Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Gorzka czekolada - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
8 kwietnia 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
29,90

Gorzka czekolada - ebook

W kawiarence Dzień Dobry TVN najczęściej biorę latte. Lubię kawę z mlekiem, choć jest w tym też element prowokacji. Gdy spotykam się na rozmowy biznesowe, zdarza się, że ktoś krępuje się przy mnie zamówić czarną kawę. Może boi się, że potraktuję to jako przytyk do mojego koloru skóry? Omenaa Mensah o życiu czekoladoskórej kobiety w Polsce. Czasem zabawnie, czasem gorzko...

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7700-181-3
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wkawiarence Dzień Dobry TVN na rogu Hożej i Marszałkowskiej najczęściej biorę latte. Lubię kawę z mlekiem, choć jest w tym też pewien element prowokacji. Gdy spotykam się na rozmowy biznesowe, czasem zdarza się, że ktoś krępuje się przy mnie zamówić czarną kawę. Może boi się, że potraktuję to jako przytyk do mojego koloru skóry? Strzelę focha? Obrażę się?

Ludzie mnie przecież nie znają. Myślą, że jestem dziunią z telewizji, która łatwo wpada w histerię. Nie wiedzą, ile razy usłyszałam, że „asfalt powinien leżeć na swoim miejscu” – koniecznie z obleśnym chichotem na końcu wypowiedzi – to przecież taki śmieszny żarcik. Były też znacznie gorsze rzeczy. I to nie tylko w anonimowych komentarzach w internecie, gdzie frustraci dają upust swoim kompleksom. Potrafimy być wobec siebie okrutni. Zwłaszcza gdy wydaje nam się, że jesteśmy silniejsi, mamy poczucie bezkarności albo jeśli po prostu jesteśmy tępymi tłukami bez wykształcenia i obycia w świecie.

Zauważyliście, że napisałam to w pierwszej osobie liczby mnogiej?

Bo choć jestem pół-Afrykanką, to jestem też, a może przede wszystkim, pół-Polką. Moja mama jest studziesięcioprocentową Polką – zdolną do niezwykłej miłości i poświęcenia. Mój tata jest Afrykańczykiem. Ja urodziłam się w Jeleniej Górze. W Polsce pracuję i robię karierę, wychowuję moją córkę. Wszystko, co osiągnęłam, zawdzięczam sobie i swojej ciężkiej pracy, więc jeśli jakiś pseudodowcipny nieuk poucza mnie, że mam „spadać na bambus” czy „wypchać się bananami”, bo mam czekoladowy kolor skóry, to mam ochotę zacisnąć pięści i walnąć go w ten głupi łeb. Kiedyś tak robiłam, kiedy byłam osaczoną przez durniów dziewczynką w mojej rodzinnej Jeleniej Górze. Ale dziś się powstrzymuję, bo to ja mam ukończone wyższe studia na Uniwersytecie Ekonomicznym w Poznaniu i studia doktoranckie na SGH. Prowadzę życie, którego niektórzy mogą mi zazdrościć.

To ciekawe, że gdy ONI mają do mnie jakiś interes, to nagle stają się tacy delikatni i subtelni, że wstydzą się przy mnie zamówić czarną kawę czy przekąsić czekoladowego murzynka.

Więc prowokacyjnie zamawiam latte i często, żeby rozładować napiętą atmosferę, dodaję, że to dlatego, bo lubię ten kolor kawy z mlekiem. To mój kolor. Jeśli chcesz, nazwij mnie Murzynką. Nie mam z tym problemu. Nie wstydzę się tego. Wręcz przeciwnie. Jestem dumna, że pochodzę z królewskiego rodu Ashanti. Zawsze byłam z tego dumna. I od dziecka marzyłam, żeby pojechać do Ghany – rodzinnego kraju mojego ojca. Tylko że on, doktor kardiochirurg Opoku Ware Mensah, tego mojego marzenia nie akceptował…

Choć w moim domu rodzinnym Afryka była obecna. Mama nauczyła się gotować pyszne afrykańskie potrawy. Ojciec opowiadał mi i mojemu młodszemu bratu, że mamy być dumni ze swojego koloru skóry i pochodzenia, bo Ashanti w Ghanie to arystokracja. A Ghana to wspaniały kraj, który ma przepiękną dziewiczą przyrodę, a pod ziemią niezliczone bogactwa – m.in. kopalnie złota. Ale gdy prosiłam, żeby zabrał mnie i mamę do Afryki, to tata zmieniał temat. Albo tłumaczył mi, że moje miejsce jest w Europie. Tu zdobędę staranną edukację, zrobię karierę, założę rodzinę. Tu jest moje miejsce, a nie w Ghanie. Podporządkowałam się jego decyzji, bo jest mądrym, bardzo wykształconym człowiekiem. Zawsze mi imponował – kardiochirurg, zatopiony w swojej pracy tak bardzo, że czasem kompletnie się w niej zatracał. Wiem, że musiał przejść przez całe piekło naszej nietolerancji, gdy studiował we Wrocławiu w latach siedemdziesiątych. Ale zawsze patrzył w przyszłość. Gdy przypominał sobie o dorastającej córce, to w sposób, który mnie wtedy szalenie irytował, ale dziś to doceniam, napominał mnie, żebym się pilnie uczyła. Bo wykształcenie – w co absolutnie i głęboko wierzył – jest przepustką do lepszego życia. Wzięłam sobie jego rady do serca.

Ale zadra gdzieś pozostała. Było mi przykro, że mój ojciec – mój pierwszy idol i mentor, człowiek, który zaszczepił we mnie miłość do Czarnego Lądu i dumę z koloru mojej skóry, nie wziął mnie w podróż do korzeni, do swojego rodzinnego kraju.

Postanowiłam więc pojechać tam z mężczyzną, który będzie miłością mojego życia.

Ten dzień spędziłyśmy z Vanessą na plaży, zbierając muszle. Teraz słuchamy, jak jeszcze szumi w nich ocean, Tanzania.

Muszę przyznać, że to był bardzo głupi pomysł. Minęło trzydzieści lat, a ja wciąż nie byłam w prawdziwej Afryce (bo Egiptu czy Tunezji nie liczę – prawdziwy Czarny Ląd zaczyna się na południe od Sahary). W moim życiu mężczyźni się pojawiali i znikali. Jedni byli na krócej, inni na nieco dłużej, ale instynktownie czułam, że żaden z nich nie jest tym właściwym, z którym chcę pojechać na kontynent moich przodków.

I wtedy spotkałam bardzo mądrą kobietę – aktorkę Ewę Serwę, która powiedziała mi coś, co mnie kompletnie zaskoczyło:

– Czekasz na idealnego faceta? Nie doczekasz się! Jedź do Afryki z prawdziwą miłością swojego życia, czyli z twoją córką!

Jak to? Mam nie czekać na księcia z bajki, który zabierze mnie do wyśnionej Afryki? Mam tam po prostu pojechać z Vanessą?

A właściwie, to czemu nie? Skoro mężczyźni mojego życia nie dawali rady, to czekanie na to, aż się ogarną, było czystą naiwnością. Ja, absolwentka Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu, powinnam już dawno zmienić strategię. W końcu w moim życiu mogłam zawsze liczyć tylko na siebie. I na moją mamę…

Mama! Że też o niej wcześniej nie pomyślałam. Przecież ona też marzyła o tym, by tata zabrał ją do Afryki. I nigdy tego nie zrobił.

No to już wiedziałam, że musimy pojechać we trzy. Trzy muszkieterki: Iza, Vanessa i Omenaa.

I jak to w życiu bywa, gdy podjęłam właściwą decyzję, okazja, żeby się spełniło moje marzenie, pojawiła się niespodziewanie. I to już niemal następnego ranka.Nie dostałam jednej propozycji, tylko od razu dwie. Tak, jakby ktoś nade mną czuwał i martwił się, że przegapię swoją szansę. Najpierw biuro podróży Itaka zaproponowało mi, żebym została twarzą ich katalogu na 2015 rok. I w tym samym czasie Burda Media – wydawca dwutygodnika „Gala”, złożył propozycję, żebym razem z moją córką wystąpiła na okładce dodatku specjalnego „Gala Kids”. Wiązało się to z wyjazdem i sesją zdjęciową w jakimś ciepłym, egzotycznym miejscu. Trudno byłoby sobie wyobrazić lepsze połączenie. Dlatego na początku marca spotkaliśmy się w kawiarni DD TVN: przedstawiciele redakcji „Gali” i biura podróży Itaka oraz ja. Warszawa była jeszcze w okowach zimy, ale w kawiarni rozchodził się przyjemny zapach świeżo palonej kawy. Odwiesiłam kurtkę na wieszak i zapytałam wprost:

– To dokąd jedziemy?

Najpierw zaproponowano mi Meksyk. Potem Tajlandię. Ale ja już byłam nastawiona na inny kierunek.

– A macie coś w Afryce?

Zauważyłam, jak wymienili spojrzenia. Chyba nie spodziewali się, że Murzynka będzie chciała jechać do Afryki. Możliwe, że rozmawiali wcześniej z Patrycją Kazadi albo Olą Szwed – dwiema kolorowymi dziewczynami, które obok mnie zrobiły karierę w polskim show-biznesie. Odnoszę wrażenie, że wolałyby ukryć swoją egzotyczną urodę, nie kojarzyć się z Afryką. Nie winię ich – sama przez lata prostowałam włosy, by nie sterczały naturalnie jak lwia grzywa, i ubierałam się jak grzeczna bizneswoman. Tylko teraz jestem już w zupełnie innym miejscu.

– Mamy w ofercie Kenię… – powiedział cicho przedstawiciel Itaki. – Jeśli pani chce…

Czy ja chcę? Oczywiście! Jasna sprawa! Wprawdzie wolałabym Ghanę. Tam też są ocean, plaże i egzotyka. Ale nie będę marudzić. Kenia to prawdziwy Czarny Ląd. Zaczynam mówić coraz szybciej i z coraz większym entuzjazmem. To ma być moja pierwsza wyprawa do Afryki. Wreszcie spełni się moje marzenie. Rozmowa schodzi na pomysły na sesję zdjęciową. Tłumaczę, że nie chcę być wymuskaną Europejką w kostiumie od Diora.

– Pokażmy prawdziwą Afrykę! – emocjonuję się. – Założę kolorowy zawój na głowę, pojedźmy na safari! Niech to będzie barwne, egzotyczne!

Widzę, jak wszyscy się uśmiechają. Później dowiem się, że kamień spadł im z serca. Nie byli pewni, czy się nie obrażę, gdy poproszą mnie o włożenie afrykańskiego stroju, który podkreśli tę część mojej tożsamości, która jest afrykańskim dziedzictwem. Jedno z moich zdjęć w kenijskim kobiecym turbanie trafi potem na billboardy. Ludzie będą się zatrzymywać, zadzierać głowy, zastanawiać, czy to naprawdę ja. Ale po tej kampanii usłyszę bardzo dużo głosów sympatii. Na zdjęciach będzie widać, że jestem szczęśliwa i dumna z tego, że moje korzenie są w Afryce. To się czuje.

Ale zanim wyjechaliśmy, nie było tak łatwo.

– Nie boisz się lecieć do Afryki? – dopytywały koleżanki z redakcji z nutką fałszywej troski, przez którą przebijała zazdrość. – A nie przywieziesz stamtąd eboli?

Do jasnej cholery, czy inteligentnym ludziom trzeba tłumaczyć jak dzieciom, że Afryka ma ponad pięćdziesiąt krajów, a ebola występuje w trzech? Ognisko tej choroby jest w Liberii, skąd bliżej do Hiszpanii niż do Kenii. Co byśmy pomyśleli o kimś z USA, kto odwołuje wizytę w Warszawie, bo w Portugalii szaleje groźny wirus?

Okazało się jednak, że najtrudniejsza rozmowa jest dopiero przede mną.

– Mamo, ja nie chcę jechać… – wyszeptała mi Vanessa, gdy wróciłam do domu, po szczególnie ciężkim dniu. Od świtu nagrywaliśmy program w górach, na południu Polski. Potem osiem godzin wracaliśmy w ciężkich, zimowych warunkach do Warszawy. Następnego dnia miałyśmy rano umówioną wizytę u lekarza, specjalisty od medycyny podróży, na serię szczepień. Marzyłam tylko o tym, by wziąć gorącą kąpiel i położyć się do łóżka. Ale słowa mojej córki kompletnie wytrąciły mnie z równowagi. Jak to?! Ona nie chce jechać? Ja w jej wieku marzyłam już, żeby tata zabrał mnie do Afryki. Prosiłam go o to. Śniłam o tym! A ona, kiedy dostaje to wyłożone na tacy, nagle mówi mi: „Nie chcę”?

Przecież jej nie zmuszę… Pojechać bez niej? Niemożliwe! Już wszystko jest załatwione. Mamy zrobić sesję okładkową dla „Gali Kids”. Kontrakt podpisany, klamka zapadła. A ona nie chce… O co jej chodzi?

Miałam nieprzespaną noc. Przewracałam się z boku na bok, słuchając irytująco tykającego zegara i gorączkowo się zastanawiałam, co zrobić. Byłam wściekła, że ta mała torpeduje moje marzenia. Z drugiej strony, starałam się dociec i zrozumieć, czego ona może się bać. Bo w jej głosie wyczułam strach. Zaczęłam sobie przypominać, jakie informacje z Afryki podawały w ostatnim czasie serwisy informacyjne. Co takiego się stało, że moja dzielna Vanessa, która niczego się nie obawia, skoczyła ze mną ze spadochronem z czterech tysięcy metrów, gra w piłkę ręczną, ostro walczy o swoje i zawsze jest moją opoką, nagle się wycofuje z czegoś, co było dla mnie tak ważne…

I wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że jeśli w polskich mediach mówi się o Afryce, to tylko wtedy, gdy wybucha tam:

– bomba

– epidemia

– wojna domowa

– rewolucja

– kolejna susza

– klęska głodu

Wiadomości pozytywnych – brak.

Nigdy o Afryce nie pisze ani nie mówi się w programach informacyjnych w pozytywnym kontekście. No to jak Vanessa, która mimo śniadej cery jest Polką z krwi i kości, ma się cieszyć na wyjazd do tego „zakazanego miejsca”, gdzie panują tylko przemoc, brud, smród i ubóstwo?

Zapaliłam lampkę nocną i sięgnęłam po laptop. Miałam kilka godzin, zanim wzejdzie zimne, mazowieckie słońce, na przekonanie najważniejszej osoby w moim życiu, że Afryka nie jest taka straszna, jak jej się wydaje.

Vanessa tuż przed skokiem ze spadochronem 1 lipca 2013 roku. Początkowo była bardzo niechętna, bała się o mnie, gdy zdecydowałam się oddać skok z pięciu tysięcy metrów. Później dała się namówić, bo miał jej towarzyszyć doświadczony instruktor. Było świetnie! Spójrzcie na napis na samolocie – co za zbieg okoliczności, dopiero teraz to zauważyłam. Właśnie tak mówię na moją córkę: SuperVan!

Podeszłam do tego zadania jak do najważniejszej biznesowej prezentacji w moim życiu. Ściągnęłam najpiękniejsze zdjęcia z katalogów biur podróży i pokazałam Afrykę moich marzeń: kontynent bujnej przyrody, uśmiechniętych ludzi, wspaniałych krajobrazów i niezwykle ciekawej historii sięgającej początków ludzkości.

Rano włożyłam sto procent swoich umiejętności, żeby zaprezentować mojej córce nasz wyjazd od jak najatrakcyjniejszej strony. Widziałam, jak się waha. Wciąż się boi, ale powoli zaczyna ją kusić możliwość zobaczenia tych wszystkich cudów: dzikich zwierząt, białych plaż, na których w stronę lazurowej wody pochylają swoje zielone pióropusze palmy kokosowe, czy krystalicznie czystej wody w ciepłych basenach luksusowych hoteli.

W końcu odniosłam upragniony sukces. Z ociąganiem skinęła głową. Tak. Ostatecznie, może być… Pojedźmy razem do tej Afryki, skoro mamie tak bardzo na tym zależy.

Najpierw jednak trzeba było przejść przez obowiązkowe szczepienia. Pojechałam do przychodni z duszą na ramieniu. Niepotrzebnie się bałam. Trafiłyśmy na cudowną lekarkę, doktor Irenę Dziewońską, która gdy tylko usłyszała, że z Vanessą i moją mamą wybieramy się do Kenii, cała się rozpromieniła. Zaczęła nam opowiadać o Afryce jako cudownym miejscu z fantastycznymi ludźmi. Nauczyła Vanessę zabawnej piosenki w suahili – Jumbo bwana! – którą miałyśmy usłyszeć w Kenii setki razy. Moja córka wreszcie się uśmiechnęła i chyba zaczęła cieszyć na ten wyjazd. A ja odetchnęłam z ulgą.

Nie wiedziałam, że prawdziwe kłopoty miały dopiero nadejść.

„Nie dogadaliśmy się” – napisał mi krótko fotograf, z którym stale współpracowałam i o którego walczyłam, żeby właśnie on wyruszył z nami do Kenii.

Serce gwałtownie mi zabiło. Jak to? O co chodzi?

Dlaczego tak mi na nim zależało? W czym lepszy był ten, a nie cały legion podobnych mu profesjonalistów, których rolą jest dobrze wybrać kadr i w odpowiednim momencie nacisnąć spust migawki?

Niełatwo to wytłumaczyć komuś, kto nigdy nie był w mojej sytuacji. Przy sesji zdjęciowej naprawdę niezwykle ważne jest zaufanie do ekipy. Dlatego większość gwiazd, kiedy godzi się na zdjęcia, prosi o to, by zatrudnić fotografa, fryzjera czy makijażystkę, z którymi dobrze im się pracuje. Stylista, który mnie zna na wylot, wie, co i jak zrobić, żeby na zdjęciu podkreślić te rzeczy, które na to zasługują, a z kolei zatuszować te, które tego wymagają. To nie jest żadna tajemnica, że nawet Julia Roberts czy Heidi Klum bez makijażu i z rozczochranymi włosami wyglądają – delikatnie to ujmując – inaczej, niżby pragnęły. Fotograf jest równie ważny, a może nawet jeszcze ważniejszy niż dobry, zaufany stylista. Pomiędzy modelką a artystą, który maluje obiektywem jej portret, muszą być chemia i pełne zaufanie. Tylko wtedy współpraca układa się harmonijnie, a wszystkie życzenia fotografa są przez modelkę bez szemrania spełniane. Dlatego tak bardzo zależało mi na „swoim” fotografie. Ale okazało się, że on potraktował to zlecenie jak skok na kasę i wydawało mu się, że zapłacą mu za zdjęcia każdą, nawet najbardziej absurdalną cenę, jakiej tylko zażąda.

Przeliczył się.

Odebrałam telefon z wydawnictwa.

– Fotograf postawił nam warunki, na które nie możemy się zgodzić.

– Rozumiem. Co robimy?

– Czy nie masz nic przeciwko temu, żeby twoim nowym fotografem był Marcin Suder?

Tak się akurat złożyło, że kilka tygodni wcześniej poznałam Marcina na sesji zdjęciowej dla firmy Blue Dragon sprzedającej sushi. Już wtedy dał się poznać jako obdarzony niezwykłym spokojem i pogodą ducha profesjonalista. Wiedziałam też, że nie jest „zwykłym” fotografem mody, czyli jednym z tych celebrytów, którzy pracują wyłącznie otoczeni wianuszkiem wiernych fanów i potakiwaczy, a tak naprawdę mają w nosie to, komu robią zdjęcia i gdzie.

Marcin jest na co dzień fotoreporterem.

Wiem, że uwielbiają tak o sobie mówić zwykli paparazzi, którzy uprzykrzają życie sławnym i bogatym. Ale Marcin nie miał z tą podrzędną branżą nic wspólnego. On był prawdziwym fotoreporterem. Zwiedził już ponad sto krajów. Sporo podróżował po Afryce i Bliskim Wschodzie. Był na niejednej wojnie, a niedawno przeżył mrożącą krew w żyłach przygodę, gdy porwano go w Syrii. Pisały o tym wszystkie gazety. To cud, że żyje, a nie skończył z obciętą głową jak wielu jego kolegów.

Jeśli miałabym wybrać kogoś, z kim chcę jechać na koniec świata, wskazałabym bez wahania właśnie jego. Więc co mogłam odpowiedzieć?

– Super! Bardzo się cieszę, że to będzie on!

Miałam dobre przeczucie. Marcin okazał się genialnym fotografem i świetnym towarzyszem podróży. W Kenii spotykaliśmy się wieczorami i Vanessa słuchała z otwartymi ustami jego opowieści o Afryce. O przyczynach wojny w Kongo i Rwandzie. O kopalniach koltanu – minerału, bez którego nie działa żaden telefon komórkowy, a którego wydobycie w Afryce przynosi niebywałe zyski. Kilogram koltanu kosztuje na Czarnym Lądzie trzy dolary, a w USA można go sprzedać za sześćset. Nic dziwnego, że w krajach, które mają złoża tego minerału, wybuchają brutalne wojny. Bogactwo Afryki okazuje się jej przekleństwem. Marcin trzeźwo patrzył na politykę. Zbyt wiele widział i przeżył, żeby być obojętnym i pilnować tylko własnego portfela. Miałam nawet wrażenie, że czuje większą wspólnotę z czarnoskórymi mieszkańcami Afryki niż z Europejczykami. Kompletnie nie pasował do ekipy, w której przyszło mu pracować. Wśród stylistek, makijażystek i fryzjerów mógł się czuć źle. A ja to doskonale rozumiałam.

Bo pierwszy raz odniosłam wrażenie, że powinnam się rozdwoić. Byłam zarówno Polką, jak i Afrykanką. Pojechałam do Kenii jako gwiazda, ale gwiazdorskie maniery niektórych członków ekipy mnie mierziły i odpychały. Słuchałam opowieści chłopaka, który był globtroterem i absolutnie nie identyfikował się z luksusowymi oczekiwaniami sztabu ludzi, którzy przyjechali tu z nim na sesję zdjęciową, i całym sercem byłam po jego stronie. Na dokładkę, podczas naszego pobytu doszło do kilku sytuacji, które radykalnie zmieniły moją opinię o rodakach znad Wisły.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: