- promocja
Gra na dwa fronty - ebook
Gra na dwa fronty - ebook
Świeża, niezwykle aktualna i dowcipna komedia romantyczna o wrażliwej młodej kobiecie w stabilnym heteroseksualnym związku, która zdaje sobie sprawę, że… podobają jej się kobiety.
Gina planuje wkrótce wyjść za mąż.
George zamierza grać w kultowej lesbijskiej grupie popowej.
Gina i George to ta sama osoba.
Bez wątpienia Georgina ma więcej niż jedno oblicze.
Georgina jest wrażliwą dwudziestosześciolatką przywiązaną do stałego harmonogramu: starannie zaplanowanych randek ze swoim chłopakiem, którego wkrótce poślubi, i prywatnych lekcji muzyki, których regularnie udziela niezbyt utalentowanym dzieciom. Codzienne funkcjonowanie według precyzyjnego rytmu sprawdza się doskonale, czemu więc miałaby z niego rezygnować?
Kiedy jednak raz w życiu postępuje wbrew rutynie i trafia na koncert lesbijskiego pop bandu, nagle nachodzą ją wątpliwości… Zaskoczona zdaje sobie sprawę, że chciałaby znów sama grać, może nawet być gwiazdą muzyki i rozpalać tłumy jak dziewczyny z Phase − dlaczego nie? Poza tym perkusistka występującej na scenie grupy jest naprawdę bardzo, bardzo… pociągająca.
Rozdarta pomiędzy obawą, że straci poukładane życie w bezpiecznym związku z mężczyzną, a ekscytacją płynącą z bycia o krok od nowej muzycznej − i miłosnej − przygody, Georgina robi to, co zrobiłby każdy rozsądny człowiek: podwaja swoją osobowość. Za dnia jest nudną starą Giną; w nocy nowym talentem na queerowej scenie muzycznej, znanym jako George.
Czy Georginie uda się pogodzić te z pozoru wykluczające się światy?
Ciepła i zabawna opowieść o poszukiwaniu siebie i o tym, że nigdy nie jest za późno na spełnianie marzeń.
Świetnie napisane dialogi i najlepszy angielski humor to przepis na idealną lekturę, która spodoba się fanom Współlokatorów Beth O’Leary oraz Red, White & Royal Blue Casey McQuiston.
Rzadko zdarza się znaleźć komedię romantyczną, która nie tylko jest niezwykle zabawna, lecz także przesuwa granice gatunku na zupełnie nowe terytoria. Przeczytałam Grę na dwa fronty za jednym posiedzeniem, co chwila wybuchając śmiechem.
Laura Palmer, dyrektorka wydawnicza Head of Zeus
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-6733-872-1 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
George uwielbia dać się porwać chwili i każdy dzień traktuje jak wielką przygodę. Wieczorami spotyka się z przyjaciółkami, chodzi do queerowych barów, w których nudni heterycy płacą za piwo podwójnie, a podczas imprez spotkacie ją szalejącą na samym środku parkietu. Świetnie gra na klawiszach i czuje, że jej prawdziwe miejsce jest na scenie. Najlepiej w tej kultowej kapeli, której perkusistka zdecydowanie wpadła jej w oko…
Georgina co chwilę zastanawia się, czy już kompletnie zwariowała. Wciąż ma wrażenie, że chce czegoś odwrotnego niż to, co ma. Prowadzi chaotyczne podwójne życie, w którym ciągle musi gasić jakiś pożar, spieszyć się w dwa miejsca naraz. Jej osobowość to jeden wielki zlepek przeciwieństw. Dlaczego? Bo Georgina to George i Gina w jednej osobie. Problematyczne i zarazem… ekscytujące.
Gdzie George i Gina się biją…
…tam Georgina skorzysta?
Gina jest wrażliwą i do bólu rozsądną dwudziestosześciolatką przywiązaną do stałego harmonogramu. Porzuciła marzenia o karierze muzycznej na rzecz lekcji pianina dla dzieci. Codzienne funkcjonowanie według precyzyjnego rytmu daje jej poczucie bezpieczeństwa i sprawdza się doskonale, po co więc z niego rezygnować?
Kiedy jednak raz w życiu Gina postępuje wbrew rutynie i trafia na koncert lesbijskiego pop bandu, nagle nachodzą ją wątpliwości… Zdaje sobie sprawę, że chciałaby znów sama grać, może nawet zostać gwiazdą i rozpalać tłumy jak tamte dziewczyny − bo dlaczego nie?
Rozdarta między obawą, że straci poukładane życie w bezpiecznym związku z mężczyzną, a ekscytacją płynącą z bycia o krok od muzycznej − i miłosnej − przygody, Georgina próbuje mieć jedno i drugie. Ale jak długo uda jej się bezboleśnie łączyć dwa oddzielne życia?LILY LINDON
Lily Lindon jest pisarką i redaktorką mieszkającą w Londynie. Studiowała anglistykę na Uniwersytecie Cambridge, gdzie pisała skecze dla uczelnianej grupy komików Footlights, z którą występowała również na scenie. Po studiach pracowała w wydawnictwie Penguin Random House, w którym wydała m.in. listy Virginii Woolf. Obecnie prowadzi internetowe kursy kreatywnego pisania, a także podcast Wit Lit z wywiadami o zabawnych książkach. _Gra na dwa fronty_ to jej powieściowy debiut, który napisała w trakcie lockdownu w skazanej na porażkę próbie pozostania przy zdrowych zmysłach.1
– Przepraszam, nie mogę. Mam inne plany.
– Georgino! – parska Soph. Rozmawiamy przez telefon, ale oczami wyobraźni widzę jej sarkastyczne spojrzenie. – Dobrze wiesz, że ja wiem, że nie masz żadnych innych planów.
Jest piętnasta czterdzieści dwie. Właśnie udzieliłam ostatniej lekcji pianina w tym tygodniu i jeśli utrzymam typowe tempo marszu, dotrę do metra przed godzinami szczytu, dzięki czemu zaoszczędzę pięćdziesiąt pensów.
– Jest piątek, więc zamówię coś na wynos z Cod Almighty – odpowiadam. – Ryba z frytkami i ketchupem. Potem przygotuję kąpiel, wypiję kieliszek białego wina i…
– …będziesz oglądać _Przyjaciół_ – kończy Soph. – Wiem. Ale wcale nie musisz. Mogłabyś raz zmienić swoje zwyczaje, wyjść gdzieś ze mną i dla odmiany trochę się zabawić.
– Serio, co może być przyjemniejszego od oglądania _Przyjaciół_ w wannie?
– Czy ja wiem… cokolwiek? – odpowiada, nie kryjąc sarkazmu, Soph. – Na przykład to, co ci teraz proponuję? Żebyś przyszła do jednego z najlepszych lesbijskich barów w Londynie, zobaczyła na żywo jedną z najciekawszych młodych alternatywnych kapel popowych i napiła się na koszt swojej hojnej i uroczej przyjaciółki?
Udaję, że się zastanawiam, ale nie przerywam szybkiego marszu w stronę domu. Pamiętam, żeby zrobić krok nad niebezpiecznie chwiejną pokrywą studzienki, by ochronić swoje najwygodniejsze buty na obcasach przed zdarciem. Dobra robota, Gina!
Tego popołudnia pojawiają się przebłyski wiosny, złocisty blask niechętnie przebijający się przez typową londyńską szarówkę. Żeby poczuć ciepło na karku, przytrzymuję telefon ramieniem i upinam włosy w kok.
Potem dostrzegam swoje odbicie w witrynie sklepowej i przypominam sobie, że wyglądam oszałamiająco źle z upiętymi włosami. Widać wtedy moją masywną szczękę, straszne piegi na szyi i uszy odstające jak u ogrodowego krasnala, dlatego czym prędzej rozpuszczam włosy, które opadają bezwładnie niczym brązowe zasłony. Nie wyglądają zbyt dobrze, ale przynajmniej zasłaniają uszy.
– Z pewnością jest ktoś bardziej odpowiedni, z kim mogłabyś pójść. Zapomniałaś, z którą ze swoich koleżanek rozmawiasz? Jestem Gina, pospolita nudziara, do tego wyjątkowo hetero.
– Zdaje mi się, że ta dama przyrzeka za wiele.
– Nie zaczynaj z tymi bzdurami, bo cię oskarżę o terapię konwersyjną. Dlaczego nie możesz iść z Jenny?
Soph nie odpowiada. Próbuję sobie wyobrazić, jaką ma minę, ale intuicja podpowiada mi, że spuściłaby wzrok, by uniknąć mojego spojrzenia.
Zwalniam kroku. Będę wściekła, jeśli przegapię zniżkę w metrze, ale pocieszenie przyjaciółki chyba jest warte tych pięćdziesięciu pensów.
– Miałaś pójść z Jenny, ale znów zerwałyście – wnioskuję.
Jenny jest szczerą i naturalną kobietą, która włożyłaby ubłoconą koszulkę Arsenalu na własny ślub. Ona i Soph bez przerwy schodzą się i rozchodzą. Są jak Ross i Rachel.
– Znów nie chciała wystąpić w twoich filmach na SophieSnob?
Soph zgodnie z przewidywaniami wybucha. Odsuwam telefon, żeby nie stracić słuchu.
– Nie rozumiem jej. Większość kobiet ślini się na mój widok. Jestem śliczna! Zabawna! Bystra! Ale Jenny nawet nie chce zrobić sobie ze mną sesji zdjęciowej.
– Bluźnierstwo – zgadzam się.
– Nieważne – wzdycha. – Po prostu szkoda. Filmiki par są bardzo popularne, a nigdy nie udało mi się żadnego nakręcić… Może rzeczywiście lepiej mi wychodzi bycie singielką.
Udziela mi się jej posępny nastrój.
– Skoro wstydziłabyś się pójść tam z Jenny, to z pewnością nie powinnaś zabierać mnie – mówię, bawiąc się guzikiem staroświeckiej szarej sukienki. – Swojej obrzydliwie pospolitej przyzwoitki.
– Nie jesteś obrzydliwie pospolita. – Przez chwilę milczy. – Ale jeśli chcesz, mogłabym udzielić ci kilku wskazówek.
– Właśnie wchodzę do metra – kłamię. – Powodzenia!
– Wcale nie. Wciąż masz półtorej minuty.
Cholera! Cholerna Soph! Cholerne przewidywalne zwyczaje!
Przyśpieszam kroku.
– Może pójdziesz z jedną ze swoich imprezowych lesbijek? – rzucam.
– Wolę ciebie!
Czekam.
– A poza tym wszystkie są na urlopie w erotycznym lochu w Berlinie.
– Ano właśnie. Do widz…
– Serio, to najlepsze, co mogło się stać – przerywa mi szybko. – Nagram trochę materiału, a potem schowamy się w kącie i będziemy krytykować zespół. Tylko my dwie, Gee, jak za dawnych lat. Proooszę…
W czasach uniwersyteckich Soph i ja uważałyśmy się za łowczynie talentów i chodziłyśmy na wszystkie koncerty, jakie mogłyśmy sobie zafundować w ramach studenckiego budżetu. Potem Soph recenzowała kapele na swoim vlogu, a ja szukałam inspiracji dla własnych piosenek. Oczywiście nie robimy tego od lat.
Ale oto nadchodzi wybawienie! Widzę wejście do metra. Już czuję smak mojego dorsza z frytkami. Otwieram usta, by potwierdzić, że nigdzie się dziś nie wybieram, ale powstrzymuje mnie nagła łagodność w głosie Soph.
– Proszę, Gee… Wiem, że wciąż jest ci ciężko… – Zmienia podejście. – Nie nalegałabym, gdybym nie uważała, że… naprawdę sądzę, że powinnyśmy się dzisiaj zabawić. Brakuje mi naszych rozmów o muzyce.
Zamykam oczy i przez chwilę to sobie wyobrażam: siedzimy razem z Soph w ciemnym kącie baru z neonami, całe wylaszczone, sączymy koktajle, patrzymy ukradkiem na roześmiane, pewne siebie kobiety, słuchamy kapeli, która zaczyna grać, i…
– Nie – odpowiadam, kręcąc głową i maszerując do mojego celu. – Wybacz, Soph, ale nie mogę. Znajdziesz kogoś innego, jakąś piękną lesbijkę, a w poniedziałek, kiedy usiądziemy na twojej sofie, o wszystkim mi opowiesz. Dzisiaj idę na wesele z moimi _Przyjaciółmi_.
Mój palec jest o milimetr od ikony kończącej połączenie, gdy Soph wyciąga asa z rękawa.
– Pumpernikiel.
Upuszczam telefon. Jakiś bankier na mnie wpada i klnie jak szewc. Podnoszę komórkę.
– Serio? – syczę do słuchawki.
– Serio – odpowiada Soph. – Pumpernikiel.
Pumpernikiel to nasz pakt krwi, do którego się odwołujemy, kiedy potrzebujemy przysługi. Zaczęło się to na drugim roku studiów, gdy Soph najadła się pysznego, ale ciężkostrawnego pumpernikla i narobiła bałaganu w naszej toalecie tuż przed pojawieniem się dziewczyny, w której była wtedy zabujana. Wzięłam winę na siebie. Od tamtej pory „pumpernikiel” jest narzędziem przekupstwa. Dzięki niemu Soph zachęcała ludzi do owacji podczas moich fatalnych pierwszych koncertów, ja zrywałam w jej imieniu z dziewczynami, a obie pisałyśmy za siebie wypracowania. Pumpernikla nie można odmówić.
Co dziwne, czuję przypływ ulgi.
Wyświadczanie pumperniklowych przysług jest jak realizowanie planu zapisanego w kalendarzu: nie robię tego z wyboru, więc to nie moja wina, jeśli coś pójdzie nie tak.
– Będę u ciebie o szóstej – odpowiadam. – Ale i tak chcę frytki.
Po zakończeniu rozmowy uaktualniam cyfrowy kalendarz. Kasuję „Frytki i _Przyjaciele_”, a na ich miejsce wpisuję nowe wydarzenie: „Pumpernikiel: wyjście z Soph”.
Wpatruję się w ekran, raz za razem czytając to, co napisałam.
Uświadamiam sobie, że czuję nie tylko ulgę.
Jestem podekscytowana.