Grabarz - ebook
Grabarz - ebook
W Gnieźnie dochodzi do serii tajemniczych zabójstw młodych kobiet. Ich sprawca działa według schematu – poznaje swoje ofiary w Internecie, zwabia na spotkanie, pod różnym pretekstem ściąga na cmentarz, gdzie brutalnie gwałci je i zabija. Ze względu na miejsce, w którym dokonuje zbrodni, mężczyzna zostaje przez mieszkańców Gniezna nazwany „Grabarzem”. Historią tajemniczego „Grabarza” od początku interesuje się Kinga, młoda kosmetyczka, która po przedwczesnej śmierci matki spędza długie godziny na cmentarzu. Jej zainteresowanie sprawą wzmaga się, gdy kolejną ofiarą „Grabarza” zostaje jej najlepsza przyjaciółka, Elka. Kinga podejrzewa, że mordercą jest Janusz, osobliwy grabarz, którego spotyka codziennie na cmentarzu.
Czy Kinga, wchodząc w bliską relację z Januszem, stanie się jego kolejną ofiarą, czy też to mężczyzna okaże się najbardziej pokrzywdzony w tej historii?
Brutalne zbrodnie, tajemnice przeszłości, ryzykowne relacje damsko-męskie, ostry seks – „Grabarz” to kryminał, który trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej strony.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66616-09-7 |
Rozmiar pliku: | 754 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Przestań. Wiesz, że cię kocham – uspokajałam przyjaciółkę. Próbowałam ujarzmić rozwścieczonego lwa.
– Nie idzie się wbić do ciebie na wizytę. – Elka nie umiała ukryć rozczarowania moim zachowaniem.
– Proszę cię, Elka, nie wiem, w co mam ręce włożyć, tylu klientów, a teraz jeszcze ślub i wesele.
– Jesteś pewna, że to ten?
– Jestem, chociaż moja mama robi wszystko, żebym zmieniła zdanie. Ty też będziesz próbować?
– Serce nie sługa. Powiedzmy, że życzę ci wszystkiego najlepszego. Nie chcę się wtrącać. – Uśmiech Elki świadczył, że z chęcią by się wtrąciła, ale nie zrobi tego z racji szacunku do naszej przyjaźni.
– Mam już swoje lata, chcę mieć rodzinę.
– On też chce?
– Jasne, tak mówi. – Robiłam Elce hennę, jak zawsze czarną, nie wymieszaną z brązem, nie taką, jak zazwyczaj życzą sobie klienci, nie przełamaną. Robiłam jej hennę czarną jak węgiel.
– Gdzie będziecie mieszkać? Kupujecie ten dom?
– Tak, ten dom ma duszę. Podoba mi się, w dodatku Kalina jest niedaleko Gniezna. Mierzyłam czas, piętnaście minut i będę w pracy.
– Pamiętasz, jak jeździłyśmy tam nad jezioro do Jankowa Dolnego? Pamiętasz te imprezy?
– Jasne, Elka, spędziłyśmy razem kawał dobrego życia, ale czas dojrzeć, czas założyć rodzinę. Rodzina to moje jedyne marzenie.
– Ja, dopóki nie znajdę milionera, nie zamierzam zmieniać swojego stanu, lubię być panną, nawet jeżeli dla kogoś będę starą panną.
– Kocham cię, Elka, choć tak się różnimy. – Elka w przeciwieństwie do mnie wiedziała, czego chce, uzupełniałyśmy się.
– Dzisiaj mam randkę, gościu z Internetu, Maciej 31.
– Wow, super.
– Zrobisz mi jeszcze hybrydy, te ostatnie nie trzymały mi zbyt długo. Zmieniłaś lakiery, inna firma?
– Nie, ale może coś popierdzieliłam, zdarza mi się pomylić bazę z topem.
– Skup się, laska. Kiedy ty się zmienisz?
Z wielką uwagą ustawiałam preparaty – top po lewej, baza po prawej. Cały czas trajkotałyśmy, nie mogłyśmy się sobą nacieszyć.
– Zrobię ci gratisa, ale za chwilkę przychodzi Bacha, będzie buczeć o opóźnienie.
– Niech spada, gruba dupa. – Zaśmiałyśmy się w głos. Elka zeszła z fotela, żeby zająć miejsce przy biurku do manikiuru.
– Siadaj, może się spóźni.
– Dużo masz dzisiaj pracy? – Elka podpytywała. Pokazałam krzesło gestem ręki, jednak Elka była szybsza. Wcale nie trzeba było jej zapraszać.
– Cholernie dużo, a jeszcze muszę posprzątać, muchy obsrały mi okna. Gabinet kosmetyczny z posranymi przez muchy oknami to nie bardzo, co nie?
– Nie mogą się dostać do środka, to srają na zewnątrz.
– Tak jak ludzie, ale to jest okno i ja to widzę. Na szczęście nie słyszę.
– Weź zatrudnij sprzątaczkę, już dawno ci mówiłam.
– Teraz to mi szkoda kasy. Dom, ślub, nowe życie, liczę każdy grosz.
– Pomogłabym ci w sprzątaniu, ale randka. – Elka zrobiła dziwny dzióbek.
– Spoko, dawaj pazury, bo Bacha nas zbeszta.
– Rób, rób, jak już się do ciebie wbiłam, to cię wykorzystam.
***
Hubert schował się za drzewem, czekając na czarnego mercedesa. Było ciemno, drzewa ukrywały jego postać. Myślał, że zatają także jego tajemnicę. Na wąskiej i pustej ulicy pojawiło się oczekiwane auto. Jadąc pomału, trzydzieści na liczniku, mercedes zbliżył się na odległość metra. Hubert wyszedł z ukrycia. Czarna jak smoła szyba od strony kierowcy uchyliła się do połowy, mężczyzna z samochodu wyjął rękę na przywitanie. Hubert odwzajemnił ten gest, po czym schował dłoń do kieszeni, jakby chciał coś ukryć.
– Kiedy kasa?
– Najpóźniej za trzy dni – odpowiedział Hubert. – Teraz mam wesele, muszę generować każdy grosz.
– To generuj, bo odstrzelimy ci głowę.
– Spoko, spoko, bez nerwów, nie narzekasz chyba na interesy ze mną.
– Na razie nie, ale takich jak ty to już miałem okazję poznać. Nie rób sobie zaległości, bo to zazwyczaj źle się kończy.
– Spokojna twoja rozczochrana. – Hubert spojrzał na łysego karka i po chwili pożałował tych słów. Okno się zamknęło, czarny mercedes odjechał z piskiem opon.
***
Weszłam dzisiaj do rodzinnego domu, kochałam to miejsce. Wychowałam się tu, wśród antyków, które owiane były tajemnicą. Mój tata kochał antyki, całe życie je zbierał i wciąż było mu mało. Gromadził je w błyskawicznym tempie, do tego stopnia, że musiał dobudować dwa pokoje, żeby mieć je gdzie trzymać. Mamie nie było to w smak, ale nigdy mu się nie sprzeciwiała, tolerowała pasję ojca z wielkim namaszczeniem. Od rana, dzień w dzień, chodziła ze ściereczką, by drobne przedmioty i wyryte ornamenty odkurzyć i nadać im połysk.
Kiedy taty nie było w domu, często marudziła pod nosem, że kiedyś to wszystko sprzeda albo wywali na śmietnik. To było czcze gadanie, ponieważ po śmierci ojca nic nie zostało ruszone, minęły już dwa lata, a wszystkie przedmioty, które tata z dumą przynosił do domu, wszystkie trofea myśliwskie, stare szable i pistolety umocowane na makacie, a wraz z nią na ścianie, wciąż tkwiły w tym samym miejscu. Antyczne szafonierki i serwantki wypełnione renesansową porcelaną, siedemnastowieczny zegar – wszystko to stało i czekało na spadkobiercę, na kogoś, kto to uszanuje. Stare obrazy w pozłacanych ramach zdobiły ściany, a srebrne dzbanki z czasów pierwszych Piastów przytulały się do siebie na szesnastowiecznym kominku z ciekawym gzymsem.
Mama była dziś smutna, bardzo smutna, jak nigdy.
– Co się stało? – Zatroskana dopytywałam, ostatnio wszystko, co się wokół mnie działo, było dziwne.
– Nic, kochanie. Jesteś szczęśliwa?
– Nie wiem, może… Chciałabym mieć dziecko, ale nie jest mi to dane.
– Jutro muszę iść do lekarza, mam problem. – Mama oznajmiła to w taki sposób, że gęsia skórka pokryła moje przedramię.
– Co się stało?
– Nieważne, kochanie, nie denerwuj się. Jak w gabinecie? – Mama zawsze mnie o to pytała.
– Mnóstwo pracy, mam dość, może przez tę pracę mam problem z zajściem w ciąże.
– Może. Lasery, ultradźwięki, zapach lakierów… Zrób sobie miesiąc wolnego, klienci muszą zrozumieć.
– Co ty, dla nich najważniejsze jest to, żeby mieli zrobione brwi i paznokcie, resztę mają w pompie, mają mnie w dupie. Pewnie, udają, że mnie żałują, starają się udzielać mi cennych wskazówek, dają dobre rady, ale tak naprawdę mają to w dupie. Potrafią dzwonić do mnie o siódmej rano, a nawet o dwudziestej pierwszej. Zero wyrozumiałości.
– Tak to jest z ludźmi. Każdy dba o siebie, ucz się od nich!
– Mamo, dlaczego zadzwoniłaś najpierw do Huberta, żeby poinformować go o długach ojca?
– Tak wyszło. Znam go, przewidziałam, jak zareaguje.
– To znaczy?
– Byliście u notariusza?
– Tak. Jak Hubert się dowiedział, że ojciec zostawił miliony długów i wszystko trzeba będzie spłacić, sam umówił wizytę u notariusza. Tak, mamo, jeżeli ciebie to interesuje, mamy rozdzielność majątkową.
– Na pewno? – Oczy mojej mamy przypominały wielkie, okrągłe znaki zapytania.
– Tak, mam papier, zobacz. – Wyjęłam z torebki akt notarialny. Zdziwiło mnie, że w ogóle wzięłam torebkę z samochodu, bo zazwyczaj zostawiam ją, czasem nie pamiętam gdzie, potem szukam, dzwoniąc do siebie z komórki Huberta. Najgorsze było to, jak telefon dzwonił i wcale nie leżał w mojej torebce. Wtedy dopiero zaczynało się wielkie szukanie na hura.
– To dobrze. Chcesz kawę?
– Tak. Dlaczego wcześniej nic mi nie powiedziałaś, że ojciec miał długi?
– Nieważne, kochanie. – Mama tylko się głupio uśmiechała, jakoś tak dziwnie, pierwszy raz widziałam na jej twarzy tak dziwny i głupkowaty uśmiech.
– Pojedziemy na Termy Maltańskie, na basen? Może dziś albo jutro? Odstresujemy się, wypierzemy piórka.
– Z przyjemnością. Jak za dawnych lat.
Piłyśmy kawkę z pozłacanych dwudziestoczterokaratowym złotem barokowych filiżanek, siedząc przy ławie na antycznych nożycowych krzesłach. Śmiałyśmy się i żartowałyśmy, ale w oczach mamy gościł smutek, i tak już zostało.
***
– Elka, jesteś szczęśliwa, że mieszkasz w Gnieźnie?
– Nie wiem. Ale ładnie pachnie, powąchaj. – Poszłyśmy do jedynej dobrze zaopatrzonej perfumerii w naszym mieście. Różniłyśmy się od siebie prawie wszystkim, ale jedno nas łączyło – miłość do perfum.
– To Lancôme, Idole. Ładny.
– Dla mnie za łagodny, wolę słodkie i ciężkie. – Elka była stanowcza i wiedziała, czego chce.
– Mnie się podoba, ale dzisiaj mam ochotę na zimny, mroźny, zimowy zapach. Wezmę sobie Eternity Calvina.
– A twoja Lolitka? – Tak zdrobniale nazywałyśmy perfumy Lolita Lempicka.
– Za słodka, Hubert dosyć mi słodzi życie, muszę odpocząć.
– Co ci mówiłyśmy, ja i twoja mama? Nie słuchałaś nas, to masz. – Elka wydawała się bez serca. Na każdym etapie i w każdym momencie podkreślała, jakiego fatalnego dokonałam wyboru.
– Przestań. A może Femme Individuelle Mont Blanc?
– Może, do ciebie pasuje. Jak się czuje Marysia?
– Coraz gorzej, ale cały czas mamy nadzieję. Nie przeżyję, jak jej się coś stanie.
– Będzie dobrze.
– To co bierzesz? – Zmieniłam temat, każda z nas wiedziała, że powoli zbliża się kres. Dni mojej mamy były policzone, nie miałam co do tego wątpliwości.
– Angel. Jak zawsze jestem wierna.
– Ja Eternity, są w dobrej cenie i kusi mnie popiersie Gaultiera. Tak dla osłodzenia w międzyczasie.
– Do mnie też pasuje Gaultier – powiedziała Elka – ale Scandal. – Obydwie roześmiałyśmy się tak głośno, że ochroniarz zaczął śledzić nas wzrokiem, podejrzewając o niecne czyny.
– Elka, głuptasie, kocham cię.
– Ja też cię kocham. Idziemy do kasy. – Z wielkimi jak rogale marcińskie uśmiechami podeszłyśmy do kasy.
***
Reszta tekstu w pełnej wersji