- nowość
Grzebielec - ebook
Grzebielec - ebook
Każdego roku w nocy 6 listopada seryjny morderca włamuje się do piwnicy domu wybranej ofiary. Ofiara zostaje wciągnięta pod ziemię i znika bez śladu.
W czasie, kiedy prowadzone jest śledztwo w sprawie tych dziwnych zbrodni, pracująca w dużym wydawnictwie Annika Granlund znajduje przed drzwiami biura manuskrypt pokryty błotem, zatytułowany Ja jestem Grzebielec.
Książka, będąca biografią seryjnego mordercy żyjącego pod ziemią, stanowi ogromną szansę na uratowanie przed bankructwem jej wydawnictwa. W nadziei, że będzie to bestseller, Annika decyduje się opublikować tę kontrowersyjną książkę. Nie ma jednak pojęcia, jakie mroczne sekrety wyjdą w związku z tym na jaw i na jakie niebezpieczeństwo się naraża…
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-213-5319-7 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
To ja jestem Grzebielec. Posłuchaj mojej historii. Być może, kiedy ją poznasz, spojrzysz na mnie innymi oczami. Ale to i tak niczego nie zmienia.
Niedziela, 7 listopada
– Nie chcę tu mieszkać. – Twarz Anniki Granlund jaśniała w uśmiechu, kiedy mówiła te słowa wprost do ucha Martina Granlunda.
Martin wzdrygnął się.
– Dlaczego nie? – Obejrzał się, aby sprawdzić, czy reszta ludzi oglądających dom na sprzedaż ich nie słyszy.
Jasnobrązowe oczy Anniki błyszczały jakby w zachwycie.
– Przestań, dobrze wiesz, czemu. – Jej dobry humor był tylko przykrywką, nikt z oglądających mieszkanie nie mógł się zorientować, że coś jest nie tak.
– Nie wiem, powiedz. – Wiatr za oknem świszczał w gałęziach brzozy stojącej pośrodku trawnika. Jej pożółkłe liście wirującym ruchem opadały na nieskoszony trawnik. – Bo jak chodzi o płytki w łazience, to je da się łatwo wymienić.
– Nie, to nie płytki – zaświergotała Annika.
Przygarnęła męża ramieniem do siebie i łagodnie wyprowadziła z pokoju dziennego, który wyglądał dokładnie tak, jak wszystkie pokoje dzienne, które oglądali przez ostatnie miesiące. Przestrzeń, w której się znajdowali, to nie był dom. To była oferta agencyjna. Marne wyobrażenie kogoś o tym, jak dom powinien wyglądać. Świeżo malowane białe ściany; oczywiście nie czysta biel, trochę złamana. Nowoczesny wystrój, góra poduszek na sofie oraz zachowawcze ozdoby o wątpliwej urodzie. Annika mogłaby przysiąc, że widziała już te same obrazy w innych mieszkaniach, które oglądali. Pamiętała pęknięte szkło w ramce jednego z nich.
– O co chodzi tym razem? – w głosie Martina dało się wyczuć pewną irytację. – Lokalizacja jest niezła, działka nie wymaga wiele pracy, wszystko tak, jak chcieliśmy, i nawet mieści nam się w budżecie, o ile nikt inny nie wyskoczy z jakąś szaloną kwotą.
Annika wskazała ruchem głowy schody prowadzące do podziemnej kondygnacji. Dobiegające stamtąd szepty innej pary, rozprawiającej o czymś w suterenie, sprawiały, że zimny dreszcz przechodził jej po plecach.
Martin przekrzywił głowę.
– Chyba sobie żartujesz.
Annika uśmiechnęła się bez pokazywania zębów i przytaknęła.
– Nie chcę mieszkać w domu, który ma piwnicę. Tyle razy ci to mówiłam.
Martin westchnął.
– Myślałem, że może spodoba ci się mimo to. Nie możesz przecież tak kategorycznie odrzucać wszystkich domów, które mają piwnicę.
– Oczywiście, że mogę, kochanie. Na pewno jest mnóstwo domów, które jej nie mają. Nie moglibyśmy wybrać któregoś z nich?
Martin wzruszył ramionami.
– Dobra, okej. Z piwnicą czy bez, jak ty nie chcesz tu mieszkać, to ja też nie chcę.
Annika spojrzała prosto w czyste, błękitne oczy Martina i pogłaskała go po rudawej brodzie. Jej obrączka zalśniła matowym blaskiem.
– Dziękuję, skarbie. Idziemy?
– Jasne – uśmiechnął się, ale dało się wyczuć, że walczył z rozczarowaniem.
Kiedy szli w stronę samochodu, żwir na podjeździe chrzęścił pod ich butami.
– Rozumiem, że myślisz, że się po prostu czepiam – mruknęła Annika, kopiąc szyszkę, która spadła ze świerka u sąsiadów. – Ale z praktycznego punktu widzenia, wiesz, ile kłopotów może sprawiać piwnica?
– Tak, tak, mówiłaś. Wilgoć, drenaż, który trzeba położyć od nowa, pleśń. Ale wiesz, w piwnicy można mieć masę fajnych rzeczy.
– Ach tak? – Annika rzuciła szybkie spojrzenie z ukosa. – Wymień jedną.
– Pokój rozrywki?
– Niby jakiej? Cała twoja rozrywka jest na komputerze.
– Siłownia?
– Zaśmiali się. Martin wydobył kluczyki do samochodu i otworzył.
– Domowe spa?
– O, zaczyna mi się podobać.
– A widzisz.
– Ale nadal mnie nie namówiłeś.
– Bawialnia dla dzieci?
To zabolało. Annika odwróciła wzrok i przez okno samochodu zaczęła obserwować dom – stojący pośrodku trawnika prostokątny budynek z brązowoczerwonej cegły z 1974 roku, rosnące nieopodal brzozy i jedną wysoką sosnę, a także wyłaniającą się zza rogu komórkę z eternitowym pokryciem, przysłoniętą przerośniętymi krzakami pełniącymi funkcję żywopłotu.
Martin pochylił się w jej stronę.
– A jak będą większe, to będziemy im tam puszczać filmy, a sami będziemy siedzieć w salonie ze znajomymi.
– Hmm – przełknęła nerwowo.
W drzwiach wejściowych pojawiła się inna para, która też przyjechała oglądać dom. Kobieta podtrzymywała rękami swój wyraźnie zaokrąglony brzuch. Mężczyzna wczytywał się w ulotkę otrzymaną od agenta nieruchomości. Annika nieświadomie odtworzyła gest nieznajomej kobiety, głaszcząc swój brzuch pod czerwonym płaszczem. Starali się od dawna o dziecko i jej ciało usychało już z tęsknoty.
– Jedno jest w każdym razie pewne – powiedziała, z powrotem patrząc na Martina – nie możemy mieć dzieci w mieszkaniu.
– Tutaj moglibyśmy mieć trójkę.
Annika przygwoździła Martina spojrzeniem i pokręciła głową.
– Dwójkę. I w innym domu, bez piwnicy. Jedziemy?2
Wydaje ci się, że we własnym domu jesteś bezpieczny. Nikt nie przedrze się przez zamknięte na klucz drzwi ani przez tarczę ochronną alarmu antywłamaniowego. Ale ja wchodzę przez podłogę.
Poniedziałek, 8 listopada
Wysiadłszy z tramwaju, Annika podjęła próbę otworzenia parasola na wietrze. Był poniedziałkowy poranek i jesień ponuro wisiała nad Göteborgiem. Wyjście na dwór wymagało wiele siły ducha, a trzymanie parasola – tyle samo siły mięśni. W końcu Annika poddała się i, lawirując między kałużami w drodze do pracy, pozwoliła niebu wylewać na siebie strugi lodowatego deszczu.
Mijając kino Draken i dom kultury, była od zawietrznej strony. Jednak gdy tylko wyszła na parking przed żółtym magazynem, który sąsiadował z Wydawnictwem Eklund, jej miejscem pracy, wiatr uderzył z pełną siłą, targając jej włosy. W tle ponad magazynem górował błękitny komin elektrowni Rosenlundsverket. W takim deszczu można się było tylko domyślać, że gdzieś wysoko migają na nim czerwone światła ostrzegawcze.
Szeleszczący dźwięk kropel uderzających w mokry asfalt wydawał się konkurować z monotonnym szumem samochodów wjeżdżających do i wyjeżdżających z Götatunneln, tunelu pod centrum Göteborgu. Białe światła w jedną stronę, czerwone w drugą. Jedyną dawką światła dziennego, jaką miały do zaoferowania te jesienne dni, była zamglona szarość w okolicach godziny dwunastej. Pomimo nieustannego mroku i sennego stukania deszczu o szyby, Annika każdej nocy walczyła, aby chociaż na chwilę zapaść w sen. Na szczęście zimno i kawa sprawiały, że była na tyle przytomna, żeby jakoś funkcjonować.
Przeszła na skos przez parking i szarpnęła drzwi na klatkę schodową. Już dawno przestali zamykać je na klucz. Zamek łatwo się psuł, więc drzwi nierzadko zostawały niezamknięte na noc; bezdomni często wchodzili i spali na klatce. Kiedy Annika przychodziła do pracy, z reguły już ich nie było. Jedynie pojedyncze puste butelki zdradzały ich niedawną obecność. Wydawało się, że mieli niepisane postanowienie nie przeszkadzać dzierżawcom, aby nie stracić lokum.
Tuż przed drzwiami leżał kopiec wilgotnej ziemi, tak jakby ktoś upuścił doniczkę i po sobie nie posprzątał. Annika ominęła go i weszła do środka. Fleki jej skórzanych kozaków poślizgnęły się na grudach ziemi po drugiej stronie progu.
Potrząsnęła tylko głową i weszła po schodach. Świetny, wspaniały początek dnia – pomyślała. Wklepała kod do drzwi i weszła do przestronnego holu, w którym na ścianach wisiały okładki książek opublikowanych przez Wydawnictwo Eklund. Uśmiechnęła się na widok dwóch bestsellerów wydawnictwa: Chłopaka w Zielone Świątki i Świętojańskiej dziewczyny z serii Turwall, do sukcesu której sama się przyczyniła.
Odwiesiła przemoczony płaszcz na wieszak koło drzwi, a z łazienki przyniosła kawałek papieru toaletowego. Gdy próbowała usunąć z butów błoto, z pokoju socjalnego wyszła Katrin Falk, jedna z redaktorek.
– Cześć, pani redaktor – zagadnęła Katrin. Dłońmi obejmowała duży kubek herbaty. – Paskudna pogoda, co?
– Fatalna! – odparła Annika, celując zużytym papierem do kosza na śmieci przy drzwiach. – Zaczęliście już? Tramwaj mi się spóźnił – skłamała. To ona sama jak zwykle miała problem ze wstaniem z łóżka na czas.
– Jeszcze nie, ale wszyscy już czekają.
– Wszyscy? – Annika uniosła brwi. – Zdążę jeszcze zrobić kawę?
Katrin przytaknęła.
– Lepiej zrób.
Annika spojrzała na Katrin pytającym wzrokiem, ale ta zignorowała ją i zniknęła w drzwiach sali konferencyjnej. Annika poczuła niepokój. Poszła do swojego pokoju odstawić torebkę, wyjęła lunch w pudełku śniadaniowym i udała się do pomieszczenia socjalnego. Było tuż po dziewiątej. Najwyższy czas zrobić coś pożytecznego.
W poniedziałki grupa maszynopisowa spotykała się, aby wspólnie przejrzeć stertę, jak pieszczotliwie nazywali zbiór propozycji wydawniczych, które spłynęły do wydawnictwa w ciągu zeszłego tygodnia. Już dawno nie udało im się trafić na nic sensownego, ale wszyscy zgodnie twierdzili, że wszystkie nadesłane propozycje należy traktować na serio. Przecież właśnie w ten sposób któregoś razu trafił w ich ręce pierwszy tom serii Turwall Jana Apelgrena. Pomimo kilku dobrych lat od publikacji sprzedaż tych dwóch książek nadal stanowiła jedną czwartą przychodu wydawnictwa. Toczyły się nawet rozmowy o ich ekranizacji, ale wszystkie plany wzięły w łeb, gdy autor i jego żona zaginęli bez śladu prawie sześć lat temu. Wszelkie próby odnalezienia ich zakończyły się fiaskiem, więc po pewnym czasie poszukiwania zostały zawieszone. Nie było z kim podpisać umów dotyczących praw autorskich; idea filmu o Turwallu przepadła razem z autorem.
Annika wzięła łyk parującej kawy i weszła do sali konferencyjnej. Stół, jak zwykle w poniedziałki, był zasypany wydrukowanymi tekstami, ale tym razem zgromadziło się przy nim niezwykle dużo osób: wszyscy pracownicy wydawnictwa, od ekonomistów po wydawców i specjalistów od reklamy. Ich znużone spojrzenia wskazywały, że czekali tylko na nią.
Przy krótszym boku stołu siedział Fredrik Ask, dyrektor wydawnictwa, i śledził ją wzrokiem, spoglądając zza swoich wąskich okularów. Ciemne oprawki kontrastowały z pasmami siwizny na czarnych włosach i podkreślały wydatne kości policzkowe.
Annikę przepełniło nieprzyjemne uczucie. Fredrika z reguły nie było na poniedziałkowych spotkaniach i jego obecność wydawała się dziwna. Zarządzał on wydawnictwem tak, jakby to był zakład produkcyjny, i nie przekraczał jego progu, jeśli koniecznie nie musiał. Annika to doceniała. Miał na tyle rozsądku, aby nie pchać się w kwestie artystyczne, o ile tylko książki przynosiły oczekiwany zysk. Chociaż w ostatnim czasie zysk wcale nie był taki oczywisty, przypomniała sobie.
Annika wysunęła krzesło koło Katrin.
– Dzieje się coś nadzwyczajnego? – spytała szeptem.
Katrin w podpowiedzi tylko wzruszyła ramionami. Fredrik poczekał cierpliwie, aż Annika usiądzie. Jego głos zburzył trwającą ciszę.
– Cieszę się, że wszyscy państwo wreszcie dotarliście. Będę się streszczał. – Odkaszlnął i złączył ręce na stole jak do modlitwy. – Zdajecie sobie sprawę, że branża wydawnicza od wielu lat jest w kryzysie. Jak dotąd Eklund trzymał się nieźle, zwłaszcza dzięki serii Turwall i Zbrodni z Wyspy Wilków Stiny von Gryning, ale teraz smutna rzeczywistość dopadła i nas. Sprzedaż leci na łeb na szyję. Kierownictwo zleciło mi w zeszły piątek sporządzenie bilansu finansowego i poinformowanie państwa o rezultacie.
– Co to dla nas oznacza? – spytał Tomas Rönn, kolejny z czwórki redaktorów. Pochylił się nad stołem, opierając na blacie skrzyżowane ramiona. Podwinięte rękawy koszuli odkrywały owłosione przedramiona.
Fredrik obdarzył go posępnym spojrzeniem.
– Najprościej mówiąc, niedługo skończą nam się pieniądze – odpowiedział.
Pomruk zaskoczenia podniósł się wokół stołu. Annika napotkała wzrok Katrin. Jej oczy były jeszcze bardziej okrągłe niż zazwyczaj, a uchylone usta sugerowały, że chciałaby coś powiedzieć. Nic jednak nie padło z jej ust.
– Co? – wyrwało się Rebecce Collin. Jej bransoletki z metalowych łańcuszków dzwoniły przy każdym ruchu. Rebecka, trzeci redaktor inicjujący, była przeciwieństwem Anniki: zawsze perfekcyjnie umalowana, wyposażona w pierścionki, bransoletki i zazwyczaj więcej niż jeden naszyjnik.
– Kierownictwo kazało mi nie niepokoić was bardziej, niż to konieczne – powiedział Fredrik Ask. – Właściciele są w stanie jeszcze trochę nas zasilić dodatkowymi funduszami, ale nie chcę was oszukiwać. Jeśli nie uda nam się podbić sprzedaży, to...
– Co wtedy? – spytała Annika.
– Po prostu dla nas to oznacza bankructwo – Fredrik rozłożył ręce w bezradnym geście.
Wokół stołu zaległa cisza. Annika odstawiła kubek z kawą na jeden z maszynopisów. Powietrze w sali zgęstniało. Katrin pokiwała głową, nic nie mówiąc. Annika czuła się pusta w środku. Słowo „bankructwo” zawisło w powietrzu jak zły duch.
W końcu ciszę przerwał Jesper Olsson, jeden z redaktorów.
– Ale co ty, do cholery, gadasz? Chcesz nas teraz wywalić? Mamy pakować manatki?
– Nie mogę teraz odpowiedzieć na to pytanie – odparł Fredrik.
Annika zwróciła uwagę na jego ton pełen rezygnacji.
– Kto jak kto, ale ty musisz wiedzieć – naciskał Jesper. Twarz mu płonęła.
– Uspokój się. Mówi przecież, że nie wie. – Tobias uniósł rękę, jakby chcąc go zatrzymać.
Jesper opadł na krzesło, skrzyżował ręce na piersiach i wzburzony pokiwał głową.
– Nie zamierzam kłamać – powiedział Fredrik – ale nie wygląda to dobrze. Jednak nie wszystko jeszcze stracone – wskazał ręką w stronę góry propozycji wydawniczych leżących na stole. – Kto wie, może nasz ratunek jest właśnie tutaj. Wiecie jak to jest, jeden bestseller i się odkujemy.
Annika rzuciła okiem na plik kartek, na których wcześniej postawiła kubek. Rewanż reportera. Jeśli coś ma nas uratować, to na pewno nie to, pomyślała gorzko.
Katrin podniosła maszynopis w niebieskiej foliowej okładce.
– Czytałam to w weekend. Całkiem niezłe, w sumie. – Nerwowo założyła włosy za ucho i natychmiast jeden kosmyk znów spadł jej na oczy. Jej fryzura na pazia była za krótka.
Fredrik rozpromienił się.
– A widzisz! Co to jest?
– Ach... – Katrin zarumieniła się i spuściła wzrok.
Annika bardzo jej współczuła. Widziała ten wzrok już wiele razy, zawsze wtedy, kiedy Katrin przedstawiała coś, co podobało się jej, ale raczej nikomu poza tym.
– Zastanówcie się, ile ludzi ogląda takie rzeczy na Netflixie. Albo w kinie.
– Czy to znowu jest fantasy? – spytał Tobias, ponuro mierząc Katrin wzrokiem. Katrin spojrzała na Annikę w poszukiwaniu wsparcia.
– Science fiction – odparła Katrin. – Nazywa się Z popiołów Ziemi.
Annika miała ochotę objąć Katrin i przytulić do serca. Miała potrzebę to zrobić zawsze, ilekroć koleżanka wychodziła ze swoimi specyficznymi propozycjami. Ale tym razem również po prostu uśmiechnęła się tak przyjaźnie, jak tylko była w stanie. Wydawnictwo Eklund faktycznie próbowało kiedyś wydać serię fantasy. Pierwsza część sprzedawała się wprawdzie lepiej, niż oczekiwano, ale właściciele nie podchwycili tematu i nie pozwolili im wydać reszty.
– Przykro mi – rzekł Fredrik – ale muszę zaprotestować. Potrzebujemy bestsellera. Ja też lubię alternatywne książki, ale to zdecydowanie nie ten moment.
Katrin pokiwała głową i odłożyła tekst na stół. Jej wzrok spoczął przez dłuższą chwilę na stronie tytułowej, tak jakby chciała się pożegnać.
– Potrzebujemy czegoś, co się sprzedaje – powtórzył Fredrik. – Naprawdę nic takiego nie mamy pod ręką?
Zbrodnia, pomyślała Annika, czekając aż inni zabiorą głos. To się sprzedaje. Najlepiej byłoby wydać kryminał doprawiony zniesmaczającym seksem. Na samą myśl po plecach przeszedł jej dreszcz. W literaturze aż roi się od zbrodni. Listy bestsellerów były naszpikowane powieściami o dysfunkcyjnych policjantach i bestialskich seryjnych mordercach. Annika odpłynęła myślami gdzieś daleko. Musi przecież być coś innego, coś, co mogłoby przebić się przez ten cały chaos. Ale co?
– Niedługo powinna do nas trafić kolejna część Zbrodni z Wyspy Wilków – odrzekł Tobias. – Stina ma co prawda lekkie opóźnienie, ale napisała do nas maila z przeprosinami w zeszłym tygodniu.
Annika spróbowała przypomnieć sobie, czy na pewno nie czytała w ostatnim czasie nic interesującego, co przykułoby jej uwagę i być może wymagało ponownego sprawdzenia.
– Spróbuj ją zmotywować, żeby skończyła jak najszybciej, Tobias – poprosił Fredrik. – Póki co grupa maszynopisowa zostaje grupą kryzysową. Wymyślcie cokolwiek, byleby się sprzedawało – Fredrik posłał Katrin ostrzegawcze spojrzenie. – No dobra, w rozsądnych granicach.
Tobias poprawił się na krześle.
– Okej, w takim razie zobaczmy najpierw, co mamy tutaj. Poczekamy z prawdziwym spotkaniem kryzysowym do jutra. W porządku?
Nikt nie odpowiedział, ale cisza wokół stołu była znacząca. Fredrik pożegnał się i opuścił spotkanie. Rzucił na odchodnym, że dobrze by było znaleźć kolejny bestseller jeszcze przed świętami. Pozostali uczestnicy również zaczęli wychodzić jeden po drugim, aż przy stole została tylko grupa maszynopisowa.
Zniechęceni, patrzyli po sobie w ciszy. Następnie, aby przejść nad tą sytuacją do porządku dziennego, zaczęli rozdzielać nadesłane teksty między siebie, prawie tak jak zwykle. Mimo wszystko w ich ruchach było coś mechanicznego. Wszyscy byli zszokowani i niezdolni myśleć o niczym innym niż o tym, że wkrótce mogą być bezrobotni. Annika zauważyła, jak Katrin dyskretnie otarła spływającą łzę.
Rozumiała ją. Wszyscy tutaj kochali swoją pracę. Wiedzieli dobrze, że branża miała problemy, ale nikt nie przypuszczał, że kryzys dosięgnie także Wydawnictwo Eklund. Byli dużym graczem na rynku zdecydowanie dłużej, niż Annika mogła sięgnąć pamięcią.
Dzisiaj więcej niż zwykle tekstów odłożono na bok. Nikt nie miał ochoty czytać. Wszystko, co samym tylko tytułem nie przykuwało uwagi albo zaczynało się od opisu pogody, od razu trafiało do śmietnika. Gdy skończyli, rozeszli się do swoich pokojów, aby poodpisywać na maile.
Wzrok Anniki skakał między ekranem a cienką kupką tekstów. Czuła się, jakby rzeczywistość znajdowała się za szkłem. Z niechęcią wzięła jeden z tekstów i zaczęła czytać. Wcale jej nie interesował. Jej myśli były teraz zupełnie gdzieś indziej. Jedyne, o czym myślała, przeglądając debiutanckie powieści wysłane w nadziei na publikację, to były jej własne plany o domu i dzieciach. Czy zdecydują się kupić dom, jeśli miałaby zostać bez pracy?
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------