Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Grubaska - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
11 stycznia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Grubaska - ebook

Kiedy jedzenie staje się sensem Twojego życia…

Dolores nie ma łatwego życia, nie tylko ze względu na imię, ale również na tuszę. Jest wyśmiewana, a żyjąc pod pantoflem matki nie potrafi się wyrwać i rozpocząć samodzielnego życia. Wszystko jednak zmienia się, kiedy zachodzi w ciąże i spotyka mężczyznę, który może być jej szansą wyrwanie się z toksycznego środowiska.

Jedna dziewczyna funkcjonująca w trzech pokoleniach, tak od siebie różne, tak inaczej nastawionych do jedzenia.

Grubaska to wyjątkowa historia o kompulsywnym jedzeniu, relacjach międzypokoleniowych i uzależnieniu od najbliższych sobie osób.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-9748-8
Rozmiar pliku: 1 006 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

DOLORES

Całe życie powtarzała, że ma grube kości, a zamiłowanie do słodyczy wyssała z mlekiem matki, która podczas ciąży i zaraz po porodzie jadła dużo ciast drożdżowych (z posypką skrzącą się od kryształków cukru), owoców i piła mocno słodzoną herbatę. Ojciec opowiadał, że jako niemowlę dużo płakała, wsadzał więc smoczek do cukiernicy i podawał jej, a gdy cukier się rozpuścił, wypluwała nupla¹, jak go nazywał, i proces się powtarzał. Człowiek z natury ma zamiłowanie do słodkiego smaku, ale Dolores pragnęła czegoś więcej. Brakowało w jej życiu elementu, który zastępowała jedzeniem, chociaż długo nie zdawała sobie z tego sprawy.

Matka, najzwyczajniejsza Barbara na świecie, wybrała dla córki imię nietypowe, które przysparzało jej problemów, znaczących spojrzeń rzucanych spod zmarszczonych brwi, prychnięć oznaczających nie wiadomo co i uśmieszków osłanianych dłońmi. Kiedy Dolores zapytała kiedyś, skąd ten pomysł, dlaczego tak bardzo ją skrzywdziła, Barbara skrzywiła usta, a jej dość ładna twarz, zupełnie niepodobna do oblicza córki, zmieniła się w groteskową maskę. Wyjaśniła, że to poemat Karola Algernona Swinburne’a tak mocno ją zauroczył, że ojciec Dolores, ten wiecznie nieobecny Jakub, recytował go do jej ucha podczas upalnych sierpniowych nocy, które kradli sobie nawzajem, dopóki nie zaszła w ciążę.

I w tym dniu, dzisiaj, kiedy matka została pochowana, Dolores powędrowała od lodówki do dużego pokoju, szumnie zwanego teraz salonem, chociaż kobieta w ogóle nie rozumiała dlaczego. Przecież nadal znajdowali się w Polsce, gdzie mieszkanie dzieli się na pomieszczenia nazywane według wielkości, a nie zachodniej mody. I obiad pozostaje obiadem, a śniadanie śniadaniem, nie ma żadnych lanczów, branczów i sranczów, które Dolores tak mocno śmieszyły. Nie miało znaczenia, co wsuwała do ust. Lubiła każdy smak, odrzucała ją tylko kwaskowatość i gorycz grejpfruta, ale jeśli nie znalazła nic innego, to i ten owoc zjadła. Czasami nocami obierała je ze strzykającej sokiem (opryskiem, jak zawsze powtarzała matka), twardej skóry i w ciszy nieruchomego mieszkania wsuwała do ust, byle łapczywiej, ledwie gryząc i przełykając ze skrzywioną twarzą.

Teraz to miejsce, jej dom, zawsze będzie wypełnione ciszą. Matka do końca trajkotała, mówiła dużo, zagłuszała ciszę, jakby bała się, co usłyszy, co jej dotknie w tym nieruchomym powietrzu niewypełnionym głosem. Zmarła ze starości, całkowicie zmęczona, prosząca już dobrego Boga o łaskę, chociaż Dolores nie miała pewności, czy takowy istnieje. W obliczu śmierci matki i nieobecności ojca, do której już prawie się przyzwyczaiła, analizowała życie. Zawodówka. Praca w zakładzie krawieckim. Zwolnienie. Szycie z doskoku, najpierw dla znajomych, sąsiadów, w końcu obcych osób. Musiała założyć działalność, żeby ktoś życzliwy nie doniósł, i tak dzień po dniu ślęczała nad materiałem, z igłą w grubych, nieporadnych już palcach, psuła sobie wzrok i zarabiała tak niewiele, że wystarczało najwyżej na podstawowe potrzeby. Matka od zawsze kazała płacić czynsz, dokładać do jedzenia, którego Dolores pochłaniała „tony miesięcznie”, jak wypominała Barbara, płacić rachunki za gaz, wodę, śmieci, których również produkowały mnóstwo. Gdyby na to pozwoliły, papier, opakowania plastikowe po gotowych daniach, chusteczki zużyte do ocierania ust, puszki po konserwach i butelki po gazowanych napojach zalałyby je, a one same zginęłyby przygniecione tym syfem, ale matka pilnowała, by w domu panował porządek.

– Ciekawe, kto teraz będzie o to dbał – powiedziała Dolores głośno.

Ona nie miała na to ochoty.

Dźwięk głosu wydał się dziwnie głuchy w pustym pomieszczeniu i kobieta ze zgrozą uświadomiła sobie, że matka już nie odpowie, że Barbara leży kilka metrów pod ziemią i nie oddycha. Nie jest jej ani ciepło, ani zimno, nie boli złamane pod koniec życia biodro, a usta nie wypowiadają słów ostrych jak noże, które zawsze ostrzyła na stalce dokładnie co tydzień, w sobotę. Wezbrał w niej śmiech, który rodził się gdzieś w okolicy zapełnionego po brzegi żołądka i wędrował w górę, być może tuż przy przełyku trawionego zgagą, by wydostać się z ust i wybuchnąć, płosząc cienie dawno zmarłych, którzy, jak Barbara, umarli w tym domu.

Spłoszyło to również Dolores, wstała ciężko, zdumiona tym, jak bardzo jej ciało nie chce współpracować. Nie uważała się za grubą. Być może z delikatną nadwagą, jednak patrzyła w lustro i widziała osobę w miarę normalną, zaokrągloną tam, gdzie trzeba, z piersiami wiszącymi nisko, dorodnymi, jak u Ślązaczek być powinno. Masywne uda, brzuch niczym podczas ciąży, jak u Rubensa. Lubiła swoje ciało, chociaż matka za każdym razem wzdychała, gdy widywała ją nago. Wchodziła do łazienki, gdy córka brała kąpiel, by załatwić potrzebę, nie krępowała się obecnością kogoś jeszcze w łazience, traktowała to jako rzecz naturalną. W końcu urodziła Dolores, wykarmiła piersią, ocierała jej dupę z gówna i uczyła ją golić się pod pachami. Nic, co ludzkie, dla Barbary nie było obce, nawet robienie kupy, podczas gdy Dolores brała prysznic.

Wolność.

Dolores otworzyła okno i zaciągnęła się lekko smrodliwym dymem. Przychodziła jesień, więc na Prusa zaczynano palić w piecach. Z siódmego piętra bloku doskonale widziała unoszące się do nieba opary. Lubiła ten zapach. A teraz mogła bez przeszkód cieszyć się złudną świeżością powietrza. Matka nigdy nie wietrzyła, oprócz tych chwil, kiedy Dolores musiała umyć okna, zazwyczaj przed świętami Bożego Narodzenia, Wielkanocą i gdzieś w okolicach Matki Boskiej Zielnej. Trzy razy w roku, wystarczająco. Tak, jak Pan Bóg przykazał, a raczej Barbara Rduch, która dbała o swoją duszę, chociaż w ogóle nie umiała zająć się córką.

Gdy miała zaledwie kilka lat, Dolores dowiedziała się, że jej poczęcie było wynikiem wpadki. Mówi się, że dzieciaki nie łapią do czwartego roku życia, a jednak jej błyska w głowie wspomnienie, mgliste co prawda, ale jednak wyraźne w wymowie. Matka mówi do ciotki Franczeski, jak nazywano w rodzinie Franciszkę Gawlik, że „ten podciep pierdolony, ten bachor zrodzony z rozbuchanej chuci to tylko kula u nogi”. Dolores podświadomie wiedziała, że mówią o niej, ciotka spojrzała łagodnymi oczami, brązowymi niczym u sarny, u Bambiego, a słowa matki zapadły jej w pamięć, mimo że nie rozumiała ich znaczenia. Dopiero później, kiedy nauczyła się czytać, rozumieć o wiele więcej, kiedy do jej uszu dziecięcych dotarły kolejne tego typu stwierdzenia, zrozumiała. Przepłakała wtedy, mając dziewięć lat, kilka nocy z rzędu, zanim zdecydowała się uciec. Nie rozumiała też tego łaknienia, ssącego uczucia w środku, nawet nie w brzuchu, a w całym ciele. Podkradała się więc do lodówki, gdy matka zapadała w sen w dużym pokoju, tam, gdzie spała pośród dymu papierosowego gęstego niczym mgła. Część pochłaniała, okryta kołdrą, w albenie, jak nazywała matka łóżko wyciągane z mebli, część odkładała na Wielką Ucieczkę. Okazało się jednak, że nie była ona tak wielka, jak Dolores planowała, matka szybko zgarnęła ją z przystanku, zanim zdążyła wsiąść do tramwaju.

– Gdzieś chciała jechać, głupotko? – zapytała niby spokojnie, a jednak targając córkę za kołnierz kurtki. – Gdzie byś pojechała, do gorolstwa, do Sosnowca? Po kiego chuja cię tam ciągnie, co?

– Bo ty mnie nie chcesz! – zapłakała Dolores. – Słyszałam.

– I co? – Matka puściła ją, chyba zaskoczona tym wybuchem, wyznaniem płynącym prosto z trzewi, zapaliła papierosa. – Chciałaś znaleźć nową rodzinę?

Zaśmiała się w noc, wydmuchała dym i ruszyła wolnym krokiem. Dolores chciała tupnąć albo stać, oświetlona słabym, pomarańczowym światłem lampy ulicznej, ale przestraszyła się wzroku matki, która odwróciła się ledwie, ledwie, tak tylko, by móc spojrzeć na córkę.

– Chodź, jeśli ci życie miłe.

I Dolores poszła. I od tamtej pory zawsze już wlekła się za matką, jakby wtedy, tej nocy wczesnojesiennej, ale już chłodnej, Barbara przywiązała ją do postronka, który ciągnęła coraz mocniej i coraz bardziej skracała.

– Źle ci u mnie? – zapytała matka, kiedy usiadły już w kuchni, małej tak, że ledwo się mieściły. Zamieszała łyżką w herbacie, mocno uderzając sztućcem o ścianki, aż Dolores wystraszyła się, że szkło pęknie. – Nie mosz dobrze, dzioucha? Co ty sobie wyobrażosz? – Jak zawsze w zdenerwowaniu zaciągała po śląsku. – Czego ci brak, co?

Dolores mogłaby wymienić wiele rzeczy: ojca, miłości, zrozumienia, książek (bo Barbara nie lubiła czytać i uważała to za stratę czasu), rozmów… Milczała jednak ze schyloną głową i wzrokiem wpatrzonym w zadrę na ceracie w kwadraty. Miała ochotę ją rozedrzeć jeszcze mocniej, zrobić dziurę, rwać, dopóki z obrusa nie zostaną strzępy, powstrzymała się jednak. Matka nie uznawała niszczenia rzeczy. O przedmioty dbała o wiele bardziej niż o ludzi.

Dolores czuła głód. Pojawił się jak zwykle w obliczu problemu, rozmowy z matką, w chwili zwiększonego stresu. Pochłaniał ją, pożerał, ale bała się poprosić o cokolwiek. To matka wstała, ukroiła grubą pajdę chleba, posmarowała masłem i posypała cukrem.

Jakby czytała jej w myślach.

– Jydz, zrobi ci się lepij – rzuciła gdzieś w jej kierunku.

Dolores miała wrażenie, że wzrok matki przenika ją na wskroś, ale jej nie zauważa. Od zawsze tak się czuła, niby obecna, ale nie do końca, jakby stawała się przezroczysta. Wtedy w kuchni coś się zmieniło. Matka zesztywniała w pozie zamyślonej, z łokciem na stole, z brodą wspartą na dłoni, zamyślona głęboko, z papierosem między palcami. Dolores obserwowała dym ciągnący do okna, rozmywający się w powietrzu pachnącym tytoniem.

Posłusznie wgryzła się w chleb. Milczały, dopóki nie skończyła, zgarnęła poślinionym palcem okruszki z blatu, by nie „zostawiać syfu”. Mimo że wypełniona, nadal czuła się głodna. Matka wstała, nalała sobie czerwonego wina, ale zanim zdążyła schować butelkę do lodówki, zgasło światło. Barbara zaklęła, wyjęła po omacku świeczkę z szuflady, zatrzasnęła tę nieco za mocno, zapaliła knot i ustawiła świecę na stole. Kiedy usiadła z kieliszkiem w dłoni, Dolores wydawało się, że widzi inną osobę, że to nie matka siedzi naprzeciwko. Cienie układały się na twarzy inaczej niż zwykle, rozdygotane, bo płomień tańczył w jakimś niezidentyfikowanym przeciągu i dziewczyna poczuła strach, że oto z matki wychodzi diabeł. Odwróciła wzrok, chciała za oknem dojrzeć księżyc, ale noc pozostawała ciemna, a niebo pokryte grubymi chmurami.

– Łod teroz łobowiązują nowe zasady – powiedziała matka, a Dolores drgnęła, tak bardzo nie poznawała jej głosu. – Skoro nie szanujesz rodzica, byda musiała cię wychować inaczyj. Ostrzyj. – Mieszała polski z gwarą. – Nie bydziesz mogła wychodzić, kery zechcesz, nie mosz już pozwoleń na wyjścia z dziewuchami, co to ich nie lubia. Byda decydować, kiedy wracosz do dom i się uczysz. Zresztom nauka to terozki najważniejszo rzecz, rozumisz?

– Ale mamuś…

– Nie ma żadnego „mamuś”, córo. Już ni. Myślałach. – Barbara napiła się wina, wysączyła alkohol do ostatniej kropli. – Że se poradza sama. Że byda dobrom matkom, jak planowałach, ale nie. – Pokręciła głową, a cienie znów zatańczyły na jej znanej-nieznanej twarzy, nos się wydłużył, a oczy wyglądały jak studnie bez dna i Dolores ledwo mogła wytrzymać ten wzrok.

Nie wiedziała, co oznaczają dla niej te słowa, dopóki kilka tygodni później nie pojawił się ojciec. Stanął w drzwiach, nieco bardziej zgarbiony, niż go pamiętała, chudy tak, że ubrania na nim wisiały, z zarostem pokrywającym policzki i krzaczastymi brwiami, które nijak nie pasowały do mizernej sylwetki. Dolores nie znała tego człowieka, którego nagle powinna nazywać tatusiem, któremu mimo wieku musiała siadać na kolanach i opowiadać, jak minął dzień. Ten mężczyzna, charyzmatyczny, nieznoszący sprzeciwu i twardy mimo marnej cielesnej powłoki, zaanektował jedyny fotel w dużym pokoju (salonie), wydawał rozkazy co do obiadów (lanczów) i zmuszał Dolores do codziennych spowiedzi, podczas których głaskał jej nogę powolnym, acz stanowczym ruchem, ściskając ciało, gdy coś mu się nie spodobało. Często miała później siniaki i poczucie, że w tym codziennym rytuale coś jest nie tak, coś, czego nie umiała wtedy jeszcze sprecyzować. Widziała to jednak po minie matki, po odwróconym od nich wzroku, po skrzywieniu ust.

Ojciec i tak nie wytrzymał długo. Był to kolejny zryw rodziców, próba wzniecenia ognia, który przyczynił się do tego, że Dolores w ogóle powstała, że zaistniała, że mogła żyć, chociaż co to za życie?

Kiedy zniknął, po raz kolejny pod pretekstem kupienia papierosów, Barbara przez kilka dni wściekle trzaskała garnkami, nie gotując jednak obiadów. Dolores wolała schodzić jej z drogi, zajęta szkołą i marzeniami, które wtedy posiadała w ilości nadmiernej. Często zastanawiała się, kim zostanie, gdy dorośnie, jakie czekają ją przygody, czy zwiedzi świat jak ciotka Franczeska. Nigdy już nie usiadła na fotelu, który ojciec skaził swoją obecnością. Nie rozmawiała z matką o tym, co się stało, nie szukała odpowiedzi na pytania, dlaczego odszedł, ale podskórnie czuła się winna. Szczególnie gdy nie spała w nocy i słyszała najpierw sapanie rodziców, coraz głośniejsze, to wznoszące się, to opadające, zakończone krzykiem, by za chwilę przerodzić się w gwałtowną kłótnię. Mimo że nie zawsze rozróżniała słowa, schowana pod kołdrą i z poduszką na głowie, to jednak podświadomie czuła, że oto wadzą się o nią, że jest głównym powodem ich niezadowolenia. I kiedy głosy milkły, a mieszkanie pogrążało się w ulotnej ciszy przerywanej męsko-damskim chrapaniem, wymykała się do kuchni, by zjeść kawałek kiełbasy, ciastko, kromkę chleba z masłem i cukrem, zapić to wodą albo oranżadą, albo mlekiem, co się akurat trafiło. Nie mogła później zasnąć, bo obolały brzuch wydawał się ciągnąć ją w dół. Wprost do piekła. A jednocześnie czuła się taka pełna, otulona tą ciężkością, znajomą i dobrą. I zasypiała w końcu, by nie mieć snów.BARBARA

Barbara nie znosiła pustki w życiu. Od dawna ciągnęło ją do ludzi, do istot żywych w ogóle, do ciepła kogoś drugiego, dlatego tak lubiła spać z Franczeską, chociaż mama, pobożna kobieta, nie pochwalała tego, odkąd zaczęły dojrzewać.

– To się nie godzi, by dwie dziewcynki w jednym się piernacie kulały – mówiła zawsze, jakby robiły nie wiadomo co.

Barbara długo nie potrafiła dojść, o jakie „kulanie” matce chodzi, a gdy się już zorientowała, zaczęła unikać spania z kimkolwiek. Mateczka, kobiecina zasuszona niczym rodzynka, bogobojna i tchórzliwa, wpoiła im jasne zasady. Zaszczepiła je w nich smyczkiem od skrzypiec, na których grywał ojciec, mokrą szmatą albo kapciem, którego podeszwa wyjątkowo cięła po gołych pośladkach, a później także batem z kilku skórzanych rzemieni. Marianna dobrze wiedziała, jakie na córki czyhają niebezpieczeństwa. Sama doświadczyła ich podczas wojny, kiedy to niemieckie, a następnie ruskie świnie używały sobie na dziewczętach. Swoje więc chroniła w najlepszy sposób, tłukąc im do głowy a to ręką, a to pasem prawdy dawne i ciągle aktualne: „kurwami być nie możecie to porządna rodzina i u nas nigdy żodnych dziwek nie było i nie bydzie już ja się ło to postarom choćby to miało być ostatnie co zrobia w życiu” – mówiła na wydechu. Córki, wiecznie pochowane po kątach, by uniknąć kary, zasłużonej bądź nie, obserwowała czujnym okiem. Marianna sama niewiele mówiła o sobie, zamknęła przeszłość za sobą, wspomnienia spakowała do skrzynki i zakopała głęboko w pamięci. Wracały czasem jako sny, ale o tym Barbara wiedzieć nie musiała. Miała do matki dość ambiwalentny stosunek, to kochała ją, to nienawidziła, i nie mogła zdecydować, co przeważa. Jako młódka miała ochotę buntować się i tupać nogami, bała się jednak matczynych razów i słów, które cięły o wiele głębiej niż uderzenia w twarz. Często szukała pociechy u ojca, ale ten, jak to mężczyzna, pozostawał niedostępny. Kiedy wracał z pracy, siadał do obiadu bez słowa, czasami machnął dwa szybkie kielichy, by mu się dobrze drzemało, a kiedy miał dobry dzień, siadał w sieni ze skrzypkami i wydobywał z nich melodie tak smutne, że Barbarze ściskało się serce. Czasami śpiewał, głosem dość niskim i melodyjnym, o krzywdach wojny, która przeminęła, ale wtedy Marianka i jego trzepała po głowie, że niepotrzebnie brudy wyciąga, że teraz to już nowa Polska jest, że cicho trzeba siedzieć, sąsiadów nie drażnić, coby nie donieśli, że u Gawlików takie rzeczy się wyrabiają. Milkł wtedy ojciec i gryzł wąsa niezadowolony, że mu żona rozkazuje. Gdy trafiła Marianna na jego zły dzień, obrywała w twarz, ale zazwyczaj ojciec chował skrzypce, a smyczek wieszał na haku wbitym w ścianę, „ku przestrodze” i wychodził z domu, by napić się gdzieś, gdzie mu „baba nie glyndzi²”.

Barbarę przerażały te chwile, bo matka zastygała niczym posąg na krześle w kuchni i siedziała tak, patrząc przez okno, prawie nie mrugając, dopóki ojciec nie wrócił. Często zastanawiała się, co matka ma wtedy w głowie, jakie myśli w niej krążą, ale nigdy nie odważyła się zapytać.

Nie przelewało się u nich, szczególnie w okresie, gdy ojciec coraz częściej śpiewał i coraz częściej wychodził obrażony, by topić smutki w bimbrze pędzonym przez sąsiadów. Bywało, że znikał również na noc, a wtedy na twarzy Marianny odmalowywała się taka zgroza, że Barbara wolała unikać patrzenia na matkę. Ból wypisany w jej oczach, nieruchomych i błyszczących jak u lalki, paraliżował, bo nie rozumiała, jak ta silna kobieta może być równocześnie tak słaba w obliczu męża. Choć jej siła objawiła się dopiero, gdy ojciec zginął, rozjechany kołami samochodu.

I obiecała sobie Barbara w te ciche dni, kiedy nie mieli co do ust włożyć, bo matka zamierała na wiele godzin, że nigdy nie pozwoli sobie na taką zależność. Obietnicę tę spełniła tylko połowicznie, bo gdy w jej życiu pojawił się Jakub, rzuciła się w wir karmienia, cerowania, prania i prasowania. Uniesiona uczuciem do tego człowieka, nieco tajemniczego i wiecznie na dystans, postanowiła odkarmić go, jakby jedzenie mogło utrzymać go przy niej, jakby od początku wiedziała, że pospieszny ślub z powodu chlebka w piecu, że te zaręczyny naprędce zorganizowane, by się matka prawdy nie dowiedziała, że to doprowadzi do rozstania prędzej czy później. Bo Jakub nie należał do mężczyzn, którzy wiją gniazdo, i Barbara wiedziała to od początku, odkąd tylko pierwszy raz utonęła w jego ciemnych oczach. Dlatego też piekła, smażyła kotlety w nasączonej tłuszczem panierce, ociekające olejem niczym jej miłością, sztamfowała³ ziemniaki obficie omaszczone masłem z dodatkiem mleka pełnotłustego, a na Barbórkę, mimo że Jakub nie pracował na kopalni, piekła golonkę, koniecznie ze skórą i najlepiej włosami, do tego podawała piwo ciemne, pieniące, z pianą więcej niż na dwa palce, w kuflu skradzionym z jakiejś karczmy piwnej, do której kiedyś się wprosił.

Barbara mogła spędzać czas w kuchni, za to od sprzątania brała ją kurwica. Nienawidziła odkurzania i mycia podłóg, które nigdy nie wydawały się wystarczająco czyste, bo a to jakiś włos się przylepił do wykładziny, a to na dywanie paproch został i kłuł w oczy, a to kurz osiadł na tyle co wypucowanej umywalce, która nigdy nie odzyskała fabrycznej bieli, mimo że Barbara używała sody i octu oraz mleczek, tych magicznych wynalazków, które tylko w reklamie działały cuda. Podczas porządków pociła się obficie, a zapach spod pach drażnił ją w nos. Czerwieniała na twarzy, czuła ucisk w skroniach, a życie nagle wydawało się pozbawione sensu. Zawsze też osaczały ją wspomnienia, kiedy to matula kazała jej czyścić piec, szorować najgorsze kąty, łazienkę, która wiecznie zachodziła grzybem od wilgoci. Zapach pleśni nie schodził z jej rąk przez kilka godzin, mimo że pucowała je szczotką i mydłem. Marianna kochała porządek. Tak, jak kochał go Jakub, pedant zrodzony pod Strzelcem, choć ona przecież jako katoliczka nie mogła wierzyć w te bajania gwiezdne. Podczytywała jednak czasami horoskopy, z wypiekami na twarzy śledziła opisy charakterów poszczególnych bliskich osób. Ona, jako Rak, wykazywała się empatią i wrażliwością, szlachetnością i zdecydowaniem i Barbara lubiła tak o sobie myśleć. Z myślenia przychodziło niewiele, bo nijak się to miało do rzeczywistości, ale jej wizerunek samej siebie w głowie klarował się w piękny obraz osoby czułej na potrzeby innych. Wielu, oprócz córki, ale do tego nigdy by się nie przyznała. Dolores, spod znaku Bliźniąt, jawiła się Barbarze jako rozedrgana, uciążliwa, niestała w opiniach i chcąca ciągle być poza domem. Tak przedstawił ją jeden z horoskopów i kobieta nie mogła pozbyć się wrażenia, że córka jest dokładnie taka, jak opisano. Nie umiała otrząsnąć się z tych przekonań, zobaczyć jej fascynacji światem, wiedzy zdobywanej z chęcią i dziecięcą radością. Dopóki coś tego w Dolores nie zabiło. Barbara nigdy nie dowiedziała się, co wydarzyło się tamtego dnia, kiedy jej córka straciła chęć, by marzyć. Mogła się tylko domyślać, jednak nigdy nie trafiła w sedno.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: