Greckie fascynacje - ebook
Greckie fascynacje - ebook
Amerykanka Georgia Nelsen zgodziła się urodzić dziecko dla greckiego milionera Nikosa Panosa. Na prośbę Nikosa jedzie na jego prywatną wyspę. Nikos od lat żyje w odosobnieniu, dlatego Georgia czuje się na wyspie jak w więzieniu. Nie jest też przyzwyczajona, by ktoś ją nieustannie kontrolował. Atmosfera robi się napięta na skutek nieustannych różnic zdań i rosnącej wzajemnej fascynacji. Oboje jednak mają świadomość, że umowa kończy się w dniu narodzin dziecka…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-3832-8 |
Rozmiar pliku: | 713 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W Atlancie był zimny lutowy dzień, ale w firmie Lyles, Laurent & Abraham na West Peachtree panowała wręcz lodowata atmosfera. Wybitny adwokat, James Laurent, z kwaśną miną bawił się okularami.
‒ Podpisała pani umowę, panno Nielsen, umowę obowiązującą w każdym kraju…
‒ Nie chodzi o umowę – wtrąciła Georgia, raczej rozdrażniona niż przestraszona chłodnym tonem prawnika.
W końcu tylko po to nosiła to dziecko, żeby się go później zrzec. Na tym polegała rola surogatki, a ona traktowała swoje zobowiązanie bardzo poważnie.
‒ W umowie nie ma mowy o miejscu narodzin, więc o konieczności wyjazdu za granicę powinnam zostać uprzedzona wcześniej.
‒ Panno Nielsen, Grecja to nie kraj Trzeciego Świata. Szpital w Atenach gwarantuje doskonałą opiekę około- i poporodową.
Rzuciła mu przeciągłe spojrzenie, a dłonie zaciśnięte na oparciach fotela rozluźniły się trochę.
‒ Jestem studentką medycyny, więc nie martwię się o opiekę medyczną, nie podoba mi się natomiast pańska protekcjonalność. Błąd w umowie to wina pańskiego klienta albo pana, bo to pan przygotowywał dokumenty dotyczące macierzyństwa zastępczego i powinien znać wszystkie ustalenia. Nic mnie nie zobowiązuje do przebycia ponad trzech tysięcy kilometrów drogą powietrzną w celu urodzenia dziecka.
‒ Chodzi o obywatelstwo, panno Nielsen. Dziecko musi przyjść na świat w Grecji.
Georgia spojrzała na dużą mapę zajmującą część jednej ze ścian w gabinecie prawnika. Mapa była stara, zapewne okaz kolekcjonerski. Georgia mogła się domyślać, że pochodzi z końca dziewiętnastego wieku, może z lat osiemdziesiątych lub dziewięćdziesiątych, bo Afrykę podzielono na kolonie państw europejskich. Grecja, kolebka zachodniej cywilizacji, znajdowała się dokładnie tam, gdzie powinna.
Tam właśnie miało przyjść na świat dziecko.
Gdyby była w lepszym nastroju, dostrzegłaby ironię tej sytuacji. Może nawet by ją to rozbawiło. Ale nie czuła się zbyt dobrze. Była zła i sfrustrowana. Od początku ciąży dbała o siebie, a specjalną uwagę zwracała na dobro dziecka. To należało do obowiązków surogatki, dlatego odżywiała się zdrowo, wysypiała, ćwiczyła i zredukowała stres do minimum, co studentce medycyny nie zawsze przychodziło łatwo. Potrafiła jednak ustawić sobie priorytet. Ale wyjazd do Grecji? To nie leżało w jej zamiarach.
‒ O szczegółach pomówimy później – powiedział prawnik. – Pan Panos przyśle po panią prywatny odrzutowiec, podróż odbędzie się więc w luksusowych warunkach i z pewnością nie będzie uciążliwa. Ma pani zagwarantowaną obsługę i doskonały wypoczynek…
‒ Trzeci trymestr jeszcze się nawet nie zaczął. Te plany są przedwczesne…
‒ Pan Panos nie chce zaszkodzić pani i dziecku, a specjaliści odradzają tak długie podróże w trzecim trymestrze.
‒ Owszem, kiedy ciąża jest zagrożona, ale to mnie nie dotyczy.
‒ Ciąża pochodzi z zapłodnienia in vitro.
‒ Nie było żadnych komplikacji.
‒ Jednak mój klient woli, żeby wszystko odbyło się w ten sposób.
Ugryzła się w język, żeby nie powiedzieć czegoś, czego by później żałowała. Rozumiała, że Nikos Panos martwi się o swojego syna, a jej obawy i potrzeby schodzą na drugi plan. Była tylko użytecznym naczyniem, niczym więcej. I tak będzie do chwili, kiedy urodzi zdrowe dziecko i przekaże je kochającemu ojcu. Za to jej płacono. Nigdy nie marzyła o macierzyństwie. Chciała zostać lekarzem i konsekwentnie do tego dążyła.
Przez dłuższą chwilę w gabinecie panowało milczenie, w końcu przemówił prawnik.
‒ Proponuję wylot w najbliższy piątek. Zakładam, że zdąży się pani przygotować.
Śmieszne. Nie mogła wyjechać tak szybko.
‒ Studiuję.
‒ Wiem, że zaliczyła już pani zajęcia kliniczne. A uczyć się do egzaminu lekarskiego może pani równie dobrze w Grecji.
‒ Nie mogę zostawić siostry samej na trzy i pół miesiąca.
‒ Siostra ma dwadzieścia sześć lat i mieszka w Karolinie Północnej.
‒ Owszem, kończy Duke, ale jest ode mnie uzależniona finansowo i emocjonalnie. Jestem jej jedyną żyjącą krewną. – Georgia wytrzymała jego spojrzenie. – Jedyną. Jeżeli pański klient chce być przy narodzinach syna, niech przyjedzie do Atlanty. Jeżeli nie, dziecko przywiezie mu pielęgniarka.
‒ Pan Panos nie może podróżować.
Georgia wstała i zaczerpnęła tchu. Nie zamierzała się angażować, a umowa to umowa.
‒ To mnie nie interesuje. Moje zobowiązania wygasają wraz z urodzeniem dziecka. Nie zapłacono mi za opiekę nad nim i zamierzam się pozbyć tego obciążenia jak najszybciej.
Prawnik przymknął oczy i potarł punkt między krzaczastymi brwiami. Przez chwilę w pokoju słychać było tylko tykanie zegara. W końcu utkwił w swojej rozmówczyni stanowcze spojrzenie.
‒ Ile mamy pani zapłacić za gotowość wyjazdu w piątek? Proszę tylko nie mówić, że nie słuchałem. Każdy ma swoją cenę. Pani też. Dlatego zgodziła się pani zostać dawczynią jajeczka i matką zastępczą. Bo wynagrodzenie okazało się satysfakcjonujące. Nie ma co się sprzeczać o szczegóły. Proszę podać cenę, a dopilnuję, by pieniądze trafiły na pani konto jutro rano.
Georgia patrzyła na starszego pana, starannie skrywając niepokój i frustrację pod maską pogody. Jasne, pieniądze były istotne, ale nie to ją martwiło. Chyba jednak przeceniła swoje możliwości emocjonalne. Podjęła się macierzyństwa zastępczego, ale zapanowanie nad uczuciami okazało się niezwykle trudne. Nie mogła się już wycofać; umowa była wiążąca. Dziecko nie należało do niej, choć nosiła je pod sercem i czuła każde jego poruszenie. Nie mogła jednak zapominać, że to synek Nikosa Panosa.
Postara się jakoś przez to wszystko przebrnąć, bo nie było innego wyjścia. Urodzi dziecko, wymaże ten rok z pamięci i już nigdy nie będzie do tego wracać. To jedyny sposób na sprostanie wyzwaniu. Na szczęście miała już praktykę w radzeniu sobie z przeciwnościami. Kłopoty potrafią nieźle zahartować.
‒ Proszę podać kwotę – powtórzył prawnik.
‒ Nie chodzi o pieniądze…
‒ Pieniądze pozwolą zapłacić rachunki i zaopatrzyć siostrę. Jak rozumiem, ona też zamierza studiować medycynę. Proszę skorzystać z propozycji choćby po to, żeby już nigdy nie musiała pani robić czegoś podobnego.
To ostatnie trafiło jej do przekonania. Spojrzała mu w oczy i tak mocno zacisnęła pięści, że paznokcie wbiły się w ciało.
Miał rację. Już nigdy nie zrobi czegoś podobnego. To łamało jej serce, ale przeżyła już gorsze rzeczy. Zresztą nie odda dziecka wrogowi, tylko stęsknionemu ojcu.
Odetchnęła głęboko i podała kwotę, która z dużym zapasem pokryje koszt studiów medycznych Savannah i jej bieżące wydatki. Spodziewała się, że wysokość żądania zaszokuje prawnika. Ale on nawet nie mrugnął, tylko zaczął coś pisać na arkuszu papieru z firmowym nadrukiem.
‒ Załącznik – wyjaśnił, podsuwając jej arkusz. – Proszę tu podpisać, a tu wstawić datę.
Zrobiła, jak prosił, zaskoczona, że zgodził się tak łatwo na tę astronomiczną kwotę. Widocznie był przygotowany na więcej. Najwyraźniej mogła żądać milionów i niepotrzebnie uniosła się dumą.
‒ Tym samym zgodziła się pani na wyjazd w piątek. Spędzi pani ostatni trymestr ciąży w Grecji, w willi Nikosa Panosa na wyspie Kamari. To niedaleko Aten. Po porodzie zostanie pani odwieziona do Atlanty środkiem transportu wybranym zgodnie z pani życzeniem, w każdym wypadku pierwszą klasą. Jakieś pytania?
‒ Pieniądze zostaną przelane na moje konto już jutro rano?
Podał jej długopis.
‒ O dziewiątej. – Pogodnie uśmiechnięty patrzył, jak składa podpis. – Cieszę się, że udało nam się dojść do porozumienia.
Georgia wstała. Nie czuła się w tej sytuacji komfortowo, ale zbyt daleko już zabrnęła.
‒ Cóż, wszystko ma swoją cenę. Do widzenia panu.
‒ Życzę miłego pobytu w Grecji, panno Nielsen.ROZDZIAŁ DRUGI
Podróż z Atlanty trwała prawie trzynaście godzin. Georgia miała mnóstwo czasu na sen i naukę, a kiedy znużyło ją rozwiązywanie testów, obejrzała dwa filmy. To pomogło zająć umysł i oderwać myśli od pożegnania z Savannah, która rozpaczliwie błagała siostrę, by nie wyjeżdżała. Na zmianę płakała albo gniewnie wypytywała, co właściwie Georgia wie o greckim potentacie. Argumentowała, że może być niebezpieczny, a w razie potrzeby nikt jej nie pomoże. W tym akurat mogła mieć rację.
Owszem, szukała informacji na temat Nikosa Panosa, ale dowiedziała się tylko tyle, że był greckim milionerem i zrobił majątek w młodym wieku. Pieniądze za swoją usługę dostała za pośrednictwem prawnika.
Dotknęła brzucha, już z dosyć widoczną ciążą. Skóra była ciepła i wrażliwa i, pomimo że usiłowała o tym nie myśleć, nie potrafiła zapomnieć o rozwijającym się w niej życiu. To już nie było anonimowe dziecko, ale chłopiec. W jej rodzinie nie było chłopców, tylko dziewczynki. Trzy siostry. Próbowała sobie wyobrazić, jak by to było wychowywać małego chłopca. Ale to się nigdy nie zdarzy.
Kiedy samolot zaczął się zniżać ku bezkresnemu błękitowi morza, dziecko kopnęło, jakby poczuło, że jest już prawie w domu. Georgia wstrzymała oddech i starała się opanować panikę. Da sobie radę. Dziecko nie należy do niej. To tylko płatna usługa. Jednak wszystkie te butne zapewnienia nie zmyły fali smutku i żalu zalewającej jej serce.
Jeszcze tylko trzy i pół miesiąca. Za trzy i pół miesiąca uwolni się od tej fatalnej sytuacji, w którą się sama wplątała.
Trzy i pół miesiąca, powiedział sobie Nikos Panos, wpatrzony w nadlatujący odrzutowiec. Przez silny wiatr, raczej niezwykły o tej porze roku na Cykladach, lądowanie było utrudnione. Teraz jednak samolot już stał, a w otwartych drzwiach pojawiła się dwudziestoczteroletnia Georgia Nielsen.
Wydawała się bardzo szczupła i bardzo jasna w brzoskwiniowej tunice, ciemnoszarych rajstopach i butach na wysokim obcasie, sięgających za kolano. Te obcasy go zaskoczyły. W ogóle jej ubranie stanowczo za bardzo podkreślało urodę. Nie tego oczekiwał.
Kiedy tak stała na szczycie schodków, a wiatr igrał z jej złocistymi włosami, była tak podobna do Elsy, że serce ścisnęło mu się boleśnie.
Chciał surogatki podobnej do Elsy. Ale nie jej kopii.
Czyżby popełnił błąd? Tylko szaleniec zjeździłby świat w poszukiwaniu kobiety bliźniaczo podobnej do zmarłej żony i sprowadził ją na Kamari.
Tymczasem dziewczyna chyba go zauważyła, bo wyprostowała się, odgarnęła z twarzy złocistą grzywę i pospiesznie zeszła po schodkach, poruszając się zdecydowanie i celowo.
Zupełnie inaczej niż Elsa, pomyślał, ruszając jej na spotkanie. Jego zmarła żona była spokojna i elegancka, nawet odrobinę nieśmiała, a tę długonogą blondynkę chyba niełatwo byłoby onieśmielić.
‒ Proszę uważać! – zawołał.
Podniosła głowę i spojrzała na niego, marszcząc brwi.
‒ Na co? – odrzuciła buńczucznie, z cieniem poirytowania.
Z daleka zwracała uwagę, z bliska była oszałamiająco piękna. Być może ładniejsza od Elsy. Znów pomyślał, że ściągając ją tutaj, kiedy do urodzenia dziecka było jeszcze tak dużo czasu, popełnił błąd. Jego stosunki z Elsą nigdy nie były łatwe, a jej bezsensowna śmierć wpędzała go w poczucie winy. Miał nadzieję, że dziecko to zmieni, a ojcostwo pozwoli mu dalej żyć, czuć i kochać.
‒ Mogła się pani potknąć i przewrócić – wyjaśnił krótko.
Szorstki ton zabrzmiał nieprzyjemnie nawet w jego własnych uszach. Na Kamari odzywał się rzadko, nawet do swoich pracowników. Znali swoje obowiązki i wykonywali je bez zbędnych słów.
Jedna wypielęgnowana brew podjechała wyżej, a on został obrzucony długim, oceniającym spojrzeniem.
‒ Nic takiego mi nie grozi. Mam doskonałe poczucie równowagi. Chciałam być gimnastyczką, ale za bardzo urosłam. – Wyciągnęła do niego rękę. – Ale doceniam pańską troskę, panie Panos.
Zbyt długo czekał z uściśnięciem jej dłoni, co nie było grzeczne. Nigdy przesadnie nie dbał o maniery, teraz zupełnie z tej dbałości zrezygnował. W ogóle o nic nie dbał, tylko jako ostatni z rodu nie mógł dopuścić, by nazwisko umarło razem z nim. Ród potrzebował dziedzica, bo jego historia sięgała setek lat wstecz. Rodzina nie powinna płacić za jego błędy.
W dziecku, które nosiła Georgia, pokładał całą nadzieję na przyszłość.
Uścisnął jej ciepłą dłoń i przestawił się.
‒ Nikos.
Potem odwrócił się, odsłaniając widok na prawą stronę twarzy. Niech zobaczy, kim jest. A właściwe czym. Bestią z Kamari.
Znów odwrócił głowę i spojrzał jej w oczy. Stała prosto, nie okazując ani cienia lęku, wstrętu czy zaskoczenia. Szeroko otwarte niebieskie oczy z połyskliwymi szarymi plamkami patrzyły na niego śmiało.
‒ Georgia – powiedziała i lekko uścisnęła jego dłoń.
Pomimo długiego lotu, pomimo ciąży, a może właśnie dzięki niej, wyglądała nadzwyczaj świeżo i zdrowo, wręcz promiennie, i przywodziła na myśl świeże owoce, właśnie brzoskwinie z Georgii. Imię doskonale do niej pasowało.
Nikos, który przez ostatnie pięć lat nie chciał niczego od nikogo, poczuł ukłucie zaciekawienia i tępy ból pożądania. Nie czuł niczego od tak dawna, że aż sam się zdziwił. Czy powodem było jej podobieństwo do Elsy, czy też fakt, że jego blizny zdawały się nie robić na niej wrażenia?
Kiedy poczuł jej ciepło, coś się w nim otworzyło i zaczął się zastanawiać, jak smakowałaby jej skóra, gdyby jej dotknął wargami…
I tak po prostu po latach letargu znów zapragnął kobiety. Ale to pragnienie nie miało szansy na realizację, więc bezlitośnie je powstrzymał. Ta kobieta nie była jego żoną, a jej zdrowie było kluczowe dla zdrowia jego syna. Dlatego zaopiekuje się nią jak najlepiej. Poza tym nic ich nie łączy. To tylko wynajęta macica.
Tylko tyle, powtórzył w myślach, pakując bagaże Georgii do land rovera z tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego pierwszego roku. Najlepszy wybór na wąskie, kręte, często nierówne drogi Kamari. A latem można było zdjąć brezentowy dach, zakładany zimą.
Ruszył do samochodu, ale przypomniał sobie o śmiesznym obuwiu gościa.
‒ Te buty są nieodpowiednie na tutejsze warunki – stwierdził krótko.
Obdarzyła go kolejnym długim spojrzeniem i wzruszyła ramionami.
‒ Będę pamiętać.
Ruszyła do samochodu lekko i z gracją, a jej złociste włosy lśniły w słońcu i tańczyły na wietrze. I znów pomyślał, że bardzo różni się od Elsy.
W przypadku Elsy nie mogło być mowy o lśnieniu i tańcu. Może tylko raz. Raz widział ją szczęśliwą… jeszcze zanim wzięli ślub. Zanim zaczęła żałować, że go kiedykolwiek poznała.
Nie chciał o tym myśleć. Dziecko pozwoli mu rozpocząć nowe życie. Jeżeli będzie dobrym ojcem, może w końcu zyska spokój. A może było już za późno?
Spojrzał na Georgię. Pod drzwi dżipa podstawiono schodek, ale jego widok chyba ją rozbawił, bo kiedy płynnie wsunęła się na siedzenie pasażera, na jej wargach igrał tajemniczy uśmieszek.
Nie rozumiał tego uśmieszku ani bezczelnej pewności siebie. Odbierał je jako wyzwanie i nie był pewny, czy mu się to podoba. Na szczęście potrafił utrzymać temperament na wodzy. Puls mu wprawdzie przyspieszył, ale wszystko było pod kontrolą. Kiedyś jego napady wściekłości były legendarne, teraz był starszy i spokojniejszy. Choć nigdy nie stracił opanowania przy Elsie, to i tak zachowywała się przy nim nerwowo.
Ale nie chciał teraz o niej myśleć . Nie chciał, by znów prześladowała go przeszłość. Dlatego wynajął dawczynię jajeczka i surogatkę. Próbował zostawić przeszłość za sobą i żyć dalej.
Siadając za kółkiem, zerknął na Georgię. Zapinała pas, a bujne jasne sploty spływały jej na plecy jak połyskliwa kaskada. Piękne włosy. Dłuższe niż miała Elsa.
Fakt, że tak bardzo mu się spodobała, zbijał go z tropu. Przecież wcale tego nie chciał. Była tu tylko jako surogatka. Ale jego ciało nadal reagowało po swojemu. Był jak głodny tygrys, uciekinier z klatki. I wcale mu się to nie podobało. Nie lubił być sprawdzany, nie chciał przypomnień o ciemnych stronach swojej natury. Dopóki nie poślubił Elsy, nie zdawał sobie sprawy, że jest taki trudny. Nie wiedział o tym, dopóki nie zaczęła się przed nim ukrywać.
Gdyby lepiej znał samego siebie, nigdy by się nie ożenił. Gdyby mógł przypuścić, że zniszczy swoją piękną żonę, pozostałby kawalerem. A jednak pragnął dzieci i bardzo chciał stworzyć rodzinę.
Kątem oka zauważył, że Georgia krzyżuje nogi. Tunika podjechała wyżej, but sięgał do kolana. Osłonięte szarymi rajstopami uda były smukłe i kształtne.
‒ Przed nami kwadrans jazdy – oznajmił.
Zapalając silnik, starał się przegnać dręczące myśli i pragnienia, przez które jego ciało płonęło żywym ogniem.
‒ Jak daleko jest do miasteczka? – spytała.
Podążył wzrokiem za jej gestem i dopiero teraz zauważył lekką wypukłość brzucha. Z pewnością była w ciąży, choć krój kaszmirowej tuniki dobrze to maskował.
Jego dziecko. Jego syn. Na chwilę zabrakło mu tchu. Więc jednak marzenia się spełniają. Udało mu się stworzyć nowe życie.
‒ Chciałbyś go dotknąć? – spytała.
Zerknął na jej twarz. Lekko uśmiechnięta, patrzyła mu prosto w oczy.
‒ Wierci się – dodała. – Chyba chce się przywitać.
Przeniósł wzrok na jej dłonie spoczywające spokojnie po bokach, a potem znów na brzuch.
‒ Nie za wcześnie na dotykanie?
‒ Już nie.
Wpatrywał się w brzuch miotany sprzecznymi uczuciami. Chciał poczuć, jak jego synek kopie, ale bał się tego dotyku, bo nie chciał poczuć napięcia i ciepła skóry. Nagle przestała być wynajętą macicą, a stała się zachwycającą młodą kobietą, noszącą pod sercem jego dziecko.
‒ Nie teraz – odparł, ruszając.
Zajął się jazdą, zmianą biegów, patrzeniem na drogę. Jednak każdy oddech bolał, a w głowie kołatały się niespokojne myśli. Po co sprowadził tutaj tę kobietę? Jakim cudem uznał to za dobry pomysł?
‒ To dobrze, że się rusza i jest zdrowy – powiedział chropawo.
‒ Jest w doskonałej formie. Dostałeś wyniki badań?
‒ Tak.
Nie miał ochoty rozmawiać o dziecku ani o niczym innym. Jego gość spędzi tu trzeci trymestr ciąży, ale nie zamierzał się zaprzyjaźniać. I na pewno nic się między nimi nie wydarzy. Zadba, żeby była bezpieczna, ale poza tym nie chce mieć z nią do czynienia. Im szybciej to zrozumie, tym lepiej.
Powtórzyła pytanie o miasteczko, a on zmienił bieg i przyspieszył.
‒ Nie ma tu miasteczka. To prywatna wyspa – odparł.
Spojrzała na niego, zaskoczona.
‒ Twoja?
‒ Moja – potwierdził.
‒ A dom? Jak wygląda?
‒ Stoi blisko wody, co jest przyjemne latem.
‒ A zimą?
‒ To stary dom. Bardzo prosty. Ale mnie odpowiada.
Popatrzyła na niego ciekawie.
‒ Pan Laurent określił go jako willę. To pomyłka?
‒ W Grecji każdy wiejski dom nazywają willą, nie pomylił się więc, ale ja nie używam tego słowa. To po prostu dom.
Otworzyła usta, żeby zadać kolejne pytanie, ale przerwał jej krótko i twardo.
‒ Wybacz, ale raczej nie jestem rozmowny.
Gdyby nie dręczące obawy, wybuchnęłaby śmiechem. Doprawdy, specyficzny sposób na wywinięcie się od pytań.
Zerknęła na rzeźbione rysy i czarne łuki brwi nad ciemnymi oczami. Już sam wygląd tego dziwnego mężczyzny był głęboko niepokojący. Nie miał absolutnie nic wspólnego z jej wyobrażeniami. Nie było w nim cienia miękkości. Wysoki, o szerokiej piersi i długich nogach, miał gęste czarne włosy, przenikliwe spojrzenie i ciekawe rysy, przynajmniej po jednej stronie twarzy. Druga, od skroni do kości policzkowej była jedną wielką blizną, wyraźną, ale nie groteskową. Musiała powstać wskutek oparzenia, a proces leczenia z pewnością był bardzo bolesny. Gdyby nie te blizny i szorstkość, mógłby być bohaterem fantazji nastolatek.
Pan Laurent uprzedził ją, że jego klient ma wychowywać syna samotnie. Ale chyba nie tutaj? Na tej jałowej, wulkanicznej wyspie, pośrodku morza?
‒ Gdzie będziesz mieszkał, kiedy urodzi się dziecko? – zapytała.
‒ Tutaj – odparł, marszcząc ciemne brwi. – To mój dom.
Wstrzymując oddech, patrzyła na wąską drogę, jedną stroną przyklejoną do zbocza góry. Jeden pas, ledwo utwardzony, wijący się po stoku. Chętnie widziałaby tu barierki ochronne. A najchętniej znów znalazłaby się w Atlancie. Coraz bardziej żałowała swojej decyzji.
Spróbowała uspokoić nerwy ćwiczeniami oddechowymi. Powolny wdech i jeszcze dłuższy wydech. Dlaczego się na to zdecydowała? Dlaczego znalazła się tutaj? Odpowiedź była łatwa. Zrobiła to dla pieniędzy. Chwilami myśl o poważnej kwocie, która zasiliła jej konto, pomagała zapanować nad zalewającymi ją emocjami, ale tym razem chyba się nie uda.
Może z powodu długiego lotu, a może po prostu z nadmiaru emocji, nagle ogarnęła ją niepowstrzymana fala mdłości.
‒ Stań! – krzyknęła. – Będę wymiotować.