Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Gracz. Vesper. Część 5 - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
24 czerwca 2025
44,99
4499 pkt
punktów Virtualo

Gracz. Vesper. Część 5 - ebook

Tylko wojna jest nieśmiertelna.

Kiedy wszystko już jest poukładane, sprawy idą gładko, perspektywy są zachęcające a życie mknie radosnym tańcem po płatkach róż wtedy trzeba spodziewać się najgorszego.

Wojna przychodzi do suto zastawionego stołu.

I zaczyna pożerać Twoje zdobycze, jedną po drugiej.

Ci, którzy mieli być najbardziej bezpieczni, pierwsi tracą wszystko, co mieli.

Ci, którzy w zadufaniu własnego profesjonalizmu sądzili, że są kuloodporni, powoli konają z odniesionych ran.

Ci, którzy mieli na zawsze pozostać Twoimi przyjaciółmi, nie mają innego wyjścia jak zacząć nastawać na Twoje życie.

Karuzeladanse macabrewystartowała, i zaczyna nabierać prędkości.

Eskalacja nienawiści i przemocy. Wrząca w społecznościach rewolucja. Zajadłe walki nocarzy z renegatami, bez pardonu, do końca, na śmierć. Krwawe starcia Lordów w Kapitule, wszyscy przeciwko wszystkim. Jedyną regułą jest brak reguł, zwycięży najlepszy.

Vesper i jego garstka przyjaciół nie mają szans.

Jakimkolwiek dobrym graczem by nie był, istnieją na tym świecie potęgi, wobec których nic się nie ostoi.

Wojna jest jedną z nich.

 

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788368264302
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ADRIATYK

Klub był pe­łen lu­dzi.

Sie­dzie­li przy sto­li­kach, roz­ma­wia­li, śmia­li się, za­ma­wia­li ko­lej­ne piwa. Nie­któ­rzy pa­łęta­li się to tu to tam lub oku­po­wa­li bar, w po­szu­ki­wa­niu so­bie tyl­ko wia­do­mej re­cep­ty na szczęście. Pi­ąt­ko­wy wie­czór, czas na re­laks. Czas na pod­bo­je.

Ve­sper opa­rł się ple­ca­mi o bar, ob­ser­wu­jąc tłum. Po­wol­ny­mi, dłu­gi­mi ły­ka­mi sączył ja­kiś ludz­ki na­pój o dzi­wacz­nym sma­ku. Wy­pa­da­ło mieć coś w ręku i nie od­ró­żniać się do in­nych.

Szturch­nął lek­ko łok­ciem Resa, któ­ry przy­wa­ro­wał tuż obok.

– Za­raz się za­cznie – mruk­nął, choć tak na­praw­dę wca­le nie mu­siał tego mó­wić, sy­tu­acja była oczy­wi­sta. Obaj do­sko­na­le wie­dzie­li, po co tu przy­szli.

– Aha – po­twier­dził zdaw­ko­wo Res i rów­nież umo­czył war­gi w ja­ki­mś na­pit­ku.

Ve­sper ro­zej­rzał się po lo­ka­lu.

Zde­cy­do­wa­nie nie był to „Mo­on­wal­ker” z jego mrocz­ną sty­li­za­cją, prze­pi­ęk­nie od­bu­do­wa­ny po ata­ku wa­ty­ka­ńskich i znów gor­li­wie słu­żący wam­pi­rzej spo­łecz­no­ści. Ten miał ja­kąś idio­tycz­ną na­zwę. „Buty i nuty”…? Ve­sper za­po­mniał o niej za­raz po ob­rzu­ce­niu wzro­kiem zie­lo­ne­go neo­nu przy we­jściu.

No, ale prze­cież nie o na­zwę i kli­mat cho­dzi­ło. Lo­kal był stu­pro­cen­to­wo ludz­ki i dzi­ęki temu stu­pro­cen­to­wo bez­piecz­ny. Mie­ścił się w sta­rym ba­ra­ku na war­szaw­skiej Pra­dze, kie­dyś naj­wy­ra­źniej słu­żącym za pro­wi­zo­rycz­ny ho­tel ro­bot­ni­czy. Od­no­wio­ny zo­stał dość nie­sta­ran­nie: bia­ła far­ba tu i ów­dzie po­kry­wa­ła się sia­tecz­ką pęk­ni­ęć i oczy­wi­stym było, że lada mo­ment za­cznie się osy­py­wać z za­wil­got­nia­łych ścian. Mdłe, żó­łte świa­tło ta­nich LED-owych ża­ró­wek roz­ja­śnia­ło głów­ne po­miesz­cze­nie, za­sta­wio­ne pa­mi­ęta­jący­mi cza­sy PRL-u sto­li­ka­mi i sfa­ty­go­wa­ny­mi ka­na­pa­mi wa­ru­jący­mi u ścian.

Pro­sty lo­kal dla bied­nych lu­dzi, któ­rym też na­le­ży się odro­bi­na za­ba­wy.

Wąski ko­ry­ta­rzyk wci­śni­ęty tuż obok baru wió­dł do dru­gie­go po­miesz­cze­nia: pro­wi­zo­rycz­nej sce­ny z wi­dow­nią mo­gącą po­mie­ścić naj­wy­żej kil­ka­dzie­si­ąt osób. Na tej wła­śnie sce­nie po­ja­wi­ła się eki­pa tech­nicz­na. Ve­sper wi­dział kątem oka, jak roz­sta­wia­li mi­kro­fo­ny, spraw­dza­li wtycz­ki, po­pra­wia­li ka­ble.

Czy­li fak­tycz­nie, za­raz się za­cznie.

Ro­zej­rzał się sam, naj­dy­skret­niej, jak tyl­ko po­tra­fił. Wy­tężył zmy­sły...

W klu­bie sami lu­dzie.

Re­ne­gac­ka para snaj­per-spot­ter na da­chu na­prze­ciw­ko. Dru­ga taka para w pu­sto­sta­nie obok. Uli­cę da­lej re­ne­gac­ki _extrac­tion team_ go­tów do ak­cji. Pew­nie ze dwa SUV-y na włączo­nych sil­ni­kach, z za­ciem­nio­ny­mi szy­ba­mi, by nie było wi­dać zde­ter­mi­no­wa­nych, go­to­wych na wszyst­ko mężczyzn, cze­ka­jących na umó­wio­ny znak.

Ve­sper wy­pu­ścił z sie­bie po­wie­trze, po­kręcił gło­wą. Źle się ba­wisz, Nex, po­wtó­rzył w du­chu po raz chy­ba set­ny z rzędu. Źle i głu­pio. Ale co ja mogę na to po­ra­dzić?

Z pa­mi­ęci wy­chy­nęło to za­ska­ku­jące za­pro­sze­nie sprzed nie­spe­łna ty­go­dnia.

– Trze­ba mieć coś wi­ęcej w ży­ciu – pe­ro­ro­wał był Nex nad szklan­ką pi­ęcio­gwiazd­ków­ki, wpa­trzo­ny nie­obec­nym wzro­kiem w zbu­twia­łą ścia­nę Ci­cho­węża. – Ro­zu­miesz, Ve­sper. Coś, co jest tyl­ko two­je, cze­go ci nie za­bio­rą. Co jest to­tal­ną od­skocz­nią i w czym raz na ja­kiś czas mo­żesz za­nu­rzyć się na sto pro­cent i nie my­śleć o ni­czym wi­ęcej.

Ve­sper ki­wał wte­dy zgod­nie gło­wą, choć nie do ko­ńca wie­dział, o czym mówi ko­le­ga re­ne­gat. Zna­czy, ogól­nie to tak, z pew­no­ścią miał ra­cję. Ale do ja­kie­go wnio­sku zmie­rzał, trud­no było po­wie­dzieć.

Strix dźwi­gnął się był wte­dy zza sto­łu, po­drep­tał po ko­lej­ną por­cję świe­żej krwi. A Nex, wy­ra­źnie już moc­no zro­bio­ny, prze­nió­sł wzrok na Ve­spe­ra i zre­flek­to­wał się:

– Nie masz po­jęcia o czym mó­wię. No to patrz.

I rzu­cił mu ob­ra­zem pro­sto w mózg.

Na sku­tek cze­go Pan In­a­ni­tów wraz z jed­nym ze swo­ich za­stęp­ców tkwi­li te­raz w ja­kie­jś pod­rzęd­nej spe­lu­nie i, pie­czo­ło­wi­cie na­ło­żyw­szy blo­ka­dy na wszel­kie wam­pi­rze ka­na­ły, skru­pu­lat­nie uda­wa­li zwy­kłych lu­dzi. Al­bo­wiem za­pro­sze­nie Pana Re­ne­ga­tów z pew­no­ścią nie na­le­ża­ło do ka­te­go­rii tych, któ­re mo­żna bez­tro­sko zi­gno­ro­wać i od­rzu­cić.

Zda­niem Ve­spe­ra, gra nie­war­ta była świecz­ki, a ry­zy­ko zbyt duże. Ow­szem, re­ne­gac­kie roz­po­zna­nie bez­u­stan­nie spraw­dza­ło te­ren do­oko­ła, jak rów­nież ska­no­wa­ło wcho­dzących i wy­cho­dzących lu­dzi. Z tym że, wia­do­mo, ktoś tu mógł oka­zać się czu­ciow­cem lub cho­wa­ńcem. I za­raz, na umó­wio­ny sy­gnał-znak, oko­li­ca mo­gła za­ro­ić się od­dzia­ła­mi no­ca­rzy na pe­łnej bo­jo­wej. Ul­tor nie na­le­żał do osób, któ­re mo­żna lek­ce­wa­żyć bez­kar­nie.

Naj­wy­ra­źniej jed­nak Lord Re­ne­gat lu­bił ten dresz­czyk emo­cji. Jest ry­zy­ko, jest za­ba­wa.

Ve­sper po­now­nie trącił Resa łok­ciem.

– Idzie­my.

Osta­wi­li nie­do­pi­te szklan­ki na blat, skie­ro­wa­li kro­ki do po­wo­li za­pe­łnia­jącej się wi­dow­ni. Sta­nęli pod ścia­ną, tuż obok wy­jścia awa­ryj­ne­go. Po­pa­trzy­li po so­bie.

– Czy­li wszyst­ko gra?

– No, wszyst­ko.

Uśmiech­nęli się prze­lot­nie. W try­bie cho­wa­ńca le­piej było nie uży­wać te­le­pa­tii, tak na wszel­ki wy­pa­dek. Otwie­ra­nie i za­my­ka­nie ka­na­łów, ma­sko­wa­nie i tak da­lej, po co to komu, kie­dy mo­żna naj­nor­mal­niej w świe­cie ode­zwać się do ko­le­gi.

Za­pa­dła ciem­no­ść.

Za­skrzy­pia­ły de­ski, ze­spół wcho­dził na sce­nę.

Za­częło się.

Plask, plask, plask, roz­le­gły się od­gło­sy kro­pel, spa­da­jących w od­męty.

Do­łączy­ły do nich kla­wi­sze, de­li­kat­ny­mi, wy­so­ki­mi dźwi­ęka­mi zmie­sza­ły z opa­da­jącą wodą, by w ciem­no­ściach po­łączyć się w me­lo­dyj­ny stru­mień.

Ve­spe­ro­wi wy­da­ło się, ze roz­po­zna­je utwór. Uśmiech­nął się z uzna­niem…

Ni­czym grom ude­rzył ostry dźwi­ęk.

Pierw­szy re­flek­tor kar­ma­zy­no­wym sno­pem oświe­tlił gi­ta­rzy­stę. Ve­sper z Re­sem wy­mie­ni­li po­ro­zu­mie­waw­cze spoj­rze­nia.

Oto jak się bawi Pan Re­ne­ga­tów.

Nie pa­trząc na pu­blicz­no­ść, z po­chy­lo­ną gło­wą, Nex wy­do­by­wał z in­stru­men­tu ostre rif­fy, ca­łko­wi­cie od­da­ny mu­zy­ce. Za­trzy­mał moc­nym ak­cen­tem, czer­wo­ne świa­tło przy­ga­sło…

Po se­kun­do­wej pau­zie ko­lej­ny snop, tym ra­zem in­ten­syw­nie sza­fi­ro­wy, wy­do­był z ciem­no­ści wo­ka­list­kę. Spo­wi­ta była w dłu­gą, sza­rą opo­ńczę z kap­tu­rem, któ­ry nie­mal ca­łko­wi­cie za­sła­niał jej twarz. I tyl­ko ni­czym zim­ne gwiaz­dy lśni­ły spod nie­go jej nie­bie­skie oczy.

_To brzeg pul­su­jący_

_To rąk oce­an go­rący_

_To mrok,_

_cierp­ki mrok_

_I noc_

_Noc_ – za­śpie­wa­ła sta­ry prze­bój czy­stym, moc­nym gło­sem.

Ve­sper za­sty­gł w miej­scu, z otwar­ty­mi usta­mi i roz­sze­rzo­ny­mi ocza­mi.

KTO TO JEST?

PRA­GNĘ JEJ! – po­ja­wi­ły się w mó­zgu osłu­pia­łe my­śli. Jak­by zo­stał po­ra­żo­ny sza­fi­ro­wym pio­ru­nem, któ­ry na­gle zre­se­to­wał wszyst­ko, co nie­istot­ne, i po­zo­sta­wił przed oszo­ło­mio­ny­mi ocza­mi tyl­ko tę po­stać na sce­nie.

_Wo­ła­nia co­raz mniej_

_Wo­ła­nia co­raz mniej_

_Ad­ria­tyk za­mknął się…_

Znów roz­bły­sła czer­wień, wśli­zgu­jąc się w ślad za Ne­xo­wą gi­ta­rą, odro­bi­na zło­ta opro­mie­ni­ła per­ku­si­stę. Pod­czas kie­dy oni gra­li, sza­fir przy­ga­sł, od­sy­ła­jąc w cień dziew­czy­nę, sko­ro aku­rat nie mia­ła nic do po­wie­dze­nia. A po­tem za­świe­cił znów:

_I szept sło­nej ci­szy_

_I na­gle blask, ostro­ść kli­szy_

_I biel, gęsta biel_

_To sen, sen_

Nex, na wpół nie­obec­ny, po­chy­lo­ny nad gi­ta­rą, zda­wał się ka­żdym dźwi­ękiem roz­prze­strze­niać za­klęte w te­kście emo­cje. Jego mu­zy­ka ema­no­wa­ła tą samą mocą, któ­ra nie­gdyś pra­wie rzu­ci­ła Ve­spe­ra na ko­la­na.

In­a­ni­ta ro­zej­rzał się po zgro­ma­dzo­nych. Słu­cha­li, jak urze­cze­ni. Po­mi­mo tego, że ka­wa­łek był sta­ry i z pew­no­ścią nie bry­lo­wał już na li­stach prze­bo­jów.

To nie do ko­ńca za­ba­wa, po­jął wnet. Ow­szem, Nex może chcieć po­grać so­bie na gi­ta­rze przed praw­dzi­wą pu­blicz­no­ścią. Wia­do­mo prze­cież, że jego re­ne­ga­ci będą łgać w żywe oczy. „Sze­fie, ależ to było do­sko­na­łe!”. Zaś on, jako praw­dzi­wy ar­ty­sta, łak­nie au­ten­tycz­ne­go kon­tak­tu z od­bior­cą.

Ale żeby w imię tego kon­tak­tu ry­zy­ko­wać ży­ciem swo­ich od­dzia­łów, wy­sta­wia­jąc je na strzał no­ca­rzom? Nie, to nie w jego sty­lu.

Za­tem cho­dzi­ło o coś wi­ęcej. Pan Re­ne­ga­tów ćwi­czył.

Po co? Dla­cze­go? Ve­sper nie wie­dział. Na pew­no Nex nie za­mie­rzał zgło­sić się do ko­lej­nej edy­cji „Mam ta­lent”, by tam bra­wu­ro­wo zgar­nąć wszyst­kie mo­żli­we na­gro­dy.

_Wo­ła­nia co­raz mniej_

_Wo­ła­nia co­raz mniej_

_Ad­ria­tyk za­mknął się…_

Sza­fi­ro­wy blask wy­pło­wiał i znik­nął, po­stać dziew­czy­ny wto­pi­ła się w tło. Głos za­ma­rł, jak­by po­chło­nęły go od­męty oce­anu. Na sce­nie po­zo­stał sam Nex, skąpa­ny w czer­wie­ni, i jego doj­mu­jąco dźwi­ęcz­na gi­ta­ra.

Cień, prze­my­ka­jący po sce­nie, uzmy­sło­wił Ve­spe­ro­wi, że wo­ka­list­ka wła­śnie opusz­cza po­dium. Chcę ją po­znać, za­de­cy­do­wał. Za­raz po kon­cer­cie po­dej­dę do Nexa, niech mnie za­bie­rze za ku­li­sy, przed­sta­wi…

Hej, to tu­taj tak nie dzia­ła!

Klub „Buty i nuty” pro­wa­dził tak zwa­ny _open sta­ge_. Nie­pro­fe­sjo­nal­ni mu­zy­cy wpi­sy­wa­li się na in­ter­ne­to­wą play­li­stę, pro­po­nu­jąc opa­no­wa­ne przez sie­bie pio­sen­ki. Je­śli się zbie­rze ze­spół, gra­my. Ewen­tu­al­nie nie­któ­re par­tie mogą le­cieć z play­bac­ku.

Je­śli wie­rzyć Ne­xo­wi, efekt cza­sa­mi by­wał opła­ka­ny. Cza­sa­mi zda­rza­ły się pe­re­łki. Ale, że pu­blicz­no­ść nie była szcze­gól­nie wy­bred­na, wszy­scy ba­wi­li się zna­ko­mi­cie. Nie­mniej jed­nak Nex z pew­no­ścią nie znał resz­ty ze­spo­łu. Ani oni jego. Co, aku­rat w tym przy­pad­ku, było zde­cy­do­wa­ną za­le­tą.

Ve­sper prze­pchnął się gwa­łtow­nie ku wy­jściu. Wy­pa­dł na ze­wnątrz, pro­sto w zim­ną, wcze­sno­wio­sen­ną noc. Ro­zej­rzał się. Opu­sto­sza­ła uli­ca, zero prze­chod­niów na nie­rów­nych be­to­no­wych pły­tach chod­ni­ka, na po­dziu­ra­wio­nym as­fal­cie jezd­ni par­ko­wa­ły nie­licz­ne, wy­słu­żo­ne sa­mo­cho­dy. Ani ży­wej du­szy.

– Co jest, sze­fie? – rzu­cił zdu­mio­ny Res, z lek­kim opó­źnie­niem mel­du­jąc się w drzwiach. – Nex jesz­cze gra, i to za­je­bi­ście, śmiem orzec! Nie po­do­ba się?

– Pil­nuj mi ple­ców. Dys­kret­nie! – po­le­cił Ve­sper i po­bie­gł na tyły bu­dyn­ku.

Ktoś wy­cho­dził wła­śnie za­pa­so­wym wy­jściem… Tak! Ode­tchnął z nie­wy­tłu­ma­czal­ną ulgą. To ona. Drob­na, nie­wy­so­ka, pod­cho­dzi wła­śnie do za­par­ko­wa­nej na ubo­czu tak­sów­ki.

– Stój! – krzyk­nął i by jej nie spło­szyć zwol­nił kro­ku, do­da­jąc: – Za­cze­kaj, pro­szę…

Za­trzy­ma­ła się, od­wró­ci­ła. Od­gar­nęła z twa­rzy krót­kie, czar­ne wło­sy. Sza­fi­ro­we oczy za­mi­go­ta­ły zdzi­wie­niem.

Za­trzy­mał się oko­ło me­tra przed nią ba­cząc, by nie na­ru­szyć jej prze­strze­ni oso­bi­stej.

– Au­to­graf chcia­łem – wy­du­sił pierw­szy lep­szy pre­tekst, któ­ry przy­sze­dł mu do gło­wy.

Uśmiech­nęła się, ale tyl­ko usta­mi, sza­fi­ro­we oczy nie prze­sta­wa­ły wpa­try­wać się w nie­go uwa­żnie. Wy­ci­ągnął dłoń.

– Ju­rek – po­wie­dział, szu­ka­jąc szyb­ko w pa­mi­ęci: któ­re do­ku­men­ty ma dzi­siaj ze sobą? – No­wac­ki.

Po­wo­li, z na­my­słem, po­da­ła mu dłoń.

– Wik­to­ria… – za­częła, ale kie­dy ich pal­ce ze­tknęły się, jak­by prze­sko­czył po nich prąd. Obo­je jed­no­cze­śnie za­ci­snęli swe dło­nie, po­ci­ągnęli je i przy­lgnęli do sie­bie, jak­by ni­g­dy w ży­ciu nie pra­gnęli ni­cze­go in­ne­go. To się nie zda­rza, ta­kie ra­że­nie sza­fi­ro­wym pio­ru­nem, po­my­ślał, obej­mu­jąc ją i ca­łu­jąc za­chłan­nie. To się po pro­stu nie zda­rza. Pu­łap­ka?

Ab­so­lut­nie mam to gdzieś.

Od­da­wa­ła mu po­ca­łun­ki z pa­sją do­rów­nu­jącą jego po­żąda­niu. To po­dej­rza­ne, oczy­wi­ście. To nie­nor­mal­ne. Po­win­na się wy­ry­wać, krzy­czeć, prze­cież jest ca­łko­wi­cie przy­pad­ko­wym nie­zna­jo­mym… Pra­gnęła go tak samo, jak on jej.

Ode­rwa­ła się od jego ust, za­czerp­nęła od­de­chu. Ro­zej­rza­ła ner­wo­wo do­oko­ła.

– To ab­sur­dal­ne – za­śmia­ła się sztucz­nie, ury­wa­nie. – Kim ty w ogó­le je­steś?

Pew­nie gra, na pew­no gra, nie dbam o to, my­ślał, wy­do­by­wa­jąc z kie­sze­ni do­wód oso­bi­sty i le­gi­ty­ma­cję.

– Je­że­li po­czu­jesz się bez­piecz­niej… – po­dał jej do­ku­men­ty.

Wy­jęła te­le­fon i nie­ma­lże osten­ta­cyj­nie sfo­to­gra­fo­wa­ła dane ka­pi­ta­na No­wac­kie­go prężące­go się dum­nie w oliw­ko­wym mun­du­rze.

– Wy­sy­łam ko­le­żan­ce – za­po­wie­dzia­ła, prze­su­wa­jąc szyb­ki­mi ru­cha­mi po ekra­nie. – Że­byś nie miał żad­nych głu­pich po­my­słów!

Po­ki­wał gło­wą. Pu­łap­ka, jak nic. Sy­re­ni śpiew. A on jest de­bi­lem. Wła­śnie do­bro­wol­nie spa­lił jed­ną z to­żsa­mo­ści Lor­da Nie­ist­nie­jące­go.

No i co z tego. Po­ra­dzi so­bie prze­cież z czło­wie­kiem. A zresz­tą…

PRA­GNĘ JEJ.

Trze­ba mieć cza­sem coś dla sie­bie. Masz stu­pro­cen­to­wą ra­cję, Nex.

Wy­ci­ągnął rękę po do­ku­men­ty.

– Mogę?

Zwró­ci­ła je bez sło­wa. Sta­li, wpa­tru­jąc się w sie­bie głod­nym wzro­kiem.

– No to wsia­daj – po­wie­dzia­ła na­gle, wska­zu­jąc na pu­stą tak­sów­kę. Do­pie­ro te­raz do­strze­gł wy­ra­źny na­pis „dla niej” wy­ma­lo­wa­ny na boku.

– Two­ja? – rzu­cił, prze­cho­dząc do pra­wych drzwi. Otwo­rzył, wsia­dł do środ­ka.

– Aha – rzu­ci­ła zdaw­ko­wo. Usia­dła za kie­row­ni­cą, po­cze­ka­ła, aż jej za­gad­ko­wy pa­sa­żer za­pnie pasy… I ru­szy­ła z pi­skiem opon.

Ve­sper uśmiech­nął się z uzna­niem. Pro­wa­dzi­ła jak wa­riat.

Po­wio­dła go odra­pa­ny­mi scho­da­mi na czwar­te pi­ętro, za­zgrzy­ta­ła klu­czem w zam­ku, wpu­ści­ła do przed­po­ko­ju… i bez ja­kich­kol­wiek wstępów za­plo­tła ręce na szyi, po­da­jąc usta. Sko­rzy­stał bez wa­ha­nia, za­czął ca­ło­wać głębo­ko, na­mi­ęt­nie.

Tak daw­no nie był z kim­kol­wiek, ci­ągle za­ga­nia­ny, za­jęty Lor­dow­ski­mi obo­wi­ąz­ka­mi. Za­po­mniał o so­bie, zu­pe­łnie, na śmie­rć. A te­raz na­gle od­krył, że jed­nak żyje! Za­śmiał się na­gle wśród tych po­ca­łun­ków, ra­do­snym, uszczęśli­wio­nym śmie­chem. Od­po­wie­dzia­ła tym sa­mym, ode­rwa­ła war­gi, spoj­rza­ła w oczy błysz­czącym spoj­rze­niem.

– Cho­dź – wy­szep­ta­ła.

Podążył za nią do ma­le­ńkie­go sa­lo­ni­ku z roz­ło­żo­ną wer­sal­ką. Jesz­cze w dro­dze zda­rł z sie­bie ko­szul­kę, za­czął roz­pi­nać spodnie. Głód, za­tęt­ni­ły mu my­śli. Po pro­stu głód. Pra­wie nie za­uwa­żył, jak to zro­bi­ła, ale i ona sta­ła już przed nim na wpół naga, po­zwo­li­ła ze­drzeć z sie­bie bie­li­znę, pchnąć na wer­sal­kę. Jej oczy błysz­cza­ły po­żąda­niem.

Pra­gnął ca­ło­wać ją całą. Pie­ścić, chło­nąć, mieć. Jej za­pach osza­ła­miał, na­ka­zy­wał po­że­rać war­ga­mi ka­żdy cen­ty­metr pło­nące­go cia­ła. Pod­da­wał mu się, aż za­częła bła­gać, by wzi­ął ją wresz­cie, nie przedłu­ża­jąc męki ocze­ki­wa­nia. Dro­czył się z nią przez chwi­lę, w ko­ńcu głód zwy­ci­ężył.

Wsze­dł w nią wresz­cie i znie­ru­cho­miał w zdu­mie­niu.

To było… do­sko­na­łe.

Ni­g­dy przed­tem nie czuł się tak kom­plet­nie zjed­no­czo­ny, w tak obez­wład­nia­jącej roz­ko­szy. Jak­by zo­sta­li dla sie­bie stwo­rze­ni. I choć przed­tem wy­śmia­łby tak wy­świech­ta­ny ba­nał, te­raz nie umia­łby ina­czej opi­sać tego uczu­cia.

Do­sko­na­le. Ide­al­nie.

Za­czął po­ru­szać się w niej po­wo­li, ostro­żnie, za­trzy­mu­jąc się co i rusz, by po­ha­mo­wać na­ra­sta­jącą roz­kosz. Ta noc nie ma pra­wa sko­ńczyć się za wcze­śnie; będzie w niej tkwił go­dzi­na­mi i sy­cił się ka­żdą chwi­lą. Sma­ko­wał ka­żde mu­śni­ęcie rąk po roz­ognio­nej skó­rze, wy­do­by­wał ka­żdy zdu­szo­ny jęk.

Będzie ją miał aż do ko­ńca, na ka­żdy z mo­żli­wych spo­so­bów.

A ta noc do­pie­ro się za­częła.

Świ­ta­ło już kie­dy, wresz­cie za­spo­ko­jo­ny, wy­do­by­wał się z jej ob­jęć.

Ta noc była sza­lo­na. Ko­cha­li się nie­zli­czo­ną ilo­ść razy, od­po­czy­wa­li chwi­lę, przy­tu­le­ni, by za­raz za­cząć od nowa. W ide­al­nym zro­zu­mie­niu, ca­łko­wi­cie bez słów.

Nie­ubła­ga­ne sło­ńce za­częło w ko­ńcu ma­ja­czyć pod ho­ry­zon­tem. Ve­sper wstał i, bar­dzo nie­chęt­nie, za­czął się ubie­rać.

Zo­sta­ła bez­wstyd­nie naga na wer­sal­ce. Ob­ser­wo­wa­ła ka­żdy jego ruch z ca­łko­wi­cie nie­prze­nik­nio­ną miną.

– Dzi­ęku­ję – po­wie­dział. – To było… Do­sko­na­łe.

– Do­sko­na­łe – zgo­dzi­ła się. I nie po­wie­dzia­ła wi­ęcej już nic.

Prze­sze­dł do drzwi, otwo­rzył… Za­wa­hał się na pro­gu.

Nie. Ab­so­lut­nie nie miał nic do po­wie­dze­nia.

Wy­sze­dł. Drzwi za­mknęły się za nim z głu­chym skrzyp­ni­ęciem.

Scho­dził po sfa­ty­go­wa­nych scho­dach, z ka­żdym kro­kiem czu­jąc, jak­by wy­dzie­rał i po­zo­sta­wiał za sobą coś nie­sły­cha­nie cen­ne­go. Wresz­cie wy­sze­dł z odra­pa­nej klat­ki pro­stu w świt, ma­lu­jący wio­sen­nym przy­mroz­kiem fan­ta­zyj­ne wzo­ry na ka­łu­żach…

Mężczy­zna sie­dzący na kra­wężni­ku po dru­giej stro­nie uli­cy dźwi­gnął się na­tych­miast.

– No, kur­wa, na­resz­cie – za­war­czał Res.

Ve­sper ku­lił się na sie­dze­niu pa­sa­że­ra, nie śmie­jąc się ode­zwać.

Fak­tycz­nie, za­po­mniał był o ca­łym Bo­żym świe­cie. Kom­plet­nie wy­wie­trza­ły mu z gło­wy ja­kie­kol­wiek inne spra­wy, w tym Nex i jego wy­stępy, no i przede wszyst­kim Res, ha­nieb­nie po­zo­sta­wio­ny na zim­nie przez całą noc. A te­raz wspa­wa­ny w kie­row­ni­cę ni­czym spi­żo­wy po­mnik wiecz­nej ob­ra­zy.

– Ro­zu­miem, ka­żdy musi cza­sem wrzu­cić na luz – wy­ce­dził wresz­cie po­sąg, po do­brych kil­ku­na­stu ki­lo­me­trach osten­ta­cyj­nie mia­żdżące­go mil­cze­nia. – Ale po­dob­no tro­chę się w tym Ro­dzie sza­nu­je­my? Nie ła­ska zwol­nić war­tow­ni­ka po kil­ku go­dzi­nach na mro­zie i za­pro­sić na­stęp­ną zmia­nę?

– Prze­pra­szam – bąk­nął Ve­sper ci­chut­ko.

– Ja­sne, że prze­pra­szasz. Wy­my­śl coś in­ne­go. Ja­kieś do­bre tłu­ma­cze­nie

Wi­no­waj­ca wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Nie mam.

– No kur­wa. – Res sap­nął gniew­nie i znów umil­kł na ko­lej­ne kil­ka­na­ście ki­lo­me­trów. Po czym ode­zwał się, nie kry­jąc zło­śli­wo­ści: – A więc, cóż wie­my o prze­pi­ęk­nej sy­re­nie?

Ve­sper po­kręcił gło­wą.

– Nic.

– Nic a nic?

– Nooo… – za­wa­hał się Ve­sper. – Je­ździ na bez­piecz­nej tak­sów­ce, ta­kiej dla ko­biet, zda­je się. No i śpie­wa. Pi­ęk­nie, jak to sy­re­na… Jak ro­zu­miem, po­szpe­ra­łeś?

– Ja­sne, że po­szpe­ra­łem. Mia­łem na to, kur­wa, całą noc.

Lord Nikt unió­sł pal­ce do skro­ni. Po­ta­rł za­wsty­dzo­nym ge­stem.

– No i to czło­wiek? – po­twier­dził sła­bo. – Praw­da?

– Ow­szem, czło­wiek, stu­pro­cen­to­wy – rzu­cił Res z nie­sma­kiem, jak­by w jego mnie­ma­niu po­stępek Lor­da In­a­ni­ty ha­nieb­nie trącił zoo­fi­lią. Po­ha­mo­wał się jed­nak, przy­bie­ra­jąc w pe­łni pro­fe­sjo­nal­ny ton: – Nie stwier­dzi­łem ja­kich­kol­wiek po­wi­ązań z in­ny­mi Ro­da­mi. Co nie zna­czy, że nie spo­dzie­wa­łbym się roz­ma­itych nie­spo­dzia­nek w przy­szło­ści. Śmier­dzi mi Lor­dem Ka­tem.

– Ale to Nex nas za­pro­sił! – za­pro­te­sto­wał pręd­ko Nikt.

Były re­ne­gat stra­cił nie­co re­zo­nu.

– Ano, fak­tycz­nie. Nex.

– Może to po pro­stu… przy­pa­dek? – za­su­ge­ro­wał Ve­sper nie­śmia­ło, choć w du­chu sam za­czął się zży­mać na tak pod­ręcz­ni­ko­wy przy­kład na­iw­no­ści. Przy­pa­dek, ja­sne. Ab­so­lut­nie, zu­pe­łnie, ca­łko­wi­cie przy­pad­ko­wy przy­pa­dek.

– Ja­ki­kol­wiek ko­men­tarz jest tu zbęd­ny.

– Yyyy… Chy­ba tak.

Za­mil­kli, wpa­tru­jąc się w prze­my­ka­jącą przed szy­bą dro­gę.

– Two­je ży­cie, two­ja spra­wa – oznaj­mił wresz­cie Res, dużo ła­god­niej­szym to­nem. – Tyl­ko, dro­gi Lor­dzie, po­sta­raj się nie wpa­ko­wać nas w ja­kieś szam­bo swo­imi nie­po­skro­mio­ny­mi po­pęda­mi. O co my, uni­że­ni słu­dzy, po­kor­nie pro­si­my.

Ve­sper od­wró­cił twarz ku szy­bie.

– Jak­bym ośmie­lił się cho­ciaż na chwi­lę o tym za­po­mnieć – sap­nął z roz­dra­żnie­niem, któ­re nie wia­do­mo skąd się wzi­ęło w jego gło­sie; jesz­cze parę go­dzin temu wszyst­ko było prze­cież w naj­lep­szym po­rząd­ku. – Uwa­żam na ka­żdy krok, tak wie­le prze­cież ode mnie za­le­ży!

Res nie sko­men­to­wał. Prze­je­chał przez otwar­tą bra­mę, za­par­ko­wał tuż przed do­mem. Po­cze­kał, aż pa­sa­żer wy­si­ądzie z sa­mo­cho­du i z chrzęstem kół po­to­czył się do ga­ra­żu.

Ad­ria­tyk obo­wi­ąz­ków, po­my­ślał Ve­sper, sto­jąc i pa­trząc na pi­ętrzący się przed nim zna­jo­my ga­nek. Za­le­wa mnie, fala po fali, po­ci­ąga w od­męty. Za­my­ka sieć.

Wresz­cie ogar­nął się, wzru­szył ra­mio­na­mi, jak­by strząsał z sie­bie nie­po­trzeb­ne my­śli. Pod­sze­dł do drzwi, otwo­rzył z wes­tchnie­niem. Prze­stąpił próg i za­nu­rzył się w swój co­dzien­ny lor­dow­ski świat.

Do­no­śne trza­śni­ęcie drzwia­mi obu­dzi­ło­by uma­rłe­go. Ve­sper za­klął szpet­nie, od­ry­wa­jąc gło­wę od po­dusz­ki. Cóż zno­wu?

Usia­dł na łó­żku, prze­ci­ągnął dło­nią po zmierz­wio­nych wło­sach.

– Trzy, czte­ry, pięć… Lor­dzie! – od­li­czył pó­łgło­sem.

– Lor­dzie! – w uła­mek se­kun­dy pó­źniej za­brzmiał głos u drzwi. – Do sa­lo­nu… pręd­ko!

– Idę! – od­pa­rł.

Prze­sze­dł do ła­zien­ki, w parę mi­nut pó­źniej był już go­tów. Zbie­gł po scho­dach, uśmie­cha­jąc się zdaw­ko­wo do pa­trzących nań nie­spo­koj­nie In­a­ni­tów.

Ara­nea krąży­ła po sa­lo­nie, z gniew­nie za­ci­śni­ęty­mi usta­mi i ręka­mi za­ple­cio­ny­mi cia­sno na pier­siach. W jej oczach sza­lał do­brze zna­jo­my sztorm. Ve­sper z miej­sca oce­nił go na je­de­na­ście w ska­li Be­au­for­ta.

– Co się sta­ło, moja dro­ga? – za­py­tał naj­spo­koj­niej, jak tyl­ko po­tra­fił. Wy­le­wa­nie oli­wy na fale, etap pierw­szy. Prze­pływ: mak­sy­mal­ny. Za­czy­na­my.

– Chcia­łam ofi­cjal­nie pro­sić, Lor­dzie, o od­wo­ła­nie ze sta­no­wi­ska! – za­trzy­ma­ła się, ujęła pod boki. – I o wy­zna­cze­nie in­ne­go przed­sta­wi­cie­la w Ro­dzie Wo­jow­ni­ków.

– Oczy­wi­ście. A w czym pro­blem?

Za­ci­snęła dło­nie w pi­ęści, ha­mu­jąc się, nie wy­trzy­ma­ła jed­nak:

– Za­je­bię tego ku­ta­fo­na i w jego za­stęp­stwie sam będziesz mnie ści­nał na Ga­le­rii Ha­ńby!

– Ooo to gru­bo po­szło – sko­men­to­wał od­ru­cho­wo. – Usi­ądziesz? – wska­zał sofę.

Prych­nęła tyl­ko i znów roz­po­częła ner­wo­wą wędrów­kę.

– Za­wsze miał roz­dmu­cha­ne ego, zbaw­ca świa­ta, co to nie on! Ale, do cho­le­ry, je­stem ge­ne­ra­łem In­a­ni­tów, a nie ja­ki­mś pie­przo­nym no­car­skim słu­gą i pod­nó­żkiem! I też kie­dyś by­łam Lor­dem, wca­le nie naj­gor­szym! – wy­pu­ści­ła po­wie­trze, prze­nio­sła wzrok na Ve­spe­ra i do­ko­ńczy­ła, już spo­koj­niej: – Ow­szem, może nie do ko­ńca za­twier­dzo­nym i le­gal­nym. Ale da­wa­łam radę!

– Oczy­wi­ście, moja dro­ga – wy­si­lił się na ko­jącą od­po­wie­dź, choć im dłu­żej sam pe­łnił tę za­szczyt­ną funk­cję, tym bar­dziej am­bi­wa­lent­ne miał zda­nie o rządach Ara­nei. Ale niech kry­ty­ku­je ten, kto po­tra­fi le­piej.

Uśmiech­nęła się z przy­mu­sem.

– Ład­nie pró­bu­jesz kła­mać, Ve­sper. Miło z two­jej stro­ny.

Roz­ło­żył ręce.

– Sta­ram się, jak mogę.

– Wi­dzę.

Przy­sta­nęła przed wy­jściem na ta­ras. Wy­ci­ągnęła rękę do ro­let.

– Mogę? – spy­ta­ła.

– Ja­sne.

Po­słusz­ne jej po­le­ce­niu pod­sko­czy­ły do góry, za­le­wa­jąc po­kój bla­skiem dnia. Ara­nea przy­ci­snęła czo­ło do szy­by, za­pa­trzy­ła się w fale sma­ga­ne­go wia­trem je­zior­ka.

– Ile by nie do­stał, wci­ąż chce wi­ęcej – po­ska­rży­ła się. – I musi wy­grać. Za­wsze musi wy­grać. Alfa skur­wiel pie­przo­ny.

– My­śla­łem, że je­ste­ście szczęśli­wi – bąk­nął Ve­sper, ab­so­lut­nie nie ma­jąc po­my­słu, jak się za­cho­wać w tej sy­tu­acji.

– By­li­śmy. I zno­wu, jak za­wsze, po ja­ki­mś cza­sie za­częła się jaz­da. Kto kogo. Kto górą. Mam dość.

Po­ki­wał gło­wą.

– No to wra­caj. Tu­taj, do nas. Do domu. Ktoś inny przej­mie two­je obo­wi­ąz­ki… na ja­kiś czas.

Ode­rwa­ła czo­ło od szy­by, od­wró­ci­ła się z ewi­dent­nym wy­ra­zem ulgi na twa­rzy.

– Dzi­ęki.

Uśmiech­nął się zdaw­ko­wo.

– Tyl­ko chy­ba trze­ba będzie nie­co upo­rząd­ko­wać twój po­kój. Chło­pa­ki, zda­je się, zro­bi­li tam so­bie tym­cza­so­wy skła­dzik czy coś…

– „WŁA­ŚCI­CIE­LE RZE­CZY ZGRO­MA­DZO­NYCH W MOIM PO­KO­JU MAJĄ PI­ĘT­NA­ŚCIE MI­NUT NA ICH USU­NI­ĘCIE PO­TEM WSZYST­KIE, CO DO JED­NEJ, WY­PIER­DA­LAM DO JE­ZIOR­KA!”

Ve­sper otwo­rzył zszo­ko­wa­ne oczy.

– To po­szło na wspól­nym ka­na­le? – upew­nił się. – Ara, pro­szę cię, tak się tu nie za­cho­wu­je­my…

– Łażą ci po gło­wie, jak chcą! – par­sk­nęła, wci­ąż gniew­na. – Przy­da się tym two­im In­a­ni­tom odro­bi­na dys­cy­pli­ny.

– Sze­fie?! – roz­wrzesz­czał mu się w gło­wie zbul­wer­so­wa­ny chór. – Co to mia­ło być? Ja­kaś nowa ja­ko­ść w ze­spo­le?!

– Wy­ko­nać roz­kaz Pani Ge­ne­rał! – po­twier­dził na­tych­miast. – Bo to ra­czej cha­mó­wa tak ko­muś za­srać po­kój, czy go uży­wa czy nie. A fan­ty z je­zior­ka będzie­cie wy­ci­ąga­li bez względu na po­go­dę, obie­cu­ję!

W od­po­wie­dzi na scho­dach roz­le­gł się po­śpiesz­ny tu­pot nóg.

Ara­nea zmie­rzy­ła Ve­spe­ra zmęczo­nym spoj­rze­niem.

– No, może i będzie z cie­bie Lord.

Po­de­szła do sofy, usia­dła, ukry­ła twarz w dło­niach. I za­sty­gła tak, prze­żu­wa­jąc ja­kieś gorz­kie my­śli.

Po­pa­trzył na nią przez chwi­lę, wresz­cie wes­tchnął, od­wró­cił się na pi­ęcie i ru­szył do drzwi.

– Za­stęp­cy do mnie do ga­bi­ne­tu! – za­pro­sił.

Na scho­dach mu­siał prze­ci­skać się przez tłum roz­go­rącz­ko­wa­nych In­a­ni­tów, kur­su­jących w górę i w dół i prze­no­szących swój do­by­tek wśród roz­ma­itych wy­rzu­tów i żali. W pew­nym mo­men­cie ktoś mu na­wet wci­snął w rękę ja­kąś ksi­ążkę.

– To chy­ba two­je.

Spoj­rzał prze­lot­nie. „O woj­nie” Clau­se­wit­za. No tak. A tyle jej szu­kał prze­cież. Skąd się wzi­ęła w skła­dzi­ku, wróć, zna­czy: w po­ko­ju Ara­nei?

W kie­sze­ni za­ter­ko­tał te­le­fon, bar­dzo na­gląco, wi­bra­cja­mi wska­zu­jący­mi na szy­fro­wa­ne po­łącze­nie. Ve­sper nie mu­siał na­wet pa­trzeć na ekra­nik, żeby wie­dzieć, kto dzwo­ni.

– Słu­cham, Lor­dzie? – wy­gło­sił uprzej­mie.

Ul­tor po dru­giej stro­nie mil­czał przez chwi­lę.

– Do­ta­rła? – za­py­tał wresz­cie wprost.

– Tak, cała i zdro­wa. Kto by jej pod­sko­czył? Zresz­tą, niech się taki sam bro­ni.

– No tak.

Zno­wu mil­cze­nie. Jak­by Ul­tor miał tak dużo do po­wie­dze­nia, że aż za dużo, przez co nie mó­wił nic.

– Jak ro­zu­miem, mam wy­zna­czyć in­ne­go In­a­ni­tę jako ofi­ce­ra łącz­ni­ko­we­go do Wo­jow­ni­ków? – Ve­sper w li­to­ści swo­jej po­sta­no­wił po­móc mu tro­chę. – Ja­kieś pre­fe­ren­cje?

– A w cho­le­rę tam – Ul­tor wes­tchnął tak ci­ężko, że aż za­trzesz­cza­ła słu­chaw­ka. – Wy­bierz kogo chcesz.

– Tym­cza­so­wo, oczy­wi­ście?

– No… to się zo­ba­czy.

Pau­zy mil­cze­nia w wy­ko­na­niu Lor­da Wo­jow­ni­ka były tak ci­ężkie, że Ve­sper miał ocho­tę ucie­kać z tej kon­wer­sa­cji jak naj­szyb­ciej. Ale dziel­nie po­sta­no­wił wy­trzy­mać, ile się da.

– Mam na­dzie­ję, że ten drob­ny in­cy­dent nie wpły­nie na do­sko­na­le sto­sun­ki mi­ędzy na­szy­mi Ro­da­mi – po­zbie­rał się w ko­ńcu Wo­jow­nik. – Za­pra­szam pana jed­nak, Lor­dzie, na oso­bi­ste spo­tka­nie ce­lem do­pre­cy­zo­wa­nia szcze­gó­łów.

Ve­sper uśmiech­nął się w du­chu. Po ludz­ku mó­wi­ąc brzmia­ło­by to „przy­je­dź, chło­pie, na flasz­kę”. Ale, oczy­wi­ście, na pew­nych po­zio­mach nie wy­pa­da się tak po­spo­li­to­wać.

– Z pew­no­ścią za­wi­tam do pana przy naj­bli­ższej oka­zji – zre­wa­nżo­wał się. – Wy­ba­czy pan jed­nak, że nie uczy­nię tego nie­zwłocz­nie. Będę miał tro­chę pil­nych kwe­stii do roz­wi­ąza­nia w swo­im Ro­dzie.

– Oczy­wi­ście. Za­tem do zo­ba­cze­nia. Wkrót­ce, mam na­dzie­ję.

– Do zo­ba­cze­nia, Lor­dzie. Jak naj­prędzej.

Te­le­fon pik­nął ob­wiesz­cza­jąc za­ko­ńcze­nie po­łącze­nia. Ve­sper scho­wał go do kie­sze­ni z nie­wąt­pli­wą ulgą. Za nic nie miał ocho­ty za­plątać się na li­nię strza­łu pod­czas wy­mia­ny ognia mi­ędzy tą dwój­ką. Nie­ste­ty, nie miał żad­nej gwa­ran­cji, że uda mu się tego unik­nąć.

Wsze­dł do ga­bi­ne­tu, Ce­ler, Res i Ni­dor już tam sie­dzie­li. Do­ta­rł do swo­je­go fo­te­la, opa­dł nań z wes­tchnie­niem.

– Po­żar­li się. – Ce­ler nie py­tał. Po pro­stu kon­sta­to­wał fakt. – Ul­tor i Ara­nea, znów.

Ve­sper po­ki­wał gło­wą.

– To u nich nor­mal­ne – wes­tchnął były pre­to­ria­nin. – Taka dy­na­mi­ka zwi­ąz­ku. Na zmia­nę ko­cha­ją się i roz­sta­ją. _On and off re­la­tion­ship._

– Kie­dy się zej­dą z po­wro­tem?

– Ró­żnie to z nimi bywa. Za parę ty­go­dni, mie­si­ęcy? Za parę lat? – Ce­ler wzru­szył ra­mio­na­mi.

Res wznió­sł oczy ku su­fi­to­wi.

– A w mi­ędzy­cza­sie dzień i noc będzie­my mie­li gra­ny „Go­łębi puch?” – jęk­nął ża­ło­śnie.

– O rany – wy­stra­szył się Ni­dor. – Aż tak?

– Li­to­ści, nie­bio­sa! – ci­ągnął re­ne­gat. – Już przez to prze­cho­dzi­łem. Było strasz­nie.

– Do­bra, pa­no­wie, skup­my się na kon­kre­tach – uci­szył ich Ve­sper, choć myśl o snu­jącej się po­nu­ro po domu Ara­nei przy­pra­wia­ła go o drże­nie. – Kto się po­dej­mie re­pre­zen­to­wa­nia na­szych in­te­re­sów u no­ca­rzy?

Spoj­rzał zna­cząco na Ce­le­ra, ten jed­nak unió­sł ręce obron­nym ru­chem.

– Mam swo­je za­da­nia u Ży­wie­niow­ców.

– A ja wspó­łpra­cu­ję z Ban­kie­ra­mi – po­wie­dział szyb­ko Ni­dor, uprze­dza­jąc py­ta­nie. – Z pew­no­ścią nie dam rady na dwóch fron­tach.

Ve­sper zmru­żył ze zdzi­wie­niem oczy.

– Co jest, pa­no­wie Wo­jow­ni­cy? Ża­den nie chce wra­cać na sta­re śmie­ci?

Obaj wy­mow­nie po­kręci­li gło­wa­mi.

– Po roz­sta­niu z Ara­neą Ul­tor będzie nie do znie­sie­nia – otwar­cie przy­znał Ce­ler. – A przez to, to aku­rat ja prze­cho­dzi­łem. Nie chcę wi­ęcej.

– A ja tyl­ko ob­ry­wa­łem ry­ko­sze­ta­mi na od­le­gło­ść a i tak wy­star­czy, bym nie miał za­mia­ru tego do­świad­czać po­now­nie – uzu­pe­łnił Ni­dor.

Res uśmiech­nął się sze­ro­ko. Pa­skud­nie.

– Chęt­nie się po­dej­mę – wy­skan­do­wał. – Ro­bo­ta mo­ich ma­rzeń! Będę re­gu­lar­nie wi­zy­to­wać no­car­skie bazy, po­pi­ja­jąc praw­dzi­wą krew. Po­częstu­ję tego i owe­go, nie będę prze­cież sa­mo­lub­ny…

– Póki co, je­steś kie­run­ko­wym na re­ne­ga­tów! – po­wstrzy­mał go szyb­ko Lord. – Zo­sta­wisz Nexa na lo­dzie?

– W tych oko­licz­no­ściach przy­ro­dy nic, tyl­ko ucie­szy się moim szczęściem. Obaj ze Stri­xem będą się de­lek­to­wać mo­imi ani tro­chę nie prze­sa­dzo­ny­mi re­la­cja­mi…

– Prze­stań, kur­wa. Po pro­stu prze­stań. – Ve­sper po­pa­trzył na okno, za­sło­ni­ęte ża­lu­zją, za któ­rą kry­ło się go­to­we do spo­pie­la­nia sło­ńce. Gdy­by tak na­gle pod­nió­sł wszyst­kie za­sło­ny do góry, w ca­łym domu tyl­ko on i Ara­nea zo­sta­li­by na miej­scach. Resz­ta mu­sia­ła­by z krzy­kiem biec po Sun­Bloc­ka. Ależ to by­łby wrzask. Ode­tchnął głębo­ko. Co za pa­skud­ne my­śli cho­dzą mu po gło­wie. Prze­cież to jego wła­sny, uko­cha­ny Ród. – No to kogo rzu­ci­my na po­żar­cie no­ca­rzom?

– Ful­gur? – za­pro­po­no­wał z wa­ha­niem Ce­ler.

– Z ca­łym sza­cun­kiem dla chło­pa, pro­sty jest jak kon­struk­cja cepa – Ni­dor po­kręcił gło­wą. – Trzy­ma­dło, wi­ąza­dło, je­ba­dło. Ul­tor w mgnie­niu oka zro­bi mu siecz­kę w gło­wie. Szko­da go­ścia. Może le­piej Tiro?

– A w ży­ciu! – żach­nął się Res. – To do­pie­ro będzie pier­dol­nik w ra­por­tach. Za nic się nie po­ła­pie­my, co kto komu jak gdzie i dla­cze­go.

– Ra­cja. – Ve­sper spló­tł dło­nie na po­do­łku, za­pa­trzył się na nie nie­wi­dzącym wzro­kiem. Na­gle po­de­rwał gło­wę. Uśmiech­nął się z sa­tys­fak­cją.

– Ja­zon – oznaj­mił do­bit­nie. – Z nim Ul­tor nie będzie miał ła­two.

Za­wtó­ro­wa­li mu uśmie­cha­mi, oczy im bły­snęły.

– Spe­łni­my przy oka­zji do­bry uczy­nek – uzu­pe­łnił Ni­dor. – Po­łączy­my zwa­śnio­nych ko­chan­ków w eks­pre­so­wym tem­pie. Ul­tor le­d­wo się obej­rzy, a już będzie bła­gał Ara­neę, by wró­ci­ła…

– …i wy­łączy­ła „Go­łębi puch”. I to jest po­my­sł, o nasz wspa­nia­ły Lor­dzie! – Res za­kla­skał w dło­nie. – Pręd­ko, da­waj­cie de­na­ta! Na stół!

Ve­sper uśmiech­nął się jesz­cze sze­rzej… Wtem mina mu zrze­dła. Ja­kiś głos z od­da­li?

„Przy­je­dź jak naj­szyb­ciej!”.

O cho­le­ra. To wo­łał Nex.

Lord Nikt ze­rwał się z fo­te­la.

– Ce­ler, Ni­dor, po­wia­dom­cie, pro­szę, Ja­zo­na o jego no­wej roli – sap­nął. – Przy­go­tuj­cie go do niej naj­le­piej, jak się da. Res, bierz sa­mo­chód, je­dzie­my!

– Co się dzie­je?

– Nex woła. Coś pil­ne­go

– Może po­le­ci­my?

Ve­sper po­kręcił gło­wą.

– Po­wie­dział „przy­je­dź”.

– Przy­jąłem, wy­ko­nu­ję. – Res wy­pa­dł z po­ko­ju, za­tu­pał po scho­dach. Ve­sper zwró­cił się jesz­cze do obu po­zo­sta­łych In­a­ni­tów, chcąc do­pre­cy­zo­wać parę szcze­gó­łów… ale zre­zy­gno­wał. Pa­trzy­li na nie­go z wy­ra­źny­mi py­ta­nia­mi w oczach i wie­dział do­sko­na­le, że je­śli tyl­ko stwo­rzy oka­zję do roz­mo­wy, na pew­no nie omiesz­ka­ją ich za­dać. A on ab­so­lut­nie nie miał w tej chwi­li ocho­ty roz­ma­wiać o swo­im ży­ciu in­tym­nym. Opu­ścił więc ga­bi­net, rzu­ciw­szy im ja­kieś zdaw­ko­we po­że­gna­nie.

A po­tem sie­dział na miej­scu pa­sa­że­ra, z Re­sem tuż obok za kie­row­ni­cą, jak zwy­kle gna­jącym wście­kle przez ma­zo­wiec­kie pola i łąki. Przy­mknął oczy, po­zwo­lił się wie­źć bez sło­wa. I czuł, jak głębo­ko w środ­ku znów bu­dzi się i roz­ra­sta ten doj­mu­jący głód.

Wik­to­ria. Czło­wiek. Cie­ka­we.

– Dzi­ęki, że je­steś! – Pan Re­ne­ga­tów, po­wi­tał go na pro­gu tego sa­me­go dom­ku, któ­ry Ve­sper pa­mi­ętał, jako swo­ją pierw­szą kwa­te­rę po Ci­cho­wężu. Wi­dać wci­ąż od cza­su do cza­su by­wa­ła w uży­ciu. – Mamy tu… sy­tu­ację.

– Ty wo­łasz, ja sły­szę i je­stem po­słusz­ny – za­cy­to­wał Ve­sper „Ksi­ęgę Ty­si­ąca i Jed­nej Nocy”. – Też mam parę no­wi­nek. Ale naj­pierw two­je spra­wy. Co się dzie­je?

– Nic do­bre­go. Cho­dź.

Nex po­wió­dł go za sobą po scho­dach, otwo­rzył przed nim drzwi do do­brze zna­ne­go ga­bi­ne­tu, prze­pu­ścił przed sobą. Ve­sper prze­stąpił próg, po­wió­dł wzro­kiem po zgro­ma­dzo­nych… i zmar­twiał w miej­scu.

Pod oknem Strix, po­sęp­ny jak sama śmie­rć, z ręka­mi skrzy­żo­wa­ny­mi na pier­siach. Tuż obok nie­go, opar­ty ty­łem o biur­ko i wpa­tru­jący się nie­ru­cho­mo w dy­wan Echis.

A na fo­te­lu Icta.

Bla­da, z oban­da­żo­wa­ną gło­wą.

– Co się sta­ło? – wy­krztu­sił Ve­sper. Prze­mó­gł na­głą sła­bo­ść nóg, wsze­dł do ga­bi­ne­tu. Tuż za nim wci­snął się do po­miesz­cze­nia Nex. A po nim Res, za­mknął drzwi.

– Gle­jak wie­lo­po­sta­cio­wy – wy­krztu­sił Echis, wci­ąż pa­trząc w dół.

Ve­sper po­trząsnął kil­ku­krot­nie gło­wą, jak­by pró­bo­wał prze­go­nić za­sta­łą rze­czy­wi­sto­ść i wci­snąć na to miej­sce zu­pe­łnie inną, taką, w któ­rej były re­ne­gat po­wie­dział coś wręcz prze­ciw­ne­go. Na przy­kład, że spo­dzie­wa­ją się dziec­ka i za­pra­sza­ją wszyst­kich na chrzci­ny. Albo coś w tym sty­lu.

Spoj­rzał na Ictę… i od razu zro­zu­miał, że nie ma na to żad­nych szans. Zło­śli­wy no­wo­twór, któ­ry na­gle za­wi­tał do tu­tej­szej rze­czy­wi­sto­ści, za­do­mo­wił się w niej na do­bre i ani my­ślał zmie­niać lo­kum.

– Mie­wa­ła od cza­su do cza­su za­słab­ni­ęcia. – Echis za­pew­ne po­wta­rzał już tę hi­sto­rię set­ki razy. – W ko­ńcu prze­wró­ci­ła się, upa­dła, ude­rzy­ła w gło­wę. Po­je­cha­li­śmy na SOR, tam zro­bi­li to­mo­gra­fię. Zo­ba­czy­li guza. No i w biop­sji… – urwał, jak­by wszyst­ko co po­trzeb­ne zo­sta­ło już po­wie­dzia­ne. – Nie­re­sek­cyj­ny – do­dał po chwi­li.

Icta mil­cza­ła.

– Co mogę dla was zro­bić? – za­py­tał Ve­sper wprost.

– Skon­tak­to­wać z Can­do­rem – za­pro­po­no­wał Nex. – Jako Na­uko­wiec na pew­no ma do­stęp do naj­now­szych te­ra­pii, zwłasz­cza tych nie­do­stęp­nych na ryn­ku. War­to spró­bo­wać.

– Z ca­łym sza­cun­kiem, Lor­dzie – ode­zwał się cierp­ko Strix. – Jak już mó­wi­łem: nie mamy na to cza­su. Moim zda­niem…

– Nie chcę wra­cać do wa­sze­go wam­pi­rze­go świa­ta – prze­rwa­ła mu Icta sła­bym, lecz zde­cy­do­wa­nym gło­sem. Od­wró­ci­ła gło­wę, wpi­ła wzrok w Pana Do­mów Krwi. – Dwa sło­wa. Nie. Chcę. Któ­re­go nie ro­zu­miesz?

Ten tyl­ko wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Ro­zu­miem oba. Ale masz guza mó­zgu, i to w pła­cie czo­ło­wym, więc nie za­mie­rzam się li­czyć z two­im zda­niem. Nie masz wła­ści­wej oce­ny sy­tu­acji.

– Będziesz za mnie de­cy­do­wał? O moim ży­ciu?

– Nie pierw­szy raz, nie ostat­ni i nie tyl­ko w two­im przy­pad­ku: ro­bię to na co dzień i ja­koś z tym żyję. Taki już je­stem, zim­ny drań – sta­ry wam­pir wzru­szył bez­na­mi­ęt­nie ra­mio­na­mi. – Słu­chaj, Ve­sper. Pan­nę trze­ba zre­kru­to­wać po­now­nie, to je­dy­na szan­sa.

– Pró­bo­wa­li­śmy już re-re­kru­ta­cji! – sprze­ci­wił się ostro Nex. – Nie raz i nie dwa. I za­wsze się to źle ko­ńczy!

– Ty pró­bo­wa­łeś. Nie on – Strix wska­zał gło­wą na Ve­spe­ra. – Nie­to­pe­rek ma inny, młod­szy szczep. War­to za­ry­zy­ko­wać.

– Kur­wa, Strix! – zbul­wer­so­wał się Pan Re­ne­ga­tów. – Ile razy mam ci po­wta­rzać? Jaki młod­szy szczep? O ile młod­szy? Ukry­ty zre­kru­to­wał mnie tuż przed nim, nie sądzę, by te parę mi­nut ro­bi­ło to aż tak dra­ma­tycz­ną ró­żni­cę!

– Ale ty wte­dy by­łeś wam­pi­rem od trzy­stu lat a on rap­tem od dwóch. Ja tu wi­dzę ró­żni­cę. Ogrom­ną.

Nex wy­pu­ścił z sie­bie po­wie­trze z gło­śnym sy­kiem. Za­ci­snął zęby.

– Póki co, to ja je­stem two­im Lor­dem. Za­bra­niam! Nie zro­bisz tego!

– Ależ oczy­wi­ście, że nie zro­bię – prych­nął sta­ry wam­pir. Wska­zał Ve­spe­ra ko­ści­stym pal­cem. – On to zro­bi, Pan In­a­ni­tów. Za­bra­niaj mu do woli. Pro­szę bar­dzo.

Wszy­scy skie­ro­wa­li wzrok na Ve­spe­ra.

Ten pod­sze­dł do fo­te­la, przy­klęk­nął przed Ictą.

– Dla­cze­go nie chcesz? – spy­tał ła­god­nie. – Dla­te­go, że... to ja?

Za­mknęła szyb­ko oczy, jak­by chcia­ła za­sło­nić po­wie­ka­mi go­to­we do wy­pły­ni­ęcia łzy.

– Nie chcę i już – po­wtó­rzy­ła z upo­rem. – Nie mu­szę tłu­ma­czyć.

– Ro­zu­miem, że nie chcesz być w moim Ro­dzie. Ale po­patrz… Mo­gli­by­ście być In­a­ni­ta­mi na nie­ogra­ni­czo­nej cza­so­wo de­le­ga­cji. Wró­cić do domu i żyć jak daw­niej. Nie przej­mo­wać się ni­czym.

Od­wró­ci­ła gło­wę w bok. Po­pa­trzy­ła na Echi­sa.

– Za­do­wo­lo­ny? – syk­nęła. – Po­sta­wi­łeś już na swo­im? No to wra­ca­my. Do­syć tych scen.

Od­po­wie­dział jej twar­dym, nie­ustępli­wym spoj­rze­niem.

– Otóż my­lisz się. Je­dzie­my do Can­do­ra, do Ba­zy­lei. – Od­wa­żył się wresz­cie, spoj­rzał w oczy Ve­spe­ro­wi, ze źle ma­sko­wa­ną nie­na­wi­ścią. – Czy nie tak, Lor­dzie?

– Oczy­wi­ście – po­twier­dził In­a­ni­ta, wy­ci­ąga­jąc ko­mór­kę. Ru­szył ku drzwiom, z po­wro­tem na scho­dy. – Za­raz się z nim łączę. Na pew­no nie od­mó­wi po­mo­cy.

– No i świet­nie – pod­su­mo­wał Nex. Spoj­rzał gro­źnie na Stri­xa, ale ten już mil­czał, jak za­klęty. I tyl­ko jego złow­ro­ga mina mó­wi­ła aż na­zbyt czy­tel­nie:

BEZ­SEN­SOW­NIE TRA­CI­CIE CZAS.

Ve­sper usia­dł na scho­dach. Ręce mu drża­ły.

Po­pa­trzył na drzwi ga­bi­ne­tu, za któ­ry­mi kłębi­ło się nie­szczęście. Wy­da­wa­ło się nie­ma­lże chlu­stać przez przy­po­dło­go­wą szpa­rę. W głębi du­szy czuł się temu wszyst­kie­mu wi­nien.

Że gdy­by był wte­dy bar­dziej uwa­żał na Ictę, może by nie do­sta­ła tą strza­łką. Ale nie, prze­cież mu­siał aku­rat zba­wiać świat. Ko­niecz­nie, nikt inny, tyl­ko on. A jesz­cze po­tem zo­sta­wił ją tak bez­ce­re­mo­nial­nie w ra­mio­nach Echi­sa, bo prze­cież, jako czło­wiek, nie nada­wa­ła się do In­a­ni­tów. Nie była mu już do ni­cze­go po­trzeb­na. A tu pro­szę, ja­kże szczęśli­wie, obo­je od­wam­pi­rze­ni tak do­sko­na­le do sie­bie w tych Biesz­cza­dach pa­so­wa­li.

Za­pa­trzył się na ekra­nik. Szy­fro­wa­ny nu­mer Can­do­ra świe­cił się na nim wy­ra­źnie. Wy­star­czy­ło wci­snąć... I prze­jść do ko­lej­ne­go roz­dzia­łu w ży­ciu, za­ty­tu­ło­wa­ne­go: czy i na ile za­mie­rzam o nią za­wal­czyć.

Wy­pu­ścił z sie­bie drżący dech. Wci­snął nu­mer.

Lord Na­uko­wiec ode­brał na­tych­miast.

– Dzi­ęku­ję, że ode­brał pan tak pręd­ko, Lor­dzie – za­traj­ko­tał Ve­sper. – Dzwo­nię z ogrom­ną pro­śbą. Po­trze­bu­ję po­mo­cy.

– Słu­cham.

– Moja zna­jo­ma, bar­dzo ser­decz­na zna­jo­ma, ma gle­ja­ka. Wie­lo­po­sta­cio­we­go. Nie­re­sek­cyj­ne­go.

– Nie sły­szy mnie? Mogę mó­wić szcze­rze? – upew­nił się Na­uko­wiec.

– Ja­sne.

– Ma wy­rok. Naj­praw­do­po­dob­niej zgi­nie w prze­ci­ągu naj­bli­ższych kil­ku mie­si­ęcy.

– Wiem.

– Chce pan, bym ją zre­kru­to­wał? Sko­ro pan dzwo­ni, do­my­ślam się, że z ta­kich czy in­nych względów nie za­mie­rza pan jej brać do sie­bie?

– Re­kru­ta­cja nie­mo­żli­wa. Była re­ne­gat­ką, do­sta­ła an­ty­sym­bion­tem.

Can­dor mil­czał przez chwi­lę.

– Ro­zu­miem – rze­kł wresz­cie. – Fak­tycz­nie, tego się nie da od­wró­cić. Naj­sil­niej­si Lor­do­wie pró­bo­wa­li, w tym moja skrom­na oso­ba. Na nic. Po­now­na pró­ba za­wam­pi­rze­nia to pew­na śmie­rć.

Chwi­la ci­szy, Na­uko­wiec ewi­dent­nie zbie­rał my­śli.

– Co za­tem mogę dla pana uczy­nić, Lor­dzie? – za­py­tał.

– Nie wiem. Po­py­tać zna­jo­mych, po­szu­kać cze­goś, może ja­kie­jś no­wo­cze­snej te­ra­pii? Wy­ko­nać ja­kieś do­dat­ko­we ba­da­nia? To­nący brzy­twy się chwy­ta…

– Oczy­wi­ście – zgo­dził się tam­ten na­tych­miast. – Oczy­wi­ście. Przy­je­żdżaj­cie. Ni­cze­go nie mogę obie­cać, nie orien­tu­ję się za do­brze aku­rat w tym te­ma­cie, ale za­ręczam, że zro­bię wszyst­ko, co w mo­jej mocy.

– Dzi­ęku­ję, Lor­dzie. Wie­dzia­łem, że mogę na pana li­czyć.

– Już wy­sy­łam sa­mo­lot.

– Na­praw­dę, bar­dzo dzi­ęku­ję.

– A tak przy oka­zji, Lor­dzie… – w gło­sie Na­ukow­ca po­ja­wi­ło się pew­ne wa­ha­nie. – Za­mie­rza pan może przy­być ra­zem ze swo­ją pro­te­go­wa­ną?

Ve­sper mil­czał przez chwi­lę.

– Chy­ba nie – przy­znał z opo­rem. – Nie­ko­niecz­nie je­stem przez nią mile wi­dzia­ny. Moja obec­no­ść…

– Pa­ńska obec­no­ść jest tu­taj nie­zbęd­na – prze­rwał mu na­gle Can­dor, za­ska­ku­jąco zde­ter­mi­no­wa­nym to­nem. – I do­brze by też było, gdy­by wzi­ął pan ze sobą kil­ku swo­ich pod­wład­nych. Ta­kich naj­lep­szych. Ro­zu­mie pan.

– Przy­znam, że nie ro­zu­miem – od­pa­rł Ve­sper ostro­żnie. – Ani tro­chę. Mó­głby pan nie­co na­świe­tlić spra­wę?

Prze­ci­ąga­jące się mil­cze­nie po dru­giej stro­nie po­twier­dzi­ło na­ra­sta­jące po­dej­rze­nia. Ko­lej­ny po­żar do ga­sze­nia? Niech to szlag.

– No do­brze, po­wiem wprost.

Wbrew de­kla­ra­cji Can­dor za­mil­kł po­now­nie, jak­by bar­dzo, ale to bar­dzo nie chciał mó­wić tego, o czym wie­dział, że po­wie­dzieć jed­nak musi. Aż wresz­cie wy­da­rł z sie­bie, z gi­gan­tycz­nym wy­si­łkiem:

– Siew­ca mi zwiał. Przy­je­żdżaj, Ve­sper, za­nim Ul­tor się do­wie… i zro­bi z mo­ich la­bo­ra­to­riów je­sień śre­dnio­wie­cza. Ra­tuj mi skó­rę. Pro­szę.

Ve­spe­ro­wi po­zo­sta­ło w tym mo­men­cie za­dać tyl­ko jed­no py­ta­nie:

– Gdzie i o któ­rej lądu­je ten twój sa­mo­lot?

Za­sa­dy Do­brej Prak­ty­ki Kli­nicz­nej (Good Cli­ni­cal Prac­ti­ce) to je­den z dwóch (obok De­kla­ra­cji Hel­si­ńskiej) zbio­rów mi­ędzy­na­ro­do­wych wy­tycz­nych, na któ­ry po­wo­łu­je się Ko­deks Ety­ki Le­kar­skiej (w art. 41a Roz­dzia­łu II Ba­da­nia na­uko­we i eks­pe­ry­men­ty bio­me­dycz­ne). Jest to mi­ędzy­na­ro­do­wy ko­deks etycz­ny okre­śla­jący za­sa­dy pro­jek­to­wa­nia, pro­wa­dze­nia, do­ku­men­to­wa­nia i pre­zen­to­wa­nia wy­ni­ków ba­dań kli­nicz­nych pro­duk­tów lecz­ni­czych, czy­li eks­pe­ry­men­tów na­uko­wych pro­wa­dzo­nych z udzia­łem lu­dzi, w któ­rych sto­so­wa­ne są pro­duk­ty lecz­ni­cze. Zo­stał opra­co­wa­ny przez Mi­ędzy­na­ro­do­wą Kon­fe­ren­cję Har­mo­ni­za­cji Do­brej Prak­ty­ki Kli­nicz­nej (ICH GCP), w skład któ­rej wcho­dzi­li przed­sta­wi­cie­le urzędów re­je­stra­cyj­nych (któ­rych pol­skim od­po­wied­ni­kiem jest Urząd Re­je­stra­cji Pro­duk­tów Lecz­ni­czych, Wy­ro­bów Me­dycz­nych i Pro­duk­tów Bio­bój­czych) z Eu­ro­py, Ja­po­nii i USA oraz eks­per­tów z prze­my­słu far­ma­ceu­tycz­ne­go. Pierw­sza wer­sja do­ku­men­tu zo­sta­ła przy­jęta w USA i w kra­jach Unii Eu­ro­pej­skiej w roku 1997, a w Pol­sce w roku 2012 uka­za­ło się Roz­po­rządze­nie Mi­ni­stra Zdro­wia w spra­wie Do­brej Prak­ty­ki Kli­nicz­nej.

Na­czel­na Izba Le­kar­ska
„Za­sa­dy Do­brej Prak­ty­ki Kli­nicz­nej”
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij