Gorące cztery dni - ebook
Gorące cztery dni - ebook
Zac chce wystartować w regatach o Puchar Ameryki i szuka inwestora, Iris nie może pokazać się sama podczas transmitowanej przez telewizję uroczystości ślubnej przyjaciółki. Zawierają układ biznesowy: ona zasponsoruje mu udział w regatach, on będzie grał rolę jej partnera. Jest przystojny, seksowny, dowcipny. Wręcz doskonały jako partner na cztery dni...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-7425-8 |
Rozmiar pliku: | 608 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Iris Collins nie wyobrażała sobie tygodnia bez środowego lunchu z rodziną. Tradycja ta została zapoczątkowana, kiedy ona i jej siostra bliźniaczka Thea wróciły do domu po ukończeniu nauki w szkole z internatem i trwała nadal, mimo iż obie dawno osiągnęły już dorosłość.
Posiłek jedzono w klubie mieszczącym się w wieżowcu, który był siedzibą prowadzonej przez ojca firmy Collins Combined, wyspecjalizowanej w długoterminowych inwestycjach finansowych.
Kiedy tym razem wchodziła do budynku, zabrzęczał jej telefon. Spojrzała na wyświetlacz: dzwonił jej tak zwany chłopak. Schowała telefon do kieszeni, bo właśnie zbliżała się jej siostra, która zapewne chciała wymienić serię zwyczajowych uścisków.
– Domyśliłam się, że będziesz wcześniej – odezwała się Thea. – Podobnie jak ja. Chcę trochę z tobą poplotkować, zanim zjawią się mama i tata. Nie rozmawiałyśmy jeszcze po twoich wakacjach z Grahamem. Jak było?
– Okej – odparła Iris.
– Tylko okej?
Jeśli Iris miałaby być szczera, nie było nawet okej. Na Bermudach Graham starał się ją skłonić do większej śmiałości w seksie i nie skończyło się to dobrze. Obrażony zszedł do baru, gdzie przez całą noc raczył się drinkami, a ona samotnie na balkonie wsłuchiwała się w szum fal.
Nie chciała jednak póki co z nim zrywać. Za dziesięć dni jej była współmieszkanka z akademika wychodziła za mąż. Iris miała być druhną i kiepsko wyglądałoby, gdyby pojawiła się bez partnera. Panna młoda, Adler Osborn, miałaby z tego powodu dodatkowy stres, a tego Iris chciała jej oszczędzić.
– O wilku mowa – mruknęła, gdy telefon piknął ponownie.
Thea patrzyła siostrze przez ramię, gdy ta czytała esemesa od Grahama.
„Posłuchaj, najwyraźniej się nam nie układa, postanowiłem więc z tym skończyć. Nie będziemy się więcej spotykać. Mam nadzieję, że zrozumiesz”.
– To chyba jakiś żart? – powiedziała Thea. – Zrywa z tobą esemesem?
Iris nawet wolałaby teraz być zaskoczona, ale odczuwała jedynie ulgę. Wystukała szybko:
„Jasne, rozumiem”.
„Świetnie, tak myślałem”.
– Co myślał? – zapytała Thea.
– Nic – odparła Iris.
Ostatnia rzecz, o której chciałaby teraz rozmawiać z siostrą na korytarzu, był seks. Przecież jej zachowania nie można określić mianem pruderii, jak to zrobił Graham. A zresztą, czy to ważne?
Zanim jednak zdołała się zorientować, Thea wyrwała jej z ręki telefon i napisała:
„Okej, ja i tak chcę od życia więcej, niż ty jesteś w stanie zaoferować”.
– Thea, oddaj mi komórkę!
Graham najwyraźniej coś odpisywał i Iris poczuła ucisk w żołądku. Fakt, facet należy do ludzi, którzy żadnej zniewagi nie puszczą płazem.
„W porządku, a ja nie chcę być z kimś tak nudnym, nijakim i do bólu pryncypialnym jak ty. Żegnaj, suko”.
Iris szybko odpowiedziała ikonką uniesionego kciuka.
– Niepotrzebnie się pośpieszyłaś – ofuknęła siostrę. – Miał mi towarzyszyć na weselu Adler. I co ja teraz zrobię?
– Z czym masz coś zrobić? – usłyszały za plecami głos matki.
Elegancka Corinne Collins, w swoim kółku brydżowym zwana Coco, na powitanie uściskała córki.
– Chodzi o Grahama, faceta, z którym chodziłam – odparła Iris.
– Zerwał z nią esemesem – wyjaśniła Thea. – Co za chamstwo.
– Gdzie tata? – spytała Iris.
– Spóźni się, ale mam wrażenie, że nie za bardzo. Zagroziłam, że jak się go nie doczekamy, zabiorę was na zakupy.
Roześmiały się z tej aluzji do rodzinnego żartu. Ojciec miał zwyczaj mawiać, że czas to pieniądz, a matka nieodmiennie odpowiadała mu, że to prawda, bo dla niej najprzyjemniejszym sposobem spędzania czasu jest wydawanie pieniędzy.
Skierowały się do restauracji, a Iris aż kipiała ze złości. Jak on śmiał? Nudna i pryncypialna? Ona, Iris Collins? Telewizyjna wyrocznia w sprawach stylu życia, powszechnie znana z nietuzinkowego gustu? A to dupek!
Fakt, odmówiła mu, gdy zaproponował trójkącik, ale to zupełnie inna sprawa.
– Na wesele musisz przyjść z kimś naprawdę wystrzałowym – odezwała się Thea, gdy matka zostawiła je na chwilę same. – Niech ten dupek zobaczy, kto tu jest nudny i nijaki.
– Ale skąd ja wytrzasnę kogoś takiego w kilka dni?
– Chwileczkę, niech pomyślę… Zaraz, zaraz, przecież możesz kogoś wynająć! – rozpromieniła się Thea. – Jak w tym filmie z Julią Roberts.
– Nie ma mowy.
– Dlaczego?
– Bo to krępujące. No i żenada.
– Bez przesady. Jak dobrze zapłacisz, facet będzie się zachowywał zgodnie z twoim życzeniem. Znam takich, którzy mogliby być zainteresowani.
– Znasz? Ciekawe skąd? Przecież pracujesz w domu, w towarzystwie dwóch kotów – zauważyła Iris.
Jej siostra odnosiła zawodowe sukcesy jako autorka poczytnego bloga z poradami na temat dobrych manier. Bywała też zapraszana na towarzyskie imprezy w charakterze doradczyni.
– Mam różnych przyjaciół.
– Dzięki, Thea, ale jakoś dam sobie radę. Nie mam zamiaru już zajmować się problemami związanymi z Grahamem.
Pojawił się ojciec i wspólny posiłek jak zwykle okazał się bardzo udany. Iris tęsknie popatrywała na rodziców, którzy po tylu latach nadal uwielbiali trzymać się za ręce.
Czy ona naprawdę zbyt wiele wymaga od życia? Dlaczego wciąż przyciąga facetów pokroju Grahama?
Ale póki co Thea ma chyba rację. Musi wynająć sobie partnera na ślub i wesele przyjaciółki. Czasu zostało już niewiele…
Zac Bisset nie cierpiał Bostonu, ale okoliczności kazały mu od czasu do czasu porzucić życie na ukochanym jachcie i zawitać do tego miasta. Nieważne, że tym razem zdarzyło się to pewnego pięknego czerwcowego dnia.
Musiał wbić się w marynarkę i buty, a najlepiej czuł się boso i w kąpielówkach. W ogóle urodzenie w bogatej i ustosunkowanej rodzinie traktował nie jak przywilej, a bardziej jak szykanę ze strony losu.
Ucieczki szukał na morzu, żeglowanie było jego pasją już od lat studenckich, a później stało się zawodem i sposobem na życie. Pracował dla brytyjskiej załogi America’s Cup, a ostatnio przymierzał się do wyszkolenia i wystawienia własnej drużyny.
A to są koszty. Mógłby oczywiście dostać pieniądze od rodzinnej firmy Bisset Industries, ale wtedy ojciec nalegałby na jego wejście do zarządu, a Zac bardzo by nie chciał uzależniać się od pana Augusta Bisseta. A jeszcze mniej od swojego starszego brata Logana. Chciał zachować pełną swobodę robienia tego, co lubi.
Nie miał jednak zbyt wielkiego wyboru. Planowany sukces wymagał sponsora. I to jak najszybciej, bo sezon w pełni, warto by już zacząć treningi.
Właśnie opuszczał biuro dużej firmy telekomunikacyjnej, gdzie odbył spotkanie na temat ewentualnej współpracy. W barze zamówił wodę mineralną, gdy zabuczał włączony na powrót telefon. W skrzynce znalazł kilka wiadomości.
Pierwsza od najstarszego brata Dariena, który wyjątkowo był nie biznesmenem, a politykiem. Chciał się spotkać na drinka jeszcze przed zbliżającym się weselem kuzynki. Druga wiadomość to pytanie od załogi, jak poszły negocjacje, a trzecia od mamy, która wzywała go do niezwłocznego przybycia do domu babci na wyspie Nantucket, żeby móc z nim spędzić trochę czasu, jak to matka z synem.
Potarł ręką kark. Na żadną z tych wiadomości nie miał ochoty odpowiadać. Doceniał, że zwróciła się do niego dwójka ulubionych członków rodziny. Ojciec i Logan chcieli zbojkotować ślub Adler, która postanowiła wejść do rodziny Williamsów, głównych rywali Bisset Industries na polu gospodarczym.
Zac zaś nie miał z nikim na pieńku, zobowiązał się więc do uczestnictwa we wszystkich związanych z zaślubinami imprezach. Lubił balangi, tańce, ładne dziewczyny, czemu nie. Prestiżowe wyjazdowe wesele miało się odbyć na wyspie Nantucket, w ośrodku wypoczynkowym – najnowszej flagowej inwestycji Williams Inc.
Pan młody i jego rodzina wdzierali się więc na wszystkie tereny, gdzie dotąd żyli Bissetowie. Młodsza – i jedyna – siostra Zaca, Mari, nie mogła się nachwalić nowego hotelu, na inaugurację którego została zaproszona jako dziennikarka. Co raczej jeszcze bardziej zniechęcało Logana i ojca do udziału w weselu kuzynki.
Zac w pierwszej kolejności odpowiedział swojemu żeglarskiemu zespołowi, który oprócz niego składał się jeszcze tylko z Yancy’ego McNeila i Deva Kellmana.
„Póki co nici z finansowania. Mam jeszcze jedno spotkanie, a potem musimy zrobić burzę mózgów, co dalej”.
Yancy odpisał jako pierwszy:
„Niech to szlag. Ja dostałem jakieś namiary od przyjaciółki, której znajomy poszukuje możliwości długoterminowego inwestowania. Prześlę wam szczegóły”.
Dev dorzucił swoje trzy grosze:
„Ja nic nie znalazłem. Ale obiecuję przyrządzić margarity, jak się spotkamy”.
Zac zakończył czat:
„Dzięki. Sprawdzę twój kontakt, Yancy”.
Zamówił drugą szklankę wody i wstrzymał oddech, bo do baru weszła jakaś blondynka. Zgrabna, opalona, w obcisłej odsłaniającej ramiona sukience. Poruszała się z dużą dozą pewności siebie. Ich spojrzenie spotkały się, a ona rozchyliła usta w lekkim uśmiechu. Jej oczy były niebieskie jak wody oceanu u wybrzeży Nowej Zelandii. A usta… Wprost stworzone do całowania. Od razu pomyślał, jak by to było czuć je pod swoimi wargami?
No tak, za długo przebywał na morzu i teraz jak widzi kobietę, od razu by ją całował. Stanowczo musi lepiej nad sobą panować.
Ktoś zbliżył się do jego stolika.
Podniósł wzrok, myśląc że to kelner, ale to była ta kobieta. Pachniała jak letnie kwiaty w ogrodzie jego matki w Hamptons. Zac nie był specjalnie nieśmiały, ale gapienie się na nieznajomą nieco go peszyło.
Zdążył jedynie zauważyć, że jej włosy mają raczej odcień karmelu, a na wyjątkowo smukłej szyi dziewczyna nosi dyskretny łańcuszek z amuletem w kształcie kwiatka.
Kiedy Iris po południu weszła do baru, głowę miała pełną rozmyślań nad dziwną radą, jakiej udzieliła jej siostra. Miała się tu spotkać z ludźmi przygotowującymi ją do uroczystości weselnej pod kątem wizerunkowym.
Ślub Adler miała zaszczycić swoją obecnością ekipa którejś z telewizji i pewne cała masa blogerów, vlogerów i przedstawicieli plotkarskich portali internetowych. Trzeba było więc być gotowym na stały ostrzał kamer i aparatów fotograficznych.
Swoją karierę zawodową Iris zaczynała jako asystentka Lety Veerland, guru gatunku reality show w telewizji lat 90-tych i początku XXI wieku. Od Lety nauczyła się, że o swój wizerunek należy dbać zawsze, choćby szło się tylko do pobliskiego spożywczaka. Bo jeśli twój wygląd stoi w sprzeczności z tym, co kreujesz na użytek publiczny, automatycznie tracisz wiarygodność.
Iris rozejrzała się wokół. Ani śladu osób, z którymi się umówiła. Zaczęła więc iść w kierunku wolnych stolików w głębi lokalu i omal się nie potknęła, ujrzawszy siedzącego w skórzanym fotelu atrakcyjnego blondyna.
Jego sięgające ramion włosy sprawiały – mimo długości – schludne wrażenie. W ogóle był typem wikinga, ale nie rabusia, a raczej… smakowitego kąska.
Przedstaw mu propozycję nie do odrzucenia, pomyślała, mając wciąż w pamięci pomysł Thei. Nie, to byłoby śmieszne. Absolutnie nie do przyjęcia.
Ale nie mogła opędzić się od tej myśli. Zwłaszcza że przypomniała sobie, co powiedziała matka, kiedy Iris zaczęła zarabiać duże pieniądze jako influencerka portali społecznościowych:
– Pamiętaj, nie wahaj się płacić ludziom za to, co i tak musi być zrobione.
Teoretycznie mogłaby pokazać się na ślubie przyjaciółki bez partnera, ale uroczystość ma być pokazana w telewizji, a to doskonała okazja, żeby podbudować swój wizerunek domowej bogini. I przy okazji sprzedać trochę więcej reklamowanych produktów oraz egzemplarzy własnej książki.
Tym bardziej że prawie wszystkie jej internetowe konkurentki są w trakcie zmiany wizerunku z przebojowej wielkomiejskiej singielki na świeżo upieczoną żonę i młodą mamę.
Tylko ona nadal tkwi w starych dekoracjach…
„Nudna i pryncypialna”, zadźwięczało jej w uszach.
A gdyby tak pokazać się na ślubie z wikingiem u boku? Jej społeczny wizerunek natychmiast by się poprawił. Można to więc nawet uznać za inwestycję w biznes.
Pochwycił jej spojrzenie, a ona się uśmiechnęła. Puścił do niej oczko i odwzajemnił uśmiech. Podeszła bliżej. Grunt to pewność siebie. W końcu nie od parady w wieku czternastu lat udało jej się przekonać rodziców, że powinna założyć własny kanał na YouTubie.
– Cześć – powiedziała i od razu pomyślała, że facetowi z wrażenia spadną skarpetki.
Spojrzała na jego nogi. Faktycznie, nie miał skarpetek, mokasyny włożył na bose stopy. Dobry znak. Nie można go zlekceważyć.
– Cześć, przysiądziesz się? – zapytał.
Spojrzała na zegarek. Ma jeszcze kwadrans do spotkania. Pomysł Thei powoli materializował się jako jej własny…
– Tylko pod warunkiem, że pozwolisz postawić ci drinka.
– Nie mam zwyczaju odmawiać pięknym damom – odparł, wstając i odsuwając dla niej krzesło.
– Doprawdy? I nigdy tego nie żałowałeś?
– Nigdy. Bywało, że sprawy potoczyły się inaczej, niż oczekiwałem, ale cóż, takie jest życie, prawda?
– Może twoje. Ja tam zawsze staram się działać zgodnie z planem – powiedziała, przyglądając mu się badawczo. Ciekawe jak zareaguje?
– Ja nie jestem typem planisty – odparł.
– I jak ci idzie?
– Jakoś. Podążam tam, dokąd wiatr mnie zawieje.
– Wiatr?
– Jestem żeglarzem. Startuję w regatach.
Ha! Intuicja jej nie zawiodła. Jest wikingiem, tyle że zamiast rabować dalekie lądy, rusza na sportowy podbój mórz i oceanów.
– Na przykład w Pucharze Ameryki? – spytała.
– Właśnie. Obecnie kompletuję załogę i szukam inwestorów na następne cztery sezony.
Potrzebuje sponsora…
– A dlaczego pytasz? – ciągnął.
Iris wzięła głęboki oddech. Jeśli nie teraz, to kiedy? Lepszego faceta już nie znajdzie. Przystojny, szuka pieniędzy i się jej podoba.
– Bo potrzebuję przysługi – odpowiedziała.
– Od nieznajomego? – zdziwił się.
Na stole przed nim leżał plik zszytych kartek.
Wyglądały jak oferta, którą przedstawia się potencjalnemu inwestorowi. Widząc, że kobieta zwróciła na nie uwagę, szybko przewrócił je grzbietem do góry.
– Przepraszam, nie miałam zamiaru podglądać, co tam masz.
– Nie ma sprawy. Ale powiedziałaś, że potrzebujesz przysługi. Zaintrygowałaś mnie. Powiedz, o co chodzi.
Usiadła, zakładając nogę na nogę i prostując plecy.
Ojciec uczył ją, że właściwa postawa to klucz do okazania pewności siebie. Przełknęła ślinę i jeszcze raz zaczerpnęła powietrza. Musi uważać – o molestowanie seksualne można oskarżyć także kobietę.
– Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia – zaczęła.
Czy to przypadkiem nie były słowa Roberta Redforda z filmu „Niemoralna propozycja”?
– A kim ty jesteś? Ojcem chrzestnym?
– Nie, po prostu usiłuję powiedzieć, że potrzebuję faceta na weekend. A te papiery – wskazała palcem stół – świadczą, że ty szukasz źródeł finansowania. Czyli… cholera, chyba coś pokręciłam.
– Czy mam rozumieć, że składasz mi niemoralną propozycję?