Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • Empik Go W empik go

Gra o miłość - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
13 sierpnia 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Gra o miłość - ebook

On wpadł po uszy.

Ona nadal tego nie czuje…

Miłość od pierwszego wejrzenia (a właściwie usłyszenia) jest piękna, ale wcale nie musi zostać odwzajemniona. Przekonał się o tym Shy Gardener, który pokochał niezwykłą dziewczynę o magicznym głosie, jednak ciągle nie jest pewny, czy ich relacja ma jakąkolwiek przyszłość. Pragnie chronić Sky i udowodnić, że jest godny jej zaufania.

Niestety, cienie z tragicznej przeszłości dziewczyny nie dają o sobie zapomnieć i nie pozwalają jej otworzyć się na przyszłość.

Jednak Shy nie zamierza się poddawać. Wie, że znalazł kobietę swojego życia i jest w stanie zrobić wszystko, byleby była szczęśliwa, bezpieczna i by wreszcie stopniało dla niego jej poranione serce…

Kategoria: Young Adult
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8266-498-0
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Taka nieuchwytna, jak puch dmuchawcowy,

miękko i łagodnie wirujesz mi w głowie,

kiedy się zatapiam w bezdennej słodyczy,

która wybrzmiewa w każdym twoim słowie.

W obawie, że nawet słaby cień westchnienia

na zawsze by ciebie spłoszył z mego życia,

zamieram, spowity największym zachwytem,

gdy mogę cię czasem podziwiać z ukrycia.

Tyle mi wystarczy, szmaragdowa nimfo,

bo wierzę, że kiedyś nadejdzie ta chwila,

że dotkniesz mych ust stęsknionych w pocałunku

tak lekkim jak muśnięcie skrzydeł motyla.

Motyle pocałunki Małgorzata ŚwitałaPLAYLISTA

Calum Scott & Leona Lewis – You Are The Reason

2Cellos – Benedictus

Michał Lorenc & Henryk Miśkiewicz – Wszystkie wspólne utwory

Angelina Jordan – Summertime

Angelina Jordan – Moonriver

ABBA – Lay All Your Love On Me

Justyna Steczkowska – Tajemnice uczuć

Justyna Steczkowska – Wracam do domu

Justyna Steczkowska – Wszystko co mam

Leonard Cohen – Hallelujah

Natalia Kukulska – Czułe struny (Polonez As-dur)

Natalia Kukulska – Z wyjątkiem nas (Etiuda E-dur)

Julia Westlin – When I Held Ya

Julia Westlin – Issues

Julia Michaels – If You Need Me

Allie Sherlock – Last Christmas by Wham

Kacey Musgraves – Butterflies

Fryderyk Chopin – Etiuda rewolucyjna

Fryderyk Chopin – Preludium Des-dur Deszczowe

Paul de Senneville – Mariage D’amourPROLOG

– Chciałbym – zaczynam, nieco ochryple – żebyś była moją dziewczyną, Sky.

Ukochana znów zawisa przejrzystymi, pełnymi światła oczami na moich ustach, mam wrażenie, że brakuje jej tchu. Sam zresztą też prawie przestaję oddychać.

– Przecież jestem? – pyta po chwili niepewnym głosem.

– Ale nie tak dla szkoły, chłopaków i Aidena – tłumaczę jej. – Tylko naprawdę. Zostań moją dziewczyną bez żadnego udawania.

Proszę.

Patrzy na mnie wielkimi oczami, lśniącymi jasno, mimo porannego listopadowego mroku.

– Skoro mnie lubisz, to chciałbym, żebyśmy spróbowali zbudować coś prawdziwego – nie ustępuję. – Chcę móc zaprosić cię na randkę i nie szukać pretekstów, żeby spędzać z tobą więcej czasu. – Kontynuuję swoje zaklęcia, ale ona tylko słucha. – Chcę móc o ciebie dbać jako o moją dziewczynę, najlepiej, jak umiem. – Ukochana posyła mi na to delikatny, nieco jakby zawstydzony uśmiech. Okeejjj. Idźmy więc dalej. – Chcę mieć prawo trzymać cię za rękę. Na korytarzu, w stołówce, w domu, na ulicy. Myślisz, że mógłbym? – pytam, nagle znów onieśmielony.

Po chwili zastanowienia lekko kiwa głową.

– A przytulić cię? Ale nie tylko dlatego, że płaczesz?

– Och.

– To znaczy – zapewniam pospiesznie – nie mam nic przeciwko łzom, choć wolałbym, żebyś już nigdy nie musiała płakać.

Jeszcze niżej opuszcza głowę, ale wydaje mi się, że coraz bardziej się rumieni.

– Ale ja… ja chciałbym też móc cię przytulić inaczej – próbuję wyjaśnić, o co mi chodzi. – Dlatego, że ci dobrze albo się z czegoś cieszysz. A nie tylko dlatego, że ci źle.

– Ochhh. – Znów to miękkie westchnienie, które aksamitnie muska mój rdzeń kręgowy i posyła iskierki do zakończeń nerwów.

– I chciałbym też móc przytulić się do ciebie – wyznaję wreszcie. – Bo wiesz… – aż przygryzam wargi z przejęcia – …ja ciebie potrzebuję.

– …Tak?

– Nieustannie. – Spoglądam na nią z nową determinacją i postanawiam mówić wprost. – Potrzebuję twojej obecności, Dmuchawcu. Słyszeć cię, widzieć, czuć. Potrzebuję twojego ciepła i zapachu.

Ciebie.1
MYŚLI NIESPOKOJNE

Kiedy zobaczyłem dziś Kendala przypierającego Sky do szafek, wstąpiła we mnie pierwotna, gwałtowna żądza zamordowania tego skurwiela. Nie dość, że zachowuje się ohydnie, to jeszcze śmiał marzyć o położeniu swoich parszywych łap na mojej ukochanej. Skończyło się to dla niego rozbitym nosem i podbitym okiem, a dla mnie wezwaniem na dywanik do dyrektora. Co gorsza, z przystojnej, choć paskudnie wykrzywionej twarzy Aidena dało się wyczytać wściekłość i pragnienie zemsty. Nie tylko przegrał rywalizację o względy Skylar (do której nikt go nie zapraszał), ale też dyrektor uznał, że jego zachowanie miało znamiona molestowania seksualnego. To głównie dlatego został zawieszony, choć przy okazji na jaw wyszły jego kłamstwa i próby manipulowania panem Wu, co mu wcale nie pomogło. I bardzo dobrze.

Rozstając się dziś ze Sky pod klasą do angielskiego, miałem nadzieję, że Kendal już liże rany w luksusowej willi rodziców, w najbardziej szpanerskiej dzielnicy naszego miasteczka. Liczyłem, że po upadku na twarz, w którym mu odrobinę pomogłem, na razie wciąż nie może oddychać przez nos i ma cholernie silną migrenę, więc przynajmniej na chwilę mamy go z głowy.

Ale to zdrowy i silny bydlak, za dzień czy dwa dojdzie do siebie i wtedy jego zdegenerowany mózg zacznie kombinować coś bardzo niefajnego. Zemstę. Tak mi podpowiada serce.

Oraz doświadczenie.

Mijają godziny bez znaku życia od Sky i zaczynam się coraz poważniej martwić, że Aiden nie potrzebował jednak całego dnia, żeby wydobrzeć na tyle, by dalej zatruwać nam życie. Niespodziewanie straciłem kontakt z moją ukochaną. A to mnie po prostu wykańcza.

Sam już nie wiem, co gorsze: niewiedza czy bezradność. Oto nie mogę zrobić dosłownie nic, żeby się skontaktować ze Sky, która nawet w normalnych warunkach bardzo mi reglamentuje dostęp do siebie i wymianę wiadomości.

A teraz nagle zrobiło się jeszcze gorzej. Beznadziejnie po prostu.

Wszystkie moje SMS-y, wysłane po zakończeniu lekcji, do niej nie dochodzą. Podejrzewam – czy raczej mam nadzieję – że tylko wyłączyła telefon. Ale nie mam pewności, przez co zaczynam chodzić po ścianach. Literalnie. Od kiedy dostałem jej numer tydzień temu, jeszcze tak się nie zdarzyło…

Coraz bardziej się boję, że coś jej się stało i że Kendal przyłożył do tego śmierdzącą łapę. Mam bardzo niedobre przeczucia, zaciskające się lodowatą obręczą na sercu.

Tak naprawdę to chciałbym do ukochanej chociaż zadzwonić. Ale nie mogę. Bo nawet gdybym miał szansę się dodzwonić (a nie mam), to staram się to sobie wyperswadować z trzech względów.

Po pierwsze, to uczciwie sam przed sobą przyznaję, że nie jestem pewien, czy ten telefon wynikałby z troski o Sky, czy raczej o siebie. W końcu to ja umieram bez niej, bez jej głosu w słuchawce.

Nie ona beze mnie.

A skoro to tylko moja potrzeba, to przecież nie mam prawa obarczać nią ukochanej. Może jednak nic się z nią złego nie dzieje? Może Kendal jej jeszcze nie dopadł i to tylko ja świruję?!

Zwłaszcza że – i to drugi powód, który mnie powstrzymuje – nie chcę jej martwić czy straszyć. A obawiam się, że mogłoby mi się nawet przez telefon nie udać ukryć niepokoju. Wszystkich tych podejrzeń i obaw o to, co dalej z Kendalem, z nią i z nami wszystkimi. Więc nie, dzwonienie do niej, choć nie przestaję o tym myśleć, nie jest tego warte. Niech śpi spokojnie najdłużej, jak to możliwe…

Po trzecie wreszcie, powstrzymuje mnie obawa, że dziewczyna mogłaby się poczuć stalkowana. To też odpada. Już i tak zostanie zasypana moimi SMS-ami, kiedy wreszcie włączy telefon.

OBY włączyła!

Jednak na razie ukochana nie odpisuje na moje wiadomości. Coraz bliższy jestem paniki, choć staram się sobie tłumaczyć, że może na przykład odpoczywa czy śpi. Przecież uprzedzała mnie, że pada ze zmęczenia.

No ale… jej milczenie trwa już tak długo! Dla mnie to kilka godzin prawdziwego piekła!

Znam cię ledwie kilka tygodni, ale stałaś się dla mnie wszystkim, Sky.

Będę musiał to z nią jutro ustalić. Musimy umówić się na jakiś sensowny sposób komunikacji. Bo co, jeśli naprawdę coś by jej się stało?! A ja bym nic nie wiedział i czekał spokojnie do następnego dnia?!

Choć ja i spokojne czekanie – to się raczej wyklucza, nieważne, ile razy bym sobie powtórzył moją ulubioną mantrę „nie po maniacku, Shy”.

O ile nic ci się nie stało już dzisiaj, ukochana…

Dlatego nie mogę się doczekać spotkania z moim najlepszym przyjacielem, bo boję się, że skazany wyłącznie na swoje towarzystwo, za chwilę eksploduję. Ian przychodzi na wieczorne bieganie, gdy już jestem na ostatnich nogach. Jest wyraźnie zaniepokojony na mój widok. Muszę wyglądać na całkowicie skotłowanego, choć czekam na niego przebrany do joggingu i właśnie robię rozgrzewkę na podjeździe przed domem.

– Myślałem, że wszystko w porządku – zagaduje, dołączając do ćwiczeń.

– Na ile to możliwe – mówię ponuro. – Ale nie ufam temu sukinsynowi. A najgorsze, że nie mam kontaktu ze Sky, od kiedy w południe odprowadziłem ją na angielski. Nie dochodzą do niej moje SMS-y.

I zaraz zwariuję od tego czekania i niepewności!!!

Ian od razu wie, o kogo mi chodzi. Kendal zasłużył na wszystkie najgorsze epitety i nigdy mu ich nie szczędziliśmy. Zwłaszcza że mój przyjaciel nie należy do ludzi, którzy umieliby się mścić, więc tyle naszego, ile sobie pogadamy. Choć miałby do odgrywania się na Aidenie solidne podstawy, bo ten megadupek od lat bruździł mu w życiorysie, a zwłaszcza w karierze pływackiej. Wspominałem wam o środkach przeczyszczających, zatrzaśniętej kabinie w toalecie czy zagubionych kąpielówkach.

Szczytem było jednak, kiedy na początku siódmej klasy Kendal udał, że się poślizgnął na mokrych płytkach przy basenie. Tylko że dziwnym trafem pociągnął ze sobą akurat Iana i to tak nieszczęśliwie, że mój przyjaciel dostał wstrząśnienia mózgu i złamał rękę w dwóch miejscach. Stracił przez to cały sezon. A Aiden pozostał bezkarny, bo przecież to był tylko „wypadek”. Nawet sam demonstrował jakiegoś żałosnego siniaka na dowód swoich obrażeń. Masakra, naprawdę!

Mam już totalnie dosyć twojej bezkarności, Kendal!

– Nie ma jej?! – martwi się mój przyjaciel. – Po angielskim odprowadziłem ją przecież do biblioteki, spokój był…

Kręcę głową. I wzdycham.

– Co właściwie się dziś stało? Od początku – żąda sprawozdania.

Wyruszamy truchtem z podjazdu i kierujemy się w stronę otoczonego bieżnią boiska w parku tuż przy moim domu. No tak, w końcu podczas lekcji Ian miał tylko szczątkowy dostęp do informacji. Opowiadam mu o tym, jak idiotycznie naraziłem Sky na niebezpieczeństwo, gdy zostawiłem ją samą na korytarzu podczas przerwy lunchowej, co błyskawicznie wykorzystał Kendal. Nie wiem, do czego by tam doszło, gdybym w porę się nie pojawił.

Ian ponownie mnie przeprasza. To przez to, że on pobiegł do stołówki, a ja poszedłem do toalety, Aiden zyskał kilka minut, by zaatakować moją ukochaną, przepakowującą rzeczy z szafki do plecaka. A na tym cholernym korytarzu akurat nie było NIKOGO! Do tej pory nie mogę w to uwierzyć. Jak draniowi udało się ją tam namierzyć?!

On ma jakiś radar na bezbronne kobiety czy co?!

– Obaj nawaliliśmy – przyznaję uczciwie. – Żaden z nas nie docenił, jak mocno się pogłębiła patologia tego zboka. Zrobił się nieobliczalny.

– Odbijanie dziewczyn innym facetom to jego obsesja. W dodatku jest coraz bardziej agresywny.

– Skąd on się w ogóle tam pojawił? Ledwo zdążyłem się od niej odwrócić – roztrząsam gorzko.

– Dziwne, cholernie dziwne – przyznaje Ian. – A co się działo u dyrektora?

– Srajden próbował mnie wrobić w pobicie – informuję. – Udawał niewinną ofiarę mojej agresji. Bo oczywiście słowem się nie zająknął, że była tam moja dziewczyna i że startował do niej z łapami.

– Twoja dziewczyna! – Mimo wszystko Ian śmieje się cicho.

– Spadaj – proponuję mu głosem nieznoszącym sprzeciwu. – Całe szczęście, że dyrektor też to kupił. Bez tego moja historyjka by nie przeszła.

– Jaka historyjka?

– Że go nie pobiłem, tylko się bardzo zdenerwowałem, kiedy zobaczyłem, jak narzuca się mojej dziewczynie. I popchnąłem NIECHCĄCY – wyjaśniam z satysfakcją.

– Aha.

– Kiedy się spieszyłem, żeby do niej wrócić – dodaję.

Ian znów parska śmiechem.

– Dyrektor to łyknął?!

– Niechętnie. Było słowo przeciw słowu, dopóki nie zapytał Skylar – przyznaję. – Nie wiem, co mu powiedziała, bo rozmawiali sam na sam. Ale kiedy wezwał nas z powrotem do gabinetu, było pozamiatane.

– Aż tak? – Ian wygląda na zaintrygowanego.

– Totalnie. Nie widziałem go nigdy aż tak podkurwionego. Na koniec się kompletnie zagotował. Aż opuścił gabinet, właściwie bez pozwolenia. Kiedy Kendal wychodził, prawie wyrwał drzwi razem z futryną!

Życzyłbym sobie, żebyś opuścił i szkołę, typie. Na zawsze.

Przyjaciel aż gwiżdże ze zdziwienia, ale nie kryje radości.

– No tak, tylko marne są szanse, że Wu wyrzuci Srajdena ze szkoły za samowolne opuszczenie gabinetu dyrektorskiego – stwierdza rozsądnie. – Zwłaszcza że właśnie dał mu zawias.

– No raczej. Ale powiedział mocną rzecz na koniec.

– Że co?

– Że zakwalifikował zachowanie Kendala wobec Sky jako niepożądane zainteresowanie seksualne i molestowanie.

– O, to grubo! – Na twarzy Iana zadowolenie z decyzji nauczyciela walczy o lepsze z obrzydzeniem wobec tego oblecha Kendala.

– Nie wiem, co dokładnie Skylar powiedziała Wu, ale dyrektor wspominał, że doszły go wcześniej słuchy o podobnych przypadkach – przypominam sobie.

– Co za podły sukinkot – unosi się Ian.

– Coś mi się zdaje, że nie docenialiśmy Aidena– przyznaję ponuro. – Im dłużej o tym wszystkim myślę, tym bardziej się boję, że to się nie skończy na zawieszeniu.

– Wyrzucą go? – pyta z nadzieją Ian.

– Bardzo bym chciał – nie ukrywam. – Ale nie. Nie spodziewam się, że po tym wszystkim Kendal położy uszy po sobie. Z żądzą mordu w oczach wyskoczył z gabinetu. Dlaczego miałoby mu przejść przez dwa tygodnie obijania się na chacie?

– Aha. Czyli najpierw dostał po łapach ode mnie, następnie od Sky, potem od ciebie, a na koniec Wu go zawiesił.

– Dobre podsumowanie – chwalę. – Zgadza się. Gdybyś ty był na jego miejscu i miał taki niefart, też byś się wkurzył, nie?

– Eee, znasz mnie – zastanawia się uczciwie Ian, bo zemsta nigdy nie zajmowała wysokiego miejsca na liście jego życiowych priorytetów.

– No fakt. – Dociera do mnie, co chce powiedzieć. – Ale gdybyś był takim skurwielem jak Srajden?

– O, tobym teraz chciał roznieść Greentown High – stwierdza z przekonaniem. – To psychopata.

– Właśnie. – Truchtam w miejscu, bo Ian przystanął, żeby się porozciągać. – Doszedłem dzisiaj do tego samego wniosku. I zacząłem się jeszcze bardziej bać o Sky.

– Cholera.

– Moja wyobraźnia pracuje na pełnych obrotach, stary – zwierzam się. – Przecież skoro Kendal ma teraz dużo czasu i krew go zalewa, to raczej nie pójdzie na warsztaty antystresowe albo terapię śmiechem.

– Będzie planował zemstę – potwierdza Ian.

– Sky też o tym pomyślała, od razu po wyjściu z gabinetu. Bała się go. Starałem się ją pocieszyć i uspokoić, ale im dłużej o tym myślę, tym bardziej sam się nakręcam.

– Bo to do niej się przyczepi przede wszystkim – trafia w sedno mój przyjaciel.

– Bingo! – oświadczam ponuro. – Może w szkole, zwłaszcza pod jego nieobecność, będzie na razie bezpieczna. Ale Kendal ma dość czasu, żeby jej uprzykrzyć życie poza szkołą.

– Stary, a może my przesadzamy? – Ian jak zawsze szuka jasnej strony. – Może jednak skorzysta z dwóch tygodni laby, zabaluje i mu przejdzie?

– Scenariusz marzeń – sarkam. – Ale nie widziałeś tej jego wściekłej, wrednej gęby, gdy na nas spojrzał u dyrektora. Alarm mi się w głowie rozdzwonił. Mogę się założyć, że coś odwali.

– No to musimy się zastanowić, co robimy. Czy czekamy na jego ruch, czy bierzemy sprawy w swoje ręce.

– Jeśli Sky się znajdzie, to mam nadzieję, że do końca weekendu będzie spokój – wyrażam ostrożną nadzieję. – Porządnie oberwał, he, he, może łeb będzie go bolał. I nochal. Przynajmniej jutro. Ale potem słabo to widzę…

– Trzeba z nią porozmawiać – decyduje Ian. – I z bliźniakami.

– Trzeba. Jak tylko się odnajdzie… – zgadzam się z drżącym sercem.

Sky, odezwij się, proszę, kochanie.

Włącz telefon…

– Shy, ty maniaku, ogarnij się. – Ian tymczasem próbuje mnie postawić do pionu. Łatwo mu mówić! – Oczywiście, że Skylar się odnajdzie! Mam dobre przeczucie! – Klepie się z przekonaniem po żołądku.

No tak, u mojego przyjaciela to żołądek jest centrum wszelkiego życiowego dowodzenia, więc kto wie, może także źródłem jasnowidzenia? Uśmiecham się do niego niepewnie, choć bardzo chcę, żeby miał rację.

– No, a kiedy tylko się odnajdzie, to musisz ją przekonać, żeby teraz trzymała się bliżej nas! Żeby nie było takich akcji jak dzisiaj. Po szkole najlepiej też – snuje optymistyczne plany Ian.

– Świetny pomysł – sarkam. – Tylko cholernie trudny do wykonania. Sky jest uparta jak osioł w takich sytuacjach. Pewnie i tak uważa, że przez nas nie ma życia.

– To przez Srajdena nie ma.

– Już nawet pomyślałem, żebyśmy może razem z nią jutro pogadali – proponuję, choć część mnie modli się, żeby się nie zgodził. – Rano, w bibliotece?

– Eee, że o siódmej??? – Ten śpioch spogląda na mnie cały spanikowany.

– Dobra, zapomnij – zgadzam się szybko. – Sam zacznę temat, a jak nie dam rady, to wrócimy do niego razem podczas lunchu.

Ian zawraca w stronę mojego domu i widzę, że kiwa głową z aprobatą.

– Ty, a co się właściwie stało dzisiaj, że bliźniacy zawitali na Ziemi Niczyjej? – przypomina mi się.

– Trochę byli ciekawi Sky, a poza tym Shane kolejny raz pokłócił się z Kylie. Albo Kylie z nim.

– O, znowu coś odwalił – zgaduję, pamiętając o epizodach niewierności rudzielca.

– Podobno nie. Żalił się, że Kylie ostatnio zrobiła się nieznośna. – Ian wygląda na zamyślonego.

– Serio? Pogorszyło jej się?

Ciekawe, na ile napięcia w związku naszego kapitana wiążą się z ostatnimi scysjami wokół Sky. I z nasileniem syndromu psa ogrodnika u pięknej cheerleaderki w stosunku do mojego przyjaciela.

– No wiesz, ja z nimi nie mieszkam – przypomina mi kpiąco Ian. – Ale może Shane zaczyna wreszcie przeglądać na oczy? U mnie, jak już coś drgnęło, to potem poszło lawinowo.

– Wyleczyłeś się?

– Wytwarzam przeciwciała. W dużej ilości. – Śmieje się mój przyjaciel, choć bez prawdziwej wesołości w głosie.

– Tym lepiej dla ciebie. – Poklepuję go po ramieniu.

– Wiem. Ale… – Ian chce coś powiedzieć, w końcu jednak tylko macha ręką.

Czyżby się łamał? Liczy na wolne miejsce przy boku Kylie? Oby nie, choć gdyby tak zdecydował, przecież bym go wspierał.

– Co ale? – nie odpuszczam.

– Czasem mi tak do dupy, wiesz? Chciałbym wreszcie… No… osiemnaście lat i ciągle sam – otwiera się ostrożnie.

Dobrze, że wyrzuca z siebie, co go tak mocno gryzie. Najwyższy czas.

– Z tego dwa lata zmarnowane na Kylie. Więc się zastanawiam, czego mnie miała nauczyć ta miłość. Skoro wszystko się dzieje po coś – myśli głośno.

– Żeby się bardziej cenić i nie zgadzać na bycie upchniętym we friendzone? – sugeruję.

– A może od razu lepiej lokować swoje uczucia? – przebija mnie Ian.

– Żółwik, stary! – Wystawiam pięść z uznaniem.

– Żółwik – zgadza się markotnie.

Kochać ciężko, ale nie kochać jeszcze ciężej, prawda?

Myślałem, że od kiedy poznałem Sky, kiepsko sypiałem. Kilka razy zmagałem się nawet z bezsennością i koszmarami. Jednak to było nic w porównaniu z dzisiejszą nocą, kiedy po prostu nie mogę zmrużyć oka. Spoglądam w napięciu na świecące w ciemnościach cyfry wyświetlacza zegara przy łóżku. Na wszelki wypadek sprawdzam też czas w telefonie (i czy wiadomości nie przyszły). Ale on nic a nic nie chce płynąć szybciej od tego mojego sprawdzania.

Nic. A. Nic.

Nawet oglądanie zdjęć Skylar śpiącej w Halloween na naszej kanapie mi nie pomaga. Raczej przeciwnie, mój lęk o nią wzrasta. Wiem przecież, jaka ona jest bezbronna…

Wreszcie o trzeciej nad ranem wstaję z łóżka i idę pod prysznic. Funduję sobie naprzemiennie gorącą i lodowatą wodę, żeby się jakoś otrzeźwić i postawić na nogi. W końcu nie zanosi się, żebym jeszcze zasnął tej nocy, a przede mną cały długi piątek. Aż boję się myśleć, co może przynieść.

Ale i tak myślę.

Zdecydowałem, że jeśli Skylar nie dotrze dziś do szkoły, zgłoszę się do dyrektora Wu. Liczę, że uda mi się uzyskać telefon do domu Sky. Do jej ciotki, do kogokolwiek. Albo chociaż zdobyć jej adres. Jakkolwiek miałoby to być dziwne dla pana Wu, że nie znam tak podstawowych danych swojej dziewczyny.

Tak naprawdę najchętniej usiadłbym teraz do fortepianu. Ale dla moich rodziców wciąż jeszcze trwa noc, nawet dla mamy. Ponieważ jednak we własnym pokoju czuję się jak w klatce, bez większych nadziei łapię podręczniki do historii oraz niemieckiego i schodzę do salonu. Przynajmniej zaparzę sobie kawy. Albo wezmę krople na uspokojenie, jeszcze lepiej… Rozumiem już, co to znaczy „chodzić po ścianach”. Jestem blisko, przysięgam.

Rzucam się na kanapę i jednym okiem zerkam do książki, a drugim na telewizor. Włączam mój ulubiony kanał National Geographic, akurat leci program o życiu słoni. Wiecie, że słonie odczuwają empatię, wykazują ogromną troskę o innych i nawet pocieszają zestresowanych pobratymców głosem i dotykiem? Jakby chciały sobie powiedzieć „nie jesteś sam(a) w cierpieniu”. W dodatku są altruistami. Odnotowano wiele przypadków, kiedy pomagały nie tylko sobie nawzajem, ale także zwierzętom innych gatunków. Ciekawe, co?

Hmm, cokolwiek, byleby nie bić się z myślami, które podpowiadają mi same katastroficzne wizje. Sky pobita, porwana, wywieziona za miasto, a nawet… a nawet…

Nie, tych słów nie chcę wypowiedzieć głośno nawet do siebie. W sumie to przydałby mi się teraz jakiś słoń, żeby je wybił trąbą z mojego durnego łba.

Tak, bywam maniakiem. Tak, zdarza mi się przesadzać. Tak, wszystko bym oddał, żeby się okazało, że właśnie robię z siebie histeryka roku, a Sky śpi smacznie w swoim łóżku, gdziekolwiek mieszka. I już za kilka godzin zobaczymy się w bibliotece.

Boże, pierwszy raz tak się cieszę, że mamy te korepetycje już o siódmej rano!!!

Mimo skołowania i pomieszania umysłu w dużym stresie wszystkie moje zmysły robią się nadwrażliwe i mega wyostrzone. Dlatego mimo muzyki i głosu narratora, dobiegających z telewizora, doskonale słyszę ciche kroki mamy schodzącej po drewnianych schodach.

Nie widzę jej jeszcze, ale już dobiega mnie sapanie Bilba, którego niesie na rękach. I nawet ze swojego miejsca na kanapie czuję zapach jej delikatnych konwaliowych perfum. Bardzo się cieszę, że idzie, bo to lepsze towarzystwo niż… słoń.

Zerkam na zegarek, jest dopiero po czwartej. Mama zwykle nie wstaje aż tak wcześnie. Unoszę się na kanapie, żeby spojrzeć na nią ponad oparciem, zdziwiony. Ona także patrzy na mnie z niepokojem.

– Spałeś dziś w ogóle, Sky? – pyta, schylając się, by wypuścić z ramion czarnego mopsa, który niechętnie na własnych łapkach oddala się do miski z wodą.

Mama podchodzi do mnie i przysiada na brzegu kanapy, a moje stopy układa sobie na kolanach. Wciąż leżę z podręcznikiem do niemieckiego rozłożonym na piersi.

– Co się dzieje? – Chce wiedzieć, bo milczę głucho.

– Nie mogłem zasnąć. Strasznie się martwię – wyrzucam wreszcie. – Mieliśmy wczoraj bardzo nieprzyjemną sytuację w szkole, Skylar i ja. Pamiętasz Aidena Kendala, tego, który złamał rękę Ianowi? I rozbił mu głowę?

Mama potakuje. No jasne, że pamięta! Ian to prawie jej drugi syn.

– Przystawiał się do Sky. I w efekcie trochę się poturbował – opisuję oględnie przebieg zdarzeń. W końcu naprawdę nie tknąłem typa palcem. – Dyrektor nas potem wezwał, bo Kendal zgłosił pobicie.

Wstrętny kłamca i manipulant!

– Ale luz, Skylar mu wszystko wyjaśniła i to Aiden został zawieszony na dwa tygodnie – dodaję uspokajająco, w odpowiedzi na pytający, zmartwiony wzrok mamy.

– Hmm.

– Tylko wiesz, mamo, nie mam z nią kontaktu od ponad piętnastu godzin. Może to nic, ale po tym, co się wydarzyło w szkole, chciałbym wiedzieć, czy bezpiecznie dotarła do domu.

Bardzo. Bym. Chciał. Wiedzieć.

– A… – znów spoglądam na ekran swojego telefonu, jak co parę minut od kilkunastu godzin – …moje wiadomości nawet do niej nie doszły.

I to mnie zabija.

– Mamo, a jeśli… jeśli coś jej się stało?! – Głos mi się załamuje, kiedy to wreszcie wypowiadam głośno. – Nie ufam Kendalowi, potrafi się mega ohydnie zachować. Dyrektor go zawiesił za… za molestowanie seksualne, wiesz?

Mama kiwa głową i kładzie ciepłą dłoń na mojej kostce. Dobre i to. Taki matczyny dotyk, który leczy słoniątko.

– Aiden był wczoraj wściekły – opowiadam dalej, podciągając się do siadu na poduchach. – Obaj z Ianem uważamy, że może teraz wykręcić jakiś podły numer. Mścić się. A to Skylar jest z nas wszystkich najbardziej bezbronna.

– Rozumiem – szepcze mama.

Znów ma ten dziwny wyraz twarzy, który czasem się pojawia, gdy mowa o Sky, zwłaszcza w kontekście jakichś problemów.

– Bo, mamo – teraz dzielę się już wszystkimi swoimi zmartwieniami – ja właściwie nic o niej nie wiem. Nic. Czuję się jak idiota. Tak bardzo ją kocham, a nie wiem nawet, gdzie ona mieszka!

No debil ze mnie!

– Starałem się, jak mogłem, uszanować jej prywatność i potrzebę postawienia mi granic, ale w takich sytuacjach to mnie wykańcza. Bo nie mam pojęcia, co się z nią dzieje, gdzie jest, czy jest zdrowa i… i cała!

– Będziecie potrzebowali wypracować sobie nowe zasady – stwierdza mama spokojnie. – Jeśli oczywiście Sky wyrazi zgodę. Ale możesz o to poprosić.

– Ona wczoraj zgodziła się włożyć moją bluzę zawodnika, wiesz? – Mimo wszystko moje wargi układają się w lekki uśmiech. – Obiecałem jej, że zaczekam, aż będzie chciała zostać moją dziewczyną. Nie powiedziała jeszcze „tak”, ale nie powiedziała też „nie”.

Mama patrzy na mnie ciepło, również delikatnie się uśmiechając. Właściwie nie mówi nic wielkiego, ale dzięki samej jej obecności poczułem się nieco lepiej. Zupełnie jak nieszczęśliwy słoń poklepany trąbą przez inne słonie.

– Ale teraz… – znów przygasam – …nie wiem, czy ona dziś przyjdzie do szkoły. A jeśli naprawdę coś jej się stało?!

– Spodziewam się, że to wszystko ma wytłumaczenie, kochanie – mówi wreszcie mama w zamyśleniu. – Chcę wierzyć, że Sky jest bezpieczna. Jeśli jednak nie będzie jej rano w szkole, koniecznie daj mi znać, okej?

– Aaa… a po co? – Dziwię się, bo co mama może poradzić w tej sytuacji.

– Zaufaj mi, będę wiedziała, co z tym zrobić. – Uśmiecha się do mnie, a w jej głosie słyszę stuprocentową pewność.

Uff, mimo wszystko trochę mi to poprawia nastrój. Ale przypomina też naszą wcześniejszą rozmowę o moich podejrzeniach co do Skylar i mamy.

– Ty naprawdę coś wiesz o Sky – jęczę sfrustrowany, ale zdaję sobie sprawę, że nie zmienię jej decyzji i nic mi nie powie, dopóki nie uzna tego za stosowne. – Coś ważnego!

Mama tylko kiwa głową. Ech. Uświadamiam sobie, że taka dyskretna i stanowcza to ona najczęściej jest w sprawach zawodowych. Ale to się przecież nie trzyma kupy, bo już nie prowadzi psychoterapii.

– Okej, dam ci znać – obiecuję. I pytam z nadzieją: – Mamo, ja wiem, że to jest chora godzina, ale myślisz, że mógłbym pójść trochę pograć? Nie obudzę ojca?

– Wiesz, że jego nic nie obudzi, spokojnie – stwierdza, z pewną ulgą przyjmując zmianę tematu. – Nie wstanie przed szóstą trzydzieści, jak zawsze. Więc jeśli tylko potrzebujesz, to pewnie, idź.

– A tobie nie przeszkodzę? – upewniam się jeszcze, mając na myśli jej poranną jogę.

– Zagraj coś pięknego, synku – prosi tylko. – Na pewno będę miała dobrą sesję.

– A więc Chopin. Fortepian został skonstruowany dla jego muzyki – decyduję, wstając. Aż się przeciągam. – Dzięki, mamo, nie wiem jak, ale bardzo mi pomogłaś. Zawsze tak jest. Zupełnie jakbyś miała trąbę!

Przez chwilę patrzy na mnie trochę dziwnie, ale zerka na migający ekran telewizora i najwyraźniej wszystko jej się skleja. Ona na pewno wie o empatii oraz wspieraniu się przez stado słoni.

– Cieszę się, kochanie. To biegnij do fortepianu, a ja rozłożę matę w gabinecie. I pamiętaj, zagraj coś pięknego, ale nie Etiudę Rewolucyjną, błagam! – Puszcza do mnie oko.

Ja sam może nawet miałbym ochotę zagrać ten dramatyczny utwór, ale nie zrobię jej tego.

Jednak ważne, że w ogóle mogę zagrać. Muzyka to życie.

Oby tylko przeżyć do siódmej…2
KOMUNIKACJA POZAWERBALNA

„Nie. Po. Maniacku. Nie. Po. Maniacku. Nie. Po. Maniacku” – skanduję półgłosem, a na każdy długi krok przypada jedno słowo mojej ulubionej mantry.

Maszeruję wreszcie do szkoły, doczekałem tylko do szóstej trzydzieści, dłużej nie dałem rady wysiedzieć w domu. Choć oczywiście siedzenie pod szkołą nie gwarantuje mi większego sukcesu, zdaję sobie z tego sprawę. Ale po drodze próbuję zająć czymś swój szalejący z niepokoju mózg.

Nie chciałem śniadania, jedzenie jest aktualnie poza moim zasięgiem. Wypiłem dużo gorącej wody i kawy, na co mama pokręciła głową, ale nic nie powiedziała. Jeśli tylko Sky przyjdzie dziś do szkoły, jakoś sobie poradzę. Jeżeli jednak nie przyjdzie…

Nie sprawdzam nawet, czy drzwi do szkoły są już otwarte. Rzucam plecak na schody przed budynkiem. A potem sam siadam na najwyższym stopniu i mimo porannego półmroku czujnie skanuję parking i chodnik oraz okolice przystanku.

Jako pierwsza pojawia się pod szkołą pani Austen, która za piętnaście siódma podjeżdża srebrnym jaguarem XE. No proszę, fajne autko. I bynajmniej nie tanie. Widuję je od jakiegoś czasu na szkolnym parkingu, ale nie miałem pojęcia, że to jej. Miło wiedzieć, że nasza nieśmiała bibliotekarka najwyraźniej nie jest skazana tylko na skromną bibliotekarską pensję.

Pani Austen na pewno mnie zauważy w drodze do wejścia, zresztą nie zamierzam udawać niewidzialnego. Witam się z nią, lekko unosząc się ze stopnia, ale nie wdaję się w rozmowę. Nie zamierzam się rozpraszać, mój wzrok jest przyklejony do podjazdu.

I wreszcie, o bogowie, doczekałem się! Pięć minut przed siódmą nieopodal szkoły zatrzymuje się na chwilę nienowy już, granatowy rover, którego modelu nawet nie znam. Za to bezbłędnie rozpoznaję, kto z niego wysiada. Skylar Gardiner, we własnej bezcennej osobie.

Ulga, którą czuję na jej widok, niemal przygniata mnie do schodów. Nagle rozumiem, jak się muszą czuć kosmonauci przy starcie rakiety. Naprawdę jakbym oberwał kijem bejsbolowym albo jakby przygniótł mnie goryl. Mimo najszczerszych chęci nie udaje mi się wstać, nawet kiedy Sky jest już kilka kroków ode mnie. Wpatruję się w nią jak w tęczę, ręką na oślep szukając plecaka.

– O Boże, ty żyjesz… – chrypię wreszcie łamiącym się głosem. Kompletnie nie panuję nad tym, co mówię. Podobnych emocji doświadczałem ostatnio kilka lat temu, gdy walczyliśmy wszyscy o życie mamy.

Sky nic na to nie odpowiada, jednak poprawiwszy sobie torbę na ramieniu, z pewnym wahaniem podchodzi bliżej. Patrzy na mnie uważnie przez kilka sekund, po czym wyciąga do mnie lewą dłoń.

OMG, najwyraźniej zamierza pomóc mi wstać!

Najpewniej to zresztą jedyny skuteczny środek, żebym wykrzesał z siebie dość energii do podniesienia się ze szkolnych schodów. Inaczej chyba musiałbym czekać na Iana.

Prawdopodobnie pomaga mi także ładunek elektryczny albo coś w tym rodzaju, co od pierwszego zetknięcia przeskakuje między czubkami naszych palców. Aż czuję metaliczny posmak w ustach.

I taką przejmującą słodycz. Ale to już w całym ciele.

Niestety od razu, kiedy ona podaje mi rękę, orientuję się, że coś jest nie tak. Nawet blade światło poranka ani puszyste loki nie są w stanie ukryć faktu, że śliczny policzek Sky szpeci paskudne, rozlane otarcie. A na szczęce ma przyklejony beżowy plaster, który – jak się domyślam – skrywa głębsze uszkodzenie skóry. Na ten widok doznaję takiego przypływu adrenaliny, że zrywam się na równe nogi. A jednak jest jeszcze we mnie trochę życia!

Sky chyba także coś odczuwa w momencie zetknięcia się naszych dłoni, bo spogląda na mnie szeroko otwartymi oczami i nawet jej źrenice się powiększają, a tęczówki ciemnieją. Coś dziwnego przebiega przez jej twarz, nie potrafię tego odczytać. Może wyglądała na… oszołomioną?!

No tak, ale to pewnie przez ten wypadek czy atak, który wydarzył się wczoraj.

A.

Ja.

Nic.

O.

Tym.

Nie.

Wiedziałem.

Aż.

Do.

Teraz.

– Co… Co… – dukam, zszokowany, przestraszony i coraz bardziej wściekły. – CO ci się stało?!

– Chodźmy. – Sky wskazuje głową drzwi szkoły. – Porozmawiamy w środku – obiecuje.

Wlokę się za nią, czując, jak krew szumi mi w uszach. Nie wiem jeszcze, co dokładnie się stało, ale, do cholery, to nie mógł być przypadek!

Zabiję tego, kto ci to zrobił!

Rzucam się na biblioteczne krzesło z taką siłą, że aż trzeszczy. Nie dbam o to teraz. Interesuje mnie tylko jedno.

– KTO i CO ci zrobił?! – pytam dobitnie jakimś dziwnym głosem, którego w życiu u siebie nie słyszałem. Rodzi się głęboko w piersi, ledwo wydobywa przez zaciśnięte szczęki, ale mógłby kruszyć kamienie.

Sky spogląda na mnie zaskoczona. Jej wyczulone na dźwięki ucho zapewne wychwyciło w moim głosie szczęk bitewnych mieczy. Machinalnie sama siebie obejmuje ramionami. Cholera, przecież nie ją chciałem przestraszyć! Biorę głęboki oddech i staram się choć odrobinę rozluźnić szczęki.

– Heeej – zaczynam. – Nie bój się, przepraszam. Ja tylko… Ja… – A jednak brakuje mi słów.

Kiwa głową w milczeniu, ale wciąż zaciska na łokciach dłonie schowane w rękawach mojej zielonej bluzy.

– Powiesz mi? – proszę najłagodniej jak potrafię.

Sky znów lekko porusza głową. Ale zamiast mówić, najpierw opuszcza śnieżnobiałe powieki i jakby zamyka się na chwilę w swojej głowie. Przez jej wyjątkowo dziś bladą twarz przebiega skurcz. Wreszcie wzdycha i otwierając matowe, pozbawione blasku oczy, szepcze:

– Nie wiem, kto to był…

No kurwa, zaczyna się super! Zgrzytam zębami, ale przynajmniej udaje mi się stłumić cisnące się na usta przekleństwo.

Czekam. CZEKAM.

– Ja… stałam wczoraj na przystanku. Już nadjeżdżał mój autobus, gdy nagle ktoś mnie… popchnął – opowiada Skylar powoli, najwyraźniej niepewna, co się stało.

Milknie. Czekam na ciąg dalszy, ale tak się spinam, że aż krzesło znów pode mną trzeszczy.

– Tak, chyba mnie popchnął. Jakiś chłopak.

– Skyyy… – Nie wytrzymuję. – Proszę, opowiedz dokładnie, co się wydarzyło.

Dziewczyna zbiera się w sobie i wreszcie spogląda mi w oczy. A właściwie najpierw przebiega wzrokiem po mojej twarzy, jakby coś sprawdzała, badała.

„Okej…? To ja, Shy, mężczyzna, który zrobi wszystko, co w jego mocy, żeby cię ochronić. Nic złego nigdy więcej cię nie spotka” – odpowiadam otwartym spojrzeniem na nieme zapytanie w jej oczach: „Kim jesteś? Czy mogę ci zaufać?”.

– Popchnął mnie. – Sky nazywa rzeczy po imieniu. – I natychmiast pobiegł w stronę parku. Przepraszam, nie wiem nawet, jak wyglądał. Miał czerwoną czapkę beanie na głowie, to wszystko, co pamiętam.

Przygotował się, drań!

– Ja… upadłam na twarz. Zdążyłam tylko podeprzeć się dłonią.

Żeby potwierdzić swoje słowa (jakbym kiedykolwiek zamierzał w nie wątpić!), unosi prawą dłoń, dotąd ukrytą w rękawie. Odsuwa ściągacz, więc mogę zobaczyć bandaż, owinięty między kciukiem oraz nadgarstkiem.

Moje szczęki i pięści znów się zaciskają. To nie jest normalne, że dzień po dniu dziewczyna przychodzi do szkoły coraz bardziej poraniona.

Co się, do kurwy, dzieje?!

– Nie przepraszaj – mówię najspokojniej jak potrafię. – Nie dziwię się, że nic nie zauważyłaś. Pewnie wszystko zadziało się błyskawicznie.

Potwierdza opuszczeniem głowy i westchnieniem. Po chwili milczenia znów na mnie spogląda i pyta cicho:

– Myślisz, że to przypadek?

Nie, do diabła, na pewno nie.

Co powinienem jej odpowiedzieć? Prawdę, wiadomo. Ale jak, żebym jej nie wystraszył jeszcze bardziej? I tak nie wygląda dobrze. Jakby dzień po dniu pojawiała się w szkole słabsza i bardziej wycieńczona. Co doprowadza mnie na równi do rozpaczy i do szału.

– Nie jestem pewien, Sky – przyznaję wreszcie. – Ale jeśli mam być szczery, to nie.

Kolejne skinięcie głową. I głęboki oddech.

– Według mnie też nie – zgadza się ze mną moja ukochana.

Ponad bibliotecznym stołem spoglądamy sobie w oczy. Marzę, żeby choć dotknąć jej ręki. Umieram z pragnienia dotyku tej delikatnej, alabastrowej skóry. Wciąż pamiętam chwilę w gabinecie dyrektora, gdy wsunęła swoją dłoń w moją. OMG.

Chcę więcej.

Prawdopodobnie czyta to w moich oczach, bo nagle, wciąż wpatrując się w nie jak zahipnotyzowana i nie odrywając lewej dłoni od blatu, przesuwa ją w stronę mojej ręki. Tak daleko, aż dotyka mojej zaciśniętej pięści.

Samymi opuszkami.

Delikatnie, łagodnie, lekko. Jakby pytająco. I chyba z… czułością? Moje zbielałe z nerwów, zaciśnięte palce natychmiast się odginają. Niespiesznie otwieram dla niej swoją dłoń, poddaję się temu ostrożnemu badaniu. W końcu kładę ją prawie płasko na stole, ale bez żadnego napięcia czy nacisku, swobodnie. A wtedy Skylar równie powoli i łagodnie nakrywa moje palce swoimi, aż daje mi odczuć ciężar szczupłej dłoni. Ciężar kilku motyli.

Coś dziwnego dzieje się między nami podczas tego spotkania oczu i dłoni. Na mnie spływają spokój, równowaga, opanowanie. Czuję, jak mój oddech się pogłębia i cały się rozluźniam: szczęki, kark, barki i ramiona. Mięśnie rąk także. Nawet brzucha i nóg. Żołądek i gardło. Dosłownie całe ciało. Wreszcie schodzi ze mnie to mordercze napięcie, które zabijało mnie przez kilkanaście ostatnich godzin.

Natomiast u Sky zachodzi proces odwrotny. Jej policzki nabierają rumieńców pełgających różowymi ognikami. Nawet wargi mocniej się już czerwienią. I jej oczy zaczynają lśnić, a na ich dnie znów pojawia się znany mi, stalowy błysk samurajskiego miecza. Im dłużej dotyka mojej dłoni, tym bardziej się prostuje, wygląda na coraz silniejszą.

Od tego widoku rośnie mi serce.

Tym razem to ja delikatnie przesuwam dłoń w jej stronę, a ona płynnie cofa ramię, wciąż jednak nie przestaje mnie dotykać. Nie przerywa tego kontaktu naszych dłoni. Dzięki temu nie musi się teraz ku mnie przechylać, bo ja mam dłuższe ręce. Jest jej na pewno wygodniej.

Wychodzi nam to zupełnie naturalnie. Bo to trochę jak taniec. Sprawia mi ogromną przyjemność oraz dosłownie z sekundy na sekundę poprawia samopoczucie. Mojej ukochanej chyba też. I wygląda na to, że żadne z nas nie chce tej bliskości przerywać…

Często nie rozumiem zachowań ani motywacji Sky. Pewnie ona nie pojmuje moich. Na pewno nieraz źle mnie odbiera lub interpretuje opacznie moje słowa i postępowanie. Ale najwyraźniej, kiedy dane nam jest wejść w kontakt fizyczny, pojawia się między nami idealne porozumienie. Wow. Naprawdę WOW.

A nasz dotyk staje się, no cóż, magiczny. Przywraca wewnętrzną równowagę, leczy emocjonalne rany, lęki, stres. Jednocześnie uspokaja i podnosi poziom energii. Nie mógłbym sobie wymarzyć między nami lepszej komunikacji na tym poziomie. Przynajmniej na obecnym etapie naszej… relacji.

Do tej pory tylko raz zaznałem z nią tak niesamowitej harmonii: kiedy śpiewała Dancing On My Own, a ja jej akompaniowałem na fortepianie. Tam zadziałała magia muzyki, jej śpiewu oraz mojej gry. Ale teraz – teraz to się działo na jeszcze bardziej podstawowym, wręcz instynktownym poziomie.

Nie wiem, ile czasu tak trwamy, złączeni wzrokiem i dłońmi, dzieląc się moim nadmiarem energii oraz wyciszeniem Skylar. Ja mógłbym tak zostać do końca życia, nie widzę problemu! Na szczęście (albo nieszczęście?) ukochana zachowuje więcej rozsądku i zabiera swoją dłoń z mojej.

Muska przy tym na pożegnanie moje palce tak delikatnie i jakby wręcz pieszczotliwie, że czuję, iż to nie opuszki, lecz skrzydła motyla mnie dotknęły. Nie udaje mi się powstrzymać westchnienia, w którym zawiera się tyle samo zachwytu co żalu, że to już koniec.

Ech, wszystko, co dobre, kończy się zdecydowanie zbyt szybko!

– Nic więcej ci nie zrobił? – upewniam się, wracając do rzeczywistości i wczorajszego upadku Sky.

– Nie. – Kręci głową.

Uspokojony pozwalam sobie na trochę wyrzutów.

– I oczywiście wróciłaś w takim stanie do domu? Sama?

Potwierdza kolejnym skinieniem.

– A tak cię prosiłem, żebyś od razu dała nam znać. Ian na pewno był wtedy gdzieś niedaleko szkoły, bliźniacy pewnie też! Czy ty zawsze musisz być taka niezależna? – skarżę się.

– Przepraszam – mówi niby ugodowo, ale w jej głosie słyszę wyraźną nutkę przekory.

Spoglądam z zainteresowaniem.

– Przepraszasz?

– Że jednak nie wysłałam wam tych sygnałów dymnych.

– Że co?!

– Chyba tylko one mi pozostały – dodaje niby to wyjaśniająco Sky, a kiedy wciąż patrzę na nią, totalnie nie rozumiejąc, przekazuje mi cenną informację: – Już nie mam telefonu.

– Jak to nie masz? Ten chłopak ci zabrał?! – Zaczynam poniewczasie kojarzyć fakty.

– Nie – zaprzecza z rezygnacją. – Kiedy upadałam, wypuściłam go z ręki. I zanim się zebrałam, już było po wszystkim. Autobus go rozjechał.

Fuck, to wiele tłumaczy. Brak kontaktu z nią, niedostarczenie moich wiadomości, nieodebrane połączenia.

To się nigdy więcej nie może powtórzyć! Przecież ja odchodziłem od zmysłów!

Ale jeszcze gorzej się czuję na myśl, że to jej głowa mogła się znaleźć pod kołami tego nadjeżdżającego autobusu. Najwyraźniej naprawdę był niedaleko!

– Co dzisiaj robisz po szkole? – pytam, spoglądając przy tym z aprobatą na jej bluzę. To znaczy moją bluzę, którą dziś znów włożyła.

– Myślałam, że wracam do domu i czytam – rzuca nieco sarkastycznie Skylar. – Ale chyba czegoś nie przewidziałam?

– Zdecydowanie nie przewidziałaś. – Uśmiecham się z uznaniem.

– Co to ma być? – Chce wiedzieć moja ukochana.

– Po szóstej lekcji pojawisz się na moim treningu – informuję ją tonem niecierpiącym sprzeciwu, na co przewraca oczami, ale nie protestuje.

Właściwie to mile mnie tym brakiem oporu zaskakuje. Przecież Skylar Gardiner to jednoosobowy ruch oporu!

– Bardzo dobrze się składa, że masz dziś na sobie moją bluzę – dodaję. – Upieczemy trzy pieczenie przy jednym ogniu.

Spogląda na mnie pytająco. „Trzy?” – wyraźnie czytam w jej wzroku.

– Po pierwsze, zobaczysz wreszcie, jak zajebiście gram w kosza. – Pozwalam sobie na autopromocję, na co znów przewraca oczami.

Ale mam wrażenie, że lekko zagryza dolną wargę, żeby się nie roześmiać. Albo pokazać mi język. Jak dla mnie zupełnie zbyteczna samokontrola, doprawdy!

Dzień i noc tęsknię za twoim śmiechem, kochanie.

– A po drugie, nie będziesz już sama wracać do domu, odwiozę cię po treningu.

– Hmm.

– Po trzecie, przypieczętujemy ogłoszenie całej szkole, że ze sobą chodzimy – stwierdzam, bardzo zadowolony z tej możliwości. – Tak to się odbywa w naszym liceum. – A kując żelazo, póki gorące, dorzucam jeszcze jeden anons: – Za tydzień musisz przyjść w bluzie na mecz z drużyną Calford High.

Nauczony bolesnym doświadczeniem, zapowiadam jej to zawczasu, żeby potem nie mnożyła przeszkód.

Już się nie mogę doczekać, żeby zobaczyć cię na trybunach, słońce!

Słysząc moje oświadczenie, Skylar po raz trzeci w ciągu dwóch minut przewraca oczami.

– Na twoim miejscu przewracałbym czasami oczami także na lewo, tak dla równowagi – radzę jej życzliwie. – Zachowanie symetrii we wszelkich ćwiczeniach fizycznych jest bardzo ważne.

– Postaram się zapamiętać – obiecuje z przekąsem. – Ale gdybyś znów zobaczył jakieś niedociągnięcia, koniecznie zwróć mi uwagę, trenerze Gardener!

Nie przejmuję się jej zabójczym sarkazmem. Ważne, że w ogóle ze mną rozmawia, prawda?

– Z przyjemnością, zawodniczko Gardiner! A właśnie, kiedy na treningu pojawia się nowa dziewczyna w bluzie zawodnika, to mamy taki mały zwyczaj. Ludzie muszą to zobaczyć, więc bądź przygotowana, okej? Będziesz siedziała na ławce rezerwowych, załatwię to z trenerem Jacobsonem!

Przysięgam, że znów chce przewrócić oczami, ale tym razem się powstrzymuje. Śmieję się, bo moja metoda najwyraźniej działa!

– A po treningu jedziemy na zakupy. I nie, nie przyjmuję odmowy – oświadczam na widok sprzeciwu, który momentalnie maluje się na jej twarzy. – Nie masz pojęcia, ile nerwów mnie kosztowała ostatnia noc!

I obyś się nigdy nie dowiedziała, Sky.

Już, już otwiera usta, żeby się ze mną kłócić, ale jednak je zamyka i tylko spogląda na mnie z namysłem.

– Tak lepiej. Ty potrzebujesz telefonu, a ja potrzebuję, żebyś ty go miała. Albo dwa! – stwierdzam.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: