- promocja
Gorączka 2 - ebook
Gorączka 2 - ebook
Michael Mann, czterokrotnie nominowany do Oscara scenarzysta i reżyser takich filmów, jak Gorączka czy Miami Vice, połączył siły z autorką Meg Gardiner, laureatką nagrody im. Edgara Allana Poego, i napisał swoją pierwszą powieść kryminalną – wybuchowy powrót do świata i bohaterów swojego klasycznego obrazu Gorączka. To zupełnie nowa historia ukazująca wydarzenia poprzedzające te przedstawione w jego kultowym filmie, jak też ich następstwa.
Następnego dnia po finałowej scenie Gorączki Chris Shiherlis (Val Kilmer) zaszywa się w Koreatown, ranny, wpółprzytomny i desperacko usiłujący wydostać się z LA. W pogoń za nim rusza detektyw policji Los Angeles Vincent Hanna (Al Pacino). Kilka godzin wcześniej w trakcie strzelaniny pod światłami stroboskopowymi na końcu pasa startowego lotniska LAX Hanna zabił wspólnika Shiherlisa, Neila McCauleya (Robert De Niro). Teraz Hanna jest zdeterminowany, żeby dorwać i zabić także Shiherlisa, ostatniego ocalałego członka ekipy McCauleya, zanim ten zniknie z miasta.
W roku 1988, siedem lat wcześniej, McCauley, Shiherlis i ich ekipa zawodowców dokonują skoków na Zachodnim Wybrzeżu i pograniczu amerykańsko-meksykańskim, a potem w Chicago. Ambitni i śmiali zgarniają szybką forsę i prowadzą barwne życie. Tymczasem Vincent Hanna, detektyw z chicagowskiego wydziału zabójstw – człowiek niepogodzony ze swą przeszłością – podąża za swoim powołaniem. Ściga uzbrojonych i groźnych ludzi, ukrywających się w mrocznych, dzikich zakątkach, i poluje na brutalny gang złodziei okradających prywatne domy.
Okazuje się, że działania McCauleya i Hanny prowadzą do niespodziewanych reperkusji.
Gorączka 2 przenosi wielowymiarowych i znakomicie nakreślonych bohaterów w nowe rejony – od syndykatów w południowoamerykańskiej strefie wolnego handlu po międzynarodowe organizacje kryminalne działające na terenie Azji Południowo-Wschodniej. Przybliża nam prywatne życie ludzi, którzy w uniwersum Gorączki Michaela Manna stawią czoła nowym przeciwnikom w sytuacjach wykraczających poza wszelkie granice.
Pełna dramatyzmu Gorączka 2 to powieść wciągająca, poruszająca i tragiczna – majstersztyk literatury kryminalnej, tak samo ambitny i wielkoformatowy jak kultowy film, z równie wyrazistymi postaciami.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-8833-0 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W czwartek siódmego września tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego piątego roku o godzinie jedenastej trzydzieści dwie Far East National Bank przy ulicy South Flower 444 został napadnięty przez trzech mężczyzn: Neila McCauleya, Michaela Cerrita i Chrisa Shiherlisa. Czwarty, Donald Breedan, był kierowcą wozu, którym mieli uciec. Far East National stanowił centrum dystrybucji pieniędzy, więc na miejscu znajdowało się sporo gotówki. Pracownicy banku uruchomili dwa alarmy telefoniczne i jeden komórkowy, ale sygnały trafiły donikąd. Poprzedniego wieczoru Cerrito przebił się przez sufit podziemnego garażu znajdującego się pod bankiem i dostał się do jednostki centralnej systemu alarmowego piętro wyżej, w której wymienił trzy płytki drukowane. Dwadzieścia minut przed napadem zarówno alarm, jak i kamery wideo same się wyłączyły. O jedenastej pięćdziesiąt McCauley, Cerrito i Shiherlis wyszli z banku – jeden za drugim – z torbami zawierającymi dwanaście milionów osiemset tysięcy dolarów w gotówce.
Pięć minut wcześniej, o jedenastej czterdzieści pięć, Vincent Hanna z wydziału do spraw kradzieży i zabójstw policji Los Angeles dostał cynk o trwającym właśnie napadzie z użyciem broni. Hanna, jego detektywi oraz jednostki mundurowych dotarli na miejsce zdarzenia w momencie, kiedy McCauley, Cerrito i Shiherlis wyszli z banku. Kilka sekund później w centrum LA rozpętała się istna wojna.
Hanna ścigał tych złodziei od dnia, kiedy został wezwany do brutalnego napadu na furgonetkę pancerną. Gdy tam przyjechał, zastał typowy obrazek, czyli regularny układ elementów małej architektury: chodniki, latarnie, skrzynki elektryczne. A potem dostrzegł anomalie: fragmenty mózgów, odłamki kości, nieregularne kałuże krwi, podwozie furgonetki leżącej na boku jak skamieniały mamut.
Nikt nie znał tożsamości uzbrojonych złodziei, jednak Hanna już na pierwszy rzut oka wiedział, że to prawdziwi zawodowcy, z którymi należy się liczyć.
Ślady, które po sobie zostawili, takie jak porozrzucane odłamki szkła, pozwoliły mu się domyślić, co zaszło. Patrząc wstecz na to, jak się tam znalazły, Hanna poznał kolejność wydarzeń i sposób działania złodziejskiej szajki. Miejsce, które wybrali na skok, oferowało dogodne drogi ucieczki, a mianowicie zjazdy na dwie autostrady. Rabusie zostawili luźną gotówkę, a to, że zniknęli w ciągu dwóch minut od napadu, znaczyło, że wiedzieli, ile czasu policja potrzebuje, żeby zareagować na wezwanie. Umiejętne wykorzystanie ładunków kumulacyjnych do wyrwania w płycie pancernej precyzyjnego prostokątnego otworu było dla Hanny dowodem, że znają się na rzeczy. Na pewno są w stanie dokonywać znacznie bardziej wyrafinowanych napadów. To z kolei oznacza, że potrafią każdorazowo dopasować stosowną technikę i środki do skoku. A kiedy robi się ostro, nie zawahają się przed niczym. Tutaj zabili dwóch strażników w kamizelkach kuloodpornych, gdy jeden z nich sięgnął po broń przypiętą do kostki. Trzeciego odstrzelili z czystej kalkulacji: skoro i tak mieli już na koncie dwa morderstwa, to po co zostawiać żyjącego świadka? Jeśli ktoś przypadkiem wchodzi im w drogę, to już jego problem.
Hanna przetworzył to wszystko, po czym porozmawiał z detektywami, technikami i mundurowymi z innych wydziałów.
Wydział zabójstw policji Los Angeles był elitarną jednostką zajmującą się poważnymi przestępstwami, której kompetencje rozciągały się na terytorium całego miasta. Hanna mógł więc przejąć każdą sprawę z każdego innego wydziału. A chciał tę.
Przycisnął swoich informatorów i zdołał zidentyfikować jednego ze złodziei, Michaela Cerrita. Śledząc go, dotarł do pozostałych, z wyjątkiem nieuchwytnego McCauleya. Hanna nie miał wątpliwości, że ta ekipa profesjonalistów nie zostawi na miejscu zdarzenia wystarczającej ilości dowodów, aby można ich było z nim powiązać. Dlatego zarządził obserwację, żeby dowiedzieć się, jaki będzie następny cel tej przestępczej grupy i być tam, kiedy wkroczą przez drzwi.
Neil McCauley zorientował się jednak, że ktoś wpadł na ich trop. Kiedy do tego doszło, zareagował na luzie, ze stoickim spokojem, bo tylko spokój był tu wskazany. Pośpiech na pewno nie. Była trzecia nad ranem. Shiherlis wycinał akurat dziurę w stalowych drzwiach skarbca w magazynie metali szlachetnych. Cerrito siedział w tym czasie na słupie telefonicznym i monitorował swoje obejścia systemu alarmowego. Z kolei Trejo, na czujce, patrolował okolicę.
Chłodna nocna bryza owiewała twarz Neila, który stał przed magazynem na chodniku i obserwował tonące w mroku puste ulice. Nagle usłyszał jakiś dźwięk, zupełnie jakby coś twardego uderzyło o metalową blachę. Dźwięk ten dobiegł sprzed piekarni, gdzie stał rząd samochodów dostawczych, niemniej nie miał tu racji bytu. Samochody powinny być puste.
Nie były.
Neil wszedł spokojnie do budynku, jakby nigdy nic. Shiherlis, który operował wiertnicą, za chwilę miał się przewiercić do trezoru. Potem wystarczyłoby już tylko powiedzieć: „Sezamie, otwórz się”. Ale Neil kazał się wycofać. Zostawili na miejscu wszystkie narzędzia i ubrania robocze, nie zważając na sześć tygodni przygotowań. Taką mieli dyscyplinę pracy.
Hanna widział to wszystko na podglądzie z kamer termowizyjnych ukrytych wewnątrz jednego z dostawczaków. Jego ludzie ze SWAT-u czekali na swoich pozycjach, dobrze ukryci.
Hanna pozwolił złodziejom odjechać. Nie chciał ich zgarniać za byle włamanie. Chciał ich dopaść na gorącym uczynku za coś poważnego.
Później Neil spotkał się z Shiherlisem, Cerritem i Trejem przed stacją elektroenergetyczną. Biegnące tamtędy przewody pod wysokim napięciem generowały tak duże zakłócenia radiowe, że sygnał z ewentualnych pluskiew podłożonych w ich wozach i tak byłby zagłuszony.
Musieli podjąć szybką decyzję – albo się rozstaną i każdy z nich pójdzie w swoją stronę, albo ustalą, kto, do diabła, ich nakrył, zgubią ogon i zrobią planowany skok na bank.
Dla Chrisa Shiherlisa sprawa była jasna. Jego małżeństwo się rozpadało. Kiedy wpadał w rytm pracy, był niezawodny – zabójczo trzeźwy i maksymalnie skupiony – a nie było miesiąca, żeby nie zrobili jakiegoś skoku. Chris nie radził sobie tylko w normalnym życiu. Jako zreformowany hazardzista wrócił do nałogu dwa miesiące wcześniej – w sobotni poranek na torze wyścigowym Santa Anita. Przegrał kupę forsy w trzecim wyścigu i zaczął stawiać jak szalony, bazując na przypadkowych skojarzeniach numerów i nazw, między innymi na konia o imieniu Dominick, jak jego syn. On też przegrał. W ten oto sposób przepuścił połowę tego, co razem z Charlene zdołali odłożyć po osiemnastu miesiącach nieustannych kradzieży.
Po tym zajściu Charlene miała już dość. Nie takiego życia chciała dla siebie i ich syna, tylko jego dojrzałej wersji. Sama przestała się staczać i odbiła się od dna. Niestety dla niej Chris pozostał „dorosłym dzieckiem”. Z kolei dla niego wykiwanie gliniarzy, którzy pomieszali im szyki, i zgarnięcie jedenastu czy dwunastu milionów z banku było warte każdego ryzyka.
Kiedy Neil czekał pod osłoną nocy w cadillacu pod wiaduktem i węzłem drogowym łączącym drogi numer 105 i 110, Nate, jego macher i pośrednik, dostarczył mu pakiet ważnych informacji, w tym akta osobowe Vincenta Hanny.
Nate był złodziejem starej szkoły. Napadał na banki w południowej Kalifornii i siedział z McCauleyem w więzieniu federalnym McNeil w Puget Sound. Teraz nagrywał skoki i był paserem Neila. Wysoki, kościsty, długowłosy i niezwykle ostrożny, na co dzień prowadził interesy z oświetlonego na niebiesko klubu Blue Room w Encino, którego był właścicielem. Zaś w tym konkretnym momencie szukał właściwych słów, aby wyrazić swoje zaniepokojenie zaistniałą sytuacją.
Temu całemu Vincentowi Hannie z wydziału zabójstw wcale nie chodziło o to, żeby „służyć i chronić”. Nie był karierowiczem wspinającym się na szczyt administracyjnej drabiny. Miał już trzecią żonę, bo całymi nocami węszył i szukał zbirów. Facet był całkowicie oddany swojej pracy. I dobrał się już do wszystkich z ekipy – do wszystkich z wyjątkiem Neila.
Neil wyznawał zasadę, żeby nie przywiązywać się do niczego, czego w razie wpadki nie można porzucić w ciągu trzydziestu sekund. I Nate mu o tym przypomniał. Hannę stać było na błąd. On mógł spudłować. Ale nie Neil.
Neil wziął to wszystko pod uwagę, ale i tak machnął na to ręką. Nie czuł się zobligowany do tłumaczenia, dlaczego chce zostać, złamać własną zasadę, wykiwać Hannę i mimo wszystko napaść na bank.
Nikt nie musiał tego wiedzieć. Z początku wmawiał sobie, że Eady to tylko jednorazowa przygoda i wystarczy mu jedynie wspomnienie tamtej nocy. Ona wiodła zupełnie inne życie niż McCauley. Pochodziła z Appalachów, z Pasma Błękitnego. Była niezależną graficzką, a w dzień pracowała w Santa Monica w księgarni dla architektów. Kiedy Neil ją poznał, nagle dostrzegł furtkę, której – jak sądził – już nie miał. Zamknął ją na cholernej dwupasmowej asfaltówce za Mexicali wiele lat wcześniej. Owszem, chciał być z tą kobietą. Został tu dla tego skoku i życia, na jakie później mógłby sobie pozwolić gdzieś daleko stąd. Nie planował tego, ale przyszłość bez niej byłaby nic niewarta.
W którymś momencie, kiedy Vincent Hanna odkrył, że został zdemaskowany, spotkał się z Neilem twarzą w twarz.
Zdał sobie sprawę, że czajenie się nie ma już sensu.
Zatrzymał więc McCauleya na drodze numer 105. Chciał go poznać najlepiej, jak się da, a z rozmowy na pewno dowiedziałby się więcej niż z i tak już spalonej obserwacji.
McCauley również wiedział, że w nie tak odległej przyszłości może mieć tylko ułamek sekundy na podjęcie intuicyjnej decyzji, co zrobić. Dlatego chciał się najpierw dobrze przyjrzeć Hannie i spróbować go rozgryźć.
Usiedli w barze Kate Mantilini na Wilshire Boulevard. Jedyne, co o sobie wiedzieli, to pozbawione niuansów nagie fakty, podeszli więc do sprawy z wyczuciem i przenikliwością właściwą drapieżnikom, którymi obaj byli.
Neil wiedział o nieudanych małżeństwach Hanny. Hanna wyznał, że to cena za ściganie takich jak on przestępców. Neil z kolei przyznał, że ma kobietę, ale nie mówił o niej ani o tym, co powiedział jej którejś nocy: „Żyję pod prąd i nie mam nic do stracenia” – to znaczy nie miał, dopóki w jego życiu nie zjawiła się ona. W końcu przekonał Eady, żeby z nim wyjechała.
Nie zdradzając niczego, co mogłoby ich narazić, rozmawiali z taką swobodą i zażyłością, jaka czasem wytwarza się między obcymi sobie ludźmi. Dzięki temu zrozumieli, że w podobny sposób postrzegają rzeczywistość i wciąż szarżujące na nich życie.
Hannę dręczyły koszmary, zwłoki ofiar siedzące przy wielkim stole i gapiące się na niego. Nic nie mówiły. Ale ich wzrok sugerował, że jest im coś winny. McCauley nie lubił mieć długów. On z kolei miewał takie sny, że czasem nie mógł złapać oddechu. Czuł się tak, jakby tonął. A może po prostu chodziło o to, że kończy mu się czas, podsunął Hanna. Pod pewnym względem byli do siebie podobni, a mianowicie obaj zdawali sobie sprawę, że życie trwa krótko, a ludzie są tylko śladami stóp na piasku, dopóki nie zmyje ich fala przypływu. I obaj zmierzali ku pędzącej na nich przyszłości z szeroko otwartymi oczami. Na żywioł. Być może znajdowali się na przeciwnych biegunach, ale tak samo postrzegali świat, bez złudzeń i samozakłamania.
Nie zmienia to jednak faktu, że każdy z nich bez wahania posłałby tego drugiego do piachu. I tego też byli świadomi.
Tylko czy do tego dojdzie? Kto wie, może już nigdy się nie spotkają.
Tak zakończyła się ich rozmowa.
W całym tym zamieszaniu wokół napadu na bank Far East kierowca lincolna Breedan został zabity przez ludzi Hanny, Druckera i Casalsa. Cerrito, który zasłonił się pięciolatką jak tarczą, dostał od Hanny kulkę w głowę. Partner Hanny, Bosko, został zastrzelony przez Shiherlisa. Zginęło trzech mundurowych z wydziału policji Los Angeles, a jedenastu zostało rannych, w tym trzech poważnie. Shiherlis oberwał powyżej kamizelki kuloodpornej nabojem kalibru 5,56 mm pędzącym z prędkością 945 metrów na sekundę, który powalił go na ziemię i roztrzaskał mu obojczyk, a odłamki kości wbiły się w górną część tułowia. Neil właściwie zawlókł go na parking przed supermarketem, gdzie zwędził czyjeś kombi. Musieli spieprzać z LA.
Neilowi się nie udało.
Hanna zabił go przy światłach podejścia do drogi startowej na lotnisku LAX, kiedy Eady czekała na niego w camaro pod hotelem Marquee na Century Boulevard.
Tylko Chris Shiherlis uszedł z życiem.1
Przez żaluzje przeświecają nocne światła stroboskopowe, naprzemienne różowe i niebieskie błyski neonu z koreańskiego supermarketu na rogu. Po suficie przemykają cienie rzucane przez reflektory skręcających samochodów. Przez podłogę słychać dudnienie muzyki grającej w sklepie muzycznym na dole. Chris Shiherlis wręcz czuje w barku i szyi jej pulsujący rytm.
Wstawaj, myśli.
Nie daje rady.
Wstawaj, kurwa, i to już!
Otwiera oczy.
Nie jest martwy. Martwi nie czują w ciele dudnienia K-popu dobiegającego przez podłogę. Martwi nie krwawią.
Nie jest w domu. Dom to ranczo wpisane w anonimowy krajobraz doliny San Fernando. A to tylko zwykły materac na ramie stojący w jakimś kącie. To nie jest cela więzienna. To mieszkanie na piętrze. W Koreatown.
Zamyka oczy i po raz kolejny odpływa na fali oksykodonu. Nagle przytomnieje.
Jak tu trafiłem?
K-pop zalewa go rytmicznym staccato broni automatycznej odbijającym się echem w szklanym kanionie między czarnymi budynkami. Słyszy coraz głośniejsze wycie syren zbliżających się radiowozów. Pamięta, jak ciężka była torba z pieniędzmi, którą przewiesił sobie przez plecy. Breedan dostał, wykitował za kółkiem. Wpadli w zasadzkę. Trójstrzałowe serie z automatów, ogień zaporowy, zero wahania. Przybyły posiłki. Gliniarze. Uzbrojeni po zęby, żeby obezwładnić cywilów.
Cywilów? Ja wam pokażę, jak się obezwładnia, skurwiele!
Role się odwróciły. Czarno-białe metalowe powierzchnie podziurawione jak sita, dźwięk sprawia, że czuje puls aż w głowie, gdzie eksploduje mu pod czaszką.
Muzyka nadal dudni. Głośno i obco.
Wykorzystaj to.
– Skup wzrok – mamrocze do siebie.
Cienie i różowe światło bijące od ulicy przecinają brudne ściany smugami. Łóżko, tania pościel, on w samych bokserkach. Jego ubranie złożone na plastikowym krześle ogrodowym. Na stoliku karcianym ciemny telewizor. Stare niedopałki papierosów zgaszone na wyszczerbionym spodku, w koszu na śmieci zmiażdżone puszki po piwie. Jakieś głosy na zewnątrz.
Rana zieje otworem. Odłamki kości nie przebiły tętnicy podobojczykowej, bo inaczej już by nie żył. Psi lekarz, doktor Bob, weterynarz. Chris słyszał, jak mówił to Neilowi, kiedy ten go przytrzymywał.
Chris wierzga nogami.
Wstawaj, kurwa!
Próbuje się przekręcić i usiąść, ale opada powalony bólem barku i mięśni szyi.
Jak się tu dostał? Z Venice pojechał do Nate’a. Trąbienie klaksonów wyrwało go ze stuporu, kiedy czerwone światło zmieniło się na zielone. Pamięta, jak jechał na północ wężykiem nad pogrążoną w mroku przełęczą Sepulveda do Encino. Sam sobie nie ufał, kiedy mknął drogą międzystanową numer 405.
Venice. Ten krupierski gest. Jej dłoń sunąca wolno przez powietrze. Koniec dobierania kart. Zadzwoniła i zostawiła mu wiadomość. Nate oponował, ale Chris i tak pojechał do Venice. Wygramolił się z auta i zobaczył ją, jak stoi na balkonie.
Te jej oczy i uśmiech – tak samo uwodzicielski jak wówczas, kiedy spotkali się po raz pierwszy. A potem przybrała taką minę, jakby chciała go ostrzec.
Otwierają się drzwi. Do pokoju wchodzi Nate.
Jest wysoki, ma na sobie kremową sportową marynarkę zapinaną na dwa guziki i krawat bolo. Strąkowate blond włosy są wypomadowane i zaczesane do tyłu, a opadające wąsy w stylu lat siedemdziesiątych spływają po zaczerwienionej twarzy. Oczy, małe i bystre, po cichu mierzą i lustrują Shiherlisa.
Która godzina?
Nate zasuwa żaluzje.
– Co?
Jak długo tu jestem?
Słowa. Chris słyszy je w swojej głowie. Mają sens. Tylko czy opuszczają jego usta?
Nate nachyla się nad nim.
– Nie ruszaj się.
Przysuwa do łóżka krzesło ogrodowe, siada i ostrożnie odkleja opatrunek na ranie postrzałowej.
Lecący z ogromną prędkością nabój kalibru 5,56 mm przebił się przez niego jak pocisk rakietowy Sidewinder, spełniając swoje przeznaczenie, czyli wywiercił mu w ciele wielki otwór i strzaskał kość. Chris pamięta z adrenalinową jasnością, jak leżał na asfalcie z głową przechyloną na bok, mając przed oczami przekrzywiony widok poszatkowanych kulami radiowozów.
Nie mogę się ruszyć, pomyślał.
Wtedy Neil dźwignął go na nogi.
Nate zdejmuje opatrunek. Szwy są czarne, skóra czerwona i zaogniona.
Padające z góry światło otula ich sylwetki. Nate odchrząkuje, kiwa głową i ponownie przykleja opatrunek. Potem opiera się na łokciach, szukając spojrzenia Chrisa.
– Jesteś tu ze mną czy w Disneylandzie? – Ma niski i zachrypnięty głos.
Chris potakuje ruchem głowy.
– Trzeba cię stąd zabrać. I to szybko.
Nate załatwia różne rzeczy. Towar. Jego transport. Skoki. Cokolwiek.
– Charlene – charczy Chris.
– Masz kilka godzin. Potem będzie za późno.
Jego syn, jego żona. Charlene tu nie ma…
– A Neil? – pyta.
Spojrzenie Nate’a staje się chłodne, pozbawione emocji. Kontrolowana reakcja starego wyjadacza, jeśli chodzi o tragiczne w skutkach sytuacje.
– Jeśli tu zostaniesz, będzie po tobie – mówi po prostu. – Teraz powinieneś myśleć tylko o tym.
– Neil…
– Weź się w garść. Zaraz wracam. – Nate zwleka chwilę, po czym kręci nieznacznie głową i rusza do drzwi.
Chris odprowadza go wzrokiem w blasku różowo-niebieskiego neonu bijącego od ulicy. Próbuje coś do niego powiedzieć, zanim wyjdzie, przekrzyczeć dźwięki K-popu niosące się po korytarzu.
Stary, nie możesz ot tak, pokręcić głową, a potem wyjść.
Drzwi zatrzaskują się.2
Vincent Hanna spaceruje przed szybą, omiatając wzrokiem pomieszczenie. Na zewnątrz fale przyboju rozbijają się rytmicznie o piach. Ocean ma ciemnokobaltową barwę. Wierzchołki nisko zawieszonych kłębiastych chmur mienią się złociście, niczym galon na tle galowego munduru. Wschód słońca, szósta rano, dom jest pusty. Neil McCauley tu mieszkał, ale już nie wróci.
Hanna jest tutaj, bo chce, żeby to miejsce coś mu zdradziło. Chce, żeby McCauley znów do niego przemówił. Nie minęło nawet sześć godzin, odkąd oddał trzy strzały, które odebrały mu życie. Mocno trzymał jego dłoń, kiedy w paroksyzmach odchodził z tego świata. Rozumieli się nawzajem, jakby byli jedynymi ludźmi na tej planecie. Sami i wyobcowani, ale tylko oni wiedzieli, jak to naprawdę działa.
Jego lewa dłoń wciąż pamięta dotyk McCauleya.
Hanna krąży po mieszkaniu Neila, rozgląda się. Czas, który mu pozostał, szybko ulatuje. Chce czegoś – informacji, punktów danych. Drewniany parkiet odpowiada jedynie echem jego kroków. Od okien odbija się huk spienionych fal, szklana balustrada na balkonie jest ufajdana mewim gównem.
Nie, McCauley tu nie mieszkał, nie mieszkał w tej białej przestrzeni. Spał tu, jadł i pił whisky z jedynej butelki stojącej na blacie. Ale nigdy nie zamieszkiwał tego miejsca.
To był tylko jego przystanek w podróży.
_Nie przywiązuj się do niczego, czego w razie wpadki w ciągu trzydziestu sekund nie będziesz mógł na zawsze zostawić._
Tak powiedział Hannie.
Kim więc była ta dziewczyna w camaro?
Wschodzące słońce rozświetla niebo nad ciemnym oceanem. Hanna odwraca się od okien.
Wszystko zginęło. Dola McCauleya z ośmiocyfrowej kwoty, którą ukradli z banku. Cerrito. Trejo. Breedan.
Z wyjątkiem ostatniego członka ekipy, Chrisa Shiherlisa. On wciąż gdzieś tam jest. Tylko gdzie?
Sierżant Jamal Drucker wyłania się z głębi domu i wchodzi do salonu. Porusza się jak ostrze ze stali węglowej, zwinnie i po cichu. W przyćmionym świetle jego brązowa twarz wygląda naprawdę poważnie.
– Tam nic nie ma, Vincent.
– Żadnych skrawków? Okruchów? Drobinek?
Hanna zaczyna skakać myślami z tematu na temat… Ktoś z rodziny Michaela Boska zapewne jest już w kostnicy. I tego właśnie się obawia. Albo tam, albo w domu pogrzebowym. Ta obojętna mina na twarzy Shiherlisa, kiedy do niego strzelił. Zero wahania. Trzy strzały, które zabiły Boska. Gdzie jest Shiherlis? Szanse Hanny, że go dopadnie, maleją wprost proporcjonalnie do tempa upływającego czasu. A że czas zwykle z nikim się nie liczy, praktycznie niewiele może tutaj zrobić.
Drucker wygląda na zmęczonego, ale mówi swym niskim głosem jak ktoś, kto jest skupiony, na coś ukierunkowany.
– W szafie trzy jednakowe białe koszule. Książki: _Metalurgia mechaniczna_, Camus, Marek Aureliusz. Nie pytaj czemu.
Dlaczego go to nie dziwi?
– Żadnych damskich rzeczy? Szminka, mascara, bielizna, tampaxy, różowe lub turkusowe gumowe rękawiczki zwisające z rury pod umywalką? Co jest w lodówce? Jogurt? Maliny? Mrożone batony? Coś oprócz gotowych dań do odgrzania?
– Butelka wódki.
Ale przecież McCauley miał kobietę. Stała obok camaro ze zbolałą miną ukrytą pod burzą brązowych loków. Widać ją na niestety kiepskiej jakości nagraniu z hotelowego monitoringu, jak zapada się w sobie, kiedy McCauley się od niej odwraca i ucieka, goniony przez Hannę. Camaro miało podmienione tablice. To na pewno był wóz McCauleya. Tylko kim jest ona?
Hanna spogląda na Druckera.
– Miała z nim wyjechać.
– Kto?
– Dziewczyna, która stała przy camaro.
– Może wyjechała.
– Nie wyglądała, jakby była w to wszystko zamieszana. Więc po co miałaby uciekać bez niego? Ale może wie, kto mu zorganizował transport. Ta sama osoba na pewno pomaga też Shiherlisowi. Chris nie odprawi się przy terminalu na lotnisku. Nie pokazał się, bo wyczuł, że mamy Charlene. Wie, że ona nigdzie nie pojedzie. To oznacza, że będzie próbował uciec. Sam. Ktokolwiek nagrał transport McCauleyowi, Chris zwróci się do tej samej osoby.
Odwraca się i przesuwa wzrokiem po pokoju.
– Czy cokolwiek w tym lipnym, sterylnym, obsranym przez mewy mieszkaniu mówi nam, kim, do kurwy, ona może być?
Przygląda się uważnie salonowi, teraz tonącemu w niebieskiej poświacie brzasku. Serce zaczyna mu walić. Stara się przyswoić jak najwięcej informacji, ale w tym domu nie ma niczego, oprócz odbić.
Czy coś mi powiedzą?
Nie. Więc co ja tu jeszcze robię?
Stara się wyczuć obecność Neila, stojąc tam, gdzie stał Neil, patrząc na to samo, na co patrzył on. Coś na wzór melancholii nie pozwala mu odejść. Ktoś stracił życie, nieodwracalnie, człowiek, którego znał.
Kiedy siedzieli naprzeciwko siebie w Kate Mantilini, dowiedzieli się, jak każdy z nich podchodzi do spraw osobistych… Hanna nie dowiedział się jednak niczego, co mogłoby mu się przydać.
Drucker idzie do kuchni. Sterylny, lśniący sprzęt. Nieskazitelnie czysty blat. Obok „LA Timesa” leży długopis. Przegląda gazetę, szuka odręcznych notatek, numerów telefonów, nazwisk, inicjałów, informacji na temat lotów. Pod spodem leży książka w błyszczącej okładce.
– Vincent! – rzuca Drucker. – _Zmiany w strukturze tytanu._
Hanna podchodzi do niego.
Drucker podaje mu książkę.
– Niezła lista lektur… poważne, rzeczowe pozycje.
Z tyłu jest naklejka z ceną.
– Hennessey and Ingalls. Znasz tę księgarnię?
– Tak, to w Santa Monica. Mają tam książki o sztuce i architekturze.
Hanna przerzuca ciężkie kartki. Między nimi znajduje rachunek.
– Kupił ją w zeszłym miesiącu. Zapłacił gotówką.
Wilgotna bryza znad fal sączy się przez okna. Hanna podnosi paragon. Drucker już wybiera numer.
– Sprowadź mi tu natychmiast kierownika. Neil był w tej księgarni trzy tygodnie temu i kupił tę książkę. Kto był z nim? Kto na niego czekał? Kto go skasował?
Drucker wychodzi. Hanna zostaje i patrzy na ocean.
Wczoraj wieczorem nad głową słyszał ryk przelatujących samolotów pasażerskich. W lewej ręce Neila McCauleya czuł przyśpieszony puls. Teraz słyszy jedynie rozbijające się fale.
Prawą dłonią dotyka szyby.
Neil – może też Chris – stał tu, w tym oto miejscu, w ten sam sposób. Tak jak ja, i też spoglądał przez to okno.
Próbuje wczuć się w myśli Neila. Samotny w tej bezkresnej otchłani – mający tylko swoje ciało, swój organizm… świadom tego wszystkiego do czasu, dopóki trwał. To pewnie myślałby Neil.
Hanna trzymał go za rękę, kiedy jego ciałem wstrząsały skurcze wywołane wewnętrznym krwotokiem. Gdyby musiał, drugi raz postąpiłby dokładnie tak samo, ale to niczego nie zmienia w związku z tą chwilą. Jedno i drugie jest prawdziwe.
Odwraca się od oceanu i odchodzi, stukając kostkami palców o szybę. Odgłos bębnienia rozbrzmiewa w półmroku niczym tybetański młynek modlitewny.3
Nate opiera się o automat telefoniczny ze słuchawką przy uchu, obserwując poranny ruch na ulicy i pieszych.
– _Debe ir hoy. Absolutamente_ – mówi łamanym hiszpańskim jak typowy białas z Los Angeles.
Shiherlis musi dziś zniknąć. Dalsze czekanie nie wchodzi w ra-chubę.
Stoi przed wymodzoną drogerią w Koreatown z wypchaną reklamówką, w której ma lekarstwa, napój Gatorade, jednorazową maszynkę do golenia i jeszcze parę rzeczy.
– Połowa z góry. _La mitad antes. Mitad después._ Reszta jak dotrze na miejsce. – Słucha. Patrzy. Ludzie, którzy mijają go na chodniku, mierzą go wzrokiem. Wysoki, barczysty biały facet w typie rockabilly w krawacie bolo rodem z lat pięćdziesiątych.
– _El carro…_ samochód jest u mnie. W garażu. Blue Room. Tak. _Azul_. – Kiwa głową. – _A qué hora_ ? – Zerka na zegarek. – Będzie gotowy.
Odwiesza słuchawkę, rozgląda się po ulicy i cofa się, żeby zbliżający się do niego _cholo_ nie zaszedł go od tyłu. Stare nawyki ze spacerniaka trudno wyplenić. Przechodzi wężykiem na drugą stronę ulicy i przemyka wąskim przejściem po schodach do kawalerki nad sklepem muzycznym i pralnią chemiczną, gdzie zadekował Shiherlisa.
Chris słyszy jego kroki. Siada na brzegu łóżka, jest zamroczony i lekko zdezorientowany.
Musi wstać.
Ten wór żywego mięcha. To nie ja. Ja jestem gdzieś w środku. No, dalej, ciało. Wstawaj.
Gdy Nate wchodzi do mieszkania, Chris próbuje dźwignąć się na nogi.
Coś skręca go w trzewiach, to nerw błędny. Ogarniają go mdłości, a pokój zaczyna wirować.
Wstawaj, skurwielu!
Światło dzienne za oknem przypomina rozgrzaną stalową blachę. Oksykodon przestaje działać. Ból już ostrzy sobie zęby. Chris musi odzyskać trzeźwość umysłu, nawet jeśli każdy oddech znów ma być dla niego torturą.
Nate upuszcza szeleszczącą torbę na łóżko.
– Dziś wyjeżdżasz, bracie. Musisz stanąć szybko na nogi.
Chrisowi zaschło w ustach i pęka mu głowa. Jest odwodniony, stracił sporo krwi. Otwiera dużą butelkę gatorade i wypija połowę jednym haustem. Nate ciska obok niego opakowania gazy, maść z antybiotykiem i buteleczkę z lekami na receptę.
– Antybiotyki szerokospektralne. Obyś nie był na nie uczulony. – Nate bierze wodę utlenioną i waciki. – Zdejmij koszulę. Zmienię ci opatrunek.
Chris ściąga koszulę. Dobiegające z zewnątrz odgłosy ruchu ulicznego i światło w pokoju na przemian nasilają się i słabną, zupełnie jakby pulsowały i migotały. Język ciąży mu w ustach.
– Charlene – mówi.
Nate przysuwa do łóżka rdzewiejące krzesło i siada, po czym zrywa mu z ramienia taśmę i stary opatrunek. Powietrze, które Chris czuje na skórze, wydaje się dziwnie naelektryzowane.
– Charlene? – powtarza, pochylając się do przodu.
– Słyszałem za pierwszym razem.
– Muszę do niej jechać…
– Serio…? A wiesz, gdzie jest?
– Zadzwoniła i mi powiedziała.
Nate mierzy go chłodnym wzrokiem.
– I co ci to mówi?
Cisza.
– Odpuść sobie. Ten gliniarz, którego postrzeliłeś? – dodaje Nate. – Nie żyje. Jeden z ludzi Vincenta Hanny. I jeszcze trzech innych. Szuka cię każdy mundurowy w mieście.
Głos Chrisa przybiera na sile.
– Muszę ich stamtąd wyciągnąć.
Nate się prostuje, przerywając opatrywanie rany.
– W takim razie ja się odcinam. Naprawdę chcesz to zrobić? Wyciągnąć możesz jedynie kopyta.
Chris się podrywa. Głupi pomysł. Ból przeszywa go jak strzała.
Nate czeka, aż się uspokoi.
– Jeśli chcesz ich stąd wydostać, najpierw sam musisz to zrobić. Dopiero potem ustalisz dla nich nowy plan ucieczki.
Chris wzdycha.
– Jak dotarli do Charlene?
– Skąd mam wiedzieć? – Nate spogląda na niego beznamiętnym wzrokiem. – Ostrzegałem Neila, ale nie chciał mnie słuchać. Więc, do cholery, słuchaj, co do ciebie mówię!
Co? Co poszło nie tak?
Chris nie może skupić myśli. Przed oczami widzi tylko Charlene, która daje mu krupierski znak ręką.
„Wszędzie są gliny”. Naraziła się, żeby go ostrzec. Skąd oni wiedzieli, gdzie jest?
– Jak tam ramię? – pyta Nate.
– Chyba zacznę grać w tenisa. – Chris zaciska zęby z bólu. Usiłuje myśleć.
Wreszcie dociera do niego to, czego nie chciał wiedzieć.
Nate to widzi.
– Jasne – mówi.
Neil nie żyje. Jego ekipy już nie ma. A Charlene go skreśliła.
Nie ma co się łudzić. Czyje to było mieszkanie w Venice? Policja już tam czekała…
Zrobili skok, mimo iż Hanna i jego ludzie deptali im po piętach. Wszystko szło dobrze. Jak po maśle. Aż do czasu.
Czyżby ją przyskrzynili? Wsypała go, a potem się rozmyśliła?
Nagle w żołądku czuje ucisk. Kuli się i rzuca bardziej do siebie:
– Co się stało?
Mówi już wyraźniej, ale Nate celowo go ignoruje. Przemywa mu szwy na piersi wodą utlenioną, potem wyjmuje nożyczki medyczne, tnie plaster na kawałki i przygotowuje nowy opatrunek.
Nie reaguje.
– Nie wiem wszystkiego.
Chris stara się zapanować nad oddechem. Nate smaruje mu ranę maścią z antybiotykiem, potem przykrywa dzieło weterynarza sterylną gazą i zakleja taśmą.
Chris nie chce na niego patrzeć. Ma ochotę mu przywalić. Ma ochotę wybić nogą dziurę w ścianie, ale wcześniej wyrwać sobie ramię.
– Musisz wreszcie wziąć dupę w troki. Ktoś po ciebie przyjdzie. Okej? Masz w plecy, bo naszły cię głupie pomysły. Ten ktoś nie będzie na ciebie czekał. I tak dostanie kasę, więc ma to gdzieś. Wykombinuję coś, żeby wkrótce mógł zadzwonić.
Gdy Nate się odwraca, Chris łapie go za ramię.
– Co się stało?
Ten chłód w oczach Nate’a. Tak właśnie radzi sobie ze stratą.
– Ostrzegałem go. Był wolny. Ale zamiast zwiać, pojechał sprzątnąć tego chuja Waingrowa i wpadł w pułapkę. Ten gliniarz, Hanna, zastrzelił go gdzieś na lotnisku.
– Dopadł Waingrowa?
– Tak.4
O ósmej rano księgarnia Hennessey and Ingalls świeci pustkami, a kierowniczka jest wstrząśnięta. Wilshire, kawałek od Third Street Promenade. Okolica dopiero budzi się ze snu. Spłukany wodą chodnik lśni w promieniach słońca, podobnie jak jasna drewniana podłoga i regały w księgarni. Kierowniczka sklepu przygotowuje nagrania z kamery monitoringu z dnia, w którym McCauley kupił tu książkę. Hanna ma ją ze sobą. Wziął również paragon. Kobieta przewija nagranie do przodu. Hanna stoi za nią, blisko, ze skrzyżowanymi rękami. Żuje gumę, kiwając się z boku na bok i nie spuszczając wzroku z ekranu. Kierowniczka mocuje się z przełącznikiem. Nie miała jeszcze do czynienia z policją. Drucker spaceruje tam i z powrotem za plecami Hanny.
Kiedy zegar na nagraniu zbliża się do godziny na paragonie, Hanna zamiera w bezruchu.
Oto McCauley.
Szary garnitur, Pan Anonim. Porusza się z wprawą, kiedy przeszukuje dział z inżynierią i zdejmuje z regału książkę, którą Hanna trzyma teraz w ręce. Opanowany, skupiony, czujny. Przerzuca kartki. Z tego kąta kamery widać elektroniczne mikrofotografie różnych rodzajów metali.
Jakaś kobieta przechodzi obok McCauleya, rzucając okiem na niego i książkę. Neil nie zwraca na nią uwagi.
– Stop! – mówi Hanna. – Do tyłu.
Kierowniczka cofa taśmę i ponownie puszcza nagranie.
Hanna wskazuje palcem na ekran.
– Kto to?
Kobieta marszczy brwi.
– To Eady. Pracuje tu. A raczej pracowała.
– Gdzie jest teraz?
– Odeszła dwa dni temu.
Hanna czuje, że ogarnia go napięcie. Wypowiada tylko jedno słowo:
– Bingo!
Wydatne kości policzkowe i szeroki rozstaw oczu. Jej brązowe falowane włosy wyglądają jak żywcem wyjęte z obrazu prerafaelitów. Ma sprężysty krok i zwiewne ubranie. Coś w jej zachowaniu przypomina Hannie sarnę zbliżającą się do ruchliwej drogi.
To ta sama kobieta, która stała przy camaro.
Drucker zapisuje pełne nazwisko Eady, jej adres, numer ubezpieczenia i prawa jazdy. Dziękuje kierowniczce, po czym rusza do drzwi, dzwoniąc do wydziału, żeby wyciągnęli akta namierzonej kobiety. Hanna zdążył już wybiec ze sklepu.