- nowość
Gra o wszystko - ebook
Gra o wszystko - ebook
Bogata Caroline Sullivan i Roman Kazarow bardzo się kochali. Ojciec Caroline pozbył się jednak niechcianego adoratora córki i nakłonił ją do małżeństwa korzystnego dla interesów rodziny. Po pięciu latach Kazarow wraca jako milioner i chce przejąć firmę Sullivanów. Caroline jest zdecydowana walczyć o swoje dziedzictwo, ale uświadamia sobie, że uczucie do Romana nie wygasło...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-291-1686-2 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Rosyjski miliarder przejmuje podupadającą sieć domów towarowych._
Była tutaj. Roman Kazarow wiedział o tym, choć jeszcze jej nie zobaczył. Jego partnerka parsknęła zirytowana, chcąc zwrócić na siebie uwagę. Ledwie raczył na nią zerknąć. Musiał przyznać, że jest piękna, ale był znudzony. Wystarczyła mu jedna noc w jej łóżku.
Ujęła go władczym gestem za ramię; miał ochotę się od niej uwolnić. Wziął ją ze sobą tylko dlatego, że miała tu być Caroline Sullivan-Wells; podejrzewał, że nie przejęłaby się specjalnie, widząc go z jakąś kobietą. Nie obchodził jej. Dała mu to do zrozumienia pięć lat temu. Zraniło go to wówczas do żywego. Teraz nie czuł nic prócz zimnej determinacji. Powrócił do Nowego Jorku jako inny człowiek. Bogaty. Bezwzględny. Człowiek, któremu przyświeca jeden cel. Przed upływem miesiąca zamierzał przejąć sieć luksusowych domów towarowych należącą do jej rodziny. Zwieńczenie jego wysiłków, wisienka na torcie. Nie potrzebował tego, ale pragnął. Niegdyś służył wiernie Frankowi Sullivanowi. A potem został bezceremonialnie odtrącony; koniec z wizą i marzeniami o lepszym życiu dla rodziny w Rosji. Śmiał się tylko zakochać w Caroline, ale drogo za to zapłacił. Teraz jednak powrócił. Ani Caroline, ani jej ojciec nie mogli zatrzymać machiny, którą wprawił już ruch.
Tłum rozstąpił się jak na dany znak i na drugim końcu sali ukazała się kobieta pogrążona w rozmowie. Zdawało się, że blask kryształowego żyrandola pada tylko na nią, podkreślając złotawe blond włosy i mleczną skórę. Wciąż była piękna i wciąż robiła na nim wrażenie, co tylko podsyciło jego gniew. Nie spodziewał się nagłego powrotu pożądania i słodko-gorzkiej radości. Opanował się szybko. Uznał, że tak jest lepiej. O to chodziło – o odrazę. Nienawiść.
Właśnie w tym momencie, jakby czymś zaniepokojona, spojrzała w jego stronę i zmarszczyła czoło. Dostrzegła go, nie kryjąc zaskoczenia. Podniosła dłoń do piersi, ale zaraz potem ją opuściła, on jednak zdążył zauważyć, jak bardzo jest poruszona jego widokiem. Patrzyli sobie w oczy, aż odwróciła wzrok, powiedziała coś do swego rozmówcy i zniknęła za pobliskimi drzwiami. Powinien triumfować, mimo to odnosił wrażenie, że znów go odrzuciła i że jego świat wali się w gruzy jak przed pięcioma laty. Nie, niemożliwe. Teraz miał przewagę. Był zdobywcą. A jednak czuł w głębi serca gorycz; pamiętał, jak bolesny był upadek, i ile go kosztowało, by znów się pozbierać.
– Przyniesiesz mi drinka, kochanie? – zwróciła się do niego partnerka.
Spojrzał na nią. Ładna, zepsuta aktorka, która przewracała mężczyznom w głowach. Przyzwyczajona, że spełniano wszelkie jej zachcianki. Widząc jednak jego minę, cofnęła się, świadoma swojego błędu. Za późno.
– Nie jestem chłopcem na posyłki – oznajmił lodowato, po czym sięgnął po portfel, wyjął pięć studolarówek i wcisnął jej w dłoń. – Baw się do woli. Jak skończysz, zamów sobie taksówkę.
– Zostawiasz mnie?
Byłoby mu nawet przykro, gdyby nie wiedział, że natychmiast zaroi się wokół niej od mężczyzn. Podniósł jej dłoń do ust i pocałował.
– Nie jesteśmy sobie przeznaczeni, _maja krasawica_. Znajdziesz kogoś, kto bardziej na ciebie zasługuje.
I wyruszył na poszukiwanie innej kobiety. Wiedział, że tym razem mu nie ucieknie.
Caroline zjechała windą na parter i wyszła pospiesznie na zewnątrz. Czując pulsowanie skroniach, próbowała oddychać równo. Roman. Przełknęła niespodziewane łzy i uśmiechnęła się niepewnie do portiera, który spytał, czy wezwać taksówkę. Odpowiedziała twierdząco. Nie mogła uwierzyć, że się zjawił, choć właściwie nie powinna być zaskoczona. Gazety rozpisywały się o nim i jego misji. Wiedziała, że znów go zobaczy, ale nie spodziewała się, że tak szybko. Nie, oczekiwała go w sali zarządu, ale nawet ta myśl przyprawiała ją o panikę. Jak mogłaby znów się z nim spotkać? Wystarczyło jedno spojrzenie i rozsypała się całkowicie. Zawsze tak na nią działał, ale mimo wszystko była oszołomiona faktem, że wciąż mu się to udaje. Po tak długim czasie.
– Caroline.
Ugięły się pod nią nogi na dźwięk imienia wypowiedzianego przez usta, które kiedyś tak kochała. Kiedyś, ale już nie teraz. Była kobietą, która dokonała wyboru. Zrobiłaby to ponownie, zważywszy na okoliczności. Ocaliła wówczas swoją firmę. Teraz też zamierzała to zrobić. Bez względu na Romana Kazarowa i jego zamiary. Odwróciła się z niepewnym uśmiechem. Dziękowała Bogu, że jest ciemno.
– Panie Kazarow…
Chciała sprawiać wrażenie silnej, ale wciąż była poruszona po spotkaniu w sali. Patrząc w te lodowato niebieskie oczy, czuła każde uderzenie serca. Nadal wydawał się niewiarygodnie przystojny. Wysoki, barczysty, ciemnowłosy. I te wyraziste rysy, jakie lubią uwieczniać rzeźbiarze i malarze. I fotografowie. Tak, widziała jego zdjęcia, kiedy ponad dwa lata temu pojawił się znienacka na scenie. Wciąż pamiętała, jak Jon podał jej gazetę przy śniadaniu. Omal się nie zachłysnęła kawą. Mąż ścisnął jej dłoń. Tylko on wiedział, jaki to dla niej szok. Potem śledziła z niepokojem wspinaczkę Romana na szczyt i czuła, że któregoś dnia wróci. Po nią.
Cmoknął ironicznie.
– Tylko tyle, Caroline? Tak się wita starego przyjaciela?
– Nie wiedziałam, że byliśmy przyjaciółmi.
Pamiętała, jak popatrzył na nią tamtego wieczoru, kiedy mu powiedziała, że nie mogą się więcej spotykać. Dopiero co wyznał, że ją kocha. Chciała zrewanżować mu się tym samym, ale było to niemożliwe. Skłamała więc. A on wyglądał na… zdziwionego. Zranionego. Zagniewanego.
Teraz wydawał się obojętny. Zaskoczył ją tym. Była zdezorientowana, on zaś sprawiał wrażenie opanowanego. Zimnego. Ale dlaczego tak się czuła? Zrobiła wtedy to, co musiała. Zrobiłaby to ponownie. Bez względu na koszty osobiste. Szczęście dwojga ludzi było niczym w porównaniu z losem niezliczonych pracowników, których los zależał od istnienia firmy Sullivanów.
Roman wzruszył ramionami.
– Z pewnością jesteśmy starymi znajomymi. – Zatrzymał wzrok na szalu, którym okrywała piersi. – Starymi kochankami.
Odwróciła głowę w stronę Piątej Alei, próbując zapanować nad sobą. Na ulicy tworzył się korek; wiedziała, że taksówka nie zjawi się szybko. Wcześniej miała głęboką nadzieję, że nigdy więcej go nie zobaczy. Tak byłoby lepiej. Bezpieczniej.
– Nie chcesz, żeby ci przypominano? – powiedział. – A może postanowiłaś udawać, że nic się nie stało?
– Wiem, co się stało. – Nigdy by nie zapomniała. Każdego dnia powracała ta dawna namiętność, budząc strach. – Ale to było dawno temu.
– Przykro mi z powodu twojego męża – odparł.
Biedny Jon. Jeśli ktokolwiek zasługiwał na szczęście, to właśnie on.
– Dziękuję – powiedziała stłumionym głosem. Jej mąż nie żył już od ponad roku, a ona wciąż myślała o tych ostatnich beznadziejnych miesiącach, kiedy białaczka pustoszyła mu organizm. Wydawało się to takie niesprawiedliwie.
Pochyliła głowę, starając się powstrzymać łzy. Jon był jej największym przyjacielem; wciąż za nim tęskniła. Przypomniało jej to, że musi być tak twarda jak w dniach jego choroby.
Roman był mężczyzną, a mężczyzn można było pokonać.
– To nic nie da – oznajmiła stanowczo.
– Co, kochanie? – Uniósł brwi.
Po plecach przebiegł jej dreszcz. Kiedyś taka czułość była szczera z jego strony, a ona uwielbiała ten jego rosyjski akcent. Teraz jednak wykorzystał go, by ją dręczyć. Te słowa brzmiały jak groźba. Spojrzała mu prosto w oczy. Stał z rękami w kieszeniach, uśmiechając się ironicznie. Pozbawiony serca drań. Tak o nim teraz myślała. Nie zamierzał okazywać jakiejkolwiek litości. Zwłaszcza, gdyby odkrył jej sekret.
– To na nic, Romanie – uprzedziła. – Wiem, czego chcesz, i zamierzam cię pokonać.
Roześmiał się.
– Chętnie się z tobą zmierzę. Bo nie wygrasz. Nie tym razem. Zabawne, nigdy bym nie pomyślał, że twój ojciec przekaże ci zarządzanie firmą. Sądziłem, że któregoś dnia będą musieli wynieść go z biura.
Poczuła nagły chłód, jak zwykle, gdy ktoś wspominał o jej ojcu.
– Ludzie się zmieniają – oznajmiła zimno.
Zalała ją fala smutku i miłości na myśl o ojcu siedzącym przy oknie i patrzącym na jezioro. Czasem rozpoznawał w niej swoją córkę. Rzadko.
– Doświadczenie mówi mi co innego. Jaki początek, taki koniec. – Znowu przesunął po niej spojrzeniem. – Ludzie chcą czasem, by myślano, że się zmienili. Żeby się chronić. Ale nigdy się nie zmieniają.
– Wobec tego nie znasz zbyt wielu ludzi. Wszyscy się zmieniamy. Nikt nie jest zawsze taki sam.
– Nie. Ale w swej istocie są niezmienni. Jeśli ktoś nie ma serca, to nagle mu nie wyrośnie.
Wiedziała, że mówi o niej, o tej nocy, kiedy odrzuciła jego miłość.
– Czasem nie jest tak, jak się wydaje – zauważyła. – Pozory mogą mylić.
Od razu pojęła, że nie należało tego mówić.
Popatrzył na nią lodowatym wzrokiem.
– Nie mam wątpliwości, że o tym wiesz.
Odczuwała jednocześnie wściekłość i smutek. Mogła tylko udawać, że nie rozumie.
– Tak czy owak, tata przemyślał wszystko. Cieszy się teraz swoją wiejską posiadłością. Ciężko na to pracował.
Rozglądała się za taksówką, powstrzymując łzy. Nie ulegała łatwo emocjom, ale myśl o chorobie ojca właśnie teraz, w obecności mężczyzny, którego kiedyś kochała, była nie do zniesienia.
– Nie wiedziałem, że zechcesz któregoś dnia przejąć interes – oznajmił odrobinę szyderczo Roman. – Sądziłem, że interesują cię inne rzeczy.
– Zakupy i manikiur? Zapewniam cię, że nie.
Rodzice uważali jednak inaczej. Nie wypadało po prostu, by kobiety w rodzinie Sullivanów pracowały. Wychodziły dobrze za mąż i poświęcały się dobroczynności, nie brudząc sobie rąk biznesem. Nieważne, że chciała się go uczyć i że ojciec trochę ustąpił – doświadczenie przydałoby jej się w działalności charytatywnej, jak oznajmił pomimo protestów matki. To Jon miał zarządzać siecią sklepów wraz z przejściem ojca na emeryturę, czego Frank Sullivan nie zrobiłby przez najbliższe dwadzieścia lat, gdyby los go do tego nie zmusił. A teraz pozostała tylko ona. I okazało się, że daje sobie radę. Po prostu musiała.
– Masz za sobą ciężki rok – zauważył Roman łagodnie.
Drgnęło jej serce. Tak, to był ciężki rok, ale wciąż była właścicielką rodzinnego biznesu. I miała syna. Zamierzała dopilnować, by pewnego dnia został szefem firmy.
– Mogło być gorzej. – Nie bardzo to sobie wyobrażała. Mąż, który umarł na raka, demencja ojca…
– Jest gorzej – powiedział. – Bo ja tu jestem. Ale nie zaangażuję się, dopóki firma walczy i stara się opłacać dostawców.
Zamrugała ze zdziwienia. Mówił o interesie. O sklepach. Przez chwilę sądziła, że okazuje jej współczucie, ale dlaczego miałby to robić? Nie mogła go winić. Nie rozstali się w zgodzie. Roześmiała się mimo wszystko, udając beztroskę.
– Doprawdy, Romanie, dajesz sobie nieźle radę, ale gorzej z informacjami. Mylisz się tym razem. Nie dostaniesz mojej firmy. – Wskazała ręką Piątą Aleję, z całym jej gwarem i ruchem. – Wszędzie jest kiepsko, ale rozejrzyj się tylko. Miasto żyje. Ludzie pracują i potrzebują tego, co mamy. Nasza sprzedaż wzrosła w tym kwartale o dwadzieścia procent. I będzie wzrastać.
Musiała w to wierzyć. Ojciec podjął kilka błędnych decyzji, nim jego choroba wyszła na jaw, ale Caroline starała się teraz wszystko naprawić.
– Dwadzieścia procent w jednym sklepie – uśmiechnął się z przekąsem. – Pozostałe przynoszą straty. Trzeba było sprzedać mniej dochodowe branże. Nie zrobiłaś tego.
Przysunął się do niej, a ona poczuła jego siłę.
– Dzięki za opinię – odparła zwięźle. Co za tupet z jego strony! Myślała wcześniej o sprzedaży kilku domów towarowych, ale oferty nie były korzystne. Należało zrobić to dwa lata wcześniej, jednak nie ona wtedy rządziła. Potem rynek się załamał.
– Zrobiłem rozeznanie i wiem, że dni twojej firmy są policzone. Jeśli chcesz, by przetrwała, musisz ze mną współpracować.
Caroline uniosła dumnie brodę. Może była młoda i naiwna przed pięcioma laty, kiedy kochała wbrew rozsądkowi tego człowieka, ale nie teraz.
– Po co miałabym to robić? Zaufać ci? Przepisać firmę na ciebie i wierzyć, że ocalisz to, co należało do mojej rodziny od pokoleń? – Pokręciła głową. – Byłabym idiotką.
Na szczęście przy krawężniku pojawiła się taksówka.
– Proszę pani. – Portier otworzył drzwi wozu.
Caroline wsiadła bez słowa do samochodu i zobaczyła, że Roman robi to samo.
– To moja taksówka – wypaliła, kiedy ją zmusił, by zrobiła mu miejsce.
– Jedziemy w tym samym kierunku. – Podał kierowcy jakiś adres w dzielnicy finansowej.
Caroline miała ochotę parsknąć z oburzenia, ale się opanowała. Nie wolno jej zdradzić, gdzie mieszka. Gdyby Ryan pokazał się na zewnątrz… Podała kierowcy adres jakiegoś szeregowca w Greenwich Village. Mogła po odjeździe taksówki przejść dwie przecznice i dotrzeć do swojego domu.
– Skąd wiedziałeś, że jedziemy w tę samą stronę? – spytała, kiedy taksówka ruszyła.
Wzruszył ramionami.
– Nie spieszy mi się. Nawet gdybyś jechała na północ, potem mógłbym zawrócić na południe.
– Koszmarna strata czasu.
– Nie wydaje mi się. Mam cię teraz wyłącznie dla siebie.
Kiedyś taka sytuacja przyprawiłaby ją o zawrót głowy. Odwróciłaby się do niego i zaczęła go całować. Zrobiło jej się gorąco. Ile to razy kradli pocałunki w taksówkach? Nie chciała o tym myśleć. Odsunęła się od niego jak najdalej i zaczęła obserwować życie na chodniku. Zauważyła w świetle latarni jakąś młodą kobietę idącą pod rękę z mężczyzną. Poczuła zazdrość, kiedy tamta odrzuciła do tyłu głowę i roześmiała się. Mężczyzna przyciągnął dziewczynę; zaczęli się całować. Caroline odwróciła się od szyby i napotkała spojrzenie Romana.
– Och, jakie to romantyczne – zauważył cynicznie.
Zamknęła oczy i przygryzła wargę.
– Czego chcesz, Romanie?
Jeśli dosłyszał napięcie w jej głosie, to nie dał tego po sobie poznać.
– Wiesz, czego chcę. I po co tu przyjechałem.
Popatrzyła na niego; bliskość tego mężczyzny przyprawiała ją o szybsze bicie serca.
– Tracisz czas. Firma nie jest na sprzedaż. Za żadną cenę.
Milczeli przez długą chwilę. Nagle wybuchnął śmiechem, który wydał jej się głęboki i podniecający.
– Sprzedasz ją, Caroline. Zrobisz to, bo nie chcesz patrzeć, jak przestaje istnieć. Upierasz się przy swoim? Zobaczysz, jak dostawcy odmawiają ci kredytu. Zaczniesz zamykać sklepy. Twoja firma zawsze słynęła z luksusu. Koniec z zamawianiem najlepszego towaru? Powiesz klientom, że nie mogą już liczyć na rosyjski kawior, wędzonego łososia, włoskie torebki albo męskie garnitury z najwyższej półki?
Poczuła ucisk w żołądku. Niestety, było źle. Już się zastanawiała, co zrobić, żeby zaoszczędzić i jednocześnie utrzymać jakość, z której firma słynęła. Chciała spytać ojca. Tak jak chciała spytać Jona. Ale nie mogła tego zrobić. Sama musiała podejmować trudne decyzje. Dla Ryana. Rodzina była wszystkim. Tylko to jej pozostało.
– Nie będę o tym z tobą rozmawiać – oznajmiła twardo. – Jeszcze nie przejąłeś firmy. Dopóki mam coś w tej sprawie do powiedzenia, nie powinieneś na nic liczyć.
– Tego właśnie nie rozumiesz. Nie masz w tej sprawie nic do powiedzenia. To nieuniknione.
– Nic nie jest nieuniknione. Dopóki zachowuję rozsądek. Zamierzam z tobą walczyć. Nie wygrasz.
– Ależ wygram. Tym razem, Caroline, postawię na swoim.
– Co przez to rozumiesz? Chyba nie rozpamiętujesz naszego krótkiego romansu? Nie uwierzę, że zamierzasz przejąć moją firmę tylko dlatego, żeby się odegrać za jakiś dawny afront.
Powiedziała to od niechcenia, ale w sercu miała zamęt.
Roman zacisnął usta.
– Rozpamiętuję? Nie za bardzo, moja droga. Uświadomiłem sobie od czasu tamtej nocy, że… moje uczucia nie były takie, jak mi się wydawało. – Spojrzał jej w oczy. – Byłem tobą oczarowany, to prawda. Ale miłość? Nie.
Takie słowa nie powinny jej zaboleć, ale było inaczej. Kochała go kiedyś tak bardzo i wierzyła, że i on ją kocha. A teraz mówi jej, że to nieprawda. Że to była iluzja. Nie przypuszczała, że po pięciu latach będzie tak cierpieć z tego powodu.
– To dlaczego tu jesteś? – spytała. – Dlaczego moja firma ma dla ciebie takie znaczenie? Jesteś właścicielem znacznie potężniejszej. Nie potrzebujesz mojej.
Roześmiał się ironicznie.
– Nie, nie potrzebuję. – Nachylił się do niej nagle. – Chcę jej. I chcę ciebie.