Granice wyobraźni - ebook
Granice wyobraźni - ebook
Nieprzewidywalne, emocjonujące, dające do myślenia – takie właśnie są historie przedstawione na kartach antologii Granice Wyobraźni. Szesnastu autorów zaprasza Cię do świata własnej wyobraźni, gdzie prawda miesza się ze złudzeniem, dobrzy bohaterowie miewają gorsze oblicza, a rozwiązanie zagadki bywa bardzo zaskakujące.
Wyrusz na wyprawę pirackim statkiem i poznaj silną kobietę, która ma więcej ikry niż niejeden wilk morski.
Wejdź w umysł kilkuletniego chłopca, którego spotkało w lesie coś złego.
Zanurz się w złotej erze Hollywood i poznaj jej mroczną stronę.
Odważ się wejść między mury opuszczonego szpitala psychiatrycznego, by poszukać duchów.
Zatrać się w uniwersum przyszłości i losach ludzkości po „końcu świata”.
Wybierz się z grupą przyjaciół w góry i staw czoło tajemniczemu windigo.
Posłuchaj szumu pustynnego piasku, który opowie Ci historię życia i śmierci.
Siądź na kozetce u psychologa i poznaj zakamarki swojej mrocznej duszy.
Poznaj historię miłości, która kończy się bardzo… krwawo.
Popłyń w morską wyprawę statkiem, który wkrótce zaginie.
Zejdź do darłowskich podziemi, by odkryć nazistowskie tajemnice.
Odwiedź tajemniczy dom, na którego ścianach ukazują się ludzkie twarze.
Rozglądaj się uważnie, kiedy natrafisz na miejsce oznaczone symbolem Różokrzyżowców.
Krocz śladami agenta FBI, który próbuje rozwikłać zagadkę zaginięcia pewnego chłopca.
Udaj się w podróż do przeszłości i poznaj historię rodu Denhoffów.
Przetrwaj Halloween, podczas którego grasuje seryjny morderca.
Przekrocz granice wyobraźni wraz z autorami grupy literackiej Ailes.
Tylko uważaj – kiedy raz przekroczysz granice własnej wyobraźni, z pewnością będziesz chciał zrobić to ponownie.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67024-31-0 |
Rozmiar pliku: | 3,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czerwiec 1969
Mama zapakowała kanapki do jego ulubionego plecaczka. Dołożyła jabłko, butelkę soku pomarańczowego i kilka cukierków. Dennis uwielbiał podróże, które zawsze odbywał w czerwcu.
W tym roku jednak było jakoś inaczej, mama zwlekła z pozwoleniem na wyjście do lasku za domem, marudziła i złościła się na niego za to, że nie chciał jej posłuchać, a kiedy w końcu się zgodziła, skróciła zabawę.
– Pamiętaj, że masz wrócić do domu za godzinę, dobrze? – napominała go, aż w końcu kiwnął głową. Ach, co to jest godzina? Nic! Chciał się bawić znacznie dłużej, ale skoro mama powiedziała, że nie może, to musiał jej posłuchać. – Jeśli wrócisz wcześniej, to dostaniesz niespodziankę.
– Niespodziankę?! – krzyknął uszczęśliwiony. O rany, uwielbiał niespodzianki!
W obliczu takiej obietnicy nie czuł się tak bardzo pokrzywdzony, więc z radością ruszył do ogrodu, obiecując solennie, że wróci wcześniej, żeby dostać tę wymarzoną niespodziankę.
Radośnie podskakując, przeszedł przez niewielki ogródek za domem, który przytulał się do lasu tuż za płotem. Mały zagajnik stanowił dla niego plac zabaw, bo to właśnie tam odkrywał „tajemnice”, które chowały się przed nim.
Miał już jedenaście lat, więc uważał się za dorosłego chłopca i rozumiał, że mama pozwala mu się bawić w tym miejscu tylko w jego urodziny. To był drugi raz, kiedy sam mógł tam iść, z plecakiem wypełnionym kanapkami i smakołykami.
Z tyłu ogrodzenia była mała furtka, przez którą mama wypuszczała codziennie ich psa Dino, żeby ten mógł się wybiegać. On też się tam skierował, radośnie myśląc zarówno o tym, co ma dla niego mama, jak i o samej wyprawie. Kiedy znalazł się tuż za ogrodzeniem, mama krzyknęła do niego, odwrócił się więc do niej i pomachał. Potem usiadł na kamieniu, po czym wyciągnął z plecaczka butelkę soku i wypił kilka łyków.
Przyroda śpiewała radośnie wokół niego, niezrażona nadciągającym upałem. W pobliżu dostrzegł kilka motyli, które trzepotały lekkimi skrzydełkami, a dalej na drzewie jakiś ptaszek radośnie ćwierkał.
– Cześć, malutki – przywitał się Dennis, ale kiedy się odezwał, ptaszek odleciał, spłoszony tubalnym szczekaniem Dino.
Chłopiec odwrócił się w stronę ich owczarka, który stał za ogrodzeniem i wpatrywał się w niego czarnymi oczami, a potem znów zaczął szczekać, jakoś tak groźniej i nieprzyjemnie, jak wtedy, gdy na podwórko przychodzili obcy ludzie. Dennis nie chciał jednak psuć sobie zabawy, więc odszedł w stronę lasu, żeby pies nie płoszył już ptaków i innych zwierzaków, które mogłoby się kryć w wysokiej trawie lub między drzewami. Uwielbiał małe sarenki, które widział dopiero dwie, właśnie w tym miejscu.
Dzieci sarny nazywały się oseskami, tak dowiedział się ostatnio, ale nie lubił tego słowa, więc wolał mówić, że to po prostu małe sarenki. Rozejrzał się wokół, ale niczego nie widział.
Szpaler drzew naprzeciwko niego szumiał lekko, zapraszająco, a poranne słońce muskało skórę jego twarzy i ramion, aż zaczerwieniła się lekko.
Wiedział, że później będzie go piekło, ale nie przejął się tym zbytnio, bo przygoda go wzywała, a w lesie był cień. Poczuł ulgę, kiedy w końcu schował się pod gęstymi konarami.
Na ściółkę leśną padało niewiele światła i wydawało się, że powietrze stało w miejscu. Gdy przekroczył ciemną ścianę lasu, zrozumiał, że coś się zmieniło, ale nie był pewny co takiego, dlatego usiadł na powalonym drzewie, z którego miał doskonały widok na dom i prowadzącą do niego ścieżkę. Ptaki śpiewały, ale nie w lesie, tylko na jego obrzeżach, bo tu w środku było bardzo cicho.
Uniósł głowę i przyjrzał się koronie drzew, która wisiała nieruchomo. Coś trzasnęło niedaleko, ale kiedy przestraszony rozejrzał się wokół, nie dostrzegł niczego niepokojącego. Z plecaczka wyjął więc kanapkę i rozsiadł się wygodnie, obserwując biegające po suchej ściółce leśnej duże mrówki. Mama opowiedziała mu kiedyś, jak one się nazywają, ale już zapomniał. Wielki kopiec opatulił jedną z sosen i sięgał mu prawie do ramienia. Nie lubił tych owadów, bo go przerażały, takie bardzo duże mrówki, ale rodzice powiedzieli mu, że nawet takie małe stworzenia są potrzebne w lesie, dlatego odrzucił myśl o zniszczeniu ich domu.
Niewielki las zapraszał go do zabawy, a z każdego jego miejsca miał widok na dom, który lśnił w słońcu i dawał poczucie bezpieczeństwa, więc czuł się dobrze. Przez chwilę widział nawet matkę, która stała przy ogrodzeniu i machała do niego energicznie; on odpowiedział jej takim samym gestem.
Powietrze jednak wciąż było dość ciężkie i dziwnie się czuł, chociaż nie miał pojęcia, co się stało, że otoczenie wyglądało, jakby zamarło.
Mama zniknęła z pola widzenia, ale słyszał Dina który szczekał głośno i spłoszył już wszystkie ptaszki.
Szkoda, ale pomyślał, że jeśli pójdzie na drugą stronę lasku, znajdzie tam inne ptaszki, a może także i małe sarenki, zacisnął więc dłonie na szelkach plecaka i wkroczył głębiej w las. Z tyłu usłyszał trzask gałęzi, lecz kiedy się odwrócił, ujrzał wiewiórkę, która obracała w swoich małych łapkach wielką szyszkę i patrzyła na niego ciemnymi, paciorkowatymi oczami.
– Cześć, mała przyjaciółko. Co porabiasz? – zapytał, ciekawy, czy ucieknie przed nim, gdy się do niej zbliży. Postąpił dwa kroki, ale wiewiórka nie uciekła.
Pochylił się w jej stronę i wyciągnął dłoń, lecz rude zwierzątko zerwało się i schroniło na drzewie. Rozczarowany chłopiec patrzył na jego niedoszłą przyjaciółkę, która zniknęła w końcu w gęstym listowiu, wysoko nad jego głową.
W oddali znów trzasnęła gałązka, lecz tym razem nie dostrzegł żadnego zwierzątka. Coś zamajaczyło jednak w zaroślach na końcu małego zagajnika, co mocno go zaniepokoiło, ale nie wystraszyło. Przecież widywał tu małe sarenki, a więc może to było one i chowały się przed nim, żeby ich nie odnalazł. Bardzo go to rozbawiło i ze śmiechem pobiegł w tamtą stronę.
W gęstwinie jednak niczego nie było, więc rozczarowany odwrócił się, żeby już wrócić do domu, lecz wtedy za plecami usłyszał śmiech. Śmiech ten był niespodziewany i nie widział osoby, do której należał, ale niewątpliwie był to śmiech dziecka.
Chłopiec rozejrzał się wokół i kątem oka dostrzegł jakichś ruch; ktoś przebiegł niedaleko, ale wydawało mu się, że widział jasne włosy dziewczynki i niebieską sukienkę. Skrzywił się zły, że jakaś obca dziewczyna chciała tu przyjść i zburzyć jego spokój, ruszył więc na jej poszukiwanie, chociaż powinien był już wracać. Musiał jednak znaleźć intruza, który naruszył ten skrawek lasu. Jego skrawek.
Wydawało mu się, że mama go woła, ale nie był pewny, bo dźwięk był niewyraźny, i to mogło być wszystko, nawet szum wiatru albo szczekanie psa sąsiada.
Znów usłyszał śmiech i tym razem dostrzegł dziewczynkę na drugim końcu zagajnika. Jasne włosy falowały jej wokół twarzy, gdy biegła i potrząsała głową, śmiejąc się wesoło. Skrzywił się, ale poczekał, aż do niego podbiegnie. Kiedy stanęła przed nim, zauważył, że była blada, pod oczami miała cienie, a uśmiech jakiś dziwny: trochę krzywy, smutny i sztuczny. Stwierdził, że dziewczynka musi być w jego wieku, ale nie był pewny, bo zawsze trzymał się z chłopakami i trudno było mu ocenić wiek nieproszonego gościa.
– Co tu robisz? – zapytał zły i skrzyżował ramiona. Trzymał się na dystans. Czuł dziwny niepokój, kiedy spojrzał w jej niebieskie oczy. Wyglądały tak, jakby to były oczy lalki, puste i pozbawione życia. Mimo to wydała mu się radosną dziewczynką, śmiała się przecież przed chwilą.
– Bawię się. A ty co tu robisz? – odezwała się miękkim, lekko drżącym głosem, od którego poczuł dreszcze, a włosy zjeżyły mu się na karku, chociaż nie miał pojęcia, dlaczego tak na nią reagował. Była drobna, mniejsza od niego i wyglądała na nieśmiałą.
– Ten lasek należy do moich rodziców, więc nie powinnaś się tu bawić. Zawołam mamę – burknął, zły, że dziewczyna postanowiła naruszyć jego prywatność.
Do tej pory nie sądził, że ktoś mógłby tu przychodzić bez zgody jego rodziców, którzy na pewno nie pozwoliliby się jej bawić w tym miejscu. I gdzie byli jej rodzice?
W zakamarkach pamięci szukał jej twarzy, bo nie pamiętał, by ta dziewczynka mieszkała w najbliższym sąsiedztwie, ale nie mógł sobie jej przypomnieć. Na pewno nie była stąd.
– Pobaw się ze mną – szepnęła dziewczynka proszącym głosem. Zaplotła drobne dłonie przed sobą i zaczęła się lekko kołysać w oczekiwaniu na jego odpowiedź. Nie chciał się z nią bawić, ale było mu żal już odchodzić.
Obejrzał się przez ramię i w jednej chwili podjął decyzję. Między drzewami dostrzegł jasne ściany domu, więc wiedział, że znajdował się blisko i w każdej chwili mógł po prostu od niej uciec. Był jednak zazdrosny o zagajnik, więc chciał poczekać, aż ona sobie pójdzie i zostawi to miejsce w spokoju.
Dzień był cudowny, skryci pod rozłożystymi koronami drzew mogli swobodnie biegać i bawić się w każdą zabawę, jaka przyszła im do głowy.
Od czasu do czasu lekki wiaterek przesiąknięty intensywnym zapachem lasu owiewał ich twarze, gdy biegli w kierunku, który wskazała dziewczynka.
– Jak masz na imię? – zapytał chłopiec, chociaż nie chciał wiedzieć. Zrobił to z grzeczności, bo mama zawsze uczyła go, żeby był miły wobec dziewczynek.
– Charlotta. A ty?
– Dennis – odpowiedział i rozejrzał się, zdumiony miejscem, w którym nagle się znaleźli. To nie był jego las! Okręcił się w miejscu, szukając ścieżki, którą przybiegli, ale znajdowali się w całkowicie obcej części zagajnika.
Drzewa były jakieś dziwne, stare, omszałe i powykręcane, a zarośla ciemne i przerażające. Wszędzie wokół panowała cisza i zrobiło się nawet chłodniej, aż dostał gęsiej skórki. Przygryzł wargę, niepewny tego, co się właściwie stało i jak w ogóle się tutaj znaleźli.
– Gdzie jesteśmy? – zapytał, ale nie był pewny, czy to pytanie było właściwie. Charlotta uśmiechnęła się do niego wesoło i pokiwała głową. Zacisnął dłonie w pięści i doskoczył do niej, żeby ją uderzyć, ale dziewczynka umknęła mu ze śmiechem i zaczęła biec przed siebie. – Zaczekaj! – krzyknął i ruszył za nią, a wściekłość na nią rozsadzała mu żyły.
Pierwszy raz chciał uderzyć dziewczynkę, chociaż mama ciągle powtarzała mu, że nie powinien bić koleżanek. W tej chwili jednak stwierdził, że zasłużyła. Chciał wrócić do domu, ale nie wiedział, jak się wydostać z tego miejsca, więc pobiegł za Charlottą, która śmiała się i potrząsała radośnie głową.
Dennis zdenerwował się, bo była taka beztroska, w ogóle nie zwracała na niego uwagi, a on chciał wracać już do domu. Nie podobało mu się, że dziewczynka zaczęła go ignorować, jakby w ogóle go tu nie było.
– Gdzie idziesz?! – krzyknął, a Charlotta odwróciła się do niego z szeroko otwartymi oczami.
– Nie krzycz! Możemy się bawić, ale musimy być cicho – szepnęła i przyłożyła palec do ust.
– Dlaczego? – Dennis pochylił się w jej stronę, szepcząc. Rozejrzał się nerwowo po dziwnym lesie, ale wokół było cicho, zrobiło się też chłodniej.
– Bo on tu przyjdzie – szepnęła. Patrzyła na niego ze strachem i zbladła, chociaż myślał, że bardziej już nie mogła.
– Kto? – dopytywał. Poczuł, jak włosy zjeżyły mu się na karku, ale powstrzymał się przed chęcią ucieczki, bo nawet nie wiedział, gdzie był i w którą stronę mógłby pobiec.
– On. Wielki włochaty człowiek – mruknęła i szybko się odsunęła.
Włochaty człowiek?
Dennis wyobraził sobie wielkiego człowieka pokrytego paskudnymi włosami na całym ciele, aż skrzywił się brzydko, szybko odsuwając od siebie tę okropną wizję.
Dziewczynka wciąż biegła, a las zdawał się wydłużać, ciemnieć, mech zaczął porastać już nie tylko powalone drzewa, ale również te rosnące, z każdą chwilą było coraz chłodniej i pragnął już uciec z tego miejsca.
Kim był Włochaty człowiek? Dlaczego musieli na niego uważać? Charlotta nie udzieliła mu żadnych odpowiedzi, bo wciąż gdzieś biegła, a on za nią, czego miał już serdecznie dość.2. Szepty w lesie
Dennis był już zmęczony tą ciągłą gonitwą za dziwną dziewczynką.
Nie rozumiał, jak znalazł się w tej części lasu, ale wciąż nie dowiedział się, jak dotrzeć do domu, bo Charlotta nic mu nie wyjaśniła. Był taki zły na siebie o to, że nie zostawił jej w spokoju tak, jak chciał w pierwszej chwili. Teraz musiał się z nią męczyć i obawiał się, że coś złego czaiło się na nich w tym lesie, kimkolwiek był ten Włochaty Człowiek.
Charlotta zatrzymała się w końcu przed wielkim powalonym drzewem, które w całości pochłonął mech.
Chłopiec przystanął przy wielkim pniu, a dziewczynka odwróciła się do niego i uśmiechnęła.
– Chcesz pobawić się w berka? Albo w chowanego? – zapytała, lecz Dennis jakoś nie miał nastroju do zabawy.
Spojrzał w dziwnie puste oczy nowej koleżanki i poczuł, że w jakiś sposób go przyciąga, kusi go i zaprasza do zabawy, mimo że czuł wewnętrzny opór. Z tyłu głowy słyszał ostrzegawczy głos mamy, żeby nie bawił się z Charlottą, wciąż też był zły na nową koleżankę, ale kusiło go, by pobiegać po miękkim mchu i śmiać się głośno, aż do utraty tchu.
Czuł się z tym dziwnie, jakby ktoś zawiązał mu sznurek wokół brzucha i delikatnie pociągał w stronę czegoś nieznanego, kuszącego, lecz niebezpiecznego.
– No mógłbym się pobawić – odpowiedział w końcu z ociąganiem i nagle jakby wielki kamień spadł mu z piersi, chociaż do tej pory nie zdawał sobie z tego sprawy.
Zrzucił z ramion plecak i ukrył go wśród gałęzi powalonego pnia, a dziewczynka roześmiała się głośno i złapała go za rękę.
– Znam jedno fajne miejsce i często się tam bawię, ale musimy uważać, bo Włochaty Człowiek może się zdenerwować. – Znów szeptała, ale tym razem wyglądała na spokojniejszą, jakby zagrożenie nie było realne.
– Kim jest Włochaty Człowiek? – Pochylił się w jej stronę, żeby nie uronić ani słowa z tego, co miała mu do powiedzenia, lecz Charlotta pokręciła głową i przemilczała jego pytanie.
– No chodź, niedaleko jest dużo skał, za którymi możemy się chować.
Złapała go za dłoń i lekko pociągnęła w stronę ciemniejszej części lasu. Było tam tak dziwnie i ponuro, że aż przeszył go zimny dreszcz niepokoju. Kiedy wpatrzył się dokładnie w ciemność, przez chwilę miał wrażenie, że coś na nich patrzy, ale nie był pewny, czy mu się nie przywidziało.
Charlotta w końcu pociągnęła go w tamtą stronę i posłusznie za nią poszedł, chociaż kotłowały się w nim sprzeczne uczucia. Ta część lasu była gęsta, mroczniejsza i chłodniejsza, co byłoby dość miłe, gdyby nie nieprzyjemne uczucia towarzyszące mu od chwili, gdy tu przyszli.
I gdzie był jego dom? To miejsce wydało mu się kompletnie nieznajome, nie pasowało do tego, w którym zwykł się bawić. Przecież przed chwilą widział podwórko, a teraz, gdziekolwiek by się nie rozejrzał, nie dostrzegał nic, co wydawałoby mu się znajome. Ucichło nawet szczekanie psa, a wokół panowała niemal porażająca cisza.
Charlotta miała rację, uznał, kiedy dotarli w końcu na miejsce, o którym wcześniej mówiła. Przypominało mu łąkę, ale pełną kamieni i wielkich paproci, które rozmiarem znacznie go przewyższały, a w dodatku miały jakiś dziwny kolor; nie były zielone, ale bardziej jakby niebieskie. W ogóle całe to otoczenie miało niespotykane barwy i zauważył to dopiero teraz, ale nic nie powiedział, bo miał wrażenie, że tylko on to widzi; dziewczynka zdawała się ignorować wszystko wokół.
Wspięli się w końcu na jeden z kamieni i rozejrzeli po okolicy. Wszędzie panowała cisza, martwa i trochę niepokojąca, dlatego w końcu przerwał ją, bo nie mógł jej znieść.
– Bawimy się w końcu czy nie?
– Jasne. Ja liczę, ty się chowasz – zarządziła i zeskoczyła na ziemię, a potem oparła czoło o zimną powierzchnię i zaczęła liczyć.
Dennis wkurzył się, że nie ustalili żadnych zasad, ale postanowił się już schować. Nie mógł przecież przegrać. Z dziewczyną? Nigdy w życiu! Nawet tak dziwną jak Charlotta.
Schował się więc za głazem o dziwnym kształcie i czekał, aż dziewczynka skończy liczyć. W nerwowym odruchu obejrzał się za siebie, bo dobiegło go ciężkie i powolne stąpanie, trzask łamanych gałęzi i dyszenie, lecz było to tak odległe, że potrząsnął głową, uznając tylko, że mu się wydawało. W końcu te dźwięki dobiegały z oddali. Nasłuchiwał i nasłuchiwał, ale po chwili wszystko wróciło do normy i znów zapanował spokój.
Charlotta skończyła liczyć i zaczęła go szukać. Przytulił się do skały i czekał, aż go znajdzie. Cisza, jaka panowała wokół, wciąż przyprawiała go o dreszcze, przerywana była tylko chichotem dziewczynki, która krążyła niedaleko niego. Dennis widział ją ze swego miejsca i również miał ochotę zaśmiać się z tego, jak bardzo nie mogła go odnaleźć, chociaż znajdowała się tak blisko. Kręciła się wokół niego przez kilka minut, aż całkiem zniknęła mu z oczu. Odczekał trochę, ale w końcu się poddał, bo nie chciało mu się już bawić.
Zniknęła, a las stał się nagle jeszcze bardziej nieprzyjemny i opustoszały, nie licząc szumu wiatru w koronach drzew i jego przyspieszonego oddechu. Rozejrzał się wokół i zorientował się, że jest zupełnie sam i chyba zaczęło się ściemniać, mimo że gdy wychodził z domu, była godzina dziewiąta. Był pewny, że to jeszcze za wcześnie na wieczór.
– Charlotta! Gdzie jesteś? – krzyknął, gdy w końcu zdał sobie sprawę, że dziewczynka najwyraźniej uciekła. Był kompletnie sam.
Zły na nią i na siebie, ruszył w kierunku, z którego, jak mu się wydawało, przyszli, ale nie był pewny i po chwili zrozumiał, że to nie ta ścieżka, wrócił więc do miejsca, w którym widział swoją towarzyszkę ostatni raz i zlustrował otoczenie.
Był sam.
Niepokój, który upchał wcześniej gdzieś z tyłu głowy, znów się pojawił, lecz tym razem Dennis nie potrafił go pokonać. Serce waliło mu jak oszalałe, a gardło ścisnęło się boleśnie. Chciało mu się płakać, ponieważ znalazł się w tym obcym miejscu z własnej winy. Gdyby nie posłuchał tej głupiej Charlotty, pewnie byłby już w domu i cieszyłby się niespodzianką mamy.
Na pewno nie powie o tej przygodzie kolegom, którzy niewątpliwie wyśmialiby go, gdyby się dowiedzieli, że tak łatwo dał się oszukać dziewczynie.
Zacisnął dłonie w pięści i tupnął wściekle stopą, chociaż niewiele to pomogło, bo wciąż czuł się tak głupio oszukany.
Kręcił się jeszcze trochę w miejscu, aż w końcu dojrzał wydeptaną ścieżkę i ruszył nią w nadziei, że zaprowadzi go do domu. Mama na pewno da mu szlaban za złamanie obietnicy, ale przynajmniej wyjdzie z tego dziwnego miejsca i zapomni o dziewczynce.
Leśna dróżka w pewnym momencie rozszerzyła się i wbiła między gęste zarośla, ale nie widział jej końca, bo niknęła gdzieś w ciemnościach. Znów zrobiło się chłodniej, aż poczuł gęsią skórkę i pożałował, że nie miał ze sobą kurtki, ale przecież dom był niedaleko; czuł to.
Gdzieś z tyłu usłyszał śmiech dziewczynki, ale mogło mu się wydawać, bo nie przysłuchiwał się zbytnio. Nie chciał już wracać i nie miał ochoty rozmawiać z tą kłamczuchą. Pewnie wymyśliła tego Włochatego Człowieka, żeby go nastraszyć. Poczuł do siebie wstręt, że dał się na to wszystko nabrać, dlatego przyspieszył i w końcu zaczął biec, aż dotarł do jaskini ukrytej wśród gęstwiny.
Przystanął przy ciemnym wejściu i próbował dojrzeć coś w ciemności, ale dobiegł go jedynie dziwnie mdlący smród, od którego zakręciło mu się w głowie. To zdecydowanie nie był jego dom, więc odsunął się od jaskini, ale zaraz za plecami usłyszał, jak coś dużego przedziera się przez zarośla i zmierza w jego kierunku. To coś, co szło tutaj, dyszało głośno i gniewnie, a przynajmniej tak brzmiało, cokolwiek to było.
Dennis zacisnął usta, w panice rozglądając się za jakimś schronieniem, i pierwszym miejscem, które wybrał, była oczywiście ta śmierdząca jaskinia.
Na wejściu potknął się o kamień, upadł i zranił sobie dłonie, a także rozbił kolano, ale podniósł się i w ostatniej chwili schował w ciemnej wnęce tuż przy wejściu, skąd miał dobry widok. Krew sączyła mu się po nodze aż do buta i wsiąkała w skarpetkę, ale nie zwracał na to uwagi, bo nagle w wejściu ujrzał coś, co przeraziło go bardziej niż ta dziewczynka w lesie.
Niedaleko niego stał ogromny człowiek albo dwunożne zwierzę. Miał długie ręce i nogi, a z jego włochatych ramion zwisały skrawki jakichś szmat. Miał niedużą głowę, ale za to jego ciało było potężne i chłopiec nie był pewny, czy oczy go nie zwodzą. Stworzenie, które przed nim stało, dyszało ciężko; wielkie ramiona wznosiły się i opadały gwałtownie, jakby po długim biegu.
Skulił się przestraszony i próbował ukryć w cieniu wnęki, nasłuchując tego, co działo się w jaskini.
Bestia poruszyła się i przystanęła tuż przed jego kryjówką, aż Dennis zakrył dłońmi usta, żeby nie wrzasnąć ze strachu, który skuł jego serce i wszystkie członki. Siedział cicho i modlił się, by to coś go nie zauważyło, bo zdecydowanie nie wyglądało przyjaźnie. Bał się tego stwora i chciał stamtąd jak najszybciej uciec, lecz jedyne wyjście było zablokowane. Kulił się więc w sobie i czekał na dogodny moment, ale taki nie nastąpił, bo po chwili stworzenie odwróciło się w jego stronę.
Zerwał się z miejsca i skoczył między jego nogi, na co stwór wydał z siebie przeraźliwie głośny skowyt, który zmroził chłopcu krew w żyłach.
Zamarł na chwilę, ale zaraz potem wstał na nogi i mimo rozrywającego kolano bólu pomknął w stronę wyjścia. Księżyc świecił tej nocy wyjątkowo jasno, dzięki czemu dostrzegł niedaleko grupę paproci. Kolano bolało go tak bardzo, jakby ktoś wbijał w nie wielkie gwoździe, ale nie poddawał się, bo na plecach czuł gorący oddech potwora.
Wpadł do kryjówki i skulił się na ziemi, oddychając ciężko. Bolały go noga i dłonie, które obtarł wcześniej, serce galopowało z wysiłku i strachu. Zamknął oczy i marzył o tym, żeby ten koszmar się skończył, ale jak na razie na nic takiego się nie zapowiadało.
Nie miał pojęcia, jak dużo czasu spędził pod osłoną paproci, ale kiedy w końcu otworzył oczy, w całym lesie panowała przejmująca cisza. Drżał z zimna, był głodny, zmęczony i obolały, ale nie ruszył się z miejsca w obawie, że ten stwór złapie go i zrobi mu krzywdę. Obawiał się tego, ale nie chciał tu zostać, bo tęsknił za domem i rodzicami.
Wydawało mu się, że minęło wiele godzin, chociaż noc wciąż była głęboka; łzy rozpaczy zdążyły wyschnąć, ale serce nadal biło mu szybko i nierówno. Czuł się senny i zmęczony, ale nie mógł zasnąć, kiedy gdzieś tam czaił się dziwny stwór i chciał zrobić mu krzywdę.
W myślach wyzywał Charlottę za to, że przyprowadziła go do lasu i uciekła, gdy się bawili. Obiecał sobie, że następnym razem nie pozwoli się tak oszukać i już nigdy nie pójdzie do lasu sam.
Gdy tak leżał i złościł się na dziewczynkę, gdzieś w pobliżu usłyszał głośny trzask gałązki i ciężkie stąpanie, które natychmiast sprawiło, że wyostrzyły mu się zmysły, a ciało zesztywniało w oczekiwaniu.
To był pewnie ten Włochaty Człowiek, o którym mówiła Charlotta z takim przejęciem i strachem. Ta myśl go uderzyła i zrozumiał, że jego nowa koleżanka musiała go znać bardzo dobrze, skoro się bała. Dlaczego więc bawili się w tej części lasu, skoro on tu był?
Chyba nie zrobiłaby tego specjalnie?
Dyszenie ustało, ale za to usłyszał śmiech, który już znał. Charlotta. Była tu gdzieś i pewnie biegała wesoło, chociaż myślał, że już dawno poszła do domu. Poczuł ulgę, mimo że jeszcze kilka chwil wcześniej przezywał ją najgorszymi przezwiskami, jakie usłyszał w swoim krótkim życiu. Ale cierpliwie czekał; może go znajdzie i pomoże mu się stąd wydostać?
– Co tu robisz? – Pytanie padło nagle i zabrzmiało przerażająco w ciemności, aż krzyknął przestraszony.3. Krzyki w lesie
Charlotta pochylała się nad nim i śmiała się, lecz ten śmiech był jakiś inny, jakby naigrywała się z jego fatalnego położenia. To nie było śmieszne!
– Cicho, on tu jest! – warknął i podniósł się, mimo że kolano wciąż pulsowało boleśnie.
– No i co z tego? Ja się go nie boję – odpowiedziała, śmiejąc się beztrosko.
Dennis czuł, że lada moment stanie się najgorsze. Włochaty Człowiek znajdzie ich i to z winy tej głupiej dziewczynki.
– To wszystko twoja wina! Zaprowadź mnie do domu! – warknął, mimo że głos drżał mu niebezpiecznie i prawie się załamał pod wpływem łez. Nie chciał przy niej płakać, ale w tej chwili miał to gdzieś, bo najbardziej zależało mu na tym, żeby w końcu wrócić do domu.
– Ale jesteś beznadziejny – westchnęła rozczarowana i podała mu dłoń.
Chłopiec złapał ją bez zastanowienia, ale drgnął, gdy poczuł, jak bardzo zimna jest jej skóra. Mimo to zacisnął palce na jej drobnej dłoni i w końcu wstał chwiejnie. Jęknął cicho, bo noga znów zaczęła go boleć, ale skoro miał już wrócić do domu, nie obchodziło go to za bardzo.
Gdzieś po drodze zgubił plecak, ale już go nie chciał.
Dziewczynka poszła przodem, nucąc cicho jakąś dziwną melodię. Wyglądała na zadowoloną i szczęśliwą, co denerwowało Dennisa, ale szedł za nią w milczeniu, wwiercając się w jej plecy wściekłym spojrzeniem.
– Już się nie boisz Włochatego Człowieka? – zapytał w końcu. Nie wyglądało na to, by dłużej przejmowała się obecnością tego stwora.
– Nie, bo znalazł sobie już nową ofiarę – odpowiedziała. Odwróciła się i uśmiechnęła szeroko.
Chłopiec nie od razu zrozumiał, o czym mówiła Charlotta, ale dotarło do niego w końcu, że chyba chodziło o niego. Nie miał jednak pewności.
Dlaczego miałby być ofiarą tego czegoś? I skąd mogła to wiedzieć?
Dennis mimo bólu wciąż myślał o tym, co powiedziała dziewczynka. Nie podobało mu się, że zachowywała się w taki sposób, ale skoro prowadziła go do domu, to machnął na to ręką.
Ścieżka, którą szli, wreszcie się skończyła i wyprowadziła ich na tę polanę, na której bawili się w chowanego. Poczuł ulgę; chociaż do domu miał jeszcze kawałek, zmęczenie, głód i strach odeszły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Poszukał plecaka, ale nigdzie go nie znalazł, więc przestał zawracać sobie tym głowę.
– Czy ten stwór tutaj przyjdzie? – wyszeptał i zerknął przez ramię w stronę ścieżki, którą przyszli. Miał wrażenie, że coś tam zamajaczyło w ciemności, jakiś mroczny kształt, ale nie był pewny. Może wzrok płatał mu już figle? Być może. Był zmęczony i senny, więc mogło mu się przywidzieć, dlatego wzruszył ramionami, chociaż niepokój wciąż go nie opuszczał.
Wracał do domu.
I nigdy już nie zamierzał tutaj przychodzić, a jeśli kiedyś spotka Charlottę, to ją po prostu zignoruje.
Pokiwał głową, bardzo zadowolony z własnych myśli.
Charlotta zatrzymała się w końcu i spojrzała na niego jakoś tak dziwnie. Te puste oczy wprawiły go w lekki niepokój, który ignorował przez całą drogę powrotną.
– Myślę, że twoja mama na pewno będzie za tobą tęsknić – odpowiedziała w końcu, a Dennis zmarszczył brwi. Nic nie zrozumiał z tego, co powiedziała, ale jej dziwnie zadowolony głos tylko go zdenerwował.
– To gdzie jest mój dom? – Chciał jak najszybciej stąd uciec, więc ponaglał ją, żeby wskazała mu właściwą drogę.
Ten las go przerażał, Włochaty człowiek chciał zrobić mu krzywdę, a zwykła zabawa przerodziła się w potworne przeżycie. Myśl, że zaraz stąd wyjdzie, poprawiła mu humor, chociaż obecność tej dziwnej dziewczynki bardzo go drażniła i ciągle przypominała, co się stało chwilę wcześniej.
– Zostawiłaś mnie! Ten potwór mnie zaatakował – powiedział z wyrzutem i skrzyżował ramiona, miał nawet ochotę tupnąć nogami, ale obawiał się, że to byłoby już zbyt dziewczyńskie. I tak pewnie myślała o nim, że jest zwykłym mięczakiem.
Dziewczynka w odpowiedzi roześmiała się głośno i złapała go za rękę, po czym szarpnęła nagle, jakby chciała zerwać się do biegu, ale chłopiec jej na to nie pozwolił.
– Puść mnie! – Charlotta krzyknęła i szarpnęła się, ale jej nie puścił. Nie chciał już zostać sam, liczył, że zaprowadzi go do domu i o wszystkim zapomni. Pewnie mama da mu szlaban do końca życia, ale wcale mu to już nie przeszkadzało, jeśli tylko uniknie takich przygód. – On tu idzie. Nie mogę… – powiedziała i tym razem się uwolniła, odwróciła się i uciekła.
Dennis przerażony rozejrzał się wokół i dostrzegł ciemną sylwetkę, którą oświetlił księżyc.
Włochaty Człowiek stał tylko, ale jego głośne dyszenie dobiegło aż tutaj i niemal pozbawiło chłopca umiejętności racjonalnego myślenia.
Dopiero kiedy stwór ruszył w jego stronę, Dennis opamiętał się i utykając, próbował uciec od niego jak najdalej, ale był ranny w kolano, które bolało go coraz bardziej, i to znacznie spowolniło ucieczkę.
W pewnym momencie potknął się na nierównym podłożu, a upadek sprawił, że ranną nogę przeszył ból i unieruchomiła w miejscu.
Nie miał już siły biec dalej, więc czekał na to, co miało go spotkać.
Serce tłukło się boleśnie w klatce piersiowej, a oddech się rwał.
Był tak bardzo przerażony; nie wiedział przecież, co czeka go ze strony tej dziwnej istoty.
Ludzie przekazywali sobie szeptem opowieści o Wielkiej Stopie, która mieszkała w głębokich lasach, ale nikt nie mówił, że to stworzenie jest agresywne i może zrobić krzywdę człowiekowi. Charlotta słusznie się go bała.
Stworzenie dyszało ciężko i głośno stąpało, ale w końcu dotarło do niego i złapało za rękę. Dennis krzyknął wściekle, wijąc się w mocnym uścisku, lecz bestia nie puściła go.
Zamknął oczy, żeby nie widzieć tego, co będzie się działo, a kiedy bestia zaczęła się poruszać, pomyślał, że może nikt go nie zabije. Że będzie żył.
Znów wrócili do jaskini, z której nie tak dawno uciekł, i jęknął boleśnie, gdy został rzucony brutalnie na ziemię. Plecami trafił na kamień i wygiął ciało w łuk pod wpływem bólu. Uspokoił się po kilku sekundach, a w tym czasie Włochaty Człowiek krążył po jaskini i widocznie czegoś szukał.
Dennis śledził uważnie każdy jego ruch i wciąż liczył na to, że wyjdzie z tego żywy, ale wszelka nadzieja go opuściła, gdy zrozumiał, czego szukał jego porywacz.
Bestia pochyliła się i wzięła w wielką łapę kamień, potem odwróciła się w jego stronę i rzuciła nim. Ból eksplodował pod czaszką i coś ciepłego pociekło mu po głowie.
W ostatniej sekundzie świadomości pomyślał tylko, że kocha swoich rodziców i żałuje, że tak głupio poszedł do lasu za nieznajomą dziewczynką.
Gdzieś w lesie rozbrzmiał głośny śmiech Charlotty, która radośnie przemierzała noc.4. Rozpacz w lesie
Kiedy Dennis nie wracał, poczuła niepokój. Od rana atakował ją gdzieś z tyłu głowy, ale uparcie go ignorowała, ponieważ nigdy nie wierzyła w coś takiego jak przeczucie. Mimo to nie chciała puścić syna na wyprawę, którą mu przecież obiecała. Odrzuciła nieprzyjemne ukłucie i pozwoliła mu iść, lecz kiedy nie wracał do domu, a godzina jego wycieczki zmieniła się w dwie, zrozumiała, że stało się coś złego.
Postanowiła go więc poszukać, zabrała ze sobą nawet Dina, który uwielbiał chłopca i uparcie warował przy furtce prowadzącej do lasu za domem. Owczarek niemiecki kręcił się niespokojnie wokół ogrodzenia i szczekał donośnie, jakby chciał odpędzić intruza, który tam się czaił. Nie było jednak mowy o tym, by ktoś tam wszedł, bo za lasem znajdował się dom jej ojca i plac zabaw dla dzieci urządzony przez sąsiadów, tak więc była pewna, że ten mały lasek, zewsząd otoczony domami, był bezpieczny.
Serce biło jej jak szalone, gdy Dino pobiegł gdzieś przed siebie, głośno ujadając, a kiedy wrócił do niej z plecakiem jej syna, wbiegła między drzewa i zaczęła nawoływać Dennisa. Chłopca jednak nie było. Z tego miejsca, w którym się znajdowała, widziała wszystko jak na dłoni, a to oznaczało, że albo poszedł do dziadka, żeby go odwiedzić, albo do sąsiadów. Miała jednak dziwne wrażenie, że tak nie było.
Przeszukała każdy najmniejszy zakamarek, każde zarośla, ale niczego nie znalazła. W końcu poddała się i pobiegła do ojca, który szybko pozbawił ją nadziei. Dennisa nie było u niego. Zdenerwowana i wciąż jeszcze z tlącą się nadzieją poszła do sąsiadów, lecz każdy z nich zaprzeczył. Nikt nie widział chłopca, a to oznaczało najgorsze. Nie dopuszczała do siebie myśli, że zniknął, ale nie mogła przecież czekać.
Zadzwoniła na policję.
Poszukiwania rozpoczęto natychmiast. Obecność policji szybko wzbudziła zainteresowanie okolicznych sąsiadów, którzy dowiedziawszy się, co się stało, zgłosili się na ochotników w poszukiwaniach.
– Norma, co się dzieje?! – krzyknął mąż, gdy zobaczył radiowozy policyjne i masę ludzi pod domem. Pani Martin z płaczem rzuciła się w ramiona męża i zapłakała głośno, ponieważ podejrzenia, że ich syn został porwany, zostały potwierdzone przez policjantów.
Nikt oczywiście nie wskazał podejrzanych, bo póki co takich nie było, ale jedenastolatek nie mógł rozpłynąć się w powietrzu.
Przez kolejne tygodnie okolica żyła tylko tym. Dennis Martin zniknął, został uprowadzony, a mniej optymistyczni ludzie sądzili, że nawet zamordowany przez jakiegoś brutala. Nikt nie miał pojęcia, co się stało, a rodzice biednego chłopca, mimo jasnych sygnałów ze strony policji, że Dennis może być już martwy, wierzyli, że ich synek wróci do domu.