Grzeszne strony namiętności - ebook
Grzeszne strony namiętności - ebook
Przypadkowe spotkanie, niechciane towarzystwo na biwaku czy nawet dramatyczna ucieczka od wydarzeń z przeszłości – nigdy nie wiadomo, w jakich okolicznościach można poznać kogoś, kto rozbudzi zupełnie nieoczekiwane pragnienia. Co stanie się, kiedy bohaterki postanowią poddać się namiętności? Dla jednych to zakazany owoc, dla innych obustronna transakcja lub wejście drugi raz do tej samej rzeki. Konsekwencje mogą być jednak nieoczekiwane – przekonaj się sama…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8103-748-8 |
Rozmiar pliku: | 819 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Książę mroku
Marcus odwoził Melissę, z którą spotkał się kilka chwil wcześniej. Kobieta poprosiła go, by odwiózł ją do szkoły, skąd wcześniej ją zabrał. Kiedy byli już blisko, telefon dziewczyny zadzwonił. Wyciągnęła go z torebki, a mężczyzna mimowolnie zerknął na wyświetlacz. Dostrzegł zdjęcie kobiety, pięknej, musiał to przyznać. Nie miał jednak szans, żeby przyjrzeć się jej bliżej, bo jego towarzyszka odebrała połączenie i przyłożyła komórkę do ucha.
– Zaraz będę. Poczekaj na mnie przed szkołą… Coś mi wypadło i musiałam wrócić do domu – wyjaśniła pośpiesznie, po czym wrzuciła telefon do torby.
Mężczyzna zaparkował naprzeciwko budynku i zgasił silnik.
– Chyba nie muszę ci mówić, że masz o tym zapomnieć? – zapytał surowo.
Dziewczyna kiwnęła głową i wyszła pośpiesznie z samochodu. Gdy szła w stronę szkoły, odwróciła się kilka razy w jego stronę. Pewnie zastanawiała się, dlaczego wciąż tam stoi. On miał jednak powód. Chciał zobaczyć jej koleżankę, której zdjęcie wzbudziło jego zainteresowanie. Gdy blondynka wchodziła już na schody, drzwi otworzyły się, a oczom Marcusa ukazała się śliczna brunetka. Upewnił się, że podjął dobrą decyzję, nie naruszając pamięci dziewczyny. Melissa miała się jeszcze mu przydać.
Tego dnia Marcus odczuwał chęć zabawienia się. Jednak to pragnienie nie miało nic wspólnego z tym, co robił z nieśmiałą blondynką nie tak dawno temu. Tym razem potrzebował adrenaliny. Pragnął zabić…
Po tylu latach obcowania z ludźmi wiedział dokładnie, gdzie ma pójść, żeby dokonać zbrodni, która nie wzbudzi niczyjego zainteresowania. Oczywiście, mógł zabić każdego, jednak sprzątanie po wszystkim zajmowało mu zbyt wiele czasu, którego Marcus nie lubił marnować. Zabicie człowieka, którego śmierć nikogo nie obchodzi, było po prostu łatwiejsze.
Przechodził spokojnie chodnikiem, po ciemnych ulicach, wiedząc, że właśnie tu spotka idealną ofiarę. Kto wie, może nawet zostanie sprowokowany do zabicia? Mężczyzna ubrany w drogie ciuchy oznacza pieniądze. A w tej dzielnicy nie brakowało łasych na to, co nie było ich. Marcus podwinął rękawy marynarki, eksponując tym samym złoty zegarek. Z kieszeni wyciągnął cygaro i odpalił je z szerokim uśmiechem na twarzy. Wyczuł towarzystwo, a zaraz później zobaczył trzech chłopaków, wyłaniających się z jednej ze ślepych uliczek. Jego uśmiech jeszcze bardziej się pogłębił. Już z tej odległości mógł wyczuć, jakie czarne mają dusze. Piekło chętnie was przyjmie, pomyślał, po czym zaciągnął się cygarem, rzucając go następnie na ulicę.
Trafnie przeczuwał, że chłopcy zamierzali go ograbić. Ile oni mogli mieć lat? Siedemnaście? Z pewnością byli jeszcze bardzo młodzi. Pomyśleć by można, że zbyt młodzi, aby umierać. Jednak nie dla Marcusa. Stanęli na chodniku, chcąc zablokować mu drogę ucieczki. Gdyby tylko wiedzieli, jaki los ich czeka.
– Jeśli chcesz żyć, oddaj forsę i wszystko, co masz – odezwał się jeden z nich.
– Wszystko, co mam? – Marcus zapytał, udając zaskoczonego, po czym uśmiechnął się z wyższością. – Wierz mi, nie chciałbyś tego.
Drugi z chłopaków wyciągnął nóż, robiąc krok w stronę mężczyzny. Ten zaśmiał się gardłowo, czym wprowadził w osłupienie swoich oprawców. Bardzo chciał, by ten nóż odbił mu się od skóry. Chciał zobaczyć ich reakcję na ten – jakże niespotykany – widok.
– Najpierw zegarek – odezwał się ten sam, wyciągając rękę w stronę Marcusa. Jego głos jednak nie brzmiał już tak pewnie.
– Jestem do niego przywiązany – odparł znudzony. – Kupiłem go w Mediolanie. Pamiętam ten dzień dokładnie, bo trzy godziny później posuwałem przepiękną szatynkę – dodał rozmarzonym głosem. – Żebyście ją widzieli.
– Zamknij się i dawaj ten pieprzony zegarek! – wrzasnął chłopak z nożem.
– Naprawdę nie mogłeś poczekać, aż skończę? Teraz to naprawdę się wkurwiłem. – I w tym momencie ostrze noża powędrowało w stronę klatki piersiowej Marcusa. Uśmiechnął się, gdy przebiło jedynie materiał jego marynarki. – Teraz chyba czas, bym to ja odebrał wam wszystko, co macie – powiedział niskim tonem.
Jego oczy zaświeciły się. Trzech oprawców z przerażeniem obserwowało płomienie tańczące w źrenicach Marcusa. Nim do ich mózgów doszła informacja, że trzeba uciekać, zostali wepchnięci w ciemny, ślepy zaułek, z którego niedawno wyszli. Nie byli w stanie się poruszyć, bo on tego właśnie chciał. Nie miał ochoty bawić się z nimi dłużej, niż było to konieczne. Nie tym razem.
Podszedł do pierwszego z nich. Wybrał tego, który się nie odezwał, uznając, że zasługiwał na najłagodniejszą śmierć. Przyjrzał mu się dokładnie, nim otworzył usta.
– Jaka szkoda, że nienaznaczony musi też umrzeć – powiedział pod nosem, jednak wystarczająco głośno, by chłopak go usłyszał. Uśmiechnął się po tym szeroko, wyciągając rękę przed siebie. – Może nie będzie tak źle – rzucił rozbawiony.
Jego dłoń wbiła się w klatkę piersiową chłopaka. Wyciągnął ją po chwili, trzymając w niej jeszcze bijące serce. Jego właściciel zsunął się bezwładnie na brudny asfalt. Marcus zerknął na dwóch pozostałych. W ich oczach nie było już przerażenia, zmieniło się ono w obłęd. Dobrze wiedzieli, co ich czeka. Spojrzał jeszcze raz na serce, po czym rzucił nim w martwe ciało. Uniósł dłoń na wysokość twarzy i skrzywił się na widok kapiącej krwi.
– Nawet nie wiecie, jak bardzo nie lubię niszczyć ubrań. Najpierw ty – wskazał na chłopaka, który groził mu nożem. – Podziurawiłeś mi marynarkę. A teraz jeszcze to. Kurewsko ciężko zmywa się krew z takich materiałów – powiedział teatralnie.
Przez chwilę zastanawiał się, który z nich powinien zginąć najpierw. Tego od noża postanowił zostawić na koniec. Podszedł do drugiego chłopaka i tak jak poprzednim razem, dokładnie mu się przyjrzał. Ten jednak był już naznaczony, choć nie na tyle mocno, by móc cieszyć się życiem po życiu. Palcem wskazującym przesunął wzdłuż szyi chłopaka, po czym odsunął się o dwa kroki. Gdy tylko to zrobił, głowa tego nieszczęśnika zaczęła odrywać się od reszty ciała. Marcus pożałował, że nie pozwolił mu krzyczeć. Jaki to byłby piękny dźwięk.
Trzeci chłopak dokładnie wiedział, co go za chwilę czeka. Mógł mieć także przeczucia, że jego śmierć będzie najgorsza.
– Nie wiem, w jakim stopniu pocieszy cię ten fakt, ale jest szansa, że zostaniemy kumplami. Oczywiście po twojej śmierci – powiedział zadowolony. – Wygląda na to, że jeszcze się spotkamy. – Z dłoni chłopaka wyjął nóż, wpatrując się w niego dodał: – Jednak teraz musisz zapłacić za to, co zrobiłeś.
Marcus przez krótki moment rozmyślał, gdzie wbić ostrze, by śmierć była długa i bolesna. Zawiódł się, gdy wyczuł czyjąś obecność. Ktoś nadchodził, co zupełnie zniszczyło jego plany.
– Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jakie masz szczęście – wycedził przez zęby.
Nie był z tego zadowolony, ale nie miał innego wyjścia. Wbił nóż w szyję chłopaka, kierując ostrze ku górze. Był pewien, że przebił jego mózg, przez co uśmiechnął się nieznacznie.
Trzy ciała spowiła czarna mgła, która zaczęła okrążać także Marcusa.
– Czas na mnie.
Zamknął oczy, nim mgła pokryła go całego.
Gdy już znikła, nie pozostawiła żadnego śladu po zajściu, jakie miało miejsce.
***
Katherine lubiła Melissę, naprawdę ją lubiła, choć wydawała się jej przeciwieństwem. Jednak dziewczyna była szczera, a przynajmniej starała się taka być. Była też obrzydliwie miła i żałośnie nieśmiała. Zbyt łatwo można ją skrzywdzić, przez jej kruchość i łatwowierność. Gdy dzień wcześniej nie zjawiła się w szkole, Katherine wiedziała, że coś się wydarzyło. Melissa nie potrafiła kłamać, była w tym naprawdę kiepska.
– Dziś też zamierzasz zniknąć? – zapytała drwiąco blondynkę, gdy przekraczały bramę college'u.
– Daj już spokój. Mówiłam ci, że musiałam wrócić do domu, ale to moja osobista sprawa!
Katherine pokręciła głową, postanowiła nie wracać więcej do tematu. Skoro jej przyjaciółka nie chce mówić, czas odpuścić. Wiedziała o tym doskonale.
Gdy były już przed schodami do szkoły, Melissa zamarła. Patrzyła w jeden punkt, wydawało się, że coś nie pozwala jej się ruszyć.
– Co się stało? – brunetka z troską zapytała swoją przyjaciółkę. Jednak ta nie odpowiedziała.
Katherine spojrzała przed siebie, chcąc sprawdzić, co Melissa zobaczyła, że wprawiło ją w takie osłupienie. I wtedy po raz pierwszy ich spojrzenia się skrzyżowały.
Mężczyzna patrzył na nią, w sposób zupełnie obcy. Musiała przyznać, że był piękny. Nie przystojny czy atrakcyjny. Te określenia w jego przypadku byłby obelgą. On był piękny, niezwykły. Mrugnęła kilka razy, a kiedy uwolniła się od hipnotyzującego spojrzenia mężczyzny, szturchnęła koleżankę. Ta spojrzała na nią, na początku jej oczy były jednak puste, dopiero po chwili można było dostrzec w nich jakiekolwiek emocje.
– Co? – zapytała zaskoczona. – Czemu mnie uderzyłaś? – dodała z wyrzutem, masując swoje ramię.
Już chciała coś powiedzieć, jednak ten sam mężczyzna znalazł się właśnie obok nich.
– Witaj, Melisso – powiedział wolno.
– Hej – wydukała. – Co ty... Co ty tu robisz? – zapytała z trudem.
– Dziś organizuję małą imprezę. Pomyślałem, że cię zaproszę. Ciebie i oczywiście twoją koleżankę.
Wtedy znów popatrzył na Katherine. Gdy na nią spojrzał, ponownie poczuła się jak w transie. Jego oczy muszą hipnotyzować – pomyślała, gdy po raz drugi nie potrafiła oderwać od niego wzroku. Ciemnobrązowe tęczówki zdawały się odczytywać jej myśli. Tak bardzo chciała nie patrzeć, ale nie potrafiła.
– U ciebie w domu?
Katherine po raz pierwszy była tak bardzo zła na swoją przyjaciółkę. Jej pytanie sprawiło, że mężczyzna odwrócił od niej wzrok. Poczuła wtedy pustkę, jakby coś właśnie jej odebrano.
– Tak. Mam nadzieję, że przyjdziecie – odpowiedział miękko.
Znów odwrócił się do brunetki, uśmiechając się przy tym delikatnie. Wyciągnął dłoń w jej stronę.
– Jestem Marcus.
Dziewczyna podała mu swoją dłoń, a ciepły dreszcz przeszył jej ciało.
– Katherine – powiedziała przez zaciśnięte gardło.
– Miło mi cię poznać, Katherine.
– Do ciebie? – Melissa ponownie sprawiła, że mężczyzna odwrócił wzrok.
– Tak. Adres już znasz. – Uśmiechnął się delikatnie i dopiero wtedy puścił dłoń Katherine. – Na mnie już czas. Do zobaczenia.
Odszedł, zostawiając po sobie pustkę i ciepło na dłoni dziewczyny. Spojrzała na nią, po czym wzięła kilka głębszych wdechów. To nie mogło dziać się naprawdę. Wiedziała, że nie powinna do niego iść. Wiedziała, że to najgorszy pomysł, na jaki kiedykolwiek wpadła. Ale nie mogła zrobić inaczej.
– Skąd znasz jego adres? – zapytała Melissę, gdy pozbierała swoje myśli.
– Po prostu znam – odpowiedziała zawstydzona. – Idziesz?
Katherine nie wiedziała, czy przyjaciółka pyta ją o szkołę, czy dom Marcusa, jednak na oba te pytania odpowiedź brzmiała tak samo.
– Tak.
Marcus nie mógł sobie odpuścić. Musiał przyjrzeć się jej z bliska, a kiedy już to zrobił, wiedział, że musi ją poznać. Nawet w ten sam sposób, w jaki poznał Melissę. Nie miało to dla niego znaczenia. Katherine była piękna, niezwykła. Była też nienaznaczona…
Zorganizowanie kilku ludzi nie stanowiło dla niego problemu. Wiedział, że wieczorem w jego domu zjawi się ich tylu, ilu sobie zażyczy. Nic, co dotyczyło zwykłych ludzi, nie sprawiało mu kłopotu. Był przecież kimś ważniejszym. Jego pierwotne żądze zostały zaspokojone. Wszystkie, z wyjątkiem jednej. Marcus potrzebował kobiety. W tym niewiele różnił się od zwykłego śmiertelnika. Zanim umarł, seks był jego ulubioną rozrywką. To się nie zmieniło. Chciał jednak poczekać do wieczora, chciał mieć swoim łóżku piękną Katherine. Musiał ją mieć. Już dawno żadna kobieta tak bardzo mu się nie spodobała. Już dawno żadnej nie pragnął tak bardzo. Zbyt wiele ich było, by wzbudzić w nim zachwyt. A jednak jej się udało.
Katherine udawała obojętność, gdy rozmawiała z Melissą o tajemniczym mężczyźnie. Powiedziała jej, że pójdzie do niego, bo nic lepszego nie ma dziś w planach. Brzmiała dość przekonująco, bo w oczach przyjaciółki nie zobaczyła niczego, co mogłoby oznaczać, że jej nie wierzy.
Melissa jednak czuła, że to Katherine wzbudziła zainteresowanie Marcusa. Była zazdrosna i zaczęła obwiniać sama siebie. Może, gdyby nie poszła z nim do łóżka, nie przestałby się nią interesować? Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo się myliła.
Gdy nastał wieczór, Katherine przyglądała się swojemu odbiciu w lustrze. Jej czerwona sukienka z cekinami idealnie podkreślała figurę, ale tego właśnie chciała. Zrobić wrażenie. Zielony cień kontrastował z brązowymi oczami, a czekoladowe włosy podkreślały opaloną buzię. Była zadowolona, uśmiechnęła się do swojego odbicia, po czym podkreśliła wargi bezbarwnym błyszczykiem. Melissa wysłała jej wiadomość, że czeka na nią w samochodzie. Dziewczyna złapała parę czerwonych szpilek. Zanim je założyła, jeszcze raz zerknęła w lustro, by upewnić się, że wybrała idealny strój.
Wsiadła do samochodu przyjaciółki, otworzyła szeroko oczy, widząc, jak ta się ubrała. Biała sukienka odkrywała niemal wszystko, a przecież Melissa tak się nie ubiera. Chciała zapytać, ale znała odpowiedź. Wtedy wiedziała, że nie powinna z nią jechać. Nie mogła zrobić tego jedynej osobie, której na niej zależało. Jednak było już za późno.
Dom Marcusa był oszałamiający, niemal tak samo, jak jego właściciel. Katherine weszła tam z silnym postanowieniem. Musiała trzymać się z daleka od tego mężczyzny. Zanim pogodziła się z tym, że Marco nie jest dla niej, on zjawił się naprzeciwko niej. Bez słowa wskazał dłonią salon, w którym odbywała się impreza. Puścił je przodem, a kiedy Katherine spojrzała na niego przez ramię, zauważyła, jak intensywnie się w nią wpatruje. Zadrżała. Niemal potknęła się o własne nogi. Nie powinna tu przychodzić.
Przez dwie godziny mężczyzna nie zaszczycił jej nawet chwilą rozmowy. Za to widziała, jak zamienił kilka zdań z Melissą. Powinna się cieszyć, bo przecież tego właśnie chciała. Ale nie potrafiła. Wypiła o jeden drink za dużo, przez co zakręciło się jej w głowie. Wstała z fotela i przeszła przez salon. Nie powinna tego robić, jednak ruszyła w głąb korytarza, ponieważ na jego końcu zauważyła balkon. Potrzebowała świeżego powietrza. Nie była pijana, jednak do tego stanu niewiele jej już brakowało. Otworzyła drzwi i podeszła do barierki. Widok morza był zachwycający, nawet o tak późnej porze.
– Wszystko w porządku?
Podskoczyła na dźwięk niskiego głosu Marcusa. Odwróciła się do niego i zanim odpowiedziała, przyjrzała mu się uważnie. Miał na sobie czarne jeansy i T-shirt w tym samym kolorze z dekoltem w kształcie litery V. Krótkie rękawy opinały mięśnie jego ramion, przez co Katherine zrobiło się cieplej. Na jej uczelni nie ma takich mężczyzn. Chyba nigdzie takich nie ma.
– Potrzebowałam świeżego powietrza. – Uśmiechnęła się, po czym odwróciła się tyłem do mężczyzny. – Przepraszam, że tu przyszłam bez pytania. Nie chciałam ci przeszkadzać – dodała spokojnie.
Szybko poczuła jego obecność tuż za sobą. Był naprawdę blisko. Położył dłonie na barierce, obok jej dłoni. Czuła jego oddech na swojej szyi. Miała wrażenie, że sama przestała oddychać.
– Nie przepraszaj, Katherine. Nie masz za co – wyszeptał do jej ucha.
– Masz piękny widok. – Chciała zmienić temat i przestać myśleć o mężczyźnie, którego ciało czuła na swoich plecach.
– Zgadza się, jest piękny – powiedział ochryple.
Katherine miała przeczucie, że wcale nie mówił o widoku z balkonu.
Jedna z jego dłoni puściła barierkę. Po chwili poczuła ją na swoim ramieniu, gdy odgarniał jej włosy. Wciągnęła głośno powietrze, czując na szyi jego ciepłe usta. Chciała to przerwać, ale zabrakło jej silnej woli. Zamiast tego, przymknęła oczy, oddając się mężczyźnie. Złapał jej biodro i przycisnął ją do siebie. Znów wciągnęła powietrze. Czuła go. Czuła, jaki jest twardy. I chciała poczuć to w zupełnie innym miejscu. Ścisnęła mocniej barierkę, gdy drugą dłonią odchylił jej głowę do tyłu, opierając ją na ramieniu. Wciąż całował jej szyję. Jęknęła cicho, gdy jego zęby wgryzły się delikatnie w jej szyję, poczuła to aż w podbrzuszu. Może jeszcze niżej.
Przestraszyła się, że ktoś może ich zobaczyć. Nie zdawała sobie jednak sprawy, że Marcus zadbał o to, by byli niewidzialni. Nie znała go, nie wiedziała, kim jest, a mimo wszystko pozwoliła mu ma to. Nawet nie próbowała z tym walczyć.
Gdy poruszyła biodrami, otarła się pośladkami o jego penisa, na co Marcus warknął do jej ucha i naparł na nią mocniej. Znów jęknęła, tym razem głośniej.
– Pragnę cię, Katherine – wyszeptał.
Musiała uciekać. Nie mogła z nim tego zrobić. Nie była taka. Nigdy nie poszła do łóżka z kimś, kogo nie znała wystarczająco dobrze. Znalazła w sobie resztki silnej woli i odwróciła się do niego. Patrzył na nią przymrużonymi oczami, z trudem złapała oddech. A słowa, które wypłynęły z jej ust, wcale nie chciały z nich wychodzić.
– Przepraszam, ale muszę już iść – rzuciła nerwowo.
Marcus odsunął się od niej o dwa kroki. Z trudem go wyminęła, po czym wróciła do domu. Musiała znaleźć Melissę. Musiała uciekać.
Gdy w końcu odnalazła przyjaciółkę, miała problem z przekonaniem jej do wyjścia.
– To nie tak daleko. Odwieź mnie tylko i możesz tu wrócić – błagała.
Melissa doszła do wniosku, że to dobry pomysł. Przecież będzie miała Marcusa dla siebie. Wróci w ciągu dwudziestu minut, może nawet nie zauważy, że zniknęła.
Marcus stał na balkonie przez wiele długich minut. Ta dziewczyna była pierwszą, która mu odmówiła. Stała się przez to jeszcze bardziej interesująca. Musiał wiedzieć, co w niej takiego jest.
Gdy wrócił do środka, już jej nie było. Wiedział to wcześniej. Uciekła. Rozejrzał się po salonie. Jego plan się nie zmienił. Potrzebował kobiety. Choć żadna z obecnych nie mogła się równać z piękną Katherine, nie zamierzał wybrzydzać.
Wtedy ktoś wszedł do domu. Melissa. Była niestety sama, a on wiedział, po co wróciła. Nie był przekonany do tej dziewczyny. Przecież niczym go nie zaskoczyła. Jednak z drugiej strony, mógł dowiedzieć się więcej o Katherine.
W kwadrans w domu Marcusa nie został nikt, oprócz blondynki. Spojrzał na nią, gdy stała przy oknie, przyglądając mu się wyczekująco. Skrzywił się nieznacznie na jej widok. Wyglądała jak zwykła dziwka. A Marcus nie lubił dziwek, najczęściej je zabijał. Jednak Melissa nią nie była. Chciała zapewne zwrócić na siebie jego uwagę.
– Ściągnij sukienkę i zwiąż włosy w kucyk – rozkazał.
Blondynka była zaskoczona, ale wykonała jego polecenie.
Bez wyuzdanej kiecki i mocno natapirowanych włosów, wyglądała lepiej. Tylko ten makijaż. Marcus miał ochotę kazać jej go zmyć, ale to zajęłoby zbyt wiele czasu, a on nie chciał go marnować.
– Powiedz mi coś o Katherine.
– Dlaczego? – Melissa zapytała z niedowierzaniem.
Była zazdrosna. Marcus wiedział o tym, ale mało go to obchodziło. Następnego dnia dziewczyna miała nie pamiętać zbyt wiele.
– Jestem ciekaw. Chyba możesz to dla mnie zrobić?
Wypuściła głośno powietrze. Nie chciała o niej rozmawiać. Zapewne nie chciała w ogóle rozmawiać.
– Nazywa się Katherine Parker. Jesteśmy na tym samym roku, ale ona jest ode mnie starsza. W zeszłym miesiącu skończyła dwadzieścia cztery lata. Za rok chce studiować na uczelni w Long Beach, ale sama jeszcze nie wie, co. Zgaduję, że do trzydziestki będzie się uczyć, a później i tak nie znajdzie dobrze płatnej pracy. Poza tym, wcale nie musi pracować. Jej rodzice są bogaci…
– Wystarczy.
Marcus musiał przerwać ten słowotok. Nie o takie informacje mu chodziło. Poza tym Melissa, jako przyjaciółka, zaczęła mówić o Katherine mało przychylnie.
Ludzie są tacy fałszywi, pomyślał, gdy doszło do niego, że blondynka chciała go zniechęcić do obiektu jego zainteresowania. Właśnie dlatego cieszył się, że jest martwy. W świecie demonów jest zdecydowanie łatwiej.
Zostało mu już tylko to, po co do niego przyszła. A po wszystkim musiał pozmieniać kilka faktów w jej wspomnieniach.
Katherine czuła się wykończona, gdy wróciła do swojego mieszkania. Jej puls wciąż był przyśpieszony. Nie mogła się skupić. Nie mogła wymazać go z pamięci. On wciąż stał przed jej oczami. Miała wrażenie, że zaczyna wariować. W pewnym momencie pożałowała nawet, że nie zrobiła tego, na co miała tak wielką ochotę.
Rozebrała się, zmyła makijaż i zanurzyła w gorącej wodzie. Chciała przestać o nim myśleć, jakby to w ogóle mogło być możliwe. Starała się skupić na planach na kolejny dzień. Przecież nadchodził jej upragniony weekend. Wszystko było tak trudne, gdy on nie chciał wyjść z jej głowy. Wciąż czuła jego dotyk, pocałunki, jakie składał na jej szyi. Nie wymyśliła tego, naprawdę czuła miejsca, których dotykał.
***
Katherine uśmiechnęła się na widok wody. Było ciepło i bezwietrznie. Pogoda zdawała się idealna do pływania. Melissa miała dobry pomysł na spędzenie tego dnia. Kilka godzin nicnierobienia, bez nauki, bez obowiązków. Tego potrzebowała, musiała odpocząć. Rozłożyła ręcznik na piasku, usiadła na nim i zaczęła wklepywać w ciało balsam przeciwsłoneczny. Jej karnacja bez słońca była wystarczająco ciemna, a latem, mimo starań, słońce jej nie odpuszczało. Melissa była jej kontrastem. Miała porcelanową karnację i niemal białe włosy. Była też drobniejsza, o filigranowej figurze.
– Posmarować ci plecy?
Znała ten głos, dudnił cały czas w jej uszach. Odwróciła wolno głowę w jego stronę. Stał nad nią, ubrany jedynie w szorty, sięgające mu przed kolana. Spojrzała na jego nagi tors, później na mięśnie brzucha. Był idealny. Co on tu robi? Nie wiedziała, czy chce znać odpowiedź na to pytanie.
– Nie, dziękuję. Poradzę sobie – odpowiedziała nerwowo.
– Daj spokój, Katherine. Chcę tylko ci pomóc – powiedział miękko Marcus.
Nie była przekonana, jednak skinieniem głowy pozwoliła mu na to. Zabrał od niej balsam i klęknął tuż za jej plecami. Poczuła ciepło na swoich barkach, to ciepło zaczęło sięgać dalej. Gdy jej dotykał, nie była w stanie skupić się na niczym więcej. Pragnęła, by już nigdy nie przestawał. Jego palce przejechały wzdłuż kręgosłupa, mruknęła cicho, mając nadzieję, że tego nie usłyszał. Usłyszał.
– Dlaczego wczoraj uciekłaś? – wyszeptał jej do ucha.
Było jej ciężko odpowiedzieć, wydusić z siebie choć jedno słowo, gdy jego dłonie pieściły jej skórę. Zapragnęła, by dotykał jej całego ciała, jednak szybko odgoniła te myśli. Tak, jakby bała się, że je usłyszy. Wiedziała, że mowa jej ciała zdradza już zbyt wiele.
– Za dużo wypiłam – rzuciła z trudem.
– A jaki jest prawdziwy powód? Nie kłam. Nawet kiedy nie widzę twojej twarzy, doskonale wiem, gdy nie mówisz prawdy.
– Po prostu nie chciałam dłużej być u ciebie.
– Zjedz ze mną kolację.
To nie brzmiało jak prośba, raczej rozkaz. Katherine chciała odmówić, ale zamiast tego, odpowiedziała mu skinięciem głową. Była zła na siebie. Za to Marcus wręcz przeciwnie.
Nagle dziewczyna dostrzegła Melissę. Zmieszała się, gdy ta szła w ich kierunku. Jej reakcja była jednak inna, niż się spodziewała. Blondynka uśmiechnęła się na ich widok i położyła się na swoim ręczniku, w odległości kilku metrów od nich. Wyglądało to tak, jakby nie chciała im przeszkadzać. Wszystko robiło się zbyt dziwne.
– Pójdę popływać – Katherine powiedziała po chwili, unosząc się z ręcznika, a także pozbawiając swojego ciała tak przyjemnego dotyku jego dłoni.
Zanurzyła stopy w wodzie, po czym zrobiła kilka kolejnych kroków. Nie chciała się odwracać i nie zrobiła tego. Zaczęła pływać, starając się nie myśleć o mężczyźnie, który z pewnością ją obserwował.
Patrzył na nią w zadumie. Uciekała od niego, jako jedyna była w stanie uciec. Nie rozumiał tego, bo jej ciało krzyczało, żeby się nim zajął. Tego był pewien. Gdyby tylko mógł zostać z nią sam na sam… Kolacja była idealnym pomysłem, o ile Katherine nie zmieni zdania. Była inna, wiedział to.
Pomyślał, że woda mogłaby nie być tak spokojna, wtedy Katherine potrzebowałaby pomocy, a on chętnie zostałby jej bohaterem. Mógł to zrobić, poruszenie wody nie było czymś, z czym Marcus miałby problem. Jednak nie zrobił tego. Chciał ją zdobyć sam, to było wyzwanie, jakiego musiał się podjąć. Ona go fascynowała, było w niej coś, czego nie dostrzegł u żadnej innej kobiety.
Kąpiel miała uspokoić Katherine, ostudzić ciepło, które wciąż czuła na swoich plecach. Powinna odwołać kolację, bo domyślała się, jak to wszystko może się skończyć. Jednak nie mogła tego zrobić. Ona nie zmieniała zdania, zawsze dotrzymywała obietnic i nigdy nie wyjawiała czyichś tajemnic. Czasami się za to nienawidziła, bo była zbyt moralna, a to w jej rodzinie nie było mile widziane. Dlatego rodzice postanowili kupić jej mieszkanie, żeby nie wtrącała się w ich interesy, które uważała za nieuczciwe. Odcięli ją od siebie, twierdząc, że to dla jej dobra. Może tak było, Katherine nigdy się nad tym nie zastanawiała.
Wyszła z wody, dopiero wtedy spojrzała w stronę Marcusa, który stał wciąż w tym samym miejscu. W dłoniach trzymał jej ręcznik, a na ten widok cała się spięła. Nie wiedziała, czy uda jej się wytrzymać kolejny dotyk. Jednak nie mogła uciec, nie była też w stanie powstrzymać go od tego, co zamierzał zrobić. Nie, kiedy stanęła przed nim i spojrzała w jego oczy. Poczuła miękki materiał na swojej skórze, ale jej wzrok wciąż utkwiony był w brązowe tęczówki mężczyzny.
– Lubię, kiedy tak na mnie patrzysz.
Uśmiechnął się delikatnie, na co Katherine odwróciła się zawstydzona.
– Przepraszam. Po prostu masz niezwykłe oczy.
Wiedziała, jak to zabrzmiało, ale to była prawda. Marcus jednak pogłębił uśmiech, po czym znów złapał z nią kontakt wzrokowy. Lubiła na niego patrzeć, choć wstydziła się tego, ale najbardziej podobało się jej, gdy on patrzył na nią w ten sposób. Bała się tego spojrzenia i jednocześnie pragnęła go, tak bardzo, jak pragnęła powietrza.
Zastanawiała się, czy Marcus zostanie do końca dnia, czy zostawi ją i Melissę. Nie wiedziała nawet, co bardziej by ją ucieszyło. Szybko dostała odpowiedź na swoje pytanie. Mężczyzna pożegnał się z nią i poinformował, że przyjedzie pod jej mieszkanie o dziewiętnastej. Dopiero po chwili doszło do niej, że nie miał jej adresu. A może miał? Tak, Katherine przeczuwała, że wie o niej więcej, niż jej się wydaje.
***
Drżała, gdy czekała na niego. Coś, co schowane było głęboko w jej głowie, krzyczało, że robi wielki błąd. Kobieca intuicja? Instynkt samozachowawczy? A może jej wyobraźnia? Nie rozumiała, co się z nią dzieje. Nic nie wiedziała o mężczyźnie, z którym zgodziła się pójść na randkę. Znała jedynie jego imię i adres. Nic więcej. Nie zdradził jej swojego nazwiska czy wieku. Serce zabiło jej szybciej, gdy zrozumiała, że po raz pierwszy tak ryzykuje. Jedzie gdzieś z nieznajomym mężczyzną. Uważała się za rozważną, jednak w tamtej chwili była lekkomyślna.
Wybiła dziewiętnasta. Katherine wyjrzała przez okno, zauważyła tylko jeden samochód. To on? To musiał być on. Wyszła pośpiesznie z mieszkania, ponieważ nie lubiła, gdy ktoś na nią czekał. Była punktualna, zbyt poukładana jak na świat, w którym żyła. W windzie zastanawiała się, czy jej strój nie jest zbyt uwodzicielski. Dlaczego zamiast spodni i koszuli założyła srebrną sukienkę z odkrytymi plecami? Dlaczego tak późno zaczęła się nad tym zastanawiać? Drzwi windy otworzyły się, przeszła wolnym krokiem w stronę wyjścia. Złapała za klamkę, po czym wyszła na zewnątrz, od razu go zauważyła. Czekał na nią, podszedł, położył dłoń na jej plecach i poprowadził do samochodu. Kobieta znów zadrżała, jak za każdym razem, gdy jego dłonie dotykały jej nagiej skóry.
Marcus po raz kolejny pomyślał, że lepiej byłoby trochę pomóc szczęściu. Pragnienie wydawało się rozpalać jego martwe ciało. Gdyby siedziała obok niego inna kobieta, jego dłoń już dawno znalazłaby się pod sukienką. Ale z nią musiał uważać lub zagrać nieczysto. Ten pomysł podobał mu się coraz bardziej.
– Mogę cię o coś zapytać? – słodki głos Katherine wyrwał go z myśli.
– Oczywiście – odpowiedział przez zaciśnięte gardło, starając się skupić na drodze, zamiast na nogach dziewczyny.
– Kim jesteś?
Zaśmiał się. Gdyby tylko wiedziała, kim Marcus był naprawdę.
– Pytasz mnie o zawód?
– Pytam ogólnie. Nie wiem, ile masz lat, jak masz na nazwisko, czym się zajmujesz. A mimo to jadę z tobą do... – Przerwała na chwilę, jakby się nad czymś zastanawiała. – Nawet nie wiem, gdzie mnie wieziesz.
– To sporo pytań – przyznał rozbawiony. – A więc... Nazywam się Marcus Collins i mam trzydzieści lat. – Plus jakieś kilkaset. – Nie pracuję, bo nie muszę, odziedziczyłem sporą fortunę – skłamał. – A jedziesz ze mną, bo tego chcesz. Wsiadłaś do mojego samochodu, nie znając celu podróży, ponieważ właśnie tego pragniesz, Katherine. Pragniesz być zdana na mnie.
Spojrzał na nią, nie wyglądała na wystraszoną. Była raczej zaskoczona jego szczerością, a także zawstydzona tym, że miał rację. Bo miał. Marcus to wiedział.
– Gdzie dokładnie jedziemy? – zapytała cicho.
– Do mnie.
Nie potrafił powstrzymać uśmiechu, gdy wyobraził ją sobie w swoim łóżku. Kilka godzin wcześniej widział ją już w stroju kąpielowym, gdyby był człowiekiem, rzekłby, że tego widoku nie zapomni już do końca życia.
Katherine przełknęła głośno ślinę na wieść, że kolacja odbędzie się w jego domu. Liczyła na restaurację, publiczne miejsce. Tak naprawdę nie bała się Marcusa, bała się siebie. Przy nim jej racjonalne myślenie przestawało działać. Pozwoliła mu na zbyt wiele. Powinna prosić go, żeby odwiózł ją do domu. Pragnienie przebywania z tym mężczyzną okazało się zbyt silne. Wiedziała, że to niewłaściwe. Wiedziała, że nie jest teraz sobą. Nie wiedziała tylko, dlaczego…
Wnętrze domu Marcusa zdawało jej się inne. Cieplejsze? Nie była pewna, czy to odpowiednie określenie. Nie potrafiła powiedzieć, co się w nim zmieniło. Szła wolno, prowadzona przez mężczyznę. Ulżyło jej, gdy poczuła zapach jedzenia i dojrzała stół, na którym czekała na nią prawdziwa uczta. Jednak kolacja się odbędzie, pomyślała, kiedy odsunął jej krzesło. Usiadła na nim, a ten zajął miejsce tuż obok, przy krótszym boku wielkiego stołu.
– Sam to zrobiłeś? – Wskazała dłonią na dania, jakie miała przed sobą.
– Tak – odpowiedział dumnie. – Mam talent do gotowania – dodał z uśmiechem na twarzy.
– Jestem pod wrażeniem. Ja jestem kiepską kucharką. – Na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. – Tak naprawdę mam do tego dwie lewe ręce.
Wtedy Marcus ostrożnie złapał ją za dłoń i przysunął ją do swoich ust. Pocałował jej wierzch, a kobieta zamarła. Jego oczy znów wpatrywały się w nią w sposób, jakiego nie była w stanie zlekceważyć.
– Mam jeszcze kilka innych talentów. – Puścił jej dłoń i nachylił się w stronę dziewczyny. – Chętnie pokażę ci wszystkie. – Posłał jej pewne siebie spojrzenie.
Katherine przez kilka sekund nie potrafiła złapać oddechu. Zastanawiała się, czy to tylko jej wyobraźnia, czy on mówi o seksie. Nie powiedział tego dosłownie, jednak tak to zabrzmiało. Zamiast się oburzyć, zawstydziła się i odwróciła twarz w stronę okna. Musiała uspokoić swoje ciało, które pragnęło jego dotyku. Powinna uciekać, ale nie była w stanie.
Marcus prychnął cicho, gdy zauważył jej zmieszanie. Wstał od stołu, nalał im wina i nałożył porcje jedzenia na talerze. Katherine wcale nie była głodna. Bała się, że nie przełknie ani kęsa. Jej żołądek zawiązał się w supeł. Chwyciła kieliszek wina i upiła duży łyk, co nie umknęło uwadze mężczyzny.
Lubił na nią patrzeć. Taka zawstydzona była naprawdę urocza i pociągała go jeszcze bardziej. Chciał zedrzeć z niej sukienkę, ale nie mógł. Z trudem powstrzymywał się od gestów, które mogły ją przestraszyć.
Katherine niewiele zjadła. Denerwowała się, a Marcus chciał się do niej dostać. W każdy możliwy sposób. Wstał od stołu i ustawił się za nią. Gdy położył dłonie na jej ramionach, zesztywniała. Delikatnie gładził palcami jej skórę, wciąż pamiętając o samokontroli. Z tą kobietą nietrudno było ją stracić.
– Boisz się mnie, Katherine? – zapytał ochrypłym głosem.
– Nie – odpowiedział cicho.
– Przecież widzę. – Zaśmiał się. – Nie masz powodu, by się mnie obawiać – zapewnił. – Nie zrobię niczego, na co nie wyrazisz zgody.
Słyszał, jak głośno przełyka ślinę, znów się spięła. Stanął obok niej i podał jej dłoń. Gdy położyła na niej swoją, przeciągnął ją do siebie. Druga ręka złapała ją mocno w talii. Wypuściła głośno powietrze przez delikatnie rozchylone wargi. Na ich widok Marcus oblizał swoje usta i zbliżył twarz do jej twarzy. Westchnęła cicho, ale nie opierała się. Puścił jej rękę i położył dłoń na zaróżowionym policzku. Kciukiem zaczepił jej dolną wargę, a ona – w odpowiedzi na jego dotyk – przymknęła delikatnie powieki. Musiał ją mieć. Nie raz, nie dwa. Chciał ją na dłużej. Zbliżył swoje usta do jej, nie zareagowała. Złożył jeden delikatny pocałunek, później kolejny i następny. Katherine poruszyła się w końcu. Otworzyła szerzej usta, a Marcus nie czekał. Jego język wśliznął się do środka.
Zaczęła go całować. Tak namiętnie, jak nigdy wcześniej. Jej ręce, które do tej pory wisiały wzdłuż ciała, uniosły się. Położyła dłonie na jego ramionach, odkrywając, że mężczyzna ma ciało twarde niczym skała. Zacisnęła na nim mocniej palce, a on westchnął w jej ustach. Przestała myśleć. Słyszała jedynie szum w swojej głowie. Wiedziała, że już mu się nie oprze. Całował tak, że Katherine czuła nadchodzący orgazm, mimo że jego dłonie wciąż spoczywały na jej talii i policzku. Jęknęła. Marcus przerwał pocałunek i odsunął się od niej.
– To ten moment, w którym musisz podjąć decyzję – powiedział ochrypłym głosem. – Ciężko będzie mi cię wypuścić, ale powiedz słowo, a przestanę.
W tamtym momencie jej zaimponował. Nie spodziewała się tego po tym mężczyźnie. Mogła przeprosić i wyjść. Powinna to zrobić. Znienawidziła się za to, że nie potrafiła. Puścił ją, po czym odszedł bez słowa w stronę stołu, z którego wziął kieliszek wina i opróżnił go od razu. Katherine patrzyła na niego zmieszana. Mimo że nie odezwała się, on od niej odszedł. Może to dobrze?
Marcus napełnił swój kieliszek i ponownie wypił jego zawartość. Tym razem patrzył na kobietę zza szkła.
– Jesteś cholernie piękna, Katherine – wyznał z grymasem bólu na twarzy. – Więc nie ma takiej siły, która powstrzymałaby mnie od tego, co zamierzam z tobą zrobić. – Zbliżył się do niej. – Nie jestem dobry… Można powiedzieć, że jestem zepsuty do szpiku kości. Nie odczuwam współczucia czy chęci pomocy. Jestem pieprzonym egoistą i zawsze mam to, czego chcę. – Złapał jej twarz ciepłymi dłońmi. – A teraz chcę ciebie.
Spojrzała na niego zaskoczona. Jego wyraz twarzy zmienił się w ciągu krótkiej chwili. W pierwszym odruchu przestraszyła się go, ale lęk zniknął szybciej, niż się pojawił. Życie jest tylko jedno, pomyślała.
– Ale nie jesteś seryjnym zabójcą?
Marcus uśmiechnął się krzywo i pokręcił delikatnie głową. Był kimś znacznie gorszym.
Seryjny morderca przy Marcusie był tak niebezpieczny jak mały, przestraszony kotek. Bo wciąż był człowiekiem, którego mężczyzna mógł zabić na tysiące sposobów. Natomiast jego nie mógł zabić żaden człowiek. Był nieśmiertelny.
Katherine wydawała się pewna swojego wyboru. Wyglądała nawet na zniecierpliwioną. Podobało mu się to. Właśnie to chciał w niej zobaczyć.
Puścił jej twarz i chwycił mocno w talii. Bez najmniejszego wysiłku podniósł ją do góry, a ona oplotła go nogami. Ruszył przed siebie, ani na sekundę nie spuścił wzroku z jej twarzy. Przeszedł wolno przez korytarz, pokonał schody, aż w końcu znalazł się przed drzwiami swojej sypialni.
Katherine zamknęła oczy, gdy Marcus rzucił ją na łóżko. Kiedy je otworzyła, on był już nad nią. Na jego twarzy malowało się jedynie pożądanie, jakiego dziewczyna jeszcze nigdy wcześniej nie widziała. Zmienił się, choć wyglądał tak samo. Najgorsze jednak było to, że w tamtej chwili nie była w stanie mu się oprzeć. Jakby wszedł do jej mózgu i dyktował, co ma robić. Nie potrafiła nawet bać się tego, co się z nią działo.
Przymknęła powieki, gdy jego usta przywarły do jej szyi. Dłońmi badał każdy centymetr jej ciała, aż w końcu znalazły się tam, gdzie Katherine pragnęła poczuć je najbardziej. Wsunął palce za materiał majtek, pieścił jej najwrażliwsze miejsca, a ona szybko poczuła spełnienie. Wiedziała, że jego dłonie są niezwykłe, była tego pewna od momentu, w którym dotknął ją po raz pierwszy.
Przełknęła głośno ślinę, gdy Marcus wyprostował się, a jego oczy znacząco pociemniały. Zaczął się rozbierać, ukazując najpierw swój idealnie wyrzeźbiony tors, a chwilę później to, na co Katherine zdawała się nie być gotowa. Gdy był już nagi, pochylił się nad kobietą, wsunął dłonie pod jej pośladki i szybkim ruchem zdjął koronkowe majtki, które były ostatnią przeszkodą, dzielącą go od zrobienia tego, na co tak bardzo czekał. Ponownie nad nią zawisł, a ona wciągnęła głośno powietrze. Uśmiechnął się, po czym wszedł w nią powoli. Przymknęła powieki, a z jej gardła wydobył się stłumiony jęk.
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej