- promocja
- W empik go
Gucci. Potęga mody, szaleństwo pieniędzy, gorycz upadku - ebook
Gucci. Potęga mody, szaleństwo pieniędzy, gorycz upadku - ebook
Uznana przez „The Economist” za jedną z najlepszych książek roku, Gucci opowiada niezwykłą historię potęgi dynastii Guccich i równie niezwykły upadek. Podczas gdy firma osiągała bezprecedensowy sukces, rodzina pogrążyła się w osobistej tragedii.
W 1993 roku ta luksusowa marka znalazła się na skraju bankructwa, do czego przyczyniły się złe decyzje Maurizia Gucciego i jego zamiłowanie do ekstrawagancji. Dwa lata później Maurizio został zastrzelony w drodze do swojego biurowca. W 1998 roku jego byłą żonę, Patrizię Reggiani Martinelli, skazano na 29 lat więzienia za zorganizowanie morderstwa.
Czy Patrizia zamordowała byłego męża, ponieważ jego wydatki wymknęły się spod kontroli? Czy zrobiła to, ponieważ jej czarujący eks zamierzał poślubić swoją kochankę, Paolę Franchi? A może w ogóle tego nie zrobiła?
Historia Guccich to historia blichtru, przepychu, intryg, powstania, bliskiego upadku i późniejszego odrodzenia się modowej dynastii. Sara Gay Forden pozwala nam zajrzeć za kulisy, pokazuje ukryte namiętności, potęgę oraz słabe punkty najważniejszego w naszych czasach rodu związanego z modą. Ta powszechnie ceniona książka urzeka wartką opowieścią o modzie, wielkich pieniądzach i rozdzierającej serce tragedii.
Trwają prace nad ekranizacją w reżyserii Ridleya Scotta z Lady Gagą w głównej roli.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66863-05-7 |
Rozmiar pliku: | 4,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ŚMIERĆ
W poniedziałek 27 marca 1995 roku o ósmej trzydzieści Giuseppe Onorato zamiatał liście przed wejściem do budynku, w którym pracował. Jak zwykle zjawił się tam o ósmej rano. Co dzień najpierw otwierał na oścież wspaniałe drewniane drzwi przy Via Palestro 20, w jednej z najelegantszych dzielnic Mediolanu. W trzypiętrowym renesansowym domu mieściły się mieszkania oraz biura. Po drugiej stronie ulicy, wśród wysokich cedrów i topól, ciągnęły się przystrzyżone trawniki i kręte ścieżki Giardini Pubblici, oazy zieleni i spokoju w zasnutym spalinami, pełnym pośpiechu mieście.
W weekend wiał ciepły wiatr, który przepędził ciężką czapę smogu i zrzucił z drzew ostatnie suche liście. Gdy Onorato przyszedł rano do pracy, wejście do budynku było nimi zasypane. Od razu zabrał się do zamiatania, żeby zdążyć przed przyjściem innych pracowników. Służba wojskowa wyrobiła w nim silne poczucie porządku i obowiązkowość, ale nie złamała jego ducha. Ten pięćdziesięciojednolatek był zawsze zadbany i nienagannie ubrany, białe wąsy nosił idealnie przycięte, a resztkę włosów krótko przystrzyżoną. Pochodził z sycylijskiego miasta Casteldaccia, ale przyjechał na północ – jak wielu innych – w poszukiwaniu pracy i nowego życia. W 1980 roku, po czternastu latach służby, jako podoficer przeszedł na wojskową emeryturę i postanowił osiąść w Mediolanie. Przez kilka lat imał się najróżniejszych zajęć. W 1989 roku dostał posadę portiera na Via Palestro. Małym skuterem dojeżdżał do pracy ze znajdującego się w północno-zachodniej części miasta mieszkania, które zajmował z żoną. Ten łagodny człowiek o czystym, błękitnym spojrzeniu i nieśmiałym, choć miłym uśmiechu utrzymywał wejście do budynku w nienagannej czystości. Rezultatem jego wysiłków było sześć wypolerowanych na wysoki połysk stopni z czerwonego granitu, lśniące szklane drzwi na ich szczycie i błyszczące kamienne posadzki w holu. Na tyłach holu znajdował się mały przeszklony boks z drewna, wyposażony w stół i krzesło, lecz zajęty swoimi obowiązkami Onorato rzadko tam przesiadywał. W Mediolanie nigdy nie czuł się w pełni swobodnie. Znalazł tu pracę, lecz niewiele więcej. Wyczuwał uprzedzenia Włochów z północy w stosunku do meridionali – ludzi z południa. Wystarczyło spojrzenie, by poczuł się dotknięty. Nigdy jednak nie odpowiadał na zaczepki i rzetelnie wykonywał polecenia przełożonych – wyniósł to z wojska – ale unikał służalczości.
„Jestem wart tyle samo co inni – myślał Onorato. – Nawet jeśli oni są bogaci lub pochodzą z szanowanych rodzin”.
Podczas zamiatania portier rozejrzał się dookoła. Ktoś kręcił się po drugiej stronie ulicy. Zauważył tego człowieka zaraz po otwarciu bramy. Mężczyzna stał za małym zielonym samochodem zaparkowanym prostopadle do ulicy, przodem do Giardini Pubblici, a tyłem do budynku Onorata. Zazwyczaj na Via Palestro auta zatrzymywały się wzdłuż krawężników. Była to jedna z nielicznych ulic w centrum Mediolanu, gdzie parkowanie było nadal bezpłatne. Samochody stawały pod kątem, przodem do krawężnika. Teraz, ze względu na wczesną porę, auto było osamotnione. Oko Onorata przyciągnęła tablica rejestracyjna – zawieszona tak nisko, że niemal dotykała ziemi. Portier zastanawiał się, czego kierowca samochodu może tu szukać o takiej godzinie. Mężczyzna był ogolony i dobrze ubrany, miał na sobie jasnobrązowy płaszcz. Cały czas patrzył w stronę Corso Venezia, jakby na kogoś czekał. Onorato odruchowo przeciągnął ręką po łysiejącej czaszce i z zazdrością zauważył, że mężczyzna ma gęstą czuprynę ciemnych, falujących włosów.
Odkąd w lipcu 1993 roku na ulicy wybuchła bomba, portier był zawsze czujny. Tamta eksplozja, wywołana przez samochód pełen dynamitu, wstrząsnęła miastem. Zginęło pięć osób, zawaliło się muzeum sztuki nowoczesnej Padiglione d’Arte Contemporanea, z którego zostało jedynie rumowisko cementowych gruzów, stalowych dźwigarów i kurzu. Tego samego wieczoru inna bomba wybuchła w Rzymie, niszcząc kościół San Giorgio Velabro położony w historycznym centrum miasta. Te wybuchy powiązano z wcześniejszą eksplozją przy Via dei Georgofili we Florencji, gdzie również zginęło pięć osób, trzydzieści zostało rannych, zniszczono też tuziny dzieł sztuki, które znajdowały się w budynku powyżej. Śledztwo doprowadziło do bossa sycylijskiej mafii, Salvatore „Toto” Riiny, którego w tym samym roku aresztowano już za dokonane w 1992 roku morderstwo głównego oskarżyciela mafii, Giovanniego Falcone. W odwecie za aresztowanie Riina wydał rozkaz wysadzenia w powietrze kilku najcenniejszych włoskich zabytków. Później skazano go zarówno za zamordowanie Falconego, jak i podłożenie bomb. Nadal odsiaduje podwójne dożywocie. DIGOS, włoska policja polityczna, której głównym zadaniem jest walka z terroryzmem, przesłuchała wszystkich portinai, czyli portierów z okolicy Via Palestro. Onorato zeznał, że tamtego dnia widział podejrzany samochód kempingowy zaparkowany przed bramą parku. Od tamtej pory robił notatki w swojej kanciapie, gdy tylko zobaczył coś, co wydało mu się podejrzane.
– Jesteśmy oczami i uszami tej dzielnicy – wyjaśnił jednemu ze swoich kolegów z wojska, gdy ten wpadł do niego na kawę. – Wiemy, kto przychodzi i kto wychodzi. Nasza praca polega między innymi na obserwacji.
Teraz Onorato odwrócił się i przesunął prawe skrzydło bramy, żeby wymieść spod niego kilka ostatnich liści. Wszedł za półotwarte drzwi, a wtedy usłyszał szybkie kroki na schodach. Znajomy głos zawołał:
– Buongiorno!
Portier odwrócił się i zobaczył Maurizia Gucciego, który energicznie wbiegał po schodach, aż łopotały za nim poły płaszcza z wielbłądziej wełny. Jego biura mieściły się na parterze.
– Buongiorno, dottore – odparł Onorato z uśmiechem i uniósł dłoń w geście powitania.
Onorato wiedział, że Maurizio Gucci należy do słynnej florenckiej dynastii Guccich, która założyła firmę produkującą luksusową galanterię. W ich ojczyźnie marka Gucci od lat kojarzyła się ze stylem i elegancją – Włosi zawsze byli dumni ze swoich tradycji rzemieślniczych i talentów projektanckich, a Gucci, Ferragamo i Bulgari to nazwiska, które symbolizują jakość i kunszt. Włochy wydały również na świat kilku największych kreatorów mody, takich jak Giorgio Armani czy Gianni Versace. Gucci mógł się jednak poszczycić tradycją sięgającą kilka pokoleń wstecz – do czasów sprzed narodzin tych projektantów. Maurizio był ostatnim z Guccich, który kierował rodzinną firmą. Dwa lata wcześniej odsprzedał ją partnerom finansowym, którzy tej wiosny zaczęli przygotowywać spółkę do wejścia na giełdę. Maurizio, niezwiązany z rodzinnym biznesem, wiosną 1994 roku otworzył własne biura przy Via Palestro.
Mieszkał tuż za rogiem, w majestatycznym palazzo przy Corso Venezia. Codziennie przychodził do pracy piechotą, zwykle pomiędzy ósmą a ósmą trzydzieści. Czasami wchodził, używając własnego klucza, i gdy Onorato otwierał ciężką drewnianą bramę, Maurizio był już u siebie.
Onorato często wyobrażał sobie melancholijnie, jak by to było – znaleźć się na miejscu Gucciego. Maurizio był zamożnym, atrakcyjnym, młodym mężczyzną, miał też śliczną narzeczoną – wysoką, szczupłą blondynkę. Pomagała mu urządzić gabinety przy Via Palestro. Wstawiła tam chińskie antyki, sofy i fotele z elegancką tapicerką, zawiesiła draperie w soczystych kolorach i cenne obrazy. Często wpadała, ubrana w kostium od Chanel, żeby zabrać Gucciego na lunch. Jej jasne, gęste włosy były zawsze starannie ułożone. W oczach Onorata stanowili idealną parę wiodącą doskonałe życie.
Gdy Maurizio Gucci dotarł do szczytu schodów i wszedł do holu, Onorato zauważył w drzwiach ciemnowłosego nieznajomego. Nagle zrozumiał, że obcy czekał właśnie na Gucciego. Zastanawiał się, czemu mężczyzna zatrzymał się u stóp schodów, w miejscu, gdzie kończyła się szeroka, szorstka wycieraczka, a zaczynał szary chodnik przytwierdzony do podstawy każdego stopnia mosiężnym prętem. Gucci nie zauważył, że ktoś za nim wszedł, a tamten go nie zawołał.
Na oczach portiera mężczyzna rozsunął poły płaszcza i wyciągnął pistolet. Wyprostował ramię, skierował je w stronę pleców Maurizia Gucciego i zaczął strzelać. Onorato, który stał nie dalej niż metr od niego, zastygł z miotłą w dłoni. Był w szoku, bezsilny względem zachowania tego człowieka.
Do uszu Onorata dotarły trzy szybkie, stłumione wystrzały następujące jeden po drugim.
Osłupiały portier patrzył na całą scenę z przerażeniem. Zobaczył, jak pierwsza kula rozdarła płaszcz Gucciego na wysokości prawego biodra. Druga trafiła w miejsce zaraz pod lewym ramieniem. Wielbłądzi płaszcz drgał za każdym razem, gdy kula przebijała tkaninę. „Kiedy w filmach do kogoś strzelają, wygląda to zupełnie inaczej” – pomyślał Onorato.
Oszołomiony Gucci obrócił się z zaskoczoną miną. Spojrzał na napastnika. Nie rozpoznał go. Potem popatrzył prosto na Onorata, jakby chciał zapytać: „Co się dzieje? Dlaczego? Dlaczego właśnie ja?”.
Trzecia kula drasnęła go w prawe ramię.
Jęknął i osunął się na posadzkę, a napastnik wystrzelił ostatnią, śmiertelną kulę, celując w prawą skroń ofiary. Obrócił się na pięcie, żeby wyjść, ale stanął jak wryty na widok Onorata, który wpatrywał się w niego z trwogą.
Onorato zobaczył, jak ciemne brwi bandyty unoszą się w górę. Zdaje się, że w ogóle nie wziął pod uwagę obecności portiera.
Ręka napastnika nadal była uniesiona. Teraz broń mierzyła prosto w Onorata, który spojrzał na pistolet i zauważył, że na lufie znajduje się długi tłumik. Popatrzył na dłoń dzierżącą broń, na długie, zadbane palce i na paznokcie, które wyglądały tak, jakby mężczyzna dopiero co wyszedł z salonu manicure.
Przez chwilę, która ciągnęła się niemal całą wieczność, Onorato patrzył prosto w oczy bandyty. Wtedy usłyszał własny głos:
– Nieeee! – wykrzyknął, kuląc się i unosząc lewą dłoń, jakby chciał powiedzieć: „Nie mam z tym nic wspólnego!”.
Mężczyzna wypalił dwukrotnie, mierząc w Onorata, po czym odwrócił się i wybiegł z budynku. Portier usłyszał brzęk. Łuski pocisków spadły na granitową posadzkę.
„Niewiarygodne! – pomyślał. – Nic nie czuję! Nie wiedziałem, że postrzał jest bezbolesny”. Zastanawiał się, czy Gucci coś poczuł.
„A więc tak to wygląda – dumał. – Zaraz umrę. Szkoda, że w ten sposób. To nie w porządku”.
Wtedy uświadomił sobie, że nadal stoi. Spojrzał na swoją lewą rękę, która nienaturalnie zwisała. Z rękawa kapała krew. Wolno usiadł na pierwszym z granitowych stopni.
„Przynajmniej nie upadłem” – przemknęło mu przez głowę. W duchu przygotowywał się na śmierć. Pomyślał o żonie, o czasach spędzonych w wojsku, o roztaczającym się z Casteldaccii widoku na morze i góry. A potem dotarło do niego, że jest tylko ranny; dwukrotnie postrzelono go w ramię. Nie umrze. Zalała go fala szczęścia. Odwrócił się i spojrzał na martwe ciało Gucciego. U szczytu schodów, w powiększającej się kałuży krwi, Maurizio leżał tak, jak upadł – na prawym boku, z głową opartą na ramieniu. Onorato chciał wezwać pomoc, lecz gdy otworzył usta, nie udało mu się wydobyć głosu.
Kilka minut później do jego uszu dobiegło zawodzenie syren. Narastało, po czym nagle urwało się, gdy policyjny samochód z piskiem opon zahamował przy Via Palestro 20. Wyskoczyło z niego czterech umundurowanych carabinieri z bronią w rękach.
– Mężczyzna miał pistolet – jęknął słabo Onorato, nadal siedząc na schodach, gdy podbiegli do niego policjanci.