Graciela z głębin - ebook
W najgłębszych zakamarkach oceanu Graciela — kiedyś zwykła dziewczyna — teraz wytwarza szkło morskie i pomaga swojej przyjaciółce Aminie, witając nowo przebudzone duchy morskie ze snu śmierci. Chociaż duch Gracieli jest młody, żyje na dnie oceanu od ponad stu lat. Tymczasem w świecie śmiertelników na lądzie dwunastoletni Jorge Leon pracuje w rodzinnej kuźni. Słyszał o nadprzyrodzonych duchach żyjących pod falami oceanu — opowieści, które w żaden sposób nie pomagają mu stłumić strachu przed wodą. Ale kiedy Jorge odkrywa ręcznie wykonany harpun z mocą przebicia ducha morskiego, wie, że musi go zniszczyć w każdy możliwy sposób.
Kiedy harpun przypadkowo trafia do swojego mściwego stwórcy, mało prawdopodobni sojusznicy Graciela i Jorge nie mają innego wyjścia, jak tylko współpracować, aby powstrzymać złe duchy przed sianiem spustoszenia zarówno wśród żywych, jak i umarłych. Gdyby tylko odpowiedź na pytanie, jak ocalić to, na czym im zależy, nie leżała w głębi otchłani...
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Dzieci 6-12 |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8425-628-2 |
| Rozmiar pliku: | 6,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jeśli w letni dzień woda czernieje, to znaczy, że ktoś umrze. Ojciec Gracieli Limy, jak każdy szanujący się rybak, dzielił się swoją wiedzą z córkami od ich wczesnego dzieciństwa i było to równie istotne jak nauka reperowania sieci i zastawiania na mieliźnie pułapek na kraby.
Jednak mimo że rankiem w dniu trzynastych urodzin Gracieli wzburzone morze u stóp klifu miało barwę ciemnych muszli ostryg, jej myśli krążyły wyłącznie wokół tego, że jest już rok starsza. Chciała spędzić ten dzień w sposób szczególny, więc tak długo błagała starszą siostrę o piknik na klifach, aż Leticia przypomniała sobie, że jeszcze umie się dobrze bawić, i ustąpiła.
Pięły się pod wiatr po skalnych okruchach.
Jadły ser z oliwkami i urządziły konkurs, która dalej wypluje pestkę. Opowiadały sobie, co widzą w chmurach, i pozwalały, by słońce rumieniło im policzki.
Potem Leticia ucięła sobie drzemkę, a Graciela rozsznurowała skórzane trzewiki, które były już na nią za małe i cisnęły ją w palce, podeszła do krawędzi klifu i wyjrzała przez nią na głazy piętrzące się w dole. Skały przypominały zęby potwora, a na tle ciemnej wody bielały rozszalałe grzywy fal. Każda uderzająca o brzeg fala wzbijała wysoko w powietrze mgiełkę morskiej wody i już po chwili Graciela miała przemoczoną sukienkę.
Wychyliła się jeszcze mocniej i teraz słona woda spływała jej nawet z kędziorów.
– Chodź spojrzeć w dół, jeśli się ośmielisz, dormilono¹.
Zaspana Leticia uniosła się na łokciach i drgnęła gwałtownie na widok siostry stojącej na skraju skały. Klif był taki wysoki.
– Dostaniesz karę, jak mama zobaczy te mokre ubrania – powiedziała ze skrywanym niepokojem. Wstała tak szybko, że czarne włosy smagnęły jej twarz. – Nie upiecze ci tortu. Wracaj tu zaraz.
Graciela nie zareagowała. Despotyczna starsza siostra to takie utrapienie! A zwłaszcza taka jak Leticia, która ma już szesnaście lat, od niedawna może odpowiadać przed sądem karnym i słucha rodziców, jak przystało na porządną señoritę², którą w obu córkach chciała widzieć mama.
Graciela odwróciła się w stronę morza i spojrzała w dół. Nagle zapragnęła, by jej życie było czymś więcej niż codziennością trzynastolatki. Bo co jest fascynującego w cerowaniu skarpetek i chodzeniu na targ? Na to pytanie nie umiała odpowiedzieć nawet Leticia.
– Co ci chodzi po głowie, burrito³? – spytała Leticia. Zrobiła krok w stronę siostry, a potem kolejny, jakby stąpała po czymś bardzo kruchym. – Tu jest o wiele za wysoko na skakanie do wody. Odsuń się, bo jeszcze spadniesz.
Graciela nie słuchała; zagięła pokryte nagniotkami palce stóp na krawędzi urwiska. Spomiędzy nagrzanych kamieni wyrastały źdźbła trawy.
– Chętnie bym się popluskała – rzuciła figlarnym tonem. Przekora, nawet okazywana tylko Leticii, napawała ją głębokim zadowoleniem.
– Nie wygłupiaj się – odparła siostra. – Nie umiesz pływać. No już, cofnij się.
To była prawda. Tata uważał, że pływanie nie przystoi damom, i zakazywał go córkom.
Graciela odwróciła się, żeby dalej spierać się ze stojącą tuż za nią siostrą, i w tej samej chwili nagły podmuch silnego wiatru zmiótł ją z krawędzi klifu.
Przez krótką chwilę czuła się tak lekka jak unoszący się na wietrze latawiec. Czas jakby zwolnił, ale radość, która pozbawiła ją na moment tchu, nie trwała długo. Graciela zdążyła jeszcze dostrzec szok na twarzy stojącej z wyciągniętą ręką Leticii.
A potem jej własny ciężar pociągnął ją w dół.
Z głośnym pluskiem przebiła ciemną taflę wody.
I opadała w głąb, a morze odrywało ją od ukochanej siostry i zabierało tam, gdzie panuje wieczny chłód i gdzie nie dochodzi światło dnia. Powieki zaczęły jej ciążyć, a pulsujące w uszach tętno zwolniło. Aż została tylko cisza.
Spoczywała na dnie morza, nieświadoma, że zrozpaczona mama dopytuje, za jakie grzechy urodziła takie lekkomyślne córki. Spała wiecznym snem, gdy kilka lat później Leticia zmarła na żółtą febrę, przywleczoną przez żeglarzy aż z Kuby. Ani drgnęła, gdy jej ojciec starzał się i pochylał. Leżała na mulistym morskim dnie, aż kości wszystkich znanych jej osób, których ciała złożono w grobach, obróciły się w proch, a jej imię odeszło w niepamięć.
Po stu latach wreszcie się przebudziła i usiadła, i zdumiała się na widok otaczającej ją czarnej wody oraz swojej własnej półprzezroczystej skóry. Śluzice, wijące się jak węgorze, odessały z powierzchni jej kości ostatnie kawałki mięsa. Nie zdążyła nawet krzyknąć, gdy pośród ciemności rozległ się czyjś głos.
– Nie bój się – powiedział ktoś. – To ja, Amina.
Graciela zobaczyła istotę niepodobną do żadnego ze znanych jej stworzeń, otoczoną bladozielonym, pulsującym światłem. Twarz, tułów i ręce Aminy były galaretowate, a nóg nie było widać wcale. Poszarpany rąbek jej połyskliwej sukni przypominał łodygi zwisającej z gałęzi drzew oplątwy brodaczkowej. Wodorosty włosów unosiły się wokół jej głowy jak macki ośmiornicy.
Amina wyciągnęła płetwiastą dłoń i odsłoniła w uśmiechu rząd zębów z drobno nakrapianych pereł.
– Dziewczęca dusza nie umiera – powiedziała. – Należysz teraz do głębin, Gracielo. A ja będę twoją przewodniczką.
Rozdział 1
W zaświatach się nie próżnuje.
Za życia Graciela nigdy się nie zastanawiała, dlaczego z wnętrza muszli dochodzi szum fal ani jak powstaje delikatna morska bryza. Nigdy nie zadawała sobie pytania, dlaczego nad brzegiem morza jakoś łatwiej znieść to, co smutne. Kiedy razem z Leticią szukała na plaży pieniążkowców i innych skarbów, żadna z nich nawet nie próbowała sobie wyobrażać, jak te znaleziska w ogóle trafiają na ląd.
Teraz już znała prawdę.
Wszystko to działo się za sprawą takich jak ona podwodnych dusz, które same dobierały sobie zadania. Mgłowców. Odciążałek. Muszelestków. Prądemonów. Lista profesji dla tych, którzy zostali pogrzebani w morzu lub w taki czy inny sposób na nim zginęli, nie miała końca. Dusze wspólnymi siłami utrzymywały ocean w stanie subtelnej równowagi, dzięki czemu funkcjonowanie w królestwie żywych było znośniejsze. Każdy element miał coś dla przeciwwagi: słońce – księżyc, powietrze – wodę, światło – mrok, sztorm – ciszę, a dobro – zło.
I oczywiście to Amina podsunęła Gracieli myśl o pracy w charakterze Szklarki.
Niedługo po przebudzeniu Gracieli dotarły razem do miejsca, w którym sunął prąd morski porywający po drodze śmieci. Amina wyczarowała strumień, który przyciągnął do niej przepływającą butelkę.
– To by mogło być dla ciebie idealne zajęcie.
– Sortowanie śmieci? – spytała przerażona Graciela. Pozbawiona życia i tak czuła się już porzucona i zapomniana, zupełnie jak ta podziwiana przez jej przewodniczkę butelka po piwie.
– Przeobrażanie – odparła łagodnie Amina. – Wszystko da się przemienić. Potrzeba tylko czasu i cierpliwości, Gracielo, a tego mamy w wieczności pod dostatkiem.
I tak oto skrzące się dzieła Gracieli – odłamki szkła dokładnie oszlifowane jej perłowymi zębami – zaczęły wędrować po całym świecie.
Właśnie odłożyła świeżo obrobione morskie szkiełko na stos zielonych odłamków średniej wielkości, gdy poczuła, jak rozmywa jej się obraz, a po skórze rozchodzi się przyjemne mrowienie. Lubiła segregować odłamki według koloru i rozmiaru, żeby później, przed przeniesieniem ich na plażę, łatwiej i szybciej się w nich zorientować.
Oczami wyobraźni zobaczyła kolorowe szpulki poukładane porządnie w niciarce matki oraz metalowy naparstek podobny do malutkiego cylindra.
– Szybciej, mamo!
W jej wspomnienia wdarł się czyjś głos i Graciela drgnęła.
To była starsza dziewczyna, która kilka lat przed utonięciem Gracieli zginęła w katastrofie morskiej. Gdy przepływała, jej srebrzysta suknia rozsiewała wokół błyski czystego szczęścia.
„Ale się popisuje” – pomyślała Graciela.
Kustoda dziewczyny, dbająca o nią jak matka, podążała zatroskana jej spienionym śladem.
– Proszę się nie oddalać, młoda damo! – ostrzegła karcącym tonem. – Na powierzchni czyhają różne niebezpieczeństwa!
Graciela odprowadzała wzrokiem przepływające dusze. Gdy zadarła głowę i spojrzała w ciemność, poczuła silne i odurzające przyciąganie.
Wysoko na niebie stał księżyc w pełni. Nadeszła w końcu faza uroku.
W królestwie żywych zachodziło słońce, a mrok zaczął się rozprzestrzeniać, rozpływać z wolna jak atrament na bibule. Dla wszystkich istot zasiedlających dno morza – żywych i martwych – nadszedł czas, by się wynurzyć i rozpocząć wędrówkę w miejsca, w których na co dzień ich nie widywano. Dziś zjawisku rozpościerania się czasu towarzyszył perłowy księżyc. W jego blasku dusze – zwłaszcza młode, niedawno przebudzone – mogły sobie przypomnieć to, czego doświadczyły za życia, wyraźniej niż w głębinach, gdzie docierały do nich tylko ulotne drobiny wspomnień.
– Gotowa do drogi? – U jej boku zjawiła się Amina. Zawsze wynurzała się jako jedna z ostatnich, lecz z równie wielkim entuzjazmem.
– Prawie – odparła Graciela. Na widok najbliższej przyjaciółki poczuła, jak spływa na nią fala ciepła. – Właśnie się pakuję.
Amina tymczasem przyglądała się szkiełkom.
– Ooo! – Jej uwagę przykuł owalny kawałek w kolorze karmelowym.
– Z piersiówki whiskey – wyjaśniła Graciela. Teraz odłamek przemienił się, rzecz jasna, w coś znacznie cenniejszego.
Amina dokładnie obejrzała jego matową powierzchnię w poszukiwaniu skaz.
– Dobra robota – pochwaliła. – Wygląda jak cukierek! Ktoś na pewno się ucieszy, gdy je znajdzie. – Przyłożyła sobie szkiełko do włosów i uśmiechnęła się szelmowsko.
– To nie jest jeszcze gotowe, ktosiu. – Graciela już postanowiła, że podaruje szkiełko Aminie, ale wolała sama decydować, kiedy i komu wręcza swoje dzieła.
Zawiedziona Amina odłożyła odłamek i wzruszyła ramionami. Miała w zwyczaju ozdabianie swoich warkoczyków szkiełkami Gracieli. Dusza widzi wszystkie kolory, nawet w głębinie. Amina lubiła żółte ozdoby z naczyń znalezionych we wrakach statków, zielononiebieskie ze starych kałamarzy, szafirowe z roztrzaskanych flakonów po perfumach, a nawet białe, uformowane z odłamanych uszu dzbanków. Koniec końców szkiełka odpadały wraz z zanikaniem kosmyków. Na razie jednak, gdy płynęła, podzwaniały lekko jak dzwonki wietrzne i ten odgłos działał kojąco na Gracielę. Gdy wędrowały razem, choćby przez najczarniejsze wody, słyszała Aminę w pobliżu i wiedziała, że nie jest sama.
– To może pomogę ci w sortowaniu? – zaproponowała Amina. – Tak powoli ci to idzie.
– Prawie skończyłam – odparła Graciela.
Odłożyła kilka ostatnich odłamków do odpowiednich przegródek w przywiązanej do paska sakiewce. Dostała ją w prezencie od Aminy, która uszyła ją z fragmentu starego całunu, odnalezionego przez nią po przebudzeniu. Choć podarek był praktyczny, Graciela liczyła, że już niedługo nie będzie potrzebować woreczka. Pozostałości jej ubrań w końcu znikną bez śladu, a wtedy będzie pływać w połyskującej sukni z rodzaju tych przysługujących starszym duszom, z potrzebnymi Szklarce głębokimi kieszeniami, migoczącej jak roztańczone na falach promienie słońca.
Odwróciła się do Aminy.
– Ruszajmy.
Wokół nich szybko zaroiło się od kolejnych dusz, pozostawiających za sobą w wodzie piękne smugi. W górze zamigotały pierwsze ryby, co znaczyło, że rozpoczęły się ich nocne łowy. Barwy rybich grzbietów w mgnieniu oka zmieniały się z ciekłego srebra w tęczę. Pojawił się pulsujący stonowany błękit, a nieco dalej rozjarzyło się po chwili zielone światło, wirujące jak korkociąg. Po lewej stronie żółte kropki, opadające jak konfetti. Po prawej, jakby w odpowiedzi, białe rozbłyski, aż po chwili wody ożyły zapowiedzią batalii na śmierć i życie. Ktoś się pożywi. Ktoś zmieni w pożywienie.
Amina i Graciela kluczyły między eksplozjami koloru, lecz coraz silniej dawało już o sobie znać oddziaływanie księżyca. Szklarka poczuła, jak opada ją znajome zamroczenie. Rozbłyski się mnożyły, a jej zakręciło się w głowie i poczuła się jak we śnie. Już po chwili księżyc wciągnął ją do krainy wspomnień.
Znów fajerwerki.
Zebrała się cała wioska, wysoko nad głowami głośne wybuchy.
Jej palce chwytają szorstką tkaninę ojcowskich spodni, jeszcze przesyconych smrodem dorsza.
Graciela patrzy w górę, na ramionach ojca siedzi Leticia i obserwuje, jak na nocnym niebie rozkwitają świetlne kaskady.
– Gracielo, pobudka! – zawołała Amina.
– A! – Szklarka drgnęła i wróciła do rzeczywistości. Nawet nie zauważyła, że została w tyle. Ruszyła raźno przed siebie. – Przepraszam!
Dusze z reguły pielęgnowały wspomnienia z królestwa żywych, ale Graciela nie nauczyła się jeszcze panować nad zalewającymi ją uczuciami, nie znalazła też odpowiedzi na palące pytanie, o którym już dawno powinna zapomnieć. Co by było, gdyby żyła dłużej?
Może by przerosła Leticię, nauczyła się gry na gitarze albo pocałowała kiedyś Emilia, przystojnego syna serowara. Może zostałaby artystką albo poszukiwaczką przygód. Mogła być kimś, o kim świat żywych nadal by pamiętał.
Chwilami najchętniej wymazałaby przeszłość z pamięci. Dzięki temu nie przejmowałaby się, że umarła przedwcześnie. Nie złościłaby się, że jej życie skończyło się nagle, jak ucięte nożem. Nie żałowałaby, że ominęły ją wszystkie uciechy młodości.
Coś cicho plusnęło i pisnęło. Obejrzała się. Złowrogi z wyglądu diabeł morski wbił w jakąś kałamarnicę ostre jak brzytwa zęby. Przepływając obok, z ofiarą zwisającą z oświetlonej zaciśniętej szczęki, wpatrywał się w Gracielę.
Przynajmniej miała u boku swoją morską siostrę. Przyjaciółkę, która pomagała jej w przenoszeniu szkiełek na brzeg i której obecność łagodziła ból podwodnego istnienia. Teraz Szklarka wydobywała piękno z tego, co porzucił świat. Przeobrażała to, jak stwierdziła Amina, i zostawiała po sobie wieczny ślad, nawet jeśli znalazcy jej skarbów nie byli tego świadomi.
Było prawie tak, jakby wcale nie odeszła.