Grób matki - ebook
Grób matki - ebook
Trzeci tom bestsellerowej serii z niepokorną detektywką w roli głównej!
Dwóch chłopców odkrywa ludzkie szczątki zakopane niedaleko parkingu dla przyczep kempingowych. Na miejsce zdarzenia przybywa detektywka Josie Quinn. Jako dziecko nierzadko bawiła się w tej okolicy, gdy uciekała przed swoją agresywną matką. Przeszłość Quinn zderza się z teraźniejszością, kiedy okazuje się, że to kości nastoletniej wychowanki domu zastępczego zamordowanej trzydzieści lat temu. Dziewczyna nazywała się Belinda Rose – tak samo jak niewidziana od lat matka Josie…
Gdy policjantka jest już blisko rozwiązania sprawy tajemniczej śmierci, zostaje odnalezione kolejne ciało. Nagle staje się jasne, że ktoś bliski Josie nie cofnie się przed niczym, by zniszczyć jej życie i na zawsze pogrzebać prawdę. Czy detektywce uda się powstrzymać zabójcę, zanim następna osoba zostanie zamordowana? Czy rozwiązując zagadkę ze swojej przeszłości, zdoła odzyskać spokój w obecnym życiu?
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-271-6418-6 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Podłożyła ogień w pokoju dzieci. Jej usta wykrzywiły się w uśmiechu, gdy bursztynowe płomienie lizały ściany i rozprzestrzeniały się w pomieszczeniu, trawiąc perfekcyjnie dobrane meble i dywan, na którym spędziła tyle godzin, szorując niewidzialne plamy. Delikatny baldachim łóżeczka, z takim trudem układany przez nią każdego dnia, uniósł się z szelestem, który wywołał u niej uczucie satysfakcji. „Nie budź dzieci. Nie wchodź tam, dopóki nie wstaną. Nie. Nie. Nie”. To ją nauczy.
Gdy powietrze zgęstniało i zaczęło palić jej nos i gardło, wycofała się z pokoju. Wąsy czarnego, gęstego dymu ślizgały się po brzegach drzwi, pełzały po suficie i wyganiały ją na korytarz. Przedramieniem zasłoniła usta podczas biegu. Wkrótce płomienie szalały w całym domu, niszcząc wszystkie wymyślne rzeczy, które należały do tej złośliwej, snobistycznej suki. Zapowiadało się cudownie.
Uciekła na dół, zatrzymując się tylko po to, aby przyłożyć zapałkę do ciężkich zasłon i falban, które zdobiły każde okno w salonie oraz jadalni. Jednak posmak ognia w gardle stał się nie do zniesienia. Skierowała się do kuchni. Zamierzała wyjść tylnymi drzwiami, zanim zostanie złapana. Po tym, jak oskarżyli ją o kradzież, zabronili jej kiedykolwiek pokazywać się w ich domu.
Znajdowała się w połowie drogi, kiedy nagle dostrzegła w salonie coś, co sprawiło, że się zatrzymała. Przeszedł ją dreszcz podniecenia. To było coś znacznie bardziej destrukcyjnego niż ogień. Odkryła sposób, by ostatecznie pokonać tę sukę. Na jej twarzy pojawił się jeszcze szerszy uśmiech, gdy wbiegła do pokoju dziecięcego z wyciągniętymi rękami.ROZDZIAŁ 1
TERAZ
Sześciomiesięczny Harris Quinn zachichotał w swoim krzesełku, gdy mały plastikowy pojemnik z purée z zielonego groszku uderzył z plaśnięciem o podłogę w kuchni, pokrywając trampki Josie szarozieloną papką. Zaskoczona kobieta rzuciła okiem na usmarowaną jedzeniem buzię niemowlaka i też się roześmiała. Nie można było się na niego złościć. Oderwała papierowy ręcznik ze stojaka nad zlewem i pochyliła się, żeby posprzątać bałagan z podłogi.
– Błąd nowicjusza – mruknęła w stronę Harrisa, który z zachwytem uderzał dłońmi o tacę.
Zrzucanie przedmiotów na podłogę i obserwowanie, jak Josie je podnosi, było ostatnio jego ulubioną zabawą.
Wyrzuciła papierowe ręczniki do śmieci i odwróciła się, aby zobaczyć, jak chłopczyk przyciska do oczu pięści całe pokryte zielonym groszkiem. Spojrzała na zegar na kuchence mikrofalowej Misty.
– Czas na drzemkę, mały człowieku – powiedziała.
Rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu innych śladów jedzenia na ścianach lub podłodze nieskazitelnego domu Misty Derossi. Kobieta nieczęsto prosiła Josie o opiekę nad synem, tylko co jakiś czas, kiedy babcia Harrisa była niedostępna. Josie zwykle nie mogła się doczekać tych rzadkich wizyt, dlatego nie chciała narażać na szwank swojej reputacji zaufanej opiekunki, zostawiając w domu bałagan.
Chwyciła szmatkę leżącą przy zlewie i wyczyściła nią twarz i rączki chłopczyka, który zaczął się wić i zawodzić w ramach protestu.
– Gotowe – oznajmiła, odpinając pasy wysokiego krzesełka i wyjmując z niego niemowlaka. Zdziwiło ją to, jak bardzo urósł w ostatnim czasie.
Wciąż miała w pamięci, jak po raz pierwszy przytuliła go do piersi po tym, jak został wyciągnięty ze śmiertelnie zimnych prądów rzeki Susquehanna. Miał wtedy zaledwie kilka dni. Był drobny i wątły, no i miał szczęście, że przeżył. Dziś sprawiał wrażenie krzepkiego i pulchnego, jego blond loki gęstniały z każdym dniem, a charakter stawał się coraz bardziej wyrazisty.
Teraz, kiedy Harris nieco podrósł, Josie uwielbiała go łaskotać, patrzeć, jak rozsmarowuje sobie jedzenie na zaróżowionych policzkach, myć go, a potem zasypiać wraz z nim w bujanym fotelu, który kupiła dla Misty. Był to jeden z niewielu nowoczesnych mebli w tym domu i kompletnie nie pasował do salonu, który wyglądał, jakby został wyjęty ze stron magazynu poświęconego wiktoriańskim domom.
Dziecko oparło głowę na ramieniu Josie, która usiadła w fotelu, delikatnie kołysząc się w przód i w tył. Z płóciennej kieszeni z boku krzesła wyjęła jeden ze smoczków. Następnie przesunęła Harrisa trochę niżej, tak że jego policzek spoczywał teraz na jej klatce piersiowej. Gładziła jego włosy do czasu, aż zapadł w głęboki sen. „Nic nie może równać się z tym uczuciem”, pomyślała, również zasypiając.
Nagle ciszę przerwał cyfrowy dźwięk jej telefonu komórkowego. Oczy Josie otworzyły się, czujne i poszukujące. Dźwięk był stłumiony i dochodził z drugiego końca pokoju, gdzie przewieszona przez oparcie kanapy wisiała jej kurtka. Jeśli to coś ważnego, ten ktoś na pewno zadzwoni jeszcze raz. Spojrzała w dół na Harrisa i z ulgą stwierdziła, że nadal spał spokojnie. Przy krawędzi jego ust zwisał smoczek, który lada moment mógł spaść. Kałuża śliny uformowała się na jej t-shircie tuż przy buzi chłopczyka. Josie uśmiechnęła się, przesuwając dłonią w górę i w dół po jego plecach i kołysząc się lekko w fotelu. Telefon przestał dzwonić, a ona ponownie zamknęła oczy. Jeśli to jakiś nagły wypadek, porucznik Noah Fraley i detektyw Gretchen Palmer wiedzą, gdzie ją znaleźć.
Na powrót ogarnęła ją senność, gdy jej telefon znowu zadzwonił. Tym razem Harris się poruszył. Josie włożyła mu smoczek do ust tak szybko, jak tylko zdołała, a on przez chwilę ssał go głośno, po czym zmarszczył brwi, najprawdopodobniej przygotowując się na coś, czym – jak podejrzewała – miał być głośny płacz. Wstrzymała oddech w oczekiwaniu na najgorsze, jednak po chwili rysy twarzy chłopca wygładziły się, a on sam tylko westchnął lekko. Kobieta zaklęła cicho, wiedząc, że nie ma mowy, aby udało jej się sięgnąć kurtkę, jednocześnie nie budząc niemowlaka. Nie żeby to miało znaczenie – chwilę później usłyszała otwierające się i zamykające drzwi frontowe i w domu rozległ się głos Misty:
– Już jestem!
Harris znów drgnął, mrużąc oczy i przyciskając twarz do klatki piersiowej Josie, gdy z korytarza ponownie dobiegło wołanie Misty.
– Josie, jesteś w salonie?
Chłopczyk podniósł głowę i zaczerwienionymi od snu oczami rozejrzał się po pokoju w poszukiwaniu matki. Misty stanęła w drzwiach, a jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. Jeden z kącików ust wciąż opadał, jakby jakiś niewidzialny palec ciągnął go w dół, ale i tak kobiecie udało się w znacznym stopniu odzyskać sprawność, którą straciła w wyniku ataku, jaki przeżyła w dniu narodzin Harrisa. Klaszcząc w dłonie, przeszła przez pokój i zgarnęła synka z ciała Josie. Nie przestawała przy tym gruchać i gładzić niesfornych loków chłopca.
– Cześć, kochanie – szepnęła. – Wyspałeś się?
Josie przeciągnęła się i poprawiła koszulkę.
– Jak poszło? – zapytała i spojrzała na Misty.
Kobieta uśmiechnęła się i wskazała na swoje przednie górne zęby.
– Wszczepiono mi stały implant. Wygląda super. Tak się cieszę, że mam to wreszcie z głowy.
Po tym jak podczas ataku Misty straciła jeden z zębów, w szpitalu założono jej tymczasową koronę. Minęło kilka miesięcy, zanim zdołała zaoszczędzić pieniądze na implant. Josie pomagała koleżance, jak tylko mogła, ale Misty przeznaczyła wszystkie pieniądze, które od niej dostała, w pierwszej kolejności na potrzeby Harrisa. Zanim chłopiec pojawił się na świecie, kobieta zarabiała na życie, tańcząc w lokalnym klubie ze striptizem, dzięki czemu mogła kupić i umeblować swój wystawny dom. Oszczędności wykorzystała na przeprowadzenie procedury in vitro. Po porodzie zaś postanowiła nie wracać więcej do striptizu – jednak nawet gdyby chciała to zrobić, w wyniku obrażeń, jakich doznała, taniec pozostawał zdecydowanie poza sferą jej możliwości.
Josie wstała i podeszła do kanapy. Następnie przetrząsnęła kieszenie kurtki w poszukiwaniu telefonu komórkowego.
– Wygląda dobrze – rzuciła do Misty.
Kobieta przesunęła syna z jednego biodra na drugie. Chłopczyk oparł głowę na ramieniu mamy, a smoczek poruszył się w jego ustach.
– Jadł coś?
– Trochę chrupek owocowych i odrobinę purée z groszku. Bardziej go interesowało, jak jedzenie wygląda na podłodze.
– O tak, to coś nowego – roześmiała się Misty. – Nic się nie martw. Zaraz sprawdzę, czy ma ochotę na butelkę.
Josie sprawdziła w telefonie nieodebrane połączenia. Oba były z tego samego numeru, którego nie znała.
– Jeszcze raz ci dziękuję – powiedziała Misty, chociaż dziękowała koleżance kilkanaście razy, zanim wyszła do dentysty. – Gdyby pani Quinn się nie rozchorowała, na pewno by się nim zajęła. Złapała jakąś grypę żołądkową.
Josie włożyła kurtkę, a potem podeszła do Harrisa i poklepała go po plecach.
– Żaden problem. Przecież nie chcemy, żeby łapał infekcję za infekcją. W razie czego zawsze możesz do mnie zadzwonić. Kończymy teraz papierkową robotę dla prokuratora okręgowego, więc sprawy toczą się powoli.
– Chodzi o zatrzymanie tego handlarza narkotyków? Lloyda Todda?
– Tak, to prawdziwa gruba ryba – odparła Josie.
– Aż trudno uwierzyć, że dał radę przeprowadzić tak dużą operację – zauważyła Misty.
Lloyda Todda uważano za filar społeczności niewielkiego miasta, jakim było Denton. Jego firma usługowa słynęła jako jedna z najbardziej zapracowanych i najbardziej znanych w okolicy, ale – jak Josie oraz jej zespół odkryli w ciągu ostatnich dwóch miesięcy – stanowiła głównie przykrywkę dla dużej operacji handlu narkotykami. Pracowało dla niej prawie dwudziestu młodych mężczyzn i kilka kobiet. Wszyscy zatrudnieni jako „muły” i drobni dilerzy. Todd dostarczał klientom około osiemdziesięciu procent nielegalnych narkotyków w mieście. Josie wcale nie zaskoczyło, gdy liczba przedawkowań gwałtownie spadła po jego aresztowaniu. Oczywiście, wszystko wróciło do normy, gdy odbiorcy towaru Todda znaleźli swoje źródła gdzie indziej.
– Rzeczywiście, to szokujące – przyznała Josie.
Misty podążyła za nią przez labirynt eleganckich pokoi, aż dotarły do drzwi wejściowych.
– Może zjesz z nami lunch? – zapytała, gdy stanęły na werandzie.
To nie był pierwszy raz, kiedy prosiła Josie, żeby została trochę dłużej, ale chociaż Quinn chciała spędzać więcej czasu z dzieckiem, nie miała pewności, czy jej relacja z Misty dojrzała już do formuły wspólnego babskiego lunchu. Sporo czasu upłynęło, zanim zaczęły dogadywać się w miarę przyzwoicie. Kilka lat wcześniej, kiedy rozpadło się małżeństwo Josie z Rayem Quinnem, jej eksmąż wdał się w romans z Misty. Bardzo troszczył się o nową partnerkę i jego ostatnim życzeniem przed śmiercią było to, aby Josie uszanowała jego wybór. Mimo najlepszych chęci nie przyszło jej to łatwo. Dopiero atak, którego doświadczyła Misty, i narodziny jej syna połączyły obie kobiety. Jednakże Josie wiedziała, że może czasem wydawać się szorstka, nawet jeśli próbowała taka nie być. Bała się, że kruche relacje, które nawiązała z Misty, zostaną zrujnowane, jeśli spędzą ze sobą więcej czasu.
– Mam dużo pracy – skłamała.
Kąciki ust Misty opadły w wyrazie rozczarowania, a częściowy paraliż jej twarzy sprawił, że to wrażenie stało się jeszcze bardziej dobitne.
Josie poczuła, że dopadają ją wyrzuty sumienia.
– Może następnym razem – dodała szybko.
Misty wbiła wzrok w deski podłogowe.
– Zawsze to powtarzasz. Posłuchaj, wiem, że nie zawsze się dogadywałyśmy, ale chcę, żebyś wiedziała, że ja...
Dzwonek telefonu komórkowego przerwał przemowę Misty, zanim na dobre się zaczęła. Obie kobiety zaczęły wpatrywać się w kieszeń kurtki Josie. Po chwili Quinn wyciągnęła telefon i posłała koleżance zakłopotany uśmiech. Spojrzała na ekran. To był ten sam numer co wcześniej. Próbując desperacko uniknąć rozmowy na temat pojednania z Misty, Josie szybko przesunęła palcem po ekranie i przyłożyła telefon do ucha.
– Z tej strony Quinn.
– Josie Quinn? – zapytał jakiś męski głos.
– Tak. Kto mówi?
– Mo... Możesz mnie nazywać Roger.
– Mogę cię nazywać Roger? Kim jesteś?
Tu nastąpiła chwila wahania, po czym głos rozległ się znowu:
– Dzwonię w sprawie twojego ogłoszenia. No wiesz, tego, które zamieściłaś w internecie.
Josie poczuła się tak, jakby w jej żołądku znalazł się nagle ciężki kamień. Zeszła z ganku, odprowadzana spojrzeniem Misty, pełnym troski i zdumienia.
– Zadzwoń, jeśli będziesz czegoś potrzebowała – powiedziała bezgłośnie.
Odwróciła się od koleżanki i podeszła do swojego samochodu.
– W sprawie mojego ogłoszenia? – zwróciła się ponownie do Rogera. – O czym ty mówisz?
– Jak to o czym? – zapytał Roger, a ona usłyszała w jego głosie jeszcze więcej wahania. – Ty nie... Czy to właściwy numer?
– To ty do mnie zadzwoniłeś, Roger.
Zapadła grobowa cisza.
– Nie brzmisz jak ktoś, kto szuka dobrej zabawy – stwierdził mężczyzna.
– Niezbyt bawi mnie bycie robioną w konia przez serwisy ogłoszeniowe – odparła Josie.
Ale niestety Roger już się rozłączył. Quinn spojrzała w stronę domu Misty, jednak kobieta weszła już do środka razem z dzieckiem. Z cichym westchnieniem wsiadła do swojego forda escape i uruchomiła silnik. Otworzyła w telefonie aplikację z lokalnym serwisem ogłoszeniowym. Znalezienie właściwego anonsu zajęło jej kilka minut. Tym razem pojawił się w dziale „Niezobowiązujące spotkania”: „Perwersyjna dziewczyna chętnie pozna towarzysza zabawy. Kobieta szuka mężczyzny”.
Zamarła z palcem przy ekranie telefonu. Nie chciała tego czytać, nie chciała wiedzieć, co jest tam napisane, ale musiała sprawdzić. Lepiej zrobić to teraz, w zaciszu własnego samochodu, niż później na komisariacie z porucznikiem i detektywem czytającymi jej przez ramię. Kiedy zdarzyło się to po raz pierwszy, jej twarz potrzebowała piętnastu minut, żeby odzyskać normalne kolory po tym, jak oblał ją rumieniec. Josie wzięła głęboki oddech i kliknęła w ogłoszenie.
„Szukam okazji do perwersyjnej zabawy. Gorąca dziewczyna po trzydziestce chętnie zazna chwili popołudniowej rozkoszy. Mój sprawny język zaspokoi każde twoje pragnienie. Zawsze czysto, zawsze dyskretnie. Zadzwoń, żeby się umówić”.
Poniżej widniało imię Josie i jej numer telefonu.
Wypuściła powietrze, które wstrzymywała od dłuższego czasu, i rzuciła telefon na siedzenie pasażera, jakby ją oparzył. Jej uwagę przykuł ruch w jednym z okien domu Misty. Prawdopodobnie kobieta wyjrzała zza zasłony, zastanawiając się, dlaczego Josie wciąż nie odjechała. Quinn wycofała samochód, a następnie ruszyła w kierunku posterunku policji. Miała wolne, ale ta sprawa nie mogła czekać.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------