Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Gość - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
3 listopada 2022
Ebook
32,00 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
32,00

Gość - ebook

W przestrzeń, w którą wkracza, gość wnosi zawsze element inności. Czasem zjawia się na krótko, by ruszyć w dalszą drogę, czasem na przemian przychodzi i odchodzi, czasem już zostaje, przestając być, kim był, czyli gościem właśnie. Zdarza się, że wizyta tego radykalnego innego, szczególnie jeśli się przedłuża, burzy dobre samopoczucie i światopogląd gospodarza, często wzbudzając w nim wrogość, niechęć i władczość ukryte pod maską empatii.

Kiedy więc do przepastnego domu bohaterki tej powieści wprowadza się nowy lokator, niemal natychmiast w ruch zostaje wprawiona dialektyka gościnności zagarniająca kolejne przestrzenie życia i przestrzenie tekstu. Kto tu się komu narzuca, kto na kim wywiera presję, kto czegoś wymaga, a kto się podporządkowuje?

Ariane Koch, laureatka Szwajcarskiej Nagrody Literackiej, w swojej oszczędnej, wycyzelowanej prozie przetłumaczonej przez Zofię Sucharską opowiada historię pewnej nieistotnej z pozoru znajomości – tajemniczej narratorki i anonimowego przybysza. Kameralna scenografia tego spotkania służy jej jednak za arenę namysłu nad najbardziej palącymi problemami współczesnych społeczeństw Zachodu: nad integracją i asymilacją, nad migracją i tolerancją, wreszcie – nad przyszłością kultury, która występuje przeciw samej sobie, zamiast szansy widząc w innym zagrożenie.

 

Fragment książki:

Temu, kto chce się pozbyć gościa, zaleca się go wygłodzić. Produkty spożywcze powinny być zapakowane próżniowo. Należy zaprzestać chodzenia po zakupy. Spiżarka powinna zostać zabezpieczona korowodem zamków. Gdy tylko gość uzna, że jest sam, i ruszy wygłodniały w stronę szafek, nie znajdzie w nich nic do jedzenia. Okoliczności te sprawią, że natychmiast się rozbestwi. Nie da jednak tego po sobie poznać, bo musi okazywać wdzięczność – a ta powinna przepełniać go do granic – wynikającą z tymczasowego dachu nad głową czy też faktu, że jego pobyt jest tolerowany. Wygłodniałego gościa po początkowym rozdrażnieniu ogarnie apatia, która sprawi, że stanie się posłuszny.

 

Ariane Koch (ur. 1988) – autorka sztuk teatralnych, słuchowisk i tekstów prozatorskich. Za swoje utwory została uhonorowana wieloma nagrodami, a jej dramaty były wystawiane między innymi w Bazylei, Berlinie, Kairze, Stambule i Moskwie. „Gość” to jej debiut powieściowy, za który otrzymała Szwajcarską Nagrodę Literacką.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-964696-3-2
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Gość sie­dzi przy sto­le i je małe cząst­ki man­da­ryn­ki. Gdy rze­czy są prze­sad­nie małe, wy­krzy­wiam twarz i kła­dę dłoń na ser­cu albo tam, gdzie się ono przy­pusz­czal­nie znaj­du­je. Za­wsze mo­żna było sku­tecz­nie od­wie­ść mnie od złe­go, po­ka­zu­jąc mi mi­nia­tu­ry.

Gość jest bar­dzo de­li­kat­ny, tak de­li­kat­ny, że nie­mal roz­wie­wa się na wie­trze. Po­cząt­ko­wo tego nie za­uwa­ży­łam, bo po­tra­fi sku­tecz­nie się ma­sko­wać. Ko­muś tak de­li­kat­ne­mu jak gość gro­zi ogrom­ne nie­bez­pie­cze­ństwo. Z ła­two­ścią może do­stać się w szpo­ny ja­ki­chś sza­le­ńców. Mój pra­dzia­dek był na przy­kład sza­no­wa­nym przy­wód­cą sek­ty. Nie­ste­ty nie mia­łam przy­jem­no­ści po­znać go oso­bi­ście. Zo­sta­ło mi po nim tyl­ko jed­no zdjęcie, na któ­rym sie­dzi przy biur­ku, z rów­niut­kim prze­dzia­łkiem i wzro­kiem skie­ro­wa­nym ku wi­zjo­ner­skiej przy­szło­ści. Po­nad­to fa­scy­nu­je mnie fakt, że ka­za­nia, któ­ry­mi sy­pał jak z ręka­wa, były niby czy­stą im­pro­wi­za­cją; po­dob­no rzu­cał Pi­smo Świ­ęte na mów­ni­cę, po­zwa­la­jąc ła­ska­wej ręce Pana otwo­rzyć je na wy­bra­nym frag­men­cie, i tym sa­mym uzy­ski­wał ich go­to­wą tre­ść.

Mój pra­dzia­dek po­wie­dzia­łby pew­nie, że na­le­ży za­ufać stro­nie, na któ­rej otwo­rzy­ło się Pi­smo Świ­ęte, a czło­wiek jest tyl­ko słu­gą Boga i nie po­zo­sta­je mu nic in­ne­go, jak pod­dać się jego woli.

.

W po­bli­żu mia­stecz­ka, w któ­rym roz­ło­ży­łam się na do­bre ni­czym w sar­ko­fa­gu, znaj­du­je się wy­so­ka, przy­po­mi­na­jąca pi­ra­mi­dę góra – w prze­ci­wie­ństwie do praw­dzi­we­go cudu świa­ta nie mo­żna jed­nak zwie­dzać jej od środ­ka, a poza tym po­kry­wa ją śnieg. Mo­żna za to, je­śli ko­muś bar­dzo za­le­ży, wspi­ąć się na szczyt. Oso­bi­ście mó­wię „pas”, zbrzy­dł mi tam­ten wi­dok. Wi­dać mniej, ni­żbym so­bie tego ży­czy­ła, wolę więc tkwić u stóp góry. Nie­któ­rzy boją się jej cie­nia.

W mia­stecz­ku znam wszyst­kich, ale za­zwy­czaj za­cho­wu­ję się tak, jak­bym nie zna­ła ni­ko­go. Wła­ści­wie na ka­żdym rogu coś prze­ży­łam, ró­żne war­stwy cza­su na­ło­ży­ły się na sie­bie. Lu­dzie tło­czą się w ba­rze w ron­dlu tuż obok mo­je­go domu. Po­cząt­ko­wo otwar­to go na sto dni, z któ­rych w ko­ńcu zro­bi­ły się ty­si­ące. Co ty­dzień po­ja­wia się inny kel­ner, je­den gor­szy od dru­gie­go, ka­żdy ma jed­nak wło­sy gład­ko upi­ęte do góry, i mo­żna stwier­dzić, że ni­g­dy nie dzia­ło się tu nic cie­ka­we­go. Od za­wsze wie­dzia­łam, że je­stem nie­wdzi­ęcz­na. Moi ro­dzi­ce już daw­no mi to prze­po­wia­da­li, a ja ni­g­dy nie za­prze­cza­łam.

Gość był no­wo­ścią, po­ja­wił się zni­kąd. Wy­sia­dł z po­ci­ągu, za­ko­ły­sał wa­liz­ka­mi i na­sze spoj­rze­nia się skrzy­żo­wa­ły. Nie je­stem pew­na, czy sam wpa­dł na nie­do­rzecz­ny po­my­sł, by tu przy­je­chać. Sta­łam po dru­giej stro­nie pe­ro­nu, go­to­wa do od­jaz­du, albo po pro­stu kręci­łam się po dwor­cu, spraw­dza­jąc, do­kąd mo­gła­bym po­je­chać. Ni­g­dy jed­nak nie wsia­dłam do żad­ne­go po­ci­ągu.

Nie prze­czę: Gdy moje spoj­rze­nie zza szkieł oku­la­rów w zło­tych opraw­kach po raz pierw­szy za­trzy­ma­ło się na nim na dłu­żej, gość wy­dał mi się zna­jo­my – a może to on przy­ja­źnie wpa­try­wał się we mnie zza swo­ich szkieł, sto­jąc po dru­giej stro­nie pe­ro­nu, i obo­je wie­dzie­li­śmy, że nad­cho­dzi­my z od­wrot­nych kie­run­ków, a ju­tro lub naj­pó­źniej po­ju­trze znów wy­ru­szy­my w prze­ciw­ne stro­ny? Owo spoj­rze­nie za­pa­dło mi w pa­mi­ęć – to jego szu­kam, a cza­sem od­naj­du­ję u in­nych, tak jak dziś w te­le­wi­zji u pro­wa­dzące­go fi­lo­zo­ficz­ną dys­ku­sję, gdy wpa­try­wał się w mło­de­go fran­cu­skie­go pi­sa­rza.

.

W ra­diu usły­sza­łam, że zwie­rzęta w zoo od­zwy­cza­iły się od lu­dzi i wy­star­czy naj­mniej­szy ruch ze stro­ny czło­wie­ka, by rzu­ci­ły się do uciecz­ki, zwłasz­cza fla­min­gi. Spodo­ba­ła mi się myśl, że lu­dzie prze­cha­dza­ją się po zoo, pod­czas gdy zwie­rzęta tyl­ko cze­ka­ją na oka­zję, by się stam­tąd wy­rwać.

Na­stęp­nie wy­wia­du na te­mat mia­stecz­ka – gdzie uro­dzi­łam się wbrew wła­snej woli i gdzie nie mam za­mia­ru umrzeć – udzie­lał lo­kal­ny prze­wod­nik, któ­ry tłu­ma­czył, że na­le­ży roz­kręcić tu­ry­sty­kę i uka­zać małą miej­sco­wo­ść jako me­tro­po­lię. Wy­po­wie­dź ta wy­da­ła mi się tak nie­do­rzecz­na, że nie wie­dzia­łam, co z nią po­cząć. W ron­dlu ba­ro­wy kon­tu­ar obło­żo­ny fo­lią imi­tu­jącą mar­mur po­kry­wa­ły okrusz­ki po cro­is­san­cie. Lśni­ły w sło­ńcu jak zło­to. Choć góra, ci­ągnął prze­wod­nik, sta­no­wi nie­ma­łą atrak­cję, to pro­wa­dząca na nią ko­lej­ka już się roz­pa­da, gon­do­le nie­bez­piecz­nie się chwie­ją i ko­niecz­ny jest nie­zwłocz­ny re­mont.

Do­tych­czas nie zda­rza­ło mi się prze­sia­dy­wać w ba­rze już w po­łud­nie, ale po­ja­wie­nie się go­ścia spra­wi­ło, że tego po­ran­ka wy­szłam z domu, chcąc go od­szu­kać.

Po uli­cach cho­dzi­li lu­dzie, a ja by­łam w sta­nie do­strzec tyl­ko ich kon­tu­ry. Ob­ser­wo­wa­łam zre­zy­gno­wa­ną mat­kę z dziec­kiem, któ­re w sza­le ci­ągnęło ją za rękę. Sie­dzia­łam z nogą na nogę przy mar­mu­ro­wym kon­tu­arze i wy­obra­ża­łam so­bie, że w tej ma­łej miej­sco­wo­ści miesz­ka­ją tyl­ko ma­lut­cy lu­dzie, któ­rzy je­żdżą ma­lut­ki­mi ro­we­ra­mi i z ma­lut­kich fi­li­ża­nek po­pi­ja­ją ri­stret­to; że bez pro­ble­mu mogę wzi­ąć ron­del do ręki, ob­ró­cić go i obej­rzeć ze wszyst­kich stron, pod­czas gdy lu­dzie przy ba­rze z wrza­skiem usi­łu­ją przy­trzy­mać się jego kra­wędzi, a ich ma­lut­kie na­po­je spa­da­ją w otchłań, za­mie­nia­jąc się w kro­pel­ki na mo­ich dżin­sach. Za­wie­sze­ni nad prze­pa­ścią wpa­tru­ją się we mnie ma­lut­ki­mi ocza­mi, gdy roz­ry­wam ron­del w środ­ku jak pączek z dziur­ką. Wy­obra­ża­łam so­bie, że mia­stecz­ko sta­je się co­raz mniej­sze i mniej­sze, aż kur­czy się do ma­lut­kie­go punk­ci­ku i tyl­ko ja po­zo­sta­ję duża, więc nie ma tam dla mnie miej­sca. Po­tem uświa­do­mi­łam so­bie, że już się tak sta­ło.

W ra­diu le­ciał te­raz re­por­taż o na­ra­sta­jącej fali prze­mo­cy wo­bec pie­lęgnia­rzy. Kel­ner ści­szył od­bior­nik i gło­sy roz­pły­nęły się w po­wie­trzu.

.

Lu­dzie leżą pod za­da­sze­nia­mi, cza­sem w śpi­wo­rach, cza­sem w na­mio­tach, a cza­sem w śpi­wo­rach w na­mio­tach. Ba­ga­że trzy­ma­ją za­zwy­czaj po­upy­cha­ne w stu­dzien­kach w as­fal­cie, któ­re są za­bez­pie­czo­ne nie­wiel­ki­mi wła­za­mi. Wie­lo­krot­nie wi­dzia­łam, jak wy­do­sta­ją się z otwo­rów, ci­ągnąc za sobą nie­fo­rem­ne pa­kun­ki. Prze­jęli bar­wę do­mów, przed któ­ry­mi leżą, są sza­rzy jak as­falt, pod­czas gdy ich na­mio­ty i śpi­wo­ry w ża­ró­wia­stych ko­lo­rach świe­cą przez całe mia­sto. Zimą po­ja­wia się eki­pa w po­ma­ra­ńczo­wych ka­mi­zel­kach, któ­rej człon­ko­wie po­szu­ku­ją lu­dzi bez sta­łe­go miej­sca za­miesz­ka­nia i przy­no­szą im ar­ty­ku­ły spo­żyw­cze, a cza­sem też mo­kre chu­s­tecz­ki.

Jest wśród nich ko­bie­ta, któ­ra już nie­raz rzu­ci­ła mi się w oczy. Za dnia, ubra­na nie­na­gan­nie, w ja­sno­sza­ry płaszcz, pędzi uli­cą, jak­by szła do pra­cy. Gdy za­pa­da zmrok, w po­wy­ci­ąga­nych dre­sach wsu­wa się do śpi­wo­ra i zo­bo­jęt­nia­ła pa­trzy mi w twarz, a ja od­wza­jem­niam spoj­rze­nie, ko­lej­ny raz prze­cho­dząc przez uli­cę, w dro­dze z ron­dla do domu lub na od­wrót. Nie od­zy­wa­my się do sie­bie, łączy nas tyl­ko to spoj­rze­nie.

Na ko­ńcu uli­cy – w miej­scu, gdzie ko­bie­cie zda­rza się cza­sem uło­żyć do snu – znaj­du­je się sklep me­blo­wy spe­cja­li­zu­jący się w ka­na­pach. Ów sklep mo­żna by wła­ści­wie na­zwać skle­pem z ka­na­pa­mi – tak cia­sno sto­ją obok sie­bie na wy­sta­wie. Go­dzi­ny otwar­cia wy­dłu­żo­no do pó­źne­go wie­czo­ru, by mo­gły od­wie­dzać go ta­kże oso­by czyn­ne za­wo­do­wo. Do środ­ka często wcho­dzą pary, któ­re sia­da­ją na wszyst­kich ka­na­pach po ko­lei, po czym wy­cho­dzą, a na ich twa­rzach ma­lu­je się zdu­mie­nie do­ko­na­nym za­ku­pem. Wkrót­ce zo­sta­nie im do­ręczo­na góra waty. Wkrót­ce przed ich do­mem za­trzy­ma się ci­ęża­rów­ka. Wkrót­ce dwóch fa­ce­tów wy­ci­ągnie z niej pa­ku­nek i wtasz­czy go po scho­dach, ude­rza­jąc nim o wszyst­ko do­oko­ła. Wkrót­ce góra waty sta­nie w miesz­ka­niu pary, któ­ra z nie­do­wie­rza­niem usi­ądzie i za­pad­nie się w jej mi­ęk­ko­ści.

Cza­sa­mi wo­la­ła­bym mieć gor­szy wzrok. Wów­czas jed­nak mo­gła­bym nie zo­ba­czyć, jak gość w świe­tle jed­ne­go z re­flek­to­rów po­da­je przez okrągły kon­tu­ar obce mu mo­ne­ty. Sie­dzie­li­śmy na­prze­ciw sie­bie w ron­dlu w bez­piecz­nej od­le­gło­ści, go­dzi­na­mi po­pi­ja­jąc jed­no piwo, a po­tem za­ma­wia­jąc ko­lej­ne. Jed­no z nas po jed­nej stro­nie, dru­gie po dru­giej. Oś spoj­rze­nia prze­bie­ga­ła przez okrąg i łączy­ła nas, dwa punk­ty, prze­ci­na­jąc śro­dek i prze­stępu­jące­go z nogi na nogę kel­ne­ra. Być może nie pierw­szy i nie ostat­ni raz kre­śli­łam w ron­dlu ta­kie li­nie. W tym mie­ście w ogó­le nikt już nie śpi, wi­ęk­szo­ść sie­dzi przy ba­rze, po­pi­ja­jąc al­ko­hol z cy­no­wych kub­ków i za­sta­na­wia­jąc się, z kim i z któ­rej stro­ny by tu roz­po­cząć ro­mans. Często uda­je mi się prze­wi­dzieć przy­szłe li­nie łączące go­ści, po­ten­cjal­ne punk­ty, w któ­rych siecz­na prze­tnie okrąg. Gdy ktoś pró­bu­je się do mnie zbli­żyć, za­zwy­czaj po pro­stu ru­szam po okręgu w prze­ciw­nym kie­run­ku, więc ni­g­dy do sie­bie nie do­cho­dzi­my i od­le­gło­ść mi­ędzy nami nie ule­ga zmia­nie. Od cza­su do cza­su ja też otrzy­mu­ję bo­wiem li­sty od ob­cych mężczyzn; pi­szą w nich, że mnie zo­ba­czy­li i choć się nie zna­my, urze­kł ich mój uśmiech, któ­rym – co do tego nie mają wąt­pli­wo­ści – ob­da­rzy­łam wła­śnie ich. Mimo naj­szczer­szych chęci nie przy­po­mi­nam so­bie, bym uśmiech­nęła się choć raz.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: