Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Grudniowy dom - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
12 listopada 2023
Ebook
39,99 zł
Audiobook
45,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,99

Grudniowy dom - ebook

Tajemnica, miłość i szansa na nowy start.

Wyjątkowa powieść na zimowy wieczór!

Początek grudnia. Kami przekracza próg poniemieckiego domu, który właśnie odziedziczyła po babce. Powracają wspomnienia, a w głuchej ciszy coraz wyraźniej dają o sobie znać tajemnice, wśród których dorastała. Jaki sekret ukrywała jej babcia? Co stało się z dziadkiem, który zniknął wiele lat wcześniej?

Pobyt w starym domu może być dla Kami okazją do uporania się z przeszłością, ale też… początkiem nowego życia. Czy właśnie to zwiastuje Jasiek, dawny znajomy, który zjawia się przed drzwiami ze świątecznym drzewkiem?

Poznaj tajemnice grudniowego domu. Sięgnij po wyjątkową historię o poszukiwaniu siebie. Przeczytaj wciągającą powieść Magdy Knedler, pisarki nominowanej do Bestsellera Empiku.

„Za oknami śnieg, na werandzie przystojny znajomy sprzed lat, a w starym domu liczne sekrety. Świetne połączenie powieści zimowej i detektywistycznej. Magda Knedler pozwala czytelnikom poczuć ducha świąt i wraz z bohaterką rozwikłać rodzinną tajemnicę. Jeśli szukacie wciągającej książki na zimowy wieczór – właśnie ją znaleźliście”. Krystyna Mirek, pisarka

„Niewiedza o przodkach boli i uwiera. Bohaterka Grudniowego domu odkrywa swoje korzenie dzięki listom i poszlakom, które zostawiła jej zmarła babka. Prawda, pamięć, miłość – Knedler pisze o sprawach, które na co dzień umykają, ale przy wigilijnym stole, kubku herbaty z cytryną czy makowcu nabierają właściwego znaczenia. Piękna, wzruszająca i prawdziwa proza”. Marta Ficek-Chmura, @wartoczytac

„Grudzień to czas rodzinnej bliskości, czasami także wyraźny impuls do oswojenia rodzinnych tajemnic. Poznanie przeszłości stanowi w tej historii klucz do odkrycia swojej tożsamości — żeby zaaranżować życie od nowa, wspomnienia należy okryć zapomnieniem. Tylko Magda Knedler potrafi stworzyć tak ciepły klimat, który zimą rozgrzeje niejedno czytelnicze serce!” Dagmara Łagan, @books.cat.tea

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8135-621-3
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

O domu mojej babki mówiło się zawsze „grudniowy dom” albo „dom szeptów”. Nie był to jedyny w okolicy ceglany poniemiecki budynek ze spadzistym dachem, ale tylko on doczekał się własnej legendy. Wszystkie inne po prostu istniały, wtopiły się w pejzaż, ktoś w nich żył i ktoś umierał. W jednym zawalił się komin. Tamte domy z pewnością także miały przeszłość i swoje historie. Tamte domy także zbudowali Niemcy, postawili ściany, zawiesili obrazki i firanki, gotowali wodę na herbatę, kosili trawę i naprawiali płoty. A później przyszła wielka historia i nikogo już nie obchodziła niczyja herbata. Niemcy spakowali firanki, zdjęcia, część ubrań i może kilka łyżek. Zabrali tyle, ile mogli unieść. Zostawili parę kiepskich landszaftów, letnie sukienki, stare sandały, garnki, talerze i kubki. W szopie widły i siekierę. Kiedy przyszła tu moja babka, w okolicy mówili, że już się tym domem zajęli szabrownicy, jak każdym innym zresztą. Jeśli więc było coś cennego, to pewnie trafiło do Wrocławia, na taki wielki plac, gdzie różne rzeczy po Niemcach można kupić. Nie, nie, że kradzione, skąd. Wzięte po prostu. A kto im kazał wojnę zaczynać?

Krótko po przybyciu na Dolny Śląsk moja babka oduczyła się zadawania pytań. Głównie milczała i pilnowała, by był chleb. Wojnę spędziła na robotach w Saksonii, gdzie nauczyła się gotować, doić krowy i mówić po niemiecku. Dom po raz pierwszy zobaczyła w grudniu, był wtulony – jak mówiła – w ośnieżone drzewa, spodobało jej się to. I dlatego „grudniowy”. Grudniowy dom. W kredensie znalazła imbryk w czerwone grochy, zadumała się nad nim, powiodła palcem po wieku, lekko ścisnęła ucho. Potrząsnęła głową, bo zapiekły ją powieki, a kiedy piekły powieki, należało szybko się na coś wściec. Babka wolała się wściekać niż płakać.

– Cholerny świat – mruknęła.

Dom babki nazywano również „domem szeptów”. Tej historii nie znam zbyt dokładnie, choć dotyczy mojego własnego dziadka, który pewnego dnia tak jak inni przywędrował tu z innego świata. Nie mówił. Słyszał dobrze, ale do nikogo nie odzywał się słowem. Był spokojny, zaradny, silny i miał spore uzdolnienia manual­­ne. Wyremontował dom, pomalował ściany, pocerował zdobyczne zasłony, postawił płot, odnowił i pięknie ozdobił stare meble. Jadł wszystko, co mu się podało, dziękował skinieniem głowy, sprzątał po sobie, mył naczynia, prasował i rąbał drewno. Każda z tych czynności w milczeniu. Babka szybko uznała, że to chodzący ideał. Dziadek zniknął, kiedy mój ojciec był jeszcze dzieckiem. Pewnego dnia po prostu już go w domu nie było. Moja babka przygotowała obiad i czekała, aż jej syn wróci ze szkoły, a później powiedziała: „Musiał iść”.

Tylko tyle. Taką wersję wydarzeń poznałam. Babka opowiedziała mi tę historię jeden jedyny raz, zwięźle, w zdaniach oznajmujących i bez zbędnych słów, jak gdyby jasno dawała do zrozumienia, że to nie jest coś, z czego czerpiemy przyjemność, żadna z baśni szeptanych nocą przy bladym świetle lampki. Mój ojciec miał do tych wydarzeń podobne podejście. Nie unikał co prawda tematu, ale podejmował go zawsze znużonym tonem, skrzętnie maskując wszelkie emocje. Kto wie, może naprawdę ich nie czuł. Może nic już nie czuł, przestał, nie chciał. Nie ekscytował się. Kręcił głową i pytał, po co znowu do tego wracać. A ja wracałam, musiałam. Nieustannie od nowa zadawałam pytania, na które nigdy nie otrzymywałam wyczerpujących odpowiedzi. Nie rozumiałam, że człowiek może tak po prostu zniknąć i nikt go nie szuka.

Kiedy dziadek odszedł, babcia nie wyglądała ponoć na zaskoczoną ani na smutną. Zachowywała się jak ktoś, kto od dawna się tego spodziewał. Mój ojciec nie zadawał wtedy pytań, zjadł obiad, odrobił lekcje, spotkał się z kolegami, a później jak zwykle czytał przed snem. Niewypowiedziane słowa na zmianę puchły w jego głowie i kurczyły się, choć nigdy nie znikały. Przyglądał się mojej babce i każdego dnia próbował się odezwać. Przeżuwał pytania, jedno za drugim, po czym połykał je i milczał nadal, bo to był właśnie taki dom – dom, w którym się milczało albo szeptało. Dziadek nie wracał, babcia nie wspominała o nim słowem, poza tym jednym razem, kiedy ja sama dorosłam na tyle, by domagać się opowieści. W końcu także nauczyłam się, że o pewnych sprawach po prostu się milczy. Do czasu. Zawsze jest jakieś „do czasu”.

I jeszcze ten szept. Trochę tak, jak gdyby odzywał się dom, jak gdyby snuł historię bez konkretnej fabuły, pełną metafor i niedopowiedzeń, historię złożoną ze słów, obrazów, dźwięków i kolorów, ale bez wstępu i zakończenia, bez poczucia, że dokądś się zmierza. Za każdym razem, kiedy tu jestem, słyszę. Babka powiedziała mi pewnego dnia, że w takim domu można oszaleć, jeśli się nie jest wystarczająco silnym. Po tych słowach poszła do kuchni i wyciągnęła z kredensu niemiecki imbryk w grochy.

– Cholerny świat – mruknęła.

Jej szept także teraz słyszałam. Gdy wychodziłam na ganek i spoglądałam na trawę pokrytą szronem. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio byłam w tym domu całkiem sama. Nie wiedziałam też, czy byłam zadowolona z tej nieoczekiwanej samotności. Prawdopodobnie byłabym, gdyby nie historia, którą właśnie poznawałam i która rozwijała się wbrew moim oczekiwaniom. Babka umarła dwa tygodnie temu. Miała sto lat, wciąż była w dobrej formie, wciąż najbardziej lubiła milczeć. Pewnego ranka po prostu się nie obudziła. I dopiero teraz to robi. Dopiero teraz do mnie mówi.ROZDZIAŁ 2

Z początku myślałam, że wszystko zaczęło się od wizyty mojego ojca, ale to nieprawda. Zaczęło się dużo wcześniej, od szeptów i niewypowiedzianych słów, i nie tylko. Były jeszcze rzeczy po moim dziadku, które czasem oglądałam, głównie wtedy, kiedy babka nie patrzyła. Wiedziała, że to robię, ale i tak wolała nie patrzeć. Za każdym razem sprawdzała jednak, czy wszystko odłożyłam na miejsce. Dotykała spodni dziadka, koszuli, chustki do nosa, a później zamykała szuflady i wracała do swoich zajęć, bo zawsze były jakieś zajęcia.

Miała swój sad, robiła dżemy, marmolady i konfitury, nalewki i likiery, owoce w rumie i w wódce, wytwarzała rozmaite sery, masło, śmietanę, kefiry i maślanki. Ktoś jej w tym zawsze pomagał, ale babka i tak wszystko w razie konieczności potrafiła zrobić sama. Nie pamiętam, by kiedykolwiek odpoczywała. Umiała zarabiać pieniądze i dobrze je wydawać. Nigdy się nie stroiła, nie kupowała nowych sprzętów, póki stare się nie zepsuły, i wiecznie naprawiała meble po Niemcach. Nie jeździła na wakacje, w ogóle prawie nigdzie nie jeździła, chyba że musiała. To ja na lato pojawiałam się u niej. By odetchnąć świeżym wiejskim powietrzem, jak mówił ojciec, i trochę się opalić. Po całym roku w mieście byłam ponoć blada jak trup i chorobliwie chuda, wiecznie się garbiłam i psułam oczy nad nutami. Wiedział, że taka już po prostu jestem i wieś nic tu nie pomoże, ale powtarzał to i tak. Przywoził mnie do babki pod koniec czerwca i odbierał w połowie sierpnia, wtedy kiedy on i matka brali urlop. Później była szybka przepierka, zakupy i wyjazd gdzieś za granicę, włoski kurort nad morzem albo Chorwacja. Rodzice nic na urlopie nigdy nie czytali. Ani jednej strony, ani słowa. Jako tłumacze z wiecznie rozgrzebanymi tekstami na biurkach ustalili między sobą niemożliwą do złamania wakacyjną zasadę – żadnych książek. Chyba że przewodnik turystyczny. A poza tym odpoczynek czynny, zwiedzanie, spacery, pływanie, rower. Byle nie siedzieć. Ja także więc po blisko dwóch miesiącach spędzonych u babki, która codziennie przeganiała mnie po sadzie, kazała oglądać drzewa, zabezpieczać owoce, ubijać masło, kosić trawę i piec chleb, biegałam po rzymskich ruinach i średniowiecznych kościołach, nurkowałam w Morzu Tyrreńskim i wspinałam się na Olimp. Z jednego świata płynnie przechodziłam w drugi. Po tym wszystkim najtrudniejszy był zawsze powrót do szkoły.

Babcia, jak to ona, niewiele ze mną rozmawiała. Niewiele ze mną rozmawiała o rzeczach faktycznie ważnych. Żadnych zwierzeń. Jeśli już, mówiła coś o jabłkach i gruszkach albo o okolicznościach, w jakich psują się sery. O rodzinie, o dziadku – nic. Próbowałam oczywiście pytać, tak jak nieustannie pytałam ojca, ale poddawałam się za każdym razem, zderzona z jej cichym uporem. Nie powiedziała, że mam nie pytać. W ogóle nic nie mówiła. Zajmowała się nagle bardzo pilnym parzeniem herbaty, obieraniem ziemniaków albo składaniem prania. W takich sytuacjach prędzej czy później każdy się wycofa. Wiedziałam, że nie wytrząsnę z niej słów. Nie na ten temat. Jeśli chciałam, by mówiła, musiałam prosić o inne historie, takie, których nigdy mi nie odmawiała. Uśmiechała się wtedy, kiwała głową, piekła ciastka, gotowała kakao i snuła różne zmyślone opowieści, najczęściej niepokojące czy wręcz przerażające. Na przykład o ponurych lasach, w których drzewa pękają od środka, o wielkich nietoperzach, złowrogim zielonkawym niebie, szkielecie ubranym w koronkową sukienkę. O wietrze, który może cię porwać, i o roślinie, po której wspina się wielki robak. W każdej z tych historii był bohater z nieczystym sumieniem, była jakaś wina, próba jej naprawienia i wielkie zagubienie w świecie. Happy end wyglądał inaczej niż w książkach dla dzieci. Bohater nie żenił się z księżniczką, nie otrzymywał pałacu i bogactw. Czasem jednak ktoś się do niego na przykład uśmiechał. Albo mu przebaczał. A niekiedy chodziło po prostu o drogę do domu, promień słońca lub jedno dobre słowo. Po takiej opowieści inaczej wyglądał las, otulony mgłą poranny sad czy tonące w ciemności schody na strych. Tajemniczo i strasznie. Ale i tak to uwielbiałam. Świece, ciepło, ciszę. Chwile, w których babka mówiła przez dłuższy czas i mogłam bez przeszkód słuchać jej głosu, niskiego i zachrypniętego od papierosów. Zupełnie inaczej wtedy wyglądała, miała inną twarz, łagodniejszą, młodszą. Jadłam ciastka, piłam kakao, później obowiązkowo szorowałam zęby i szłam do łóżka, gdzie nakrywałam się kołdrą po czubek nosa i próbowałam ignorować skrzypienie podłóg, stukające okiennice, wycie wiatru, szmery, szepty.

*

O śmierci babki poinformował mnie ojciec. Zjawił się niezapowiedzianie, z torbą podróżną na ramieniu i bardzo zatroskanym wyrazem twarzy. Sądziłam, że przyjechał po prostu w odwiedziny, bo nie chciał być sam. Po rozwodzie z moją matką, która na zajęciach z ceramiki poznała innego mężczyznę i zakochała się w nim bez pamięci, głównie siedział w domu, tłumaczył teksty, czytał książki, oglądał seriale dokumentalne o starożytnym Egipcie i dziwaczał. Wpuściłam go do mieszkania i jak zwykle zaczęłam przepraszać za bałagan, ale nagle umilkłam. Ojciec pokręcił głową. Nie umiem powiedzieć, skąd wiedziałam, że chodzi o babkę. Nie chorowała przecież, nie oswajaliśmy się z tą myślą, że niebawem odejdzie. Owszem, przeżyła prawie cały wiek, a jednak… zawsze była. Babcia zawsze była.

– Pani Wiolka ją znalazła. Przyszła rano.

Ojciec rozłożył ręce i zauważyłam w tym geście coś żałośnie bezradnego. Nie był człowiekiem, którego w takich chwilach klepało się po plecach albo przytulało, więc poszłam zaparzyć kawę i zrobić coś do jedzenia. Pani Wiolka. Wyobraziłam sobie, jak najpierw puka do drzwi, a później otwiera je własnym kluczem, już pełna złych przeczuć. Wiele lat temu babka założyła własną działalność gospodarczą, a Wiolka odpowiadała za jej księgowość. Robiła to nadal, mimo że babka pozwoliła sobie w końcu na emeryturę. Wciąż jednak coś było do załatwienia. Jakiś dawny klient, stare kontrakty, trochę pracy nadal wykonywanej od czasu do czasu w gospodarstwie, by „nie zgnuśnieć”, ludzie, których zatrudniała do pomocy. Poza tym Wiolka przychodziła co rano na śniadanie i przynosiła z piekarni świeże bułki. Babka czuła się dobrze jak na swoje sto lat, ale nie miała już siły wybierać się po nie sama. Pozwalała więc Wiolce kolejno na wyręczanie jej w zakupie bułek, parzeniu kawy, stawianiu talerzy na stole, wreszcie także na smarowaniu pieczywa masłem i zmywaniu. Powtarzała tylko, że nie pozwoli się karmić, ale sama widziała swoje coraz bardziej drżące dłonie, które z trudem unosiły kubek do ust.

Ugotowałam makaron, zaparzyłam kawę i wróciłam do salonu. Ojciec stał przed regałem i wpatrywał się w grzbiety książek.

– Zawsze miałaś w nich nienaganny porządek. Jak we wszystkim zresztą – powiedział.

Rozejrzałam się i skrzywiłam na widok rzuconego byle jak na kanapę koca. Dla mnie to już był bałagan, za który czułam się w obowiązku przeprosić, ale dla innych ludzi niekoniecznie.

– Jesteś jak babcia, u niej też zawsze wszystko na błysk, choćby świat się walił.

Ojciec usiadł przy stole i zaczął nieskładnie mówić o pogrzebie, rzeczach, które trzeba załatwić, o jakiejś papierkowej robocie związanej z firmą. Dopiero teraz pomyślałam o tym, że przecież jest jej interes, który należało ostatecznie zamknąć i najpewniej zatrudnić do tego Wiolkę, bo ani ja, ani ojciec nie mieliśmy do takich rzeczy głowy. I dom. Dom szeptów. Grudniowy dom. Co za ironia, że akurat teraz także zaczynał się ten miesiąc.

– Jedz, tato, bo wystygnie.

– Nie jestem głodny.

– Chociaż trochę.

– Zachowujesz się jak…

– Jak ona, wiem.

– A w kwestii nagrobka…

– Zajmę się tym – odparłam szybko.

Tę kwestię miałyśmy już z babcią omówioną dawno temu. Nigdy nie zmieniła zdania na temat mojego zawodu i zawsze powtarzała, że „to dziwne” i „chyba można było wybrać inaczej”, ale doceniała zarówno mój talent, jak i przedsiębiorczość. Od czasu do czasu zdarzało jej się powiedzieć, że ostatecznie w „smutnej branży” praca zawsze będzie. „Nie prowadzę zakładu pogrzebowego”, odpowiadałam wówczas, ale wiedziałam, że dla babci prowadzenie firmy kamieniarskiej i projektowanie nagrobków to również smutna branża. A jednak „interes zawsze będzie się kręcił, bo skoro ludzie się rodzą, muszą też umierać”, dodawała. Nigdy nie umiałam stwierdzić, czy w końcu jest ze mnie zadowolona, czy też nie. Aż wreszcie pewnego dnia powiedziała, że chciałaby mieć nagrobek z płaskorzeźbą przedstawiającą pięciolinię, nuty i klucz wiolinowy. Spojrzałam na nią z wyrzutem. Wiedziała, że to dla mnie wyjątkowo trudne do realizacji zamówienie. A jednak nie odmówiłam. Złożyłam obietnicę.

Ojciec patrzył na mnie przez chwilę, po czym przysunął sobie talerz. Mamrotał coś o tym, że dziwnie tak zamawiać sobie nagrobki za życia, a później dogryzał mi, że nawet w pracowni kamieniarskiej mam nienaganny porządek, że jestem zupełnie jak ona, zupełnie. Wreszcie umilkł.

Dzióbnęłam widelcem makaron, ale ja też nie byłam głodna. A ojciec nie do końca miał rację. Owszem, byłam pedantyczna jak babka, dokładna, uparta i dociekliwa, czym doprowadzałam absolutnie wszystkich do szału. Jednocześnie jednak miałam w sobie więcej z hedonistki. Lubiłam się bawić, dobrze wyglądać i od czasu do czasu spontanicznie wydać na coś pieniądze, czego babka nie robiła nigdy. I lubiłam rozmawiać. Mówić. Niekiedy wydawało mi się, że lubię to trochę na przekór jej i ojcu, który tak łatwo zaakceptował milczenie w swoim życiu.

– Pomogę ci ze wszystkim – powiedziałam. – Mama wie?

– Nie odebrała telefonu, pewnie lepi jakiś garnek na Kanarach.

Roześmiałam się mimowolnie, a ojciec niezdarnie próbował spiorunować mnie wzrokiem.

– Dwa lata po rozwodzie. Już ci powinno przejść – zauważyłam.

– Nigdy mi nie przejdzie.

Westchnęłam teatralnie.

– Wiesz dobrze, że model rodziny, w której z biegiem lat nie zachodzą żadne zmiany…

– Nie nawijaj mi na uszy swojego pseudopsychologicznego makaronu, bardzo cię proszę.

– To zjedz trochę tego normalnego.

Przewrócił oczami i ponownie pogrzebał widelcem w talerzu.

– A może ty byś zadzwoniła do matki?

Pokiwałam głową. Wiedziałam, że dokładnie tak to się skończy.

– Zostaniesz ze mną na trochę?

Wskazałam torbę podróżną, z którą tu przyszedł.

Ojciec przez chwilę uważnie obserwował gołębia spacerującego po parapecie. Był skupiony i wydawał się bardzo na coś zdecydowany. Prawdopodobnie szukał słów, by mi o tym czymś powiedzieć. Zauważyłam, że przybyło mu zmarszczek i siwych włosów.

– Nigdy nie byłem na Haiti – wymamrotał, a mnie przyspieszyło tętno.

– Słucham?

Unikał mojego wzroku, chwycił łyżeczkę do kawy i zaczął się nią bawić.

– Na Haiti – powtórzył. – Nigdy tam nie byłem, a chciałem pojechać, odkąd przeczytałem…

– _Królestwo z tego świata_ Carpentiera, wiem.

– Pomyślałem, że po pogrzebie… Rozumiesz, teraz nie będę się już martwić, czy w razie czego babcia sobie poradzi. No wiesz, gdyby Wiolka nie mogła przyjść albo co.

– Zatrudnilibyśmy kogoś do opieki. Albo ja bym do niej pojechała.

– Uważasz, że nie powinienem znikać tak od razu po pogrzebie? Że to może źle wyglądać?

– Źle wyglądać dla kogo? Przejmujesz się, co pomyślą sobie ludzie, których widujesz raz na kilka lat? Nie o to mi chodzi. Pytam, czy naprawdę zamierzasz pojechać tam sam, bo nie podejrzewam, żebyś planował kogoś ze sobą zabrać. Chyba że się mylę?

– Uważasz, że jestem za stary?

– Nie. Tak. Nie wiem! A voodoo?

Spojrzeliśmy na siebie i parsknęliśmy śmiechem. Wiedziałam, że jeśli ojciec coś sobie postanowił, to i tak zrealizuje swój plan. Nie miałam zresztą nigdy śmiałości zwracać mu uwagi, zawsze musiałam pokonywać wewnętrzny opór, zanim wyraziłam na jakiś temat własne zdanie, które akurat było sprzeczne z jego opinią. Ojciec nigdy nie narzucał mi poglądów, ale miał charyzmę i siłę charakteru, których mu zazdrościłam. I był uparty jak ja. I jak babka. A trudno być bardziej.

– To nie jest nagła decyzja, prawda? – zapytałam, choć domyślałam się odpowiedzi.

– Nie. Znudziło mi się odkładanie wszystkiego na później.

– Ale nie jesteś na nic chory ani…

– Twoja matka już do mnie nie wróci – wszedł mi w słowo. – Naprawdę nie wróci. Nie będę więc czekał, aż pojedzie tam ze mną. Bo nie pojedzie.

Ojciec urwał, a ja pomyślałam o mamie. Wiedziałam, dlaczego ojciec nie może się pogodzić z jej odejściem. Matka była doskonałą tłumaczką, świetną rozmówczynią, godną zaufania partnerką i przyjaciółką, wzorowym rodzicem, brylowała w towarzystwie, świetnie gotowała, na wszystko znajdowała czas, a na dokładkę udzielała się charytatywnie. Pewnego dnia usiadła jednak na kanapie i zaczęła płakać. Wyrzucała z siebie słowa, że nie daje rady, jest zmęczona, tak potwornie i wiecznie zmęczona, ma dość, wydaje jej się, że za chwilę wszystko się rozsypie, już dosłownie za momencik, niech tylko przestanie kontrolować każdą, absolutnie każdą rzecz w naszym życiu i proszę – katastrofa gotowa. Nie rozumieliśmy jej. Ona sama machnęła wtedy ręką, powiedziała, że już jej przeszło i to tylko chwilowa słabość, nie trzeba się przejmować. Tak naprawdę wcale jej nie przeszło. Udawała perfekcyjnie, bo wszystko robiła perfekcyjnie. Stwarzała więc pozory, że żyje życiem, które nie jest rozczarowujące. Być może coraz trudniej było jej sprostać oczekiwaniom wobec samej siebie. Niekiedy zamykała się w łazience i puszczała wodę do wanny. Wychodziła pół godziny później, zawsze z zaczerwienionymi oczami. Ale uśmiechała się do mnie, piekła drożdżowe bułeczki, szła do biurka, tłumaczyła fragment tekstu, a potem sprawdzała moje zadania domowe i ponownie wracała do tekstu. Następnie czytała na głos, trochę klęła, że brzmi sztucznie, że ciągle nie czuje frazy, i szła po kieliszek czerwonego wina. I tak latami. Kiedy na studiach wyprowadziłam się z domu, ona jeszcze w nim została, na całą dekadę. Aż w końcu wpadła na pomysł, by zapisać się na zajęcia z ceramiki, i wtedy zmieniło się dla niej wszystko.

– Czasami gadam do siebie – kontynuował ojciec – a to już niedobry znak. Muszę… jakoś się ogarnąć, Kami. Najwyższy czas.

– Ja też tak sądzę, tato.

– Jest jeszcze coś.

Ojciec przyciągnął swoją torbę podróżną i zaczął w niej szperać. Chciałam mu powiedzieć, że w taki sposób łatwo sobie wszystko wygniecie, ale ostatecznie się powstrzymałam.

Na stole wylądowała zaadresowana do mnie mała koperta. Był w niej pendrive.

– To od babci.

Oczywiście. Jeśli babcia coś dla mnie zostawiła, jakieś przesłanie na przyszłość, to na pewno nie w starym pamiętniku z pożółkłymi kartkami. Nawet się nie łudziłam.

– Zajrzałeś do tej koperty?

– Oczywiście. Ona też wiedziała, że to zrobię. W środku była kartka zaadresowana do mnie, z informacją, że babcia coś ci nagrała i mam tego nie oglądać. I żebyś, jeśli możesz, przyjechała na kilka dni na wieś. Posiedziała w domu. Zresztą sama przeczytaj.

Podsunął mi list od babki, a ja przez chwilę wpatrywałam się w jej pismo, które wcześniej znałam tylko z urzędowych papierów i przepisów kulinarnych. Kilka zdań, informacja, prośba. Zero emocji. Zresztą nie byłam nawet pewna, czy to faktycznie prośba, babka pisała po prostu, że powinnam spędzić kilka dni w jej domu. Od teraz – w moim domu. Sięgnęłam po kopertę z pendrive’em.

– Obejrzałeś?

Pokręcił głową. Wierzyłam mu. Zerknęłam jeszcze raz na list.

– Na drugiej stronie jest jakiś dopisek – powiedziałam.

– To nie dopisek, to nabazgrane luźne dwa słowa, pewnie coś sobie wcześniej notowała.

Zerknęłam. Słowa nie były już zapisane tak starannie, raczej rzeczywiście nabazgrane. Ale tętno i tak mi przyspieszyło. „Imbryk w grochy”.

Imbryk w grochy. TEN imbryk. Bo jeśli nie ten, to który?

Powoli przeniosłam wzrok na ojca, ale on skubał zimny już teraz makaron i wydawał się zupełnie nieporuszony. Uznał ten dopisek za bazgroły, a ja nie mogłam. Babka wiedziała, że zwrócę uwagę na te słowa, i umieściła je tam specjalnie. Zostawiła mi zagadkę. Prawie się uśmiechnęłam.

– Nie wiesz, o co mogło jej chodzić? Z pendrive’em? – zapytałam po krótkim milczeniu.

– Nie mam pojęcia – odpowiedział. – Pewnie zostawiła ci jakieś przesłanie, wiesz, „na przyszłość”.

– To do niej niepodobne.

– Ale robienie rzeczy, których nikt nie rozumie, bez podawania wyjaśnień, już tak.

– Fakt. – Podniosłam się z krzesła. – Przygotuję ci pokój.

– Mogę spać na kanapie.

– W tym mieszkaniu są trzy pokoje, a ja korzystam z dwóch. W trzecim jest tylko rozkładana sofa i rower stacjonarny, na którym wieszam marynarki.

– Czyli mogę tam bałaganić.

– No…

– Żartowałem.

– Zanim wyjedziesz, przepakujemy twój bagaż.

– Przecież jest dobrze spakowany.

– Tak ci się tylko wydaje.

Wcisnęłam pendrive’a do kieszeni i usilnie starałam się o nim nie myśleć.ROZDZIAŁ 3

_Księżyc świecił mocno i wyraźnie widać było granicę lasu. Drzewa miały teraz bryłowaty, nierealny kształt, a ich ostre wierzchołki wkłuwały się w niebo, bardzo rozgwieżdżone, bardzo atramentowe, gdzieniegdzie nieco rozrzedzone, jak gdyby kroplą wody albo może łzą. F. szedł przez puste pole, a podmuchy wiatru uderzały go w plecy. Może nawet biegł. W dłoni kołysała mu się latarenka, wydobywając z mroku jeszcze więcej kształtów, igły wyschniętych traw, grudki ziemi i wreszcie pnie ściętych drzew. Te ostatnie dopiero co trzeszczały pod naporem siekier, które coraz głębiej wrzynały się w korę, w słoje, w soki. Raz i drugi, i trzeci, i czwarty, i… Walące się drzewo smagało powietrze, wzbijało w górę kurz, zakłócało lot owadom. Pieniek pierwszy i drugi, i trzeci, i czwarty, i…_

_Wiatr przestał wiać i F. słyszał teraz jęki, jęki i trzaski. Rozejrzał się, ale nic się wokół nie zmieniło, ten sam skraj lasu w oddali, te same pieńki, to samo pole i księżyc. I nikogo poza nim. Żadnej ludzkiej duszy._

_Śmiech wdarł się w noc gwałtownie i F. poczuł na plecach zimny pot. Ostrożnie postawił na ziemi latarenkę i patrzył, jak wokół niej tworzy się krąg światła. Jeszcze bardziej złowrogo wyglądała teraz trawa i jego własny cień. Ciałem szarpały dziwne spazmy, gnąc go ku ziemi, to znowu wyprężając ku niebu. F. tkwił w kręgu światła i z jakiegoś powodu wiedział, że nie powinien go przekroczyć. Ściana ciemności wokół wcale nie gęstniała, lecz szarzała, a może nawet srebrzyła się i popieliła. I coś ros­­ło, na niebie, pod księżycem. Może powstawało z połączenia gwiazd, a może przenikało przez nie jak przez drobinki soli. Wybrzuszało się i kształtowało, formowało w coś, co znał. Gałęziste połamane włosy, prosto wyciosany nos, okrągłe usta i równie okrągłe oczy. Zdziwione albo wściekłe oczy. Zdziwione albo wściekłe usta. Usta krzyczące, wrzeszczące. Tułów niewyraźny, wyrastający z lasu lub przez niego pochłaniany. Dłonie wielkie, palce szponiaste._

_Kształt rósł nad nim i wyostrzał się, coraz bardziej wyostrzał, bielił, krzepł. F. miał wrażenie, że naprawdę mógłby go dotknąć, wystarczy wyciągnąć dłoń, tylko wyciągnąć. Gałęziste włosy czesał wiatr, a cała sylwetka wciąż walczyła z lasem, była na krawędzi światów, była zła, a może smutna, wciąż nie wiedział._

_Poczuł ucisk w głowie, tak mocny, jak gdyby ktoś łupał mu w czaszkę od wewnątrz. Ucisk i ból. Słyszał w uszach gwizd, dzwonienie, przeciągły pisk. Kształt pochylił się nad nim i teraz F. widział już tylko złość. Wrażenie smutku i żalu gdzieś się ulotniło. Czuł skupioną na sobie nienawiść, paliło go całe ciało, a pisk nasilał się tak bardzo, że F. się zachwiał i osłonił twarz rękoma._

_Kształt pochylał się nad nim coraz bardziej. Oczy i usta jak trzy czarne ziejące pustką dziury. Latarenka migotała, krąg światła się zmniejszał, twarz coraz bliżej, otchłanie, szpony, tułów wyszarpywany z lasu, pisk, pisk, pisk…_

_Ciało F. jak trzcina na wietrze. Uniesione ramiona, zaciśnięte powieki, byle na nią nie patrzeć, byle nie patrzeć na to coś._

_Wiedział, że przyjdzie. Nie sądził tylko, że będzie tak ciemno i zimno, że to coś pokona nawet gwiazdy. Mrok. Znał go dobrze, znał go z głębi siebie. Wina i strach. I szukanie, wciąż szukanie wyjścia._

_Jak stąd. Szukanie wyjścia stąd. Z kręgu światła, z pustego pola, spod złowrogiej twarzy wściekłego widma._

_Pisk, uniesione dłonie, dwa wielkie puste oczodoły._

_Szpony. Szpony, nagle blisko, nagle ostre._

_Wrażenie, że ciało zastyga i że już nie można się ruszyć._

_Że ten las. Że to będzie tu. Już._
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: