Granice mojego języka. Esej o depresji - ebook
Granice mojego języka. Esej o depresji - ebook
Depresja kwestionuje więź między tobą a światem – nie tylko nie czujesz się tu już jak w domu, ale i rozumiesz, że nie ma czegoś takiego jak dom, jak bezpieczne miejsce. Depresja może atakować mózg i podważać znaczenie twojego życia. Jak zgnilizna.
Eva Meijer, holenderska pisarka, filozofka i artystka śpiewająca własne piosenki, przeżyła kilka poważnych epizodów depresji. Nauczyła się z nią żyć i bronić się przed nią – choć nie zawsze się to udaje. Ta książka to opowieść o depresji widzianej od środka, ale również o tym, jak jest ona postrzegana z zewnątrz, przez społeczeństwo, które oferuje chorym różne formy terapii i leki.
Terapie czasem działają, czasem nie. Jeśli nie, chory musi znaleźć siły, by przetrwać. Eva Meijer pisze, że jej pomagała sztuka, a niekiedy rzeczy bardzo drobne i proste: ruch, jazda na rowerze, spacer z psem, towarzystwo kota, widok drzew zimą.
Kategoria: | Popularnonaukowe |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-63000-55-4 |
Rozmiar pliku: | 687 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Koniec. Kanał, świat w świecie (sam w sobie), myśli, które niczym kukułcze pisklęta rozpychają się w gnieździe innych myśli, bez litości wyrzucając na ziemię zdrowe przybrane rodzeństwo, wszechobecny cień, także w świetle, prawda, złudzenie, ciężki piach w miejscu, gdzie schodzisz z plaży do morza, wciskająca się wszędzie pleśń, szum, zanikanie, szarość, która wysysa każdy kolor, aż pozostaje tylko wspomnienie barwy.
Depresja przywodzi na myśl żałobę i może przez nią zostać wywołana. Podobna jest także lękowi i strapieniu, które razem nazywają to, co się dzieje, kiedy coś tracisz, boisz się coś stracić, kiedy upadasz, kiedy już upadłaś. Ale depresja jest czymś innym, albowiem wiąże się z innym rodzajem straty – z utratą rzeczywistości. Istotne wydarzenia powodują, że inaczej widzisz świat – kiedy się zakochujesz, dostajesz świat, kiedy kogoś tracisz, tracisz świat – i mogą sprawić, że przez to poczujesz się innym człowiekiem niż przedtem. A przecież nadal jesteś częścią świata, jesteś w nim zakorzeniona nawet wtedy, gdy chwilowo go nie poznajesz. Pozostajesz sobą. Depresja kwestionuje więź między tobą a światem – nie tylko nie czujesz się tu już jak w domu, ale i rozumiesz, że nie ma czegoś takiego jak dom, jak bezpieczne miejsce. Depresja może atakować mózg i podważać znaczenie twojego życia. Jak zgnilizna. Po pierwszym epizodzie depresyjnym masz ponadprzeciętnie dużą szansę na drugi, po dwóch epizodach istnieje większe prawdopodobieństwo, że będziesz miała kolejny, niż że do tego nie dojdzie. W ten sposób depresja może się stać częścią twojego życia.
Pod koniec 2017 roku mój ukochany zarzucił mi podczas sprzeczki, że często bywam przygnębiona. Uniosłam brwi, bo nie czułam się w tamtej chwili szczególnie smutna. Melancholia, która towarzyszy mi w życiu, była obecna, ale nie bardziej niż kiedy indziej. I z całą pewnością nie byłam w depresji. Niedługo po tej kłótni czytałam książkę, której autorka, fizycznie niepełnosprawna, mówi, że nie chciałaby żyć bez owej niepełnosprawności. Zaczęłam się zastanawiać, jak to właściwie rozumieć. Długo myślałam, że moje życie nie jest warte, żeby je przeżyć, ponieważ nieszczęście tak często przeważa nad szczęściem. Nie chcę przez to powiedzieć, że nigdy nie doświadczyłam czegoś pięknego, przeciwnie, ale mój nastrój w wielu okresach życia był mocno obniżony. Nikomu tego nie życzę. Z drugiej strony perspektywa, z której patrzę na świat, jest przez to bogatsza, a ponadto wypracowałam sobie właściwy etos pracy. Żyję w swojej pracy. Czy mam przez to więcej empatii i wyobraźni, czy stałem się wrażliwsza? Tego nie wiem – może być również tak, że te zdolności są czymś pierwotnym wobec depresji, że są częścią przyczyny. W każdym razie takie wydarzenia dają mi do myślenia.
Ten esej jest zakrojonym na niewielką skalę filozoficznym badaniem nad depresją, w którym jako materiał służą mi własne doświadczenia. Ale piszę go nie po to, żeby – jak Rousseau na początku swoich Wyznań – całkowicie się otworzyć, nie kryjąc niczego. Nie chcę szkicować wiernego obrazu mojego dotychczasowego życia ani sporządzać autoportretu; używam własnego życia jako soczewki, przez którą przyglądam się strukturze i znaczeniu depresji. To tylko mała część tego, co mogłabym o sobie powiedzieć (a czyny obrócone w słowa zawsze odbiegają od wydarzeń, które stanowiły ich podstawę). Tym niemniej jednak jest to część mojego życia i coś, co mnie mocno ukształtowało.
Nie sądzę, żeby lepsze zrozumienie tego, czym jest depresja, mogło leczyć ludzi. A jednak jest ono ważne. Depresja jest czymś więcej niż problemem chemicznym – pytania, które zaprzątają człowieka depresyjnego, są pytaniami prawdziwie ludzkimi. Ponadto mają wpływ na rozmaite inne pytania filozoficzne, na przykład o relację między ciałem a umysłem, o język, o niezależność, strukturę władzy i samotność. Ten esej jest również o tym, co jest po drugiej stronie, tam gdzie są zwierzęta, drzewa, inni ludzie, sztuka – mówi o pocieszeniu, nadziei i o tym, co może nadać życiu sens.1.
Opowiastka o spłowieniu myśli
i śmierci przy stole
W moich wspomnieniach maj 1994 roku jest nadzwyczaj słoneczny i ciepły^(). Moi szkolni koledzy i koleżanki podczas przerw siedzieli na trawie, pletli wianki ze stokrotek i grali na gitarach – świat lśnił, życie było tylko i wyłącznie obietnicą. Podczas gdy oni radośnie dokazywali, ja z każdym krokiem zapadałam się coraz głębiej w jakieś niewidoczne błoto. Tak jakby za sprawą wzmożonej grawitacji ziemia mnie wciągała. Miałam czternaście lat i ten rodzaj chandry znałam już od pewnego czasu.
Pamiętam, że w dniu moich ósmych urodzin ciocia pozwoliła mi wybrać sobie prezent w sklepie z zabawkami. Wybrałam pluszowego pieska w koszyczku otoczonego szczeniętami. Uważałam, że jest rozkoszny, ale jednocześnie czułam, że nie postąpiłam właściwie, że powinnam była wybrać raczej coś bardziej odpowiedzialnego. Tamte urodziny się nie udały, ktoś się z kimś pokłócił i cały ten dzień ugiął się pod dziwnym ciężarem czegoś szarego. Zrozumiałam, że nie jest dobrze – i dziwiłam się, że inni zachowywali się tak, jakby wszystko było w porządku. To poczucie przyszło i poszło, po czym wróciło w owym maju i usunęło na bok wszystkie inne sprawy.
Po maju przyszedł czerwiec i wszystko jeszcze bardziej poszarzało, trochę tak jak w filmie rysunkowym, w którym kolory nagle zaczynają powoli skapywać z ekranu i wszystko staje się czarno-białe. Następnie w owej czarno-białej wersji gasł kontrast. Biel stawała się coraz mniej czysta, aż w końcu szarość przechodziła już tylko w szarość. Świat wokół mnie stał się innym światem, w którym nie miało już być dobrze, w którym właściwie było dużo bardziej prawdopodobne, że już nigdy dobrze nie będzie. Jednocześnie moje ciało stawało się ociężałe, a myśli krążyły wokół jednego tematu – lepiej już nie będzie. Potem przez długie lata żywiłam awersję do majów, do zapachu wiosny, zieleni i wegetacji, i nadal nie raduje mnie zapowiedź lata, nie potrafię, jak niektórzy, cieszyć się tym, co nadchodzi.
Mniej więcej w tym czasie przeczytałam po raz pierwszy Mdłości Jeana-Paula Sartre’a^(), gdzie Roquentin, główny bohater, doświadcza dokładnie tego samego poczucia niedorzeczności. Książka wydała mi się straszna. Wyglądało na to, że to, co czułam, a Sartre opisał, jest nagą prawdą, rozpaczą, którą właśnie odkrywam i która nigdy nie minie. Dla Sartre’a owa nagość prawdy nie jest czymś wyłącznie złym; jest również punktem wyjścia do wolności. Według niego jako ludzie nie jesteśmy tylko ciałami, ale również świadomościami, i aby wznieść się ponad swoje umocowanie fizyczne, musimy przez cały czas mieć przed oczyma ów bezsens i pustkę życia. Nie wolno nam ich przykrywać ideą boga, iluzją ukojenia czy gotowością do spełniania życzeń innych. Musimy pragnąć wolności i realizować się za pomocą własnych wyborów oraz brania za nie odpowiedzialności. Wówczas jednak nie wiedziałam aż tyle o wolności. Czytałam o Roquentinie, który prowadzi swoje historyczne badania w bibliotece, o jego narastającym wyobcowaniu i wynikającej z niego świadomości, że to nie od niego zależy, bo taki jest świat. Jego mdłości nie są reakcją na przypadkowe wydarzenia, ale na coraz bardziej dojmującą świadomość istnienia. Samouk, który również często pracuje w bibliotece, a także wszyscy inni ludzie, którzy wierzą w piękno i dobro, są naiwni i łatwowierni. Nie oszukujmy się, istnieje tylko to, co okropne.
Nastolatki i egzystencjaliści są świadomi pewnej prawdy, smutnej prawdy o życiu. Być może dzieci nie zamieszkują bezpiecznego świata, to wszystko dzieje się przecież naprawdę: koty wpadają pod samochody, zwierzęta są zjadane, inne dzieci (lub one same w wielu miejscach świata) doświadczają wojny – ale zwykle nie mają w sobie jeszcze owej twardości dorosłych lub nie oswoiły się z tym światem tak jak dorośli. Ich świat jest pełen magii i życia, wszystko jest jeszcze możliwe. Nastolatkom natomiast świat jawi się w całej swojej gwałtowności. Pierwsze miłości mogą nie znać granic – uczucie jest czymś, co wypływa z ciebie na wszystkie strony. Niedorzeczność życia także może objawić się z podobną siłą – jest tak, jak jest, oto prawda o życiu, a każdy, kto ot tak sobie doznaje przyjemności, żyje w ułudzie.
Myślałam, że już nigdy nie będzie lepiej, że zawsze tak będę żyła, i poczuwając się do rozmaitych win, najczęściej myślałam o śmierci. Śmierć, moja własna śmierć przybrała w owym czasie kształt, niczym cień, który zawsze mi towarzyszył. Nie miałam konkretnych planów, ale jednocześnie snułam je nieustannie. Omawiałam je z przyjaciółmi, w szkole i z rozmaitymi terapeutami. Ci ostatni sądzili, że wszystko będzie dobrze. W owym czasie chętnie nosiłam jasne ubrania, co dla kolejnych psychologów i psychiatrów, z którymi rozmawiałam, było powodem, by nie traktować mnie poważnie. Jeden z nich napisał literalnie, że wszystko powinno być dobrze, ponieważ noszę zieloną wełnianą czapkę z motylem, a nie same czarne rzeczy, a ponadto według niego jestem wszechstronnie uzdolniona. Dużo piłam, chodziłam na wagary i wykłócałam się z nauczycielami. Także śpiewałam. To trochę pomagało, pozwalało żyć z dnia na dzień. Nie miałam poczucia, że jestem chora, uważałam, że jestem zła i rzeczy, które robiłam, były ukierunkowane na zabicie tego przekonania lub odsunięcie go na bok. Wieczorami siadywałam w oknie. Ćmiąc skręty i słuchając muzyki, pisałam wiersze, piosenki i listy, które czasami paliłam. Wszystko kręciło się wokół otchłani – jest, jak jest, jestem tu sama, wszystko robię źle. I tak na okrągło.
Samobójstwo filozoficzne
i samobójstwo konkretne^()
W Micie Syzyfa Albert Camus zastanawia się, czy uświadomienie sobie, że życie jest pozbawione sensu, musi prowadzić do samobójstwa^(). Pytanie, czy musimy popełnić samobójstwo, traktuje on jako fundamentalną kwestię filozoficzną. Życie jest nieprzewidywalne, przypadkowe i niedorzeczne – my pytamy, a świat irracjonalnie milczy i nie podsuwa nam znaczenia czy sensu, którego pragniemy. Możemy na to zareagować wiarą w boga, który stworzył (bądź stworzyła) wszechświat na swoje własne podobieństwo i wpisał weń pewien porządek i cel. Albo możemy uznać, że życie jest pozbawione sensu, i je sobie odebrać, albowiem z powodu swojej bezsensowności nie jest warte, aby je przeżyć. Istnieje jednak trzecia opcja, a mianowicie akceptacja owej niedorzeczności. W świecie zdominowanym przez absurd możemy, jako ludzie, zaakceptować ów absurd i związaną z tym sprzeczność, czyli chęć walki przeciw absurdowi oraz chęć ucieczki od absurdu, co również jest absurdalne. Gdy tak uczynimy, rozwiązaniem nie będzie samobójstwo, lecz właśnie życie z maksymalnym rozmachem. Tak jak życie Don Juana, który bezsensownie, ale z pełnym przekonaniem podąża za swoimi namiętnościami jak aktor, przeżywający tysiące ludzkich wcieleń, jak twórca, który nie próbuje obdarzyć absurdu znaczeniem, lecz odzwierciedla go takim, jaki on jest.
Przypisy
Znalazłam w internecie stronę poświęconą pogodzie w przeszłości. Wynika z niej, że rok 1994 był raczej mokry, chociaż z ciepłym latem, ale nie wyjątkowo słonecznym majem. To słońce musiało mi się wziąć z powodu innych wydarzeń, które opisuję.
Sartre, Jean Paul, Mdłości, tłum. Jacek Trznadel, Warszawa 1974.
Dla niektórych ludzi „samobójstwo” nie jest właściwym słowem, albowiem zabójstwo jest zbrodnią, więc „samobójstwo” zachowuje te kryminalne konotacje. Odpowiedniejszym wyrażeniem byłoby „odebranie sobie życia”. W tej książce używam pojęcia „samobójstwo”, ponieważ tak najczęściej to nazywamy. Moim zdaniem ma ono autonomiczny sens, zmieniający się wraz z upływem lat.
Camus, Albert, Dwa eseje. Mit Syzyfa. Artysta i jego epoka, tłum. Joanna Guze. Warszawa 1991. Pisarz William Styron, o którym będę jeszcze mówiła, powiada, że Camus sam zmagał się z depresjami. Styron zastanawia się, czy śmierć Camusa w wypadku samochodowym nie była czymś w rodzaju samobójstwa, zważywszy że świadomie i dobrowolnie usiadł obok lekkomyślnego kierowcy.