Goodbye, Love - ebook
Wznowienie romansu z różnicą wieku. Studentka i pan psycholog.
Dwudziestoletnia Love Porter właśnie rozpoczęła wojnę ze swoim sąsiadem, trzydziestoczteroletnim psychologiem Ryderem Callahanem.
W odpowiedzi na dwuznaczne hałasy dochodzące zza ściany postanowiła uraczyć mężczyznę głośną muzyką. W odwecie Ryder pojawił się w jej sypialni. To był dopiero początek. Kolejne psikusy, które zaczęli sobie wzajemnie robić, doprowadziły do zaognienia i tak napiętej już sytuacji.
Ich wzajemną niechęć dzieli tylko jeden krok do czegoś zupełnie innego. Między Love i Ryderem pojawia się silne przyciąganie, mężczyzna jednak zdaje sobie sprawę z tego, że dziewczyna jest dla niego za młoda.
Ryder odkrywa też, że Love dręczą koszmary z przeszłości. Czy młoda sąsiadka pozwoli mu sobie pomóc?
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej szesnastego roku życia.
Opis pochodzi od Wydawcy.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Romans |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8418-486-8 |
| Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
LOVE
– Romantyczne gówno.
Kayden zerka na mnie kątem oka, nadal jednak sprawnie przelewa colę do wysokich, papierowych kubków. Gdy kończy, podaje je parze stojącej po drugiej stronie lady i życzy im miłego seansu, jakby jakimś cudem oglądanie tego ścieku mogło okazać się miłe.
Umówmy się: nie mogłoby.
– Gdy jesteś zmęczona, robisz się zrzędliwa, Love. – Chłopak uśmiecha się i zerka na ekran własnego telefonu. – Jeszcze dziesięć minut do końca zmiany. Wytrzymasz.
– Nie jestem zrzędą. Jestem szczera.
– I wszystkie romantyczne filmy oceniasz przez pryzmat braku własnego życia miłosnego. – Kayden przewraca oczami, wyraźnie rozbawiony.
Patrzę na niego spod półprzymkniętych powiek.
– To nieprawda. Po prostu mam za dobry gust, by podniecać się tym, że dwoje ludzi najpierw połyka się na wielkim ekranie, a potem kłamie sobie w żywe oczy, zdradza się pod przykrywką „chwili słabości”, rozchodzi się i schodzi przynajmniej trzydzieści sześć razy w ciągu zaledwie dwóch godzin, a potem kończy z trójką dzieci – bąkam. – To nudne.
– Burzliwa miłość sprzedaje się najlepiej… – słyszę w odpowiedzi.
– Jest przereklamowana. I w większości przypadków promuje toksyczne relacje.
– Ludzie to kupują. – Kay wzrusza ramionami.
– Ludzie są beznadziejni.
– To też prawda – wzdycha mój rozmówca. – Idź już. Serio, wyglądasz, jakby ta zmiana wyssała z ciebie całą energię, a nie chcę cię mieć na sumieniu. Poradzę sobie z ogarnięciem tego syfu.
Krzywię się i odwracam głowę w stronę niewielkiego lustra. W jego odbiciu dostrzegam własne wykończone oblicze. Blade policzki, mętne oczy i niesforne kosmyki rozsypane po twarzy. Dobra, rzeczywiście powinnam odpocząć po tym kilkudniowym maratonie w pracy. Wyglądem przypominam zombie.
– Na pewno? – dociekam. – Dasz sobie radę beze mnie?
Kayden kiwa głową.
– Na pewno. Na razie, Love.
Odpowiadam mu słabym uśmiechem. Ściągam fartuch i ruszam w stronę wyjścia na zaplecze. Stamtąd zgarniam płaszcz i torebkę, a potem kieruję się w stronę drzwi, za którymi znajdują się schody prowadzące na parking. Tuż za nim mogę ujrzeć niezatłoczony o tej porze przystanek.
Szybko wsiadam do nadjeżdżającego autobusu, uciekając przed prószącym śniegiem. Z mokrymi włosami wyglądałabym zapewne jeszcze gorzej niż obecnie. Podróż mija mi spokojnie. Po upływie standardowych kilkunastu minut docieram do domu.
I cóż. Zdecydowanie zaskakuje mnie widok, który tam zastaję. Druga połowa bliźniaka, w którym mieszkam, do tej pory świeciła pustkami. Po śmierci starszej pani Hughes niespecjalnie ktoś chciał się tutaj wprowadzać. A teraz, ujrzawszy na sąsiednim podjeździe dużego range rovera, domyślam się, że ktoś jednak postanowił pobawić się w mojego sąsiada. Ciekawe, kto to jest.
Może rodzina? Oby nie, pewnie mają dzieci.
Kręcę głową i kończę ze snuciem teorii, bo każda kolejna byłaby chyba gorsza od poprzedniej. Powolnym krokiem ruszam do drzwi. Kiedy jestem już w ciepłym mieszkaniu, zaciągam się znajomym zapachem i zrzucam z siebie ubrania. Biorę szybki prysznic, sprawdzam plan jutrzejszych zajęć na uczelni, a potem, już w sypialni, zakopuję się pod kołdrą z zamiarem odespania ostatnich dni.
No właśnie.
Robię to z zamiarem.
Otwieram oczy, gdy słyszę, jak coś uderza w ścianę znajdującą się przy moim łóżku. Mebel drży niespokojnie, a walenie nie ustaje przez kilka dobrych sekund. Mrugam powoli, próbując zrozumieć, co się tutaj, u licha, dzieje.
– Przestań… – Kobiecy śmiech wydaje się odrobinę stłumiony, ale przy tym wciąż dobrze słyszalny.
No to są chyba jakieś jaja, myślę.
– To łaskocze… – słyszę kolejny chichot.
Nie, nie, nie. Przyciskam poduszkę do uszu i udaję, że nic się nie dzieje. Próbuję myśleć o czymś przyjemnym, ale na próżno, bo znowu czuję, jakby ktoś kołysał moim łóżkiem. Mebel przesuwa się delikatnie w przód i w tył, a dźwięk uderzeń w mur przebija się nawet przez mój pancerz stworzony z puchu.
Przez chwilę leżę całkiem nieruchomo. Dociskam poduszkę jeszcze mocniej, ale to wcale nie pomaga, bo wrażenie, jakbym dryfowała na morzu, trzyma się mnie jak rzep. Nie mogę mu się oprzeć, kiedy uderzenia raz po raz przesuwają moje ciało w górę i w dół. Jęczę przeciągle, błagając wszelkie istniejące bóstwa, by moje katusze się już skończyły.
Prędko jednak uświadamiam sobie, że to marzenie ściętej głowy. Szlag, gdybym mogła, ścięłabym ją teraz temu pajacowi, który tak bezwstydnie zabawia się tuż pod moim nosem.
– Cholera – klnę w pewnym momencie, porządnie wytrącona z równowagi.
Kolejna porcja znajomych odgłosów przypomina uderzenie w twarz. Matko. Naprawdę staram się nie myśleć o tym, co dzieje się w sąsiednim mieszkaniu, ale kobiecy chichot jedynie zaognia moje zirytowanie.
Rozglądam się po pokoju, w którym panuje ciemność. Sama nie wiem, czego tak uparcie szukam. Chyba po prostu próbuję nie myśleć o tym, że ktoś ostro pieprzy się za ścianą. Te dźwięki są jednoznaczne. Moi sąsiedzi to bezwstydne zwierzęta. To pieprzone dzikusy. Nie wiem, czy mają świadomość, jak cienkie są mury w tym budynku, ale ja właśnie się o tym dobitnie przekonuję.
Przecieram dłońmi twarz. Kiedy już myślę, że to wszystko ustało, znowu słyszę jednostajne stukanie. Przewracam oczami. Jestem śpiąca i wykończona, ostatnie, na co mam ochotę, to zabawa w zgadywanie, czy moi nowi sąsiedzi kiedykolwiek dadzą mi zwyczajnie zasnąć.
– Koniec? – wzdycham z nadzieją.
Z szybko gasnącą nadzieją.
Biorę głęboki wdech nosem. Jestem półprzytomna, gdy wstaję i podchodzę do głośników znajdujących się naprzeciwko łóżka. Panele pod moimi bosymi stopami drżą, kiedy pokonuję dzielący mnie od nich dystans. Niewiele myśląc, włączam muzykę klasyczną i podgłaśniam. Jeśli to ma zagłuszyć te kobiece jęki i walenie w ścianę, to jestem skłonna słuchać jej przez całą noc.
Ponownie zatapiam się w pościeli i zasypiam z lekkim trudem.
Budzi mnie dziwne przeczucie, że nie jestem sama we własnej sypialni. I, o Boże. Gdy tylko powoli otwieram oczy, niemal dostaję zapaści, bo w mroku dostrzegam zarys wysokiej sylwetki faceta, stojącego przy wyłączonych już głośnikach. Podrywam się natychmiast do siadu i wycofuję pod ścianę, krzycząc do zdarcia gardła.
– Kurwa – słyszę zachrypnięty głos nieznajomego. Gość robi długi krok do przodu, by stanąć w snopie światła rzucanego przez księżyc i wpadającego do sypialni przez niezasłoniętą roletę. – Gdybym wiedział, że jesteś taka głośna, nie pakowałbym się w mieszkanie z tobą po sąsiedzku, świrusko.
Facet wsuwa dłonie do kieszeni spodni, a ja oddycham ciężko, wpatrując się z rozchylonymi z wrażenia ustami w drania, który bez ceregieli wparował mi do domu.
– No chyba sobie kpisz – wypalam, gdy udaje mi się zdusić w sobie pierwszą falę szoku. Patrzę na przybysza wściekle i wymierzam palec wskazujący w jego kierunku, pośpiesznie wstając na nogi. – Wparowujesz tutaj jak do siebie…
– Miałaś otwarte drzwi, Panno Przezorna – przerywa mi nagle mój rozmówca, a jego słowa są wręcz przesycone czystą prowokacją.
Szyderstwo malujące się na jego twarzy działa na mnie jak czerwona płachta na byka. Zaciskam usta w wąską linię i kręcę głową. Jak on śmiał mi przerwać? Co on tutaj w ogóle robi? Czy to podchodzi pod paragraf i mogę to zgłosić policji?
– Co nie znaczy, że miałeś poczuć się jak u siebie! – unoszę się i od razu karcę w duchu, bo mój głos, jak na złość, staje się wyższy o przynajmniej kilka zdradzieckich oktaw.
Mężczyzna nonszalancko opiera się ramieniem o ścianę. Od razu zwracam uwagę na to, jak jest wysoki i dobrze zbudowany. Biały sweter opina jego szerokie ramiona oraz pozwala mi dojrzeć zarys rozbudowanej klatki piersiowej. Mój osobisty włamywacz ma czarne, nieco przydługie włosy, opadające mu swobodnie na czoło, oraz ładnie zarysowane usta, a spomiędzy nich nagle wypada krótkie oraz prześmiewcze:
– Nie czuję się winny.
– A powinieneś – burczę. – Nie dajesz mi spać.
Staję tuż przed nim i zadzieram hardo brodę. Mężczyzna unosi pytająco brew, a mi na moment zasycha w gardle. Z bliska jest… wow. Przystojny. Bardzo przystojny. I bije od niego pewien rodzaj stanowczości podszytej wręcz namacalną pewnością siebie – takiej podpowiadającej mi, że ten gnojek wiecznie rozstawia wszystkich po kątach i robi to z czystą przyjemnością. Ugh, jeszcze tego mi brakowało.
Atrakcyjnego buca-kobieciarza tuż za ścianą.
– No popatrz. Przyszedłem z tym samym problemem – mruczy nisko ciacho, a ja natychmiast odzyskuję rezon i parskam wymownie.
– Och, przepraszam, że wolę słuchać muzyki niż…
Przełykam nagle, czując zażenowanie plądrujące całe moje ciało.
Och, nie powiem tego na głos.
– Niż? – Nieznajomy znowu unosi brew, a moje policzki oblewa gorąco.
– Niż dźwięków dochodzących z twojego mieszkania. To niesmaczne. Obrzydliwe. I… Jezu. Jak można być takim niewyżytym zwierzęciem, co? – wypluwam zdegustowana, kładąc ofensywnie dłoń na biodrze.
Cień rozbawienia znika z twarzy mężczyzny i zostaje zastąpiony przez powagę. Facet taksuje mnie wzrokiem od stóp do głów, zachowując przy tym spokój i opanowanie. Wydaje się tak bardzo niemożliwy do rozszyfrowania. Jego twarz sprawia wrażenie kamiennej, a spojrzenie nieczytelnego. Przez głowę przemyka mi myśl, że może mieć około trzydziestu pięciu lat. Z pewnością jest ode mnie dużo starszy.
I gorący, gdy wyobrażam go sobie w nieco innych okolicznościach jako mężczyznę, który świadomy, czego chce, wypowiada komendę, oczekując cudzej potulności. Ale ma tupet. Duży… tupet, zdolny sprawić, że jedyne, na co mam ochotę, to kopnięcie go w interes.
– Masz problemy z agresją? – pyta neutralnym tonem, ale mogłabym przysiąc, że słyszę w nim szczyptę prowokacji.
Dopiero teraz się orientuję, że palec wskazujący, którym jeszcze przed chwilą w niego mierzyłam, wbija się oskarżycielsko w jego twardą pierś. I, kurde. Ta klata stawia naprawdę mocny opór. Od razu cofam dłoń.
– Nie odwracaj kota ogonem – cedzę.
– Co uważasz za niesmaczne? – drąży zaciekawiony nieznajomy.
Rozchylam usta, ale szybko je zamykam.
– No…
– No?
– Boże święty. Czy możesz już wyjść z mojego mieszkania? – Przecieram ręką twarz, a potem ponownie krzyżuję spojrzenie z tym fagasem. Pozostaje niewzruszony i w pewien sposób wyluzowany, jakby nic nie zrobił.
Wow, on naprawdę nie ma wstydu.
– Wystarczy Ryder. – Cień rozbawienia przemyka przez tę jego przystojną buźkę.
Biorę głęboki wdech.
Jaki ty jesteś irytujący.
– Spieprzaj stąd, draniu.
– Jaką mogę mieć pewność, że kiedy wyjdę, to dasz mi spać? – Przechyla głowę, by przyjrzeć się uważniej mojej twarzy.
Szybko zaczynam czuć żar oblewający podbrzusze i mam ochotę zdzielić się za to po twarzy. Nie mogę tak na niego reagować, nawet jeśli uważam, że to najprzystojniejszy facet, jakiego kiedykolwiek widziałam.
– Ostrzegam cię – wypalam na jednym wydechu. – Lepiej. Stąd. Wyjdź.
Przystojniak marszczy nieznacznie brwi.
– Słucham?
– Jeśli ogłuchłeś przez moje głośniki, to było warto. – Uśmiecham się ironicznie. – Uważaj, bo nie chcesz wchodzić ze mną na wojenną ścieżkę. Nie chcesz tego – powtarzam ciszej, a dziwne napięcie wydaje się unosić w powietrzu, gdy brunet nachyla się nade mną.
Powoli, nieśpiesznie, leniwie.
Wszystko po to, by tuż przy moich ustach rzucić mrukliwie:
– Obawiam się, że już to zrobiłem.
Jego oczy ciemnieją, zanim wychodzi i zostawia mnie samą. Samą z obietnicą, że ten zabójczo przystojny drań jeszcze mnie popamięta.ROZDZIAŁ 2
RYDER
Nigdy nie spotkałem kogoś tak nieobliczalnego jak Love Tykająca Bomba Porter. Przypadek, który najpierw idealnie usypia ludzką czujność, a potem atakuje w najmniej spodziewanym momencie.
Patrzę na swoją upierdliwą sąsiadkę i myślę, że w żadnym wypadku nie mógłbym się spodziewać, jak wielki ładunek wybuchowy może tkwić w tak drobnym ciele i jak wielkie wyrachowanie mogłaby skrywać pod maską uroczej dziewczyny z sąsiedztwa. Porter idealnie pali głupa, gdy mruży oczy w fałszywym niezrozumieniu i pyta:
– Ale o co ci tak właściwie chodzi?
Wydaje się przy tym tak autentyczna, że gdybym nie był psychologiem i nie zwracał uwagi na pewne szczegóły, pewnie bym jej uwierzył. A do tego przeprosił za najście. Jedno jest pewne – ta dzikuska wie, jak stwarzać pozory, a to czyni ją naprawdę niebezpieczną.
– Przebiłaś mi oponę – powtarzam zniecierpliwiony.
Dziewczyna parska śmiechem.
– Ja? – Wskazuje na siebie palcem.
– Nie, Święty Mikołaj – ironizuję.
Brunetka przygryza wargę, taksując mnie ostentacyjnie wzrokiem.
– Tobie akurat bliżej do Grincha.
Przewracam oczami.
Boże, co ja z nią mam.
– Po prostu się przyznaj – rozkazuję twardo i kładę ofensywnie dłonie na biodrach. – Jesteś jedyną osobą w promieniu mili zdolną to zrobić.
– Skąd ta pewność?
Biorę głębszy wdech nosem.
– Bo nazywasz się Love Porter.
– Auć. – Przykłada teatralnie dłoń do serca. – Więc co złego, to ja.
Ręce mi opadają. Kurwa, czuję, jakbym mówił do ściany. To przecież oczywiste, że żywot mojej biednej opony postanowiła zakończyć ta świruska. Mimo że znam ją krótko, już zdążyłem się przekonać, ile popapranych pomysłów siedzi jej w głowie.
– Nie bawmy się w przedszkole. Nie jesteśmy dziećmi. – Wzdycham.
Moja rozmówczyni uśmiecha się kpiąco.
– Oczywiście, że nie – mówi i dodaje szeptem pod nosem: – W końcu ktoś tu raczej przechodzi kryzys wieku średniego.
Zaciskam zęby. Porter wie, że działa na mnie jak czerwona płachta na rozwścieczonego byka, i zamiast zejść z linii ostrzału, sama mi się nadstawia. Mimowolnie przybliżam się do niej jeszcze bardziej, tak że czubki naszych butów się stykają.
– Jesteś nieznośnym dzieciakiem – cedzę. – Przyznaj się.
Ściąga brwi w politowaniu.
– Nie zmusisz mnie do tego, skoro nie jestem niczemu winna. – W jej głosie słychać szczyptę prowokacji.
Tym razem to ja się uśmiecham.
– Masz rację – rzucam cicho, jakby do siebie.
– Co?
– Najlepiej będzie, jeśli obejrzymy miejsce zdarzenia. Może coś ci się przypomni i doznasz pieprzonego olśnienia – sugeruję, wskazując ręką drogę do drzwi. – Panie przodem, Porter.
Brunetka prycha pogardliwie, zakładając ręce pod biustem.
– Śnisz.
– O tobie? Całe szczęście nie miałem jeszcze takiego koszmaru – wypluwam niczym obrazę.
I teraz czuję się jeszcze bardziej chujowo z faktem, że tej nocy Love Porter rzeczywiście nawiedziła mnie w snach: jej ciskające gromami oczy, pełne, niepotrzebnie otwierające się usta i zgrabne ciało na czele z ładnym tyłkiem wciśniętym w dopasowane jeansy.
O zgrozo, to naprawdę złe.
– Nie wiesz, co tracisz. – Puszcza do mnie oczko.
– Porter – mamroczę zniecierpliwiony.
– Nigdzie z tobą nie pójdę.
Z tymi słowami odwraca się na pięcie i rusza w tylko sobie znanym kierunku. Odprowadzam ją wzrokiem i mimowolnie zjeżdżam nim na… Jezu. Tam, gdzie nie powinienem, jeśli nie chcę nabawić się obsesji.
Wypuszczam zalegające w płucach powietrze, przecieram dłonią zmęczoną twarz i ruszam w pogoń za dziewczyną, która najwyraźniej myśli, że udało jej się mnie spławić.
Nie, Love Porter. Ze mną, do diabła, nie wygrasz.
– Pójdziesz – odpowiadam, na co brązowooka przystaje w miejscu.
Odwraca się i posyła mi kpiący uśmieszek, jak to ma w zwyczaju.
– Musiałbyś wynieść mnie siłą, Panie Stanowczy.
Nie odpowiadam. I to staje się dla Love ostrzeżeniem, bo rozchyla usta ze zdziwienia, gapiąc się na mnie szeroko otwartymi oczami.
– Ryder… – Parska nerwowym śmiechem, robiąc krok w tył.
Próbuje się wycofać, ale jestem od niej szybszy. Przyciągam ją do siebie, a jej drobne ciało zderza się z moim torsem zupełnie niespodziewanie. Układam dłonie na biodrach dziewczyny tylko po to, by z łatwością ją podnieść i przerzucić sobie przez ramię niczym worek ziemniaków.
Okazała się naprawdę lekka, przechodzi mi przez myśl. Zbyt lekka, jakby nic nie ważyła.
– Zwariowałeś?! – Jej warknięcie wytrąca mnie z letargu.
O tak, Porter. Przegrałaś.
– To naruszenie przestrzeni osobistej! – syczy, uderzając mnie żałośnie w dolną część pleców. Jej ciosy są jednak tak słabe, że ledwie wyczuwalne.
Zaczynam marsz w stronę drzwi, nieprzejęty jej małym buntem. Stawiam długie, ciężkie kroki, wsłuchując się w przyśpieszony oddech dziewczyny i ledwo słyszalne, szeptane pod nosem przekleństwa.
– To dowód, że straciłem do ciebie cierpliwość – prycham, mocniej ściskając dłonią jej udo i dbając o to, by nie ześlizgnęła mi się z ramienia, gdy tak się wierci. – Paskudna kłamczucha z ciebie.
– Puść. Mnie. Dupku. – Słyszę, jak wyraźnie akcentuje każde wypowiedziane słowo.
– To się przyznaj – kontruję.
– Po moim trupie! – Kolejny cios.
– Da się załatwić.
Brunetka wciąga powietrze. Ja w tym czasie bez problemu otwieram drzwi, przechodzę przez próg i mimo przeraźliwego zimna panującego na zewnątrz nawet się nie wzdrygam. Niewyparzony język tej jędzy rozgrzał mnie do pieprzonej czerwoności.
– Nie jestem twoim popychadłem – cedzi.
– A ja nie jestem twoim kolegą, żeby tolerować takie szczeniackie wybryki.
Porter w końcu się zamyka. Kiedy znajduję się już przy własnym samochodzie, stawiam ją na ziemi i obserwuję jej poczerwieniałą ze złości twarz. Śnieg prószy na czarne włosy, które zaczesuje za uszy, eksponując wysokie kości jarzmowe. Wygląda na porządnie wpienioną. A przynajmniej to wyrażają jej oczy – zimne, pełne rezerwy i nieskrywanej pretensji.
– Za to chyba jesteś kiepskim kierowcą. Gołym okiem widać, że musiałeś walnąć o krawężnik. – Zerka mimochodem na tę przeklętą oponę, a potem znowu krzyżuje ze mną spojrzenie.
– Jesteś mistrzynią wciskania ludziom kitu.
Dziewczyna wsuwa dłonie do kieszeni bluzy i wzrusza ramionami. Obserwując ją z kamienną miną, rozchylam wargi, by spomiędzy nich mogły wydostać się słowa obrony:
– A ja zajebistym kierowcą.
– Czuły punkt odnaleziony. – Kącik jej ust nieznacznie drga.
Porter przestępuje z nogi na nogę. Dopiero teraz zauważam, że jej bose stopy wciśnięte w warstwę śniegu zaczynają czerwienieć.
Na moment milknę. Zupełnie mimowolnie zaczynam się zastanawiać, jaki czuły punkt mogłaby posiadać Love Porter. Ta roztrzepana panna wydaje się naprawdę trudna do rozszyfrowania, nawet dla kogoś takiego jak ja.
– Wiem, że to ty – wzdycham po chwili.
– Wspaniale – mruczy lekceważąco.
Jest tak tupeciarska, że mam ochotę uciąć jej język.
– I liczę, że ty z kolei wiesz, że odwdzięczę ci się za to z nawiązką.
Zwężam oczy, a moje słowa stanowią pewien rodzaj obietnicy. Bo moje pokłady cierpliwości względem bezczelnego charakteru sąsiadki naprawdę się dzisiaj skończyły.
Brunetka przechyla nieznacznie głowę, by dokładniej mi się przyjrzeć. Jej oczy w ulicznym świetle lampy wydają się jeszcze intensywniejsze, a porcelanowa twarz, pośród sypiącego zewsząd śniegu, wydaje się jaśniejsza. Nigdy w życiu bym nie powiedział, że ktoś wyglądający tak niewinnie mógłby przypominać zło wcielone w każdym aspekcie.
Ta bestia staje się dla mnie srogą nauczką.
– To wojna, Ryder. – Przybliża się do mnie nagle. Wspina się na palce, by wyszeptać mi do ucha: – A na niej wszystkie chwyty są dozwolone.
Włos mimowolnie jeży mi się na karku, bo panna zniża głos o kilka oktaw. Jest hipnotyzujący, przesiąknięty odwagą i manierą. Mimo tego, że wprawia mnie on w naprawdę dziwny stan, pozostaję niewzruszony, gdy zaciskam palce na jej biodrze, widząc, że zamierza się cofnąć. Mój uścisk wypada stanowczo i po tym, jak Porter się wzdryga, szybko nabieram przekonania, że wyczuwa mój gniew.
– Więc strzeż się – mamroczę w jej lekko rozchylone usta. – Atak może nadejść w każdej chwili i z każdej strony.
Jej twarz rozświetla drapieżny uśmiech. Zanim jednak brunetka zdąży odpowiedzieć, słyszę znajomy głos rozbrzmiewający na podwórku. Od razu ściągam dłoń z ciała sąsiadki i odwracam się w kierunku zmierzającej do nas Chlo.
– Zmarzniecie! – Początkowo karcący ton siostry szybko staje się neutralny. – Nie stójcie tak, bo zaraz nabawicie się zapalenia płuc. Jezu, Love, czy ty naprawdę nie masz butów? Lepiej pomóżcie mi z pierniczkami. Oboje – zaznacza, mierząc nas tym swoim rozentuzjazmowanym spojrzeniem.
Przełykam z trudem i zerkam na Porter, na co ona tylko rozciąga usta w szerokim, pełnym zadowolenia uśmiechu. Uparcie próbuję wymusić na niej odrzucenie propozycji Chlo, ale jedyne, co robi mój wróg numer jeden, to oświadcza z przesadną radością:
– Pierniczki? Jasne, uwielbiam pierniczki. – Brunetka szczerzy się jeszcze bardziej i rusza ochoczo w stronę mojej siostry.
Krzywię się na ten widok, bo szybko do mnie dociera, że wieczór wcale nie minie spokojnie. Nie gdy te dwie wiedźmy znajdą się pod jednym dachem.
– Ryder, nie stój tak. – Głos Chlo sprawia, że odzyskuję rezon.
Z westchnieniem podążam za nimi, uprzednio ostatni raz zerkam w stronę przebitej opony. Muszę ją potem wymienić, a wszystko przez to, że Love Porter ma zadatki na bycie osiedlową kryminalistką i najwyraźniej nie cofnie się przed niczym.
Ale w porządku. Chce prawdziwej wojny? To ją dostanie.
Całe szczęście udaje mi się uciec z ich pola widzenia. Nie wiem, czy zdołałbym wytrzymać z tą dziewczyną w jednym pomieszczeniu dłużej niż kwadrans. Przemykam niezauważenie do gabinetu, gdzie jak zawsze panuje półmrok, i zasiadam w fotelu. Chcąc oczyścić umysł, sięgam po leżące na biurku dokumenty i zagłębiam się w lekturę papierów dotyczących mojego pacjenta.
Devon jest chłopakiem, który nie miał w życiu łatwo. Jego ojciec, szanowany facet zasiadający w radzie miasta, latami znęcał się nad własną żoną, a młody musiał na to patrzeć, odkąd sięgał pamięcią. Całe dzieciństwo kojarzyło mu się ze świstem kabli, rozlegającym się za każdym razem, gdy ten tyran prał swoją kobietę, i z jej wyszlochanymi prośbami. Prośbami nie brzmiącymi wcale jak: „Przestań”, tylko: „Nie pozwól mu na to patrzeć, każdemu, tylko nie jemu”.
Ale owe prośby wcale nie zostały wysłuchane. Bo Devon patrzył, patrzył i patrzył. Zawsze patrzył. A gdy próbował pomóc matce, zamykany był na dwie doby w piwnicy. Piekło tego dzieciaka trwało, dopóki nie skończył szesnastu lat. Wtedy nie zdołał nad sobą zapanować. Po prostu wbił ojcu nóż w plecy, podczas gdy ten niemalże skatował matkę.
Devon nosił wiele blizn. Nikt do tej pory nie przepracował z chłopakiem tkwiących w nim traum, zakorzenionych naprawdę głęboko. Pod maską przebojowego, może nawet odrobinę gruboskórnego chłopaka, skrywało się zranione wnętrze i nie miałem co do tego żadnych wątpliwości. Ludzie z reguły woleli przyjmować pozy i udawać twardych, by nie wzbudzać podejrzeń. Odgrywali role, a wszystko po to, by nikt nie ujrzał, jak bardzo są złamani i jak bardzo potrzebują, by ktoś wyciągnął do nich pomocną dłoń.
Przesuwam kciukiem wzdłuż linii żuchwy w mimowolnym zamyśleniu i odkładam dokumenty na biurko. W myślach ustalam przebieg jutrzejszego spotkania z Devonem. Muszę działać powoli, by utrzymać jego zaufanie. Badać grunt ostrożnie, bo lawina pytań mogłaby go spłoszyć. Zapisuję kilka uwag na kartce, a potem zerkam na zegar. Zorientowawszy się, że od czasu, gdy zostawiłem w kuchni Chloe i Porter, minęło już dobre pięćdziesiąt minut, podnoszę się do pionu, a uprzednio gaszę lampę na biurku.
Ściągam brwi, gdy w tym całym bałaganie dostrzegam tylko swoją sąsiadkę. Stoi odwrócona tyłem do mnie, mieszając coś energicznie w misce i kręcąc biodrami w rytm kultowego Last Christmas. Obserwuję ją z politowaniem i dziwnym podekscytowaniem, bo ten widok okazuje się nie tylko niewiarygodnie komiczny, lecz również wyjątkowo seksowny.
Love Porter wywijająca w różowym fartuchu w mojej kuchni wygląda jak seksbomba.
Opieram się ramieniem o framugę i na chwilę odrywam wzrok od tej wariatki, starając się odnaleźć Chlo. Dostrzegam ją na tarasie, gdy stojąc na drabinie, przymocowuje świąteczne lampki do krawędzi dachu. Wzdycham bezdźwięcznie, bo nienawidzę tych pstrokatych ozdób, ale z jakiegoś powodu mam słabość do młodszej siostry.
– I keep my distance, but you still catch my eye… – Dźwięczny głos rozbrzmiewa w kuchni przy akompaniamencie muzyki, a ja od razu uciekam spojrzeniem do brunetki.
Naprawdę staram się nie prychnąć. Jedyne, na co sobie pozwalam, to zrobienie trzech kroków w stronę dziewczyny. Stojąc za jej plecami, dostrzegam w misce gotową masę na te przeklęte pierniki. Już mam zamiar się odezwać, ale ona w tej samej chwili unosi wzrok na czarne, lustrzane, marmurowe płytki, którymi wyłożona jest ściana naprzeciwko. Zanim zdążę zareagować, drewniana łyżka zatrzymuje się na mojej twarzy, a resztki masy lądują na koszuli.
Zwieszam głowę i zerkam na poplamiony materiał.
– Odłóż broń – mruczę, wracając wzrokiem do oczu Porter.
Dziewczyna zaciska usta w wąską linię.
– Nie.
– Nie? – Unoszę brew.
– Zachodzisz mnie od tyłu. To wystarczający powód, bym tego nie robiła.
Prycham wymownie.
– Miałem pokojowe zamiary. Tym razem. – Unoszę ręce w obronnym geście.
– Nie wierzę ci. – Brązowooka przybliża łyżkę do mojego gardła. Na jej twarzy maluje się tylko podejrzliwość. Cóż… Jest w pełni uzasadniona. – Jak dużo widziałeś?
Policzki sąsiadki oblewa szkarłat. Uśmiecham się półgębkiem, opuszczając ręce.
– Dużo – odpowiadam niekonkretnie. – Ale nie przejmuj się. Uznałem to za miły widok.
Dziewczyna przewraca oczami. Opuszcza rękę i wraca do mieszania masy. A przynajmniej tak myślę, bo na moment tracę czujność i nie wiem, kiedy ten diabeł sięga po garść mąki i rzuca nią w moją stronę. Przecieram twarz leniwym ruchem, pozbywając się z niej białego proszku. Nie wierzę, że to, do cholery, zrobiła.
– Ty nie jesteś normalna – cedzę.
Odpowiada mi słodkim uśmiechem.
– To też miły widok, wiesz? – parska uroczo.
Nie myślę za dużo. Staję za nią i przyciskam ją swoim ciężarem do blatu, by odciąć drogę ucieczki. Słyszę, jak wciąga nerwowo powietrze, zapewne doskonale czując moje ciało na sobie. W pierwszej chwili próbuje walczyć, ale w odpowiedzi jedynie mocniej do niej przywieram. Love Porter mocno ociera się o mnie ładnym tyłkiem, ale naprawdę staram się o tym nie myśleć. Po prostu sięgam po jajko i rozbijam je na włosach tej jędzy.
Nie odsuwam się jednak. Zamiast tego nachylam się nad jej uchem i powolnym ruchem ręki zaczesuję za nie jej posklejane pasma, szepcząc ochryple:
– Dlaczego tak stoisz? Czyżbyś się poddała?
Jak na zawołanie, brunetka zaczyna się pode mną wiercić. Ale nie jest w stanie nic wskórać, kiedy opieram wyprostowane ręce po obu jej stronach na krawędziach kuchennego blatu. Przez moje żyły przepływa czysta adrenalina podszyta satysfakcją.
Porter oddycha ciężko. W odbiciu płytek widzę, że sznuruje usta. Wydaje się bliska zdzielenia mnie po twarzy. Szkoda tylko, że nie ma absolutnie żadnego pola manewru. Unosi wzrok na ścianę i krzyżuje go z moim. Gniew w jej oczach wywołuje w moim ciele falę pobudzenia.
– Tylko się odsuń, a wydłubię ci oczy – grozi.
– To nie brzmi jak prośba.
Dziewczyna kręci głową w proteście.
– Nie zamierzam się przed tobą płaszczyć, kretynie.
– Twój wybór, Porter. – Wzruszam krótko ramionami, a potem sięgam po kolejne jajko. Słyszę, że Love bierze płytki wdech. – Jesteś pewna, że nie wolisz poprosić?
– Obawiam się, że „proszę” skierowane w twoją stronę nie przejdzie mi przez gardło.
– Auć. – Udaję urażonego i rozbijam jajko na czarnych włosach.
Dziewczyna przymyka powieki, bo żółtko spływa jej po policzku.
– Dobrze się bawisz? – pyta znużona.
– Dopiero się rozkręcam – odpowiadam zgodnie z prawdą i chwytam opakowanie mąki. Posypuję nią czarne pukle, czując nieodparte zadowolenie. Kto by pomyślał, że znęcanie się nad sąsiadką stanie się dla mnie tak satysfakcjonujące?
Słysząc skrzypiący dźwięk wydawany przez drzwi tarasowe, odruchowo zerkam w tamtym kierunku. Gdy tylko dostrzegam wchodzącą do domu Chlo, odsuwam się od Porter i przeklinam w duchu wyczucie czasu własnej siostry.
Ta, wchodząc do kuchni, przystaje w miejscu i mierzy nas zdziwionym spojrzeniem.
– Serio? – wykrztusza z udręką. – Ile wy macie lat, co?
– Ja się tylko broniłem – zaznaczam i zerkam na swoją ofiarę.
Gdyby wzrok dziewczyny mógł zabijać, już dawno wpędziłby mnie do grobu.
– Nieważne. Idźcie się ogarnąć czy coś. Ja to posprzątam. – Chlo macha ręką w powietrzu i od razu zgarnia z blatu otwarte składniki.
Porter natomiast rusza na poszukiwania łazienki, nawet na mnie nie patrząc. Podążam za nią aż do właściwego pomieszczenia, gdzie moja sąsiadka staje naprzeciwko lustra i spogląda z grymasem obrzydzenia na swoje odbicie. Próbuje wyczesać z włosów skorupki jajek palcami, ale bezskutecznie. Ma naprawdę długie kudły.
– Będziesz tutaj tak stał? – mruczy cierpko.
Podchodzę do niej powoli i wzdycham.
– Zostaw to. Tylko pogarszasz sprawę.
Porter parska wymownym śmiechem.
– No, popatrz. Ktoś sprawił, że już jest zła.
– Zasłużyłaś na to, Love.
Odnajduję grzebień Chlo leżący na szafce. Najwyżej urwie mi jaja, jeśli ten znajdzie się w opłakanym stanie.
Brunetka spina się nieznacznie, gdy tylko wypowiadam tych kilka słów. Mrużę podejrzliwie oczy, bo odnajduję coś dziwnego w jej reakcji, coś, co nie pozwala mi myśleć, że to tylko przypadek. Zupełnie tak, jakby „zasłużyłaś na to” wywarło na nią pewien wpływ.
– Chodź tutaj – rzucam cicho, chwytam delikatnie jedną warstwę włosów i zaczynam je rozczesywać.
Są długie, miękkie i gęste, ale posklejane.
Porter przymyka powieki.
– Mów, jeśli ciągnę za mocno. Nie chcę ci zrobić krzywdy – zaznaczam.
– Jest… w porządku.
Kiwam głową i spoglądam w lustro. W jego odbiciu widzę siebie, leniwym ruchem ręki rozczesującego pasma, i dziewczynę, dziwnie zamyśloną. Korci mnie, by zapytać, co się stało, ale wiem, że nie dość, że by mi nie powiedziała, to jeszcze opieprzyłaby za wścibstwo. Zresztą… umówmy się. Nie jesteśmy dla siebie nikim innym jak wrogami.
A wrogowie nie pytają wzajemnie o to, co ich zasmuciło.
– Na pewno? – Nie mam pojęcia, czy Love wychwytuje w tym drugie dno.
Otwiera oczy. Odwracam więc automatycznie wzrok i skupiam się na ciemnych włosach przelatujących mi przez palce.
– Na pewno, Ryder – odpowiada szeptem.
Słyszę, że stuka paznokciami o krawędź umywalki w szybkim, nerwowym tempie. Czuję, jak jej mięśnie pozostają spięte, słyszę urywany oddech i widzę drżenie dolnej wargi. Nie trwa to jednak długo, a ona szybko się reflektuje. Znowu zakłada maskę. Znowu gra zimną sukę.
Ale się nie odzywa. I ja też tego nie robię, gdy w milczeniu rozczesuję jej włosy. Nie robię tego nawet wtedy, gdy Love Porter wychodzi z łazienki bez słowa, a potem trzaska drzwiami mojego domu, zostawiając mnie samego z całym szeregiem niewypowiedzianych pytań.