Guwernantka szejka - ebook
Guwernantka szejka - ebook
Rachel Talbot całe życie marzyła o podróżach do dalekich krajów i poznawaniu obcych kultur. Kiedy ukończyła elitarną szkołę dla guwernantek, zyskała szansę na spełnienie tych marzeń. Pierwsza propozycja pracy przyszła od szejka Malika, który niedawno stracił żonę. Szejk kształcił się w Anglii i chciał, aby jego dzieci także odebrały angielskie wykształcenie. Rachel bez zastanowienia przyjmuje propozycję i opuszcza Anglię. Na miejscu okazuje się jednak, że zadanie jest trudniejsze, niż przypuszczała. Nie ze względu na inne zwyczaje czy niechęć dzieci do nowej opiekunki, ale z powodu charakteru nowego pracodawcy…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-3973-8 |
Rozmiar pliku: | 721 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rachel rozłożyła wachlarz i zaczęła nim energicznie poruszać. Nie miała wprawdzie pewności, czy wprawianie w ruch rozgrzanego powietrza choć trochę ją ochłodzi, ale przecież można spróbować. Było jej gorąco bardziej niż kiedykolwiek, ale nawet to się jej podobało. Przez ostatnie cztery dni, odkąd wjechała do pustynnego królestwa Hurii, przytłaczała ją mnogość widoków i dźwięków, lecz nad nimi górował upał.
– Stąd już niedaleko do pałacu – dobiegł ją głos Wahida.
Odsunęła otaczającą lektykę cienką zasłonę i omiotła wzrokiem krajobraz. Zmierzali wydeptanym traktem, wijącym się między wydmami, a każda minuta przybliżała ją do nowego życia.
– Proszę uważać na słońce, sayeda. – Wahid posługiwał się perfekcyjną angielszczyzną, lecz używał grzecznościowego tytułu sayeda.
Przed czterema dniami z małym oddziałem strażników czekał na granicy Hurii, aby ją powitać. Pomógł jej zsiąść z utrudzonego konia i poprowadził ją do luksusowej lektyki. Od tego momentu była traktowana po królewsku i zapewniono jej wszelkie wygody. Decydując się na tę posadę, Rachel odczuwała podniecenie, ale i niepokój. Cokolwiek by mówić, wyjechała z Anglii z przeświadczeniem, że udaje się do kraju znacznie mniej cywilizowanego niż jej ojczyzna. Tymczasem przynajmniej na razie towarzyszyło jej wrażenie, że przy wszystkich oczywistych różnicach, wynikających z położenia geograficznego i odmiennej spuścizny kulturowo – historycznej, nie czuje się źle ani obco.
Na moment odwróciła twarz ku słońcu, rozkoszując się jego ciepłem. Natura nie obdarzyła jej porcelanową cerą. Karnację miała o ton ciemniejszą od ideału, lecz dzięki temu nie musiała się martwić, iż jej skóra poczerwienieje lub pokryje się piegami.
– Gdy dotrzemy na szczyt tej wydmy – Wahid wyciągnął ramię – będzie pani mogła zobaczyć pałac.
Rachel wbiła wzrok przed siebie i czekała. Podróż do Hurii trwała wiele tygodni i przez cały ten czas wyobrażała sobie tysiące rozmaitych scenerii – pałace pełne przepychu i wybielone słońcem budowle, jałowe pustynie i pyliste równiny – nie była jednak przygotowana na widok, jaki ukazał się jej oczom.
Z jej ust wyrwał się okrzyk zachwytu:
– Jak tu pięknie!
Od czterech dni przemierzali pustynię, lecz ani razu nie dostrzegła śladu wody – żadnego źródła, strumyka czy jeziora. Z bezchmurnego nieba nie spadła ani jedna kropla deszczu. Podczas postojów Wahid podawał jej bukłak wypełniony cudownie chłodnym napojem, zaczynała jednak podejrzewać, że całe to królestwo jakimś cudem egzystuje bez wody. Rozpościerający się przed nią widok uświadomił jej, jak bardzo się myliła.
Długa, płaska dolina przypominała rajski ogród z powodu bujnej roślinności, której soczysta zieleń przepięknie kontrastowała z oranżem pustynnych piasków. Środkiem płynęła rzeka, najwyraźniej zaopatrująca tę oazę w wodę.
– Oto Wielka Oaza Hurii – odezwał się Wahid.
– Tyle tu życia; jak zielono! – zachwyciła się Rachel.
Wahid zaśmiał się cicho i zauważył:
– Zupełnie jakby cała roślinność Hurii stłoczyła się na tym skrawku ziemi.
Pośrodku gęstwiny drzew wznosił się pałac może nie tak imponujący jak niektóre znane Rachel angielskie rezydencje, ale nawet z tej odległości można się było domyślić, że prawdziwe luksusy kryją się w jego wnętrzu. Ze szczytu wydmy nad oazą widziała wspaniałe dziedzińce z fontannami i cieniste kolumnady wśród barwnych egzotycznych kwiatów.
Gdy zjeżdżali z pustynnego wzgórza, Rachel zaciągnęła zasłonę i spróbowała się opanować. O dniu takim jak ten marzyła, odkąd sięgała pamięcią. Już jako mała dziewczynka, czytając listy od rodziców opisujących zamorskie wyprawy, zapragnęła przeżyć własne przygody, poznać odmienne kultury i styl życia. Wreszcie miała dopiąć swego!
W tym momencie pragnęła przede wszystkim zrobić dobre wrażenie na szejku, który ściągnął ją tu z Anglii, a także odmienić życie jego dzieci. Inaczej niż większość absolwentek specjalnej pensji dla panien, prowadzonej przez madame Dubois, posadę guwernantki przyjęła z ochotą. Koleżankom marzyły się korzystne mariaże i udane życie rodzinne, natomiast Rachel od wczesnych lat pociągała egzotyka i szeroki świat. Jako córka barona, naturalną koleją rzeczy, uświęconą tradycją, powinna poślubić kawalera z odpowiednim tytułem – to jej jednak nie wystarczało.
Chciała wolności i przygód, ale również szansy, by wnieść choć odrobinę miłości i ciepła w życie dzieci powierzonych jej pieczy. Kochała dzieci, a mimo to postanowiła nigdy nie wychodzić za mąż, co, niestety, oznaczało brak własnego potomstwa. Pocieszała się myślą, że jako guwernantka przez całe życie będzie otoczona młodziutkimi istotami.
Gdy wjechali do oazy, po raz ostatni wzięła głęboki oddech i przywołała na usta uśmiech. Po latach nauki, do której się przykładała, dotarła wreszcie do celu i nie pozwoli na to, by nerwy przeszkodziły jej w napawaniu się tym ważnym wydarzeniem.
Ledwie lektyka stanęła na ziemi, ktoś odsunął kotarę i czyjaś ręka ujęła jej dłoń, by ją wyciągnąć ze środka. Zaraz potem poprowadzono ją szerokimi schodami do chłodnej komnaty.
– Tędy, sayeda, proszę patrzeć pod nogi.
Rachel potrzebowała chwili, aby jej oczy przystosowały się do cienistego wnętrza, lecz gdy to się stało, zaparło jej dech z podziwu. Pomieszczenie, choć niezbyt wielkie, było naprawdę piękne. Podłogę pokrywała misterna mozaika, przedstawiająca zapewne mapę królestwa Hurii. Ciemne oranże uzmysławiały bezmiar pustyni, zaś jaskrawe plamy kolorów znaczyły oazy, rozsiane wśród piasków.
Urok pomieszczenia nie kończył się na mozaice. Brak ozdób wynagradzała z nawiązką masa roślin i kwiatów, poustawianych z wyczuciem pod ścianami. Wzrok Rachel powędrował ku sięgającym stropów pnączu, obsypanym ciemnoróżowym kwieciem.
Ogarnęła ją słodka błogość. Wybierając się w podróż, żywiła nadzieję, że Huria okaże się wyśnionym rajem, ale rzeczywistość przekroczyła jej najśmielsze oczekiwania. W listach przysyłanych przez rodziców z dalekich podróży nie znalazła czegoś równie zachwycającego jak to małe królestwo, zagubione pośród piasków pustyni. Uśmiech rozjaśnił jej twarz; zyskała pewność, że będzie tu szczęśliwa.
Wolnym krokiem ruszyła w głąb komnaty, chłonąc każdy najdrobniejszy szczegół, obojętna na to, że inni na nią patrzą, nie pojmując jej zauroczenia czymś, co stanowiło dla nich codzienny widok. Zaczęła się odwracać w stronę łukowatych drzwi, chcąc zerknąć na rozpościerający się za nimi dziedziniec, gdy nagle wkroczył przez nie mężczyzna.
Miała przed sobą szejka – Rachel nawet przez moment w to nie wątpiła. Nie nosił królewskich szat, nie nosił na głowie korony ani nie był obsypany klejnotami, a wokół niego stało kilku mężczyzn ubranych znacznie kosztowniej, ale sama postawa wystarczyła, aby się domyślić, iż przybysz pochodzi z królewskiego rodu.
Po wejściu do komnaty nie rozejrzał się wokół, lecz szedł prosto przed siebie pewnym i zdecydowanym krokiem. Tak porusza się ktoś przywykły do wydawania poleceń i oczekiwania posłuszeństwa, ktoś, kto dostaje to, czego chce. Wyprostowany jak struna, patrzył Rachel prosto w twarz, a ona uznała, że szejkowi trudno będzie czegokolwiek odmówić.
Zastygła na moment, zahipnotyzowana jego spojrzeniem. Dopiero kiedy się przed nią zatrzymał, opamiętała się i dygnęła nisko, pochylając głowę i spuszczając wzrok. Podnosząc się, bezwiednie zerknęła na tego niebywale przystojnego mężczyznę. Przepastne ciemne oczy, zdolne kusić i zarazem odpychać, musiały siać zamęt w duszach kobiet. Zagryzając nerwowo wargi, patrzyła na jego kształtne usta, skórę o karmelowym odcieniu i krótkie czarne włosy. Szejk ma urodę i władzę, pomyślała, a to upajająca kombinacja.
– Panno Talbot, to prawdziwa przyjemność móc panią poznać – przemówił po angielsku tonem uprzejmym i pewnym siebie, z lekką tylko nutką obcego akcentu. – Mam nadzieję, że pani podróż nie była zbyt uciążliwa.
– To przepiękny kraj – odparła z uśmiechem Rachel. – Podróż była wspaniałą okazją, aby choć trochę go poznać.
Szejk nie przestawał się jej przyglądać. Czuła emanującą z niego siłę i pewność siebie. Zapragnęła położyć mu rękę na torsie i poczuć pod palcami muskuły.
– Niewielu gości odwiedza nasze małe królestwo, a ci, którzy tu przyjeżdżają, zdają się nie dostrzegać niczego poza duszącym skwarem i jałową pustynią. Nie doceniają piękna ruchomych wydm i hartu ludzi potrafiących żyć i działać w takich warunkach.
Tych kilka zdań wypowiedzianych z pasją uświadomiło Rachel, iż szejk kocha swój kraj. Jest z niego dumny i pragnie, aby wszyscy traktowali Hurię z podziwem i szacunkiem.
– Na tym skończymy – dorzucił z uśmiechem. – Wahid wciąż mi powtarza, że staję się nazbyt poważny, ilekroć zaczynam wysławiać zalety ojczyzny.
– Nie można nikogo zmuszać, aby pokochał Hurię tak mocno jak Wasza Wysokość – odezwał się Wahid.
Rachel spojrzała na niego z ciekawością. Obecni w komnacie pozostali mężczyźni zgromadzili się w pewnej odległości od władcy, czyniąc zadość etykiecie. Jedynie Wahid stał przy nim, bardziej jak oddany przyjaciel niż poddany.
– Wyjdźmy na zewnątrz – zaproponował szejk. – Każę przynieść poczęstunek i coś do picia, a kiedy pani odpocznie, może się spotkać z dziećmi.
Już wcześniej Rachel przez łukowate drzwi dostrzegła fragment dziedzińca; teraz podążyła za szejkiem. Skąpany w słońcu dziedziniec okazał się jeszcze piękniejszy niż opuszczona właśnie komnata. Pośrodku biła fontanna, kilka drzew rzucało miły cień, a liczne rośliny, w tym także te obsypane barwnymi kwiatami, tworzyły przepiękną kompozycję. Widząc ich różnorodność, Rachel zadała sobie pytanie, czy wszystkie mogą pochodzić z Hurii.
– Proszę usiąść – zwrócił się do niej uprzejmie szejk, wskazując stolik pod drzewem.
Usiadła i spróbowała się opanować, gdyż ten urodziwy i emanujący pewnością siebie mężczyzna zakłócił jej wewnętrzny spokój. Ku jej zdumieniu, zajął miejsce naprzeciwko. Do stolika natychmiast podbiegł służący i, co było oczywiste, najpierw postawił napój przed swoim panem. Rachel zauważyła jednak, że władca Hurii poczekał, aż ona upije łyk ze szklanki, zanim sięgnął po swoją.
Napój okazał się przepyszny; wyglądał jak zwykła cytrynowa lemoniada, ale smakował w sposób wyrafinowany. Zamknęła oczy i powiedziała:
– Co za boski napój!
Po chwili uniosła powieki i napotkała wzrok szejka. Oblała się rumieńcem, ponieważ uważnie się w nią wpatrywał. Czy sięgnie ponad stolikiem, aby jej dotknąć? Prawdę mówiąc, chciała poczuć, jak on muska palcami jej twarz lub zanurza dłonie we włosy.
Co też chodzi mi po głowie, skarciła się w duchu. To pewnie wina upału lub zmęczenia po długiej podróży. Szejk jest bardzo przystojnym, charyzmatycznym mężczyzną, ale to jeszcze nie powód, by miała się zachowywać jak jedna z tych trzpiotowatych bohaterek powieści, czytywanych przez jej przyjaciółkę Isabel. Na szczęście szejk zdawał się nie dostrzegać jej zmieszania.
– W Hurii w każdym domu, bogatym czy biednym, podaje się gościom lemoniadę z miętą – powiedział, nie odrywając od niej wzroku.
Oczy miał tak ciemne, że nieomal czarne. Dostrzegła w nich cień melancholii, lecz w jednej chwili zmienił się i znów stał się dostojnym władcą, jakiego przywykli oglądać jego poddani.
– Pewnie chciałaby pani poznać dzieci – dorzucił, dając znak służącemu, który kręcił się w pobliżu. – Proponuję, aby pani dziś odpoczęła po długiej podróży, a obowiązki podjęła jutro.
Rachel skinęła głową, zadowolona, że może oderwać uwagę od przystojnego szejka i skupić się na dziedzinie, w której czuła się znacznie pewniej, czyli na pracy guwernantki.
Stukot butów o kamienne płyty sprawił, że się odwróciła. Z jednej z bram wychodzących na dziedziniec wyłoniła się trójka dzieci. Wszystkie miały ciemne, przepastne oczy szejka i jego karmelową karnację. Na twarzy najstarszego chłopca malowała się wyniosła duma, której przebłyski zaobserwowała parokrotnie u jego ojca.
Przed przyjęciem posady w Hurii Rachel dowiedziała się paru szczegółów na temat szejka i jego rodziny. Panna Fanworth, nauczycielka na pensji madame Dubois, wiedziała, iż Rachel pragnie podróżować i poznawać świat, gdy więc usłyszała, że szejk Malik bin Jalal al-Mahrouky szuka nowej guwernantki dla swoich dzieci, zdobyła potrzebne informacje i gorąco ją zachęcała. Korespondencja Rachel z pałacem była krótka, jej podanie przyjęto niemal natychmiast, a przesłane przez pałacowego sekretarza informacje o dzieciach były zwięzłe i rzeczowe. Dowiedziała się, że miały lat osiem, sześć i cztery, a ich matka zmarła rok wcześniej. Ani słowem nie wspomniano jednak o ich upodobaniach, jak również słabościach i zaletach.
Aahil, najstarszy z całej trójki, wystąpił do przodu. Chłopiec miał wyraźne zadatki na przyszłego władcę. Wyprostowany, bez cienia uśmiechu na twarzy, skinął głową na powitanie. Miał zaledwie osiem lat, a już zachowywał się jak mężczyzna. Ze ściśniętym sercem pomyślała, że chyba można by mu podarować jeszcze parę lat dzieciństwa.
– Witamy w Hurii, panno Talbot. Nie możemy się doczekać lekcji z panią – oznajmił. Po angielsku mówił niemal tak dobrze jak ojciec.
Rachel spojrzała na młodszą dwójkę, zastanawiając się, czy i oni zachowają się równie oficjalnie. Ameera, młoda księżniczka, patrzyła na nią zadziornie i wyglądała, jakby chciała pokazać jej język, zaś czteroletni książę Hakim stał ze spuszczonym wzrokiem.
– Ja też się nie mogę doczekać, żeby was bliżej poznać – powiedziała ciepłym tonem Rachel. – Jestem pewna, że będziemy się świetnie bawić.
Aahil zmarszczył brwi, jakby z dezaprobatą, ona jednak ciągnęła:
– Musicie opowiedzieć mi wszystko o sobie.
Zaprowadziła dzieci w cień drzew. Szejk przyglądał się im bacznie i z zauważalną dumą, ale trzymał się nieco z boku. Może z postawy ojca wzięła się rezerwa Aahila, pomyślała, ale zreflektowała się, że za wcześnie na wyciąganie takich wniosków.
Przysiadła na murku i zwróciła się do starszego chłopca:
– Zdradź mi, jaki jest twój ulubiony przedmiot.
Młody książę, wyraźnie zaskoczony pytaniem, zerknął na ojca, po czym wyrecytował:
– To dla mnie zaszczyt móc się uczyć historii naszego kraju.
– Musisz być bardzo dumny z ojczyzny – stwierdziła z uśmiechem Rachel i dodała: – To wspaniale, że ten przedmiot lubisz najbardziej.
Młody książę wydał się speszony, zerknęła więc na szejka. Nie wątpiła, że interesuje się własnymi dziećmi, i była zdziwiona, iż nie włączył się do rozmowy. Może uznał, że najpierw powinna je poznać?
– Ameera – zwróciła się do ładnej sześciolatki – w co najbardziej lubisz grać?
Dziewczynka spojrzała na nią wyniośle i odparła:
– W ogóle nie zajmujemy się grami.
Lekko zaskoczona Rachel spróbowała zachować kamienną twarz.
– Szkoda – rzuciła jakby od niechcenia – bo ja uwielbiam gry i zabawy.
– Przecież pani jest dorosła – zauważyła dziewczynka.
– Dorośli także mogą się dobrze bawić. To dozwolone.
Księżniczka zacisnęła usta i Rachel zrozumiała, że już nic więcej z niej nie wyciągnie. Odwróciła się do najmłodszej latorośli szejka, uznając, że powinna się zwracać do niego tak, aby go ośmielić.
– Hakim – przemówiła łagodnie, delikatnie ujmując jego dłoń – mam nadzieję, że pokażesz mi później wasz piękny dom. Założę się, że znasz najlepsze kryjówki i miejsca do zabawy.
– Tak, proszę pani – odparł cicho malec.
Ku radości Rachel, nie cofnął ręki, zrozumiała jednak, że musi się postarać, aby dzieci obdarzyły ją zaufaniem i się przed nią otworzyły, a bez tego nie wyobrażała sobie pracy guwernantki.
Nieoczekiwanie do rozmowy włączył się szejk, oznajmiając:
– Lekcje będą codziennie, rano i po południu.
Na głos ojca dzieci stanęły na baczność.
– Nie mogę się już doczekać, kiedy zaczniemy – przyznała Rachel, zastanawiając się, czy jej pracodawca życzy sobie, aby dzieci spędzały całe dnie zamknięte w czterech ścianach.
To oczywiste, że zdobywanie wiedzy wymaga regularnie odbywanych lekcji, ale wiedziała, że dzieci nauczą się znacznie więcej, jeśli stworzy się im warunki do rozwoju również poza ścianami szkolnego pokoju, do konfrontowania się z otaczającym je światem, a także do swobodnej zabawy. Przyszło jej do głowy, że szejkowi mogą się nie spodobać jej metody pedagogiczne. Czy w takiej sytuacji zdoła go do nich przekonać?ROZDZIAŁ DRUGI
Wygodnie wsparty na poduszkach, Malik spoglądał z wyżyn tarasu na swoje dziedzictwo. Zaprosił guwernantkę na wspólny posiłek i czekał, aż usłyszy jej kroki na schodach prowadzących wprost z dziedzińca. Na razie nie miał możliwości wyrobić sobie opinii o pannie Talbot, która dopiero co zjawiła się w pałacu, poza tym nie zwykł nikogo osądzać pochopnie ani się sugerować pierwszym wrażeniem. Zamierzał jak najprędzej wyznaczyć jej pewne zasady, zanim zacznie uczyć dzieci.
Okazała się znacznie młodsza, niż się spodziewał – najwyraźniej niedawno ukończyła pensję. Ze swymi wyrazistymi oczyma i zaraźliwym uśmiechem stanowiła zaprzeczenie jego wyobrażeń o angielskiej guwernantce – w sile wieku, siwej i srogiej. Nauczyciele i guwernerowie, z którymi miał do czynienia w okresie dorastania, nigdy się nie śmiali, nie okazywali tak spontanicznej radości, jaka opromieniała twarz panny Talbot.
Cieszył się, że doceniła piękno Hurii, ponieważ zbyt wielu gości zauważało wyłącznie jałową pustynię i koczowniczy tryb życia nomadów. Musiał się jednak upewnić, że będzie należycie wymagająca. W żyłach jego dzieci płynie przecież krew przodków, władców tej ziemi, muszą się zawczasu nauczyć powagi i dostojeństwa. Tymczasem panna Talbot pewnie nigdy w życiu nie była dostojna.
W tym momencie rozległ się odgłos lekkich kroków i Malik wstał, aby powitać guwernantkę. Obiad miał być podany zgodnie z obyczajem na tarasie znajdującym się na płaskim dachu jednego ze skrzydeł pałacu. Wokół niskiego stołu porozkładano poduszki i wkrótce służba miała wnieść tradycyjne specjały miejscowej kuchni.
– Zapraszam – powiedział, gdy ujrzał pannę Talbot.
Zatrzymała się na chwilę, najwyraźniej z zachwytem chłonąc roztaczający się widok, po czym uroczo się uśmiechnęła.
– Dziękuję, Wasza Wysokość – odparła, dygając.
Malik spostrzegł, że jej wzrok prześlizgnął się po jedwabnych poduszkach i stole z ciemnego drewna, po czym poszybował ku budynkom. Poczuł satysfakcję, że pałac i jego otoczenie budzi niekłamany podziw Angielki. Zdecydowanie był mniej zadowolony z siebie, bo gdy panna Talbot wodziła wokół zachwyconym spojrzeniem, on zerkał na jej usta. Wydały mu się kuszące, a poza tym dotąd nie spotkał nikogo, kto uśmiechałby się równie często jak nowa guwernantka.
Podsunął ramię pannie Talbot i podprowadził ją do balustrady tarasu, bo choć zaprosił ją do wspólnego posiłku, aby omówić edukację dzieci, nie widział powodu, żeby nie pokazać jej bodaj części uroków królestwa, w którym przyjdzie jej żyć przez pewien czas.
Przed nimi roztaczał się widok na pałac i oazę, skąpane w blasku zachodzącego słońca. Z ust panny Talbot wyrwało się westchnienie. Malik zesztywniał, po czym szybko się odsunął, próbując ukryć zmieszanie.
– Proszę spocząć – powiedział, wskazując na poduszki ułożone wokół niskiego stołu.
Posłusznie usiadła, bezwiednie głaszcząc śliski jedwab smukłymi palcami. Malik zajął miejsce i oznajmił:
– Zaprosiłem tu panią, aby pomówić o edukacji moich dzieci.
Panna Talbot zwróciła ku niemu spojrzenie i skinęła głową z przemiłym uśmiechem. Od czasu, gdy Malik został władcą, mało kto patrzył mu prosto w twarz. Doradcy i plemienni wodzowie w dowód poważania odwracali wzrok, kiedy do nich mówił. Tylko Wahid, jego towarzysz od dziecięcych lat, zaufany przyjaciel, śmiał wyrażać swoje opinie, spoglądając mu w oczy, jednak zdecydowanie nie rozpraszał go tak jak panna Talbot.
– To świetnie – ucieszyła się – bo mam mnóstwo pomysłów, jak pomóc im rozkwitnąć, nie pozbawiając ich przy tym radości.
Malik przyłapał się na tym, że słuchając jej, kiwa głową, choć nie do końca zgadza się z wyrażonym przez nią poglądem. Poczekał, aż służący ustawi na stole miseczki z humusem i sosami oraz talerz placków, po czym wrócił do tematu.
– Moim zdaniem, to ważne, aby omówić cele oraz metody, zanim zacznie pani edukować podopiecznych – powiedział.
Ku jego zdumieniu, panna Talbot ochoczo skinęła głową.
– Absolutnie się zgadzam. To niebywale ważne, by rodzice aktywnie uczestniczyli w edukacji potomstwa.
Malik niezupełnie to miał na myśli, ciągnął jednak:
– Aahil jest księciem Hurii oraz moim następcą i któregoś dnia zostanie szejkiem. Będzie władał naszym królestwem, musi więc wiedzieć, jak godnie i właściwie się zachować w każdej sytuacji… – Urwał, choć chciał powiedzieć więcej, ponieważ z miny panny Talbot wywnioskował, że ona ma na ten temat własne zdanie i chce mu je natychmiast przedstawić.
– Aahil jest również dzieckiem – zauważyła łagodnym tonem.
Malik szukał w myślach stosownych słów. Naturalnie, zdawał sobie sprawę, że Aahil to mały chłopiec, ale wiedział, iż władanie królestwem to ogromny ciężar i odpowiedzialność. Ojciec Malika był bardzo wymagający i pilnował, żeby następca tronu od młodych lat zachowywał się poważnie i z godnością. Dzięki temu, gdy został władcą, miał świadomość, czego się po nim oczekuje.
– Przede wszystkim jest księciem Hurii – powtórzył z naciskiem, spodziewając się, iż guwernantka odwróci wzrok i zacznie mu trwożliwie przytakiwać, jak większość jego rozmówców.
Tymczasem ona zacisnęła wargi, nie przestając patrzeć mu w twarz.
– Przede wszystkim jest dzieckiem. Pewnego dnia zostanie szejkiem, lecz teraz to taki sam chłopiec jak inni. W przyszłości czekają go poważne obowiązki, ale to kolejny powód, aby pozwolić mu nacieszyć się dzieciństwem.
– Zabawy nie nauczą go, jak rządzić krajem, a śmiechem nie da się poskromić buntów – stwierdził gorzko Malik.
Wiedział, jak trudno rządzić państwem nawet tak małym jak Huria. Miał zaledwie dwadzieścia dwa lata, gdy zmarł jego ojciec. W tej sytuacji musiał stanąć na wysokości zadania i przejąć wszystkie obowiązki władcy. Pierwsze miesiące okazały się dla niego ciężką próbą, był jednak w pełni przygotowany do trudnej roli szejka odpowiedzialnego za kraj i poddanych. Pragnął, żeby w swoim czasie jego pierworodny równie sprawnie objął przywództwo.
– Myli się pan, Wasza Wysokość – oświadczyła śmiało panna Talbot. – Gry i zabawy mogą go nauczyć strategii i perspektywicznego planowania. Dzięki nim będzie potrafił rozszyfrować przeciwnika i go przechytrzyć.
Malik nie potrafił sobie przypomnieć, by ktokolwiek ośmielił mu się sprzeciwić, odkąd został władcą Hurii. To pokrzepiające, ale i frustrujące zarazem, zważywszy na to, że miał rację.
– A śmiech? – zapytał zimnym tonem.
– Czy nigdy nie uczestniczył pan w negocjacjach między dwiema stronami, pragnącymi kompletnie czegoś innego? – zapytała w odpowiedzi uśmiechnięta panna Talbot. – Napięcie rośnie i nikt nie chce ustąpić ani się na nic zgodzić. Umiejętność rozładowania śmiechem konfliktowych sytuacji jest niezbędna dla każdego przyszłego władcy.
Malik, chcąc nie chcąc, także się uśmiechnął. Ta młoda guwernantka to bystra osóbka, uznał w duchu. Może i nie ma racji, ale niewątpliwie jest inteligentna.
Gestem ręki zaprosił ją do poczęstowania się przygotowanym jedzeniem, a sam się powstrzymał, aby zebrać myśli. Ustawione przed nimi przekąski pochodziły z tradycyjnej kuchni, jaką serwowano mu przez całe jego dotychczasowe życie. Podobne placki pieczono w każdym piecu w Hurii, a sosy można było znaleźć na każdym stole, gdy przychodzili goście. Malik bardzo lubił miejscowe potrawy i z satysfakcją patrzył, jak guwernantka wkłada do ust kawałek placka z humusem, umoczony w sosie, i zaczyna go przeżuwać. Na moment zamknęła nawet oczy, by nic nie przeszkadzało jej w delektowaniu się nowo poznanym specjałem, a jej usta zdawały się leciutko uśmiechać, jakby wszystko jej smakowało. Przyglądanie się jedzącej pannie Talbot budziło jednak niebezpieczne zmysłowe skojarzenia – zwłaszcza kiedy włożyła palec do ust i zlizała z niego resztki słodkiego sosu.
Zdeprymowany, szybko odwrócił wzrok i przywołał się w duchu do porządku. Jest władcą Hurii, a to zobowiązuje; nie pozwoli, by usta tej młodej kobiety odwiodły go od wytyczonych celów. To prawda, że jest mężczyzną z krwi i kości, ale musi się wznieść ponad takie przyziemne emocje, jak pożądanie.
– Ameera może się pani wydać trudnym dzieckiem – powiedział, choć zdawał sobie sprawę, że to dosyć łagodne określenie.
Wiedział, że dzieciom niełatwo przychodzi się pogodzić ze śmiercią matki, lecz reakcja córki przeszła jego najgorsze wyobrażenia. Zresztą, w ciągu ostatniego roku cała trójka bardzo się zmieniła. Aahil spoważniał i świadom przyszłej roli zapragnął się nauczyć wszystkiego o królestwie, którym przyjdzie mu kiedyś rządzić. Hakim, który dokazywał na dziedzińcach, udając bandytę lub złego dżina, przycichł i stracił dawną śmiałość. Ze stanem ducha synów Malik potrafił sobie poradzić, z Ameerą nie zdołał nawiązać serdecznego kontaktu.
Osierocona dziewczynka kompletnie zamknęła się w sobie. Stała się opryskliwa, odpowiadała monosylabami, od miesięcy na jej twarzy nie zagościł uśmiech. Miała zaledwie sześć lat, a sprawiała wrażenie znacznie starszej, obciążonej zbyt poważnie jak na jej wiek.
Malik spojrzał na pannę Talbot. Znowu się uśmiechała. A może uda jej się wyczarować uśmiech na twarzy jego smutnej córeczki?
– Skoro jest trudna, to tym bardziej powinna się nacieszyć dzieciństwem – zauważyła.
Malik westchnął. To oczywiste, że chciał jak najlepiej dla swoich dzieci. Rzecz w tym, że nie zawsze wiedział, jak okazać im przywiązanie. Ojciec, który uchodził za władcę bardzo postępowego, zapewnił mu możliwość zdobycia wykształcenia w Europie, aby miał szansę zetknąć się z innymi kulturami. Mimo to traktował go surowo. Malik nie mógł sobie przypomnieć, aby choć raz go przytulił lub okazał uczucie inaczej niż poprzez mocny uścisk ręki. Mimo to wyrósł na godnego następcę tronu.
– Ameera pewnego dnia poślubi młodzieńca z dobrej rodziny – powiedział. Ojciec nauczył go, że nigdy nie jest za wcześnie, aby myśleć o przyszłości, więc cóż z tego, że dziewczynka ma dopiero sześć lat.
– Pewnego dnia… – Rachel machnęła ręką – to odległy termin.
– Nie aż tak bardzo – zaoponował. – Czas płynie nieubłaganie i szybko.
Pomyślał, że wychodząc za niego, Aliyyah miała dwadzieścia lat. Nagle przeraził się, że ani się obejrzy, a jego mała córeczka osiągnie ten sam wiek.
Tymczasem służba pozbierała ze stołu talerze i wniosła na taras główne danie. Rachel nachyliła się nad półmiskiem, wdychając egzotyczne zapachy, i czekała, aż służący postawi z boku dodatkowe talerze. Malik nie mógł oderwać od niej oczu.
Goście z Europy bywali na ogół wstrząśnięci lub zdegustowani, że do większości potraw nie używa się w Hurii sztućców, tylko palców. Natomiast panna Talbot przyjrzała mu się uważnie, gdy kawałkiem placka zgarniał pikantną zapiekankę, po czym zrobiła to samo.
– Będzie ich pani uczyła arytmetyki, geografii, języków i historii powszechnej. Do nauki historii Hurii zatrudnię miejscowego nauczyciela.
Malik zadał sobie w duchu pytanie, czy guwernantka znów będzie innego zdania. Wyglądało na to, że protestuje przeciwko wszystkiemu, co mówił przy stole. Ku jego zdumieniu, nie zaoponowała, tylko pochwaliła:
– To świetny pomysł. Nie znam wszystkich zawiłości waszej historii… – Urwała, by po chwili kontynuować: – Będę również uczyć dzieci muzyki i przyrody, chciałabym także, aby uczestniczyły w różnych zajęciach fizycznych.
Malik odłożył na talerz oderwany kawałek placka i wziął głęboki oddech. Zapomniał już, jak to jest dyskutować z kimś, kto potem klepie cię po ręce i mówi, że i tak zrobi wszystko po swojemu.
– Będzie ich pani uczyła arytmetyki, geografii, języków i historii powszechnej – powtórzył, siląc się na spokojny ton.
– Ależ tak – zgodziła się z uśmiechem. – To bardzo ważne przedmioty. Zwłaszcza języki obce. Dzieciom potrzebna jest jednak kompleksowa edukacja. Nie mogą spędzać całych dni w pokoju szkolnym.
Malik zmarszczył brwi. Jeżeli panna Talbot nie zamierza prowadzić nauczania w pokoju szkolnym, to gdzie chce je zabierać?
– Zgodnie z kontraktem powinna pani uczyć moje dzieci tego, co uznam za stosowne, i w sposób, który zaakceptuję – powiedział surowym tonem, z reguły onieśmielającym doradców i petentów.
Tymczasem guwernantka ani na moment nie przestała promiennie się uśmiechać.
– Naturalnie, co do tego nie powinien Wasza Wysokość żywić żadnych wątpliwości – oświadczyła. – Kiedy jednak dzieci będą miały dosyć arytmetyki, języków, historii i geografii, spróbuję poszerzyć krąg ich zainteresowań.
– Jak można mieć dosyć historii albo języków? Przecież człowiek uczy się tych przedmiotów latami.
Panna Talbot wychyliła się w stronę Malika i jego wzrok przyciągnął dekolt jej sukni, szybko więc uciekł spojrzeniem w bok. Co się ze mną dzieje? Uczę dzieci, jak mają się zachowywać w towarzystwie, a sam nie potrafię nad sobą zapanować, skarcił się w duchu.
– Czy nie mogłabym zastosować moich metod nauczania przez, powiedzmy, kilka tygodni? Jeżeli nie będzie pan zadowolony z postępów dzieci, to po prostu odeśle mnie pan do Anglii.
Malik już miał odpowiedzieć, ale w tym momencie uświadomił sobie, że dał się podejść. On, doświadczony negocjator, umiejący łagodzić konflikty z sąsiadami lub buntowniczymi plemionami, przegrał z młodą kobietą, która przedstawiła mu nieodparte argumenty. Rzeczywiście, jeżeli jej metody nie będą mu odpowiadać, to zrezygnuje z jej usług i zatrudni osobę bardziej odpowiednią na to stanowisko. Na pewno mniej absorbującą, najlepiej siwą i srogą starą pannę, która nie będzie się tak często uśmiechać.