Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Gujcio - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
11 stycznia 2022
Ebook
34,40 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,40

Gujcio - ebook

Rozpalająca serce opowieść o trudnych chwilach, w których rodzina okazuje się lekiem na największe smutki.

Patrick, dawna gwiazda telenoweli i wyoutowany gej, żyje spokojnym życiem samotnika. Gdy jego brat, po śmierci żony, w desperacji powierza mu swoje dzieci, cały świat staje do góry nogami. Chociaż Patrick zgadza się przyjąć bratanków pod swój dach, to najchętniej widziałby ich u siebie tylko w święta i weekendy.
Opieka nad dziećmi to zawsze wyzwanie dla kogoś, kto idei posiadania potomstwa nie chciał nigdy nawet dotknąć kijem. Rodzeństwo szybko rozprawia się z wygodnym życiem Patricka. Z czasem jednak podopieczni stają się dla mężczyzny jasnym punktem, który pozwala mu zmienić dotychczasowe wyobrażenie o świecie i o samym sobie. Czy mimo wielu przeszkód uda im się zbudować więź w trudnym dla nich wszystkich czasie?
"Gujcio" to najświeższa pozycja w dorobku słynącego ze wzruszających opowieści Stevena Rowleya. Pierwszy raz przetłumaczony na polski, pisarz zachwyci wszystkich szukających słodko-gorzkich historii, które przywracają wiarę w szczęście.

Ogrzeje nawet najciemniejsze zakątki serca.
"Washington Post"

Ta ciepła historia sprawi, że będziesz chciał się śmiać, płakać, a przede wszystkim stać się lepszym człowiekiem.
BookRiot

Steven Rowley jest autorem bestsellerowych, poruszających najczulsze struny "Lily and the Octopus" i "The Editor", które niedługo pojawią się również na polskim rynku. Jego powieści przetłumaczone zostały na 20 języków, trwają również prace nad ich ekranizacjami. Zanim został pisarzem, Rowley pracował jako freelancer, dziennikarz i scenarzysta. Pochodzi z Portlandu w stanie Maine, a obecnie mieszka w Palm Springs w Kalifornii.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8234-411-0
Rozmiar pliku: 493 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

No dobra, raz kozie śmierć.

Patrick uniósł telefon z aparatem ustawionym w trybie „krajobraz” i odczekał chwilę, aż urządzenie zlokalizuje twarze Maisie i Granta. Dzieci, ustawione blisko siebie do zdjęcia, wyglądały na bardzo drobne, nawet dziewięcioletnia Maisie. Jeżeli obiektyw dodaje pięć kilogramów (a Patrick spędził przed nim wystarczająco dużo czasu, żeby wiedzieć, że ten wytarty frazes jest prawdziwy), to ten tutaj musiał być wadliwy. Maisie odgarnęła włosy z czoła; zdążyły już wypłowieć od pustynnego słońca po sześciu tygodniach, które spędziła z nim w Palm Springs. Grant bezwiednie dotykał językiem miejsca po utraconym zębie.

– Usiądźcie prosto – zachęcił. Ale to nie zgarbiona postawa odejmowała im wzrostu, a raczej ogólne wrażenie kruchości. Jego bratanek i bratanica byli kłębkami wrażliwych nerwów gotowych na odsłonięcie. Uśmiechnął się, kiedy aparat wyostrzył ich kontury. Czyż nie taki był główny cel tego lata: żeby pomóc im nabrać ostrości? Zawahał się, ale zaraz nacisnął przycisk nagrywania.

– Opowiedzcie mi o waszej mamie.

Maisie i Grant skulili się jeszcze bardziej, każde miało nadzieję, że to drugie weźmie na siebie ciężar odpowiedzi. Patrick w całej swojej karierze nie widział nikogo do tego stopnia obezwładnionego przez tremę. Dzieci prowadziły ze sobą milczące pertraktacje. Porozumiewały się niemal telepatycznie, jak to bywa między rodzeństwem, które łączy wyjątkowa więź. Wreszcie przemówiła starsza o trzy lata Maisie:

– Była wysoka.

– Wysoka? Tylko tyle? – obruszył się Patrick, zerkając zza aparatu. – Żyrafy też są wysokie. Czy twoja mama była żyrafą?

– Nie! – krzyknęli oboje, dotknięci do żywego tym przypuszczeniem.

– Proszę na mnie nie krzyczeć – żachnął się Patrick. – To wy zaczęliście od jej wzrostu. Wysilcie się trochę bardziej.

– Była silna – podsunął Grant. – Kiedyś podniosła sofę, żeby pod nią odkurzyć.

– Cięcie! – Patrick zatrzymał nagrywanie. Oczywiście, że chciał, aby Grant zapamiętał matkę jako silną kobietę – charakterystyczny dla Sary hart ducha zgasiła choroba – był też nawet gotów przymknąć oko na seplenienie siostrzeńca, chociaż pracowali popołudniami nad wyeliminowaniem wady wymowy, ale nie miał zamiaru pozwolić na bezczeszczenie jej pamięci wspomnieniami o odkurzaniu. – Nie potraficie opowiadać.

– A co mamy mówić? – zdenerwowała się Maisie.

– Przecież ten film to wasz pomysł!

Grant ze złością wierzgnął drobnymi nóżkami, uderzając w stolik do kawy.

– Nie niszcz mi mebli – zaprotestował Patrick, podając Maisie swój telefon. – Trzymaj. Nagrywaj mnie. Pokażę wam, jak to się robi. – Dziewczynka stawiła opór, ale go zignorował. – No już.

Maisie z ociąganiem przejęła aparat i rozpoczęła nagrywanie.

– Unieś wyżej – pouczył ją Patrick.

– Co?

– Wyżej. Wstań.

Maisie wstała.

– Wyżej! – Patrick uniósł jej ręce do góry. – Inaczej będę miał cztery podbródki. Przykazanie wujcia – który to już numer? Poznaj swoje dobre strony. Każdy ma lepsze i gorsze strony. Nawet dzieci, które teoretycznie powinny być równie fotogeniczne pod każdym kątem, ale nie są. – Rozsiadł się w skórzanym fotelu z połowy ubiegłego wieku i upomniał Maisie gestem, żeby nie opuszczała telefonu. – Mniejsza z tym, odbiegamy od tematu. Widzisz ten czerwony guzik? To nagrywanie.

Dziewczynka zaczynała tracić cierpliwość, czemu dała wyraz, kiedy poczuła się przyparta do muru.

– Powiedz mi coś, czego nie wiem – mruknęła.

– Stockard Channing tak naprawdę miała na imię Susan.

Poirytowana Maisie opuściła aparat.

– No co? Nie wiedziałaś o tym, prawda? To teraz wiesz. – Patrick ustawił aparat na odpowiedniej wysokości, pod korzystnym dla siebie kątem. – Susan Stockard. Stockard to jej nazwisko.

– Kto to Ftokart Faniń? – zapytał Grant, potykając się na spółgłoskach.

– Boże jedyny. Rizzo? – podpowiedział i czekał na reakcję. – Z filmu Grease?

Chłopczyk wzruszył ramionami.

– Nie oglądaliśmy tego.

– Co?! Nie oglądaliście Grease? W twoim wieku widziałem ten film już ze sto razy. John Travolta kręcący biodrami…? – Konsternacja na dziecięcych twarzach. – W porządku. Grease 2 ma bardziej postępowy przekaz, jeśli chodzi o role płciowe. Poza tym, szczerze mówiąc, jeżeli chcecie zobaczyć Olivię Newton-John w szczytowej formie, powinniśmy zacząć od Xanadu.

– Nie rozumiem ani słowa z tego bełkotu – oświadczyła Maisie.

– Widocznie nie przywykłaś do kulturalnych konwersacji. Stwierdzam fakty. To w końcu chcesz się dowiedzieć, o co w tym chodzi, czy nie? Proszę. Zacznij nagrywanie.

Maisie wypełniła polecenie wuja, choćby tylko po to, żeby mieć to już za sobą.

– Opowiedz nam o naszej mamie.

Patrick przymknął oczy, przywołując obraz Sary. Kiedy je otworzył, popatrzył wprost w obiektyw.

– Nasza przyjaźń narodziła się w ciemności. Wasza mama zapytała, czy chcę zobaczyć panoramę z dachu naszego akademika, a ja się zgodziłem. Pojechaliśmy windą na dziewiąte piętro, pokonaliśmy pieszo ostatni, zbutwiały odcinek schodów, wyjście ewakuacyjne zatrzasnęło się za nami. Ona prowadziła. Miała do tego predyspozycje. Podążałem za nią chyłkiem, jakbyśmy byli parą nastoletnich detektywów na tropie fascynującej zagadki. Ociekaliśmy potem, pamiętam, chociaż to był drugi tydzień października. Musiałem utyskiwać z tego powodu, bo usłyszałem od waszej mamy, że jestem „mistrzem narzekania”. Niezły eufemizm. Wiecie, co to jest eufemizm? – Dzieci wyglądały, jakby nie miały o tym pojęcia. – To taki dyplomatyczny, łagodny sposób na powiedzenie czegoś, co w innym ujęciu mogłoby zabrzmieć niemiło albo kogoś zawstydzić. – Próbował wyczytać z ich twarzy, czy cokolwiek zrozumieli. – Wyglądacie jak para oliwek, które wypadły z kieliszka martini. Bum. Eufemizm za karę, że nie nadążacie.

– Nie lubię oliwek. – Grant się skrzywił.

– Mniejsza z tym. Uczę was opowiadania historii. – Postukał palcem w ucho, przypominając, że mają słuchać. – Więc drzwi na dole się zatrzasnęły, a tych na górze też nie mogliśmy otworzyć. Siłowaliśmy się na próżno. Utknęliśmy na tych schodach na kilka godzin. Z nudów zaczęliśmy się dzielić trupami. Zapytała, czy wyznam jej wreszcie swoją największą tajemnicę, czy też szykuję się na majowe sprzątanie szafy. Wasza mama rozgryzła mnie od razu.

– Co to jest majowe sprzątanie szafy? – Maisie się pogubiła, ale dzielnie trzymała aparat w odpowiedniej pozycji.

– Kiedy się czeka z ujawnieniem swoich preferencji do drugiego półrocza.

– Jak się dzieli trupami? – zainteresował się Grant.

– Trupy to wstydliwe tajemnice, które wolimy zachować dla siebie.

– Wcale fe nie. To niewywi ludzie – zdenerwował się Grant.

– Jedno i drugie jest przerażające! Wiecie co, opowiadanie wymaga zachowania pewnego rytmu, a ciągłe przerywanie go zaburza. W KAŻDYM RAZIE. Okazało się, że drzwi na górze wcale nie były zamknięte na klucz, tylko zablokowane, i w końcu zdołaliśmy wyjść na dach. W samą porę, żeby zobaczyć najwspanialszy zachód słońca. Miałem przy sobie aparat, więc zostało nam po tamtym wieczorze kilka olśniewających ujęć waszej matki skąpanej w różowym świetle. Powiedziałem jej, że wygląda pięknie, a ona na to: „Dobrze, że mnie nie znałeś dwa nosy wcześ­niej”.

– Mama miała trzy nosy?

– Grant! Co ja mówiłem o przerywaniu? – Patrick odchrząknął. – Tego wieczoru, tam na dachu, powiedziała mi, że moje życie będzie łatwe. Pamiętam to. Odwdzięczyłem się podobnym zapewnieniem, ale ona tylko popatrzyła na mnie jak na pierwszego naiwnego. Dziewczyny mają inaczej, trudniej. Powiedziała mi, że jestem obdarzony talentem i że pewnego dnia może nawet będę sławny. Mam do tego odpowiednią głowę.

– To znaczy jaką? – zainteresowała się Maisie.

Dużą, taką miała na myśli Sara.

– Z jednym nosem – odparł Patrick na potrzeby tej opowieści.

– I jefteś fławny!

– Cóż, sława to rzecz niepewna, ale wasza matka miała rację w wielu sprawach. – Oczy Patricka zasnuły się łzami, kiedy pomyślał, jak tragicznie myliła się w innych. – W końcu przyjechała policja i kazała nam zejść. Chyba uruchomiliśmy alarm, o ile dobrze pamiętam. – Zawiesił głos; mogło to mieć związek ze skrętem, którego wypalili. – Nasza przyjaźń narodziła się w ciemności – powtórzył, wspominając zwierzenia na mrocznej klatce schodowej. – Ale wasza mama była światłem mojego życia.

Maisie milcząco nacisnęła guzik, przerywając nagrywanie, i opuściła rękę z telefonem. Rzeczywiście można coś opowiedzieć dobrze albo źle. Jej mina świadczyła o tym, że chce wiedzieć, co było dalej.

– Naprawdę dobrze to opowiedziałeś, wujciu.

Patrick odebrał swój telefon i dał im znak, żeby znów usiedli obok siebie.

– Spróbujmy od początku – zarządził, czując się jak pan DeMille. Dzieci były gotowe. – Opowiedzcie mi coś wyjątkowego o waszej mamie.1

O ósmej trzydzieści osiem rano temperatura wynosiła już trzydzieści stopni i wciąż rosła – sporo jak na maj, ale się zdarza. Bezchmurne kobaltowe niebo nad pustynią wyglądało jak sztuczna dekoracja na planie filmowym, trzeba było spędzić pod nim trochę czasu, żeby uwierzyć, że jest prawdziwe. Patrick O’Hara czekał na krawężniku przed niedużym lotniskiem. Czuł się zagubiony. Potężne góry wokół Palm Springs pracowały bez wytchnienia, nie przepuszczając chmur, deszczu ani wilgoci – poza wiatrem, który napędzał majestatyczne wiatraki strzegące wejścia do Coachella Valley niczym królewska straż. Palmy tylko kołysały się delikatnie, nieugięte. Patrick zazdrościł im tej niezłomności.

Niebieski kabriolet zmniejszył prędkość, zbliżywszy się do progu zwalniającego, kierowca starego chevroleta dokładał wszelkich starań, żeby nie uszkodzić niskiego podwozia. Pokonał przeszkodę, przyspieszył, przemierzając otoczoną szpalerami palm drogę wyjazdową z lotniska, jakby był elementem starej pocztówki. Patrick uwielbiał ponadczasowy klimat Palm Springs. Dni były tu tak długie i słoneczne, że zdawały się zlewać w jedną całość. Mieszkał tu już cztery lata, w swojej pustynnej posiadłości z lat pięćdziesiątych, kupionej za pokaźną rekompensatę od stacji telewizyjnej za odtwarzanie jednej z głównych ról w dziewięciu upokarzających sezonach Sąsiadów z góry wraz z dodatkami za syndykację, streaming oraz zaskakującą popularność we Francji. Nomen omen, okolica na południe od Tamarisk Road, gdzie się osiedlił, nosiła nazwę Movie Colony. Początkowo nie zamierzał odcinać się od świata do tego stopnia, ale miasto temu sprzyjało. W czasach starego Hollywood aktorzy zakontraktowani przez wielkie wytwórnie nie mogli się oddalać od Los Angeles bardziej niż na odległość stu sześćdziesięciu kilometrów, obowiązywała ich bowiem absolutna dyspozycyjność. Palm Springs, które jest oddalone dokładnie tyle w prostej linii, stało się miejscem ucieczki, najdalszej, na jaką odważyły się gwiazdy kina.

Patrick zapraszał sporo gości tuż po przeprowadzce, głównie ludzi z branży – grupkę odmieńców, z którymi zdołał się zaprzyjaźnić w ciągu piętnastu lat kariery. Sara przyjechała z dziećmi na tydzień; śmiali się i pluskali w basenie, jakby rozstali się wczoraj. Żartowała z niego i jego sławy w sposób, w jaki potrafią tylko starzy przyjaciele. Później coraz rzadziej wychodził z inicjatywą. Ludzie przestali go odwiedzać. Sara miała uzasadnione powody, natomiast reszta po prostu zapomniała o jego istnieniu. Sąsiedzi obserwujący jego dogorywające życie towarzyskie, głównie JED, gejowski trójkąt rezydujący w domu za nim, zaczęli go nawet nazywać odludkiem. John, Eduardo i Dwayne regularnie rzucali mu przyjacielskie zaczepki przez płot, wbijając szpile z szerokimi uśmiechami. Byli jak Snap, Crackle i Pop z reklamy płatków Kellogg’s, poza tym, że się pieprzyli. Jego pomoc domowa Rosa namawiała go, żeby sobie kogoś znalazł. „Panie Patricku, po co panu jednemu taki duży dom?” Nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie, więc zwykle zmieniał temat i zaczynał narzekać, żeby wzbudzić w niej litość, bo wtedy przyrządzała jego ulubione ceviche. W rzeczywistości nie uważał swojej sytuacji za dramatyczną. Po prostu się wycofał. Przez dziewięć lat dawał światu z siebie tyle, ile mógł, a to, co zostało, należało tylko do niego.

Patrick opuścił niżej daszek czapki, kiedy do białej strefy wjechał mężczyzna w lexusie, który wyskoczył z auta, nie wyłączając silnika, by pożegnać serdecznym uściskiem dłoni swojego pasażera. Patrick skinął głową przechodzącemu obok jegomościowi, a ten odwdzięczył się, uderzając go torbą tenisową marki Wilson, kiedy zarzucał ją sobie na ramię. Patrick był niewidzialny. Okazało się, że zachowanie anonimowości wcale nie jest trudne; minęło wystarczająco dużo czasu, odkąd przestał udzielać się publicznie. Co do reszty: cały szkopuł polegał na stosowaniu umiarkowanych środków. Przebranie musiało być pospolite. Czapka i okulary przeciwsłoneczne. Luźna granatowa koszula, żeby nie przyciągać uwagi sylwetką. Jakikolwiek nadmiar zdradzał chęć ukrycia się, a to wzbudzało ciekawość. Pozdrawiaj ludzi przelotnym skinieniem, a potem odwracaj wzrok. Prawie zawsze zdawało egzamin.

Patrick sięgnął po telefon. W drodze, napisał do brata.

Telefony rozdzwoniły się tuż po północy, ale jego był wyciszony. Rano zobaczył, że ma trzynaście nieodebranych połączeń (pechowa liczba) od rodziców i czternaste od Grega; nikt nie zostawił wiadomości poza zdawkowym „oddzwoń” od matki. Przed laty pokłócił się o to z matką, po tym jak zadzwoniła w środku nocy z wiadomością o udarze ojca, a on oddzwonił dopiero rano.

– Gdzie byłeś w nocy, kiedy cię potrzebowałam? – zapytała z wyrzutem.

– Spałem, jak większość ludzi.

– Nie słyszałeś telefonu?

– Ustawiłem go tak, żeby mnie nie budził przed siódmą.

– A co z sytuacjami awaryjnymi?

– Po przespanej nocy będę miał więcej siły, żeby stawić im czoło. – Patrick uważał swoje podejście za najrozsądniejsze na świecie. Utwierdził się w swoim przekonaniu, kiedy rzekomy udar ojca okazał się być łagodnym porażeniem nerwu twarzowego.

Niemniej jednak wczorajsze telefony były w pełni uzasadnione. Po zaciętej walce, która trwała dwa i pół roku, Sara poddała się wreszcie i odeszła po cichu. Głośny ryk zerwał się i przeciął niebo, kiedy jeden z samolotów wystartował. Patrick zadrżał wraz z wibrującym chodnikiem, ale w środku pozostał odrętwiały. To niemożliwe, myślał. Nie po raz drugi. Po tym, co się stało z Joem… Bólowi po stracie Sary towarzyszyło poczucie winy. Kiedy się poznali, obiecał, że zawsze będzie przy niej. A później życie pokrzyżowało ich plany. Ona przeprowadziła się na Północ i wyszła za mąż za jego brata. On wyjechał na Zachód i zyskał sławę dzięki telewizji. Ich więź powoli się rozluźniała.

Pozwolił jej odejść.

Zerknął z zaskoczeniem na swoją walizkę. Nie pamiętał pakowania. Za chwilę wejdzie na pokład samolotu, choć nie robił tego od lat. Wcześniej podróżował bez przerwy. Parę razy nawet prywatnym helikopterem wynajętym przez stację telewizyjną do Nowego Jorku na wywiad obsady serialu w Good Morning America czy, Boże dopomóż, w The View. Teraz ze zdenerwowania ściskało go w dołku. Nie chodzi o sam lot, ale także o okoliczności, pomyślał. Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie. Poprawił okulary przeciwsłoneczne, po czym odwrócił się i ruszył przed siebie. Automatycznie otwierane drzwi ze szkła otworzyły się, a potem zamknęły. W szybie odbijał się widok gór, które zostawiał za sobą.

Odbiór bagażu. Patrick musnął wzrokiem Grega i zatrzymał spojrzenie na grupce plotkujących stewardes, zanim go rozpoznał. Spodziewał się, że to ojciec odbierze go z Hartford, dlatego był zdziwiony widokiem brata po drugiej stronie szyby. Greg wyglądał na wycieńczonego, wychudzonego; Patrick wyczuwał jego ból z odległości kilku metrów – młodszy brat postarzał się nagle, jak gdyby przeszedł przez jakiś dziwny tunel, który zabrał mu dekadę, odkąd się ostatnio widzieli.

Pasek torby podróżnej zsunął się z ramienia Patricka i zatrzymał się na łokciu, bagaż zawisł kilka centymetrów nad podłogą. Patrick pomachał niepewnie. Stali tak przez chwilę przed oddzielającą ich szybą, równie zdezorientowani. Przeszło mu przez głowę, że mógłby rozbić szkło i odegrać zakończenie Absolwenta. Ale tego nie zrobił. Obejrzał ten film dziesiątki razy. Wiedział, że ulga byłaby chwilowa, a prędzej czy później i tak musiałby się zmierzyć z twardą rzeczywistością.

Przeszedł więc przez automatyczne drzwi, minął tabliczkę z napisem NIE ZAWRACAĆ i podszedł prosto do młodszego brata, aby go mocno uściskać.

– Tak mi przykro – szepnął, zanurzając palce w jego włosach, kiedy przyciskał głowę rozdygotanego Grega do piersi. Patrick tulił brata, dopóki ten się nie uspokoił, przynajmniej na ułamek sekundy. – Jestem przy tobie.

Czekali w milczeniu na odbiór bagażu, rząd czarnych walizek przesuwał się na ruchomym pasie w pogrzebowym tempie, niczym karawana żałobników. Za parę dni sami mieli w takiej kroczyć. Milczeli w drodze na parking, nie odzywali się też, kiedy Greg zmagał się z odszukaniem biletu parkingowego. Wymienili tylko parę słów, żeby przepuścić ludzi stojących za nimi w kolejce (bilet znalazł się w końcu w portfelu Grega, gdzie ten schował go przez roztargnienie). Kiedy już weszli, nie mógł sobie przypomnieć, na którym poziomie zostawił samochód. Patrick zachował spokój, a nawet wziął brata za rękę, kiedy ten desperacko krążył wokół jak spanikowane zwierzę.

– Cśśś. Znajdziemy – szepnął.

– Tak się to robi! – wydarł się zza betonowego wspornika jakiś idiota, przerywając im ten moment bliskości. Patrick pomachał odruchowo z miną, jakby słyszał tę wielce inteligentną zaczepkę po raz pierwszy, a nie jedenasto­milionowy. Tak się to robi! Charakterystyczne powiedzonko, z którego zasłynął jego bohater w połowie drugiego sezonu serialu stacji ABC. Od tamtej pory powtarzał je potulnie przynajmniej raz na odcinek, ku uciesze publiczności składającej się głównie z bezpłciowych mieszkańców Środkowego Zachodu w zbyt dużych ubraniach, którzy nie przeszli eliminacji do teleturnieju Dobra cena – dzięki czemu z drugoplanowej postaci stał się najpopularniejszym bohaterem Sąsiadów z góry. – To ty, co nie? Co się z tobą stało?

Pytanie rozbrzmiało echem w betonowym bunkrze parkingu. Serial Patricka zapisał się w historii jako ostatni sitcom definiujący erę tradycyjnej telewizji; odcinek specjalny sezonu trzeciego został wyemitowany po Super Bowl. Cała obsada trafiła na okładkę magazynu „People”. Patrick dostał nawet Złoty Glob za swoją rolę. Później ludzie zaczęli oglądać telewizję na swoich telefonach, w trzyminutowych odcinkach, jeśli w ogóle. Najczęściej wolą bowiem oglądać samych siebie na nagraniach z filtrami wygładzającymi cerę albo z doklejonymi kocimi wąsami i nosami.

– Tak, to ja – potwierdził z niewzruszonym spokojem Patrick.

– Hej, powiedz to. Powiedz swoją kwestię.

– Teraz nie jest najlepszy moment.

– No weź! Dawaj – nalegał natręt.

– Dobra, DOŚĆ! – Patrick puścił rączkę walizki na kółkach i zrobił trzy kroki w stronę nieznajomego, gotów go uderzyć ze złości. Dopiero Greg, który nagle powrócił do rzeczywistości i zobaczył, że trzymają się za ręce, wykorzystał to, żeby go odciągnąć.

Tymczasem mężczyzna pokręcił głową i wyłowił kluczyki z kieszeni.

– Pieprzony gwiazdor – mruknął.

Patrick przyspieszył, ciągnąc za sobą Grega. Nie chciał kontynuować tej sceny z obawy, że ściągną na siebie uwagę kogoś jeszcze. Nie miał pojęcia, gdzie jest samochód, natomiast ostatnie, czego potrzebował, to zbiegowisko. Otworzył kopniakiem drzwi na klatkę schodową. Dopiero kiedy poczuł, że niebezpieczeństwo zostało zażegnane, położył sobie dłonie na kolanach i uspokoił oddech.

Jakiś facet w bluzie Uniwersytetu z Connecticut wbiegał na górę po dwa stopnie naraz, jakby brał udział w olimpiadzie. Patrick usunął mu się z drogi, odchodząc na lewą stronę. Nasłuchiwał, dopóki kroki mężczyzny nie ucichły.

– Więc ona po prostu… – podjął Greg.

– Wiem. – Wolałby o tym rozmawiać w bezpiecznym wnętrzu samochodu, ale skoro brat wybrał schody, to niech tak będzie. – Mama mi powiedziała.

– Trzy tygodnie temu oświadczyła, że chce, by na jej pogrzebie zagrano piosenkę Reelin’ in the Years grupy Steely Dan. Kazałem jej przestać. Nie wierzyłem, że to już koniec. Ale ona wiedziała.

Patrick odwrócił nieznacznie głowę, aby ukryć przed Gregiem własny ból. „Ona wszystko wiedziała”. Powinien był przylecieć wcześniej. Powinien tu być, żeby się pożegnać. Tłumaczył sobie jednak, że Sara nie jest już jego, od wielu lat. Każda chwila spędzona z nim byłaby chwilą odebraną Gregowi albo dzieciom.

Greg pokręcił głową. Patrick skupił uwagę na oknie klatki schodowej; ktoś wyrył kluczami swoje inicjały. Za szybą jedne samoloty wzbijały się w powietrze, podczas gdy inne podchodziły do lądowania, wieczorne niebo było pełne świateł.

– Lekarz powiedział, że po… – Jakiś samochód wyjechał z piskiem opon zza rogu i przejechał tuż obok drzwi. Greg obejrzał po kolei wszystkie cztery betonowe ściany, jak gdyby po raz pierwszy zauważył te więzienne mury. – Chyba nie ma już znaczenia, co powiedział lekarz. Byłem przy niej, ale umarła przed powrotem dzieci. – Trzykrotnie powstrzymał odruch wymiotny, zanim zgiął się wpół, przytrzymując rękami kolana. Patrick odsunął walizkę, podszedł bliżej, chwycił brata za kaptur bluzy i się skrzywił.

– Chodź tutaj – powiedział, kiedy stało się jasne, że Greg nie ma już czym wymiotować. Pomógł mu wejść na półpiętro, dalej od bałaganu i być może bliżej samochodu. Ciąg­nął za sobą walizkę, myśląc z obrzydzeniem, że być może przejechał nią przez wymiociny. Postanowił ją spalić i kupić nową, gdy tylko wróci do domu.

Greg wytarł usta wierzchem jednej dłoni, drugą chwytając balustradę, żeby nie stracić równowagi.

– Jak to przeżyłeś? Kiedy Joe…?

Patrick zamarł, jakby właśnie przyłapano go na ohydnym kłamstwie. Dotknął nosa w miejscu, gdzie pozostała mu blizna po wypadku, w którym stracił życie jego przyjaciel, i westchnął. Nie przeżyłem, pomyślał. Zawsze tak odpowiadał. Ale przecież tu był, czyż nie? Przetrwał, żeby stawić czoło kolejnej stracie.

– Poszukajmy samochodu – zaproponował, wskazując ręką następne piętro.

Przemierzali alejki kolejnego poziomu. Patrick przejął kluczyki od Grega i naciskał guzik co parę metrów, nasłuchując charakterystycznego kliknięcia i wypatrując migających świateł. Przeszli tak parę alejek, nie wypowiadając ani jednego słowa.

– Co tu robisz? – zapytał wreszcie Patrick.

– Hę?

Patrick przystanął i popatrzył na brata. Dlaczego nie został w domu z dziećmi?

– Greg.

Greg zatrzymał się i odwrócił w jego stronę, ale nie odpowiedział.

– Tata miał po mnie przyjechać.

– Jestem ćpunem.

Ta rozmowa zaczyna być niemal komiczna, pomyślał Patrick, powstrzymując chichot. Greg miał prawo uciekać w żarty, żeby poradzić sobie z żałobą, ale Patrick nie mógł sobie pozwolić na niefrasobliwość w obliczu jego tragedii. To dwie zupełnie różne rzeczy.

– Czyli umówiłeś się tutaj ze swoim dealerem? – powiedział tylko i zerknął na najbliższy słup oznaczony numerem 4E. – Kupujemy kocimiętkę do domu?

– Mówię poważnie. – Greg przysiadł na zderzaku białego osobowego vana, ostrożnie, żeby nie uruchomić alarmu.

– Nie śmieję się – zapewnił Patrick. Jakiś człowiek, chyba w obuwiu do stepowania, sądząc po odgłosach, przechodził żwawo sąsiednią alejką. – Jestem zdezorientowany.

– Czego nie rozumiesz?

– Chodzi o heroinę?

– Co? Nie. O leki.

– Leki? Jakie leki?

– Vicodin, oxy, fentanyl, tramadol. Kiedyś chyba nażarłem się środków na odchudzanie, które znalazłem w szufladzie biurka mojej asystentki.

Patrick był przerażony i zaintrygowany zarazem.

– Zadziałały?

– Czy co zadziałało?

– Pigułki na odchudzanie?

– Pytasz, czy miałem po nich odlot?

– Nie. Czy schudłeś? – Greg nie odpowiadał, a cisza zdawała się ciągnąć w nieskończoność. I bardzo dobrze, pomyślał Patrick. Do wszystkich nieszczęść doszła złość. Nie był już taki chętny do pocieszania młodszego brata. Suchy szloch Grega nie robił już na nim wrażenia, kwestionował jego autentyczność. – Jak mogłeś do tego dopuścić?

– Połowa kraju tkwi w szponach nałogu. Nie oglądasz wiadomości?

Nie, Patrick nie oglądał wiadomości. Nigdy nie dowiedział się z nich niczego dobrego.

– Od jak dawna?

Greg posłał mu spojrzenie. To swoje spojrzenie, które podłapał na studiach prawniczych i dopracował do perfekcji w późniejszej praktyce adwokackiej.

– Od trzech lat, Patricku. Mijają prawie trzy lata. Od diagnozy. Odkąd zacząłem się starać o awans na wspólnika. Nie mogłem sobie dać ze wszystkim rady. Nie byłem w stanie… – Zawiesił głos, szukając odpowiednich słów. – Spełnić oczekiwań wszystkich, którzy mnie potrzebowali.

Patrick oparł czoło o chłodny metalowy bok furgonetki. Minęły prawie trzy godziny, na zewnątrz zapadła kompletna ciemność, ale on nie odczuwał senności mimo późnej pory.

– Czy teraz też jesteś pod wpływem?

Greg wpatrywał się w niego z obrzydzeniem, dopóki nie odsunął głowy od karoserii samochodu.

– Mama wie?

Greg zawahał się przez chwilę, zanim odpowiedział.

– Nikt nie wie. Tobie pierwszemu o tym mówię. Możemy dokądś pojechać? Nie wiem… Choćby do McDonalda?

– Po co? Zgłodniałeś od ćpania? – odpowiedział złośliwie Patrick, chociaż nie pamiętał, kiedy zjadł ostatni posiłek. Chyba przekąsił coś w samolocie.

Greg wyprostował się, schował ręce do kieszeni bluzy, popatrzył na swoje buty.

– Chcę z tobą porozmawiać. – Podniósł wzrok na Patri­cka. – Poprosić, żebyś wziął dzieci.

– Nie ma sprawy. Pomogę, jak tylko będę umiał. – Spodziewał się, że rodzina będzie go potrzebować przez ten tydzień, i nie miał zamiaru wymigiwać się od obowiązków. – Gdzie mam je zabrać?

– Do siebie.

– Nie rozu… Co? – Przyjrzał się bratu, szukając w jego twarzy wskazówki, że żartuje. – O nie.

– Patrick.

– Ty naprawdę jesteś naćpany. To jakiś absurd. Wygadujesz bzdury.

– Patrick!

– Twoja prośba jest niedorzeczna. Dwa lata temu odrzuciłem propozycję wręczenia nagrody za najlepszą kobiecą rolę drugoplanową w serialu komediowym na gali Emmy. Powiedzieć ci dlaczego? Otóż uznałem to za zbyt duże zobowiązanie. Nie. Zwracasz się do niewłaściwej osoby.

– Znalazłem ośrodek. W Rancho Mirage. Tylko piętnaście kilometrów od twojego domu. Zwykle mają długą listę oczekujących, ale dzwoniłem tam dziś rano i znajdą dla mnie miejsce. Z powodu wyjątkowych okoliczności oraz dlatego, że jeden z partnerów w mojej kancelarii zna kogoś z zarządu.

– A więc jednak nie jestem pierwszą osobą, której powiedziałeś. – Patrick nie wiedział wszystkiego o uzależnieniach, natomiast wiedza, którą posiadał, podpowiadała mu, że nie powinien wierzyć we wszystko, co słyszy od młodszego brata.

– W pracy wiedzą. Nie mogłem tego dłużej ukrywać. – Greg westchnął. – Muszę zrobić z tym porządek natychmiast.

Patrick wrócił pamięcią do czasów, kiedy palił papierosy, bo pomagały mu zachować szczupłą sylwetkę. Kiedy zapadła decyzja o zaprzestaniu dalszej produkcji serialu, postanowił zerwać z nałogiem nikotynowym, co wcale nie było proste. Kilka razy się złamał. Nawet teraz chętnie by zapalił w obliczu zasłyszanych rewelacji.

– Ale czy to naprawdę najlepszy moment?

Greg zaczął się trząść, tak bardzo mu zależało na tym, żeby przekonać brata.

– Dzieci będą mnie potrzebować. Całego. Nie tej namiastki ojca, którą miały przez ostatnie lata. Teraz jest jedyny moment.

Patrick miał mętlik w głowie, usiłując sobie wyobrazić wszystkie realia. Miał wrażenie, że ściany garażu przybliżają się złowieszczo, grożąc im obu zmiażdżeniem. Jakby mieli za chwilę zostać zezłomowani razem z samochodami.

– Przywiozłem tylko dwie pary spodni.

– Chcę, żebyś ich zabrał ze sobą do Palm Springs. Muszę ich mieć blisko siebie. Inaczej nie dam rady, to się nie uda. Tylko oni dają mi siłę. Są wszystkim, co…

– Przestań. Przestań natychmiast – zaprotestował Patrick, choć sam nie wiedział, czy ma na myśli rozdygotanie Grega, czy niedorzeczność jego prośby.

Do zaparkowanego naprzeciwko cadillaca podeszła para staruszków, kobieta trzymała mężczyznę pod rękę. Wsiadanie do samochodu zajęło im całe wieki.

– Na jak długo? – wymsknęło się Patrickowi, czego od razu pożałował, bo to sugerowało, że wyraża zgodę.

– Dziewięćdziesiąt dni.

– DZIEWIĘĆDZIESIĄT DNI! – Słowa rozbrzmiały echem. To nie prośba, ale wyrok, przeraził się Patrick, po czym skarcił się w duchu. Nie powinien robić z siebie ofiary, kiedy brat stracił żonę, a dwójka dzieci – matkę. Jednak on także kogoś stracił. – Chyba cię pogięło.

Greg wybuchnął płaczem.

– Boże jedyny. No dobrze. Tylko… – Wyciągnął ręce, chcąc pocieszyć brata, ale nie wiedział, jak to zrobić. – Muszę ci coś powiedzieć. Jestem alkoholikiem. – Skłamał pod wpływem desperacji. Może i on ucieknie na odwyk.

– Patrick, pijesz towarzysko.

– Niby jak, skoro mieszkam sam na pustyni? – Dziewięćdziesiąt dni wywnętrzania się na trzeźwo w terapeutycznym kółeczku jawiło mu się jako piekło na ziemi, ale nie mogło być gorsze od niańczenia dzieci. Poza tym ośrodek mógł zatrudniać dobrego kucharza i masażystę. Patrick podniósł kluczyki w górę i wściekle naciskał przycisk, obracając się niczym peryskop, który właśnie wychynął na powierzchnię. Cholera jasna, Joe, pomyślał jak zawsze w trudnych chwilach. Dlaczego to nie ja siedziałem wtedy za kółkiem? Ale nie dało się tego zmienić. Patrick siedział przypięty pasami na miejscu dla pasażera, kiedy Joe został zmiażdżony przez pieprzonego nastolatka, który urządził sobie wyścigi. Taki pech.

Nagle w ciemności rozległo się charakterystyczne ćwierknięcie. Odwrócili się błyskawicznie.

Nareszcie. Samochód. Kłótnia może poczekać.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: