- W empik go
Guzik z kamei - ebook
Guzik z kamei - ebook
„Guzik z kamei”, to klasyczna amerykańska powieść detektywistyczna autorstwa Ottolengui Rodriguesa. Akcja powieści rozpoczyna się od zakładu pomiędzy dwoma dżentelmenami, z których jeden twierdzi, że detektywi, używając wszelkich dostępnych narzędzi współczesnej kryminalistyki są w stanie wykryć i udowodnić każde przestępstwo, drugi zaś uważa, że człowiek inteligentny, spokojnie może ich przechytrzyć i nie da się złapać. A co z tego wynikło, przekonajcie się już sami, drodzy Czytelnicy! Oto zaczyna się trzymająca w napięciu akcja...
Spis treści
Dziwny zakład
Zuchwała, a udana kradzież w pociągu
Barnes odkrywa morderstwo nieartystyczne
Diament rysuje diament
Siódmy guzik
Pułapka Mr. Barnesa
Mr. Randolph walczy z sumieniem
Lucette
Dziennik detektywa
Ali Baba i czterdziestu rozbójników
Barnes otrzymuje kilka listów
Historia rubinu
Mr. Barnes jedzie na południe
Opóźnione zaślubiny
Mitchel udziela łaskawie paru wyjaśnień
Barnes odkrywa obiecujący ślad
Uczta noworoczna
Sprawozdanie Barnesa
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-64145-76-6 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jack Barnes nie chybi nigdy. Możesz się pan założyć wysoko.
- Hm... hm... o włos, to stałoby się! - zauważył konduktor wagonu pulmanowskiego, pomagając Barnesowi wsiąść, gdy wskakiwał w biegu do ekspresu, wychodzącego z Bostonu o północy. - Radziłbym panu jednak nie wskakiwać zbyt często do jadących już pociągów.
- Dziękuję za dobrą radę i pomoc. Oto mały napiwek dla pana. A teraz proszę mi wskazać miejsce moje, jestem śmiertelnie znużony.
- Numer 10, wszystko gotowe, może pan zaraz kłaść się.
Nie było widać nikogo, a jeśli jechało tym samym wozem więcej podróżnych, udali się już na spoczynek. Barnes był istotnie bardzo znużony i powinien był zasnąć niezwłocznie, ale umysł jego był czynny niezwykle i sen nie nadchodził.
Jack Barnes, cieszący się sławą jednego z najzręczniejszych detektywów Nowego Jorku, miał własny zakład wywiadowczy, którym kierował osobiście.
Właśnie rozwikłał w sposób bardzo chlubny dość trudną sprawę. W Nowym Jorku popełniono wielką kradzież, a podejrzenie, oparte o ciężkie poszlaki, padło na pewnego młodzieńca, którego aresztowano. Przez dziesięć dni zajmowała się prasa podejrzanym, usiłując przekonać opinię publiczną o jego winie, a tymczasem Barnes wyjechał cichaczem z miasta. Dwanaście godzin przed naszym zapoznaniem się z nim, ludzi, czytujących dzienniki przy kawie porannej, zaskoczyła wiadomość, że uwięziony nie jest winowajcą, prawdziwego zaś zbrodniarza schwytał bystry Jack Barnes, a co więcej jeszcze odzyskał przedmioty skradzione, wartości trzydziestu tysięcy dolarów.
Słabe jeno poszlaki, które detektywowi wydały się jednak nader obiecujące, skłoniły go do pójścia za tym tropem. Z miasta do miasta snuł się, jak cień, za swą ofiarą, pilnując dniem i nocą. Teraz gdy już miał ptaszka w bezpiecznej klatce w Bostonie, ruszył do Nowego Jorku po papiery potrzebne do wydania go sądowi.
Jak wiemy, mimo zmęczenia leżał bezsennie, gdy nagle usłyszał słowa:
- Gdybym coś przeskrobał, a wiedział, że ten Barnes następuje mi na pięty, dałbym po prostu za wygraną i stawił się sam.
Początek był obiecujący, ponieważ zaś Barnes spać nie mógł, jął podsłuchiwać, bowiem to zaliczało się także do rzemiosła jego. Głos, który pobudził jego baczność, dochodzący wyraźnie z przedziału Nr. 8, był wprawdzie cichy, ale detektyw miał słuch dobry.
- Nie wątpię, ni na chwilę, że tak byś uczynił - odparł głos drugi - dlatego, ze przeceniasz zręczność współczesnego detektywa. Mnie sprawiłoby przyjemność, gdyby jeden z nich wziął mnie na oko. To istotnie żarcik nie lada, a myślę, że z łatwością wodziłbym go, jak przystało, za nos.
Człowiek, który wyrzekł to, miał głos dźwięczny i wyraźną wymowę, mimo że rozmowę wiedziono szeptem nieomal. Barnes uniósł ostrożnie głowę i podsunął poduszki tak, że uchem dotykał ściany przegrodowej, co bardzo ułatwiło słuchanie.
- Zważ jednak, - ciągnął dalej głos pierwszy - jak ten Barnes śledził dzień i nocą Pettingilla, aż go wciągnął w pułapkę. Właśnie w chwili, kiedy opryszek uważał się za bezpiecznego, został ujęty. Przyznasz chyba, że Barnes postąpił bardzo sprytnie?
- O tak, w swoim rodzaju całkiem sprytnie. Ale nie było tu nic artystycznego, co prawda, nic z winy detektywa, jeno winowajcy. Zbrodnia jako taka, dokonaną została nie artystycznie, Pettingill robił głupstwa, Barnes spostrzegł je chytrze, a przy jego wprawie i zręczności, rezultat był nieunikniony.
- Zdaje mi się, że albo nie czytałeś szczegółowego opisu tego przypadku, albo nie doceniasz detektywa. By trafić na ślad Pettingilla posiadał tylko guzik.
- Tylko guzik.. ale co za guzik! Tutaj właśnie zbrodniarz postąpił nie artystycznie. Nie powinien był zgubić tego guzika.
- Musiał to być przypadek, jeden z tych, których przewidzieć z góry i uniknąć nie sposób.
- Słusznie. Ale właśnie te małe, nieprzewidziane, a jawiące się zawsze przypadki wtrącają tylu do więzień i prowadzą na stryczek, dopomagając detektywom do tanio nabytej sławy. Tu jest sedno rzeczy. Gra pomiędzy detektywem a zbrodniarzem jest zbyt nierówna.
- Nie całkiem cię rozumiem.
- W takim razie wygłoszę prelekcję o zbrodni. W życiu normalnym walczy jeden rozsądek z drugim. Dotyczy to zarówno uczonych, jak i rzemieślników. Mózg trze się o mózg, a w rezultacie powstają najświetniejsze myśli świata. Tak postępuje wiedza uczciwego zarobkowania na chleb. Ze zbrodniarzami, sprawa inna. Walczy z siłami potężniejszymi. Jego towarzysze zawodowi, że się tak wyrażę, nie stają przeciw niemu, ale raczej są jego pomocnikami. Ma tedy tylko za wroga detektywa, wyobraziciela społeczeństwa i prawa. Żaden człowiek, śmiało rzec można, nie zostaje zbrodniarzem z wolnego wyboru, a położenie przymusowe, w jakiem działa, sprowadza odkrycie.
- W takim razie musiano by schwytać wszystkich zbrodniarzy?
- Słusznie, wszystkich by musiano schwytać, a fakt przeciwny jest dowodem na niekorzyść twego detektywa. Każdy bowiem zbrodniarz jest, tak czy owak, pozbawiony swobody działania i stanowi zaródź jego klęski. Na przykład: Zechcesz może twierdzić, że każdy zbrodniarz kreśli z góry plan swój, a co z tego wynika, mógłby starannie uniknąć pozostawienia śladów zdradzających czyn jego. To jest atoli wielką rzadkością. Najczęściej jawi się coś niespodzianego, na co przysposobiony nie był. Natychmiast widzi przed sobą więzienie, a strach ten rozprasza całą ostrożność jego, tak że jak widzimy, pozostawia ślady.
- Jeśli atoli powiadasz, że zawsze niemal jawi się coś nieoczekiwanego, przyznajesz sam możliwość czegoś, przed czym nie może się uchronić nie przewidzieć tego.
- W danym przypadku jest tak istotnie. Ale wyobraź sobie, że nie istnieje owo położenie przymusowe, które pozbawia zbrodniarza pełnej swobody działania. Przypuśćmy, że jest to człowiek traktujący zbrodnię naukowo i jako dzieło sztuki. Człowiek taki przede wszystkim przysposobi się na większą ilość przypadków, a także zdoła poradzić sobie z rzeczami nieoczekiwanymi, jakie zajść mogą podczas wykonywania zbrodni. Przebacz mi zarozumiałość, ale twierdzę, że gdybym popełnił zbrodnię, nie dowiedziono by mi tego.
- Tak? Ja sądzę przeciwnie. Wobec braku doświadczenia zostałbyś schwytany, równie szybko jak ten Pettingill. Wiesz dobrze, iż była to jego pierwsza zbrodnia.
- Może pójdziemy o zakład?
Na te słowa zerwał się Barnes, czekając bacznie odpowiedzi, gdyż zrozumiał natychmiast, co ma na myśli mówiący, a czego słuchający, zdało się, nie pojmuje dobrze.
- Nie rozumiem cię. O co mam się zakładać?
- Twierdzisz, że w razie dopuszczenia się zbrodni, zostałbym ujęty tak szybko, jak Pettingill. Otóż gotów jestem założyć się z tobą, że popełnię zbrodnię, równie głośną, jak jego i że nie zostanę schwytany, czyli ściślej mówiąc, nie zostanie udowodnione, iż jestem sprawcą. O uwięzienie nie chcę się zakładać, gdyż jak widzieliśmy w danym przypadku, niewinni często dostają się pod klucz. Warunkiem mym jest tedy dowód sądowy.
- Nie rozumiem cię jeszcze. Czyż na serio zobowiązujesz się popełnić zbrodnię po to tylko, by wygrać zakład? To dziwne wielce!
- Znajomi Pettingilla zapewne nie rozumieli go także. Ale nie troszcz się, biorę całą odpowiedzialność na siebie. No i cóż? Czy godzisz się na tysiąc dolarów? Potrzebuję małej rozrywki.
- Będziesz miał rozrywkę, płacąc mi tysiąc dolarów, a chociaż nie wierzę, byś miał naprawdę zamiar zostać zbrodniarzem, skorzystam w każdym razie z propozycji twojej.
- Jak to w każdym razie?
- Rzecz jasna. Albo nie popełnisz zbrodni i musisz płacić, albo popełnisz, złapią cię i także musisz płacić. Naciągnę cię w przyszłości, ale mimo to pieniądze wezmę.
- Zatem przyjmujesz zakład?
- Oczywiście.
- Zgoda. A oto warunki moje. Zastrzegam sobie miesiąc na ułożenie planu i zobowiązuję się wodzić za nos detektywów. Jeśli po roku będę wolny i udowodnię ci, żem zbrodnię popełnił, wygrałem zakład. Jeśli po upływie tego czasu będę w więzieniu śledczym, zakład będzie rozstrzygnięty dopiero po wyroku takim lub owakim. Czy się na to godzisz?
- W zupełności. Jakiż to jednak rodzaj zbrodni chcesz popełnić?
- Jesteś zbyt ciekawy, przyjacielu. Zakład zawarty, a ja wprowadzam zaraz w życie sławetną ostrożność moją. Dlatego nie mogę paplać o zamierzonej zbrodni.
- Czy sądzisz, że cię zdradzę? Daję słowo honoru, iż tego nie uczynię, zobowiązując się, w razie przeciwnym zapłacić kwotę pięciokrotnej wysokości.
- Wolę ci pozostawić zupełną swobodę działania i sądzę, że tak będzie lepiej. Teraz nie wierzysz w duchu, bym popełnił zbrodnię i przyjaźń twa jest bez zmiany. Dalej myślisz, że gdyby to nawet nastąpiło, sprawa będzie drobiazgowa, tak że sumienie pozwoli ci przebaczyć mi. Gdyby atoli w określonym terminie ktoś popełnił istotnie wielką zbrodnię, przybiegniesz niewątpliwie, żądając wyjawienia czynu. Oczywiście odmówię odpowiedzi, ty zaś uznasz to za wyznanie i z obawy wspólnictwa pospieszysz zdradzić całą rzecz.