- W empik go
Gorące sekrety - ebook
Gorące sekrety - ebook
Czy nadchodzące lato będzie słoneczne? Nie wiadomo. Wiemy, że na pewno będzie gorące!
Każdy z nas ma jakieś sekrety, niektóre wywołują jedynie rumieniec wstydu, inne zaś odkryte mogą wywrócić życie do góry nogami.
A jeśli te sekrety dotyczą sfery erotycznej czy miłosnej, tym mocniej staramy się je chronić przed oczami innych. Nic tak bowiem nie rozpala kobiecej wyobraźni jak tajemnica…
W siedmiu opowieściach autorki poruszające serca czytelniczek zapraszają nad morze, w góry, nad jeziora i wyprawy w nieznane. W każdej kryje się pewien sekret. Sekret tylko dla dorosłych.
Tajemnice letnich romansów odkryją przed nami Katarzyna Berenika Miszczuk, K.A. Figaro, Maya Frost, Anna Kasiuk, Jagna Rolska, Agnieszka Rusin i Zuzanna Arczyńska, które już nieraz rozbudzały kobiecą wyobraźnię.
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-9136-8 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Katarzyna Berenika Miszczuk
z wykształcenia jest lekarką. To wszechstronna pisarka, której znakiem rozpoznawczym jest nieoczywista mieszanka literackich światów niezmiennie doprawiona dużą dawką humoru. Ma w swoim dorobku kilkanaście książek. Największe uznanie czytelników przyniosła jej seria diabelsko-anielska o miłości diabła i ludzkiej kobiety: Ja, diablica (2010), Ja, anielica (2011), Ja, potępiona (2012) oraz Ja, ocalona (2020). Na cykl Kwiat paproci o słowiańskim romansie Mieszka i Gosi składają się: Szeptucha (2016, Książka Roku 2016 w plebiscycie portalu lubimyczytac.pl), Noc Kupały, Żerca (2017, Książka Roku 2017 lubimyczytac.pl), Przesilenie (2018, Książka Roku 2018 lubimyczytac.pl) oraz Jaga (2019, Książka Roku 2019 lubimyczytac.pl). W 2017 roku powieścią Obsesja autorka rozpoczęła kolejny cykl W lekarskim fartuchu. Rok później ukazała się jej kontynuacja – Paranoja. Autorka ma na swoim koncie również komedię kryminalną Ja cię kocham, a ty miau. Obecnie pracuje nad kontynuacją Jagi o uczuciowo-zawodowych perypetiach młodej szeptuchy.
1.
Ewa wyciągnęła zapalniczkę z kieszeni i sięgnęła po torebkę. Rzuciła ją po przyjeździe do domu na schody okalającego pensjonat ganku. Budynek stał w sercu lasu, na samym końcu niezbyt dobrze oznakowanej drogi. Nie bała się, że ktoś ukradnie jej torebkę. W okolicy nie było żywej duszy.
Ludzkiej duszy oczywiście. Jadąc do pensjonatu, widziała kilka saren, łosia, a drogę przebiegł jej nawet dzik.
Wymacała paczkę cienkich papierosów i jednego zapaliła. Uśmiechnęła się, gdy dym wypełnił jej płuca. Przez chwilę poczuła się lekko, jakby zniknęły wszystkie problemy. Zaraz jednak ponownie przytłoczyły ją zobowiązania, których się podjęła.
Mimo że od dźwigania bolały ją plecy, wstała i odeszła kilkanaście metrów od budynku. Odwróciła się i po raz kolejny dokładnie mu się przyjrzała. Miał piętro i poddasze. Na piętrze sześć sypialni i sześć łazienek. Na szczęście dwadzieścia lat temu ówczesny właściciel był bardzo postępowy i zadbał, by jego goście mieli duży komfort. Na parterze mieścił się spory salon, będący jednocześnie jadalnią, prywatne pokoje właściciela, kuchnia i niewielkie pomieszczenie gospodarcze. Pokoje znajdowały się także w piwnicy.
Zakup pensjonatu odradzały jej wszystkie kobiety z rodziny. Matka, babka, a nawet wciąż dziarska prababka. Mężczyzn w rodzinie Ewy Wrzosówki nie było. Nie poznała ojca, dziadka ani pradziadka. Sama też nie czuła potrzeby wiązania się z żadnym na dłużej. Jej prababka Sylwia powiadała, że czarownice tak mają.
Babka i matka Ewy traktowały jej gadanie jak farmazony starszej pani. Obie były nad wyraz nowoczesne i poświęcały się karierze. Życie rodzinne tylko ograniczałoby je w prowadzeniu swoich firm i zaspokajaniu ciągle rosnących ambicji. Ewa natomiast była bardzo związana z prababką, u której spędzała całe dnie, gdy kobiety z jej rodziny były zajęte.
Widziała też dzięki temu sytuacje, których widzieć nie powinna. Prababcia była mądrą kobietą, bardzo zaradną. Nie bała się prosić o pomoc, niestety czasem niewłaściwe osoby. Podejrzanie wyglądający jegomoście przynosili jej dziwne prezenty. Ponadto, jak przystało na kobietę otwarcie twierdzącą, że jest czarownicą, prababcia pasjami zajmowała się wróżeniem z kart wszystkim sąsiadkom i odczytywaniem ich losu z fusów herbaty.
Teraz jednak nawet ona uważała, że kupno położonej niemalże na końcu świata ruiny i przeistoczenie jej w dobrze prosperujący pensjonat to mrzonka.
– A kto ci przyjedzie na takie zadupie, słoneczko? – zapytała, gdy usłyszała o pomyśle prawnuczki. – Teraz młodzież jest nowoczesna. Nie szuka kontaktu z naturą.
Ewa zasępiła się. Myślała, że prababka stanie po jej stronie. Mimo to postawiła na swoim.
Panie Wrzosówki narzekały, cmokały i przewracały oczami. Jednak nie wchodziły Ewie w drogę po wygłoszeniu pierwszych opinii. Wszystkie bowiem były święcie przekonane, że każda kobieta z ich rodu musi znaleźć swoją drogę. Nawet jeśli będzie kręta i z pozoru niewłaściwa.
Ewa kupiła za podejrzanie małą kwotę ten lekko zapuszczony budynek oraz spory kawał lasu dookoła, spakowała walizki i wyjechała na kraniec Podkarpacia.
Pomysł na interes, któremu mogłaby się poświęcić, nie był zbyt wymyślny. Chciała otworzyć pensjonat, w którym podawałaby klientom domowe nalewki i herbatki. Wraz z rozwojem tego przybytku chciała dołączyć ofertę spa, czyli różne zabiegi, oczywiście związane z ziołami. Od wczesnej młodości była bardzo uzdolnioną zielarką. Wychodziły jej doskonałe mieszanki, które łagodziły najróżniejsze schorzenia, a także poprawiały wygląd. Lubiła myśleć, że ma dar, a może rzeczywiście jest czarownicą albo chociażby potomkinią jakiejś mądrej baby, szeptuchy.
Jej matka, Klara, wiecznie narzekała, że Ewa powinna skończyć kosmetologię, skoro tak się lubi babrać w zielsku, i stworzyć własną linię produkcyjną modnych obecnie biokosmetyków. Babka Elżbieta, wielka fanka herbatek uspokajających wnuczki, uważała natomiast, że powinna otworzyć pijalnię ziół.
Oba pomysły bardzo się Ewie podobały, ale uparła się, że znajdzie coś innego. Coś, na co wpadnie zupełnie sama.
Prowadzenie pensjonatu łączyło w sobie pomysły kobiet z rodu Wrzosówek i równocześnie pozostawiało szerokie pole do manewru dla początkującej bizneswoman.
Papieros wypalił się do samego filtra. Ewa zgasiła niedopałek o pobliski kamień i wrzuciła peta do worka na śmieci. Dzisiaj, pierwszego dnia swojego pobytu w pensjonacie, przeszła przez wszystkie wnętrza i powywalała stare bibeloty, zmurszałe kartony i nadgniłe książki, pozostawione kilkadziesiąt lat temu przez poprzednich właścicieli. Resztą miała zająć się ekipa remontowa. Ona zamierzała pochylić się nad ogródkiem ziołowym.
Na jutro zamówiła wywrotkę ziemi i dostawę ze sklepu ogrodniczego z najważniejszymi sadzonkami. Jeżeli na zimę chciała mieć chociaż susz, to jak najszybciej powinna brać się do sadzenia.
Usłyszała samochód, na długo zanim pojawił się na końcu drogi. Wiedziała, kto to. Zapowiadał się, że dzisiaj przyjedzie.
Brudny, poobijany, kilkunastoletni jeep wtoczył się na polanę przed pensjonatem. Po chwili wysiadł z niego smagłolicy mężczyzna z podkręconym, czarnym wąsem.
Ewa przewróciła oczami. O Iskrzyckim można było powiedzieć jedno: nie miał gustu. Pomimo upału nosił sterane życiem kowbojki, workowate spodnie z mnóstwem kieszeni, w których poupychał najróżniejsze pozornie nieprzydatne przedmioty, oraz białą rozchełstaną koszulę. Na głowie miał, jak zawsze, obowiązkowy, mocno spłowiały od słońca kowbojski kapelusz.
Kiedy podszedł bliżej i kurtuazyjnie pocałował Ewę w policzek, nie powstrzymała się i zerknęła mu w oczy. Miał tak gęste czarne rzęsy, że wyglądał, jakby je sobie pomalował maskarą. Tak samo silnie ją fascynował, jak i odpychał.
– Ahoj, wspólniczko! – przywitał się.
Kobieta zaśmiała się w duchu. Adam w pierwszych słowach potrafił zepsuć wrażenie. O ile oczywiście udało mu się zrobić dobre pierwsze wrażenie, co było rzadkością.
– Ahoj? Dzisiaj udajesz marynarza? – zakpiła.
– Uszczypliwa jak zawsze – skwitował, posyłając jej czarujący uśmiech.
– Po co przyjechałeś? – zapytała. – Muszę podpisać jeszcze jakieś dokumenty? Myślałam, że wszystko załatwiliśmy, gdy byłam tu tydzień temu.
– Jak to, po co przyjechałem? Przywitać cię oficjalnie w tej dziurze! Mam wino i prawdziwy kosz piknikowy. Nawet znalazłem kocyk w kratkę. Jak w filmach. Chciałbym także zaznaczyć, że samodzielnie upiekłem babeczki marchewkowe. Na pewno ci zasmakują.
– Ty to jesteś dziwny.
W odpowiedzi wzruszył ramionami. Stanął obok niej i spojrzał na budynek.
– Jesteś pewna, że chcesz tu spać podczas remontu?
– A gdzie miałabym spać? – spytała i niedbale odrzuciła na plecy czarne jak smoła włosy. Zerknęła na niego zalotnie spod rzęs.
– W miasteczku na pewno znajdziesz jakiś pokój do wynajęcia. – Wzruszył ramionami.
Znowu zaśmiała się w duchu. Mimo całej dziwności bardzo go lubiła. Nie łapał się na jej kobiece sztuczki. Ewa zdawała sobie sprawę z tego, że jest piękna. W rodzinie Wrzosówek było to zresztą dziedziczne.
Już prababcia Sylwia nie mogła opędzić się od zalotników. Raz w życiu pojechała do sanatorium, bo sąsiadki zachwalały, jakie to dobre dla zdrowia. Uciekła stamtąd po tygodniu, bo nie mogła się pozbyć adoratorów obojga płci. Jeszcze pół roku później dostawała od nich czułe listy.
Babcia Elżbieta nie bawiła się w związki, była kobietą oschłą i zimną. Nie lubiła być od nikogo zależna i bardzo dobrze czuła się, podejmując wszystkie decyzje samodzielnie. Jej lodowe piękno przyciągało mężczyzn, ale wystarczyło jedno spojrzenie, żeby odwracali się na pięcie i uciekali, gdzie pieprz rośnie.
Z kolei matka Ewy była pożeraczką męskich serc. A właściwie łamaczką. Traktowała to jako sport wyczynowy. Ewa nigdy nie poznała swojego taty, ale miała wrażenie, że rozpad związku rodziców mógł mieć wpływ na hobby, jakie wybrała sobie później jej rodzicielka.
Ewa lubiła się podobać i często wykorzystywała swój wygląd i urok do własnych celów. Nie pamiętała na przykład, kiedy zapłaciła za drinka w barze. Nikomu jednak nie chciała zrobić krzywdy. Zdecydowanie bliżej jej było do prababci, która sama siebie nazywała trzpiotką-zalotką, niż do własnej matki.
Adam wydawał się jednak odporny na wszystkie sztuczki Ewy od początku ich znajomości. Zaskakiwało ją to, bo dotąd nie spotkała mężczyzny, który nie spojrzałby na nią pożądliwym okiem.
Była przekonana, że podobała się Iskrzyckiemu. Wręcz się napraszał, żeby go zatrudniła. Sądziła, że to pretekst, by mógł zacząć spędzać z nią wolny czas. Wpadli na siebie przypadkiem w miasteczku, gdy Ewa wychodziła od notariusza. Wyciągnął z niej informacje o zakupie pensjonatu. Następnie zaczął dość bezczelnie nalegać, żeby dała mu pracę. Początkowo nie chciała. Księgowy to kolejny wydatek, na który nie mogła sobie pozwolić.
On jednak nie zamierzał się odczepić. Dzwonił codziennie, a nawet zaprosił ją do biura, w którym chciał przedstawić ofertę współpracy. Biuro okazało się jego mieszkaniem, ale oferta była prawdziwa. Adam wskazał Ewie dotacje, o które mogłaby się starać. Nawet wytłumaczył jej, jak je zdobyć, jeśli nie zdecyduje się na współpracę. Wszystko było dla niej jak czarna magia, więc ostatecznie zatrudniła go, żeby to ogarnął.
Gdy podpisali umowę, z namolnego faceta przemienił się w przesympatycznego gościa, który był gotowy oprócz liczenia rachunków nosić jej walizki, a nawet piec ciasteczka.
Ale… nic więcej.
Wydawało się, że stracił nią zainteresowanie. Skupiał się wyłącznie na pensjonacie. To jemu zawdzięczała znalezienie ekipy remontowej, projektantki wnętrz, która niemal za bezcen przygotowała wytyczne dla budowlańców, a nawet zawiózł Ewę tym swoim gratem do szkółki ogrodniczej, gdzie wybrała sadzonki.
Nie rozumiała tego. Żyła w przekonaniu, że każdy ma w życiu jakiś interes. Iskrzycki też musiał jakiś mieć. Nikt nie jest tak miły za darmo.
Przez chwilę nawet się zastanawiała, czy mężczyzna nie zechce jej potem jakoś ukraść pensjonatu. Nie było jednak takiej możliwości. Adam był tylko jej księgowym.
– Już myślałam, że zaproponujesz, bym się wprowadziła do ciebie na czas remontu – zagruchała, spuszczając oczy.
W odpowiedzi zaśmiał się, szczerze ubawiony.
– Do mnie? Do tej mojej dwupokojowej klitki? Proszę cię, Ewo… Nawet tak nie żartuj.
Parsknęła śmiechem. Znowu punkt dla niego.
– W takim razie dawaj jedzenie, w sumie to jestem głodna – zaproponowała.
Gdy już siedzieli na kocu piknikowym, Ewa dłużej skupiła się na swoim towarzyszu. Nieświadomy, że jest poddawany bardzo wnikliwej obserwacji, perorował na temat okolicznej przyrody.
Gdyby nie Iskrzycki, nie miałaby pieniędzy na remont pensjonatu. Podejrzewała jakieś szachrajstwo, ale póki skarbówka nie dyszała jej za plecami, nie zamierzała nawet pytać go, czy coś jest nie tak.
Upiła łyk wina z plastikowego kubeczka i zaczęła się głowić nad tym, skąd właściwie Iskrzycki wziął się na tym zapomnianym przez Boga krańcu Polski.
– Dlaczego zostałeś moim księgowym? – zapytała.
Mężczyzna przerwał w połowie dość nieciekawą opowieść o łosiach i spojrzał na nią zaskoczony.
– Słucham? – zdziwił się.
– Dlaczego zostałeś moim księgowym? – powtórzyła. – I dlaczego siedzisz na końcu świata? Jesteś zdolny i obrotny. W dużym mieście miałbyś więcej pracy niż czasu. A tutaj jestem twoją jedyną klientką. Nie płacę dużo. Dlaczego? Dlaczego tu jesteś?
Zmieszał się. Machnął lekceważąco ręką i poprawił kapelusz na głowie.
– Lubię te okolice – odparł.
– Słabe wyjaśnienie.
Ewa postanowiła użyć swojego uroku. Oczywiście nieczarodziejskiego. Najzwyklejszego, kobiecego. Im była starsza, tym mocniej działała na płeć przeciwną. Już ona się dowie, jaki sekret skrywa Iskrzycki!
– W sumie masz rację, że nocować tutaj samotnie to trochę strach – rzuciła.
Pokiwał głową.
– Nic złego nie powinno ci się stać. O ile nie zostawisz jedzenia na wierzchu, to zwierzęta cię nie odwiedzą – powiedział. – Tylko trochę smutno samej.
– No właśnie… samej – podchwyciła. – A nie chciałbyś pomieszkać tutaj ze mną kilka dni?
Adam zmieszał się. Już sięgnął w stronę kowbojskiego kapelusza, jakby chciał go zdjąć i podrapać się po głowie, ale w ostatniej chwili cofnął rękę.
Ewa była przekonana, że ukrywał łysinę. Tak, na pewno dlatego nie chciał zdjąć kapelusza. Na oko miał około czterdziestu lat. Łysina w tym wieku to nic przyjemnego.
Prawie zaczęła mu współczuć. Może powinna zrobić ziołowy olejek do wmasowywania w owłosioną skórę głowy? Tylko jak o tym wspomnieć, żeby się nie obraził…?
– Sam nie wiem… A gdzie mielibyśmy mieszkać? – zapytał ostrożnie.
– Zamiotłam pokoje właściciela na parterze. Dla siebie mam śpiwór i matę. Jest ciepłe lato. Myślę, że spokojnie zmieścimy się na macie. Na pewno nie będziemy musieli przykrywać się w tak gorącą noc.
Skarciła się w myślach. Trochę za ostro. Mógł się speszyć i uciec w odpowiedzi na mało zawoalowaną propozycję.
Adam wydawał się jednak w ogóle nie wyczuwać podtekstu. Podrapał się w zamyśleniu po brodzie.
– W sumie to spało się już w gorszych warunkach – stwierdził. – A to, jakkolwiek patrzeć, będzie przygoda.
– Oj, będzie – potwierdziła słodko.
– Spanie na jednej macie nie będzie wygodne. Na szczęście mam w samochodzie wszystko, czego potrzeba do takiego biwaku! Zaraz przyniosę!