- W empik go
Gotowość. Kryzys bydgoski 1981 - ebook
Gotowość. Kryzys bydgoski 1981 - ebook
Ciąg wypadków w marcu 1981, zwany kryzysem bydgoskim, to mieszczący się w dwóch tygodniach przełom polityczny i społeczny w Polsce, który rozpoczął się w Bydgoszczy incydentem, sprowokowanym przez władze komunistyczne, a zakończył rozstrzygnięciem ogólnopolskim – o zasadniczym znaczeniu dla przyszłości kraju.
Publikacja przedstawia zapis tamtych wydarzeń, opowiedziany wyłącznie głosami świadków (głównych bohaterów zdarzeń, solidarnościowych i partyjnych przywódców oraz zwykłych obywateli). Odwołanie się do ich pamięci ma szczególne znaczenie, bowiem prosty wykaz faktów nie tłumaczy istoty przełomu – ważne są i racje po obu stronach tamtego starcia, i – w nie mniejszym stopniu – towarzyszące im emocje.
Prof. dr hab. Antoni Dudek w Posłowiu:
„W historii każdej rewolucji znaleźć można wydarzenie będące punktem zwrotnym w jej przebiegu. Niekiedy, jak pucz Korniłowa w 1917 roku w Rosji, oddziela ono jedną fazę rewolucji od drugiej. Może też – na wzór przewrotu termidoriańskiego we Francji – zwiastować wejście ruchu rewolucyjnego w fazę schyłkową. Ale zdarza się i tak, że wydarzenie takie stanowi apogeum fazy buntu społecznego. Następuje po nim naturalne rozładowanie nastrojów, przekreślające możliwość ich ponownej mobilizacji na podobnym poziomie przez dłuższy czas. Taką właśnie rolę podczas solidarnościowej rewolucji z lat 1980–81 odegrał kryzys bydgoski.”
Spis treści
Od Wydawcy
Postulat
Zwarcie
Przełom
Zacieranie
Rozdźwięk
Posłowie
Kalendarium
Spis źródeł
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-64476-52-5 |
Rozmiar pliku: | 715 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Seria „XX wiek. Zbliżenia” służy zrozumieniu kluczowych etapów historii Polski w tym jej szczególnym stuleciu. Także w Gotowości chodzi o proces zasadniczy dla zbiorowego losu, choć rozgrywający się w dniach i tygodniach, a nie – jak przy innych tytułach – w miesiącach i latach. Ten akurat, podobnie krótki i ważny jak Sierpień 80, miał w niemałym stopniu rozstrzygać o dekadach.
„Wydarzenia Bydgoskie”, a raczej: Marzec 81 – to ciąg wypadków, mieszczący się w dwóch tygodniach wiosny 1981, oznaczający kolejny przełom polityczny i społeczny w Polsce. Rozpoczął się incydentem w Bydgoszczy, a zakończył rozstrzygnięciem ogólnopolskim. Przedstawiamy jego zapis, dokonany wyłącznie głosami świadków – ich pamięć ma tu kluczowe znaczenie, bowiem sam wykaz faktów nie tłumaczy istoty przełomu. Ważne są postawy po obu stronach tamtego starcia.
W ciągu zdarzeń „bydgoskich” jest data centralna – piątek, 27 marca 1981 – jedyny raz wewnątrz systemu komunistycznego, gdy społeczeństwo całego kraju zjednoczyło się przeciw monopolistycznej władzy. Wtedy, przez cztery godziny, posłuszeństwo komunistom wypowiedzieli i bezpartyjni, i większość partyjnych. Tego samego dnia główni polscy funkcjonariusze systemu podpisali dokumenty ustalające kształt przyszłego stanu wojennego.
Sierpień 80 miał dwóch niezastępowalnych liderów – bez Bogdana Borusewicza nie byłoby tamtego strajku; bez Lecha Wałęsy nie skończyłby się zwycięstwem. Marzec 81 z kolei nie nastąpiłby, gdyby nie determinacja Jana Rulewskiego – trzeba było człowieka o takiej energii, który nie kalkulując ryzyka, zmusiłby władze do objawienia swych intencji i metod. To dzięki Rulewskiemu stanął cały kraj; skutecznie, choć chyba nie całkiem świadomie, doprowadził on strony konfliktu do odsłonięcia swych racji.
Tym razem zabrakło „drugiego” lidera. Teraz wszakże nie był potrzebny wódz buntu, ogniskujący w swojej postawie intencje i emocje strajkujących, lecz przywódca całego społeczeństwa, które mocniej zamanifestowało wolę przebudowy państwa. Ani Lech Wałęsa, ani nikt z jego doradców nie zdobył się w tym momencie na rolę męża stanu, który spróbowałby wykorzystać tę nieoczekiwaną gotowość dla dobra ogółu. Zamiast jasnego stanowiska „na przyszłość”, nastąpiło pokrętne wyjście z sytuacji.
Zaskakujące jest w tym kontekście pojawienie się po stronie władzy człowieka, który w tak narastającym napięciu potrafił formułować i realizować dalekosiężne cele komunistycznego państwa. W negocjacjach z „Solidarnością” był w stanie podejmować decyzje nieuzgodnione ze swym politycznym otoczeniem, które jednak z czasem zyskiwały potwierdzenie jako wybitnie skuteczne. Tyle że Mieczysław Rakowski służył wówczas złej sprawie, ewidentnie sprzecznej z polską racją stanu.
W Sierpniu 80 Polacy zyskali szansę niezależnego stanowienia o sobie. W Marcu 81 – nie wykorzystano okazji, by wymusić na władzy dalszy zasadniczy krok w tym procesie. Straszenie sowiecką inwazją, korzystne dla przywódców Peerelu, można dzisiaj potraktować jako akt ceremonialny, skoro w grudniu 1980 Sowieci nie dokonali planowanej inwazji, przy znacznie słabszej wtedy mobilizacji „Solidarności”, a potem – w grudniu 1981 – już wprost odmówili użycia swych wojsk, gdyby generałowi Jaruzelskiemu nie udał się atak na polskie społeczeństwo.
Tak odważna gotowość Polaków już się więcej nie powtórzyła. Nie było dalszych szans na zmiany o charakterze rewolucyjnym. Ani w grudniu 1981, ani w sierpniu 1982, ani w maju czy sierpniu 1988 – nie wykazano dostatecznej determinacji, by zwalczyć obezwładniający, znienawidzony system. Potrzebna była droga negocjacyjna. Niemniej jej powodzenie warunkowane było pamięcią 27 marca 1981. I peerelowscy władcy, i Sowieci wiedzieli, że Polaków stać na jednomyślne odwrócenie się od nich.
Zbigniew GluzaPostulat
URUCHOMIONA W SIERPNIU 80 ENERGIA SPOŁECZEŃSTWA PRZEOBRAŻA SIĘ W FALĘ SAMOORGANIZACJI WIĘKSZOŚCI GRUP ZAWODOWYCH CZY SPOŁECZNYCH. W PRZYPADKU ROLNIKÓW DĄŻENIE TO DŁUGO NAPOTYKA NA TWARDY OPÓR WŁADZ, CO POPYCHA ORGANIZATORÓW NIEZALEŻNEGO RUCHU CHŁOPSKIEGO DO RADYKALIZACJI DZIAŁAŃ.
ˆˇˆˇ
Tadeusz Jakubek (działacz „Solidarności Chłopskiej”):
Nasza „Solidarność” uformowała się nieco później, niż to zrobili robotnicy. Inna była specyfika zrzeszania się i działania w zakładach pracy, gdzie w jednym miejscu znajdowało się wiele osób, a inaczej wyglądało to na wsi, gdzie gospodarstwo od gospodarstwa jest znacznie oddalone. Ponadto wieś była rozbita i skłócona. Inne interesy mieli robotnicy rolni zatrudnieni w PGR-ach, inne ci w Rolniczych Spółdzielniach Produkcyjnych, a zupełnie inne rolnicy indywidualni. Po okresie powojennej kolektywizacji chłopi byli bardzo nieufni i wszystko, co nowe, przyjmowali z daleko idącą ostrożnością.
Gabriel Janowski (działacz niezależnego ruchu chłopskiego):
Jesienią 1980 roku ujawniły się trzy główne inicjatywy rolnicze. Ostatecznie przybrały one nazwy: „Solidarność Wiejska”, „Solidarność Chłopska” i „Solidarność” Rolników Indywidualnych. Ja byłem współzałożycielem „Solidarności” RI, ale dążyłem też do tego, by te wszystkie inicjatywy skupić w jeden związek. „Solidarność Wiejska” i „Chłopska” były bardzo zantagonizowane, tu nawet kwestia nazwy była drażliwa, stąd mój pomysł, żeby cały ruch nazywał się Niezależny Samorządny Związek Zawodowy Rolników Indywidualnych „Solidarność” – uważałem, że my jako rolnicy powinniśmy się wpisać w szeroki ruch „Solidarności”. Jednak władza żadną miarą nie chciała uznać naszego Związku.
Rolnicy w Polsce byli jedyną grupą niezależną ekonomicznie, choć częściowo podporządkowaną systemowi nakazowo-rozdzielczemu. Swoboda ekonomiczna rolników była znacznie większa niż robotników. I dlatego samoorganizacja tej grupy budziła taki opór władzy, która miała jeszcze w pamięci wielki niezależny ruch narodowy – PSL Stanisława Mikołajczyka.
Stefan Pastuszewski (dziennikarz, działacz bydgoskiej „Solidarności”):
„Solidarności” chłopskiej nie chciano zarejestrować. W doktrynie socjalistycznej wieś i gospodarka żywnościowa były traktowane jako ważny element strategii państwa. Zarejestrowanie chłopskiego związku przeszkodziłoby w procesie sterowania gospodarką. Chodziło też o to, by nie doszło do zbyt intensywnego rozwoju indywidualnych gospodarstw, bo własność to jest również poczucie wolności. Chciano więc, choćby symbolicznie, zachować sektor państwowy czy spółdzielczy w rolnictwie.
Stanisław Ciosek (minister ds. związków zawodowych, członek KC PZPR):
To się nie mieściło w koncepcji związku zawodowego – rolnik, właściciel ziemski nie był najemnym pracownikiem. On był przedsiębiorcą. Chłopi się buntowali z takich samych powodów jak wtedy cała Polska – i tych materialnych, i tych duchowych. Mieli dosyć tej gry z państwem, z biurokracją i akurat nie było na to innego sposobu jak założyć związek zawodowy… To się nie mieściło w doktrynie, no ale oni walczyli o lepsze życie. To był po prostu zwyczajny bunt, choć to rozwiązanie nie pasowało do systemu.
Andrzej Gwiazda (wiceprzewodniczący Krajowej Komisji Porozumiewawczej):
Popieranie rolników było ważne dla Polski, a więc było ważne dla „Solidarności”. Ograniczanie interesów rolników było bezdyskusyjne, chodziło choćby o dostęp do środków technicznych. Poza tym – to przecież byli nasi sojusznicy. W końcu na nasze strajki przyjeżdżały ze wsi furmanki z jedzeniem. Po prostu oni nas popierali i tak samo my ich popieraliśmy.
Lech Dymarski (członek KKP):
Jako Związek uczyniliśmy kwestię rejestracji rolników jednym z naszych postulatów. Osobiście poczułem się zmotywowany przez Prymasa, kardynała Wyszyńskiego. Jako delegacja poznańska odwiedziliśmy go w Gnieźnie. Wyszyński, jak wiadomo, raczej był skłonny powściągać żywioł rewolucyjny. Jednak wtedy wygłosił nam takie exposé i na końcu powiedział, żebyśmy nie zapomnieli jako „Solidarność” robotnicza, miejska o rolnikach, bo rolnicy mają prawo się organizować. Zostawił nam takie przesłanie.
Jacek Kuroń (doradca KKP):
Krajowa Komisja zebrała się na Politechnice w Warszawie . Delegaci siedzieli tam dzień i noc, ale niestety prócz sprawy wolnych sobót niewiele załatwiono, zwłaszcza w kwestii chłopskiej „Solidarności”. Obecni na tym spotkaniu chłopi krzyczeli okropnie na KKP, przedtem opowiadając, co wieś daje miastu. Każdy musiał zacząć od tego, że ziemia, że chleb, mleko, masło, dziecko wasze rano wstaje i ma kawę z mlekiem, a kawa ze zboża i w kółko Macieju, a to krowa, a to pole… I tak czas leci, więc mówię do ostatniego, który chciał przemawiać:
– Stary, jak chcesz, żeby wam to dzisiaj uchwalili, to nie zaczynaj od tego, co wieś daje miastu, bo to już wiemy i ludzie się na was wkurzają.
– Tak, tak, masz rację – facet mówi.
Wychodzi i zaczyna:
– Nie będę tu mówił o tym, co wszyscy wiedzą… – i gada o tym, co wszyscy wiedzą… i gada o tym, czego mówić nie będzie i co wszyscy wiedzą.
Uff! No jakoś skończył, zostało około ćwierć minuty i uchwaliliśmy, że udzielamy wszelkiej pomocy „Solidarności” Rolników Indywidualnych. Dajemy im lokale, etaty, słowem – działają w oparciu o nasze regiony, co daje gwarancję, że władze będą się bały w nich uderzyć i muszą się kłopotać o to, żeby ich zarejestrować. Wszak lepiej mieć do czynienia ze związkiem zarejestrowanym, legalnym, z którym się rozmawia i negocjuje, niż z takim, z którym rozmawiać trzeba za pośrednictwem „Solidarności”. Był to kapitalny pomysł obejścia niezgody władz na rejestrację Związku Zawodowego Rolników Indywidualnych.
Bogdan Lis (członek KKP):
To, że „Solidarność” w ogóle zaczęła popierać rolników, to moja robota. Oni przeszkadzali nam swobodnie działać, dopóki ich problem nie został rozwiązany. Wszędzie przychodzili, cały czas siedzieli u Wałęsy – i Jan Kułaj, i Józef Ślisz. Jak rozpoczął się w styczniu 1981 strajk, Wałęsa wysłał mnie do Rzeszowa. Siedziałem z nimi aż do końca.^(*) Pewnie bezpieka by ten strajk rozbiła, gdyby nie było tam mnie i paru innych osób. Doprowadziliśmy do tego, że przyjechał minister na negocjacje, odbyło się tam też posiedzenie Komisji Krajowej. Wałęsa wziął udział w rozmowach z ministrem Kacałą. Wynegocjowaliśmy porozumienie dotyczące rolników indywidualnych. I od tego tak naprawdę się zaczęło, „Solidarność” nie mogła już sobie tego później odpuścić.
Lech Wałęsa (przewodniczący KKP):
Chłopi wywierali presję na „Solidarność”, żądali – i słusznie – naszego poparcia ich dążeń, tak jak poparli wcześniej nasze. Grupy inicjatywne chłopskiego związku, starzy działacze, pamiętający formy chłopskich samorządów jeszcze sprzed wojny – były najaktywniejsze na terenie regionu bydgoskiego. Zapadła decyzja, zgodna z deklaracją MKZ-etu bydgoskiego, że sprawy tzw. kompleksu żywnościowego będą odtąd prowadzone przez związek tego właśnie regionu.
Jan Rulewski (przewodniczący MKZ Bydgoszcz, członek Prezydium KKP):
Tak się złożyło, że przez KKP zostałem wyznaczony – w ramach podziału zadań – do pilnowania realizacji postulatu 10. Porozumienia Gdańskiego, dotyczącego zaopatrzenia kraju w żywność. Powołałem razem z kolegami z Regionu instytucję konferencji związkowej, jedynej chyba takiej instytucji na świecie, stałej Konferencji Żywnościowej. W jej skład wchodziły przede wszystkim komisje zakładowe sektora żywnościowego, a także niezależni eksperci z całego kraju, również chłopi. Podczas sesji Konferencji opracowywane były konkretne wnioski. Zainteresowanie było duże. Wypracowaliśmy stanowisko merytoryczne i nawet rząd był zazdrosny, że nigdy nie zgromadził tylu specjalistów i takiej energii dla tej sprawy, jak to zrobiła „Solidarność”.
Stefan Pastuszewski:
Nam tutaj zależało na jakimś znaczeniu naszego regionu w ruchu „Solidarności”. Dlatego też zajęliśmy się problemem wyżywienia, a więc i gospodarki chłopskiej. To był bardzo aktywny region, szukaliśmy naszej żyły złota, no i ją znaleźliśmy. To nas wyróżniało spośród regionów.
Zbigniew Bartel (przewodniczący Zarządu Wojewódzkiego ZSMP w Bydgoszczy, radny Wojewódzkiej Rady Narodowej):
Rulewski wraz ze swoją ekipą zabrał się za najtrudniejszy temat. W tamtym czasie na zebraniach partyjnych mówiło się, że w ten sposób „Solidarność” chce zdobyć władzę, przejmując zarządzanie żywnością. No a do tego nie można było dopuścić…
Jan Perejczuk (członek MKZ Bydgoszcz):
Bez pomocy „Solidarności” robotniczej rolnicy nie mieliby żadnych szans. Byli rozproszeni, a tu dostali miejsce, gdzie mogli się organizować. Byliśmy chyba jednym z pierwszych regionów, gdzie faktycznie podjęto ten temat.
Uważaliśmy, że jeśli nie zbudujemy społeczeństwa obywatelskiego, jeśli nie wciągniemy do naszych działań maksymalnej ilości organizacji, to szybko nas spacyfikują.
Jarosław Wenderlich (rzecznik prasowy i doradca prawny MKZ Bydgoszcz):
Tu dobrało się akurat grono osób o różnych temperamentach, różnych charakterach, które się doskonale uzupełniały. Świetnym organizatorem był wiceprzewodniczący MKZ-etu Krzysztof Gotowski, z kolei Jan Rulewski miał pewną charyzmę, był wulkanem różnego rodzaju inicjatyw. Współdziałał z nimi także Jan Perejczuk. Wiedzieliśmy, że rolnicy mają rację.
Wszystkiego wtedy brakowało. W sklepie mięsnym były nagie haki i sprzedawczynie. Poza tym niszczenie gospodarki indywidualnej – zamachy PGR-ów na ziemię rolników, uprzywilejowanie PGR-ów – powodowało, że my tych rolników poparliśmy.
Ruch chłopski się wtedy z nami związał. Otrzymali dwa pomieszczenia i zaczęli działalność w Bydgoszczy.
Telesfor Horodecki (rolnik z Olszewki, działacz „Solidarności Chłopskiej”):
Jan Rulewski bardzo nam pomógł. Mieliśmy siedzibę w MKZ-ecie na Marchlewskiego, mimo że cały czas byliśmy oficjalnie nielegalni, a nasi działacze w poszczególnych gminach byli mniej lub bardziej szykanowani. Dawano nam w różny sposób do zrozumienia, że lepiej, byśmy sobie dali spokój z tą „Solidarnością”.
Antoni Tokarczuk (wiceprzewodniczący MKZ Bydgoszcz):
Uczestniczyliśmy w tych ich kolejnych spotkaniach, gdzie się na przemian kłócili, łączyli, dzielili. Sporą rangę nadaliśmy manifestacji, która odbyła się w lutym 1981. Liczyliśmy, że to będzie nowy akcent w walce o legalną działalność związkową.
Tadeusz Jakubek:
8 lutego 1981 roku wspólnie z „Solidarnością” robotniczą zorganizowaliśmy manifestację naszego Związku z żądaniem rejestracji. Mszę świętą w kościele św. Wincentego à Paulo odprawił biskup Jan Michalski, utwierdzając nas w słuszności działania. Głównym przesłaniem wygłoszonej homilii było, że prawo zrzeszania się jest niezbywalnym, naturalnym oraz przyrodzonym prawem i w związku z tym nie może być przez nikogo nadawane, a tym bardziej reglamentowane. Następnie, około 20 tysięcy działaczy^(**) z powagą, hasłami i transparentami, udało się na Stary Rynek. W imieniu „Solidarności” głos zabrał Jan Rulewski, który mówił o aktualnej sytuacji w rolnictwie, strategii wyżywienia narodu oraz postulował podjęcie tej tematyki podczas obrad najbliższej sesji Wojewódzkiej Rady Narodowej w Bydgoszczy.
Jan Rulewski:
To była pierwsza po wojnie autentyczna manifestacja. Nie mogła się przecież skończyć samymi gestami. Pod pomnikiem Męczeństwa odczytałem rezolucję, w której zwracaliśmy się z prośbą do konkretnych władz, tj. Wojewódzkiej Rady Narodowej, by zechciała wysłuchać informacji chłopskiej, aby o sprawach chłopów mówili sami chłopi. To był tytuł do wystąpienia oficjalnego do WRN.
Z drugiej strony, jak wiadomo, wśród chłopów były podziały. W związku z tym doszła mi wtedy dodatkowa praca godzenia trzech „Solidarności”: „Wiejskiej”, „Rolniczej” i „Chłopskiej”.
To godzenie się udało. Udało się połączyć te trzy nurty. W Poznaniu, w marcu, na zjeździe zjednoczeniowym te trzy chłopskie organizacje powołały jedną inicjatywę rolników indywidualnych.^(***) Nie wystarczyło, by w nazwie byli rolnicy, bo rolnik to w pojęciu komunistycznym również pracownik kołchozu i kółka rolniczego, tylko trzeba było dodać „rolników indywidualnych” – na tym polegał cały kompromis.
Stanisław Lewandowski (członek Prezydium MKZ Bydgoszcz):
Rulewski mnie wtedy wytypował i miałem okazję być na kongresie, kiedy powstawała nazwa Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność” Rolników Indywidualnych. Ten konwent odbywał się w Poznaniu i tam miały miejsce dantejskie sceny. Tak się strasznie kłócili…
Urban Matuszewski (rolnik z Wudzynka, wiceprzewodniczący „Solidarności Chłopskiej”):
W Poznaniu było bardzo ciężko, bo zjechała się cała Polska. Miało tam być blisko pięciuset ludzi – po dziesięciu z każdego województwa. To ustalono jeszcze w Bydgoszczy, na zjeździe wszystkich komitetów chłopskich, które wtedy funkcjonowały w kraju.^(****) Była więc „Solidarność Wiejska”, „Solidarność Chłopska” i różne pomniejsze.
W Poznaniu ustawiłem warty, żeby bez świstka nikogo nie wpuszczać. Było rozdanych pięćset wstępów, a zamiast pięciuset przyjechało chyba z dziewięciuset delegatów. Czyli trzeba czterystu wyrzucić. Co oznacza, że na tak mały kraj jak Polska miałem czterystu wrogów… Nawet bardzo mi się spodobało, że tak dużo chłopów z Polski, z różnych województw przyjechało, nie sądziłem, że jest tak dużo zaangażowanych rolników. To była potęga.
W Poznaniu było też straszne pranie. W użyciu były i wulgaryzmy, opluwali się bardzo mocno. Wałęsa też przybył na nasz zjazd. Przemówienie miał króciutkie. Pogłaskał, poklepał i pojechał.
Gabriel Janowski (wiceprzewodniczący Ogólnopolskiego Komitetu Założycielskiego NSZZ „S” Rolników Indywidualnych):
Sprawa zjednoczenia została pomyślnie załatwiona, ale „Solidarność” RI nadal nie była uznana. Wtedy Witold Hatka poinformował mnie, że zamierza zorganizować większy protest, strajk o rejestrację Związku. Udzieliłem tej inicjatywie wsparcia.
Telesfor Horodecki:
Nasze struktury były bardzo silne. Zastanawialiśmy się, co zrobić, aby pokazać światu, że istniejemy i chcemy być uznawani. No i powstał pomysł, żeby zrobić jakiś strajk okupacyjny.
Rozmawialiśmy na temat różnych wariantów. Chodziło o to, jaki budynek, oczywiście związany z rolnictwem, wybrać. Najpierw padł pomysł, żeby to była siedziba Wojewódzkiego Związku Kółek i Organizacji Rolniczych. Okazało się jednak, po wizji lokalnej wykonanej przez wtajemniczonych działaczy, że ten budynek się nie nadaje. Jest bardzo duży i oprócz WZKiOR-u są tam też siedziby różnych innych organizacji.
Marek Pasturczak (przewodniczący Komitetu Założycielskiego NSZZ „S” przy WZKiOR w Bydgoszczy):
Wśród chłopów rozpowiadano, że rolnicy zamierzają okupować gmach WZKiOR-u przy ulicy Zygmunta Augusta. W ścisłym zaś gronie organizatorów na miejsce strajku okupacyjnego wybrano ostatecznie gmach Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego przy ulicy Dworcowej 87, ze względów technicznych (była tam kuchnia) i bezpieczeństwa (trudność przeprowadzenia akcji przez MO i SB). Decyzję o przybliżonym terminie podjął bydgoski MKZ, a datę ustalono na poniedziałek, 16 marca i powiadomiono o tym najaktywniejszych działaczy chłopskich.
Antoni Kuś (działacz NSZZ „S” Rolników Indywidualnych):
O wyznaczonej porze przed Kółkami zebrało się około 40 osób. „Co robić?” – każdy pytał, bo drzwi były zamknięte na głucho, w oknach kraty, nie było żadnej możliwości wejścia do środka. Co teraz? Jakoś głupio byłoby wracać do swoich. Stoimy tak przed dworcem i stoimy, debatujemy, aż ktoś rzucił hasło, że stąd blisko jest do Wojewódzkiego Komitetu Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego przy ulicy Dworcowej i że tam pójdziemy.
Dostałem razem z kolegą z Rojewa, Włodkiem Kustrą, zadanie, abyśmy tam weszli na razie tylko we dwójkę. Chodziło o to, żeby nie wywołać paniki. Mieliśmy nikogo do budynku nie wpuszczać i nikomu nie pozwolić wyjść. Zajęliśmy więc pozycję na schodach i wszystkich interesantów zaczęliśmy odsyłać z kwitkiem, mówiąc, że jest zamknięte i dzisiaj nikt tu nie przyjmuje. Chwilę tak postaliśmy, ale nasi jeszcze się nie pojawili. Poczuliśmy się głodni, bo od śniadania minęło kilka godzin. Kupiliśmy sobie w sklepiku na dole suche buły i jedliśmy, popijając mlekiem i dalej pilnowaliśmy wejścia. Musiało to śmiesznie wyglądać, ale my byliśmy przez cały czas niespokojni.
Po kwadransie weszła do środka cała nasza grupa. W międzyczasie dokładnie uzgodnili plan działania. Każdy wiedział, gdzie kto ma wejść i co zrobić. Część zablokowała wejście i schody, grupki rozeszły się po kolejnych piętrach do pokojów, a niektórzy zajęli się odcinaniem łączności. Do gabinetu prezesa Wojewódzkiego Komitetu ZSL, Antoniego Wesołowskiego z Mogilna, wszedł Stanisław Mojzesowicz. Przy sekretarce, pani Ewie Niedbalskiej, wyrwał sznur z gniazdka telefonicznego i oznajmił, że nikomu nie wolno nigdzie dzwonić ani opuszczać budynku.
Telesfor Horodecki:
Zwróciliśmy się do szefostwa ZSL-u z taką propozycją, żeby oni wystąpili w naszym imieniu o uznanie nas przynajmniej w województwie bydgoskim. Oni oczywiście szybko uciekli, aby nie było podejrzeń, że oni z nami rozmawiają. Urzędnik, który zaczyna rozmawiać z przedstawicielami struktur niezależnych, nieuznawanych przez państwo, wydaje na siebie wyrok.
Antoni Kuś:
Kobiety naprawdę były wystraszone naszą obecnością. Niektóre nawet mdlały. Najpierw chcieliśmy przekonać działaczy partyjnych, by nam pomogli w rejestracji Związku i dopóki to się nie stanie, mieliśmy zamiar nie pozwolić nikomu wyjść. Po południu jednak musieliśmy zmienić stanowisko. Kobiety zaczęły prosić o zgodę na wyjście, bo dziecko z przedszkola trzeba odebrać, zanieść do domu zakupy. Zwolniliśmy więc najpierw większość pracownic, a potem właściwie wszystkich, którzy nie chcieli zostać. Pozostało jedynie parę osób, które mówiły, że muszą pilnować niejawnych dokumentów.
Po południu w budynku zrobiło się cicho i spokojnie. Każdy siadł, gdzie mógł, część drzemała. Wszyscy zadawaliśmy sobie nieustannie pytanie, co dalej. Rozdzieliliśmy między siebie zadania. Najsilniejsza ekipa musiała być na parterze, by pilnować drzwi. Kiedy wieczorem przyszło zmęczenie, zalegliśmy, gdzie kto mógł, na podłodze, krześle, fotelu i zasnęliśmy po tylu przeżyciach bez trudu, nawet bez kolacji.
Od następnego dnia, kiedy nie tylko po mieście, ale i po całej Polsce rozeszła się wieść, co zrobiliśmy, ludzie z „Solidarności” zaczęli nam znosić śpiwory, koce, herbatę, kawę. Takiego odzewu nigdy byśmy się nie spodziewali. Z dnia na dzień ofiarodawców przybywało. Oprócz wyrazów solidarności i zachęty do wytrwania, przywożono nam ze wsi nawet całe połówki świń. Piekarze dostarczali codziennie świeży chleb, a różni ludzie mleko, herbatę, napoje, kompoty. Kto wtedy słyszał, żeby w marcu jeść pomidory? A my mieliśmy całe walizy przywiezione spod Warszawy. W krótkim czasie zebrał się tego spory zapas.
Już w pierwszych dniach poparli nas praktycznie wszyscy chłopscy działacze opozycji w regionie. Najodważniejsi, przede wszystkim ci z Komitetu Założycielskiego NSZZ RI przyszli do budynku ZSL-u i już zostali z nami do końca. Powołaliśmy wspólny komitet strajkowy, którego przewodnictwo objął Roman Bartoszcze. Potem, z czasem, kiedy dołączali inni spoza regionu, utworzyliśmy Ogólnopolski Komitet Strajkowy.
Michał Bartoszcze (działacz NSZZ „S” Rolników Indywidualnych):
Zawezwano pana wojewodę na negocjacje. Pan wojewoda początkowo wymawiał się, że nie jest kompetentny, prosił, żeby opuścić lokal, żeby nie robić okupacji.
W pierwszym rzędzie zażądaliśmy bezpieczeństwa dla okupujących, ich rodzin i dla łączników. Wojewoda powiedział, że w tej sprawie on nie jest kompetentny. Jednak później, po dłuższych negocjacjach, powiedział: „Dobrze, napiszę”. Wyszedł, napisał pismo tej treści, że „16 marca gwarantuje bezpieczeństwo dla uczestników strajku okupacyjnego”. Wówczas ja wystąpiłem i mówię: „Panie wojewodo, myśmy zaczęli strajk szesnastego i będziemy strajkować do skutku. I proszę nie robić wybiegów. Proszę napisać «do zakończenia strajku»”. Wojewoda powtórzył: „Nie jestem kompetentny”. Przedłożyłem mu więc porozumienie rzeszowskie. I wtedy napisał to, o co nam chodziło.
17 marca zaczęły się negocjacje wojewody z okupującymi gmach ZSL. Wojewoda chciał, żebyśmy wysłali naszych przedstawicieli do Warszawy, żebyśmy nie okupowali budynku, że on zapewni nam hotel, że da samochody, że zawiezie nas do hotelu.
Chłopi mówią: „Nie, panie wojewodo. To jest nasz budynek i my do hotelu nie pojedziemy”.
Mieczysław Rakowski (wicepremier) w dzienniku:
17 marca. Wczoraj w Bydgoszczy około stu członków NSZZ „Solidarność” Rolników Indywidualnych wtargnęło do budynku Wojewódzkiego Komitetu ZSL i ogłosiło, że rozpoczynają bezterminowy strajk okupacyjny. Komitetem strajkowym dowodzi Bartoszcze z gminy Inowrocław. Strajkujący domagają się uznania NSZZ „S” RI jako społeczno-zawodowego reprezentanta rolników, przekazania całego funduszu rolnictwa do dyspozycji samorządu wiejskiego, zagwarantowania bezpieczeństwa osobistego uczestnikom strajku. Bartoszcze zażądał przybycia do gmachu WK ZSL władz wojewódzkich. Zjawił się wicewojewoda, inżynier Roman Bąk. Towarzyszyło mu dwóch wysokich rangą urzędników Urzędu Wojewódzkiego. Bąk apelował o doprowadzenie do szybkiego porozumienia i zakończenia strajku i nawiązał do apelu Jaruzelskiego o 90 dni spokoju. Nic to nie dało. Strajk okupacyjny trwa. Komitet strajkowy zażądał przyjazdu do WK ZSL komisji rządowej.
Ksiądz Bogusław Jerzycki:
W marcu dotarła do mnie wiadomość, że mój sąsiad z ulicy Fordońskiej, Jan Rulewski prosi, abym był kapelanem na ewentualnym strajku chłopów. Zgodziłem się pełnić tę funkcję. Gdy więc proklamowano strajk w budynku przy Dworcowej, udałem się do miejscowego księdza – Bogdana Jaskólskiego – z prośbą, abyśmy na zmianę odprawiali tam mszę świętą. Skontaktowałem się też telefonicznie z Prymasem Wyszyńskim, który najpierw zapytał mnie: „Czy biją?”. A potem powiedział: „Wystarczy ci, że ja o tym wiem”. Uzyskałem aprobatę, by tam wchodzić i co jakiś czas relacjonować przebieg wydarzeń. Co dwa dni informowałem Prymasa o sytuacji. Ksiądz Prymas przekazał sugestię, aby poszerzyć grono doradców.
Odprawiałem mszę w największej sali budynku. Uczestnicy strajku bali się wywózki na Syberię, chcieli być na to przygotowani, większość z nich chciała się wyspowiadać.
Gdy nadeszła wiadomość, że zjeżdżają do Bydgoszczy oddziały ZOMO ze Słupska i Szczytna – o czym nas poinformowali żołnierze z jednostki przy ulicy Warszawskiej – rolnicy sporządzili dokładną listę strajkujących z adresami. Miałem ją wynieść ze strajku i powiadomić rodziny, gdyby zostali aresztowani.
Jan Rulewski:
Chłopi zwrócili się do nas o pomoc, bo się bali. Ich było mało: 40–50. Musieli się zmieniać. Wprowadziliśmy dyżury dużych zakładów sąsiadujących z nimi. Między innymi Zakłady Naprawcze Taboru Kolejowego i „Eltra” wytypowały pracowników do ochrony. Spaliśmy tam – ja też. Pojawiały się przypuszczenia, że wezmą nas szturmem, ale na razie było cicho.
Gabriel Janowski:
18 marca na strajku chłopskim w Bydgoszczy spotkałem się z Janem Rulewskim. Rozmawialiśmy o posiedzeniu Wojewódzkiej Rady Narodowej. Już wcześniej przyszło zaproszenie na to posiedzenie na 19 marca. Rulewski zapewniał mnie, że bardzo zdecydowanie postawi tam sprawę rolniczej „Solidarności” i rejestracji.
Tadeusz Szymańczak (działacz NSZZ „S” Rolników Indywidualnych):
18 marca 1981 do Ogólnopolskiego Komitetu Strajkowego przyszedł przewodniczący MKZ-etu Bydgoszcz Jan Rulewski wraz z członkami MKZ-etu. Wspólnie z nami (uczestnikami strajku) analizowali oni sytuację i przygotowywali się do wystąpienia w dniu 19 marca. Stanowiska OKS i MKZ były zbieżne . Zamierzano przedstawić stanowisko Rolników Indywidualnych. Wystąpienie członków „Solidarności” było uzgodnione wcześniej z prezydium WRN.
Jan Rulewski:
Prowadziliśmy rokowania z Wojewódzką Radą Narodową w sprawie odbycia tej sesji. W moim imieniu robił to mój zastępca – Krzysztof Gotowski. Negocjacje były trudne. Chodziło o to, ilu nas będzie uczestniczyło, w jakim składzie. W końcu uzgodniono formułę delegacji i samych wystąpień z przewodniczącym Rady Edwardem Bergerem.
Oczywiście my lobbowaliśmy na rzecz tej dyskusji. Namawialiśmy radnych – tych, których znaliśmy. Liczyliśmy się z tym, że radni mogą nas wygwizdać, śmiać się, że nie będą słuchać. Stąd to lobbowanie – zwracaliśmy się do radnych, żeby podjęli z nami dyskusję. Najbardziej się jednak bałem, że wysłuchają, pokiwają głowami i pojadą do domu. I nic z tego nie będzie.
Jarosław Wenderlich:
Przygotowywałem tę sesję pod względem prawnym. Kilka razy przeczytałem ówczesną ustawę o radach narodowych, bo przewidywałem, że mogą być jakieś problemy.
Razem ze Stanisławem Mojzesowiczem i Krzysztofem Gotowskim udaliśmy się do prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej. Najpierw nas prawie wyrzucili. Jak usłyszeli od Gotowskiego, że Mojzesowicz jest przedstawicielem NSZZ RI, to powiedzieli, że takiej instytucji nie ma. Krzysztof wybrnął z tego bardzo dobrze: „Skoro państwo nie uznajecie tej instytucji, to uznajcie pana Mojzesowicza jako naszego doradcę”. I oni to zaakceptowali. Ja z kolei powiedziałem: „Proszę państwa, my nie przyszliśmy, żeby robić burdy. Zacznijmy mówić o tym, co nas łączy, a nie o tym, co dzieli”. To trafiło na podatny grunt, chociaż to była skomunizowana grupa. Wyznaczyli termin, potem z jakichś tam względów przesunęli na 19 marca. Myślę, że chodziło o zmobilizowanie sił milicyjnych i opracowanie planów.
Stefan Pastuszewski:
Ten pomysł Rulewskiego wystąpienia na sesji był bardzo dobry. On nie tyle uwierzył w demokrację, co uważał, że stylem demokratycznym można rozbijać system.
Antoni Tokarczuk:
My się za wiele po tej sesji nie spodziewaliśmy. Traktowaliśmy ją jako pewną akcję propagandową, trudno byłoby liczyć, że radni nagle cokolwiek zmienią. Precedens polegał na tym, że my zwracaliśmy się do władz samorządowych. Dla komunistów to było potencjalnie groźne, gdybyśmy pozyskali zwolenników wśród przedstawicieli samorządu.
Spodziewaliśmy się, że będziemy wysłuchani i niewiele z tego wyniknie. Pójdzie to jednak w świat i to będzie kolejne pół kroku w walce o legalizację związku rolników.
Jarosław Wenderlich:
Do Rulewskiego i Gotowskiego doszły słuchy o dużych ruchach i skoncentrowaniu milicji, między innymi koło dworca. Były tam nasze oddziały bydgoskie, poznańskie, słupskie itd. Szykowali się, jednym słowem. No a myśmy wciąż liczyli, że dadzą nam głos zabrać… Zresztą ja przygotowywałem wystąpienie Janka Rulewskiego, Krzysztofowi Gotowskiemu chyba Stefan Pastuszewski pisał.
Bożena Mędlewska-Pankowska (radna WRN w Bydgoszczy, mieszkanka Nakła):
Okna naszego mieszkania wychodzą na szosę. I oni nieustannie jechali, kilka dni – dzień i noc – takimi sukami… My ciągle staliśmy w oknach, patrzyliśmy i mówiliśmy: „Coś się będzie działo”. Te samochody jechały z Piły na Bydgoszcz.
Jan Rulewski:
Ja byłem pewien, że nic się nie stanie. To znaczy zwątpiłem trochę, jak mi powiedziano dzień wcześniej, że na drogach do Bydgoszczy widać samochody ZOMO, a w dodatku w lasach w Łęgnowie stacjonują wojska. Zadzwoniłem do wysokiego funkcjonariusza milicji i pytam: „Panie pułkowniku, co jest? Co te auta z zomowcami znaczą? Będziecie nas bić?”. Ale on wtedy mi odpowiedział coś, czego nie zapomnę, jak żyję: „Panie Rulewski, milicja nigdy nie uderzy na robotników i chłopów, bo przecież my pochodzimy z tego ludu. Ci zomowcy na drogach to taka akcja turystyczna”. Chodziło o to, że się na wiosnę przegrupowują.
Władysław Kubicki (mieszkaniec Bydgoszczy) w dzienniku:
18 marca. Na bydgoskich ulicach jest sporo milicjantów. Na murach miasta „Solidarność” rozkleiła plakaty zapraszające społeczeństwo na 19 marca pod gmach Urzędu Wojewódzkiego w Bydgoszczy przy ulicy Jagiellońskiej 3. Kiedyś tam pracowałem i dzisiaj wyobrażam sobie tamtych czerwonych biurokratów, jak trzęsą portkami przed ludzką nawałą…
Jan Rulewski:
Prawdą jest, że my wobec odmowy władz, żeby delegacja liczyła więcej niż dziewięć osób, postanowiliśmy zaprosić członków „Solidarności” przed budynek na godzinę 14.00. Władze się na to nie godziły. Nie godziły się na zgromadzenie na placu przed budynkiem. Poprzestaliśmy na różnicy zdań. Apele jednak zostały wysłane.
Roman Bąk (wicewojewoda bydgoski):
To, że Rulewski przygotowywał jakieś wystąpienie, które mu miało przynieść punkty w rywalizacji z Wałęsą, to było dla nas jasne. My jako administracja państwowa byśmy się do tego nie wtrącali. I właściwie, gdyby nie jeden drobny fakt, to do całej tej historii by nie doszło. Tym zdarzeniem uruchamiającym bieg wydarzeń było wysłanie telefonogramu do zakładów pracy, żeby członkowie „Solidarności” zgromadzili się przed budynkiem o godzinie 14.00 w dniu sesji. To był moment decydujący.
Nie wiem, kto na ten pomysł wpadł i dlaczego. My oczywiście doceniliśmy znaczenie tego faktu i jego możliwych konsekwencji. Mając już jedno ognisko zapalne na Dworcowej, które nie wiadomo czym może się skończyć, nie mogliśmy pozwolić sobie na stworzenie drugiego ogniska i to o wiele groźniejszego. Dworcowa to boczna ulica, można tam ruch wyeliminować i tyle. Natomiast tu byłoby inaczej. Myśmy wtedy liczyli, że członków „Solidarności” w Bydgoszczy jest około 60 tysięcy. Oczywiście byliśmy świadomi, że przecież nie wszyscy przyjdą, ale nie wiedzieliśmy, ilu przyjdzie.
Jak się tylko o tym dowiedzieliśmy, podjęliśmy bardzo zdecydowane działania. Poprosiliśmy o spotkanie przedstawicieli „Solidarności” – między innymi pana Gotowskiego – i tłumaczyliśmy im, że jest to stworzenie zagrożenia o nieprzewidywalnych skutkach. Jeśli się taki tłum zbierze, to jest to sytuacja groźna dla państwa. Może się zdarzyć jakiś incydent, ktoś zostanie ranny, ktoś zginie, przejedzie go samochód, pobiją się – skutki tego będą emanowały na całą Polskę, zacznie się po prostu rewolta. Zgłaszaliśmy wtedy różne propozycje, żeby ci zaproszeni przez Zarząd Regionu zgromadzili się w jakieś sali, a my damy nagłośnienie lub żeby wszystko przenieść, odłożyć. To nie zostało przyjęte – ze względu na charakter Rulewskiego i na jego osobiste cele.