuło ją serce, oczy zapiekły od zbierających się pod powiekami słonych łez. Spojrzała w dół, na niewielkie zawiniątko w ramionach. Na szczęście dziecko spało. Cichutko, półgłosem, przeprosiła je za to, co planowała zrobić.
– To dla twojego dobra – wyszeptała, przyciskając je mocniej do piersi. – Nie odejdę daleko, obiecuję.
Dziecko przez sen poruszyło się niespokojnie, jakby chciało zaprotestować. Uśmiechnęła się z żalem, zmniejszając uścisk, ale zmniejszyć poczucia winy nie potrafiła. Nie spała, odkąd opuściła Seattle, a tak naprawdę nie przespała spokojnie żadnej nocy, odkąd została opiekunką Michaela. W wieku sześciu miesięcy chłopczyk nie powinien co chwila wybudzać się z płaczem, ale może udzielało mu się jej napięcie. Albo zwyczajnie tęsknił za matką?
Nie mogła cofnąć czasu i teraz była w tym miejscu, gotowa przekazać dziecko rodzinie jego ojca. Na jedną krótką chwilę. A przynajmniej taką miała nadzieję. Ktoś mógłby uznać, że to szaleństwo, ale ona długo obmyślała strategię. Skoro nie mogła się skontaktować z Giovannim Marcellem, musiała go sprowokować. W tym celu obdzwoniła miejscowe media. Nie myślała o sobie, ale o Michaelu, któremu rodzina ojca mogła i powinna pomóc.
Uniosła głowę i zapukała. Po chwili, na wypadek, gdyby ktoś nie usłyszał pukania, nacisnęła dzwonek, zastanawiając się, czy w ogóle działa.
Nie miała żadnej gwarancji, że zostanie przyjęta, ale liczyła na to, że Giovanni Marcello zaakceptuje bratanka, gdy tylko zobaczy, jak bardzo malec jest podobny do jego brata. Uniosła dłoń, ale drzwi się otworzyły, zanim zdążyła zapukać po raz drugi. W progu stał wysoki szczupły mężczyzna w średnim wieku. Miał na sobie ciemny garnitur, zbyt skromny jak na członka rodziny.
– Signor Marcello, per favore – powiedziała rzeczowo, modląc się, by jej włoski brzmiał zrozumiale. Ćwiczyła ten zwrot w czasie podróży, by mieć pewność, że gdy nadejdzie czas konfrontacji, sprawi wrażenie osoby pewnej siebie, o mocnej pozycji społecznej.
– Signor Marcello, non e disponibile – odparł mężczyzna lakonicznie.
Zmarszczyła brwi, próbując rozszyfrować odpowiedź. Non, znaczyło „nie”. Nie wiedziała, co znaczy disponibile, ale zrozumiała, że Marcella nie ma w domu. Na wszelki wypadek postanowiła się upewnić.
– E lui non a casa? – dopytała, wyszukując z zakamarków pamięci słówka.
– No. Addio.
To akurat zrozumiała, bez problemu. „Nie” i „do widzenia”. Znów to samo. Znów próbują się jej pozbyć. Ona być może była nieproszonym gościem, ale Michael miał prawo tu być i spotkać się z własnym stryjem. Zrobiła szybko krok w przód i włożyła nogę między drzwi a futrynę.
– Il bambino Michael Marcello – oświadczyła i zdecydowanym ruchem podała mężczyźnie dziecko. – Proszę powiedzieć panu Marcellowi, że Michael będzie potrzebował butelki, gdy się obudzi.
Zsunęła z ramienia torbę i położyła ją u stóp starszego mężczyzny.
– Będzie go też trzeba przewinąć i to najlepiej przed jedzeniem – dodała, walcząc ze sobą, by mówić spokojnie, podczas, gdy serce ściskało jej się z bólu. Najchętniej zabrałaby dziecko z powrotem. – Wszystko, czego potrzebuje, jest w torbie. W razie jakichkolwiek pytań zostawiłam tam także mój numer telefonu i adres hotelu.
W tym momencie głos jej się załamał, odwróciła się i zaczęła iść szybko, zanim łzy zdążyły popłynąć po policzkach.
To dla Michaela, powtarzała w myślach, z trudem panując nad szlochem. Bądź dzielna. Bądź silna. Robisz to dla niego.
Każdy krok, który oddalał ją od palazzo, gdzie zostawiła chłopca, był dla niej torturą. Wiedziała, że fotoreporterzy robią jej zdjęcia, że śledzą każdy jej ruch. Nagle ogarnęło ją przerażenie. A jeśli Giovanniego naprawdę nie ma w domu?
Zbliżając się do wodnej taksówki, czuła wielką pustkę, wszystko w niej błagało, by zawróciła. Wiedziała, że to będzie trudne, ale przecież nie mogła postąpić inaczej.
Nagle usłyszała, że starszy mężczyzna krzyczy coś, jego głos był cienki i ostry. Nie rozumiała słów poza jednym. Polizia. Czyżby ją straszył, że wezwie policję? Wcale by się nie zdziwiła. Zrobiłaby to samo, gdyby ktoś podrzucił jej niespodziewanie dziecko.
Przyspieszyła kroku i uniosła dłoń, dając znać przewoźnikowi, że jest gotowa. Już miała wsiadać, gdy poczuła na swym ramieniu stalowy uścisk. Palce boleśnie wbiły się w jej ciało.
– Au! – szarpnęła, próbując się wyswobodzić. – Puść.
– Przestań uciekać – usłyszała niski głos, równie twardy i bezwzględny, co chwyt. Zdążyła jeszcze zarejestrować nienaganną angielszczyznę, prawie bez akcentu.
Odwróciła się w stronę mężczyzny, ale poprzez plątaninę własnych włosów, którymi nieustępliwy wiatr targał na wszystkie strony, z trudem go widziała.
– Nie uciekam – zaprotestowała gwałtownie, znów próbując się uwolnić, ale bezskutecznie. – Mógłby mnie pan puścić?
– Nic z tego, panno Bern.
Wiedziała już, kim jest ten wysoki mężczyzna, i zimny dreszcz przebiegł jej po kręgosłupie, gdy jedną ręką starała się ujarzmić włosy. Giovanni Marcello był nie tylko wysoki, ale także imponująco barczysty. Miał gęste czarne włosy, jasne oczy i wysokie kości policzkowe. Na pełnym wargach igrał grymas niechęci. Widziała jego zdjęcia w internecie. Nie było ich wiele, bo nie uczestniczył w wydarzeniach towarzyskich tak często, jak jego brat Antonio. Na każdym jednak prezentował się nienagannie, wręcz olśniewająco. I tylko jego wzrok pozostawał zimny i wrogi. Zupełnie jak teraz.
Gdy ją puścił, zrobiła krok w tył, by choć odrobinę zwiększyć dystans między nimi.
– A podobno nie uciekasz – warknął.
– Nie uciekam i nie ma powodu, żeby pan na mnie pokrzykiwał.
– Źle się pani czuje, panno Bern? Coś z panią nie tak? Jakieś problemy?
– Dlaczego pan pyta?
– Bo właśnie porzuciłaś dziecko na progu mojego domu – rzucił ze złością.
– Nie porzuciłam. Jest pan jego stryjem.
– Stanowczo radzę, żebyś zabrała je z powrotem, zanim zjawi się policja.
– Proszę bardzo, niech się zjawi. Niech wreszcie cały świat pozna prawdę.
Uniósł jedną brew.
– A więc jednak nie jest z tobą dobrze.
– Jest bardzo dobrze – zaprotestowała. – Nie może być lepiej. Nawet pan nie ma pojęcia, ile trudu włożyłam w to, żeby pana odnaleźć. Miesiące poszukiwań, nie wspomnę już o pieniądzach, które na to wydałam, ale wreszcie się udało, jesteśmy tu, stoimy twarzą w twarz i możemy porozmawiać o pańskiej odpowiedzialności.
– Jedyne, co mam ci do powiedzenia, to zabieraj dzieciaka…
– Pańskiego bratanka – podsunęła gładko.
– I wracaj do domu, zanim sytuacja zrobi się nieprzyjemna dla wszystkich.
– Myśli pan, że jestem tu dla przyjemności? Potrzebuję pańskiej pomocy. Michael potrzebuje.
– Ty i to dziecko to nie mój problem – odpowiedział bezwzględnie.
– Michael jest jednym z was. To Marcello. Jest jedynym synem pańskiego brata i powinien być chroniony przez swoją rodzinę.
– Nic z tego.
– To się jeszcze okaże.
Zmrużył oczy, ich lodowaty błękit częściowo skryły czarne rzęsy.
– Koniecznie chcesz mnie rozdrażnić – powiedział z niechęcią.
– A dlaczego nie? Przez ostatnie miesiące nie robi pan nic innego, tylko mnie irytuje. Nie odpowiada pan na telefony, mejle, więc osobiście przekazuję to, co należy do pana. – Akurat to nie była prawda. Nie zamierzała zostawić mu Michaela, ale na razie nie musiał o tym wiedzieć. Potrzebowała finansowego wsparcia. Od kilku miesięcy nie chodziła do pracy. Szefostwo coraz bardziej się niecierpliwiło. Żądano, żeby wreszcie wróciła. Nie było jej stać na wynajęcie niańki i nie miała nikogo, kto pomógłby jej zająć się dzieckiem. Wszystkie zaoszczędzone pieniądze wydała w czasie bezpłatnego urlopu, którego jej udzielono z wielką łaską, jedynie przez wzgląd na dramatyczne okoliczności, w jakich się znalazła.
– Chyba nie jesteś szczególnie kochającą ciocią. Porzucasz dziecko swojej własnej siostry…
– To także dziecko Antonia. Jeśli przypominasz sobie lekcje biologii, żeby doszło do zapłodnienia potrzebne jest jajeczko i nasienie… – przerwała, powstrzymując gorzkie słowa cisnące jej się na wargi. Juliet zawsze była postrzelona i niepraktyczna, żyjąca marzeniami o serduszkach, kwiatach, drogich samochodach i zamożnym chłopaku. – Dokumenty z wynikami testu DNA są w torbie, którą ci zostawiłam. Masz tam czarno na białym, kto jest ojcem. Znajdziesz tam też dokumenty dotyczące dziecka. Ja zrobiłam swoje. Teraz twoja kolej.
Skinęła głową i odwróciła się w stronę zacumowanej taksówki, wdzięczna, że przewoźnik wciąż na nią czekał. Nie spodziewała się, że Giovanni znów ją złapie, tym razem za kark. Ciepłe palce objęły miejsce, poniżej kucyka.
– Nigdzie pani nie pojedzie, panno Bern, a przynajmniej nie bez dziecka.
Jego głos obniżył się o jedną oktawę, dotyk nie sprawiał jej bólu, ale zrobiło jej się słabo. Po ciele przeszedł dreszcz, zupełnie jakby palce mężczyzny były pod napięciem. Gdy obrócił ją ku sobie, jej ręce pokryły się gęsią skórką, a każdy centymetr ciała stał się dziwnie uwrażliwiony.
Spojrzała w jego lodowate niebieskie oczy i zrobiło jej się gorąco, a zaraz potem zimno. Nie bała się, ale uczucie, jakiego doznawała, było zbyt intensywne, zbyt gwałtowne, by mogła je uznać za przyjemne.
– Powinien pan bardziej nad sobą panować i nie znęcać się nade mną, przynajmniej publicznie, signor Marcello – rzekła z mocno bijącym sercem.
– A to, dlaczego?
Znów spojrzała mu w oczy, ale tym razem nie było w nich przenikliwego chłodu. Błyszczały siłą i determinacją. Było w nich coś takiego, co odbierało jej dech w piersi. Próbowała zebrać myśli, ale charyzma, jaką promieniował, pozbawiała ją zdolności logicznego myślenia.
– Zdaje pan sobie sprawę, że robi niezłe przedstawienie dla paparazzich? – wyszeptała. – Zdjęcia, na których pan mnie szarpie, nie będą dobrze wyglądały w jutrzejszych gazetach. Obawiam się, że to będą bardzo kompromitujące dla pana zdjęcia.
– Kompromitujące… – przerwał, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę, co robi. Natychmiast cofnął rękę i pospiesznie obejrzał się za siebie. Gdy dostrzegł kilka wymierzonych w siebie aparatów fotograficznych, jego oczy pociemniały.
– Coś ty zrobiła? – syknął.
– Zrobiłam to, co należało – odparła szorstko. – Nie chciał pan poznać swojego bratanka, ale teraz cały świat się dowie, że syn pańskiego brata powrócił na łono rodziny.
Giovanni Marcello wziął powoli jeden głęboki oddech, po chwili kolejny. Został ośmieszony. Przez podstępną, chciwą i wyrachowaną Amerykankę. Gardził takimi naciągaczkami, bez sumienia i bez skrupułów.
– Ty ich tu ściągnęłaś – rzucił oskarżycielsko. Rachel nie różniła się niczym od swojej łasej na pieniądze siostry.
– Owszem – potwierdziła.
– I najwyraźniej jesteś bardzo z siebie zadowolona.
– Jestem zadowolona, że zmusiłam pana do opuszczenia kryjówki.
– Nigdy się nie ukrywałem. Wszyscy wiedzą, że tu jest mój dom i że tu pracuję.
– W takim razie dlaczego dopiero teraz dostąpiłam łaski rozmowy z panem? Wielokrotnie zostawiałam wiadomości przez pańskie sekretarki, ale nigdy nie doczekałam się odzewu.
Patrzył na nią ze złością. Kim była, żeby się domagać spotkania? Od samego początku jej siostra chciała tylko jednego – dobrać się do fortuny rodziny Marcello. Juliet Bern nie była zakochana w jego bracie, tylko w jego pieniądzach. Wiedziała, że trafiła na nadzianego gościa i postanowiła z tego skorzystać. Po jej śmierci pałeczkę przejęła Rachel. Kolejna łowczyni bogatych mężczyzn. Odrażające. Już dawno temu dostał lekcję, by nie ufać kobietom. Zwłaszcza tym o słodkich, niewinnych buziach.
– Nic ci nie jestem winien, ani ja, ani moja rodzina. Twoja siostra nie żyje, mój brat również.
– Juliet mówiła, że ma pan serce z lodu i teraz widzę, że miała rację.
– A co? Myślałaś może, że spróbujesz mnie usidlić, tak jak Juliet usidliła mojego brata?
– Nikogo nie próbuję usidlić – wycedziła z oburzeniem. Krew uderzyła jej do głowy. – Nigdy nikogo nie wykorzystałam. To nie w moim stylu, signor Marcello. Mam mocny kręgosłup moralny, a pan nie jest kimś wartym uwagi. To, że ma pan władzę i majątek, nie czyni pana szczególnie interesującym. A jednak, przyznaję, że pańskie pieniądze mogą pomóc małemu chłopcu, który potrzebuje wsparcia.
– Wzruszające – prychnął pogardliwie. – Oczekujesz oklasków?
– Oczekuję, że udowodni pan, że ma sumienie.
Kątem oka Giovanni dostrzegł, że jeden z fotoreporterów podszedł bliżej. Przedstawienia ciąg dalszy, a wszystko przez tę dziewczynę, która sprowokowała go, by wybiegł za nią z palazzo. Stojąc na czele rodzinnego biznesu, ciężko pracował nad tym, by osobiste życie nie było pożywką dla brukowców. Prawie dekadę zajęło mu odbudowanie majątku i reputacji, ale w końcu nazwisko Marcello znów brzmiało dumnie i budziło powszechny respekt. Nie było łatwo, ale koniec końców osiągnął cel. I właśnie teraz, gdy wszystko się układało, przeklęta Amerykanka mogła sprawić, że znów ich rodzina pojawi się w plotkarskich rubrykach. Nie mógł do tego dopuścić.
– Nie zamierzam kontynuować tej rozmowy na ulicy – oświadczył. – I nie pozwolę, byś robiła z mojej rodziny pośmiewisko.
– Na to już trochę za późno, signor Marcello. Jesteśmy na celowniku. Gwarantuję, że w przeciągu godziny zdjęcia ukażą się internecie. Tabloidy zapłacą za…
– Wiem, jak działają tabloidy – odparł z ponurą miną.
– Więc zapewne również i to pan wie, że dla wszystkich to będzie pasjonująca historia. Plotkom nie będzie końca. Ja, wręczająca pańskiemu pracownikowi niemowlę, chwilę potem pan biegnie za mną i robi mi awanturę przy postoju wodnych taksówek. – Zrobiła pauzę. – Nie lepiej by było, gdyby pan po prostu odebrał ode mnie telefon?
Omiótł spojrzeniem jej twarz. Powróciło do niego niemiłe wspomnienie kobiety bardzo podobnej do Rachel Bern… Kolejna podstępna piękna brunetka. Odepchnął od siebie obraz byłej narzeczonej, Adelisy, i skupił się na tym, co działo się tu i teraz. Nie mógł powstrzymać fotoreporterów przed robieniem zdjęć ani brukowców przed ich opublikowaniem, ale mógł za to zrobić coś, co popsułoby plany Rachel. Zawiadomiła media, aby na oczach całej Wenecji go skompromitować, więc niech też weźmie w tym udział.
Otoczył ją ramieniem w talii, drugą ręką zaś uniósł jej podbródek. Zobaczył w ciemnobrązowych oczach panikę, ale nie zamierzał się zatrzymać w pół drogi. Pochylił się i przykrył jej usta swoimi.
Poczuł, że cała zesztywniała, że jest przerażona, i starał się ją uspokoić delikatnym dotykiem warg. Nie było mu łatwo, bo wciąż był wściekły i najchętniej dałby jej nauczkę, a jednak nie mógł zaprzeczyć, że jej usta były miękkie i ciepłe. Przysunął ją jeszcze bliżej do siebie, drażniąc koniuszkiem języka wargi. Wydała z siebie cichy, zachrypnięty dźwięk, który jednak nie był protestem, a wyrazem rozkoszy. Zalała go fala pożądania, w sekundę doprowadzając do gotowości. Całował ją teraz mocniej, głębiej. Była w tym słodycz, ogień, a jednocześnie jakaś niewinność, która pobudzała go jeszcze bardziej. Gdy ich języki się złączyły, poczuł, że drży, że oddycha z trudem. Od dawna nie czuł takiego pożądania. Minął rok i sześć miesięcy od zerwania z ostatnią kochanką. Oczywiście spotykał się potem z różnymi kobietami, ale z żadną z nich nie spał. Jak by mógł, skoro były mu zupełnie obojętne. Zupełnie jakby śmierć Antonia spowodowała u niego jakieś odrętwienie. Aż do teraz.
Niespodziewanie puścił Rachel i cofnął się o krok. Stała przed nim bez ruchu, oszołomiona i zdeprymowana tym, co się stało.
– To powinno dać twoim przyjaciołom paparazzim świetny materiał na sprzedaż. Myślisz, że teraz napiszą o dziecku czy o kłótni kochanków, namiętnych pocałunkach i emocjonalnym pożegnaniu?
– Dlaczego pan to zrobił? – wyjąkała, czując, jak palą ją policzki.
– Bo to jest moje miasto i mój dom, a ty przyjechałaś tu nieproszona. Jeśli w prasie musi się ukazać jakaś historia, to będzie to tylko i wyłącznie moja wersja, a nie twoja.
– Jaka wersja, signor Marcello?
– Dajmy spokój tym oficjalnym formom. Jestem Giovanni, dla rodziny i bliskich przyjaciół, Gio. Ty też możesz się tak do mnie zwracać. A ja będę mówił do ciebie Rachel.
– Wolałbym jednak pozostać przy oficjalnej formie.
– Ale to nie brzmi naturalnie – odparł, odgarniając poufałym gestem z jej policzka kosmyk włosów. Skórę miała miękką i delikatną, tak jak usta. Wciąż czuł w lędźwiach pożądanie. Coś niespotykanego po miesiącach żałoby i pustki. – Nie jesteśmy już nieznajomymi. Mamy teraz wspólną historię, która wszystkich zachwyci. Sama tego chciałaś.
– O tak, z pewnością wszystkich zachwyci fakt, że wyparł się pan własnego bratanka i odmówił mu pomocy.
– O ile to jest mój bratanek.
– Wie pan dobrze, że nim jest. Wysłałam jego akt urodzenia, a jeśli pan chce, możemy powtórzyć badanie DNA…
Nie pozwolił jej dokończyć, tylko raz jeszcze ją przygarnął, wsuwając dłonie w ciemne długie włosy, i mocno pocałował.
Nie opierała się. Pozwoliła, by językiem rozchylił wargi i pogłębił pocałunek. Gdy po chwili uniósł głowę i popatrzył w jej oczy, zobaczył, że zabrał jej całą wolę walki.
– Powinnaś była bardziej doceniać przeciwnika, Rachel – powiedział cicho, kciukiem gładząc rozpalony policzek. – A już z pewnością bardziej docenić mnie.