- promocja
- W empik go
Grześkowe Bajanie, Tom I - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
24 grudnia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz
laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony,
jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania
czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla
oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym
laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym
programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe
Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny
program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią
niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy
każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Grześkowe Bajanie, Tom I - ebook
Znane i nieznane bajki, które opowiadali nasi rodzice i ich rodzice. W nowej aranżacji. W pierwszym tomie czytelnicy poznają siedem ciekawych opowieści, m.in. - historię sióstr porwanych przez Dziada Borowego, - prawdziwe przygody Ali, baby i zgrai zbójców, - los pastucha, który zdradził miłość rusałki
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
Rozmiar pliku: | 492 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wstęp
Drodzy Czytelnicy,
zapraszam Was do świata bajek, które szczególnie odcisnęły się w mojej pamięci. Słuchałem ich w dzieciństwie. Teraz wracają, a ja próbuję się przekazać je Wam w mojej własnej interpretacji.
Jako autor, staram się odtworzyć je na nowo tak, aby z jednej strony uczyły, z drugiej były bezpieczne i przyjazne dzieciom. Tak bardzo, jak to tylko jest możliwe, bez zaburzania akcji i sensu każdej z nich.
Mam nadzieję, że miło spędzicie czas, czytając je swoim dzieciom, lub - jeśli potrafią już czytać - zapoznają się z nimi same z zainteresowaniem.
Autor
------------------------------------------------------------------------Dziad borowy
Nie tak dawno temu, w każdym razie nie na tyle, żeby wszyscy o tym zapomnieli, była sobie wieś, którą okoliczni nazywali Boćki. Nazwa, jak każda inna, być może wzięła się stąd, że niemal na każdej chacie było zbudowane gniazdo bocianie.
Na skraju wsi, tuż przy gęstym, otaczającym sioło od wschodu lesie, mieszkała wdowa z dwiema córkami. Jedna z nich, Aśka była gapowata, a przede wszystkim leniwa. Jej siostra Baśka radziła sobie dużo lepiej, bo Bóg obdarzył ją sprytem. Robiła wszystko szybko, dzięki czemu ludzie uważali ją za pracowitą, co zresztą nikomu nie przeszkadzało.
Pewnego razu ich matka Cecylia zachorowała. Wysłała więc Baśkę do sąsiadów po lecznicze zioła, a Aśkę do lasu po grzyby na zupę i jagody na kompot.
– Nie wchodź tylko zbyt głęboko w las, bo mi się zgubisz dziecko – ostrzegła córkę. – I żebym cię przed wieczorem widziała z powrotem! – dodała.
Aśka wzięła więc koszyk i zrobiła, jak matka jej kazała. Weszła do lasu. Nie minęło wiele czasu i dziewczyna zupełnie zapomniała o przestrogach matki. Biegała od polany do polany, zbierając rosnące tam kwiaty, goniła motyle i płochliwe ptaki, przyglądała się mrówkom. W końcu zabłądziła.
Początkowo przysiadła przerażona pod drzewem. Z czasem oswoiła się z sytuacją i zaczęła coraz głośniej wołać o pomoc. W pewnym momencie usłyszała szelest liści. Zza drzew wyłonił się barczysty stwór. Ni to człowiek, ni zwierzę. Na pierwszy rzut oka dziewczyna nie potrafiła stwierdzić, czy jest ubrany w jakieś futro, czy raczej porasta go mech, z którego wystają kawałki gałęzi. A może była to jedynie gęsta, długa i kudłata broda, która zasłaniała zwaliste ciało. Dziwny ten osobnik zbliżył się do dziewczyny, która bojaźliwie przycupnęła pod najbliższym drzewem.
– Ktuś ty? – odezwał się stwór niewyraźnie.
– Aśka.
– Śkuńś ty? – kontynuował dziwoląg.
– Ze wsi.
– Której?
„Burej” – chciała odpowiedzieć Aśka, ale za bardzo bała się nieznajomego. – Z Boćków.
– Pójdzi ze mnom. – Stwór machnął ręką i ruszył przed siebie.
Nie mając innego wyboru, dziewczyna ruszyła za nim. Szli tak przez dłuższy czas. Stwór na przedzie, dziewczyna kilka kroków z tyłu. Wkrótce dotarli do schowanej w gęstwinie chaty i weszli do środka.
– Zrobi jeść, ogarnie obejście – pokazał stwór ręką w nieokreślonym kierunku.
Aśka rozsiadła się wygodnie na koślawym krześle, przy równie krzywym stole, stojącym pod czymś, co przypominało okno. Było jednak tak brudne, że równie dobrze mogło uchodzić za ścianę.
– Nie, nie! Do roboty bierze się! – huknął Dziad Borowy. On to bowiem był gospodarzem tej chaty. Tym, którzy o nim nigdy nie słyszeli wyjaśniam, że Dziad Borowy to niezwykle tajemniczy osobnik, żyjący samotnie w gęstwinie leśnej. Mało kto go widuje, bo unika on ludzi cywilizowanych. Po wsiach mówią, że czasami porywa małe dziewczynki, by sprzątały mu chatę i szykowały jedzenie, kiedy on wyrusza na leśne ścieżki rabować podróżnych lub kraść po wsiach.
Asia, nieco przerażona i przygnębiona, zabrała się do pracy. A że nigdy w domu nie pomagała, szło jej to okropnie. Najpierw rozlała mleko, potem całkiem rozbiła dzban. Nie potrafiła rozpalić ognia w piecu, a na koniec złamała jedyną drewnianą łyżkę, której Dziad używał do jedzenia. Ten zdenerwował się okrutnie, złapał dziewczynę za kołnierz i zaciągnął do komórki stojącej w pobliżu chaty. Tam, zamknięta na cztery spusty, Aśka spędziła nadchodzącą noc.
Tymczasem matka zaczęła się niepokoić nieobecnością córki. Zapadł wieczór, a ona nie wracała z wyprawy. Cóż robić? Nie da się szukać dziecka w ciemnościach, wśród leśnych ostępów. Dopiero wczesnym rankiem, po nieprzespanej i pełnej zmartwień nocy, obie z drugą córką zaczęły zastanawiać się, co powinny dalej począć.
– Pójdę szukać siostry – zaproponowała Baśka.
– Dziecko, a co będzie, jak i ty się zgubisz. Stracę was obie – niepokoiła się kobieta.
– Nie bój się mamo, przecież wychowałam się przy tym lesie, często chodziłam za grzybami i jagodami. Znam go lepiej, niż niejeden leśniczy. Na pewno znajdę Aśkę przed południem – to mówiąc spakowała w węzełek kawałek chleba, trochę sera i dwa jabłka. Niezwłocznie wyruszyła też na poszukiwania.
Las, początkowo rzadki, szybko stał się gęsty i mroczny. Drzewa zasłaniały widok, leśne ścieżki kierowały wędrowców daleko w knieje i porzucały ich, kończąc się nagle. Jeżyny napadały znienacka zaczepiając o ubranie. Polany leśne oszukiwały każdego, kto na nich zawitał, tak że już po chwili nie wiedział, z której strony przyszedł i w którą stronę iść dalej powinien. „Tu, tu-u. Tu, tu-u…” – co jakiś czas z różnych stron odzywały się tajemnicze głosy, którym nie wolno było dać się zwodzić, bo jak nic, wyprowadziłyby nieszczęśnika w nieznane.
Baśka nie zważała na to wiedząc, że musi jak najszybciej siostrę odnaleźć. Wreszcie dotarła do miejsca, w którym jeszcze nigdy nie była. Gęstwina zdawała się tu jeszcze większa, niż zwykle. Jedynie wąska dróżka, wydeptana najwyraźniej przez sarny, pozwalała na posuwanie się do przodu. Basia ruszyła więc przed siebie, nie mając innego wyboru. Wkrótce usłyszała, że ktoś się zbliża. Zza zakrętu wyłoniła się zwalista postać, kudłata i jakby mchem porośnięta.
Oboje stanęli naprzeciw siebie. Zapadła niepokojąca cisza. Przez chwilę słychać jedynie było odległy śpiew ptaków.
– Nie widział pan przypadkiem może mojej siostry – zaczęła niepewnie Baśka.
– Z Boćków? – zapytał dziwoląg.
Dziewczyna skinęła głową.
– Pójdzi ze mnom. – Stwór machnął ręką, obrócił się na pięcie i ruszył przed siebie. Nie mając innego wyboru, dziewczyna ruszyła za nim z nadzieją, że nieznajomy doprowadzi ją do zaginionej siostry. Wkrótce dotarli do schowanej w gęstwinie chaty.
– Zrobi jeść, ogarnie obejście – pokazał w nieokreślonym kierunku Dziad Borowy. Domyślacie się zapewne, że on to był, w całej swej zarośniętej osobie.
– I wtedy pomoże mi pan szukać siostry? – zapytała Baśka. Stwór kiwnął głową i wyszedł.
Dziewczyna rozejrzała się po nieco mrocznej chacie. Pomieszczenie było zaniedbane. Pod oknem stał rozklekotany stół z byle jak heblowanych desek, obok niego dwa chybotliwe taborety. W kącie pod jedną ze ścian stało wciśnięte długie łoże, przykryte jakimiś skórami i wygniecionymi workami z zeszłorocznym sianem. Pod drugą ze ścian znajdował się niedbale wzniesiony gliniany piec. Baśka zaczęła szukać jakiegoś jedzenia, produktów z których można by przygotować posiłek, ale w niewielkiej komodzie pod drzwiami nie znalazła nic poza starym, suchym chlebem, kilkoma garściami mąki i pustym garnkiem. Wyszła więc na zewnątrz. Borowego nie było nigdzie widać, widocznie ruszył w las. Dziewczyna zauważyła kątem oka coś dużego. Okazało się, że to ukryta za krzakami komórka. Baśka podeszła bliżej z nadzieją, że może jest to spiżarka. Z wnętrza usłyszała ciche łkanie. Podbiegła do drzwi, ale okazały się zamknięte na solidną kłódkę.
– Halo, kto tam jest? – zawołała.
– Siostra, to ty? – usłyszała głos Aśki.
– Tak, skąd się tam wzięłaś?
– Ten paskudny potwór mnie tu zamknął. Kazał mi robić jedzenie i sprzątać, ale przecież ja nie umiem – wyjaśniła Aśka.
– Drzwi są zamknięte. Musimy cię jakoś uwolnić. Nie martw się, coś wymyślę – zapewniła, a Aśka przestała płakać przekonana, że sprytna siostra na pewno znajdzie jakieś rozwiązanie.
Baśka wróciła do chaty i zaczęła zamiatać klepisko garścią gałęzi. W trakcie sprzątania zapomniała na chwilę o bieżących troskach i skupiła na wymyślaniu sposobu na wydostanie się z niewoli u Dziada Borowego. Wkrótce miała już gotowy plan. Szybko zabrała się za jego realizację. Tymczasem zjawił się gospodarz.
– Jeść – zażądał.
– Nie ma jeść. Nie było z czego zrobić. Ale jak przyniesiesz więcej mąki i jagód, to ugotuję ci mnóstwo pierogów – obiecała.
– Pierogi dobre – pokiwał głową stwór i ruszył z powrotem w las. Baśka zaś poczekała, aż zniknie między drzewami i znów pobiegła do komórki. Okrążyła ją kilka razy. Szybko zauważyła, że w jednym miejscu deski nie są przymocowane wystarczająco mocno. Przy odrobinie wysiłku będzie można je uchylić.
– Posłuchaj – powiedziała siostrze przez szparę – zrobimy dziurę w ścianie, ale nie możesz jeszcze wyjść, bo potwór zorientuje się, że chcemy uciec, kiedy cię zobaczy. Wyjdziesz, kiedy zaśnie. O ile takie stwory w ogóle śpią – zadumała się na chwilę. Potem obie raźno zabrały się do wybijania deski. Jedna z nich ciągnęła, druga pchała tak mocno, że wreszcie zardzewiałe gwoździe nie wytrzymały i deska odpadła.
– Dobrze, teraz zostawimy ją tak, jak jest i przy najbliższej okazji uciekamy – poinstruowała siostrę Basia i wróciła z powrotem do chaty. Czas był już najwyższy, bo zaraz zjawił się Dziad Borowy. Przyniósł zrabowany z młyna wór mąki oraz kosz nazbieranych po drodze jagód i poziomek.
– Świetnie, zabieram się do gotowania – powiedziała Baśka. I faktycznie, nie minęło dużo czasu, gdy w wielkim garze gotowały się pierwsze pierogi.
– Jutro zrobię naleśniki, ale mam jeden warunek. Moja mama jest bardzo chora. Nagotuję więcej pierogów, to zaniesiesz je dla niej. Mieszka na skraju wsi, na pewno tam trafisz. Pierogi wrzucę do tego wora po mące – wyjaśniła szczegóły.
Stwór długo zastanawiał się nad propozycją dziewczyny. Nie dlatego, że był szczególnie podejrzliwy, ale raczej dlatego, że myślenie nie wychodziło mu za dobrze. W końcu pokiwał głową na zgodę.
Baśka gotowała pierogi, a Dziad zajadał się nimi tak, że aż mu brzuch spuchł. Zmęczyło go to tak bardzo, że położył się na swoim barłogu. Zanim zdążył zasnąć, Baśka przypomniała mu o umowie.
– Pamiętaj, jak się obudzisz, zanieś pierogi do Boćków. Tam możesz zostawić je pod płotem pierwszej chaty od strony lasu. Gdyby mnie nie było, kiedy się obudzisz, to się nie przejmuj, dobrze? Kończy się drewno na opał, więc mogę w tym czasie zbierać chrust w okolicy. A ty pamiętaj, żeby zanieść pierogi do wsi – upewniła się ponownie dziewczyna.
Dziad Borowy pomruczał, pomruczał i za chwilę chrapał już na całego. Baśka po cichu wyszła z chaty i pobiegła w stronę komórki. Odsunęła wyrwaną wcześniej deskę. Przez dziurę w ścianie wyczołgała się Aśka. Siostry padły sobie w objęcia.
– A teraz szybko, ale po cichu – ponagliła Baśka. – Będziemy musiały uzbroić się w cierpliwość – to mówiąc, wpakowała siostrę do wora po mące, przetknęła przez otwór sznurek tak, aby można było go zaciągnąć od środka, przyczepiła też kawałek brzozowej kory, na której narysowała wielkiego pieroga. Wszak Dziad Borowy nie umiał czytać. Miała więc nadzieję, że zrozumie wiadomość. Po czym sama wcisnęła się do worka obok siostry i zaciągnęła węzeł nad głową.
Czas płynął. Siostrom było bardzo niewygodnie, ale nadzieja na ratunek dodawała im siły i cierpliwości. W końcu, może po godzinie, może dwóch, usłyszały szuranie dochodzące z chaty. Drzwi otworzyły się skrzypiąc i na zewnątrz wytoczył się zaspany Dziad. Rozejrzał się dookoła, zobaczył worek a na nim korę z obrazkiem. Dopiero wtedy przypomniał sobie, że miał zanieść pierogi do wsi, a nieobecność dziewczyny wytłumaczył sobie wyprawą po chrust.
Borowy chwycił worek, zdziwił się, że jest taki ciężki, ale mimo to zarzucił go sobie na plecy. Pierogi gniotły go w żebra, ale nie zastanawiał się nad tym zbytnio. Skoro czerstwy chleb może być twardy, to widocznie pierogi też. Nim dotarł do wsi, zaczęło robić się ciemno. Nadciągała noc. Stwór ostrożnie zbliżył się do pierwszej z chat i rzucił worek pod płotem. Wtedy jedna z dziewcząt, chyba była to Aśka, stęknęła z bólu. Borowy zamarł zdziwiony. W głowie zaświtała mu podejrzliwa myśl. Wtedy zaczęły szczekać pierwsze psy, które zwietrzyły zapach stwora. Ten zaniepokojony, że ktoś może go zauważyć, skrył się w lesie, porzucając worek pod płotem. Tymczasem z chaty wyszła kobieta. Była to matka dziewczyn. Podeszła do płotu i zauważyła pakunek. Kiedy go otworzyła, córki wydostały się ze środka i rzuciły matce w objęcia. Radości nie było końca. A następnego dnia kupiły sobie na targu psa, który od tej pory zawsze ich pilnował i nie opuszczał, szczególnie kiedy szły do lasu.
------------------------------------------------------------------------O Macieju i jego losie
Za górami, za lasami, a może zupełnie w innym miejscu, była sobie wieś Boćki. Chaty w niej stały różne, a to mniejsze, a to większe. Bogatsze i biedniejsze. Stały równo, wzdłuż polnej drogi. W jednej z chat, tych biedniejszych, na samym końcu wsi mieszkał starzec. Wołano na niego Maciej, chociaż wcale się tak nie nazywał. Był tak stary, że nikt nie pamiętał, kiedy się urodził i jak miał naprawdę na imię. On sam też nigdy tego nikomu nie powiedział. Mężczyzna widział już wszystko, słyszał każdą historię, a niektóre z nich nawet dwa razy. Dlatego uchodził za miejscowego mędrca, chociaż trochę już niedosłyszał. Z tego powodu rzadko pytano go o cokolwiek. Wciąż jednak cieszył się poważaniem, więc odwiedzali go co jakiś czas różni mieszkańcy. W szczególności zaś nachodziły go trzy stare baby, które w młodości chciały Macieja za męża, ale nic z tego nie wyszło. Gadały wtedy jak najęte, bo starzec dobrym był słuchaczem, gdyż ani nie przerywał, ani się nie odzywał nieproszony.
Mężczyzna miał też wnuka. Jedyną rodzinę, jaka mu została. Młodzieniec ów był całkiem urodziwy, dlatego zapewne do Macieja baby w gości przychodziły, żeby napatrzeć się na młodzieńca. Chłopak bowiem jeszcze świata nie widział i dopiero wchodził w dorosłość.
Mieli obaj jeszcze kuca, chyba równie starego, jak gospodarz. Gdy nadchodziła pora, zaprzęgali go do pługa i orali spłachetek ziemi, na której uprawiali, co tam popadło. A to trochę owsa, a to ziemniaki, a to inne przydatne rośliny. Pracowali więc ciężko, uciskani przez złego zarządcę jak zawsze za wysokimi podatkami.
Pewnej nocy nad wieś nadciągnęła burza tak straszna, że z niektórych chat dachy zrywało. Wiatr wył, jak potępiony, deszcz zacinał okrutnie. Doszło do tego, że przestraszony kuc zerwał się z postronka i pokłusował w ciemność. Następnego dnia u Macieja, jak zwykle, stawiły się trzy baby i zaczęły narzekać.
– Jakże ty, biedaku, teraz będziesz ziemię orał? – zaczęła pierwsza, ręce załamując.
– Jakże ty, Macieju, siebie i wnuka utrzymasz. Chyba będzie chłopaczysko musiało w świat iść, żeby szczęścia wśród obcych ludzi szukać? – zamartwiała się druga, łapiąc się za głowę.
– Bieda na was nastała, ot co – podsumowała trzecia. – Źle się stało, że kuc wam uciekł.
– Może to i źle – zadumał się nad fajką Maciej. – Może dobrze, zobaczymy.
Niespodziewanie, tuż pod wieczór kuc wrócił do zagrody. Ku zdumieniu sąsiadów sprowadził ze sobą jeszcze dwie, zdziczałe klacze. Zwierzęta najwyraźniej uciekły od swoich właścicieli po jednej z licznych bitew, które toczyły się w trwającej w niedalekich stronach wojnie. Nie minęła chwila, a już kumoszki zjawiły się w chacie starca.
– Toście dopiero się obłowili – zazdrościła pierwsza. – Kto by pomyślał, że los taki prezent wam zrobi. Dwie piękne klaczki wam przybyło.
– Zasię, dobrze gadasz sąsiadko – przytaknęła druga z nich. – Ani chybi, zaraz będziesz miał źrebaki jakie. No i sprzedać na targu takiego konika można, pieniądz zarobić można, jak raz.
– Dobrze wam tak, aż pozazdrościć idzie – podsumowała trzecia, wyraźnie poirytowana nagłym przypływem dobytku Macieja.
– Może to i dobrze – zadumał się nad fajką starzec. – Może źle, zobaczymy.
Następnego dnia rano wnuk Macieja wyprowadził klacze ze stajenki, wprowadził do otoczonego płotem maneżu, by okiełznać i ujeździć zdziczałe zwierzęta. Ledwie wsiadł na jedną z nich, zaczęła wierzgać, skakać, parskać i obijać się o płot. Ponieważ nie mieli siodła, chłopak dosiadał zwierzę na oklep. Nie mógł żadną miarą utrzymać się na jej grzbiecie. Przy kolejnym podskoku wierzchowca wyleciał w górę, jak z procy i runął na ziemię. Zdenerwowana klacz zdążyła jeszcze kopnąć go w nogę tak nieszczęśliwie, że strzaskała mu kość.
Sąsiedzi, którzy przyglądali się z daleka całemu zajściu, zbiegli się natychmiast. Podniesiono chłopaka z ziemi i zaniesiono do chaty Macieja. Szybko wewnątrz zgromadziło się kilka osób. Przyszły też trzy kumoszki, by użalać się nad losem chłopaka.
– Jakież to nieszczęście, Macieju – biadoliła pierwsza z nich. – Cóż teraz poczniesz, zacny sąsiedzie?
– Kto ci będzie teraz w oraniu pola pomagał? – zastanawiała się druga.
– Takaż to bieda, źle się wam stało, że syn nogę połamał – nastawała trzecia.
– Może to i źle – zadumał się nad fajką Maciej. – Może dobrze, jeszcze zobaczymy – dodał spoglądając w stronę zachodzącego słońca.
Następny dzień powitał mieszkańców wioski pochmurną pogodą, jakby świat chciał pokazać, że nieszczęścia dopiero się zaczynają. Przed obiadem do wioski przybyli cesarscy posłańcy wraz z oddziałem zbrojnych dla swojego bezpieczeństwa. Zebrali wszystkich mieszkańców na głównym placu, przed domem sołtysa. Przed szereg wystąpił trębacz i odegrał krótki hejnał. Następnie rozwinął trzymany pod pachą pergamin, pełen zapisków, pieczęci i zaczął czytać.
– Z rozkazu jaśnie panującego nam cesarza, władcy wszystkiego czym włada, ogłasza się, co następuje. Każda wieś dostarczyć ma co najmniej jednego mężczyznę na każdy komin, w wieku poborowym, a to jest od lat szesnastu do lat pięćdziesięciu. Rekwiruje się także do celów wojennych każdego konia lub klacz, jeśli w zagrodzie jest ich więcej niż jedno – tu skończył, a towarzyszący mu mundurowi, na sygnał oficera, rozbiegli się po chałupach w poszukiwaniu rekruta i wierzchowców. Wpadli także do chaty Macieja. Widząc jego wnuka leżącego ze złamaną nogą, zaniechali go i ograniczyli się tylko do zabrania obu klaczy z szopy. Starego konia zostawili, bo był okropnie chudy i wyraźnie ledwie stał na nogach.
Jeszcze oddział zbrojnych, powiększony o wyciągniętych z domu chłopów i kilka koni, nie zdążył wyjść ze wsi, a już kumoszki biegły do starego Macieja.
– Wy to macie szczęście, sąsiedzie – zazdrościła pierwsza. – Najlepszego konia mi zabrali prosto ze stajenki. Bodajby ich piorun spopielił!
– Chłopa mi z domu wywlekli – biadoliła druga. – Poszedł w nieznane. Kto będzie teraz w polu robił. Przecie nie mój Jędrek, bo za młody jeszcze do pługa.
– Dobrze wam tak, wnuka’ście uratowali przez ten wypadek z nogą. Dobrze wam tak – przyznała trzecia.
– Może i dobrze, może i źle – mruknął Maciej, drapiąc się po głowie. Spojrzał jeszcze na znikający za horyzontem oddział poborowych, pyknął ostatni raz z fajki, obrócił się na pięcie i zniknął w chacie.
A morał z tej opowieści jest taki, że los czasem daje, czasem zabiera, a szczęście dla każdego znaczy coś innego.
------------------------------------------------------------------------
Drodzy Czytelnicy,
zapraszam Was do świata bajek, które szczególnie odcisnęły się w mojej pamięci. Słuchałem ich w dzieciństwie. Teraz wracają, a ja próbuję się przekazać je Wam w mojej własnej interpretacji.
Jako autor, staram się odtworzyć je na nowo tak, aby z jednej strony uczyły, z drugiej były bezpieczne i przyjazne dzieciom. Tak bardzo, jak to tylko jest możliwe, bez zaburzania akcji i sensu każdej z nich.
Mam nadzieję, że miło spędzicie czas, czytając je swoim dzieciom, lub - jeśli potrafią już czytać - zapoznają się z nimi same z zainteresowaniem.
Autor
------------------------------------------------------------------------Dziad borowy
Nie tak dawno temu, w każdym razie nie na tyle, żeby wszyscy o tym zapomnieli, była sobie wieś, którą okoliczni nazywali Boćki. Nazwa, jak każda inna, być może wzięła się stąd, że niemal na każdej chacie było zbudowane gniazdo bocianie.
Na skraju wsi, tuż przy gęstym, otaczającym sioło od wschodu lesie, mieszkała wdowa z dwiema córkami. Jedna z nich, Aśka była gapowata, a przede wszystkim leniwa. Jej siostra Baśka radziła sobie dużo lepiej, bo Bóg obdarzył ją sprytem. Robiła wszystko szybko, dzięki czemu ludzie uważali ją za pracowitą, co zresztą nikomu nie przeszkadzało.
Pewnego razu ich matka Cecylia zachorowała. Wysłała więc Baśkę do sąsiadów po lecznicze zioła, a Aśkę do lasu po grzyby na zupę i jagody na kompot.
– Nie wchodź tylko zbyt głęboko w las, bo mi się zgubisz dziecko – ostrzegła córkę. – I żebym cię przed wieczorem widziała z powrotem! – dodała.
Aśka wzięła więc koszyk i zrobiła, jak matka jej kazała. Weszła do lasu. Nie minęło wiele czasu i dziewczyna zupełnie zapomniała o przestrogach matki. Biegała od polany do polany, zbierając rosnące tam kwiaty, goniła motyle i płochliwe ptaki, przyglądała się mrówkom. W końcu zabłądziła.
Początkowo przysiadła przerażona pod drzewem. Z czasem oswoiła się z sytuacją i zaczęła coraz głośniej wołać o pomoc. W pewnym momencie usłyszała szelest liści. Zza drzew wyłonił się barczysty stwór. Ni to człowiek, ni zwierzę. Na pierwszy rzut oka dziewczyna nie potrafiła stwierdzić, czy jest ubrany w jakieś futro, czy raczej porasta go mech, z którego wystają kawałki gałęzi. A może była to jedynie gęsta, długa i kudłata broda, która zasłaniała zwaliste ciało. Dziwny ten osobnik zbliżył się do dziewczyny, która bojaźliwie przycupnęła pod najbliższym drzewem.
– Ktuś ty? – odezwał się stwór niewyraźnie.
– Aśka.
– Śkuńś ty? – kontynuował dziwoląg.
– Ze wsi.
– Której?
„Burej” – chciała odpowiedzieć Aśka, ale za bardzo bała się nieznajomego. – Z Boćków.
– Pójdzi ze mnom. – Stwór machnął ręką i ruszył przed siebie.
Nie mając innego wyboru, dziewczyna ruszyła za nim. Szli tak przez dłuższy czas. Stwór na przedzie, dziewczyna kilka kroków z tyłu. Wkrótce dotarli do schowanej w gęstwinie chaty i weszli do środka.
– Zrobi jeść, ogarnie obejście – pokazał stwór ręką w nieokreślonym kierunku.
Aśka rozsiadła się wygodnie na koślawym krześle, przy równie krzywym stole, stojącym pod czymś, co przypominało okno. Było jednak tak brudne, że równie dobrze mogło uchodzić za ścianę.
– Nie, nie! Do roboty bierze się! – huknął Dziad Borowy. On to bowiem był gospodarzem tej chaty. Tym, którzy o nim nigdy nie słyszeli wyjaśniam, że Dziad Borowy to niezwykle tajemniczy osobnik, żyjący samotnie w gęstwinie leśnej. Mało kto go widuje, bo unika on ludzi cywilizowanych. Po wsiach mówią, że czasami porywa małe dziewczynki, by sprzątały mu chatę i szykowały jedzenie, kiedy on wyrusza na leśne ścieżki rabować podróżnych lub kraść po wsiach.
Asia, nieco przerażona i przygnębiona, zabrała się do pracy. A że nigdy w domu nie pomagała, szło jej to okropnie. Najpierw rozlała mleko, potem całkiem rozbiła dzban. Nie potrafiła rozpalić ognia w piecu, a na koniec złamała jedyną drewnianą łyżkę, której Dziad używał do jedzenia. Ten zdenerwował się okrutnie, złapał dziewczynę za kołnierz i zaciągnął do komórki stojącej w pobliżu chaty. Tam, zamknięta na cztery spusty, Aśka spędziła nadchodzącą noc.
Tymczasem matka zaczęła się niepokoić nieobecnością córki. Zapadł wieczór, a ona nie wracała z wyprawy. Cóż robić? Nie da się szukać dziecka w ciemnościach, wśród leśnych ostępów. Dopiero wczesnym rankiem, po nieprzespanej i pełnej zmartwień nocy, obie z drugą córką zaczęły zastanawiać się, co powinny dalej począć.
– Pójdę szukać siostry – zaproponowała Baśka.
– Dziecko, a co będzie, jak i ty się zgubisz. Stracę was obie – niepokoiła się kobieta.
– Nie bój się mamo, przecież wychowałam się przy tym lesie, często chodziłam za grzybami i jagodami. Znam go lepiej, niż niejeden leśniczy. Na pewno znajdę Aśkę przed południem – to mówiąc spakowała w węzełek kawałek chleba, trochę sera i dwa jabłka. Niezwłocznie wyruszyła też na poszukiwania.
Las, początkowo rzadki, szybko stał się gęsty i mroczny. Drzewa zasłaniały widok, leśne ścieżki kierowały wędrowców daleko w knieje i porzucały ich, kończąc się nagle. Jeżyny napadały znienacka zaczepiając o ubranie. Polany leśne oszukiwały każdego, kto na nich zawitał, tak że już po chwili nie wiedział, z której strony przyszedł i w którą stronę iść dalej powinien. „Tu, tu-u. Tu, tu-u…” – co jakiś czas z różnych stron odzywały się tajemnicze głosy, którym nie wolno było dać się zwodzić, bo jak nic, wyprowadziłyby nieszczęśnika w nieznane.
Baśka nie zważała na to wiedząc, że musi jak najszybciej siostrę odnaleźć. Wreszcie dotarła do miejsca, w którym jeszcze nigdy nie była. Gęstwina zdawała się tu jeszcze większa, niż zwykle. Jedynie wąska dróżka, wydeptana najwyraźniej przez sarny, pozwalała na posuwanie się do przodu. Basia ruszyła więc przed siebie, nie mając innego wyboru. Wkrótce usłyszała, że ktoś się zbliża. Zza zakrętu wyłoniła się zwalista postać, kudłata i jakby mchem porośnięta.
Oboje stanęli naprzeciw siebie. Zapadła niepokojąca cisza. Przez chwilę słychać jedynie było odległy śpiew ptaków.
– Nie widział pan przypadkiem może mojej siostry – zaczęła niepewnie Baśka.
– Z Boćków? – zapytał dziwoląg.
Dziewczyna skinęła głową.
– Pójdzi ze mnom. – Stwór machnął ręką, obrócił się na pięcie i ruszył przed siebie. Nie mając innego wyboru, dziewczyna ruszyła za nim z nadzieją, że nieznajomy doprowadzi ją do zaginionej siostry. Wkrótce dotarli do schowanej w gęstwinie chaty.
– Zrobi jeść, ogarnie obejście – pokazał w nieokreślonym kierunku Dziad Borowy. Domyślacie się zapewne, że on to był, w całej swej zarośniętej osobie.
– I wtedy pomoże mi pan szukać siostry? – zapytała Baśka. Stwór kiwnął głową i wyszedł.
Dziewczyna rozejrzała się po nieco mrocznej chacie. Pomieszczenie było zaniedbane. Pod oknem stał rozklekotany stół z byle jak heblowanych desek, obok niego dwa chybotliwe taborety. W kącie pod jedną ze ścian stało wciśnięte długie łoże, przykryte jakimiś skórami i wygniecionymi workami z zeszłorocznym sianem. Pod drugą ze ścian znajdował się niedbale wzniesiony gliniany piec. Baśka zaczęła szukać jakiegoś jedzenia, produktów z których można by przygotować posiłek, ale w niewielkiej komodzie pod drzwiami nie znalazła nic poza starym, suchym chlebem, kilkoma garściami mąki i pustym garnkiem. Wyszła więc na zewnątrz. Borowego nie było nigdzie widać, widocznie ruszył w las. Dziewczyna zauważyła kątem oka coś dużego. Okazało się, że to ukryta za krzakami komórka. Baśka podeszła bliżej z nadzieją, że może jest to spiżarka. Z wnętrza usłyszała ciche łkanie. Podbiegła do drzwi, ale okazały się zamknięte na solidną kłódkę.
– Halo, kto tam jest? – zawołała.
– Siostra, to ty? – usłyszała głos Aśki.
– Tak, skąd się tam wzięłaś?
– Ten paskudny potwór mnie tu zamknął. Kazał mi robić jedzenie i sprzątać, ale przecież ja nie umiem – wyjaśniła Aśka.
– Drzwi są zamknięte. Musimy cię jakoś uwolnić. Nie martw się, coś wymyślę – zapewniła, a Aśka przestała płakać przekonana, że sprytna siostra na pewno znajdzie jakieś rozwiązanie.
Baśka wróciła do chaty i zaczęła zamiatać klepisko garścią gałęzi. W trakcie sprzątania zapomniała na chwilę o bieżących troskach i skupiła na wymyślaniu sposobu na wydostanie się z niewoli u Dziada Borowego. Wkrótce miała już gotowy plan. Szybko zabrała się za jego realizację. Tymczasem zjawił się gospodarz.
– Jeść – zażądał.
– Nie ma jeść. Nie było z czego zrobić. Ale jak przyniesiesz więcej mąki i jagód, to ugotuję ci mnóstwo pierogów – obiecała.
– Pierogi dobre – pokiwał głową stwór i ruszył z powrotem w las. Baśka zaś poczekała, aż zniknie między drzewami i znów pobiegła do komórki. Okrążyła ją kilka razy. Szybko zauważyła, że w jednym miejscu deski nie są przymocowane wystarczająco mocno. Przy odrobinie wysiłku będzie można je uchylić.
– Posłuchaj – powiedziała siostrze przez szparę – zrobimy dziurę w ścianie, ale nie możesz jeszcze wyjść, bo potwór zorientuje się, że chcemy uciec, kiedy cię zobaczy. Wyjdziesz, kiedy zaśnie. O ile takie stwory w ogóle śpią – zadumała się na chwilę. Potem obie raźno zabrały się do wybijania deski. Jedna z nich ciągnęła, druga pchała tak mocno, że wreszcie zardzewiałe gwoździe nie wytrzymały i deska odpadła.
– Dobrze, teraz zostawimy ją tak, jak jest i przy najbliższej okazji uciekamy – poinstruowała siostrę Basia i wróciła z powrotem do chaty. Czas był już najwyższy, bo zaraz zjawił się Dziad Borowy. Przyniósł zrabowany z młyna wór mąki oraz kosz nazbieranych po drodze jagód i poziomek.
– Świetnie, zabieram się do gotowania – powiedziała Baśka. I faktycznie, nie minęło dużo czasu, gdy w wielkim garze gotowały się pierwsze pierogi.
– Jutro zrobię naleśniki, ale mam jeden warunek. Moja mama jest bardzo chora. Nagotuję więcej pierogów, to zaniesiesz je dla niej. Mieszka na skraju wsi, na pewno tam trafisz. Pierogi wrzucę do tego wora po mące – wyjaśniła szczegóły.
Stwór długo zastanawiał się nad propozycją dziewczyny. Nie dlatego, że był szczególnie podejrzliwy, ale raczej dlatego, że myślenie nie wychodziło mu za dobrze. W końcu pokiwał głową na zgodę.
Baśka gotowała pierogi, a Dziad zajadał się nimi tak, że aż mu brzuch spuchł. Zmęczyło go to tak bardzo, że położył się na swoim barłogu. Zanim zdążył zasnąć, Baśka przypomniała mu o umowie.
– Pamiętaj, jak się obudzisz, zanieś pierogi do Boćków. Tam możesz zostawić je pod płotem pierwszej chaty od strony lasu. Gdyby mnie nie było, kiedy się obudzisz, to się nie przejmuj, dobrze? Kończy się drewno na opał, więc mogę w tym czasie zbierać chrust w okolicy. A ty pamiętaj, żeby zanieść pierogi do wsi – upewniła się ponownie dziewczyna.
Dziad Borowy pomruczał, pomruczał i za chwilę chrapał już na całego. Baśka po cichu wyszła z chaty i pobiegła w stronę komórki. Odsunęła wyrwaną wcześniej deskę. Przez dziurę w ścianie wyczołgała się Aśka. Siostry padły sobie w objęcia.
– A teraz szybko, ale po cichu – ponagliła Baśka. – Będziemy musiały uzbroić się w cierpliwość – to mówiąc, wpakowała siostrę do wora po mące, przetknęła przez otwór sznurek tak, aby można było go zaciągnąć od środka, przyczepiła też kawałek brzozowej kory, na której narysowała wielkiego pieroga. Wszak Dziad Borowy nie umiał czytać. Miała więc nadzieję, że zrozumie wiadomość. Po czym sama wcisnęła się do worka obok siostry i zaciągnęła węzeł nad głową.
Czas płynął. Siostrom było bardzo niewygodnie, ale nadzieja na ratunek dodawała im siły i cierpliwości. W końcu, może po godzinie, może dwóch, usłyszały szuranie dochodzące z chaty. Drzwi otworzyły się skrzypiąc i na zewnątrz wytoczył się zaspany Dziad. Rozejrzał się dookoła, zobaczył worek a na nim korę z obrazkiem. Dopiero wtedy przypomniał sobie, że miał zanieść pierogi do wsi, a nieobecność dziewczyny wytłumaczył sobie wyprawą po chrust.
Borowy chwycił worek, zdziwił się, że jest taki ciężki, ale mimo to zarzucił go sobie na plecy. Pierogi gniotły go w żebra, ale nie zastanawiał się nad tym zbytnio. Skoro czerstwy chleb może być twardy, to widocznie pierogi też. Nim dotarł do wsi, zaczęło robić się ciemno. Nadciągała noc. Stwór ostrożnie zbliżył się do pierwszej z chat i rzucił worek pod płotem. Wtedy jedna z dziewcząt, chyba była to Aśka, stęknęła z bólu. Borowy zamarł zdziwiony. W głowie zaświtała mu podejrzliwa myśl. Wtedy zaczęły szczekać pierwsze psy, które zwietrzyły zapach stwora. Ten zaniepokojony, że ktoś może go zauważyć, skrył się w lesie, porzucając worek pod płotem. Tymczasem z chaty wyszła kobieta. Była to matka dziewczyn. Podeszła do płotu i zauważyła pakunek. Kiedy go otworzyła, córki wydostały się ze środka i rzuciły matce w objęcia. Radości nie było końca. A następnego dnia kupiły sobie na targu psa, który od tej pory zawsze ich pilnował i nie opuszczał, szczególnie kiedy szły do lasu.
------------------------------------------------------------------------O Macieju i jego losie
Za górami, za lasami, a może zupełnie w innym miejscu, była sobie wieś Boćki. Chaty w niej stały różne, a to mniejsze, a to większe. Bogatsze i biedniejsze. Stały równo, wzdłuż polnej drogi. W jednej z chat, tych biedniejszych, na samym końcu wsi mieszkał starzec. Wołano na niego Maciej, chociaż wcale się tak nie nazywał. Był tak stary, że nikt nie pamiętał, kiedy się urodził i jak miał naprawdę na imię. On sam też nigdy tego nikomu nie powiedział. Mężczyzna widział już wszystko, słyszał każdą historię, a niektóre z nich nawet dwa razy. Dlatego uchodził za miejscowego mędrca, chociaż trochę już niedosłyszał. Z tego powodu rzadko pytano go o cokolwiek. Wciąż jednak cieszył się poważaniem, więc odwiedzali go co jakiś czas różni mieszkańcy. W szczególności zaś nachodziły go trzy stare baby, które w młodości chciały Macieja za męża, ale nic z tego nie wyszło. Gadały wtedy jak najęte, bo starzec dobrym był słuchaczem, gdyż ani nie przerywał, ani się nie odzywał nieproszony.
Mężczyzna miał też wnuka. Jedyną rodzinę, jaka mu została. Młodzieniec ów był całkiem urodziwy, dlatego zapewne do Macieja baby w gości przychodziły, żeby napatrzeć się na młodzieńca. Chłopak bowiem jeszcze świata nie widział i dopiero wchodził w dorosłość.
Mieli obaj jeszcze kuca, chyba równie starego, jak gospodarz. Gdy nadchodziła pora, zaprzęgali go do pługa i orali spłachetek ziemi, na której uprawiali, co tam popadło. A to trochę owsa, a to ziemniaki, a to inne przydatne rośliny. Pracowali więc ciężko, uciskani przez złego zarządcę jak zawsze za wysokimi podatkami.
Pewnej nocy nad wieś nadciągnęła burza tak straszna, że z niektórych chat dachy zrywało. Wiatr wył, jak potępiony, deszcz zacinał okrutnie. Doszło do tego, że przestraszony kuc zerwał się z postronka i pokłusował w ciemność. Następnego dnia u Macieja, jak zwykle, stawiły się trzy baby i zaczęły narzekać.
– Jakże ty, biedaku, teraz będziesz ziemię orał? – zaczęła pierwsza, ręce załamując.
– Jakże ty, Macieju, siebie i wnuka utrzymasz. Chyba będzie chłopaczysko musiało w świat iść, żeby szczęścia wśród obcych ludzi szukać? – zamartwiała się druga, łapiąc się za głowę.
– Bieda na was nastała, ot co – podsumowała trzecia. – Źle się stało, że kuc wam uciekł.
– Może to i źle – zadumał się nad fajką Maciej. – Może dobrze, zobaczymy.
Niespodziewanie, tuż pod wieczór kuc wrócił do zagrody. Ku zdumieniu sąsiadów sprowadził ze sobą jeszcze dwie, zdziczałe klacze. Zwierzęta najwyraźniej uciekły od swoich właścicieli po jednej z licznych bitew, które toczyły się w trwającej w niedalekich stronach wojnie. Nie minęła chwila, a już kumoszki zjawiły się w chacie starca.
– Toście dopiero się obłowili – zazdrościła pierwsza. – Kto by pomyślał, że los taki prezent wam zrobi. Dwie piękne klaczki wam przybyło.
– Zasię, dobrze gadasz sąsiadko – przytaknęła druga z nich. – Ani chybi, zaraz będziesz miał źrebaki jakie. No i sprzedać na targu takiego konika można, pieniądz zarobić można, jak raz.
– Dobrze wam tak, aż pozazdrościć idzie – podsumowała trzecia, wyraźnie poirytowana nagłym przypływem dobytku Macieja.
– Może to i dobrze – zadumał się nad fajką starzec. – Może źle, zobaczymy.
Następnego dnia rano wnuk Macieja wyprowadził klacze ze stajenki, wprowadził do otoczonego płotem maneżu, by okiełznać i ujeździć zdziczałe zwierzęta. Ledwie wsiadł na jedną z nich, zaczęła wierzgać, skakać, parskać i obijać się o płot. Ponieważ nie mieli siodła, chłopak dosiadał zwierzę na oklep. Nie mógł żadną miarą utrzymać się na jej grzbiecie. Przy kolejnym podskoku wierzchowca wyleciał w górę, jak z procy i runął na ziemię. Zdenerwowana klacz zdążyła jeszcze kopnąć go w nogę tak nieszczęśliwie, że strzaskała mu kość.
Sąsiedzi, którzy przyglądali się z daleka całemu zajściu, zbiegli się natychmiast. Podniesiono chłopaka z ziemi i zaniesiono do chaty Macieja. Szybko wewnątrz zgromadziło się kilka osób. Przyszły też trzy kumoszki, by użalać się nad losem chłopaka.
– Jakież to nieszczęście, Macieju – biadoliła pierwsza z nich. – Cóż teraz poczniesz, zacny sąsiedzie?
– Kto ci będzie teraz w oraniu pola pomagał? – zastanawiała się druga.
– Takaż to bieda, źle się wam stało, że syn nogę połamał – nastawała trzecia.
– Może to i źle – zadumał się nad fajką Maciej. – Może dobrze, jeszcze zobaczymy – dodał spoglądając w stronę zachodzącego słońca.
Następny dzień powitał mieszkańców wioski pochmurną pogodą, jakby świat chciał pokazać, że nieszczęścia dopiero się zaczynają. Przed obiadem do wioski przybyli cesarscy posłańcy wraz z oddziałem zbrojnych dla swojego bezpieczeństwa. Zebrali wszystkich mieszkańców na głównym placu, przed domem sołtysa. Przed szereg wystąpił trębacz i odegrał krótki hejnał. Następnie rozwinął trzymany pod pachą pergamin, pełen zapisków, pieczęci i zaczął czytać.
– Z rozkazu jaśnie panującego nam cesarza, władcy wszystkiego czym włada, ogłasza się, co następuje. Każda wieś dostarczyć ma co najmniej jednego mężczyznę na każdy komin, w wieku poborowym, a to jest od lat szesnastu do lat pięćdziesięciu. Rekwiruje się także do celów wojennych każdego konia lub klacz, jeśli w zagrodzie jest ich więcej niż jedno – tu skończył, a towarzyszący mu mundurowi, na sygnał oficera, rozbiegli się po chałupach w poszukiwaniu rekruta i wierzchowców. Wpadli także do chaty Macieja. Widząc jego wnuka leżącego ze złamaną nogą, zaniechali go i ograniczyli się tylko do zabrania obu klaczy z szopy. Starego konia zostawili, bo był okropnie chudy i wyraźnie ledwie stał na nogach.
Jeszcze oddział zbrojnych, powiększony o wyciągniętych z domu chłopów i kilka koni, nie zdążył wyjść ze wsi, a już kumoszki biegły do starego Macieja.
– Wy to macie szczęście, sąsiedzie – zazdrościła pierwsza. – Najlepszego konia mi zabrali prosto ze stajenki. Bodajby ich piorun spopielił!
– Chłopa mi z domu wywlekli – biadoliła druga. – Poszedł w nieznane. Kto będzie teraz w polu robił. Przecie nie mój Jędrek, bo za młody jeszcze do pługa.
– Dobrze wam tak, wnuka’ście uratowali przez ten wypadek z nogą. Dobrze wam tak – przyznała trzecia.
– Może i dobrze, może i źle – mruknął Maciej, drapiąc się po głowie. Spojrzał jeszcze na znikający za horyzontem oddział poborowych, pyknął ostatni raz z fajki, obrócił się na pięcie i zniknął w chacie.
A morał z tej opowieści jest taki, że los czasem daje, czasem zabiera, a szczęście dla każdego znaczy coś innego.
------------------------------------------------------------------------
więcej..