Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Granice - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
30 listopada 2021
Ebook
14,99 zł
Audiobook
19,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Granice - ebook

Zbiór opowiadań o doświadczeniach granicznych, które trudno nazwać i pojąć. To sytuacje, które wymagają odwagi do wykroczenia poza utarte schematy. Można je przeżyć jedynie w samotności i ciszy. Rodzinne napięcia i ukryte w prozie życia ludzkie dramaty autorka nierzadko okrasza czarnym humorem. Opowiadania skłaniają do refleksji i nie sposób przejść obok nich obojętnie.

Kategoria: Opowiadania
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-280-7076-5
Rozmiar pliku: 473 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

KŁAMCZUCHA

To mała Iza. Ma chyba jedenaście lat, sama już nie pamięta, mniej więcej tylko. Wie jednak, że mierzy mniej niż sto pięćdziesiąt centymetrów wzrostu, jest drobnej budowy i już rosną jej piersi, które zakrywa lekkim garbieniem się. Wszystko po to, by jeszcze trochę być dzieckiem, choć czuje się prawie dorosła. Bo cierpi.

– Przysięgam, przysięgam na Matkę Boską, to nie ja zjadłam czekoladę, nie ja, Iza patrzy w obraz święty, płacze, klęczy, dłonie składa jak do modlitwy i łże jak pies.

Już ma obciętą grzywkę prawie do skóry, centymetr, ciach, za jedno przewinienie, zakaz wychodzenia z domu przez miesiąc, karę – napisać dwieście razy: nie będę wyżerać słodyczy, które matka chowa na specjalne okazje, ani innych rzeczy z lodówki, które nie są przeznaczone tylko dla mnie, lecz dla całej rodziny do podziału. A mimo to nadal robi to wszystko, czego się wypiera. Teraz, gdy tak klęczy i patrzy to na obraz święty cudzej matki, to na swoją matkę, wie, że za dużo ma do stracenia, aby powiedzieć prawdę. Stracić może przecież, i to po raz kolejny, intymną cielesność, kiedy będzie musiała się rozebrać i na gołe dupsko dostać lanie pasem wojskowym, ciężkim jak diabli, tnącym skórę poprzecznie i pionowo, zależy jak matka uderzy i czy poprawi ojciec, zależy komu drgnie ręka, tak że uderzy zamiast w pośladki po udach, po łydkach, po stopach czy palcach stóp.

Kłamstwo jest lepsze, nie odczłowiecza jej niespokojnej natury, ale pozwala zachować sekret tylko dla siebie. Czym się różni ten sekret, że zjadła z apetytem czekoladę od sekretu, który zaniesie do szkoły na wuef i gdy zapytają, co ci się stało w nogi, skąd masz te pręgi, powie, że źle schodziła z drzewa, poślizgnęła się i spadła na gałęzie, bardzo duże takie, ogromne właściwie, były tak duże i tak niespodziewanie wystawały z drzewa, przeklętego, złośliwego, które rosło w tak kuszącym miejscu, ach, jak się tam bawiła wspaniale, jakie królestwo tam sobie urządziła z kolegami i koleżankami z podwórka, raj po prostu!

Kłamstwo to będzie równie wiarygodne jak to, które właśnie teraz serwuje Matce Boskiej i swojej, która już uderza pasem po jej wystających piętach, gdy kolana wygięte w modlitwie wykrzywiają się w prawo, aby uchronić nogi przed kolejnym ciosem.

Ciało Izy leży więc już na boku i wierzga: – Nie bij mnie, nie bij, nie zjadłam tej czekolady!

– To kto zjadł, kto?! Matka i tak jej nie wierzy, zresztą nie ma powodu, bo zwykle jednak Iza robi to wszystko, co się jej w tym domu zarzuca, zwykle wyjada czekolady ukryte w pościeli i cukierki schowane w szafkach ze skarpetami, i kiełbasy z lodówki, bo pachną tak ładnie, jak wraca ze szkoły i jeść jej się chce, a tu dwa pęta nęcą: ugryź mnie, więc gryzie tylko dwa kęsy, właściwie tylko półtora, choć nie powinna, ma przecież zakaz, bo to dla wszystkich, dla pięcioosobowej rodziny do podziału. Nierównego, narzuconego przez matkę, nie tę z obrazu, lecz tę pilnującą obrazu rodziny pod obrazem Matki Boskiej, strażniczki prawdomówności. Amen.

– Nie bij mnie, bo to nie ja, nie ja, krzyczy Iza i chroni twarz przed ciosem, a pas maluje jej pręgę na przedramieniu.

Piecze, Iza syczy, to nie ja, mówię przecież, uwierz mi! I tym razem mówi prawdę, której nie potrafi jednak udowodnić.

Matka twierdzi, że ją nauczy, że zawsze już będzie mówić prawdę, ale Iza nie wie, o co jej chodzi, bo jak ma się nauczyć czegoś, co już potrafi, udowadnia to w tej sekundzie i w kolejnej, gdy spada na nią gniew matki, jej wściekłe spojrzenie i kolejny cios w ramię.

Matka bije chaotycznie, bo Iza się wymyka, wije się jak wąż w kaplicy, bo pamiętajmy, że wszystko to dzieje się pod świętym obrazem w stołowym pokoju, w miejscu, gdzie wszyscy zbierają się na posiłek rodzinny, gdzie sacrum staje się właśnie profanum, gdzie ciało dziecka zamienia się w ciało skurwysyna, bo tak matka mówi do córki, bezpłciowo, a jednak po męsku, Iza już sama nie wie, jak to oceniać, i bije za zjedzoną czekoladę. Nie, za kłamstwo bije, bo córka nie przyznaje się, że ją zjadła, ale czy gdyby się przyznała, nie dostałaby lania?

O to właśnie Iza pyta matkę, która nabiera siły przed kolejnym uderzeniem. Gdy trafia w dywan, bo Iza znów robi unik, matka przyznaje, że córka jest wrzodem na tyłku, że mogła utopić ją w kiblu, nie byłoby wstydu za czekoladę i za kiełbasę, i za skrobankę, którą powinna była zrobić tak szybko, jak robi się dziecko, które stwarza problemy.

– Ty kłamczucho, krzyczy matka, rzuca pas w kąt i płacze, ze zmęczenia chyba, bo dziecko chce ją wykończyć, zabić ją chce ta podła istota, którą matka wydała na świat, pełna nadziei, że będzie dobrym dzieckiem, a nie pasożytem uporczywie wyżerającym z lodówki i z szafek.

– Zgnij już wreszcie, matka patrzy w obraz innej matki, a wtedy Iza modli się, żeby Matka Boska natchnęła jej matkę, mrugnęła jakoś oczami, powiedziała jej, że nie wolno bić dzieci, że przecież ona nie biła Jezusa, inni go bili i to powinno wystarczyć.

Jej matce nie wystarczy, musi sobie ulżyć za tę czekoladę, którą wolałaby zjeść sama, a nie dać dziecku. Zresztą Iza mówi jej przecież, że jej nie zjadła, ale skoro ona nie wierzy, dziewczynka postanawia już na zawsze mówić to, co chce, bo wie, że prawda nie różni się niczym od kłamstwa. I tak nikt się nie zorientuje, bo ludzie wierzą w to, w co im wygodnie.

Odtąd Iza chce już kłamać, kiedy chce i mówić prawdę, kiedy chce. Postanawia być tym, co mówi i mówić to, czego potrzebuje. Jest już pewna, że chce być cwaną Izą, uwodzącą prawdą albo kłamstwem, w zależności od humoru, nastroju i wagi spraw, w imię których łże i przysięga, wszystko jedno.

Iza już straciła zasady, dzięki którym społeczeństwo utrzymuje, że nadal ma ze sobą coś wspólnego. Utraciła wszystkie, z wyjątkiem jednej – trzeba się uratować w imię przeżywania rozkoszy, jaką dają zmysłowe zachcianki. Tych Iza sobie nie odmówi, dlatego że ktoś jej ich odmawia, Iza będzie dążyć do ich zaspokojenia przez kłamstwo i prawdę, za karę i pomimo kary, skoro one nie działają, skoro nawet kary nigdy nie sprawiły, że przestała robić to, o co wszyscy w rodzinie mają do niej pretensje.

Żal wam Izy?

Zupełnie niepotrzebnie. Świetnie sobie radzi, nawet jeśli dostawała solidne lanie, którego ślady nosi w sobie dumnie, od czasu do czasu zrzucając je, tak jak powłokę cielesną – do rynsztoka uciech, których sobie nie żałuje – pozostałość po namiętności do słodyczy, która w życiu dorosłym przekształciła się w nienasycenie nią.

Trzydziestodwuletnia Iza właśnie dochodzi do bramy domu swojego kochanka, ubrana tak, że matka jej przewraca się teraz w grobie, jeśli jeszcze po dwunastu latach leżenia w nim nie zżarły jej robaki, podsumowałaby Iza, ale jej pusty łeb nie troszczy się o takie sprawy.

Niebo gwiaździste nade mną, pode mną wysokie obcasy i pieprzony bruk, w który wbijają się seksowne szpilki, niech to szlag, przeklina pod nosem Iza, kiedy wątły bucik zalicza szparę pomiędzy kocimi łbami.

Mogłaby w tym momencie mieć skojarzenie z tym, co dźwiga z mozołem na swojej szyi, a raczej, co ta szyja podtrzymuje, aby nie odpadła jej tapeta pudrowa, a głowa, główka właściwie ptasia, wymuskana, z rozdętymi wargami, nie zsunęła się w przepaść pomyślunku, który kazałby jej zatrzymać się, zanim wejdzie do bramy.

Gdy szpilkę w końcu wyciąga spomiędzy szczeliny, znów może rozejrzeć się dokoła, jak wspaniale świat jest urządzony, a ona w nim rozpięta pomiędzy żywioły – kochanka i męża, z lewa volvo się prezentuje okazale, z prawa stoi czerwone porsche, nie jej jeszcze, ale już wkrótce, dopilnuje tego, przyrzeka.

Przed nią kamienica, więzienie jeszcze jej namiętności, które stać się ma pałacem, gdy już posiądzie tego, który tam mieszka i ma władzę. I niebo, to niebo ugwieżdżone, całe w brylantach, które rozsypali dla niej wszyscy niewolnicy!

Zbiera je do torebki, jakby zrywała z drzewa jabłka, wszystkie są dla niej, podarowane przez setki Adamów, których wywodzi z raju do nadraju, arcyraju, bo potrafi go tworzyć już na ziemi, jest przekonana, niezaspokojona istota!

Nasza Iza, którą nawet moglibyśmy teraz nazwać Ewą, bo zasadniczo jej zamiary nie różnią się niczym od biblijnej kusicielki, pręży się, prostuje jeszcze ładniej niż zazwyczaj, oddycha pełną piersią, sycąc ją zapachem lata i resztką ulicznych spalin. Ale tym nie ma się co przejmować, w końcu smród spowodowany nadmiarem samochodów na kurczącym się terytorium miasta nikogo już nie dziwi. Izę-Ewę nawet zaurocza jeszcze intensywniej. Jest zwierzęciem miejskim, którego nozdrza natychmiast wychwytują dobrą markę auta po tym, jak cuchnie z rury wydechowej.

Gdy Iza odkaszlnie zaraz, aby ulżyć sobie z powodu wyraźnego obarczenia drzewa oskrzelowego smogiem i nikotyną, już będzie mijała lampę na chodniku przed kamienicą, do której się tak pali. Rzuci jeszcze okiem na widok, który zostawia za sobą, czyli ławkę, co gromadzi grupkę młodzieży spluwającą śliną i jadem wulgaryzmów, aby pozbyć się balastu wrażeń z całego dnia.

Ewa, nawet gdyby chciała, nie zatrzyma wzroku na żadnej z tych rzeczy, które widzi po drodze, bo straciłaby kontakt z tym, czego teraz pragnie, po prostu życie by jej obrzydło, a do takich myśli czuje zwyczajnie wstręt.

Jej świat wewnętrzny jest estetyczny.

Wszystko tu zostało poukładane na półkach w kostkę, aby zrobić miejsce pojawiającym się rozrośniętym emocjom. Te duże dzieci, które, nazwijmy je umownie potrzebami, domagają się coraz więcej miejsca w przyjaznych warunkach, tupią tak głośno nogami i szarpią drzwi szafy, że Iza nie ma wyjścia – musi je wpuścić i ciągle po nich sprzątać.

A jak by tak, zakładając jeszcze, że niebo gwiaździste nade mną, szpilki i bruk pode mną, nogi do szyi, nie do dupy, i dupa niczego sobie, zmienić taktykę?

Iza obraca się w stronę kamienicy, chcąc przeć do przodu, ale stoi i ruszyć się nie może, jakby sparaliżowana odkryciem, że coś się jej po tym móżdżku zaczyna kotłować, coś uwierać, ucisk jakiś wyraźnie odczuwa. Wszystko jej zaczyna wirować w dziwnym nieporządku, do którego nie przywykła.

To mógł sprawić wieczór, który obleka już całe podwórze, zawężając pole widzenia przechodniom, jej (możliwe że to prawda?) rozszerza widzenie, otwiera oczy, nie na bramę, o nie, raczej na wszystko, co bramę uosabia, to wejście magiczne, które tak ochoczo rozwiera i zamyka, wycina chwasty, kosi trawę, podcina krzewy różane, by nic nie przeszkadzało przez wejście przechodzić, przez mały tunelik w umyśle wspaniałym, żarliwie myślącym resztką możliwości, tworzącym konstelacje rozwiązań, barwny widnokrąg znaczeń, atlas niedopowiedzeń, którymi karmią się nawzajem ludzie subtelni, ogarnięci pragnieniem zrozumienia, by odczuć siebie zupełnie i totalnie pojąć.

Trudno jednak posądzać jej pustą łepetynę o tak wysublimowane wędrówki, zwłaszcza że stoi jak zaczarowana i każde pragnienie ruchu jeszcze bardziej zatrzymuje ją w miejscu.

Faktem jest jednak, który tu musimy zaakceptować, że ta wyglądająca na osóbkę prowadzącą się lżej niż waży jej zgrabna figurka, co też jest zgodne z prawdą, zatrzymała się w pewnym momencie, najmniej dla niej oczekiwanym.

I zbladła.

Dobrze, że siebie teraz nie widzi, bo najpewniej pękłaby ze śmiechu albo zemdlała, w gruncie rzeczy nie miałoby to dla niej większego znaczenia, który z tych dwóch wariantów by ją wybrał. Każdy byłby dla niej przykry, a przykrości nie znosi i unika ich odkąd opuściła rodzinny dom.

Co jednak się z nią dzieje?

Nie może odgadnąć, a i my, przyznajmy szczerze, nie bardzo to wiemy, przynajmniej na razie.

Dlatego też, puśćmy ją, niech idzie, ale już z zasianym ziarnem niepewności, mając świadomość, że pomimo pięknej powłoki czaszki (to zresztą kwestia gustu, ale niech będzie), wkradł się pod nią jakiś plugawy robak, który zaczyna toczyć jej wnętrze.

I jak to szło, jak to biegło, tak chyba, że niebo gwiaździste nade mną, a we mnie coś takiego moralnego, czy jakoś tak, jakaś moralność, to słowo kotłuje jej się po głowie, coś z tym związanego, coś dotyczącego zasad, myśli nasza Iza-Ewa, która teraz czuje, jakby się właśnie budziła, przestępując bramę kamienicy, ale i bramę swojego plugawego dotychczas umysłu.

I masz, właśnie w tym momencie, kiedy brama zostaje za nią, obcas buta, pantofelka głupiego, znów wpada pomiędzy kostki bruku. Ale przecież nie będzie się teraz roztkliwiać nad jego zepsuciem, gdy w grę wchodzi poradzenie sobie ze smrodem, jaki poczuła znacznie bliżej niż od ziemi, która ją dotychczas nosiła.

No właśnie, co tak śmierdzi?

Żadne to fekalia ani chemikalia, ale coś, co wzbudza niepokój pomiędzy bramą a drzwiami wejściowymi do kamienicy, jakby nagle wiatr przywiódł ten niedobry zapach z innej części świata niż ta, w której znajduje się nasza mężatka po przejściach.

To mąż pewnie o niej myśli, źle chyba, chciałby ją widzieć w domu, a nie w miejscu, do którego teraz podąża, myśli ona, łudząc się, że po tym intuicyjnym odkryciu zniknie źródło jej niepokoju.

Nic z tego, śmierdzi jeszcze mocniej, jeszcze potężniej kręci w nosie, aż wszystko wiruje dokoła, znajome miejsce czyniąc nieprzystępnym, a nawet nieznanym, zupełnie obcym, tak odmiennym od tego, które zna, że dopiero potężne kichnięcie sprawia, że Iza może wyprostować się i stwierdzić – już stała się kimś innym, choć w znajomej jeszcze przed chwilą okolicy, że właśnie jej skóra napięła się tak, że straciła poprzednią zupełność, otrzymując nową niepełność.

A głowa?

Cóż stało się z tą ptasią nasadką, w której wnętrzu świergot innych ptaków zagłuszał dotychczas ludzki rozsądek, myśl czystą, nieskażoną kłamstwem dzieciństwa, które stopniowo przeobraziło wyobraźnię w podłe cwaniactwo? Pękła!

Szypułka nędzna eksplodowała w jednej chwili, wysypując robaczywe wnętrze na krawężnik, o który nasza odmieniona istota o mało by się nie potknęła i nie wywinęła orła twarzą o podłoże.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: