Gracz. Vesper. Część 5 - ebook
Tylko wojna jest nieśmiertelna.
Kiedy wszystko już jest poukładane, sprawy idą gładko, perspektywy są zachęcające a życie mknie radosnym tańcem po płatkach róż wtedy trzeba spodziewać się najgorszego.
Wojna przychodzi do suto zastawionego stołu.
I zaczyna pożerać Twoje zdobycze, jedną po drugiej.
Ci, którzy mieli być najbardziej bezpieczni, pierwsi tracą wszystko, co mieli.
Ci, którzy w zadufaniu własnego profesjonalizmu sądzili, że są kuloodporni, powoli konają z odniesionych ran.
Ci, którzy mieli na zawsze pozostać Twoimi przyjaciółmi, nie mają innego wyjścia jak zacząć nastawać na Twoje życie.
Karuzeladanse macabrewystartowała, i zaczyna nabierać prędkości.
Eskalacja nienawiści i przemocy. Wrząca w społecznościach rewolucja. Zajadłe walki nocarzy z renegatami, bez pardonu, do końca, na śmierć. Krwawe starcia Lordów w Kapitule, wszyscy przeciwko wszystkim. Jedyną regułą jest brak reguł, zwycięży najlepszy.
Vesper i jego garstka przyjaciół nie mają szans.
Jakimkolwiek dobrym graczem by nie był, istnieją na tym świecie potęgi, wobec których nic się nie ostoi.
Wojna jest jedną z nich.
| Kategoria: | Science Fiction |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788368264302 |
| Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Klub był pełen ludzi.
Siedzieli przy stolikach, rozmawiali, śmiali się, zamawiali kolejne piwa. Niektórzy pałętali się to tu to tam lub okupowali bar, w poszukiwaniu sobie tylko wiadomej recepty na szczęście. Piątkowy wieczór, czas na relaks. Czas na podboje.
Vesper oparł się plecami o bar, obserwując tłum. Powolnymi, długimi łykami sączył jakiś ludzki napój o dziwacznym smaku. Wypadało mieć coś w ręku i nie odróżniać się do innych.
Szturchnął lekko łokciem Resa, który przywarował tuż obok.
– Zaraz się zacznie – mruknął, choć tak naprawdę wcale nie musiał tego mówić, sytuacja była oczywista. Obaj doskonale wiedzieli, po co tu przyszli.
– Aha – potwierdził zdawkowo Res i również umoczył wargi w jakimś napitku.
Vesper rozejrzał się po lokalu.
Zdecydowanie nie był to „Moonwalker” z jego mroczną stylizacją, przepięknie odbudowany po ataku watykańskich i znów gorliwie służący wampirzej społeczności. Ten miał jakąś idiotyczną nazwę. „Buty i nuty”…? Vesper zapomniał o niej zaraz po obrzuceniu wzrokiem zielonego neonu przy wejściu.
No, ale przecież nie o nazwę i klimat chodziło. Lokal był stuprocentowo ludzki i dzięki temu stuprocentowo bezpieczny. Mieścił się w starym baraku na warszawskiej Pradze, kiedyś najwyraźniej służącym za prowizoryczny hotel robotniczy. Odnowiony został dość niestarannie: biała farba tu i ówdzie pokrywała się siateczką pęknięć i oczywistym było, że lada moment zacznie się osypywać z zawilgotniałych ścian. Mdłe, żółte światło tanich LED-owych żarówek rozjaśniało główne pomieszczenie, zastawione pamiętającymi czasy PRL-u stolikami i sfatygowanymi kanapami warującymi u ścian.
Prosty lokal dla biednych ludzi, którym też należy się odrobina zabawy.
Wąski korytarzyk wciśnięty tuż obok baru wiódł do drugiego pomieszczenia: prowizorycznej sceny z widownią mogącą pomieścić najwyżej kilkadziesiąt osób. Na tej właśnie scenie pojawiła się ekipa techniczna. Vesper widział kątem oka, jak rozstawiali mikrofony, sprawdzali wtyczki, poprawiali kable.
Czyli faktycznie, zaraz się zacznie.
Rozejrzał się sam, najdyskretniej, jak tylko potrafił. Wytężył zmysły...
W klubie sami ludzie.
Renegacka para snajper-spotter na dachu naprzeciwko. Druga taka para w pustostanie obok. Ulicę dalej renegacki _extraction team_ gotów do akcji. Pewnie ze dwa SUV-y na włączonych silnikach, z zaciemnionymi szybami, by nie było widać zdeterminowanych, gotowych na wszystko mężczyzn, czekających na umówiony znak.
Vesper wypuścił z siebie powietrze, pokręcił głową. Źle się bawisz, Nex, powtórzył w duchu po raz chyba setny z rzędu. Źle i głupio. Ale co ja mogę na to poradzić?
Z pamięci wychynęło to zaskakujące zaproszenie sprzed niespełna tygodnia.
– Trzeba mieć coś więcej w życiu – perorował był Nex nad szklanką pięciogwiazdkówki, wpatrzony nieobecnym wzrokiem w zbutwiałą ścianę Cichowęża. – Rozumiesz, Vesper. Coś, co jest tylko twoje, czego ci nie zabiorą. Co jest totalną odskocznią i w czym raz na jakiś czas możesz zanurzyć się na sto procent i nie myśleć o niczym więcej.
Vesper kiwał wtedy zgodnie głową, choć nie do końca wiedział, o czym mówi kolega renegat. Znaczy, ogólnie to tak, z pewnością miał rację. Ale do jakiego wniosku zmierzał, trudno było powiedzieć.
Strix dźwignął się był wtedy zza stołu, podreptał po kolejną porcję świeżej krwi. A Nex, wyraźnie już mocno zrobiony, przeniósł wzrok na Vespera i zreflektował się:
– Nie masz pojęcia o czym mówię. No to patrz.
I rzucił mu obrazem prosto w mózg.
Na skutek czego Pan Inanitów wraz z jednym ze swoich zastępców tkwili teraz w jakiejś podrzędnej spelunie i, pieczołowicie nałożywszy blokady na wszelkie wampirze kanały, skrupulatnie udawali zwykłych ludzi. Albowiem zaproszenie Pana Renegatów z pewnością nie należało do kategorii tych, które można beztrosko zignorować i odrzucić.
Zdaniem Vespera, gra niewarta była świeczki, a ryzyko zbyt duże. Owszem, renegackie rozpoznanie bezustannie sprawdzało teren dookoła, jak również skanowało wchodzących i wychodzących ludzi. Z tym że, wiadomo, ktoś tu mógł okazać się czuciowcem lub chowańcem. I zaraz, na umówiony sygnał-znak, okolica mogła zaroić się oddziałami nocarzy na pełnej bojowej. Ultor nie należał do osób, które można lekceważyć bezkarnie.
Najwyraźniej jednak Lord Renegat lubił ten dreszczyk emocji. Jest ryzyko, jest zabawa.
Vesper ponownie trącił Resa łokciem.
– Idziemy.
Ostawili niedopite szklanki na blat, skierowali kroki do powoli zapełniającej się widowni. Stanęli pod ścianą, tuż obok wyjścia awaryjnego. Popatrzyli po sobie.
– Czyli wszystko gra?
– No, wszystko.
Uśmiechnęli się przelotnie. W trybie chowańca lepiej było nie używać telepatii, tak na wszelki wypadek. Otwieranie i zamykanie kanałów, maskowanie i tak dalej, po co to komu, kiedy można najnormalniej w świecie odezwać się do kolegi.
Zapadła ciemność.
Zaskrzypiały deski, zespół wchodził na scenę.
Zaczęło się.
Plask, plask, plask, rozległy się odgłosy kropel, spadających w odmęty.
Dołączyły do nich klawisze, delikatnymi, wysokimi dźwiękami zmieszały z opadającą wodą, by w ciemnościach połączyć się w melodyjny strumień.
Vesperowi wydało się, ze rozpoznaje utwór. Uśmiechnął się z uznaniem…
Niczym grom uderzył ostry dźwięk.
Pierwszy reflektor karmazynowym snopem oświetlił gitarzystę. Vesper z Resem wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
Oto jak się bawi Pan Renegatów.
Nie patrząc na publiczność, z pochyloną głową, Nex wydobywał z instrumentu ostre riffy, całkowicie oddany muzyce. Zatrzymał mocnym akcentem, czerwone światło przygasło…
Po sekundowej pauzie kolejny snop, tym razem intensywnie szafirowy, wydobył z ciemności wokalistkę. Spowita była w długą, szarą opończę z kapturem, który niemal całkowicie zasłaniał jej twarz. I tylko niczym zimne gwiazdy lśniły spod niego jej niebieskie oczy.
_To brzeg pulsujący_
_To rąk ocean gorący_
_To mrok,_
_cierpki mrok_
_I noc_
_Noc_ – zaśpiewała stary przebój czystym, mocnym głosem.
Vesper zastygł w miejscu, z otwartymi ustami i rozszerzonymi oczami.
KTO TO JEST?
PRAGNĘ JEJ! – pojawiły się w mózgu osłupiałe myśli. Jakby został porażony szafirowym piorunem, który nagle zresetował wszystko, co nieistotne, i pozostawił przed oszołomionymi oczami tylko tę postać na scenie.
_Wołania coraz mniej_
_Wołania coraz mniej_
_Adriatyk zamknął się…_
Znów rozbłysła czerwień, wślizgując się w ślad za Nexową gitarą, odrobina złota opromieniła perkusistę. Podczas kiedy oni grali, szafir przygasł, odsyłając w cień dziewczynę, skoro akurat nie miała nic do powiedzenia. A potem zaświecił znów:
_I szept słonej ciszy_
_I nagle blask, ostrość kliszy_
_I biel, gęsta biel_
_To sen, sen_
Nex, na wpół nieobecny, pochylony nad gitarą, zdawał się każdym dźwiękiem rozprzestrzeniać zaklęte w tekście emocje. Jego muzyka emanowała tą samą mocą, która niegdyś prawie rzuciła Vespera na kolana.
Inanita rozejrzał się po zgromadzonych. Słuchali, jak urzeczeni. Pomimo tego, że kawałek był stary i z pewnością nie brylował już na listach przebojów.
To nie do końca zabawa, pojął wnet. Owszem, Nex może chcieć pograć sobie na gitarze przed prawdziwą publicznością. Wiadomo przecież, że jego renegaci będą łgać w żywe oczy. „Szefie, ależ to było doskonałe!”. Zaś on, jako prawdziwy artysta, łaknie autentycznego kontaktu z odbiorcą.
Ale żeby w imię tego kontaktu ryzykować życiem swoich oddziałów, wystawiając je na strzał nocarzom? Nie, to nie w jego stylu.
Zatem chodziło o coś więcej. Pan Renegatów ćwiczył.
Po co? Dlaczego? Vesper nie wiedział. Na pewno Nex nie zamierzał zgłosić się do kolejnej edycji „Mam talent”, by tam brawurowo zgarnąć wszystkie możliwe nagrody.
_Wołania coraz mniej_
_Wołania coraz mniej_
_Adriatyk zamknął się…_
Szafirowy blask wypłowiał i zniknął, postać dziewczyny wtopiła się w tło. Głos zamarł, jakby pochłonęły go odmęty oceanu. Na scenie pozostał sam Nex, skąpany w czerwieni, i jego dojmująco dźwięczna gitara.
Cień, przemykający po scenie, uzmysłowił Vesperowi, że wokalistka właśnie opuszcza podium. Chcę ją poznać, zadecydował. Zaraz po koncercie podejdę do Nexa, niech mnie zabierze za kulisy, przedstawi…
Hej, to tutaj tak nie działa!
Klub „Buty i nuty” prowadził tak zwany _open stage_. Nieprofesjonalni muzycy wpisywali się na internetową playlistę, proponując opanowane przez siebie piosenki. Jeśli się zbierze zespół, gramy. Ewentualnie niektóre partie mogą lecieć z playbacku.
Jeśli wierzyć Nexowi, efekt czasami bywał opłakany. Czasami zdarzały się perełki. Ale, że publiczność nie była szczególnie wybredna, wszyscy bawili się znakomicie. Niemniej jednak Nex z pewnością nie znał reszty zespołu. Ani oni jego. Co, akurat w tym przypadku, było zdecydowaną zaletą.
Vesper przepchnął się gwałtownie ku wyjściu. Wypadł na zewnątrz, prosto w zimną, wczesnowiosenną noc. Rozejrzał się. Opustoszała ulica, zero przechodniów na nierównych betonowych płytach chodnika, na podziurawionym asfalcie jezdni parkowały nieliczne, wysłużone samochody. Ani żywej duszy.
– Co jest, szefie? – rzucił zdumiony Res, z lekkim opóźnieniem meldując się w drzwiach. – Nex jeszcze gra, i to zajebiście, śmiem orzec! Nie podoba się?
– Pilnuj mi pleców. Dyskretnie! – polecił Vesper i pobiegł na tyły budynku.
Ktoś wychodził właśnie zapasowym wyjściem… Tak! Odetchnął z niewytłumaczalną ulgą. To ona. Drobna, niewysoka, podchodzi właśnie do zaparkowanej na uboczu taksówki.
– Stój! – krzyknął i by jej nie spłoszyć zwolnił kroku, dodając: – Zaczekaj, proszę…
Zatrzymała się, odwróciła. Odgarnęła z twarzy krótkie, czarne włosy. Szafirowe oczy zamigotały zdziwieniem.
Zatrzymał się około metra przed nią bacząc, by nie naruszyć jej przestrzeni osobistej.
– Autograf chciałem – wydusił pierwszy lepszy pretekst, który przyszedł mu do głowy.
Uśmiechnęła się, ale tylko ustami, szafirowe oczy nie przestawały wpatrywać się w niego uważnie. Wyciągnął dłoń.
– Jurek – powiedział, szukając szybko w pamięci: które dokumenty ma dzisiaj ze sobą? – Nowacki.
Powoli, z namysłem, podała mu dłoń.
– Wiktoria… – zaczęła, ale kiedy ich palce zetknęły się, jakby przeskoczył po nich prąd. Oboje jednocześnie zacisnęli swe dłonie, pociągnęli je i przylgnęli do siebie, jakby nigdy w życiu nie pragnęli niczego innego. To się nie zdarza, takie rażenie szafirowym piorunem, pomyślał, obejmując ją i całując zachłannie. To się po prostu nie zdarza. Pułapka?
Absolutnie mam to gdzieś.
Oddawała mu pocałunki z pasją dorównującą jego pożądaniu. To podejrzane, oczywiście. To nienormalne. Powinna się wyrywać, krzyczeć, przecież jest całkowicie przypadkowym nieznajomym… Pragnęła go tak samo, jak on jej.
Oderwała się od jego ust, zaczerpnęła oddechu. Rozejrzała nerwowo dookoła.
– To absurdalne – zaśmiała się sztucznie, urywanie. – Kim ty w ogóle jesteś?
Pewnie gra, na pewno gra, nie dbam o to, myślał, wydobywając z kieszeni dowód osobisty i legitymację.
– Jeżeli poczujesz się bezpieczniej… – podał jej dokumenty.
Wyjęła telefon i niemalże ostentacyjnie sfotografowała dane kapitana Nowackiego prężącego się dumnie w oliwkowym mundurze.
– Wysyłam koleżance – zapowiedziała, przesuwając szybkimi ruchami po ekranie. – Żebyś nie miał żadnych głupich pomysłów!
Pokiwał głową. Pułapka, jak nic. Syreni śpiew. A on jest debilem. Właśnie dobrowolnie spalił jedną z tożsamości Lorda Nieistniejącego.
No i co z tego. Poradzi sobie przecież z człowiekiem. A zresztą…
PRAGNĘ JEJ.
Trzeba mieć czasem coś dla siebie. Masz stuprocentową rację, Nex.
Wyciągnął rękę po dokumenty.
– Mogę?
Zwróciła je bez słowa. Stali, wpatrując się w siebie głodnym wzrokiem.
– No to wsiadaj – powiedziała nagle, wskazując na pustą taksówkę. Dopiero teraz dostrzegł wyraźny napis „dla niej” wymalowany na boku.
– Twoja? – rzucił, przechodząc do prawych drzwi. Otworzył, wsiadł do środka.
– Aha – rzuciła zdawkowo. Usiadła za kierownicą, poczekała, aż jej zagadkowy pasażer zapnie pasy… I ruszyła z piskiem opon.
Vesper uśmiechnął się z uznaniem. Prowadziła jak wariat.
Powiodła go odrapanymi schodami na czwarte piętro, zazgrzytała kluczem w zamku, wpuściła do przedpokoju… i bez jakichkolwiek wstępów zaplotła ręce na szyi, podając usta. Skorzystał bez wahania, zaczął całować głęboko, namiętnie.
Tak dawno nie był z kimkolwiek, ciągle zaganiany, zajęty Lordowskimi obowiązkami. Zapomniał o sobie, zupełnie, na śmierć. A teraz nagle odkrył, że jednak żyje! Zaśmiał się nagle wśród tych pocałunków, radosnym, uszczęśliwionym śmiechem. Odpowiedziała tym samym, oderwała wargi, spojrzała w oczy błyszczącym spojrzeniem.
– Chodź – wyszeptała.
Podążył za nią do maleńkiego saloniku z rozłożoną wersalką. Jeszcze w drodze zdarł z siebie koszulkę, zaczął rozpinać spodnie. Głód, zatętniły mu myśli. Po prostu głód. Prawie nie zauważył, jak to zrobiła, ale i ona stała już przed nim na wpół naga, pozwoliła zedrzeć z siebie bieliznę, pchnąć na wersalkę. Jej oczy błyszczały pożądaniem.
Pragnął całować ją całą. Pieścić, chłonąć, mieć. Jej zapach oszałamiał, nakazywał pożerać wargami każdy centymetr płonącego ciała. Poddawał mu się, aż zaczęła błagać, by wziął ją wreszcie, nie przedłużając męki oczekiwania. Droczył się z nią przez chwilę, w końcu głód zwyciężył.
Wszedł w nią wreszcie i znieruchomiał w zdumieniu.
To było… doskonałe.
Nigdy przedtem nie czuł się tak kompletnie zjednoczony, w tak obezwładniającej rozkoszy. Jakby zostali dla siebie stworzeni. I choć przedtem wyśmiałby tak wyświechtany banał, teraz nie umiałby inaczej opisać tego uczucia.
Doskonale. Idealnie.
Zaczął poruszać się w niej powoli, ostrożnie, zatrzymując się co i rusz, by pohamować narastającą rozkosz. Ta noc nie ma prawa skończyć się za wcześnie; będzie w niej tkwił godzinami i sycił się każdą chwilą. Smakował każde muśnięcie rąk po rozognionej skórze, wydobywał każdy zduszony jęk.
Będzie ją miał aż do końca, na każdy z możliwych sposobów.
A ta noc dopiero się zaczęła.
Świtało już kiedy, wreszcie zaspokojony, wydobywał się z jej objęć.
Ta noc była szalona. Kochali się niezliczoną ilość razy, odpoczywali chwilę, przytuleni, by zaraz zacząć od nowa. W idealnym zrozumieniu, całkowicie bez słów.
Nieubłagane słońce zaczęło w końcu majaczyć pod horyzontem. Vesper wstał i, bardzo niechętnie, zaczął się ubierać.
Została bezwstydnie naga na wersalce. Obserwowała każdy jego ruch z całkowicie nieprzeniknioną miną.
– Dziękuję – powiedział. – To było… Doskonałe.
– Doskonałe – zgodziła się. I nie powiedziała więcej już nic.
Przeszedł do drzwi, otworzył… Zawahał się na progu.
Nie. Absolutnie nie miał nic do powiedzenia.
Wyszedł. Drzwi zamknęły się za nim z głuchym skrzypnięciem.
Schodził po sfatygowanych schodach, z każdym krokiem czując, jakby wydzierał i pozostawiał za sobą coś niesłychanie cennego. Wreszcie wyszedł z odrapanej klatki prostu w świt, malujący wiosennym przymrozkiem fantazyjne wzory na kałużach…
Mężczyzna siedzący na krawężniku po drugiej stronie ulicy dźwignął się natychmiast.
– No, kurwa, nareszcie – zawarczał Res.
Vesper kulił się na siedzeniu pasażera, nie śmiejąc się odezwać.
Faktycznie, zapomniał był o całym Bożym świecie. Kompletnie wywietrzały mu z głowy jakiekolwiek inne sprawy, w tym Nex i jego występy, no i przede wszystkim Res, haniebnie pozostawiony na zimnie przez całą noc. A teraz wspawany w kierownicę niczym spiżowy pomnik wiecznej obrazy.
– Rozumiem, każdy musi czasem wrzucić na luz – wycedził wreszcie posąg, po dobrych kilkunastu kilometrach ostentacyjnie miażdżącego milczenia. – Ale podobno trochę się w tym Rodzie szanujemy? Nie łaska zwolnić wartownika po kilku godzinach na mrozie i zaprosić następną zmianę?
– Przepraszam – bąknął Vesper cichutko.
– Jasne, że przepraszasz. Wymyśl coś innego. Jakieś dobre tłumaczenie
Winowajca wzruszył ramionami.
– Nie mam.
– No kurwa. – Res sapnął gniewnie i znów umilkł na kolejne kilkanaście kilometrów. Po czym odezwał się, nie kryjąc złośliwości: – A więc, cóż wiemy o przepięknej syrenie?
Vesper pokręcił głową.
– Nic.
– Nic a nic?
– Nooo… – zawahał się Vesper. – Jeździ na bezpiecznej taksówce, takiej dla kobiet, zdaje się. No i śpiewa. Pięknie, jak to syrena… Jak rozumiem, poszperałeś?
– Jasne, że poszperałem. Miałem na to, kurwa, całą noc.
Lord Nikt uniósł palce do skroni. Potarł zawstydzonym gestem.
– No i to człowiek? – potwierdził słabo. – Prawda?
– Owszem, człowiek, stuprocentowy – rzucił Res z niesmakiem, jakby w jego mniemaniu postępek Lorda Inanity haniebnie trącił zoofilią. Pohamował się jednak, przybierając w pełni profesjonalny ton: – Nie stwierdziłem jakichkolwiek powiązań z innymi Rodami. Co nie znaczy, że nie spodziewałbym się rozmaitych niespodzianek w przyszłości. Śmierdzi mi Lordem Katem.
– Ale to Nex nas zaprosił! – zaprotestował prędko Nikt.
Były renegat stracił nieco rezonu.
– Ano, faktycznie. Nex.
– Może to po prostu… przypadek? – zasugerował Vesper nieśmiało, choć w duchu sam zaczął się zżymać na tak podręcznikowy przykład naiwności. Przypadek, jasne. Absolutnie, zupełnie, całkowicie przypadkowy przypadek.
– Jakikolwiek komentarz jest tu zbędny.
– Yyyy… Chyba tak.
Zamilkli, wpatrując się w przemykającą przed szybą drogę.
– Twoje życie, twoja sprawa – oznajmił wreszcie Res, dużo łagodniejszym tonem. – Tylko, drogi Lordzie, postaraj się nie wpakować nas w jakieś szambo swoimi nieposkromionymi popędami. O co my, uniżeni słudzy, pokornie prosimy.
Vesper odwrócił twarz ku szybie.
– Jakbym ośmielił się chociaż na chwilę o tym zapomnieć – sapnął z rozdrażnieniem, które nie wiadomo skąd się wzięło w jego głosie; jeszcze parę godzin temu wszystko było przecież w najlepszym porządku. – Uważam na każdy krok, tak wiele przecież ode mnie zależy!
Res nie skomentował. Przejechał przez otwartą bramę, zaparkował tuż przed domem. Poczekał, aż pasażer wysiądzie z samochodu i z chrzęstem kół potoczył się do garażu.
Adriatyk obowiązków, pomyślał Vesper, stojąc i patrząc na piętrzący się przed nim znajomy ganek. Zalewa mnie, fala po fali, pociąga w odmęty. Zamyka sieć.
Wreszcie ogarnął się, wzruszył ramionami, jakby strząsał z siebie niepotrzebne myśli. Podszedł do drzwi, otworzył z westchnieniem. Przestąpił próg i zanurzył się w swój codzienny lordowski świat.
Donośne trzaśnięcie drzwiami obudziłoby umarłego. Vesper zaklął szpetnie, odrywając głowę od poduszki. Cóż znowu?
Usiadł na łóżku, przeciągnął dłonią po zmierzwionych włosach.
– Trzy, cztery, pięć… Lordzie! – odliczył półgłosem.
– Lordzie! – w ułamek sekundy później zabrzmiał głos u drzwi. – Do salonu… prędko!
– Idę! – odparł.
Przeszedł do łazienki, w parę minut później był już gotów. Zbiegł po schodach, uśmiechając się zdawkowo do patrzących nań niespokojnie Inanitów.
Aranea krążyła po salonie, z gniewnie zaciśniętymi ustami i rękami zaplecionymi ciasno na piersiach. W jej oczach szalał dobrze znajomy sztorm. Vesper z miejsca ocenił go na jedenaście w skali Beauforta.
– Co się stało, moja droga? – zapytał najspokojniej, jak tylko potrafił. Wylewanie oliwy na fale, etap pierwszy. Przepływ: maksymalny. Zaczynamy.
– Chciałam oficjalnie prosić, Lordzie, o odwołanie ze stanowiska! – zatrzymała się, ujęła pod boki. – I o wyznaczenie innego przedstawiciela w Rodzie Wojowników.
– Oczywiście. A w czym problem?
Zacisnęła dłonie w pięści, hamując się, nie wytrzymała jednak:
– Zajebię tego kutafona i w jego zastępstwie sam będziesz mnie ścinał na Galerii Hańby!
– Ooo to grubo poszło – skomentował odruchowo. – Usiądziesz? – wskazał sofę.
Prychnęła tylko i znów rozpoczęła nerwową wędrówkę.
– Zawsze miał rozdmuchane ego, zbawca świata, co to nie on! Ale, do cholery, jestem generałem Inanitów, a nie jakimś pieprzonym nocarskim sługą i podnóżkiem! I też kiedyś byłam Lordem, wcale nie najgorszym! – wypuściła powietrze, przeniosła wzrok na Vespera i dokończyła, już spokojniej: – Owszem, może nie do końca zatwierdzonym i legalnym. Ale dawałam radę!
– Oczywiście, moja droga – wysilił się na kojącą odpowiedź, choć im dłużej sam pełnił tę zaszczytną funkcję, tym bardziej ambiwalentne miał zdanie o rządach Aranei. Ale niech krytykuje ten, kto potrafi lepiej.
Uśmiechnęła się z przymusem.
– Ładnie próbujesz kłamać, Vesper. Miło z twojej strony.
Rozłożył ręce.
– Staram się, jak mogę.
– Widzę.
Przystanęła przed wyjściem na taras. Wyciągnęła rękę do rolet.
– Mogę? – spytała.
– Jasne.
Posłuszne jej poleceniu podskoczyły do góry, zalewając pokój blaskiem dnia. Aranea przycisnęła czoło do szyby, zapatrzyła się w fale smaganego wiatrem jeziorka.
– Ile by nie dostał, wciąż chce więcej – poskarżyła się. – I musi wygrać. Zawsze musi wygrać. Alfa skurwiel pieprzony.
– Myślałem, że jesteście szczęśliwi – bąknął Vesper, absolutnie nie mając pomysłu, jak się zachować w tej sytuacji.
– Byliśmy. I znowu, jak zawsze, po jakimś czasie zaczęła się jazda. Kto kogo. Kto górą. Mam dość.
Pokiwał głową.
– No to wracaj. Tutaj, do nas. Do domu. Ktoś inny przejmie twoje obowiązki… na jakiś czas.
Oderwała czoło od szyby, odwróciła się z ewidentnym wyrazem ulgi na twarzy.
– Dzięki.
Uśmiechnął się zdawkowo.
– Tylko chyba trzeba będzie nieco uporządkować twój pokój. Chłopaki, zdaje się, zrobili tam sobie tymczasowy składzik czy coś…
– „WŁAŚCICIELE RZECZY ZGROMADZONYCH W MOIM POKOJU MAJĄ PIĘTNAŚCIE MINUT NA ICH USUNIĘCIE POTEM WSZYSTKIE, CO DO JEDNEJ, WYPIERDALAM DO JEZIORKA!”
Vesper otworzył zszokowane oczy.
– To poszło na wspólnym kanale? – upewnił się. – Ara, proszę cię, tak się tu nie zachowujemy…
– Łażą ci po głowie, jak chcą! – parsknęła, wciąż gniewna. – Przyda się tym twoim Inanitom odrobina dyscypliny.
– Szefie?! – rozwrzeszczał mu się w głowie zbulwersowany chór. – Co to miało być? Jakaś nowa jakość w zespole?!
– Wykonać rozkaz Pani Generał! – potwierdził natychmiast. – Bo to raczej chamówa tak komuś zasrać pokój, czy go używa czy nie. A fanty z jeziorka będziecie wyciągali bez względu na pogodę, obiecuję!
W odpowiedzi na schodach rozległ się pośpieszny tupot nóg.
Aranea zmierzyła Vespera zmęczonym spojrzeniem.
– No, może i będzie z ciebie Lord.
Podeszła do sofy, usiadła, ukryła twarz w dłoniach. I zastygła tak, przeżuwając jakieś gorzkie myśli.
Popatrzył na nią przez chwilę, wreszcie westchnął, odwrócił się na pięcie i ruszył do drzwi.
– Zastępcy do mnie do gabinetu! – zaprosił.
Na schodach musiał przeciskać się przez tłum rozgorączkowanych Inanitów, kursujących w górę i w dół i przenoszących swój dobytek wśród rozmaitych wyrzutów i żali. W pewnym momencie ktoś mu nawet wcisnął w rękę jakąś książkę.
– To chyba twoje.
Spojrzał przelotnie. „O wojnie” Clausewitza. No tak. A tyle jej szukał przecież. Skąd się wzięła w składziku, wróć, znaczy: w pokoju Aranei?
W kieszeni zaterkotał telefon, bardzo nagląco, wibracjami wskazującymi na szyfrowane połączenie. Vesper nie musiał nawet patrzeć na ekranik, żeby wiedzieć, kto dzwoni.
– Słucham, Lordzie? – wygłosił uprzejmie.
Ultor po drugiej stronie milczał przez chwilę.
– Dotarła? – zapytał wreszcie wprost.
– Tak, cała i zdrowa. Kto by jej podskoczył? Zresztą, niech się taki sam broni.
– No tak.
Znowu milczenie. Jakby Ultor miał tak dużo do powiedzenia, że aż za dużo, przez co nie mówił nic.
– Jak rozumiem, mam wyznaczyć innego Inanitę jako oficera łącznikowego do Wojowników? – Vesper w litości swojej postanowił pomóc mu trochę. – Jakieś preferencje?
– A w cholerę tam – Ultor westchnął tak ciężko, że aż zatrzeszczała słuchawka. – Wybierz kogo chcesz.
– Tymczasowo, oczywiście?
– No… to się zobaczy.
Pauzy milczenia w wykonaniu Lorda Wojownika były tak ciężkie, że Vesper miał ochotę uciekać z tej konwersacji jak najszybciej. Ale dzielnie postanowił wytrzymać, ile się da.
– Mam nadzieję, że ten drobny incydent nie wpłynie na doskonale stosunki między naszymi Rodami – pozbierał się w końcu Wojownik. – Zapraszam pana jednak, Lordzie, na osobiste spotkanie celem doprecyzowania szczegółów.
Vesper uśmiechnął się w duchu. Po ludzku mówiąc brzmiałoby to „przyjedź, chłopie, na flaszkę”. Ale, oczywiście, na pewnych poziomach nie wypada się tak pospolitować.
– Z pewnością zawitam do pana przy najbliższej okazji – zrewanżował się. – Wybaczy pan jednak, że nie uczynię tego niezwłocznie. Będę miał trochę pilnych kwestii do rozwiązania w swoim Rodzie.
– Oczywiście. Zatem do zobaczenia. Wkrótce, mam nadzieję.
– Do zobaczenia, Lordzie. Jak najprędzej.
Telefon piknął obwieszczając zakończenie połączenia. Vesper schował go do kieszeni z niewątpliwą ulgą. Za nic nie miał ochoty zaplątać się na linię strzału podczas wymiany ognia między tą dwójką. Niestety, nie miał żadnej gwarancji, że uda mu się tego uniknąć.
Wszedł do gabinetu, Celer, Res i Nidor już tam siedzieli. Dotarł do swojego fotela, opadł nań z westchnieniem.
– Pożarli się. – Celer nie pytał. Po prostu konstatował fakt. – Ultor i Aranea, znów.
Vesper pokiwał głową.
– To u nich normalne – westchnął były pretorianin. – Taka dynamika związku. Na zmianę kochają się i rozstają. _On and off relationship._
– Kiedy się zejdą z powrotem?
– Różnie to z nimi bywa. Za parę tygodni, miesięcy? Za parę lat? – Celer wzruszył ramionami.
Res wzniósł oczy ku sufitowi.
– A w międzyczasie dzień i noc będziemy mieli grany „Gołębi puch?” – jęknął żałośnie.
– O rany – wystraszył się Nidor. – Aż tak?
– Litości, niebiosa! – ciągnął renegat. – Już przez to przechodziłem. Było strasznie.
– Dobra, panowie, skupmy się na konkretach – uciszył ich Vesper, choć myśl o snującej się ponuro po domu Aranei przyprawiała go o drżenie. – Kto się podejmie reprezentowania naszych interesów u nocarzy?
Spojrzał znacząco na Celera, ten jednak uniósł ręce obronnym ruchem.
– Mam swoje zadania u Żywieniowców.
– A ja współpracuję z Bankierami – powiedział szybko Nidor, uprzedzając pytanie. – Z pewnością nie dam rady na dwóch frontach.
Vesper zmrużył ze zdziwieniem oczy.
– Co jest, panowie Wojownicy? Żaden nie chce wracać na stare śmieci?
Obaj wymownie pokręcili głowami.
– Po rozstaniu z Araneą Ultor będzie nie do zniesienia – otwarcie przyznał Celer. – A przez to, to akurat ja przechodziłem. Nie chcę więcej.
– A ja tylko obrywałem rykoszetami na odległość a i tak wystarczy, bym nie miał zamiaru tego doświadczać ponownie – uzupełnił Nidor.
Res uśmiechnął się szeroko. Paskudnie.
– Chętnie się podejmę – wyskandował. – Robota moich marzeń! Będę regularnie wizytować nocarskie bazy, popijając prawdziwą krew. Poczęstuję tego i owego, nie będę przecież samolubny…
– Póki co, jesteś kierunkowym na renegatów! – powstrzymał go szybko Lord. – Zostawisz Nexa na lodzie?
– W tych okolicznościach przyrody nic, tylko ucieszy się moim szczęściem. Obaj ze Strixem będą się delektować moimi ani trochę nie przesadzonymi relacjami…
– Przestań, kurwa. Po prostu przestań. – Vesper popatrzył na okno, zasłonięte żaluzją, za którą kryło się gotowe do spopielania słońce. Gdyby tak nagle podniósł wszystkie zasłony do góry, w całym domu tylko on i Aranea zostaliby na miejscach. Reszta musiałaby z krzykiem biec po SunBlocka. Ależ to byłby wrzask. Odetchnął głęboko. Co za paskudne myśli chodzą mu po głowie. Przecież to jego własny, ukochany Ród. – No to kogo rzucimy na pożarcie nocarzom?
– Fulgur? – zaproponował z wahaniem Celer.
– Z całym szacunkiem dla chłopa, prosty jest jak konstrukcja cepa – Nidor pokręcił głową. – Trzymadło, wiązadło, jebadło. Ultor w mgnieniu oka zrobi mu sieczkę w głowie. Szkoda gościa. Może lepiej Tiro?
– A w życiu! – żachnął się Res. – To dopiero będzie pierdolnik w raportach. Za nic się nie połapiemy, co kto komu jak gdzie i dlaczego.
– Racja. – Vesper splótł dłonie na podołku, zapatrzył się na nie niewidzącym wzrokiem. Nagle poderwał głowę. Uśmiechnął się z satysfakcją.
– Jazon – oznajmił dobitnie. – Z nim Ultor nie będzie miał łatwo.
Zawtórowali mu uśmiechami, oczy im błysnęły.
– Spełnimy przy okazji dobry uczynek – uzupełnił Nidor. – Połączymy zwaśnionych kochanków w ekspresowym tempie. Ultor ledwo się obejrzy, a już będzie błagał Araneę, by wróciła…
– …i wyłączyła „Gołębi puch”. I to jest pomysł, o nasz wspaniały Lordzie! – Res zaklaskał w dłonie. – Prędko, dawajcie denata! Na stół!
Vesper uśmiechnął się jeszcze szerzej… Wtem mina mu zrzedła. Jakiś głos z oddali?
„Przyjedź jak najszybciej!”.
O cholera. To wołał Nex.
Lord Nikt zerwał się z fotela.
– Celer, Nidor, powiadomcie, proszę, Jazona o jego nowej roli – sapnął. – Przygotujcie go do niej najlepiej, jak się da. Res, bierz samochód, jedziemy!
– Co się dzieje?
– Nex woła. Coś pilnego
– Może polecimy?
Vesper pokręcił głową.
– Powiedział „przyjedź”.
– Przyjąłem, wykonuję. – Res wypadł z pokoju, zatupał po schodach. Vesper zwrócił się jeszcze do obu pozostałych Inanitów, chcąc doprecyzować parę szczegółów… ale zrezygnował. Patrzyli na niego z wyraźnymi pytaniami w oczach i wiedział doskonale, że jeśli tylko stworzy okazję do rozmowy, na pewno nie omieszkają ich zadać. A on absolutnie nie miał w tej chwili ochoty rozmawiać o swoim życiu intymnym. Opuścił więc gabinet, rzuciwszy im jakieś zdawkowe pożegnanie.
A potem siedział na miejscu pasażera, z Resem tuż obok za kierownicą, jak zwykle gnającym wściekle przez mazowieckie pola i łąki. Przymknął oczy, pozwolił się wieźć bez słowa. I czuł, jak głęboko w środku znów budzi się i rozrasta ten dojmujący głód.
Wiktoria. Człowiek. Ciekawe.
– Dzięki, że jesteś! – Pan Renegatów, powitał go na progu tego samego domku, który Vesper pamiętał, jako swoją pierwszą kwaterę po Cichowężu. Widać wciąż od czasu do czasu bywała w użyciu. – Mamy tu… sytuację.
– Ty wołasz, ja słyszę i jestem posłuszny – zacytował Vesper „Księgę Tysiąca i Jednej Nocy”. – Też mam parę nowinek. Ale najpierw twoje sprawy. Co się dzieje?
– Nic dobrego. Chodź.
Nex powiódł go za sobą po schodach, otworzył przed nim drzwi do dobrze znanego gabinetu, przepuścił przed sobą. Vesper przestąpił próg, powiódł wzrokiem po zgromadzonych… i zmartwiał w miejscu.
Pod oknem Strix, posępny jak sama śmierć, z rękami skrzyżowanymi na piersiach. Tuż obok niego, oparty tyłem o biurko i wpatrujący się nieruchomo w dywan Echis.
A na fotelu Icta.
Blada, z obandażowaną głową.
– Co się stało? – wykrztusił Vesper. Przemógł nagłą słabość nóg, wszedł do gabinetu. Tuż za nim wcisnął się do pomieszczenia Nex. A po nim Res, zamknął drzwi.
– Glejak wielopostaciowy – wykrztusił Echis, wciąż patrząc w dół.
Vesper potrząsnął kilkukrotnie głową, jakby próbował przegonić zastałą rzeczywistość i wcisnąć na to miejsce zupełnie inną, taką, w której były renegat powiedział coś wręcz przeciwnego. Na przykład, że spodziewają się dziecka i zapraszają wszystkich na chrzciny. Albo coś w tym stylu.
Spojrzał na Ictę… i od razu zrozumiał, że nie ma na to żadnych szans. Złośliwy nowotwór, który nagle zawitał do tutejszej rzeczywistości, zadomowił się w niej na dobre i ani myślał zmieniać lokum.
– Miewała od czasu do czasu zasłabnięcia. – Echis zapewne powtarzał już tę historię setki razy. – W końcu przewróciła się, upadła, uderzyła w głowę. Pojechaliśmy na SOR, tam zrobili tomografię. Zobaczyli guza. No i w biopsji… – urwał, jakby wszystko co potrzebne zostało już powiedziane. – Nieresekcyjny – dodał po chwili.
Icta milczała.
– Co mogę dla was zrobić? – zapytał Vesper wprost.
– Skontaktować z Candorem – zaproponował Nex. – Jako Naukowiec na pewno ma dostęp do najnowszych terapii, zwłaszcza tych niedostępnych na rynku. Warto spróbować.
– Z całym szacunkiem, Lordzie – odezwał się cierpko Strix. – Jak już mówiłem: nie mamy na to czasu. Moim zdaniem…
– Nie chcę wracać do waszego wampirzego świata – przerwała mu Icta słabym, lecz zdecydowanym głosem. Odwróciła głowę, wpiła wzrok w Pana Domów Krwi. – Dwa słowa. Nie. Chcę. Którego nie rozumiesz?
Ten tylko wzruszył ramionami.
– Rozumiem oba. Ale masz guza mózgu, i to w płacie czołowym, więc nie zamierzam się liczyć z twoim zdaniem. Nie masz właściwej oceny sytuacji.
– Będziesz za mnie decydował? O moim życiu?
– Nie pierwszy raz, nie ostatni i nie tylko w twoim przypadku: robię to na co dzień i jakoś z tym żyję. Taki już jestem, zimny drań – stary wampir wzruszył beznamiętnie ramionami. – Słuchaj, Vesper. Pannę trzeba zrekrutować ponownie, to jedyna szansa.
– Próbowaliśmy już re-rekrutacji! – sprzeciwił się ostro Nex. – Nie raz i nie dwa. I zawsze się to źle kończy!
– Ty próbowałeś. Nie on – Strix wskazał głową na Vespera. – Nietoperek ma inny, młodszy szczep. Warto zaryzykować.
– Kurwa, Strix! – zbulwersował się Pan Renegatów. – Ile razy mam ci powtarzać? Jaki młodszy szczep? O ile młodszy? Ukryty zrekrutował mnie tuż przed nim, nie sądzę, by te parę minut robiło to aż tak dramatyczną różnicę!
– Ale ty wtedy byłeś wampirem od trzystu lat a on raptem od dwóch. Ja tu widzę różnicę. Ogromną.
Nex wypuścił z siebie powietrze z głośnym sykiem. Zacisnął zęby.
– Póki co, to ja jestem twoim Lordem. Zabraniam! Nie zrobisz tego!
– Ależ oczywiście, że nie zrobię – prychnął stary wampir. Wskazał Vespera kościstym palcem. – On to zrobi, Pan Inanitów. Zabraniaj mu do woli. Proszę bardzo.
Wszyscy skierowali wzrok na Vespera.
Ten podszedł do fotela, przyklęknął przed Ictą.
– Dlaczego nie chcesz? – spytał łagodnie. – Dlatego, że... to ja?
Zamknęła szybko oczy, jakby chciała zasłonić powiekami gotowe do wypłynięcia łzy.
– Nie chcę i już – powtórzyła z uporem. – Nie muszę tłumaczyć.
– Rozumiem, że nie chcesz być w moim Rodzie. Ale popatrz… Moglibyście być Inanitami na nieograniczonej czasowo delegacji. Wrócić do domu i żyć jak dawniej. Nie przejmować się niczym.
Odwróciła głowę w bok. Popatrzyła na Echisa.
– Zadowolony? – syknęła. – Postawiłeś już na swoim? No to wracamy. Dosyć tych scen.
Odpowiedział jej twardym, nieustępliwym spojrzeniem.
– Otóż mylisz się. Jedziemy do Candora, do Bazylei. – Odważył się wreszcie, spojrzał w oczy Vesperowi, ze źle maskowaną nienawiścią. – Czy nie tak, Lordzie?
– Oczywiście – potwierdził Inanita, wyciągając komórkę. Ruszył ku drzwiom, z powrotem na schody. – Zaraz się z nim łączę. Na pewno nie odmówi pomocy.
– No i świetnie – podsumował Nex. Spojrzał groźnie na Strixa, ale ten już milczał, jak zaklęty. I tylko jego złowroga mina mówiła aż nazbyt czytelnie:
BEZSENSOWNIE TRACICIE CZAS.
Vesper usiadł na schodach. Ręce mu drżały.
Popatrzył na drzwi gabinetu, za którymi kłębiło się nieszczęście. Wydawało się niemalże chlustać przez przypodłogową szparę. W głębi duszy czuł się temu wszystkiemu winien.
Że gdyby był wtedy bardziej uważał na Ictę, może by nie dostała tą strzałką. Ale nie, przecież musiał akurat zbawiać świat. Koniecznie, nikt inny, tylko on. A jeszcze potem zostawił ją tak bezceremonialnie w ramionach Echisa, bo przecież, jako człowiek, nie nadawała się do Inanitów. Nie była mu już do niczego potrzebna. A tu proszę, jakże szczęśliwie, oboje odwampirzeni tak doskonale do siebie w tych Bieszczadach pasowali.
Zapatrzył się na ekranik. Szyfrowany numer Candora świecił się na nim wyraźnie. Wystarczyło wcisnąć... I przejść do kolejnego rozdziału w życiu, zatytułowanego: czy i na ile zamierzam o nią zawalczyć.
Wypuścił z siebie drżący dech. Wcisnął numer.
Lord Naukowiec odebrał natychmiast.
– Dziękuję, że odebrał pan tak prędko, Lordzie – zatrajkotał Vesper. – Dzwonię z ogromną prośbą. Potrzebuję pomocy.
– Słucham.
– Moja znajoma, bardzo serdeczna znajoma, ma glejaka. Wielopostaciowego. Nieresekcyjnego.
– Nie słyszy mnie? Mogę mówić szczerze? – upewnił się Naukowiec.
– Jasne.
– Ma wyrok. Najprawdopodobniej zginie w przeciągu najbliższych kilku miesięcy.
– Wiem.
– Chce pan, bym ją zrekrutował? Skoro pan dzwoni, domyślam się, że z takich czy innych względów nie zamierza pan jej brać do siebie?
– Rekrutacja niemożliwa. Była renegatką, dostała antysymbiontem.
Candor milczał przez chwilę.
– Rozumiem – rzekł wreszcie. – Faktycznie, tego się nie da odwrócić. Najsilniejsi Lordowie próbowali, w tym moja skromna osoba. Na nic. Ponowna próba zawampirzenia to pewna śmierć.
Chwila ciszy, Naukowiec ewidentnie zbierał myśli.
– Co zatem mogę dla pana uczynić, Lordzie? – zapytał.
– Nie wiem. Popytać znajomych, poszukać czegoś, może jakiejś nowoczesnej terapii? Wykonać jakieś dodatkowe badania? Tonący brzytwy się chwyta…
– Oczywiście – zgodził się tamten natychmiast. – Oczywiście. Przyjeżdżajcie. Niczego nie mogę obiecać, nie orientuję się za dobrze akurat w tym temacie, ale zaręczam, że zrobię wszystko, co w mojej mocy.
– Dziękuję, Lordzie. Wiedziałem, że mogę na pana liczyć.
– Już wysyłam samolot.
– Naprawdę, bardzo dziękuję.
– A tak przy okazji, Lordzie… – w głosie Naukowca pojawiło się pewne wahanie. – Zamierza pan może przybyć razem ze swoją protegowaną?
Vesper milczał przez chwilę.
– Chyba nie – przyznał z oporem. – Niekoniecznie jestem przez nią mile widziany. Moja obecność…
– Pańska obecność jest tutaj niezbędna – przerwał mu nagle Candor, zaskakująco zdeterminowanym tonem. – I dobrze by też było, gdyby wziął pan ze sobą kilku swoich podwładnych. Takich najlepszych. Rozumie pan.
– Przyznam, że nie rozumiem – odparł Vesper ostrożnie. – Ani trochę. Mógłby pan nieco naświetlić sprawę?
Przeciągające się milczenie po drugiej stronie potwierdziło narastające podejrzenia. Kolejny pożar do gaszenia? Niech to szlag.
– No dobrze, powiem wprost.
Wbrew deklaracji Candor zamilkł ponownie, jakby bardzo, ale to bardzo nie chciał mówić tego, o czym wiedział, że powiedzieć jednak musi. Aż wreszcie wydarł z siebie, z gigantycznym wysiłkiem:
– Siewca mi zwiał. Przyjeżdżaj, Vesper, zanim Ultor się dowie… i zrobi z moich laboratoriów jesień średniowiecza. Ratuj mi skórę. Proszę.
Vesperowi pozostało w tym momencie zadać tylko jedno pytanie:
– Gdzie i o której ląduje ten twój samolot?
Zasady Dobrej Praktyki Klinicznej (Good Clinical Practice) to jeden z dwóch (obok Deklaracji Helsińskiej) zbiorów międzynarodowych wytycznych, na który powołuje się Kodeks Etyki Lekarskiej (w art. 41a Rozdziału II Badania naukowe i eksperymenty biomedyczne). Jest to międzynarodowy kodeks etyczny określający zasady projektowania, prowadzenia, dokumentowania i prezentowania wyników badań klinicznych produktów leczniczych, czyli eksperymentów naukowych prowadzonych z udziałem ludzi, w których stosowane są produkty lecznicze. Został opracowany przez Międzynarodową Konferencję Harmonizacji Dobrej Praktyki Klinicznej (ICH GCP), w skład której wchodzili przedstawiciele urzędów rejestracyjnych (których polskim odpowiednikiem jest Urząd Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych) z Europy, Japonii i USA oraz ekspertów z przemysłu farmaceutycznego. Pierwsza wersja dokumentu została przyjęta w USA i w krajach Unii Europejskiej w roku 1997, a w Polsce w roku 2012 ukazało się Rozporządzenie Ministra Zdrowia w sprawie Dobrej Praktyki Klinicznej.
Naczelna Izba Lekarska
„Zasady Dobrej Praktyki Klinicznej”