- W empik go
Gospodarz i parobek - ebook
Gospodarz i parobek - ebook
Wasyl Andreicz to przykład znienawidzonego przez chłopstwo kupca; oszust i wyzyskiwacz, który pod płaszczem dobrych intencji i wspaniałych umów, myślał tylko i wyłącznie o sobie i swoim zarobku; nieważne było kim dla niego jesteś - obcą osobą czy bliskim współpracownikiem - pieniądz musiał się zgadzać. Kupiec bardzo chciał stać się właścicielem lasu, oczywiście zaniżając jego cenę parokrotnie, jednak ta wyprawa okaże się trudniejsza niż myślał, pomimo tego, że wyjątkowo do pomocy wziął swojego parobka Nikitę...
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-267-5458-2 |
Rozmiar pliku: | 280 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Było to w roku 70-ym, nazajutrz po świętym Mikołaju zimowym, a więc 7-go grudnia.
W parafii był odpust, to też właściciel osady wiejskiej kupiec 2-ej gildyi, Wasyl Andreicz Brechunow, nie mógł wyróżniać się od innych i w cerkwi być musiał, tembardziej, że był starostą cerkiewnym, a i w domu trzeba było przyjąć i ugościć krewnych, przyjaciół a znajomych.
Ale ostatni goście już się rozjechali i Wasyl Andreicz spieszył się w drogę, aby kupcy z miasta go nie ubiegli i korzystnego nie dobili targu.
Młody dziedzic żądał za las dziesięć tysięcy rubli dlatego tylko, że Wasyl Andreicz dawał siedem, a siedm tysięcy, to była zaledwie trzecia część rzeczywistej wartości lasu.
Wasylowi Andreiczowi uda się może jaki tysiączek jeszcze utargować, bo las leżał w jego okręgu, zaś pomiędzy nim a wiejskimi kupcami z całego powiatu zdawien dawna był układ taki, że jeden kupiec nie podbijał ceny w okręgu drugiego. Wasyl Andreicz byłby więc spokojny; ale się dowiedział, że spekulanci drzewem z miasta gubernialnego mieli chrapkę na ten Goriaczynski lasek.
Dlatego to Wasyl postanowił jechać natychmiast i dobić targu z dziedzicem. Zaraz też po ukończonym odpuście, wyjął z kuferka rubli 700, z cerkiewnych pieniędzy, które miał u siebie w przechowaniu, dołożył 2,300 rs., tak żeby razem było 3,000 rs. i przeliczywszy je uważnie, schował w pugilares i gotów był wyruszać w drogę choćby zaraz.
Parobek Nikita, jedyny z parobków Wasyla Andreicza, nie pijany w tym dniu uroczystym, pobiegł co tchu zaprzęgać.
Nikita nie był w tym dniu pijany tylko dlatego, że był pijakiem; w przedadwentowe zapusty , przepiwszy przyodziewek i buty skórzane, odprzysiągł się od gorzałki i dwa miesiące nie brał jej w usta. Nie pił i teraz, choć przez dwa dni odpustu brała go pokusa, bo naokoło wszyscy pili. Nikita, był chłop 50-letni ze wsi pobliskiej, nie gospodarz, a jak powiadano, większa część życia zeszła mu nie w domu, za piecem, ale pomiędzy ludźmi. Lubiano go wszędzie, bo był pracowity, zręczny, niezmordowany w robocie, a przytem potulny; nigdzie jednak miejsca nie zagrzał, bo ze dwa razy na rok a nawet i częściej musiał się upijać na umór, a wtedy niedość, że wszystko co miał na sobie przepijał, ale robił się jeszcze zaczepny i zuchwały.
I Wasyl Andreicz nieraz go już ze służby wypędzał, ale przyjmował go znowu, ceniąc w nim uczciwość, dobre obchodzenie się z dobytkiem, a głównie — taniość.
Wasyl Andreicz płacił Nikicie nie 80 rubli rocznie, to jest tyle, ile był wart taki parobek, ale rubli 40, a wypłacał bez rachunku, po odrobince i to zwykle nie pieniędzmi, ale towarem ze sklepu.
Żona Nikity, Marta — dawniej urodziwa mołodyca, teraz tęga sobie wygadana baba — gospodarowała w chacie mężowskiej z małym wyrostkiem i dwoma dziewkami i nie wzywała Nikitę do domu, najprzód dlatego, że już od lat dwudziestu żyła z bednarzem — chłopem z drugiej wsi, który przy niej mieszkał — a powtóre, że choć pomiatała mężem, póki był trzeźwy, to go się bała, jak ognia, kiedy się upił.
Pewnego razu Nikita, będąc pijany, a chcąc zapewne odemścić się na żonie za uległość dni trzeźwych, rozbił jej kufer, wyjął z niego najbogatsze ubiory i chwyciwszy siekierę, na drobne kawałki pociął wszystkie spódnice i sarafany.
Cały swój zarobek Nikita oddawał żonie bez oporu.
A i teraz, na dwa dni przed odpustem, Marta przyjeżdżała do Wasyla Andreicza, wzięła u niego mąki pszennej, herbaty, cukru, sztof wódki, wszystkiego razem na rubli trzy, a oprócz tego pięć rubli pieniędzmi i dziękowała jak za łaskę, choć po najtańszej cenie robocizny, Nikicie, należało się od Wasyla Andreicza rubli ze dwadzieścia.
— Albo to ja z tobą jaki układ robiłem? — mówił Wasyl Andreicz do Nikity. — Potrzeba ci, bierz; odrobisz. Ja nie tak, jak inni gospodarze: czekaj a czekaj, a jeszcze płać kary. U mnie sprawiedliwość przedewszystkiem. Ty mi służysz, ja nie zapominam o tobie. A przyjdzie na ciebie bieda, to do mnie jak w dym; wiesz, że masz zawsze pieniądze gotowe, z góry, z dołu — jak sięzdarzy.
Wasyl Andreicz byłby przysiągł, że świadczy Nikicie dobrodziejstwa: tak go przekonywała wymowa własna a wszyscy też, poczynając od Nikity, utrzymywali go w tem mniemaniu
— No, przecież ja wiem, Wasyl Andreiczu, toż i służę, staram się, jak dla rodzonego ojca, o! wiem ja dobrze — odpowiadał Nikita, wiedząc dobrze, że go Wasyl Andreicz oszukuje, ale wiedząc także, że na to niema rady i że trzeba cierpieć, dopóki drugie miejsce się nie trafi, i brać, co dają.
I oto teraz, kiedy mu pan kazał zaprzęgać, Nikita ochoczo, jak zwykle i żwawo, choć powłócząc trochę nogami, pobiegł do wozowni, zdjął z gwoździa ciężką, rzemienną uzdę, brzękając dzwoneczkami przy wędzidłach, poszedł do zamkniętej obórki, w której osobno stał ten koń, którego Wasyl Andreicz zaprzęgać kazał.
— No, cóż sprzykrzyło ci się, głuptasku? — mówił, odpowiadając na ciche rżenie, którym go powitał źrebiec średniego wzrostu, nieco przysadzisty, ciemnogniady, z łysem na czole. — No, no, czasu jeszcze dosyć, najprzód muszę cię, kochanku, napoić. — Mówił z koniem zupełnie tak, jak się rozmawia z istotą, która nas rozumie, a otarłszy kaftanem zakurzony, a tłusty grzbiet z przedziałem pośrodku, piękną głowę źrebca wsunął w dułę, wyprostował mu uszy i kosmyk szerści na łbie pomiędzy uszami, zdjął wędzidło i do studni źrebca prowadził.
Wygramoliwszy się ostrożnie z zasypanej gnojem obórki, Łysek wyprostował się, dęba stawał, brykał, zamachując się niby tylnemi nogami na pędzącego za nim kłusem Nikitę.
— Brykaj sobie, brykaj — dogadywał mu Nikita, wiedząc, że Łysek wierzga zawsze ostrożnie, tak, że zaledwie mu dotknie półszubek. Nikita lubił bardzo te figle źrebca.
Napiwszy się wody studziennej dosyta, Łysek zżymnął się, parsknął mokrym pyskiem, przyczem woda strugami ociekła do koryta i znowu raźno wierzgnął.
— Nie chcesz, to nie, ale pamiętaj, że nic już nie dostaniesz, choćbyś prosił — Nikita przekładał poważnie i stanowczo; biegł do wozowni za Łyskiem, przytrzymując go za uzdę. Wesoły źrebiec brykał i parskał aż się po całem podwórzu rozlegało.
W podwórzu nie było nikogo z czeladzi, tylko obcy, przybyły na odpust mąż kucharki.
— Pójdź-no bratku, zapytaj do jakich sań każą zaprzęgać, do dużych, czy do małych — prosił go Nikita.
Mąż kucharki poszedł do domu i za chwilę wrócił z oznajmieniem, żeby zaprzęgać do małych saneczek.
Tymczasem Nikita nałożył już źrebcowi chomont, przywiązał mu na grzbiecie obite gwoździami siodełko, żeby uprząż nie gniotła i niosąc w jednem ręku lekką, ozdobną dułę, a drugą konia prowadząc, podszedł do dwóch par sani, stojących w wozowni.
— Jak do małych, to do małych — mówił, nakładając dułę źrebcowi.
Do zaprzęgania pomagał mąż kucharki.
Kiedy już wszystko było gotowe i pozostawało tylko przymocować lejce, Nikita posłał go do spichrza po słomę i do spiżarki po derę.
— No, no nie wyrywaj się tak — mówił, układając w saniach świeżo zmłóconą słomę, które przyniósł był mąż kucharki. — Ot jeszcze zaścielemy płachtę, derką przykryjemy. Wygodnie będzie siedzieć, aż miło — prawił głośno, zaściełając siedzenie. — Bóg zapłać, duszo droga — podziękował mężowi kucharki — co dwóch, to nie jeden. Robota idzie żwawo.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.