Gorączka świątecznej nocy - ebook
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Gorączka świątecznej nocy - ebook
Kim nie znosi przedświątecznej gorączki. Zawsze bierze wtedy urlop. W tym roku jednak nic nie przebiega po jej myśli. Nowy szef, Chaz, chce jej zlecić kampanię bożonarodzeniową. Rozwścieczona Kim postanawia go uwieść, by oskarżyć potem o molestowanie. Nie wie, że Chaz przejrzał jej grę...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-1992-1 |
Rozmiar pliku: | 853 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Chaz Monroe potrafił ocenić kobietę jednym rzutem oka. Blondynce z kołyszącym się kucykiem, która szła przed nim korytarzem, dałby prawie dziesięć punktów.
Szczupłe biodra poruszały się w rytm jej kroków, schowane ponad linią obcisłej czarnej spódnicy, która uwydatniała nogi – długie i zgrabne, w cieniutkich czarnych rajstopach. Miała na sobie niebieski miękki sweterek, który podkreślał smukłe ciało, a na stopach czarne skórzane baleriny, które lekko obniżały ogólną ocenę. Do takiej kobiety pasowałyby czerwone satynowe albo zamszowe szpilki, pomyślał Chaz.
Tak czy owak ich właścicielka budziła zachwyt, choć to nie był czas ani miejsce na tego rodzaju fantazje. Przecież chodzi o podwładną.
Szła energicznie, prawie wyzywająco. Podeszwy delikatnie uderzały o podłogę, nie robiąc dużo hałasu. Szedł za nią, aż skręciła w prawo, w stronę otwartej przestrzeni biurowej. Tymczasem on skręcił w lewo i, gdy szedł do swojego gabinetu, nadal czuł jej zapach, subtelny i prawie słodki, choć pozbawiony typowej dla damskich perfum kwiatowej nuty.
Niestety musi myśleć i zachowywać się jak nowy właściciel agencji reklamowej w sercu Manhattanu. Przejęcie firmy wyklucza związki, randki i flirty. Od dwóch miesięcy żył niczym mnich, a w jego kalendarzu nie było miejsca na rozrywki. W stosunkowo krótkim czasie musi usprawnić firmę. To priorytet. Od tego zależy jego przyszłość. W kupno tej agencji zainwestował bowiem cały swój kapitał.
Pogwizdując, minął Alice Brody, swoją sekretarkę, energiczną kobietę w średnim wieku o dużych oczach i kędzierzawych włosach. Wszedł do gabinetu przez drzwi opatrzone tabliczką z nazwiskiem byłego wiceprezesa, który sprawił, że agencja z grona najlepszych spadła do grupy średniaków. Nijakość w zarządzaniu była nie do zaakceptowania w firmie, gdzie praca reszty zespołu wydawała się bez zarzutu.
– Planowałeś na dziś jeszcze jedno spotkanie – krzyknęła za nim Alice.
– Potrzebuję trochę czasu – odparł Chaz przez ramię. – Możesz mi przynieść dokumenty, o które prosiłem?
– Już po nie idę.
Ton głosu Alice sprawił, że zaczął się zastanawiać, o czym mogła myśleć. Czuł na sobie jej spojrzenie. Gdy się odwrócił, uśmiechała się do niego. Był przyzwyczajony do tego, że podoba się kobietom, choć to starszy brat Rory był prawdziwym ciachem. To on stał się sławny i bogaty, więc panny sunęły za nim sznurem. Chaz musiał wiele jeszcze zrobić, by dorównać bratu.
Po pierwsze był zdecydowany uporządkować sprawy związane z umowami o pracę i zmotywować wszystkich do szybkiego wdrożenia nowego planu rozwoju. Musi też postanowić, jak rozmawiać z Kim McKinley, powszechnie rekomendowaną na stanowisko wiceprezesa, które on czasowo zajmował, nie ujawniając, że jest nowym właścicielem. Przede wszystkim chciał ustalić, dlaczego Kim ma w kontrakcie klauzulę wyłączającą ją z kampanii reklamowych prowadzonych w okresie Bożego Narodzenia. Nie mógł tego zrozumieć i postanowił dowiedzieć się więcej o Kim, która prowadziła czerech najważniejszych klientów firmy. Ludzie inteligentni, tym bardziej tacy, którzy aspirują do wysokich stanowisk, muszą być elastyczni. Głupio byłoby, gdyby musiał postawić ultimatum. Ale pewnie spotkanie potoczy się dobrze. Kontakty z personelem były jego działką, gdy wcześniej w imieniu rodziny dokonywał przejęć firm.
Chęć rozwiązania problemów agencji i zwiększenia dochodów spowodowała, że kupił tę firmę. Desperacko chciał też pokazać bratu, na co go stać. Agencja funkcjonowała całkiem dobrze, brakowało jej tylko opiekuna, dlatego zmienił się w nowego wiceprezesa. Wydawało mu się bowiem, że pracownikom łatwiej będzie współpracować z wiceprezesem niż z właścicielem.
Chaz odwrócił się na dźwięk otwieranych drzwi. To była Alice z teczką opasaną grubą gumką. Podziękował jej i poczekał, aż wyjdzie. Potem zdjął gumkę, otworzył teczkę i przeczytał: „Kimberly McKinley, lat dwadzieścia cztery, ukończyła z wyróżnieniem studia na Uniwersytecie Nowojorskim”. To już wiedział. Pobieżnie przejrzał pochwały. Pracowita, uczciwa, inteligenta, pomysłowa i przedsiębiorcza, z dobrą bazą klientów. Wspaniały pracownik rekomendowany do stanowisk kierowniczych. Odręczny zapisek na marginesie: „Warta swojej pensji”.
Chciał jeszcze sprawdzić jeden szczegół: stan cywilny. Osoby niezwiązane węzłem małżeńskim przeważnie bardziej angażują się w pracę. Szybki awans Kimberly McKinley wiązał się pewnie nie tylko z jej talentem zawodowym, ale także z brakiem innych zobowiązań.
Spojrzał przelotnie na puste krzesło i z powrotem utkwił wzrok w papierach. Bębnił palcami o biurko. „Jak bardzo zależy ci na awansie, Kim?”, mógłby ją zapytać. Gdyby go dostała, byłaby najmłodszym wiceprezesem w historii reklamy. On nie miał z tym problemu, wydawało się też, że Kim McKinley jest naprawdę godna przezwiska nadanego przez współpracowników: Wonder Woman.
Jej klienci nie chcieli z nikim innym pracować, o czym na pewno wiedziała i czego użyje jako argumentu przy próbie narzucenia jej świątecznych kampanii, które wyraźnie jej nie odpowiadały. Czy klienci odeszliby, gdyby zbyt mocno naciskał i spowodował jej rezygnację z pracy? Plotka głosiła, że trzech z nich miało nadzieję, że zajmie się też kampaniami bożonarodzeniowymi.
Podniósł wzrok i zobaczył stojącą w drzwiach Alice – zupełnie jakby wyczuła, że jej potrzebuje.
– Jak Kim reaguje na to, że pominięto ją przy awansie?
– Obiecano jej to stanowisko. Jest rozczarowana – wycedziła Alice.
– Jak bardzo?
– Bardzo. Jest cenionym pracownikiem. Szkoda byłoby ją stracić.
Chaz pokiwał głową zamyślony.
– Myślisz, że mogłaby odejść?
Alice wzruszyła ramionami.
– Możliwe. Mogę wymienić kilka agencji w mieście, które chętnie by ją zatrudniły.
W tej sytuacji przypuszczalnie będzie musiał obchodzić się z nią jak z jajkiem.
Pokiwał głową. Tylko Alice wiedziała, że jest właścicielem agencji.
– Dlaczego nie bierze świątecznych kampanii?
– Nie mam pojęcia. To musi być coś osobistego.
– Dlaczego sądzisz, że chodzi o sprawy osobiste? -drążył Chaz.
– Popatrz na jej stanowisko pracy.
– A co ono ma do rzeczy?
– Do świąt zostały dwa tygodnie, a nie ma na nim żadnego świątecznego akcentu, z wyjątkiem czerwono-zielonego długopisu – odparła Alice.
Obraz blondynki z korytarza wciąż tkwił mu w głowie. Zastanawiał się też, czy Kim McKinley okaże się taka, jak myślał, czyli stanowcza i zasadnicza. Może nosi okulary lub tweedową garsonkę, by sprawiać wrażenie starszej i poważniejszej.
– Dziękuję, Alice.
– Cała przyjemność po mojej stronie – odrzekła Alice, zamykając za sobą drzwi.
Chaz usiadł w fotelu i rozejrzał się po gabinecie. Wolałby nie działać w ukryciu. Udawanie nie było jego mocną stroną. Kilka lat temu był kierownikiem w agencji, jeszcze zanim związał się z rodzinnymi interesami, nieraz więc przeżywał trudne chwile jako pracownik. Jednak gdy już ujawni, że jest właścicielem, kandydat na wiceprezesa będzie musiał wykazać się czymś więcej niż tylko pochlebnymi ocenami i grupą zadowolonych klientów.
Nie był przekonany, że osoba na tym stanowisku może unikać kampanii, które przynoszą tak duże dochody. Obrócił się w stronę okna, skąd miał widok z lotu ptaka na ulicę. Na dworze już zapadł zmierzch, wstał i wyjrzał przez okno. W dole wśród świątecznych dekoracji czterech mikołajów prowadziło zbiórkę pieniędzy na cele charytatywne.
Rozległo się pukanie do drzwi. Nie była to Alice, która wchodziła bez pukania. Z kolei myśl, że ktoś mógłby przemknąć się obok niej niezauważony, wydawała się śmieszna. Ostre pukanie powtórzyło się, a potem klamka w drzwiach się poruszyła. Wyglądało na to, że osoba za drzwiami nie zamierza czekać na zaproszenie. Drzwi z impetem otworzyły się. Na progu stała kobieta we władczej pozie.
– Chciał się pan ze mną widzieć?
Domyślił się, że może to być tylko owa straszna McKinley, gdyż tylko ona pozostała na jego dzisiejszej liście spotkań. Gdy zrozumiał, że wcale nie zamierza wejść do środka, wypuścił powietrze z płuc i stłumił śmiech. Kobieta w drzwiach to blondynka napotkana w korytarzu.
– Czyżby Kim McKinley? – zapytał stojący przy oknie mężczyzna.
Kim była tak zła, że kontrolowanie emocji przychodziło jej z trudem.
– Chciał się pan ze mną widzieć? – powtórzyła.
– Tak, proszę wejść i usiąść.
Potrząsnęła głową.
– Wątpię, czy zabawię tu aż tak długo.
Zabrzmiało to dość dwuznacznie. Spodziewała się, że Chaz Monroe albo będzie się podlizywać, albo jako konkurentce wręczy jej wymówienie.
– Mam pilne spotkanie – dodała.
– To nie potrwa długo. Proszę wejść, panno McKinley.
Nie dała się zbić z tropu.
– Mam dziś napięty grafik, panie Monroe. Przyszłam spytać, czy moglibyśmy odbyć to spotkanie innego dnia?
Spodziewała się przebiegu rozmowy, ale zupełnie nie była przygotowana na spojrzenia rzucane przez nowego wiceprezesa. Szok związany ze spotkaniem twarzą w twarz z wrogiem sprawił, że zamarła. Nawet gdyby chciała, nie była w stanie ruszyć się z miejsca.
Chociaż raz plotki nie są przesadzone. Chaz Monroe niewątpliwie jest przystojny. Młodszy, niż sobie wyobrażała, i niezwykle atrakcyjny, chociaż, przypomniała sobie, znajdował się w jej gabinecie. Dostał stanowisko, które jej obiecano, i wezwał ją, jakby była na jego zawołanie. Stał teraz za mahoniowym biurkiem niczym król, nieskazitelnie ubrany i wcale nie taki sztywny, jak zakładała. Wyglądał, jakby czuł się tu jak w domu.
Otwarcie mu się przyjrzała. Potargane czarne włosy otaczały wyrazistą twarz. Niebieskie oczy pasowały do jego błękitnej koszuli. Zmysłowy uśmiech odsłaniał białe zęby. Uśmiech ten jednak musi być fałszywy. Jeśli zasięgnął języka, wiedział, co jest grane. Na pewno zechce poruszyć temat klauzuli. Można założyć się, że jest dobry w rozstawianiu innych po kątach. To drań w stylowym przebraniu, więc jeśli nie wejdzie w przeznaczoną dla niej rolę, to ani się obejrzy, a zostanie bez pracy.
– Czy chodzi o coś szczególnego? – zapytała.
– Chciałem panią poznać. Wiele o pani słyszałem i mam kilka pytań – odparł, przenikliwie na nią patrząc.
Najwyraźniej ją oceniał. Może szukał jakiegoś słabego punktu? Strużka potu spłynęła Kim po plecach. Może to nie jego wina, że nie awansowała, ale nie musi wyglądać na tak zadowolonego. A jeśli naprawdę chce renegocjować kontrakt? Monroe jest tu dopiero od dwóch dni, a jej poczucie winy związane ze świętami trwa od lat. Matka zmarła zaledwie pół roku temu. To za mało czasu, aby uwolnić się od bagażu przeszłości.
Kim na moment zamknęła oczy, żeby się pozbierać. Niezręczna cisza trwała kilka sekund.
– Proszę wejść. Jeśli się pani spieszy, porozmawiajmy krótko na temat świątecznej kampanii – rzekł, potwierdzając jej najgorsze przeczucia.
– Jeśli chodzi o dokumentację, to proszę się zwrócić do Brendy Chang – odparła chłodno. – Znajdzie ją pan w biurze na tym samym piętrze. Jej boks jest pełen czerwonego papieru, girland, błyskotek, płyt z kolędami. Trudno nie zauważyć. Brenda prowadzi niektóre z kampanii świątecznych.
Patrzyła na Chaza, który usiadł na skraju biurka i wskazał ręką wolny fotel, jakby to była przyjacielska pogawędka. Nie ulegając jego poleceniu, Kim została przy drzwiach, gdzie niespokojnie wdeptywała podeszwę w drogi beżowy dywan berberyjski.
Cały czas utrzymywał kontakt wzrokowy, a ona czuła się lekko oszołomiona jego intensywnym spojrzeniem.
– A pani nie prowadzi kampanii świątecznych. Właściwie dlaczego? Jeśli jest pani jednym z najlepszych pracowników, czy nie powinna pani doglądać najbardziej intratnych kontraktów?
– Dziękuję za komplement, ale tymi świętami akurat się nie zajmuję. To na pewno znajduje się w kontrakcie. Mogę pomóc Alice go odnaleźć, jeśli pan sobie tego życzy.
Twarz Chaza pozostała niezmieniona.
– Może mogłaby pani sama to wyjaśnić. Naprawdę chciałbym wiedzieć.
– To sprawa osobista. Poza tym zajmuję się innymi kampaniami. – Kim uniosła rękę. – Proszę posłuchać, naprawdę chciałabym z panem porozmawiać, ale czekają na mnie – wycedziła.
– Już prawie piąta. To spotkanie służbowe?
Już miała wypalić, że to nie jego sprawa, ale potem pomyślała, by lepiej trzymać język za zębami. Czy jej się to podoba, czy nie, jest szefem, więc to jego sprawa.
Zgodziła się na szybkiego drinka z przyjaciółmi na dole w barze, by zdążyć do domu, zanim rozbłysną w oknach świąteczne lampki i sprawią, że znów będzie rozważać, czy ma prawo hańbić pamięć matki. Matka nie obchodziła świąt. Oznaczały dla niej smutek, trudne wspomnienia o mężu, który w wigilię Bożego Narodzenia opuścił ją i pięcioletnią córkę dla innej kobiety.
Kim nadal patrzyła na szefa. Za nic mu nie powie, nie będzie podawać bolesnych szczegółów. Już raz to zrobiła, gdy negocjowała kontrakt.
– Oczywiście, może być później. Może około ósmej?
– Dobrze, zwykle jestem tu o siódmej, więc możemy wrócić do rozmowy z samego rana – rzekła Kim.
– Miałem na myśli dzisiejszy wieczór – wyjaśnił. – O ile to nie będzie dla pani zbyt dużym kłopotem. Może nieformalne spotkanie w barze na dole?
– W barze? – zapytała.
– Tak, w barze – odrzekł z uroczym, prawie chłopięcym uśmiechem.
Niech go szlag! Co za ładny uśmiech.
– Mówiono mi, że to miejsce spotkań pracowników. Może uda nam się zdobyć jakiś spokojny stolik?
A co mieliby tam robić? Wypić przyjacielskiego drinka, zanim wykopią topory wojenne?
– Będzie już pani wtedy wolna? – zapytał.
Zdając sobie sprawę z tego, że nie może skłamać – w barze będą przecież inni pracownicy agencji, rzekła:
– Tak, do tego czasu skończę.
Słowa te zawisły w powietrzu, a Chaz Monroe wstał i podszedł do niej. Skrzywiła się, ale nie cofnęła. Znalazł się naprawdę blisko. Na pewno nie miał zamiaru naruszać jej przestrzeni osobistej, ale to zrobił. I do diabła, z bliska wyglądał jeszcze lepiej.
– Nie chodzi o randkę, prawda? – zapytał głosem, który nie brzmiał profesjonalnie.
Kim poczuła się bezradna wobec tego przystojnego mężczyzny, który był jej szefem. Aby nie ulec jego hipnotycznemu urokowi, musiałaby mieć doświadczenie z mężczyznami tego kalibru. Nikt taki w jej randkowej przeszłości nie występował.
Zanim się zorientowała, bezwiednie zrobiła krok do przodu.
– Dziś wieczorem to nie randka – wykrztusiła.
Słowa „naganne” i „molestowanie” zadźwięczały jej w głowie. Znajdował się tak blisko, w zasięgu dotyku, jak i ciosu, choć jakoś się nie zamachnęła.
Chaz był od niej o głowę wyższy i zapewne używał dobrej wody kolońskiej. Emanował zmysłowym urokiem i luzem, epatował niedbałą elegancją. Nie miał marynarki i krawata, ale czuł się pewnie. Jego swobodny styl przejawiał się tym, że miał pod szyją rozpiętą koszulę, która odsłaniała fragment opalonej skóry. Jego ciało przykuło na dłuższą chwilę jej uwagę, potem spojrzała w górę… i napotkała niebieskie oczy.
W tym momencie usłyszała muzykę. Z niedowierzaniem potrząsnęła głową, ale melodia nie ustała. W końcu zdawała sobie sprawę, że to kolęda dobiegająca z korytarza, oznaczająca dla większości pracowników koniec pracy. Właśnie tego chciała uniknąć, ale wbrew własnej woli utknęła w gabinecie wiceprezesa.
– Dobra. Więc widzimy się o ósmej – odezwał się Chaz Monroe, kończąc rozmowę.
Pod wpływem ciepłego oddechu poczuła, że jak kretynka czerwienieje, co on niestety zauważył. Jakim był szefem? Takim, co nie waha się łamać prawa i w łóżku prowadzi rozmowy kwalifikacyjne? Czyżby matka miała rację w sprawie atrakcyjnych facetów?
Odwróciła wzrok i zatrzepotała rzęsami.
– O ósmej, w barze – powtórzył.
Miała do siebie pretensje z powodu własnych reakcji. Powietrze wokół niej drgało. Miała ochotę krzyknąć, by poszedł do diabła. A jednak stała nieruchomo, bezbronna, oniemiała. Potem zrobiła krok w tył, gwałtownie się odwróciła i odeszła.
Wiedziała, że Chaz się jej przygląda, czuła na sobie jego spojrzenie. A ten wzrok był tak gorący, że naszła ją absurdalna chęć, by wrócić i pocałować go w usta. Na tę myśl wybuchnęła histerycznym śmiechem. Przedziwny przebłysk intuicji mówił jej również, że on chce tego samego. Wiedziała też, że wieczorne spotkanie w barze to zdecydowanie zły pomysł.
Chaz Monroe potrafił ocenić kobietę jednym rzutem oka. Blondynce z kołyszącym się kucykiem, która szła przed nim korytarzem, dałby prawie dziesięć punktów.
Szczupłe biodra poruszały się w rytm jej kroków, schowane ponad linią obcisłej czarnej spódnicy, która uwydatniała nogi – długie i zgrabne, w cieniutkich czarnych rajstopach. Miała na sobie niebieski miękki sweterek, który podkreślał smukłe ciało, a na stopach czarne skórzane baleriny, które lekko obniżały ogólną ocenę. Do takiej kobiety pasowałyby czerwone satynowe albo zamszowe szpilki, pomyślał Chaz.
Tak czy owak ich właścicielka budziła zachwyt, choć to nie był czas ani miejsce na tego rodzaju fantazje. Przecież chodzi o podwładną.
Szła energicznie, prawie wyzywająco. Podeszwy delikatnie uderzały o podłogę, nie robiąc dużo hałasu. Szedł za nią, aż skręciła w prawo, w stronę otwartej przestrzeni biurowej. Tymczasem on skręcił w lewo i, gdy szedł do swojego gabinetu, nadal czuł jej zapach, subtelny i prawie słodki, choć pozbawiony typowej dla damskich perfum kwiatowej nuty.
Niestety musi myśleć i zachowywać się jak nowy właściciel agencji reklamowej w sercu Manhattanu. Przejęcie firmy wyklucza związki, randki i flirty. Od dwóch miesięcy żył niczym mnich, a w jego kalendarzu nie było miejsca na rozrywki. W stosunkowo krótkim czasie musi usprawnić firmę. To priorytet. Od tego zależy jego przyszłość. W kupno tej agencji zainwestował bowiem cały swój kapitał.
Pogwizdując, minął Alice Brody, swoją sekretarkę, energiczną kobietę w średnim wieku o dużych oczach i kędzierzawych włosach. Wszedł do gabinetu przez drzwi opatrzone tabliczką z nazwiskiem byłego wiceprezesa, który sprawił, że agencja z grona najlepszych spadła do grupy średniaków. Nijakość w zarządzaniu była nie do zaakceptowania w firmie, gdzie praca reszty zespołu wydawała się bez zarzutu.
– Planowałeś na dziś jeszcze jedno spotkanie – krzyknęła za nim Alice.
– Potrzebuję trochę czasu – odparł Chaz przez ramię. – Możesz mi przynieść dokumenty, o które prosiłem?
– Już po nie idę.
Ton głosu Alice sprawił, że zaczął się zastanawiać, o czym mogła myśleć. Czuł na sobie jej spojrzenie. Gdy się odwrócił, uśmiechała się do niego. Był przyzwyczajony do tego, że podoba się kobietom, choć to starszy brat Rory był prawdziwym ciachem. To on stał się sławny i bogaty, więc panny sunęły za nim sznurem. Chaz musiał wiele jeszcze zrobić, by dorównać bratu.
Po pierwsze był zdecydowany uporządkować sprawy związane z umowami o pracę i zmotywować wszystkich do szybkiego wdrożenia nowego planu rozwoju. Musi też postanowić, jak rozmawiać z Kim McKinley, powszechnie rekomendowaną na stanowisko wiceprezesa, które on czasowo zajmował, nie ujawniając, że jest nowym właścicielem. Przede wszystkim chciał ustalić, dlaczego Kim ma w kontrakcie klauzulę wyłączającą ją z kampanii reklamowych prowadzonych w okresie Bożego Narodzenia. Nie mógł tego zrozumieć i postanowił dowiedzieć się więcej o Kim, która prowadziła czerech najważniejszych klientów firmy. Ludzie inteligentni, tym bardziej tacy, którzy aspirują do wysokich stanowisk, muszą być elastyczni. Głupio byłoby, gdyby musiał postawić ultimatum. Ale pewnie spotkanie potoczy się dobrze. Kontakty z personelem były jego działką, gdy wcześniej w imieniu rodziny dokonywał przejęć firm.
Chęć rozwiązania problemów agencji i zwiększenia dochodów spowodowała, że kupił tę firmę. Desperacko chciał też pokazać bratu, na co go stać. Agencja funkcjonowała całkiem dobrze, brakowało jej tylko opiekuna, dlatego zmienił się w nowego wiceprezesa. Wydawało mu się bowiem, że pracownikom łatwiej będzie współpracować z wiceprezesem niż z właścicielem.
Chaz odwrócił się na dźwięk otwieranych drzwi. To była Alice z teczką opasaną grubą gumką. Podziękował jej i poczekał, aż wyjdzie. Potem zdjął gumkę, otworzył teczkę i przeczytał: „Kimberly McKinley, lat dwadzieścia cztery, ukończyła z wyróżnieniem studia na Uniwersytecie Nowojorskim”. To już wiedział. Pobieżnie przejrzał pochwały. Pracowita, uczciwa, inteligenta, pomysłowa i przedsiębiorcza, z dobrą bazą klientów. Wspaniały pracownik rekomendowany do stanowisk kierowniczych. Odręczny zapisek na marginesie: „Warta swojej pensji”.
Chciał jeszcze sprawdzić jeden szczegół: stan cywilny. Osoby niezwiązane węzłem małżeńskim przeważnie bardziej angażują się w pracę. Szybki awans Kimberly McKinley wiązał się pewnie nie tylko z jej talentem zawodowym, ale także z brakiem innych zobowiązań.
Spojrzał przelotnie na puste krzesło i z powrotem utkwił wzrok w papierach. Bębnił palcami o biurko. „Jak bardzo zależy ci na awansie, Kim?”, mógłby ją zapytać. Gdyby go dostała, byłaby najmłodszym wiceprezesem w historii reklamy. On nie miał z tym problemu, wydawało się też, że Kim McKinley jest naprawdę godna przezwiska nadanego przez współpracowników: Wonder Woman.
Jej klienci nie chcieli z nikim innym pracować, o czym na pewno wiedziała i czego użyje jako argumentu przy próbie narzucenia jej świątecznych kampanii, które wyraźnie jej nie odpowiadały. Czy klienci odeszliby, gdyby zbyt mocno naciskał i spowodował jej rezygnację z pracy? Plotka głosiła, że trzech z nich miało nadzieję, że zajmie się też kampaniami bożonarodzeniowymi.
Podniósł wzrok i zobaczył stojącą w drzwiach Alice – zupełnie jakby wyczuła, że jej potrzebuje.
– Jak Kim reaguje na to, że pominięto ją przy awansie?
– Obiecano jej to stanowisko. Jest rozczarowana – wycedziła Alice.
– Jak bardzo?
– Bardzo. Jest cenionym pracownikiem. Szkoda byłoby ją stracić.
Chaz pokiwał głową zamyślony.
– Myślisz, że mogłaby odejść?
Alice wzruszyła ramionami.
– Możliwe. Mogę wymienić kilka agencji w mieście, które chętnie by ją zatrudniły.
W tej sytuacji przypuszczalnie będzie musiał obchodzić się z nią jak z jajkiem.
Pokiwał głową. Tylko Alice wiedziała, że jest właścicielem agencji.
– Dlaczego nie bierze świątecznych kampanii?
– Nie mam pojęcia. To musi być coś osobistego.
– Dlaczego sądzisz, że chodzi o sprawy osobiste? -drążył Chaz.
– Popatrz na jej stanowisko pracy.
– A co ono ma do rzeczy?
– Do świąt zostały dwa tygodnie, a nie ma na nim żadnego świątecznego akcentu, z wyjątkiem czerwono-zielonego długopisu – odparła Alice.
Obraz blondynki z korytarza wciąż tkwił mu w głowie. Zastanawiał się też, czy Kim McKinley okaże się taka, jak myślał, czyli stanowcza i zasadnicza. Może nosi okulary lub tweedową garsonkę, by sprawiać wrażenie starszej i poważniejszej.
– Dziękuję, Alice.
– Cała przyjemność po mojej stronie – odrzekła Alice, zamykając za sobą drzwi.
Chaz usiadł w fotelu i rozejrzał się po gabinecie. Wolałby nie działać w ukryciu. Udawanie nie było jego mocną stroną. Kilka lat temu był kierownikiem w agencji, jeszcze zanim związał się z rodzinnymi interesami, nieraz więc przeżywał trudne chwile jako pracownik. Jednak gdy już ujawni, że jest właścicielem, kandydat na wiceprezesa będzie musiał wykazać się czymś więcej niż tylko pochlebnymi ocenami i grupą zadowolonych klientów.
Nie był przekonany, że osoba na tym stanowisku może unikać kampanii, które przynoszą tak duże dochody. Obrócił się w stronę okna, skąd miał widok z lotu ptaka na ulicę. Na dworze już zapadł zmierzch, wstał i wyjrzał przez okno. W dole wśród świątecznych dekoracji czterech mikołajów prowadziło zbiórkę pieniędzy na cele charytatywne.
Rozległo się pukanie do drzwi. Nie była to Alice, która wchodziła bez pukania. Z kolei myśl, że ktoś mógłby przemknąć się obok niej niezauważony, wydawała się śmieszna. Ostre pukanie powtórzyło się, a potem klamka w drzwiach się poruszyła. Wyglądało na to, że osoba za drzwiami nie zamierza czekać na zaproszenie. Drzwi z impetem otworzyły się. Na progu stała kobieta we władczej pozie.
– Chciał się pan ze mną widzieć?
Domyślił się, że może to być tylko owa straszna McKinley, gdyż tylko ona pozostała na jego dzisiejszej liście spotkań. Gdy zrozumiał, że wcale nie zamierza wejść do środka, wypuścił powietrze z płuc i stłumił śmiech. Kobieta w drzwiach to blondynka napotkana w korytarzu.
– Czyżby Kim McKinley? – zapytał stojący przy oknie mężczyzna.
Kim była tak zła, że kontrolowanie emocji przychodziło jej z trudem.
– Chciał się pan ze mną widzieć? – powtórzyła.
– Tak, proszę wejść i usiąść.
Potrząsnęła głową.
– Wątpię, czy zabawię tu aż tak długo.
Zabrzmiało to dość dwuznacznie. Spodziewała się, że Chaz Monroe albo będzie się podlizywać, albo jako konkurentce wręczy jej wymówienie.
– Mam pilne spotkanie – dodała.
– To nie potrwa długo. Proszę wejść, panno McKinley.
Nie dała się zbić z tropu.
– Mam dziś napięty grafik, panie Monroe. Przyszłam spytać, czy moglibyśmy odbyć to spotkanie innego dnia?
Spodziewała się przebiegu rozmowy, ale zupełnie nie była przygotowana na spojrzenia rzucane przez nowego wiceprezesa. Szok związany ze spotkaniem twarzą w twarz z wrogiem sprawił, że zamarła. Nawet gdyby chciała, nie była w stanie ruszyć się z miejsca.
Chociaż raz plotki nie są przesadzone. Chaz Monroe niewątpliwie jest przystojny. Młodszy, niż sobie wyobrażała, i niezwykle atrakcyjny, chociaż, przypomniała sobie, znajdował się w jej gabinecie. Dostał stanowisko, które jej obiecano, i wezwał ją, jakby była na jego zawołanie. Stał teraz za mahoniowym biurkiem niczym król, nieskazitelnie ubrany i wcale nie taki sztywny, jak zakładała. Wyglądał, jakby czuł się tu jak w domu.
Otwarcie mu się przyjrzała. Potargane czarne włosy otaczały wyrazistą twarz. Niebieskie oczy pasowały do jego błękitnej koszuli. Zmysłowy uśmiech odsłaniał białe zęby. Uśmiech ten jednak musi być fałszywy. Jeśli zasięgnął języka, wiedział, co jest grane. Na pewno zechce poruszyć temat klauzuli. Można założyć się, że jest dobry w rozstawianiu innych po kątach. To drań w stylowym przebraniu, więc jeśli nie wejdzie w przeznaczoną dla niej rolę, to ani się obejrzy, a zostanie bez pracy.
– Czy chodzi o coś szczególnego? – zapytała.
– Chciałem panią poznać. Wiele o pani słyszałem i mam kilka pytań – odparł, przenikliwie na nią patrząc.
Najwyraźniej ją oceniał. Może szukał jakiegoś słabego punktu? Strużka potu spłynęła Kim po plecach. Może to nie jego wina, że nie awansowała, ale nie musi wyglądać na tak zadowolonego. A jeśli naprawdę chce renegocjować kontrakt? Monroe jest tu dopiero od dwóch dni, a jej poczucie winy związane ze świętami trwa od lat. Matka zmarła zaledwie pół roku temu. To za mało czasu, aby uwolnić się od bagażu przeszłości.
Kim na moment zamknęła oczy, żeby się pozbierać. Niezręczna cisza trwała kilka sekund.
– Proszę wejść. Jeśli się pani spieszy, porozmawiajmy krótko na temat świątecznej kampanii – rzekł, potwierdzając jej najgorsze przeczucia.
– Jeśli chodzi o dokumentację, to proszę się zwrócić do Brendy Chang – odparła chłodno. – Znajdzie ją pan w biurze na tym samym piętrze. Jej boks jest pełen czerwonego papieru, girland, błyskotek, płyt z kolędami. Trudno nie zauważyć. Brenda prowadzi niektóre z kampanii świątecznych.
Patrzyła na Chaza, który usiadł na skraju biurka i wskazał ręką wolny fotel, jakby to była przyjacielska pogawędka. Nie ulegając jego poleceniu, Kim została przy drzwiach, gdzie niespokojnie wdeptywała podeszwę w drogi beżowy dywan berberyjski.
Cały czas utrzymywał kontakt wzrokowy, a ona czuła się lekko oszołomiona jego intensywnym spojrzeniem.
– A pani nie prowadzi kampanii świątecznych. Właściwie dlaczego? Jeśli jest pani jednym z najlepszych pracowników, czy nie powinna pani doglądać najbardziej intratnych kontraktów?
– Dziękuję za komplement, ale tymi świętami akurat się nie zajmuję. To na pewno znajduje się w kontrakcie. Mogę pomóc Alice go odnaleźć, jeśli pan sobie tego życzy.
Twarz Chaza pozostała niezmieniona.
– Może mogłaby pani sama to wyjaśnić. Naprawdę chciałbym wiedzieć.
– To sprawa osobista. Poza tym zajmuję się innymi kampaniami. – Kim uniosła rękę. – Proszę posłuchać, naprawdę chciałabym z panem porozmawiać, ale czekają na mnie – wycedziła.
– Już prawie piąta. To spotkanie służbowe?
Już miała wypalić, że to nie jego sprawa, ale potem pomyślała, by lepiej trzymać język za zębami. Czy jej się to podoba, czy nie, jest szefem, więc to jego sprawa.
Zgodziła się na szybkiego drinka z przyjaciółmi na dole w barze, by zdążyć do domu, zanim rozbłysną w oknach świąteczne lampki i sprawią, że znów będzie rozważać, czy ma prawo hańbić pamięć matki. Matka nie obchodziła świąt. Oznaczały dla niej smutek, trudne wspomnienia o mężu, który w wigilię Bożego Narodzenia opuścił ją i pięcioletnią córkę dla innej kobiety.
Kim nadal patrzyła na szefa. Za nic mu nie powie, nie będzie podawać bolesnych szczegółów. Już raz to zrobiła, gdy negocjowała kontrakt.
– Oczywiście, może być później. Może około ósmej?
– Dobrze, zwykle jestem tu o siódmej, więc możemy wrócić do rozmowy z samego rana – rzekła Kim.
– Miałem na myśli dzisiejszy wieczór – wyjaśnił. – O ile to nie będzie dla pani zbyt dużym kłopotem. Może nieformalne spotkanie w barze na dole?
– W barze? – zapytała.
– Tak, w barze – odrzekł z uroczym, prawie chłopięcym uśmiechem.
Niech go szlag! Co za ładny uśmiech.
– Mówiono mi, że to miejsce spotkań pracowników. Może uda nam się zdobyć jakiś spokojny stolik?
A co mieliby tam robić? Wypić przyjacielskiego drinka, zanim wykopią topory wojenne?
– Będzie już pani wtedy wolna? – zapytał.
Zdając sobie sprawę z tego, że nie może skłamać – w barze będą przecież inni pracownicy agencji, rzekła:
– Tak, do tego czasu skończę.
Słowa te zawisły w powietrzu, a Chaz Monroe wstał i podszedł do niej. Skrzywiła się, ale nie cofnęła. Znalazł się naprawdę blisko. Na pewno nie miał zamiaru naruszać jej przestrzeni osobistej, ale to zrobił. I do diabła, z bliska wyglądał jeszcze lepiej.
– Nie chodzi o randkę, prawda? – zapytał głosem, który nie brzmiał profesjonalnie.
Kim poczuła się bezradna wobec tego przystojnego mężczyzny, który był jej szefem. Aby nie ulec jego hipnotycznemu urokowi, musiałaby mieć doświadczenie z mężczyznami tego kalibru. Nikt taki w jej randkowej przeszłości nie występował.
Zanim się zorientowała, bezwiednie zrobiła krok do przodu.
– Dziś wieczorem to nie randka – wykrztusiła.
Słowa „naganne” i „molestowanie” zadźwięczały jej w głowie. Znajdował się tak blisko, w zasięgu dotyku, jak i ciosu, choć jakoś się nie zamachnęła.
Chaz był od niej o głowę wyższy i zapewne używał dobrej wody kolońskiej. Emanował zmysłowym urokiem i luzem, epatował niedbałą elegancją. Nie miał marynarki i krawata, ale czuł się pewnie. Jego swobodny styl przejawiał się tym, że miał pod szyją rozpiętą koszulę, która odsłaniała fragment opalonej skóry. Jego ciało przykuło na dłuższą chwilę jej uwagę, potem spojrzała w górę… i napotkała niebieskie oczy.
W tym momencie usłyszała muzykę. Z niedowierzaniem potrząsnęła głową, ale melodia nie ustała. W końcu zdawała sobie sprawę, że to kolęda dobiegająca z korytarza, oznaczająca dla większości pracowników koniec pracy. Właśnie tego chciała uniknąć, ale wbrew własnej woli utknęła w gabinecie wiceprezesa.
– Dobra. Więc widzimy się o ósmej – odezwał się Chaz Monroe, kończąc rozmowę.
Pod wpływem ciepłego oddechu poczuła, że jak kretynka czerwienieje, co on niestety zauważył. Jakim był szefem? Takim, co nie waha się łamać prawa i w łóżku prowadzi rozmowy kwalifikacyjne? Czyżby matka miała rację w sprawie atrakcyjnych facetów?
Odwróciła wzrok i zatrzepotała rzęsami.
– O ósmej, w barze – powtórzył.
Miała do siebie pretensje z powodu własnych reakcji. Powietrze wokół niej drgało. Miała ochotę krzyknąć, by poszedł do diabła. A jednak stała nieruchomo, bezbronna, oniemiała. Potem zrobiła krok w tył, gwałtownie się odwróciła i odeszła.
Wiedziała, że Chaz się jej przygląda, czuła na sobie jego spojrzenie. A ten wzrok był tak gorący, że naszła ją absurdalna chęć, by wrócić i pocałować go w usta. Na tę myśl wybuchnęła histerycznym śmiechem. Przedziwny przebłysk intuicji mówił jej również, że on chce tego samego. Wiedziała też, że wieczorne spotkanie w barze to zdecydowanie zły pomysł.
więcej..