- promocja
- W empik go
Grzeczna dziewczynka musi zginąć - ebook
Grzeczna dziewczynka musi zginąć - ebook
Jak myślisz, kto będzie cię szukał, jeśli zaginiesz?
Pippa wciąż pochłonięta jest swoim ostatnim śledztwem. Wkrótce jednak inna sprawa przyciąga jej uwagę. Tym razem dotyczy niej samej. Choć dziewczyna przyzwyczaiła się już do stosowanych wobec niej gróźb w sieci, teraz pojawiła się taka, wobec której nie może przejść obojętnie. W wiadomościach od stalkera wciąż powtarza się pytanie: Jak myślisz, czy gdy zaginiesz, ktoś w ogóle będzie cię szukał? Pippa postanawia namierzyć tego, kto ją obserwuje. Szybko znajduje powiązania między swoim prześladowcą a miejscowym seryjnym mordercą. Policja odmawia jednak wszczęcia śledztwa. Zabójca przecież od sześciu lat przebywa w więzieniu, ale Pip podejrzewa, że za kratkami siedzi niewłaściwy mężczyzna. Jeśli nie uda się jej znaleźć odpowiedzi na wszystkie pytania, ma świadomość tego, że może zginąć…
Obok tej serii nie da się przejść obojętnie! Wciągająca i zaskakująca kontynuacja bestsellerowego "Przewodnika po zbrodni według grzecznej dziewczynki" oraz "Grzecznej dziewczynki, zepsutej krwi". Trzeci tom serii przygód o Pippie – Grzeczna dziewczynka musi zginąć – podobnie jak poprzednie tomy, wciąga tak bardzo, że każdy, kto sięgnie po tę książkę, odłoży ją na półkę dopiero po odkryciu zakończenia.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8299-274-8 |
Rozmiar pliku: | 4,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Widziała je właśnie teraz. Przewiercały ją na wskroś. Martwe oczy osadzone w głowie padłego gołębia, który z rozpostartymi skrzydłami leżał na podjeździe przed domem. Oczy szklane i bez życia, poza odbijającymi się w nich ruchami Pip, która uklękła i wyciągnęła rękę. Nie chciała go dotknąć, tylko znaleźć się jak najbliżej.
– Gotowa do drogi, serdelku? – spytał zza pleców tata Pip.
Wzdrygnęła się, kiedy z impetem zatrzasnął drzwi. W tym huku krył się odgłos wystrzału. Jeszcze jeden towarzysz Pip.
– Ta... tak – powiedziała, wyprostowała się i odchrząknęła. Oddychaj, po prostu to prze-tchnij. – Patrz. – Wskazała całkiem niepotrzebnie. – Martwy gołąb.
Ojciec pochylił się, żeby obejrzeć go z bliska. Jego ciemna skóra zmarszczyła się wokół przymrużonych oczu, a nieskazitelny trzyczęściowy garnitur zmarszczył się wokół kolan. Po chwili nagła zmiana wyrazu twarzy – znała ją aż za dobrze – i już wiedziała, że ojciec zaraz rzuci jakimś ciętym żartem w stylu...
– Czyli dzisiaj na kolację gołąbek? – zapytał.
Jak na zawołanie. Prawie wszystko, co ostatnio mówił, obracał w żart, jakby niestrudzenie starał się rozweselić Pip. Ta w końcu ustąpiła i posłała mu wymuszony uśmiech.
– Jeśli upichcisz do tego swoje słynne ra-tata-tuj, to zgoda – śmieszkowała, co pozwoliło jej oderwać uwagę od pustych gołębich oczu.
Wstała i zarzuciła na ramię brązowy plecak.
– Ha! – Ojciec z radości klepnął ją w plecy. – Moje chucherko nieszczęsne. – Kolejna zmiana mimiki, kiedy dotarło do niego, co właśnie powiedział.
W tych trzech prostych słowach kłębiło się tak wiele znaczeń. Pip nie mogła umknąć przed śmiercią, nawet w ten słoneczny późnosierpniowy poranek podczas nierozważnych żartów z tatą. Wydawało jej się, że nie robi nic innego, tylko ucieka.
Po ojcu szybko spłynęła ta niezręczna wpadka. Zawsze potrafił błyskawicznie się otrząsnąć.
– Chodź już, nie możesz się spóźnić na to spotkanie – oznajmił, wskazując głową samochód.
– Taa – odparła Pip, otworzyła drzwi i usadowiła się na siedzeniu.
Nie wiedziała, co jeszcze mogłaby powiedzieć. Ruszyli, a jej myśli zostały w tyle. Obok martwego gołębia.
Dogoniły ją, kiedy wjechali na parking przy stacji kolejowej Little Kilton. Było tłoczno. Odblaski słońca ślizgały się po ustawionych w rządku samochodach przesiadkowiczów.
– Ten dzban z porsche znowu zajął moje miejsce – westchnął tata.
Dzban: kolejne słowo, którego Pip go nauczyła, czego natychmiast pożałowała.
Trzy ostatnie miejsca były na dalekim końcu, przy ogrodzeniu z drucianej siatki, gdzie nie sięgały kamery. Dawny rewir Howiego Bowersa. W jednej kieszeni pieniądze, w drugiej małe papierowe torebki. Zanim Pip zdołała się opanować, kliknięcie odpinanego pasa przerodziło się w stukot butów Stanleya Forbesa na betonie tuż za nią. Nagle jest noc, Howie nie siedzi w więzieniu, ale stoi tuż obok w pomarańczowym blasku latarni, jego oczy spowija cień. Stanley podchodzi do niego i za plik banknotów kupuje swoje życie, swoją tajemnicę. Kiedy z martwym wzrokiem odwraca się do Pip, jego ciało przeszywa sześć kul, krew przesiąka przez koszulę, skapuje na beton i... na dłonie Pip. Jej ręce są całe we krwi...
– Serdelku, idziesz? – Tata przytrzymywał dla niej otwarte drzwi.
– Idę, idę – rzuciła i wytarła dłonie o swoje najbardziej eleganckie spodnie.
W pociągu do Londynu Marylebone równie było tłoczno. Pasażerowie stali poupychani ramię przy ramieniu pośród innych podróżnych. Potrącali się nieustannie, z zakłopotaniem zaciskając półuśmiechnięte usta wyrażające nieme „przepraszam”. Dłonie uczepione metalowej poręczy, ciasno, jedna przy drugiej. Pip musiała się przytrzymywać zgiętej w łokciu ręki ojca, żeby zachować równowagę. Gdyby tylko to było takie proste...
Dwa razy dostrzegła Charliego Greena. Pierwszy raz, kiedy wyciągał szyję zza głowy jakiegoś mężczyzny, żeby podczytywać mu przez ramię gazetę „Metro”. Drugi raz, kiedy czekał na peronie, ściskając w ręku broń. Jednak kiedy wsiadł do wagonu, jego twarz przybrała nowe rysy, całe podobieństwo do Charliego zniknęło, a broń okazała się zwykłym parasolem.
Minęły cztery miesiące, a policja nadal go nie odnalazła. Osiem tygodni temu jego żona, Flora, pojawiła się na komisariacie w Hastings. Nie wiedziała, gdzie jest jej mąż, z którym w jakiś sposób udało jej się rozdzielić w czasie ucieczki. Jednak według krążących w sieci plotek mógł się ukryć we Francji. Mimo to Pip nie ustawała w poszukiwaniach. Nie dlatego, że chciała go schwytać, ale dlatego, że musiała go znaleźć. Właśnie ta różnica sprawiała, że już nic nie mogło być takie jak dawniej.
– Denerwujesz się spotkaniem? – Tata ściągnął ją wzrokiem, przekrzykując skrzypienie kół pociągu zwalniającego przed stacją Marylebone. – Będzie dobrze. Po prostu słuchaj Rogera. To znakomity prawnik. Wie, co mówi.
Roger Turner był adwokatem pracującym w firmie ojca, podobno najlepszym w procesach o zniesławienie. Kilka minut później spotkali się z nim przed starym centrum konferencyjnym z czerwonej cegły, gdzie zarezerwowali salę.
– Miło znów cię widzieć, Pip – powiedział Roger, wyciągając rękę. Pip, zanim ją uścisnęła, prędko zerknęła na swoje dłonie, upewniając się, że nie ma na nich żadnych śladów krwi. – Jak minął weekend, Victorze?
– Bardzo przyjemnie, dziękuję. Poniedziałek też zapowiada się wspaniale, bo wziąłem ze sobą trochę resztek z niedzielnego obiadu.
– Chyba powinniśmy już iść. Jesteś gotowa? – zapytał Roger i spojrzał na zegarek.
W drugiej ręce ściskał lśniącą teczkę.
Pip przytaknęła. Czuła, że znowu ma mokre dłonie, ale tym razem od potu. Tylko od potu.
– Poradzisz sobie, skarbie – oznajmił tata i poprawił jej kołnierzyk.
– Na pewno. Mam za sobą tysiące mediacji – uśmiechnął się Roger, zaczesując do tyłu swoje siwe włosy. – Nie ma się czym martwić.
– Zadzwoń, gdy już będzie po wszystkim. – Tata Pip pochylił się i dał jej buziaka w czubek głowy. – Widzimy się wieczorem w domu. A z tobą, Roger, niedługo w biurze.
– Jasne, Victor, na razie. Pani przodem... – rzucił do Pip.
Znajdowali się na ostatnim piętrze w pokoju konferencyjnym 4E. Wcześniej Pip poprosiła, żeby poszli schodami, bo skoro jej serce i tak miało łomotać, wolała, żeby łomotało z powodu wysiłku. Wpadła na pomysł, że za każdym razem, gdy poczuje ucisk w klatce piersiowej, wyjdzie pobiegać. I biegała, dopóki ból nie zmienił swojego źródła.
Wdrapali się na samą górę. Stary Roger dyszał ciężko kilka kroków za nią. Na korytarzu przed pokojem 4E stał elegancko ubrany mężczyzna, który uśmiechnął się na ich widok.
– Ty pewnie jesteś Pippa Fitz-Amobi – powiedział. Kolejna wyciągnięta ręka, kolejne sprawdzenie śladów krwi na dłoniach. – A pan, Roger Turner, jej adwokat. Nazywam się Hassan Bashir i dzisiaj będę waszym niezależnym mediatorem.
Uśmiechnął się i poprawił okulary. Wyglądał sympatycznie i niemal podskakiwał z przejęcia. Pip nie mogła znieść myśli, że z pewnością już za kilka chwil zepsuje mu cały dzień.
– Miło pana poznać – odpowiedziała i odchrząknęła.
– Mnie również. – Klasnął w dłonie, czym zaskoczył Pip. – Druga strona sporu już czeka w środku. Są gotowi. Czy macie jeszcze jakieś pytania? – Zerknął na Rogera. – Jeśli nie, to możemy zaczynać.
– Jasne. – Roger przezornie stanął przed Pip i przepuścił Hassana, który otworzył drzwi do pokoju 4E i je przytrzymał.
W środku panowała cisza. Roger przekroczył próg, dziękując Hassanowi skinieniem głowy. Następna w kolejce była Pip. Wzięła głęboki wdech, podkurczyła ramiona i wypuściła powietrze przez zaciśnięte zęby.
Była gotowa.
Weszła do pomieszczenia i natychmiast dostrzegła jego twarz. Siedział po drugiej stronie długiego stołu. Jego wyraźnie zarysowane kości policzkowe schodziły ku ustom, a jasne włosy były niedbale zaczesane do tyłu. Podniósł wzrok i spojrzał na nią. W jego ciemnych oczach pojawił się przebłysk triumfu.
Max Hastings.Pip wbrew własnej woli stanęła jak skamieniała. Kierował nią jakiś pierwotny instynkt, nienazwane przeczucie. Jeszcze jeden krok dalej, a byłaby zbyt blisko.
– Tutaj, Pip – powiedział Roger, wysunął krzesło stojące dokładnie naprzeciwko Maksa i wskazał gestem, żeby usiadła.
Poza Maksem za stołem siedział również Christopher Epps. Ten sam adwokat, który reprezentował chłopaka w czasie procesu. Pip ostatnim razem stanęła z nim twarzą w twarz, kiedy zeznawała zza pulpitu dla świadków. Miała na sobie dokładnie ten sam kostium, a Epps pastwił się nad nią, poszczekując szorstkim głosem. Jego też nienawidziła, ale to uczucie zdążyło się stępić, pochłonięte nienawiścią do osoby siedzącej naprzeciw niej. Dzieliła ich tylko szerokość stołu.
– Dobrze... Dzień dobry wszystkim – odezwał się pogodnie Hassan, zajmując miejsce u szczytu stołu pomiędzy dwiema stronami. – Na początku kilka słów wstępu. Moja rola jako mediatora oznacza, że jestem tutaj, aby pomóc państwu osiągnąć porozumienie zadowalające obie strony. Moim jedynym celem jest to, żeby wszyscy wyszli stąd zadowoleni. Czy wyraziłem się wystarczająco jasno?
Zadowoleni? Hassan najwidoczniej nie przyjrzał się zbyt uważnie ich minom.
– Zasadniczo celem mediacji jest uniknięcie sporu sądowego. Sprawa w sądzie to spory kłopot i niemały wydatek dla wszystkich zainteresowanych, dlatego zanim zostanie złożony pozew, lepiej będzie spróbować dojść do porozumienia. – Wyszczerzył się najpierw do Pip, a potem do Maksa. Oboje zostali obdarowani uśmiechem po równo i sprawiedliwie. – Jeśli nie zdołamy zawrzeć ugody, pan Hastings i jego obrońca zapowiadają, że wniosą pozew o zniesławienie przeciwko pannie Fitz-Amobi za tweeta oraz wpis blogowy z trzeciego maja tego roku, które według nich zawierały zniesławiające oświadczenie. – Hassan zerknął do notatek. – Pan Epps w imieniu powoda, pana Hastingsa, twierdzi, że zniesławiająca wypowiedź poważnie odbiła się na zdrowiu psychicznym jego klienta oraz spowodowała nieodwracalne nadszarpnięcie jego reputacji. To z kolei doprowadziło do kłopotów finansowych, za które obecnie domaga się odszkodowania.
Pip zacisnęła pięści pod stołem, a jej kłykcie uwypukliły się jak kręgosłup jakiegoś prehistorycznego gada. Nie wiedziała, czy będzie w stanie usiedzieć na miejscu i wysłuchiwać tego wszystkiego. Po prostu, kurwa, nie wiedziała. Ale odetchnęła głęboko i postanowiła spróbować. Dla taty, dla Rogera i dla tego nieszczęsnego Hassana.
Na stole przed Maksem stał jego ohydny bidon z wodą. Przybrudzony ciemnoniebieski plastik z gumową zatyczką. Pip nie pierwszy raz widziała go z tym bidonem. W tak małym miasteczku jak Little Kilton trasy biegowe często zachodzą na siebie i się przecinają. Jednak Pip zaczęła podejrzewać, że Max z premedytacją biegał jej trasą. I zawsze z tym pieprzonym niebieskim bidonem.
Max zobaczył, że Pip spogląda na jego bidon. Sięgnął po niego, jednym szybkim ruchem pstryknął w zatyczkę, pociągnął długi, głośny łyk wody i przepłukał sobie usta. Nawet na sekundę nie spuścił wzroku z Pip.
– A zatem, panie Epps – Hassan nieco poluzował krawat – zechce pan rozpocząć od wygłoszenia oświadczenia wstępnego.
– Oczywiście – powiedział Epps, przerzucając papiery. Pip dobrze pamiętała jego przenikliwy głos. – Otóż od trzeciego maja wieczorem, kiedy panna Fitz-Amobi opublikowała oszczerczy wpis, mój klient doświadcza potwornego cierpienia, szczególnie że panna Fitz-Amobi cieszy się w internecie znaczną popularnością. Liczba osób śledzących jej konto sięgała w tamtym czasie trzystu tysięcy. Mój klient odebrał znakomite wykształcenie na renomowanej uczelni, co oznacza, że na rynku pracy powinien uchodzić za bardzo atrakcyjnego kandydata.
Max ponownie pociągnął wodę z bidonu, jakby chciał przypieczętować jego wypowiedź.
– Tymczasem od kilku ostatnich miesięcy pan Hastings boryka się ze znalezieniem zatrudnienia na odpowiednim dla niego poziomie. Jest to bezpośredni skutek uszczerbku na reputacji spowodowanego oszczerczym wpisem panny Fitz-Amobi. W konsekwencji mój klient jest zmuszony wciąż mieszkać z rodzicami, ponieważ nie może znaleźć zadowalającej pracy, a co za tym idzie – utrzymać się w Londynie.
Ojej, mały, biedny seryjny gwałciciel – pomyślała Pip, posyłając mu wymowne spojrzenie.
– Jednak pokrzywdzony jest nie tylko mój klient – ciągnął Epps. – Jego rodzice, pan i pani Hastings, również cierpią z powodu stresu. Co więcej, niedawno musieli wyjechać z kraju i na kilka miesięcy zamieszkać w swojej posiadłości we Florencji. Dlaczego? Otóż tej samej nocy, kiedy panna Fitz-Amobi zamieściła zniesławiający wpis, ich dom został zdewastowany. Na frontowej ścianie ktoś wymalował napis: „Dopadnę cię, gwałcicielu”.
– Panie Epps – przerwał mu Roger. – Mam nadzieję, że nie sugeruje pan, jakoby moja klientka miała coś wspólnego z tym aktem wandalizmu. Policja w tej sprawie nawet się do niej nie odezwała.
– Bynajmniej, panie Turner. – Epps pokręcił głową. – Wspominam o tym, ponieważ możemy podejrzewać, że istnieje związek przyczynowy pomiędzy oszczerczym wpisem panny Fitz-Amobi a aktem wandalizmu, którego dokonano w godzinach poprzedzających publikację. W konsekwencji rodzina Hastingsów nie czuje się bezpiecznie w swoim domu i musiała zamontować kamery. Mam nadzieję, że po części wyjaśnia to nie tylko problemy finansowe, w jakie popadł pan Hastings, lecz także ogromny ból i cierpienie odczuwane przez jego rodzinę w następstwie podłego, oszczerczego oświadczenia panny Fitz-Amobi.
– Podłego? – odezwała się Pip, a jej policzki poczerwieniały. – Nazwałam go gwałcicielem, bo jest gwałcicielem i...
– Panie Turner – warknął Epps podniesionym tonem. – Zechce pan poprosić swoją klientkę o spokój i przypomnieć jej, że jakiekolwiek rzucone przez nią oszczerstwo może zostać uznane za pomówienie.
– Dobrze, dobrze, dajmy sobie chwilę wytchnienia – odparł Hassan, podnosząc ręce. – Panno Fitz-Amobi, druga strona dojdzie do głosu już niebawem – oznajmił i znów poluzował krawat.
– Już dobrze, Pip, rozumiem – powiedział cicho Roger.
– Chciałbym przypomnieć pannie Fitz-Amobi – mówił Epps, wbijając wzrok w Rogera i nawet na nią nie spoglądając – że cztery miesiące temu mój klient został oczyszczony z zarzutów i uznany za niewinnego przez sąd koronny. Co stanowi niezbity dowód na to, że oświadczenie z trzeciego maja było jawnym zniesławieniem.
– Pragnę jednak zauważyć – wtrącił się Roger i zaszeleścił dokumentami – że oświadczenie można uznać za zniesławiające jedynie wtedy, gdy przedstawia prawdę. Natomiast tweet mojej klientki brzmi następująco: „Ostateczne podsumowanie procesu Maksa Hastingsa. Nie obchodzi mnie, co myśli ława przysięgłych. Max jest winny” – odchrząknął. – Stwierdzenie „nie obchodzi mnie” wyraźnie wskazuje, że mamy do czynienia z subiektywną opinią, nie zaś z faktem...
– Nieee, proszę sobie nie żartować – przerwał mu Epps. – Próbuje się pan podpierać prawem do wyrażania opinii? Doprawdy? Błagam. Ten wpis jest sformułowany jako czysty fakt, a plik dźwiękowy – jako zaprezentowanie prawdy.
– Bo to jest prawda – powiedziała Pip. – Chcecie go odsłuchać?
– Pip, proszę...
– Panie Turner...
– Przecież to jawne fałszerstwo. – Max pierwszy raz zabrał głos. Odezwał się z nieznośnym spokojem i zaplótł ręce na piersi, skupiając wzrok wyłącznie na mediatorze. – Ja w ogóle tak nie brzmię.
– Niby jak? Jak gwałciciel? – syknęła Pip.
– PANIE TURNER...
– Pip...
– Drodzy państwo! – Hassan wstał. – Postarajmy się zachować zimną krew. Każdy z nas będzie miał okazję, żeby się wypowiedzieć. Pamiętajmy, że naszym celem jest wypracowanie zadowalającego wszystkich porozumienia. Panie Epps, zechce pan nas zapoznać z kwotami odszkodowania, jakich domaga się pański klient.
Epps pochylił głowę i spod sterty papierów wyciągnął jakieś kartki.
– Biorąc pod uwagę fakt, że przez ostatnie cztery miesiące mój klient pozostawał bez pracy, a średnie wynagrodzenie na jego stanowisku wynosi trzy tysiące funtów, strata finansowa sięga dwunastu tysięcy.
Max kolejny raz pociągnął wodę z bidonu, ochlapując sobie szyję. Pip miała ochotę wyszarpać mu ten pieprzony bidon i chlusnąć go wodą prosto w twarz. Jeśli miała mieć krew na rękach, to właśnie Maksa.
– Oczywiście ból i cierpienie psychiczne, jakich doznał mój klient, a razem z nim cała jego rodzina, są trudne do oszacowania. Jednak jesteśmy skłonni uznać, że kwota ośmiu tysięcy funtów byłaby zadowalająca, co w sumie dawałoby dwadzieścia tysięcy funtów szterlingów.
– Niedorzeczność – powiedział Roger, potrząsając głową. – Moja klientka ma dopiero osiemnaście lat.
– Panie Turner, proszę pozwolić mi skończyć. – Epps uśmiechnął się z przekąsem, oblizał palec i przewrócił stronę. – Jednakże mój klient przyznał, że jego ustawiczne cierpienie spowodowane jest przede wszystkim brakiem wycofania zniesławiającej wypowiedzi, a także niezamieszczeniem publicznych przeprosin, które w rzeczywistości miałyby dla niego większą wartość niż jakiekolwiek odszkodowanie pieniężne.
– Panna Fitz-Amobi skasowała swój wpis kilka tygodni temu, gdy tylko dostała pismo z pańskiej kancelarii – oznajmił Roger.
– Panie Turner, proszę – powtórzył Epps. Pip pomyślała, że jeśli jeszcze raz usłyszy to jego „proszę”, to roztrzaska mu łeb. – Wykasowanie tweeta po fakcie nie umniejsza wyrządzonej szkody. A zatem nasza propozycja jest następująca: panna Fitz-Amobi wystosowuje oświadczenie na swoim publicznym koncie społecznościowym, w którym wycofuje się z pomówień, uznaje swoją winę i przeprasza za wszelkie krzywdy, jakie jej słowa wyrządziły mojemu klientowi. Ponadto – i jest to najważniejszy punkt sporny, proszę więc zwrócić na niego baczną uwagę – w oświadczeniu musi przyznać, że sfałszowała rzeczone nagranie, a mój klient nigdy nie wypowiedział przytaczanych słów.
– Pieprzcie się.
– Pip...
– Panno Fitz-Amobi – zachrypiał Hassan, szamocząc się z krawatem, jakby ten coraz mocniej zaciskał się na jego szyi w pogoni za swoim ogonem.
– Puszczę w niepamięć wybuch pańskiej klientki, panie Turner – powiedział Epps. – Jeśli te żądania zostaną spełnione, jesteśmy skłonni zastosować zniżkę i zmniejszyć wartość odszkodowania do dziesięciu tysięcy funtów.
– To dobry punkt wyjścia – przyznał Hassan, próbując odzyskać kontrolę. – Panie Turner, zechciałby pan odpowiedzieć na tę propozycję?
– Dziękuję, panie Bashir – zabrał głos Roger. – Proponowane zadośćuczynienie wciąż jest zbyt wygórowane. Czyni pan zbyt daleko posunięte założenia, jeśli chodzi o potencjalny status zawodowy swojego klienta. Nie postrzegam go jako wyjątkowo pożądanego kandydata, szczególnie na obecnym rynku pracy. Moja klientka ma osiemnaście lat. Jej jedyny dochód stanowią wpływy z reklam na podcaście o prawdziwych zbrodniach. Ponadto za kilka tygodni rozpoczyna studia, na które zaciągnie znaczny kredyt. W związku z powyższym pańskie wymagania są nieuzasadnione.
– Zgoda, siedem tysięcy – oznajmił Epps, mrużąc oczy.
– Pięć – licytował Roger.
Epps zerknął przelotnie na Maksa, który nieznacznie skinął głową i osunął się na krześle.
– Jesteśmy gotowi to zaakceptować – potwierdził Epps. – Wraz z wycofaniem oszczerstw i przeprosinami.
– Widzę, że zmierzamy w dobrym kierunku. – Na twarz Hassana powrócił zachowawczy uśmiech. – Panie Turner, panno Fitz-Amobi, czy zechcą państwo wyrazić swoje zdanie?
– Cóż – zaczął Roger. – Myślę, że...
– Żadnych układów – przerwała mu Pip i odsunęła się od stołu.
Krzesło zaszurało o wypolerowaną podłogę.
– Pip... – Roger odwrócił się do niej, zanim zdążyła się podnieść. – Może porozmawiamy o tym na spokojnie gdzieś w...
– Nie wycofam swojego oświadczenia i nie zamierzam kłamać, że sfałszowałam nagranie. Nazwałam go gwałcicielem, bo jest gwałcicielem. Prędzej zdechnę, niż cię przeproszę. – Wyszczerzyła zęby do Maksa, a wściekłość przewiercała jej kręgosłup i rozpływała się po skórze.
– PANIE TURNER! Proszę natychmiast uspokoić swoją klientkę! – Epps uderzył w stół.
Zdezorientowany Hassan nie wiedział, jak zareagować.
Pip wstała.
– Chcesz procesu, tak? O to ci chodzi, Max? – Wypluła jego imię zalegające goryczą na języku. – Ja dysponuję bronią ostateczną: prawdą. Pozywaj mnie więc, proszę bardzo. Czekam na spotkanie w sądzie. A wiesz, jak to będzie wyglądać? Będziesz musiał udowodnić, że moje oświadczenie jest fałszywe, co oznacza powtórzenie całego procesu o gwałt. Z tymi samymi świadkami, zeznaniami ofiar, dowodami. Tym razem bez żadnych zarzutów, ale przynajmniej wszyscy raz na zawsze poznają twoje prawdziwe oblicze. Oblicze gwałciciela.
– Panno Fitz-Amobi!
– Pip...
Oparła się o stół i pochyliła się, jej oczy płonęły, a spojrzenie wwiercało się w Maksa. Gdyby tylko wzrok mógł wykrzesać ogień, twarz Maksa zajęłaby się płomieniem.
– Naprawdę myślisz, że dasz radę powtórzyć swój sukces? Przekonać kolejnych dwanaście osób z ławy przysięgłych, że nie jesteś potworem?
– Ty chyba oszalałaś – syknął szyderczo, przeszywając ją wzrokiem.
– Może i tak. Czyli powinieneś się bać.
– Dość tego! – Hassan wstał i klasnął w dłonie. – Najwyraźniej potrzebujemy chwili przerwy na ciasteczka i herbatę.
– Skończyłam – cisnęła Pip, zarzuciła plecak na ramię i z impetem otworzyła drzwi, które odbiły się od ściany.
– Panno Fitz-Amobi, proszę wrócić. – Rozpaczliwy głos Hassana niósł się przez korytarz.
Po chwili usłyszała także stukot kroków. Odwróciła się. To tylko Roger. Gonił ją, niezdarnie usiłując wcisnąć papiery do teczki.
– Pip – wysapał – naprawdę uważam, że powinniśmy...
– Nie zamierzam z nim negocjować.
– Poczekajcie chwilę! – Ujadanie truchtającego Eppsa wypełniło korytarz. – Dajcie mi minutkę, proszę – dyszał, przygładzając siwe włosy. – W najbliższym miesiącu nie złożymy żadnego pozwu. Uniknięcie sporu sądowego leży w naszym wspólnym interesie. Masz zatem kilka tygodni na przemyślenie sprawy bez niepotrzebnych emocji. – Spojrzał z góry na Pip.
– Niczego nie będę przemyślać – odparła Pip.
– Proszę, chociaż... – Epps wygrzebał z kieszeni dwie nowiutkie wizytówki w kolorze kości słoniowej. – To dla was – powiedział, wyciągając rękę do Pip i Rogera. – Tu jest mój numer telefonu. Zastanów się jeszcze raz, a jeśli zmienisz zdanie, zadzwoń do mnie.
– Nie zmienię – odparła i niechętnie wzięła wizytówkę, którą wsunęła w nieużywaną kieszeń kurtki.
Christopher Epps zmarszczył brwi i przez chwilę badawczo jej się przyglądał. Pip wytrzymała jego spojrzenie. Odwrócenie wzroku oznaczałoby ustąpienie z pola walki.
– Dam ci dobrą radę – dodał Epps. – Weź ją sobie do serca albo odrzuć... Znałem osoby, które wpadły w spiralę samozniszczenia. Wiele z nich było moimi klientami. I wiesz co? Na samym końcu cierpią wszyscy wokół ciebie. I ty również. Nie zdołasz temu zapobiec. Dlatego nalegam, żebyś się wycofała, zanim wszystko stracisz.
– Dziękuję za rzeczową radę – powiedziała Pip. – Ale zdaje się, że nie docenia mnie pan. Z wielką chęcią jestem gotowa wszystko stracić i dokonać samozniszczenia, jeśli będzie to oznaczało jednoczesne zniszczenie pańskiego klienta. To chyba uczciwy układ. Życzę miłego dnia, panie Epps.
Posłała mu uśmiech, słodki i jadowity, i odwróciła się na pięcie. Przyspieszyła kroku. Stukot jej butów niemal się zlewał z rytmem dudniącego serca. I wtedy, w huku uderzeń, pod warstwą mięśni i ścięgien, rozległo się sześć strzałów z broni palnej.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------