- W empik go
Grzeczna dziewczynka - ebook
Grzeczna dziewczynka - ebook
Poznali się w jednej z krakowskich kawiarni. Był wyjątkowo śnieżny, grudniowy wieczór. Ona początkująca studentka prawa. On debiutujący pisarz. Przez kolejnych kilkanaście lat łączyło ich coś, czego nie potrafili nazwać. Łamali zasady, przekraczali granice, byli dla siebie piekłem i niebem. Chcieli wierzyć w swój prywatny raj. Bez względu na wszystko i wszystkich. Gdyby wiedzieli jak niewinne spotkanie w zacisznej kawiarence poplącze ich życiorysy, zapewne jedno z nich wyszłoby bez słowa. Tyle, że wtedy nie powstałaby historia o grzecznej dziewczynce.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66807-45-7 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Bywa, że to, co traktujemy jako porażkę, nieszczęście, a nawet katastrofę w dziwny, niezrozumiały, a może nawet przewrotny sposób owocuje zwycięstwem. W całej historii świata można znaleźć dziesiątki takich przykładów. Pamiętne wystąpienie w „Zielonej Papudze” należało do jednego z nich. Niczym huragan niszczący wszystko, co spotyka na swej drodze, zburzyło mur izolacji i obojętności. Uświadomiłam sobie, a jak pokazała przyszłość, inni też to dostrzegli, że czasami, by coś zbudować, należy coś innego zburzyć. Powoli, cierpliwie, dzień po dniu na gruzach uprzedzeń wznosiliśmy łuk triumfalny normalnych relacji międzyludzkich. Żeby jednak rewolucja nie była tak piękna, konflikt między grupami trwał nadal, ale tego żaden żywioł nie mógł zmienić. Na kilka dni przed świętami Bożego Narodzenia Edyta, pierwsza z tych, którzy przekroczyli linię izolacyjną, zaproponowała wyjście na wieczór autorski młodego pisarza.
– Mówię ci, on pisze fantastycznym językiem – szczebiotała z zachwytem.
– Lepiej pisze czy wygląda? – dociekałam, myśląc w co się ubrać.
– No jasne, że lepiej wygląda, ale socjologowie już dawno temu udowodnili, że to jak wyglądasz, przekłada się na odbiór tego, co robisz.
– Oj, Edzia, Edzia, chyba nie wierzysz, że solidność naprawy kranu zależy od urody hydraulika? – przyjaciółka prychnęła z pogardą.
– Ale tu chodzi o sztukę, a nie jakieś rurki, zawory i uszczelki.
Poszłam bardziej z nudy niż ciekawości. Mała kawiarenka wypełniona była do ostatniego miejsca. Przeważały oczywiście studentki. Ale nic dziwnego, skoro pisarz śmiało mógł konkurować z Bradem Pitem, Leonardo di Caprio i szeregiem innych kinowych amantów. Moim zdaniem brakowało mu nieco wzrostu, ale poza tym wszystko miał na swoim miejscu. Lekko falujące czarne włosy, ciemno miodowe oczy z wachlarzem rzęs, których mogła pozazdrościć mu niejedna kobieta. Delikatna opalenizna i uśmiech mogący topić kobiece serca niczym wosk. Jak dotąd wydał jedną książkę, a jej recenzje były bardziej niż dobre. Chcąc jak najlepiej udawać zainteresowanie, zakupiłam egzemplarz. Siedząc w jednym z ostatnich rzędów, mogłam bez wzbudzania szczególnej uwagi przejrzeć książkę. „Trzy kobiety” – tytuł sugerował opowieść o trzech przyjaciółkach. Z błędu wyprowadził mnie wstęp. „O życiu mężczyzny decydują kobiety. Pierwszą jest oczywiście matka. Bez niej nie byłoby nas na tym świecie. Drugą kobietą jest żona, o ile mężczyzna zdecyduje się na małżeństwo. W takim wypadku sam lub z pomocą przypadku znajduje tę jedyną. Ślubuje jej miłość po grób i żyją długo i szczęśliwie. Bywa jednak, że on tylko długo. Wtedy to, jak ratunkowe koło rzucone przyjazną ręką, spotyka tę trzecią. Trzecia kobieta w życiu mężczyzny to najczęściej kochanka”. Tezę postawioną we wstępie uznałam za nadzwyczaj trafną. Nie sposób było odmówić jej racji. Przecież bardzo wielu facetów robiło skok w bok. Zdążyłam przeczytać dwa rozdziały, gdy rozległy się oklaski.
– Chodź, idziemy po autograf – szarpnęła mnie Edzia. Posłusznie stanęłyśmy w długim ogonku. Może socjologowie mieli rację. Wieczór młodego nieznanego pisarza zgromadził co najmniej setkę ludzi. Czy gdyby autor był pryszczaty, rudy, a przy tym gruby, frekwencja byłaby podobna? Po kilkunastu minutach dotarłyśmy szczęśliwie do stolika.
– Proszę wpisać: „Dla wiernej i oddanej czytelniczki Edyty” – przyjaciółka dyktowała, a ja miałam ochotę walnąć ją po tyłku. Jej zachowanie było na poziomie gimnazjalistki, a nie studentki.
– A jaką dedykację dla pani? – zmęczony, obojętny głos z trudem pokonał panujący wokół gwar.
– W przeciwieństwie do koleżanki nie mam pomysłu – mężczyzna podniósł głowę z nad otwartej książki. W migdałowych oczach, bardziej pasujących do dzikiego zwierzęcia niż człowieka, rozbłysły dziwne iskry.
– To może coś osobistego? –siła spojrzenia przygniotła wszystkie myśli, jakie jeszcze przed sekundą pragnęły przeistoczenia w słowa.
Skinęłam głową i odwróciłam wzrok, nie mogąc znieść intensywności, z jaką oczy mężczyzny patrzyły na mnie. Nie miałam pojęcia, co przykuło jego uwagę. Strój miałam bardziej niż odpowiedni. Edzia oceniła go jako doskonały na mszę roratnią, cokolwiek to znaczyło. Do piękności zapamiętywanych od pierwszego spojrzenia też nie należałam. Krótkie włosy o kolorze uzależnionym od mody i nastroju. Twarz, w której więcej było małej dziewczynki niż kobiety. Lekko zadarty nosek, na nim okulary skrywające jak za pancerną szybą szaro-niebieskie spojrzenie. Jedynie usta uważałam za doskonały, prawie idealny twór matki natury. Pochylony nad kartką szybkimi ruchami wpisał kilka linijek tekstu i oddał mi książkę. Z niemałym trudem dotarłyśmy do wyjścia. Na zewnątrz śnieg sypał uparcie. Duże płatki warstwa po warstwie przykrywały wszystko.
– Ale było super! Moja siostra chyba pęknie z zazdrości, jak pokażę jej książkę z taką dedykacją – zachwycała się Edzia, brnąc po kostki w świeżym mokrym puchu.
Nie podzielałam entuzjazmu przyjaciółki. Miałam dziwne uczucie, że ogniste oczy mężczyzny wciąż mnie śledzą. Wypatrują odpowiedniego miejsca, czekają na właściwy moment, by dać sygnał do ataku. Stałam na przystanku, czekając na autobus. Edyta poszła piechotą. Mieszkała kilka ulic od rynku i pewnie już siedziała w ciepłym pokoju.
– Cześć, Grzeczna Dziewczynko – usłyszałam za sobą ochrypły głos. Podskoczyłam wystraszona. Od dnia, gdy z drewnianego stołu urządziłam trybunę, musiałam pogodzić się z faktem, że przezwisko z dzieciństwa nigdy już mnie nie opuści. Dla wszystkich, od zwykłych znajomych, a na przyjaciołach kończąc, byłam grzeczną dziewczynką.
– Mateusz, musisz mnie straszyć? – kolega mieszkający dwie ulice dalej niż ja obdarzył mnie szczerym uśmiechem, pokazując przy okazji dwa rzędy lśniących, białych zębów.
– Przepraszam, wcale nie miałem takiego zamiaru – wyjaśnił, chowając się pod daszek przystanku. – A co ty robisz o tej porze w mieście? Czy grzeczne dziewczynki nie powinny już leżeć w łóżeczkach?
Na szczęście dla siebie i innych byłam już odporna na żartobliwe zaczepki.
– Tak bywało w czasach smoków i rycerzy. W dobie Internetu i telefonów komórkowych grzeczne dziewczynki używają życia – zripostowałam komentarz.
Siedząc w autobusie, opowiedziałam o wieczorze autorskim. Nie okazał specjalnego zainteresowania. Rozstając się, życzyłam mu wesołych świąt. Zrewanżował się tym samym i zniknął w mroku rozjaśnianym jasnymi płatkami wciąż uparcie padającego śniegu.
Dopiero w połowie stycznia, leżąc w łóżku z wysoką gorączką i typowymi objawami grypy, znalazłam czas na kontynuację lektury. Z komody, gdzie trzymałam podręczniki i zeszyty, wyjęłam wciąż pachnącą drukarską farbą książkę. Na białym tle okładki widniał równoboczny trójkąt. Każdy bok przypominał zarys kobiecej postaci. Znalazłam miejsce, w którym przerwałam. Już miałam zacząć czytanie, gdy przypomniałam sobie o dedykacji. Po przeczytaniu kilku linijek kształtnych, lekko pochylonych liter zesztywniałam z niedowierzania. Wpis był bardziej niż osobisty. Bezpośredniość przekazu, jawność zamiarów. Czegoś takiego nigdy się nie spodziewałam. Po raz kolejny uważnie wyraz po wyrazie, literka po literce czytałam tekst. Całość jak wykuta w białej skale przepowiednia krzyczała do mnie krzykiem niosącym obietnicę i przestrogę. Siedziałam przy prostym, drewnianym stole na równie prostym, drewnianym krześle, trzymając w dłoniach książkę napisaną przez obcego człowieka. Moje myśli przestały być proste w formie i twarde w materii jak stół i krzesła. Przypominały stosy kolorowych, poskręcanych miękkich serpentyn. Wiedziałam, że wysoka gorączka może powodować halucynacje, przewidzenia i inne podobne rzeczy, ale tekst dedykacji przeczytałam dobrych kilka razy i o żadnej pomyłce nie mogło być mowy. „Na pamiątkę naszego kolejnego spotkania, mając szczerą nadzieję na kolejne, ale tym razem w okolicznościach sprzyjającym bliższemu poznaniu. Grzecznej dziewczynce B.”. Pod wpisem widniał jeszcze adres e-mail oraz telefon. Mimo jasnego przesłania wpis nosił w sobie kilka zagadek. Po pierwsze, sugerował, że już kiedyś mieliśmy okazję się spotkać. Tyle że ja takiego spotkania nie kojarzyłam. Kogo jak kogo, ale tego mężczyzny nie sposób nie zapamiętać. Po drugie, użył zwrotu „grzecznej dziewczynce”. Skąd go znał? Z głośnym trzaskiem zamknęłam książkę i wrzuciłam do szuflady. Znów ogarnęło mnie to samo dziwne uczucie jak po wyjściu z kawiarni. Czułam na sobie płonące dzikie spojrzenie. Sunęło wolno po każdej cząstce skóry. Jak rozżarzony węgiel rozpalało każde dotknięte miejsce. Odczucie było więcej niż realne. Położyłam się do łóżka, naciągając kołdrę aż po brodę.
– To wszystko przez tę gorączkę – tłumaczyłam sobie, telefonując do Edyty. Jak zwykle na nią zawsze mogłam liczyć. W godzinę później była już u mnie.
– Ale z ciebie szczęściara! – stwierdziła po przeczytaniu dedykacji.
– Ja nie widzę powodu do radości – odparłam bez chwili namysłu. Popatrzyła na mnie jak sprzedawca losów na kogoś, kto niszczy los z główną wygraną.
– Kindzia, przystojny facet chce się z tobą spotkać, a ty mi mówisz, że to żadna frajda!
Na początku znajomości Edyta robiła wrażenie dziewczyny poukładanej, rozsądnej, nadzwyczaj elokwentnej i cholernie bystrej. Znając doskonale cztery języki, już teraz mogła myśleć o pracy w międzynarodowym koncernie. Piętą achillesową tej atrakcyjnej, może trochę rozpuszczonej dziewczyny byli faceci. Jej związki, a było ich kilkanaście, nigdy nie trwały dłużej niż pół roku. Najczęściej to ją zostawiano. Płacz, przysięgi, że ten był ostatnim, trwały kilka dni. Potem wszystko wracało do normy. Spotykała kolejnego playboya. Znowu kochała, ufała, tęskniła.
Nie byłam zainteresowana spotkaniem, ale ciekawiło mnie, skąd facet zna moje przezwisko.
– Najlepiej zadzwoń i zapytaj – zaproponowała przyjaciółka.
Rada, owszem, była dobra, ale nie potrafiłam sobie wyobrazić rozmowy w stylu: Dzień dobry, przeczytałam pana dedykację, w której sugeruje pan, że już kiedyś mieliśmy okazję się spotkać. Czy może mi pan przypomnieć te okoliczności? A tak w ogóle, to skąd pan wie, jak mnie nazywają?
– Nie, to nie ma sensu – rzuciłam, nie mając zamiaru zajmować się dłużej tą sprawą. – Lepiej mi powiedz, kiedy będzie egzamin z historii prawa? – zmieniłam temat, na powrót chowając książkę do szuflady.
– Termin zerowy będzie w piątek za tydzień.
Jeszcze przez prawie godzinę gadałyśmy o studiach, planach na zimowe ferie, o ile zdołamy zaliczyć sesję. Edyta miała już na oku nowego faceta. Tym razem był to student stosunków międzynarodowych. Poznała go na lektoratach z hiszpańskiego. Podobno był szarmancki, kulturalny, potrafił prawić komplementy i oczywiście fantastycznie całował. Dobrze pamiętałam, że jej poprzedni chłopak miał identyczne zalety. Przypuszczałam też, że nowy amant po pewnym czasie ujawni takie same wady jak poprzedni faceci. Nie do końca zdrowa pojechałam na egzamin z historii prawa. Odważnych było ledwie ośmiu. Profesor Karlik zmierzył nas surowym, szarym wzrokiem. Niski i chudy wyglądał groteskowo, siedząc za ogromnym biurkiem. Pytania wydały mi się wyjątkowo trudne, głównie dlatego, że wymagały precyzyjnego podawania nazw, dat i definiowania licznych zwrotów. Po egzaminie poszłyśmy z Edytą na kawę do „Zielonej papugi”. Siadłyśmy przy barze, wdając się w pogawędkę z właścicielem, który czasami osobiście obsługiwał gości. Po kilkunastu minutach przyszedł nowy facet Edyty. Oczywiście był taki, jak opisała go przyjaciółka. Prócz licznych komplementów obdarował ją bukietem ogniście czerwonych róż. Kwadrans później zostałam sam na sam z filiżanką stygnącej kawy. Było zbyt wcześnie, by wracać do domu. Tym bardziej że wujek miał wyjść na tajemnicze piątkowe spotkanie, jak nazwałam jego wyjścia. Z kącika prasowego wybrałam kolorowy magazyn i usiadłam przy oknie. Po przeczytaniu kilku artykułów natrafiłam na wywiad z B. „Trzy kobiety”. Tytuł intrygował i zachęcał. Zamieszczone zdjęcie przedstawiało B. przy stoisku wydawniczym, najpewniej fotkę zrobiono na targach książki.
_„– Jest pan wyjątkowo młodym pisarzem, a mimo to pana książka zaskakuje dojrzałością, do kogo więc jest adresowana?_
– _Kieruję ją do obu płci, bez względu na wiek. Chociaż główny bohater to mężczyzna przed czterdziestką, podobna historia może spotkać kogoś, kto ma lat dwadzieścia pięć albo pięćdziesiąt. Być może nie jedna matka, żona, kochanka utożsami się z kobietami, które jak stempel odciskają na bohaterze swoje ambicje, marzenia, sukcesy, ale także frustracje, niepowodzenia i złość._
– _Czy opisana historia to wyłącznie fikcja?_
– _I tak, i nie. Do napisania skłonił mnie epizod z życiorysu jednego z moich krewnych, ale nim zacząłem pisanie, szukałem danych statystycznych pokazujących wpływ kobiet na życie mężczyzn. Wtedy okazało się, że około 93% mężczyzn jest żonatych, a 34% przyznaje, że miało romans. O ile dane dotyczące ilości żonatych można uznać za prawdziwe, to ilość zdrad budzi pewne zastanowienie. Nie zmienia to jednak faktu, że zjawisko z roku na rok nasila się”._
Po przeczytaniu wywiadu postanowiłam, że jednak dokończę książkę.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Książka dostępna także w formie audiobooka!