Gra o sumie niezerowej - ebook
Gra o sumie niezerowej - ebook
Algorytm Wojny, ogromne kosmiczne bitwy, walki wywiadów i sił specjalnych. Genialni bohaterowie i zaskakujące zmiany akcji. Ludzie kontra maszyny. Intuicja kontra algorytmy.
Świata przeminął w Dniu, gdy Sztuczne Inteligencje postanowiły unicestwić ludzkość. Ludzie jednak przetrwali, wygrali z oszalałymi maszynami i walczą o utracone dziedzictwo.
Prym wiedzie współpracujące z SI azjatyckie Imperium. Sojusz zmęczonych konfliktem Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych rzuca wszystko na jedną szalę. Czwarta Flota dowodzona przez genialnego admirała Nijala Kuertena uderza na centralny system Imperium.
Czy siłom specjalnym pułkownika Brisbane’em i oddziałowi Marcina Wierzbowskiego uda się zakończyć wojnę? Ostatni tom cyklu Algorytm Wojny przynosi wiele odpowiedzi… i pytań, na które musimy odpowiedzieć sobie my, ale też kolejne pokolenia.
Cykl ALGORYTM WOJNY
1. Gambit
2. Punkt cięcia
3. Forta
4. Inwit
5. Sente
6. Dzika karta
7. Gra o sumie niezerowej
Echa - zbiór opowiadań
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788366955479 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Stocznia tętniła życiem. Złożona z dziesiątek rozrzuconych w przestrzeni konstrukcji doków, magazynów i sektorów mieszkalnych rozmieszczonych nad błękitnym globem drugiego księżyca Beijing, była niczym zawieszone w czerni miasto, pełne ruchu, blasku i mrówczej pracy tysięcy ludzi i maszyn. Wielkie ruchome elementy iskrzące się refleksami świateł pozycyjnych sunęły przemieszczane przez całe ławice świetlnych punktów dronów i niewielkich pojazdów załogowych. Frachtowce bez przerwy przybijały do rękawów towarowych i odbijały od nich, pomiędzy rozrzuconymi instalacjami krążyły promy. Prace przeprowadzano tu bez przerwy – a teraz, w decydującej i krwawej fazie wojny, były szczególnie wytężone. W głównym sektorze stoczni, położonym w samym centrum, nieustannie trwały remonty nieprzerwanego strumienia okrętów wracających ze strefy walk.
W tej chwili wszystkie stanowiska głównej strefy naprawczej były zajęte – cała jedenastka. Pełna eskadra zwiadowcza, krążownik „Sztuka Wojny” i dziewięć niszczycieli, przechodziła właśnie pospieszne naprawy przed powrotem na front amerykański. Zaraz obok remontowano pancernik „Bezwzględność”, tak ciężko uszkodzony, że znad Nowego Drezna musiał być prowadzony przez szperaczy eskortowca. Na miejsce w strefie oczekiwały bliźniacza molochowi „Dominacja” i dwa krążowniki, „Atak z cienia” i „Obława”, wszystkie uszkodzone podczas rajdów buntowniczych sił Tygrysów Changbai – a zapewne wkrótce miały pojawić się kolejne okręty. Dziesiątki techników w skafandrach pospiesznie kończyły ostatnie prace przy towarzyszących „Sztuce Wojny” niszczycielach, by zwolnić miejsce dla trzech uszkodzonych jednostek. Wokół dwóch z nich już rozmontowano rusztowania, a z centralnej części stoczni szły dwa holowniki, mające wyprowadzić gotowe jednostki w przestrzeń.
Nieopodal, w rejonie prac o niższym priorytecie, tkwiły oplecione instalacjami stoczniowymi wojskowe desantowce „Infiltracja” i „Cios w serce” oraz cztery długie i wrzecionowate kadłuby imperialnych niszczycieli na rutynowych przeglądach, czarno odcinające się od błękitnego tła, jakie tworzyła powierzchnia księżyca Beijing. Niewielki – w skali głównej stoczni systemu Hebei – zespół pracujący przy nich był jednak i tak liczniejszy niż załogi głównych doków w innych stoczniach, a każdy okręt, spowity w blask reflektorów pojazdów i ludzi, zdawał się niemal otoczony rojem świetlików.
W porównaniu z większą częścią stoczni, gdzie trwały intensywne prace, sektor, który zajmowały jednostki osobistej eskadry Liao Tzu, mógłby wydać się niemal opustoszały. Strefa była oddalona od pozostałych o kilka kilometrów, otoczona sondami sensorycznymi, a w prowadzącym ku niej korytarzu przestrzeni nieustannie stacjonował patrolowiec, mający zawracać wszelkie zbłąkane jednostki. Nie było tu tylu świateł i ruchu, jedynie nieliczne zespoły techników i ekspertów miały dostęp do jednostek. A zmiany w nich wprowadzane były niezwykle poważne. Cztery krążowniki, uwięzione pomiędzy rusztowaniami jak poczwarki w kokonach, wydawały się rozebrane niemal na części, zaś ich puste śródokręcia wyglądały jak wyrwane potężnymi ciosami. W otwartych wewnętrznych przestrzeniach błyskały światła – co oznaczało, że intensywne prace trwały też w środku, niemal we wszystkich korytarzach i przedziałach. Każda z czterech jednostek przepoczwarzała się powoli w nową postać, konieczną dla planów Niebiańskiego Smoka.
***
Liao Tzu musiał przyznać, że lubił obserwować przestrzeń stoczni i kosmicznych stacji, zapewne z podobnych przyczyn, jakie niegdyś sprawiały, że tak fascynujące dla wielu były porty. Obraz pełnego gracji tańca setek jasnych iskier, powolny, precyzyjny balet olbrzymich okrętów liniowych i zwinność mknących pomiędzy nimi mniejszych jednostek i wahadłowców w pewien sposób oczarowały go, nawet nie tyle z racji umiejętności dowódców i koordynacji stalowych gigantów, ale z powodu wrażenia, że w martwą i zimną przestrzeń tchnięto życie. Ktoś młodszy mógłby uznać to za dziwactwo, jednak Liao traktował tę słabość raczej jako używkę dla swego zmysłu estetycznego.
Teraz również na środku jego kajuty na pokładzie „Szmaragdu”, obok olbrzymiej projekcji mapy strategicznej skolonizowanej przestrzeni, znajdowała się mniejsza, prezentująca przekaz na żywo z obserwacyjnych sond rozmieszczonych wewnątrz stoczni. Pozwoliło to admirałowi, siedzącemu przy czarce parującej herbaty, cieszyć wzrok spektaklem, zamiast – co nakazywało poczucie obowiązku – zajmować się nieustanną próbą odgadnięcia zamiarów Niebiańskiego Smoka na podstawie zmian wprowadzonych przez SI na planie toczonej przez Liao wojny.
– Nie wydaje się, by nawet twoja wola, admirale, była w stanie przyspieszyć prace nad okrętami – głęboki, przyjemny głos dobiegał bezpośrednio z półmroku za plecami Liao.
Dopiero później uszy admirała wychwyciły cichy szum uruchamianych projektorów i z cienia wynurzyły się dwie dobrze mu znane postacie.
Kobieta, drobna i niewysoka, niemal tonęła w strojnej czerwono-złotej szacie. Miała gładkie, jakby dziecięce rysy twarzy i antracytowe oczy mandaryna trzeciego stopnia, a jej misternie upięte czarne włosy ginęły we wstęgach i ozdobach. Towarzyszący jej mężczyzna, wysoki, postawny i z malującą się na twarzy spokojną dumą, nosił złotą szatę haftowaną w płomienne feniksy. Liao zawsze kojarzył się z mędrcami występującymi w kostiumowych vidach. Być może był to efekt krzaczastych brwi i długiej ciemnej brody, a może głębokiego, spokojnego głosu. Admirał wiedział oczywiście, jak nazywają się jego goście, lecz w umyśle Liao Tzu na stałe pozostali po prostu Kobietą o Oczach Mandaryna oraz Feniksem. Dlaczego ich imiona zostały tak łatwo zatarte przez te określenia – również nie miał pojęcia. Żaden aspekt relacji z nimi nie był dla niego w pełni zrozumiały.
Zarówno Feniks, jak i Kobieta o Oczach Mandaryna pojawiali się na „Szmaragdzie” właściwie nieustannie od początku wojny, choć o ich wizytach wiedział jedynie sam admirał – nikt z imperialnej załogi, podobnie jak niemal nikt w całym Imperium, nie miał wszak pojęcia o roli, jaką odgrywali w strukturze władzy. Wiedział, że ta para obserwowała poczynania – zarówno jego, jak i pozostałych na pokładzie okrętu – setką oczu kamer i czujników przez cały czas, ale zjawiali się u niego w swoich widmowych postaciach tylko wtedy, gdy taka była wola Niebiańskiego Smoka. Tak jak teraz.
– Jestem tylko człowiekiem. – Liao podniósł się z miejsca i wyszedł zza stołu, by pokłonić się przybyszom. – Miewam chwile, kiedy mój umysł potrzebuje oderwania się od obowiązków. Prostota prac na okrętach jest odświeżająca, kiedy porówna się ją z misternymi mozaikami strategicznych planów. Myślę, że działa na mnie kojąco.
Para przybyszów podeszła bliżej; ich szaty zafalowały delikatnie, poruszane niewyczuwalnym wiatrem.
– Czyż wojenne plany nie są dla admirałów czytelne niczym otwarte księgi?
Tym razem pytała kobieta. Jej głos był głęboki i jakby szeleszczący, nadający słowom w wysokim imperialnym obcą melodię. Ani trochę nie pasował do delikatnej, niemal dziecięcej twarzy.
– Istotnie, zwykle jestem w stanie je odczytać – zgodził się Liao Tzu. – Teraz jednak pochodzą od samego Niebiańskiego Smoka, a jego nieskończony umysł pozostawia mnie daleko z tyłu.
Domyślał się już, jaki był powód pojawienia się gości w jego kajucie. Przybyli w związku z ostatnimi ruchami unijnej Czwartej Floty, jej śmiałym poczynaniem sobie w przestrzeni oraz zbliżaniem się nie tylko do centralnych systemów Imperium, ale i do samego Hebei.
– Myślę, że bardzo nie doceniasz własnego umysłu, admirale. – Kurtuazyjnym słowom nie towarzyszył żaden gest czy choćby zmiana wyrazu twarzy.
Liao Tzu przez chwilę milczał, spoglądając na mozaikę punktów gwiezdnej mapy i oznaczone na niej pozycje grup bojowych. Obraz wojny, jaką od miesięcy toczyło Imperium, laikowi musiałby zdawać się niezwykle korzystny. Czerwone ikony reprezentujące siły Niebiańskiego Smoka głęboko wcięły się w terytoria Unii i Stanów Zjednoczonych, powoli, ale niepowstrzymanie prąc naprzód – a obrońcy, coraz mniej liczni, cofali się pod naporem. Kilkanaście jasnych oznaczeń obrazowało bitwy przełamujące w sektorze Wisconsin, a potężne zgrupowanie, niegdyś dowodzone przez Kong Nexiego, a teraz przez Han Xianmei, parło szybkim marszem wprost ku Albionowi. Imperium, jak się wydawało, było u progu zwycięstwa.
Ale ten pozornie doskonały układ miał skazy i Liao dostrzegał je bez problemu. I nie były nimi przybliżone punkty uderzeń unijnej Czwartej Floty admirała Kuertena, która wdarła się głęboko w imperialną przestrzeń, ani znaczone fioletem miejsca, gdzie widziano okręty zbuntowanych Tygrysów Changbai. Rysy tkwiły raczej w imperialnej odpowiedzi, pozornie rozsądnej, lecz niepasującej do całości obrazu.
– Gdyby istotnie tak było, zapewne potrafiłbym przekonać was, dostojni, do moich rozwiązań. Tymczasem ustawicznie postrzegam samego siebie jak zagubione dziecko w otoczeniu tytanów.
Słowa w wysokim imperialnym doskonale nadawały się do dworskich konwersacji. Były nieprawdopodobnie skuteczne w maskowaniu goryczy.
– Niepokoi cię kierunek, w jakim prowadzi nas Niebiański Smok. – Kobieta uśmiechnęła się, ale uśmiech ten zamarł tuż powyżej linii ust. Jej cichy głos zdawał się płynąć po pokoju jak strumień. – I obawiasz się, że ścieżka, którą zmierzamy, zaprowadzi nas na manowce.
Jej jednolicie czarne oczy nie połyskiwały odbitym blaskiem nielicznych lamp kajuty, zdawały się być wyciętymi w przestrzeni otworami prowadzącymi w otchłań. Gdzieś na ich dnie połyskiwał odległy jakby o cały wszechświat blask.
– Realizuję rozkazy Niebiańskiego Smoka – odpowiedział Liao po chwili milczenia, towarzyszącej wpatrywaniu się w plan. – Moje zrozumienie stojącego za nimi większego celu nie jest zapewne dla niego konieczne.
– Być może jednak jest konieczne dla ciebie?
Skłonił się lekko i zafrasowany spojrzał na mapę. Znał ją w zasadzie na pamięć. Spędził długie godziny przy stole, obserwując pozycje imperialnych okrętów, ich kursy i rozkazy, i usiłując dostrzec plan, który skrywały. Na pozór nie było trudno odgadnąć, co stoi za takimi, a nie innymi poleceniami – by wzmocnić centralne systemy Imperium przed atakami Czwartej Floty, z frontu wracały całe zespoły bojowe, do stolic prowincji ściągano też eskadry z mniej istotnych systemów. Do dowódców okrętów blisko centrum Imperium wysłano rozkazy rejsu ku samemu Hebei, by bronić stolicy. Ale zarówno intensywność działań, jak i ich przebieg nie chciały w żaden sposób pasować do ruchów wroga.
– Jestem pewien, że gdy uzna to za właściwe, wyjawi mi jednak swój plan i będę mógł cieszyć się pięknem pejzażu, który naszkicował.
Admirał miał szczerą nadzieję, że faktycznie tak będzie. Podczas rozmów, jakie czasem przeprowadzał z Niebiańskim Smokiem, zawsze starał się szczerze mówić o własnych wątpliwościach i dokładnie tłumaczył, z czego wynikają. Za każdym razem władca słuchał go cierpliwie, podkreślał, jak bardzo jest wdzięczny za jego ekspertyzę – i nie zmieniał nic lub też modyfikował jakiś zupełnie nieznaczący element planu.
– Nie boisz się, że kiedy go zobaczysz, nie spodoba ci się? – zapytała nagle Kobieta o Oczach Mandaryna. W jej wyrazie twarzy i tonie była jakaś subtelna zmiana, która zagrała w wypowiedzi ledwo zauważalnym dysonansem, jakby mówiła o czymś o wiele bardziej sobie znanym, niż chciała przyznać. Choć Liao doskonale wiedział, że w przypadku jego gości zapewne nie istnieje coś takiego jak bezwolny odruch, to jednak – na krótką chwilę – poczuł irracjonalny niepokój.
– Myślę, że zaufanie polega właśnie na tym, iż wierzę, że tak nie będzie.
Kobieta o Oczach Mandaryna zrobiła wdech, jakby chciała coś powiedzieć, ale zanim zdążyła to uczynić, odezwał się Feniks, pozornie nadal pogrążony w obserwacji spektaklu świateł stoczni.
– Powiedz mi, Liao Tzu – zaczął. – W jaki sposób ty zareagowałbyś na zmiany na froncie, gdyby decyzja zależała wyłącznie od ciebie?
Admirał pokiwał powoli głową. Miał rację – spotkanie było kolejnym z tych, podczas których musiał formułować swoje uwagi co do przebiegu wojny, uwagi, które jak zwykle trafią gdzieś w pustkę.
– Myślę, że inaczej próbowałbym zażegnać problem pojawienia się unijnej Czwartej Floty w imperialnej przestrzeni – powiedział po krótkim namyśle.
– Obawiasz się, że Niebiański Smok nie przywiązuje do niej wystarczającej wagi?
– Wręcz przeciwnie – odparł natychmiast admirał.
– Interesujące.
Projekcja mężczyzny obróciła się od przekazu ze stoczni, by spojrzeć na admirała z życzliwym uśmiechem, w którym Liao uważnie wypatrywał oznak protekcjonalności. W tej chwili Feniks bardziej niż kiedykolwiek przypominał mu vidowego mędrca – brakowało mu tylko zaawansowanego wieku.
– Czwarta Flota, tym bardziej dowodzona przez Nijala Kuertena, to z pewnością godny przeciwnik dla każdego imperialnego zgrupowania – powiedział Liao Tzu, podchodząc do projekcji. – Jest jednak daleko poza swoim terytorium, pozbawiona linii zaopatrzeniowych i możliwości stoczniowych, które pozwoliłyby naprawić znaczniejsze uszkodzenia. Z każdym dniem i każdą potyczką staje się słabsza i mniej groźna. A walczyć musi często.
Wskazał na cały fragment imperialnej przestrzeni iskrzący się od naniesionych nań oznaczeń sygnalizujących pojawienie się najeźdźców i starć z siłami obronnymi pomniejszych kolonii.
– Tymczasem my zdajemy się traktować ją tak, jakby była o wiele większym zespołem, i to w pełni sił. Zamiast wydać jej bitwę i zniszczyć, wycofujemy lokalne siły do stolic prowincji, a wszystkie rezerwowe eskadry na złamanie karku pędzą do Hebei. Ściągamy jednostki z frontu. Postęp na wszystkich kierunkach zwolnił i jedynym zespołem, który utrzymał tempo w ofensywie, jest zgrupowanie Han Xianmei, i to tylko dlatego, że nie mamy jak do niego szybko dotrzeć.
– Z pewnością zgodzisz się, admirale, że bezpieczeństwo Imperium jest ważniejsze niż postęp na obcym froncie.
Liao Tzu westchnął.
– Bezpieczeństwo Imperium nie może być w tym przypadku oparte na zamknięciu się w twierdzach. Wymaga aktywnego pościgu i całkowitego wyeliminowania zagrożenia. My tymczasem umacniamy się, czekając, aż zbierzemy wszystkie zespoły. Ściągamy siły z kilku kierunków frontu, dajemy naszym przeciwnikom czas na wytchnienie, osłabiamy separację frontu unijnego i amerykańskiego i nadal jeszcze nie wykonaliśmy poważnego ruchu przeciwko Czwartej Flocie. Całe przedpole oddajemy admirałowi Kuertenowi, który z pewnością świetnie wie, jak je wykorzystać.
Obie projekcje przyglądały się Chińczykowi z uwagą, sprawiając wrażenie, jakby chłonęły każde słowo. Kobieta o Oczach Mandaryna lekko uniosła podbródek, a mężczyzna jakby w namyśle gładził długą, bujną brodę.
– Zagrożenie płynące z działań unijnych sił nie wynika wyłącznie z liczby okrętów – powiedział wreszcie swoim łagodnym, głębokim głosem. – Każdy ich sukces zwiększa postrzeganą siłę Wu Shena i jego buntowników i daje im nadzieję, że ich rebelia nie jest skazana na porażkę. Dlatego nie możemy pozwolić, by admirał Kuerten wygrał jakąś dużą bitwę. Nie wolno nam stracić ani jednego dużego systemu, bo każde takie wydarzenie Tygrysy Changbai wykorzystają do wzmocnienia swojej sprawy.
– Czwarta Flota już daje siłę Tygrysom, ponieważ sami jej na to pozwalamy – powiedział z przekonaniem admirał. – Cofając się do systemów centralnych, skupiając na ruchach Europejczyków, pozostawiliśmy Wu Shenowi swobodę ruchu i poszukiwania sojuszników.
Obie projekcje spoglądały nań nieprzeniknionymi holograficznymi oczyma.
– Pościg za Tygrysami nieustannie trwa, admirale. – Kobieta uśmiechnęła się delikatnie i lekko przekrzywiła głowę. – Nie jest prowadzony tak intensywnie jak wcześniej, przy użyciu pańskich okrętów, lecz już wkrótce Wu Shen i jego siły przysłużą się Niebiańskiemu Smokowi o wiele bardziej, niż gdyby zostały zniszczone w bezimiennej potyczce. A kiedy ten czas nadejdzie, wierz mi, Liao Tzu, będziesz o nim wiedział.
Admirał skinął głową, choć nie czuł się przekonany. Nie miał wątpliwości, że istnieje jakiś zamysł odpowiadający za obecny stan rzeczy i że w niektórych sytuacjach wykorzystanie wywiadu i służb specjalnych mogło przynieść lepszy efekt niż nawet bardzo silna grupa pościgowa. Zapewne bowiem o tym właśnie mówiła jego rozmówczyni, o informatorach, prowokacjach i w miarę możliwości publicznym aresztowaniu i procesie zdrajcy. Liao cały czas odnosił jednak wrażenie, że najbliższe otoczenie Cesarza nie docenia tego, jak wielu dowódców we flocie nadal szanowało Wu Shena i było skłonnych go wysłuchać.
– Być może warto też sprawić, by to, co mówi Wu Shen, przestało być dla niektórych potencjalnie atrakcyjne. By nie natrafiał na tak przychylne uszy.
– Co masz na myśli?
Liao Tzu przez chwilę milczał, rozważając kolejne słowa.
– Zmieniliśmy sposób prowadzenia wojny. Stała się bardziej… bezwzględna. Wielu sądzi wręcz, że owa bezwzględność jest premiowana ponad dotychczasowe wartości.
– Wojna zawsze była bezwzględna.
Admirał westchnął. Mimo wielu rozmów jego goście zdawali się głusi na argumenty inne niż te odwołujące się do efektywności. Gwałtowne, brutalne ataki często przekraczające granice konwencji były dla nich skuteczną metodą, ponieważ szybko doprowadzały do rozwiązania. Czasem Liao Tzu miał wrażenie, że cała Gwardia Smoka, potężna organizacja wewnątrz sił zbrojnych – i dla wielu tak skuteczna droga do awansu – służyła Niebiańskiemu Smokowi i jego towarzyszom, by wyselekcjonować osoby zdolne do przekraczania kolejnych granic w imię rozkazu. Pozbawione sumienia lub potrafiące zagłuszyć zarówno jego głos, jak i zasady w imię skuteczności.
– Zawsze była – powiedział wreszcie. – I ludzie stworzyli wiele zasad, by w jakiś sposób próbować łagodzić jej ciosy wymierzone w tych, którzy pozostają wobec niej bezradni. Odchodzenie od tych zasad jest dla wielu sygnałem, że odchodzimy od tego, co czyni nas ludźmi, a stąd tylko krok do wiary w teorie rozpowszechniane przez Wu Shena.
– Czyż wielu ludzkich wodzów nie czyniło tego samego? Nie zrezygnowało z uznanych zasad w imię realizacji konkretnych celów strategicznych i politycznych?
– W istocie. I nazywaliśmy ich zbrodniarzami.
– Ale jednak ludźmi.
Liao Tzu pokręcił głową. Trudno było zaprzeczyć tej żelaznej logice. Ale przecież ludzie, jako gatunek, nigdy nie myśleli logicznie.
– Wtedy zbrodniarze mogli być tylko ludźmi. Teraz, od powstania SI, od roku 2204, to się zmieniło. Ludzie nie są skłonni przyznawać, że sami potrafią być źli i okrutni. Z chęcią uwierzą w inną siłę. I to właśnie wykorzystuje Wu Shen i jego Tygrysy.
Kobiecy awatar delikatnie przekrzywił głowę i obrócił się ku niemu. W półmroku pomieszczenia blada cera zamieniała drobną twarz w maskę, z której wyzierały oczy jak okruchy obsydianu.
– Rozumiem – powiedziała jego rozmówczyni. – Czy aż tak źle widzisz naszą sytuację?
– Widzę w niej… słabości, okno możliwości, które nasze działania otwarły dla przeciwnika – odparł Liao Tzu. – Nasze natarcia na UE i USA zwolniły, unijne jednostki grasują po imperialnych systemach niepowstrzymywane, a Wu Shen ma czas docierać do potencjalnych stronników, których zresztą nasze działania stworzyły. Co więcej, wszyscy oni pozostali w Imperium – wielu doświadczonych, utytułowanych i pozbawionych pozycji na froncie dowódców. A lojalna i gotowa puścić argumenty Wu Shena mimo uszu Gwardia Smoka działa w większości daleko na froncie.
Kobieta sprawiała wrażenie, jakby chciała coś powiedzieć, ale druga projekcja powstrzymała ją drobnym gestem.
– Twoje spojrzenie na sprawę ma olbrzymie znaczenie dla Niebiańskiego Smoka – ton Feniksa był uspokajający, a Liao Tzu pomyślał, że słyszał go w ostatnich dniach już zbyt wiele razy. – Wiedz, że rozważa on wszelkie twoje spostrzeżenia z niezwykłą uwagą i wpływają one w znacznym stopniu na kształt ścieżki, którą kroczy.
– Służę Cesarzowi. – Chińczyk skłonił się głęboko, mając nadzieję, że zawód, jaki odczuwa, tym razem nie jest widoczny.
– Tak. – Dwa głosy, spokojny i głęboki oraz szeleszczący szept splotły się w jedną melodię, kiedy admirał trwał pochylony w pokłonie. Gdy się wyprostował, po postaciach pozostał jedynie powidok w miejscach, gdzie się znajdowały. Spotkanie było zakończone.
Admirał Liao Tzu przez kilka sekund stał nieruchomo, nim pozwolił sobie na ciężkie westchnienie. Powinien był już dawno przyzwyczaić się do rozmów z SI i do coraz większego przekonania, iż służą one czemuś innemu niż poznanie jego propozycji odnośnie do kierunku działań. Jakiemuś tajemniczemu celowi, którego ani Niebiański Smok, ani jego towarzysze zwyczajnie nie chcieli mu podać. Powinien – ale nie potrafił. Za każdym razem jednak zakończenie tego rodzaju narad było równie frustrujące.
Teraz też powoli podszedł do stolika i usiadł przy nim na podwiniętych nogach. Sięgnął po czarkę herbaty, lecz płyn był już niemal letni. Odstawił więc ją i spojrzał ponuro w górę, ku wyświetlonej w pomieszczeniu strategicznej mapie upstrzonej kolorowymi oznaczeniami. Powoli analizował właśnie odbyte spotkanie, każdy ruch, gest i słowo Kobiety o Oczach Mandaryna i Feniksa. Projekcje nie były wszak ludźmi, więc raczej żaden z gestów czy zmian tonu nie były przypadkowe. Musiały stanowić spektakl przeznaczony wyłącznie dla niego, oddzielną wiadomość – być może od pary SI, być może od Niebiańskiego Smoka osobiście. Tak jak lekcją dla niego miała być partia go z mandarynem wiele lat temu, tak teraz lekcją zapewne była gra, którą toczyły z nim SI. I podobnie jak w przypadku nadal stojącego na stoliku w kajucie admirała gobanu natura także tej gry pozostawała dlań tajemnicą. O tamtej rozgrywce Niebiański Smok powiedział, iż miała być ona ostrzeżeniem przed sojuszem UE i USA – i choć Liao z czasem nabierał przekonania, że nie dostał pełnej odpowiedzi, to jednak słowa Cesarza pozwoliły choć częściowo pojąć jej naturę. Tym razem z problemem musiał zmierzyć się sam.
Liao Tzu spojrzał bezradnie na projekcję mapy, a potem ku leżącemu na blacie stolika gobanowi, zamrożonemu w czasie obrazowi dawno zakończonej bitwy z sędziwym Żurawiem. Na biało-czarną mozaikę planszy, pełne zabitych kamieni urny, na odtworzony z pamięci zapis każdego ruchu – i na miejsce, w którym spędził setki godzin, usiłując odcyfrować znaczenie lekcji. Uśmiechnął się niewesoło. Było w pewien sposób ironiczne, że on, dowódca najpotężniejszej floty w historii ludzkości, który spędził całe życie na wojnie, czuł, że nie potrafi w pełni zrozumieć, co mówiła mapa, ani nawet tego, co zostało zapisane białymi i czarnymi kamieniami na rzeźbionej planszy.
Jednak widział z całą pewnością jedną rzecz. Szturm Czwartej Floty i sojusz z Tygrysami były ostatnimi kartami, jakimi UE mogła zagrać, ostatnimi kamieniami dołożonymi do mozaiki. Cokolwiek się miało wydarzyć, znajdowali się w kulminacyjnym punkcie wojny. ■