Grzech Reeda - ebook
Grzech Reeda - ebook
Agnieszka Siepielska, w czwartym tomie serii Sinners & Reapers, zabiera czytelników do świata pełnego niebezpiecznych mężczyzn i wyjątkowo brudnych tajemnic. Każda z książek przedstawia odrębną historię jednego z członków klubu motocyklowego. Poznajcie opowieść Reeda.
UDAWANE UCZUCIA CZASEM ZAMIENIAJĄ SIĘ W AUTENTYCZNE. I TO SZYBCIEJ, NIŻ KTOKOLWIEK MÓGŁBY PRZYPUSZCZAĆ.
Reed początkowo nie przejawia najmniejszej chęci, żeby ulec namowom starszego brata i wdać się w romans z Ellie, która – być może – przyczyniła się do nieszczęść, jakie spotkały członków klubu Sinners & Reapers. W końcu postanawia wziąć udział w intrydze zaplanowanej przez Paxtona, nie spodziewa się jednak, że gra, która z założenia miała jedynie służyć zdobyciu informacji, obudzi
w nim uczucia, przed którymi chciał uciec, i że tak trudno będzie ją zakończyć. Ellie stanie się jego grzechem, a za grzechy trzeba czasem zapłacić wysoką cenę…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-287-2177-7 |
Rozmiar pliku: | 5,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przedtem…
Za każdym razem, gdy go widzę, zapiera mi dech w piersi. Obserwuję z zachwytem jak lekki, letni wiatr rozwiewa jego ciemne, kręcone włosy. Mogłabym się tak gapić całą wieczność. Ogarnia mnie wręcz rozczarowanie, gdy zamyka oczy, uniemożliwiając mi zachwyt nad ich pięknem. Są jak niekończąca się aksamitna głębia, w której mogłabym zatonąć na godziny, lata, a najlepiej nigdy się stamtąd nie wydostać.
Mój kochany Reed Hays.
Otrząsam się z marzenia i wracam do rzeczywistości, w której on trzyma w swoich objęciach Nikki, a ja jak zawsze grzecznie i spokojnie stoję z boku, starając się nie za bardzo rzucać w oczy. Chciałabym w końcu zebrać w sobie tyle odwagi, żeby podejść i oderwać od niej ręce chłopaka, do którego wzdycham dniami i nocami. Jednak powstrzymuję się, pamiętając, z jakiego powodu pozostaję w cieniu.
– Ale wrócisz na kolejne wakacje, prawda? – pyta z wyraźnie słyszalną w głosie desperacją. – Może nawet uda ci się pojawić na Boże Narodzenie?
Silne chłopięce ramiona zaciskają się mocniej wokół smukłej talii dziewczyny i znów staram się odrzucić zżerające mnie od środka uczucie zazdrości. Mimo wszystko po raz kolejny zadaję sobie pytanie, dlaczego nie potrafi być taki w stosunku do mnie. Chciałam go o to zapytać tysiące razy, ale zawsze bałam się odpowiedzi.
– Nie wiem – odpowiada Nikki, z trudem wyswobadzając się z jego uścisku. Kiedy spogląda w moim kierunku, zauważam łzy błyszczące w jej oczach. – Mama powiedziała, że powinnam skupić się na nauce, a tata wciąż gada o tym, że powinnam się już przygotowywać do zarządzania firmą – tłumaczy coraz bardziej łamiącym się głosem. – Nie chcę tego.
Nagle jest mi źle z powodu głupiej zazdrości, która ulatnia się z chwilą, gdy po policzkach Nikki spływają łzy. Wykorzystuję więc moment, kiedy Reed się do niej nie klei, i sama podchodzę, żeby przytulić przyjaciółkę.
– Nie płacz, przecież wiesz, że będziemy tu na ciebie zawsze czekać – mówię, choć mam wrażenie, jakbym ją już straciła. – Zawsze pozostaniemy twoimi przyjaciółmi – dodaję.
– Nikki, dość tego, wsiadaj do auta!
Odsuwam się kilka kroków, słysząc poirytowany głos jej mamy, która czeka już przy czarnym, lśniącym eleganckim samochodzie.
Dziewczyna odwraca się nagle i biegnie jeszcze w kierunku domu, gdzie stoi jej babcia. Postanawiam, że pora się zmywać, kiedy morderczy wzrok pani Preston koncentruje się na nas.
– Chodź, Reed – mówię, ruszając się z miejsca.
Dopiero w drodze do domu zdaję sobie sprawę z tego, że zaczyna już zmierzchać. Nie boję się chodzić przez las, gdy jest ciemno, ale rodzice nie będą zadowoleni, że wrócę tak późno, dlatego przyspieszam kroku, oglądając się raz po raz na chłopaka, który z posępną miną depcze mi po piętach.
Kiedy docieramy do głównej krzyżówki, mija nas auto pani Preston, a kłęby kurzu spod kół opadają na nasze ubrania. Idę jednak dalej, zaskoczona, że Reed mnie dogania i dotrzymuje kroku.
– Myślisz, że pozwolą jej wrócić? – pytam w nadziei, że wciągnę go w rozmowę.
– Nie wiem – warczy w odpowiedzi.
Dlaczego on jest w stosunku do mnie taki opryskliwy? Co ja mu takiego zrobiłam? Za każdym razem zadaję sobie to samo pytanie. Przy Nikki robi się taki miły, lgnie do niej. Dla niej zrobiłby wszystko, a kiedy tylko zostaje ze mną sam na sam, staje się zupełnie inny. I wiem. On kocha ją, a ja jego. Kiedyś zdobyłam się nawet na odwagę, żeby powiedzieć o tym mamie. Liczyłam, że mnie zrozumie, ale odburknęła tylko coś o obowiązkach i szczenięcej miłości do marginesu społecznego. Wszystko przez zachowanie Paxtona, jego starszego brata. Jest czarną owcą w tym miasteczku i wszyscy niesprawiedliwie mierzą Reeda tą samą miarą.
– Umawiamy się jutro na tę samą godzinę co zawsze? – pytam, zerkając przelotnie na chłopaka, który chowa dłonie w kieszeniach czarnych jeansów i przyspiesza kroku tak, że ciężko mi za nim nadążyć.
– Po co? – rzuca znów oschłym tonem.
Starając się ignorować, jakie to dla mnie bolesne ukłucie w sercu, wzruszam ramionami.
– Codziennie wychodzimy razem… – tłumaczę, na co zatrzymuje się i odwraca.
Wpadam na niego z impetem, lecz szybko mnie od siebie odsuwa, robiąc minę, jakbym była jakąś zarazą.
– A jaki sens ma spotykanie się bez niej?! – krzyczy nagle i tym razem ja odskakuję, jak pod wpływem popchnięcia, przełykając tylko jęk rozczarowania.
– Ale jestem jeszcze ja – mówię cicho, lecz dobitnie, drżącym głosem w nadziei, że zrozumie, o co mi chodzi.
– No i? – parska, potwierdzając tylko moje obawy.
Znosi mnie tylko, kiedy w pobliżu jest Nikki. Ją być może straciłam, ale nie chcę tracić jeszcze jego. Może jestem żałosna, ale kiedy docieramy do ścieżki prowadzącej do mojego domu, zatrzymuję się, patrząc, jak on wciąż idzie przed siebie.
– Nie odprowadzisz mnie do domu? – pytam, na co on znów przystaje i powoli odwraca, mordując mnie wzrokiem. Ja z kolei napawam się jego widokiem, by starczył mi do następnego razu, kiedy go zobaczę.
– Po co? – prycha i marszczy brwi. – Tylko nie mów, że się boisz – drwi.
– Nie! – krzyczę, czując nagle narastającą złość, która szybko ulatnia się, gdy on przeczesuje palcami włosy. Uwielbiam ten widok. – Ale przyjaciele się odprowadzają, prawda? – pytam już łagodnym tonem, wzruszając ramionami. – Codziennie robiliśmy tak z Nikki. Jeśli chcesz, mogę odprowadzić ciebie.
Reed tylko odchyla głowę, wbijając wzrok w pociemniałe niebo. Kiedy znów spogląda na mnie, mogłabym przysiąc, że widzę w jego oczach litość.
– Ellie, przestań się zachowywać tak, jakbyś nie wiedziała…
– Tu jesteś, ty mały smrodzie! – Oboje podskakujemy, słysząc krzyk Paxtona, który wyłania się zza drzew. Chwyta Reeda za koszulkę i przyciąga do siebie, zupełnie jakby ten nic nie ważył. – Gdzie się szwendasz, co? – warczy, szarpiąc brata, by po chwili popchnąć go i kopnąć. Potem zerka w moim kierunku. – A ty czego się tak gapisz? Zmykaj do domu, zanim cię załatwię tak, jak tę małą Preston!
Wzdrygam się na myśl o gumie powklejanej w swoje włosy. Mama może jeszcze by machnęła na to ręką, ale tato byłby wściekły. Po raz kolejny zabroniłby mi spotykania się z Reedem. Zerkam ostatni raz na chłopaka, który próbuje wyswobodzić się z uścisku brata, jednak patrzy na mnie, jakbym to ja była temu winna. Postanawiam więc ruszyć do domu. Zza drzew widzę jeszcze, jak młody Hays ucieka przed starszym, który kopie go w tyłek. Potem jednak Paxton przyciąga do siebie brata, jakby w opiekuńczym geście.
Całą drogę zastanawiam się, czy Nikki kiedykolwiek wróci, i mam nadzieję, że nawet jeśli nie, Reed nadal będzie moim przyjacielem. W końcu zdobywam się na uśmiech.
– Kiedyś będziesz mój, Reed – szepczę. – Tylko mój – powtarzam z uśmiechem.
Kiedy mijają kolejne dni, tygodnie, miesiące, potem lata, okazuje się, że nie tylko straciłam przyjaciółkę, ale – co boli najbardziej – straciłam też Reeda.
A potem on wraca. Tak inny, odmieniony, w towarzystwie brata i grupy motocyklistów. Mija mnie za każdym razem tak obojętnie, jakbym niczym nie zapisała się na kartach jego historii i znaczyła mniej niż powietrze, którym oddycha. Wtedy uświadamiam sobie, że czas ruszyć do przodu i pora przestać żyć marzeniami z dzieciństwa, które już dawno minęło. Tylko dlaczego nie minęła miłość do niego?
Każdego dnia noszę ją w sobie, bo pozwala przetrwać mi własne piekło, o którym nikt nie ma pojęcia.Reed
– Zrobiłeś to? Do chuja – warczę kompletnie rozwalony, słysząc odgłos wystrzału.
Ale nie, coś jest nie tak. Spoglądam na Paxtona, który przez chwilę stoi równie zszokowany jak ja. Potem odwraca się w kierunku drzew, celując z pistoletu, którym niedawno wymachiwał przy głowie Ellie. Spoglądam z powrotem w kierunku oddalającej się kobiety. Nie. Już nie idzie. Odwraca się w naszą stronę z wyrazem twarzy, jakby… I nagle biegnę, szybko, jak jeszcze nigdy dotąd, żeby złapać osuwające się na ziemię ciało i paść na kolana.
Kiedy już trzymam Ellie w objęciach, odgarniam jej włosy i spoglądam w jej oczy. Te, które błądziły za mną całe życie, których unikałem, kiedy tylko pojawiał się w nich pieprzony błysk nadziei. Na co? Że będę cholernym rycerzem na białym koniu?
Nagle jakby chciała unieść ręce, ale opadają bezwładnie, podobnie jak powieki. Rozchyla jeszcze usta, by coś wymruczeć.
– Wygrałam, Reed – mówi tak słabo, że ledwo jestem w stanie usłyszeć.
Co, do cholery, wygrała?
Jej ciało zaczyna przelewać mi się przez ręce i mam wrażenie, jakbym dostał obuchem w głowę. Oglądam się w poszukiwaniu Paxtona, żeby powiedzieć, że musi szybko zadzwonić pod dziewięćset jedenaście, ale go, kurwa, nie ma. Dopiero po chwili zauważam, że wychodzi zza drzew z telefonem przyklejonym do ucha. Spoglądam z powrotem na kobietę w moich ramionach.
– Ellie. – Potrząsam nią lekko, bo z każdą sekundą zaczyna do mnie docierać, co tak naprawdę się odwaliło. Na lewej dłoni, którą podtrzymuję ją w pasie, czuję dziwne ciepło. Przez palce przelewa mi się… krew. – Kurwa! – klnę i wtedy dopiero słyszę panikę w swoim głosie. Unoszę zakrwawioną rękę, ale szybko z powrotem uciskam ranę. Ona nie może umrzeć. Nie ona, przecież to Ellie, moja… Moja co? – Ja pierdolę. Pax!
– Karetka jest w drodze – oświadcza brat, zatrzymując się przy mnie i nadal patrząc w kierunku, w którym zniknął ten facet. – Co, do chuja – mruczy zamyślony.
– Co jest? – pytam.
– Mógłbym przysiąc, że to był jej ojciec. – Marszczy brwi, po czym znowu odchodzi i sięga po komórkę. Słyszę, jak warczy coś do telefonu. Potem wybiera znowu połączenie i tak w kółko. Spoglądam na przemian na niego i na Ellie, zastanawiając się, gdzie utknęli pieprzeni ratownicy.
Mijają chyba wieki, zanim pojawia się karetka, a Ellie zostaje wyrwana z moich objęć. Na miejsce przyjeżdża Cooper z obstawą. Składam zeznania, czując nadal wsiąkającą w moją skórę krew. Przyglądam się, jak wsuwają nosze do pojazdu. Wtedy też wraca Paxton.
– Chciałem, żeby ktoś sprawdził, czy moje przypuszczenia są słuszne – mówi cały czas takim tonem, jakby był w szoku. – Ale zanim ktokolwiek dojechałby do domu jej starych, ojciec zdążyłby wrócić i zatrzeć ślady.
Wychodzimy z cmentarza, kiedy podjeżdżają do nas Hulk i Colton.
– Co tu się, do kurwy, odjebało?! – warczy wielkolud, więc opowiadamy w skrócie całe zdarzenie, chociaż Pax zdążył zdać część relacji przez telefon.
– Myślałem, że to gówno z handlem się skończyło – mówi doktorek, po czym spluwa przez ramię.
– Sądzę, że tak. Skończyło się – odpowiada mój brat. – Wydaje mi się tylko, że ktoś chciał pozbyć się uwikłanej w sprawę osoby, żeby zatrzeć ślady.
– I myślisz, że ojciec Ellie miał z tym coś wspólnego? – pyta Colton, po czym kręci głową. – Ten facet całe życie przesiedział na dupie w fotelu z gazetą w ręce. Jak niby miałby uczestniczyć w tym pierdolniku? – prycha, machając rękami. – Zresztą, jakbym dostał taką fortunę po teściu, zrobiłbym to samo i nie siedział w lasach wokół Prescott, tylko na pieprzonych Karaibach.
– Co?! – pytamy wszyscy chórem, a doktorek patrzy na nas jak na idiotów.
– Nie wiedzieliście, że Ellie miała dziadka milionera, co? – pyta i się szczerzy. – To teraz już wiecie. Wszystkie fabryki wokół Phoenix należały do niego. Potem je sprzedał i zostawił kasę jedynej córce, czyli matce Ellie. Zastanawia mnie tylko, dlaczego wszyscy zostali w tej dziurze. Jax się do tego dokopał. Obaj podejrzewamy, że stary zakopał kasę obok domu i zapomniał, w którym miejscu.
– Hm – mruczy Pax. – Obadamy tę sprawę. Teraz ruszamy, czas wrócić do kobiet.
Taa, musiałbym mieć jedną.
– Nie jedziemy do szpitala, żeby sprawdzić, co z Ellie? – pytam.
Mogę być na nią wkurwiony za udział w tej całej popieprzonej akcji, ale jakikolwiek bym był, nie jestem pozbawiony sumienia!
– Po cholerę? – pyta mój brat. – Nie obchodzi mnie, co się z nią stanie. Może się tylko przydać jako informator, jeśli przeżyje.
Mam ochotę mu, kurwa, przyłożyć.
– Co jest z tobą nie tak, Pax?! – wydzieram się. – Naprawdę wierzysz, że miała w tym wszystkim jakiś znaczący udział?
– Sam słyszałeś, co powiedziała! Nad grobem Jess i Cole’a! – drze się z wściekłości.
– Nie powiedziała, że…
– Zamknij się, do chuja!
– Oboje się zamknijcie! – krzyczy Hulk. – To nie czas i miejsce na to. Teraz musimy składać rodzinę do kupy, a przynajmniej to, co z niej zostało!
– Przez nią! – nie odpuszcza Pax.
– Wiecie co? – mówi Colton. – Mam, kurwa, dość! Najlepiej się pozabijajcie, chuja na to kładę. Skoro mamy za mało problemów, dopierdolcie jeszcze coś, będzie zajebiście. – Śmieje się z cholernym sarkazmem, po czym idzie w kierunku swojego motocykla.
Hulk staje między nami, najpierw przygląda się Paxtonowi, jakby zobaczył go pierwszy raz w życiu, potem zerka na mnie.
– Jakby coś, upewnij się, młody, że go dobiłeś. Jestem następny w kolejce do bycia prezesem. – Wzrusza ramionami. – Zrobisz robotę i masz posadę VP. – Spogląda na Paxtona, posyłając mu diabelski uśmiech, po czym idzie w ślady Coltona. Mija chwila, zanim odwracam się i też odchodzę, zostawiając wkurwionego Paxtona samego.
Potem wsiadam na motocykl i ruszam w drogę. Błądzę po przeklętym Prescott godzinami i raz po raz przychodzi mi do głowy, żeby znowu stąd wyjechać. Zostawić za sobą to wszystko. Ostatecznie parkuję pod budynkiem szpitala. Pomimo że jest cholernie zimno, a moje dłonie niemal kostnieją, wpatruję się w ścianę budynku. Nie myślę, nie zastanawiam się, tylko patrzę. Zupełnie jakby mój popieprzony umysł się wyłączył.
Nie wiem, ile czasu mija, zanim z wewnętrznej kieszeni kurtki wydobywa się dźwięk komórki. Wyjmuję telefon i odbieram połączenie, nawet nie sprawdzając, kto dzwoni.
– Czego? – pytam zmęczonym głosem.
– Żyje – odzywa się doktorek, który musiał tu dojechać kilka chwil przede mną. – Usunięto kulę, już po wszystkim, jej stan jest stabilny. – Na te słowa wypuszczam z ulgą powietrze, zastanawiając się, dlaczego je w ogóle wstrzymywałem. – Jedź się przespać, twoje siedzenie na tym cholernym parkingu jej nie uzdrowi.
– Skąd, do chuja… – przerywam, kiedy w słuchawce słyszę dźwięk zakończonego połączenia.
Prycham i kręcę głową. Potem odpalam motocykl i wracam do klubu.
* * *
koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji