- W empik go
Gwiazda, która zgasła - ebook
Gwiazda, która zgasła - ebook
W świetle reflektorów nawet mały błąd potrafi rzucić wielki cień.
Jak nisko trzeba upaść, by ulica stała się domem?
Weronika Sawicka zna odpowiedź na to pytanie. Tragiczny wypadek sprawił, że straciła wszystko, co było dla niej ważne, a jej życie z dnia na dzień zamieniło się w koszmar. Dziewczyna postanawia zniknąć. Świadomie wybiera życie na ulicy - przecież nic gorszego niż to, co ją spotkało, nie może jej się już przydarzyć. Zakazane zaułki i niebezpieczne zakamarki miasta, strach i ubóstwo – Weronika wierzy, że musi doświadczyć większego bólu, aby zdusić tamten.
Gdy jednak niespodziewanie spotyka życzliwych ludzi, znajduje bezpieczne schronienie, a w jej życiu w końcu pojawia się także nadzieja na miłość, zaczyna rozumieć, że wieczna ucieczka to nie panaceum na cierpienie. Ale czy po tym wszystkim, co przeszła, będzie potrafiła otworzyć się na prawdziwe uczucie?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8313-333-1 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zapach uryny i potu drażnił jej nos, wywołując mdłości. Brała płytkie wdechy, starając się w jak najmniejszym stopniu wciągać w nozdrza panujący wokół fetor. Jeszcze kilkanaście miesięcy wcześniej w ogóle nie byłaby w stanie wytrzymać w tak dusznym i cuchnącym pomieszczeniu nawet sekundy. Dawna ona nie przekroczyłaby bramy tej kamienicy i nie stała teraz naprzeciw spoconego i uwalanego resztkami jedzenia faceta, lubieżnie lustrującego jej ciało. Wszystko jednak się zmieniło, a ona przekonała się, że człowiek potrafi zaadaptować się do każdych warunków. Jako gatunek byliśmy gotowi na wszystko, byle tylko przetrwać. W obliczu zagrożenia walczyliśmy zaciekle, nie myśląc o konsekwencjach swoich działań, dążąc tylko do jednego celu, jakim było przeżycie. Asymilacja u jednych trwała tyle, co mrugnięcie, inni potrzebowali więcej czasu, ale koniec końców w większości przypadków kończyło się tak samo. Potrafiliśmy się przystosować.
Weronika dzieliła swoje istnienie na dwa etapy: przed katastrofą i po niej. Czasów przed nie lubiła zbyt często wspominać. Były jak inna epoka, stanowiąca tylko ułamek tego, kim się stała. W lustrze już dawno przestała widzieć tę uśmiechniętą dziewczynę, mającą świat u swoich stóp, pewną, że wszystko jej się należy. Jej rozsądek został dość szybko wystawiony na próbę, niestety oblała ten sprawdzian. Upadek na sam dół był tym boleśniejszy, że za jednym razem straciła wszystko. Z dawnej niej nie zostało nic, a głód i zimno stały się jej codziennością. O dziwo, okazało się, że należy do tych, którzy dość szybko odnajdują się w nowych realiach i nie lubią zatracać się w rozpaczy. Zakasała rękawy, pogodziła się z losem i tym, co doprowadziło właśnie do tego momentu.
Zagracony pokój był spory, co charakteryzowało większość mieszkań w wiekowych budynkach tej części Londynka. Dzielnica okryta była złą sławą i od lat przyciągała szemrane towarzystwo. Weronika rozejrzała się z niesmakiem po wnętrzu. Przez okna wpadało słabe światło ulicznych latarni, oświetlając stosy opakowań po pizzy, chipsach i batonikach oraz puszek po piwie. Dochodziła dwudziesta druga, co znaczyło, że za chwilę skończy pracę. Denis dość często zamawiał na ostatnią chwilę zakupy z pobliskiego marketu. Z powodu sporej nadwagi nie wychodził z mieszkania, które stało się prawdziwym centrum dowodzenia. Nigdy nie zapytała, do czego służyły mu te wszystkie monitory stojące na zajmującym całą ścianę biurku. W ogóle starała się nie wdawać w przyjacielskie pogawędki z klientami, co często było dość trudne.
Mężczyzna wyszczerzył się rubasznie, pokazując znaczne braki w uzębieniu. Nie wiedziała, ile mógł mieć lat, ale życie najwidoczniej jego również nie oszczędzało. Ważył ze sto osiemdziesiąt kilogramów, tłuste brązowe włosy przyklejały się strąkami do jego czoła, a pulchne palce co jakiś czas śmigały po klawiaturze.
– Co tam, Erka? Było wszystko tym razem? – zagaił.
– Nie mieli masła orzechowego. – Postawiła torby na podłodze, tuż przy jego krześle.
– A masz też coś ekstra od Fabia? – Puścił do niej oko.
– Naprawdę nie powinieneś palić tego świństwa. – Sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła woreczek strunowy.
– Nie bądź taką sztywniarą. Mogę się podzielić. – Wśród leżących przed nim śmieci odszukał szklaną lufkę i zapalniczkę.
– Podziękuję. Wisisz mi jeszcze pięć dych.
– No problemo, maleńka. Kasa jest na komodzie – powiedział, a sam zaczął nabijać fifkę.
Lawirując pomiędzy pudłami zastawiającymi dywan, dotarła do wymienionego mebla. Trochę jej zajęło zlokalizowanie banknotu wśród różnego rodzaju papierków. Nim zdążyła wyjść, po pokoju rozszedł się charakterystyczny zapach marihuany.
Zamknęła drzwi i zbiegła po trzeszczących, krętych schodach na parter. Odpięła rower i ruszyła w stronę Squatu. Nie lubiła tak późno kręcić się po tej części Bydgoszczy. Centrum po zmroku miało w sobie jakąś złowrogą aurę. Zwłaszcza gdy wąskie, brukowane uliczki były zasnute mgłą, a latarnie niepokojąco mrugały. Znów zaczęło mżyć, co zmusiło ją do przyspieszenia. Miała tylko jedną przejściową kurtkę i nie zamierzała jej przemoczyć. Zjechała z ulicy na chodnik i pognała wzdłuż domów pruskich. Zbudowane pod koniec XIX wieku z czerwonej cegły, gliny i drewna dla pułku piechoty, teraz nieco straszyły swoim wyglądem. Ich mieszkańcy także nie należeli do najprzyjemniejszego towarzystwa, zatem Weronika cieszyła się, że deszcz zagnał większość z nich do domowych pieleszy.
Minęła błękitną bramę i napis informujący, że kiedyś mieściła się tu fabryka armatury przemysłowej. Przejechała jeszcze dwieście metrów i zatrzymała się przed zaniedbanym szarym budynkiem. Stał na uboczu, miał dwa działające piece i, gdy instalacja akurat nie nawalała, dostęp do wody. Była połowa września, wielkimi krokami nadchodziła jesień, co oznaczało, że powinni zacząć już myśleć o skołowaniu opału. Trochę zawsze udawało się podwędzić z pobliskiego składu węgla, ale to było zdecydowanie zbyt mało, aby przetrwać całą zimę.
Odstawiła rower do szopy i zamknęła drzwiczki na kłódkę. Stary romet dzielnie jej służył. Dostała go od Sebastiana, gdy zaproponował jej pracę w Ekspresiku. Była to firma kurierska, która dostarczała wszystko, co tylko można było przewieźć na jednośladzie. Zlecenia wpadały nieregularnie, a informacje o nich otrzymywali na aplikację w telefonie. Dzięki temu, że mieli pod dachem również niezłego elektryka, zapewnili sobie prąd, choć korzystali z niego ostrożnie. Nie chcieli przesadzać, by właściciel nieruchomości, pod którą się podpięli, nagle nie dostał zawału z powodu kolosalnego rachunku. Przekreśliłoby to ich szanse na tę odrobinę cywilizacji, jaką stanowiło posiadanie komórek z dostępem do internetu.
Weronika weszła do dwupiętrowego budynku i zatrzasnęła za sobą drzwi, które cicho zaskrzypiały. Od razu skierowała się na górę do dzielonego z Michaliną pokoju. Jej współlokatorki nie było, co nie zwiastowało niczego dobrego. Miśka wychowywała się w domu dziecka, ale nawet tak ciężkie przeżycia nie zdołały wykrzesać z niej instynktu przetrwania. Zawsze pakowała się w kłopoty, które ją wprost uwielbiały. Była zbyt miła, za sympatyczna i zdecydowanie za naiwna, aby samej sobie poradzić na ulicy.
Na zbitym z desek łóżku leżała kartka z wiadomością od przyjaciółki. Weronika zawsze zazdrościła innym eleganckiego i starannego pisma. Jej było koślawe i niechlujne, choćby nie wiadomo jak się starała.
Przeczytawszy dokładnie treść liściku, zmełła w ustach przekleństwo. Wypadła na korytarz i głośno załomotała do pomieszczenia obok. Po chwili w progu pojawiła się potargana, wyraźnie zaspana blondynka.
– Pogięło cię? Czego tak walisz? – Sara przeszyła ją niezadowolonym spojrzeniem.
– Jest Dziki?
– Nie ma, załatwia coś na mieście.
– Kiedy będzie?
– A co ja, jego sekretarka? Będzie jak będzie. – Wzruszyła ramionami.
– Kurwa mać! – Weronika kopnęła ze złością futrynę.
Potrzebowała Dzikiego. Chłopak samym swoim wyglądem sprawiał, że ludzie przechodzili na drugą stronę ulicy. Mierzący prawie dwa metry, napakowany i obcięty na łyso robił wrażenie kogoś, z kim nie powinno się zadzierać. Do tego jego ciało zdobiły liczne tatuaże, a bojówki i wysokie glany stanowiły idealne dopełnienie całości.
– Po co ci on? – Sara zmrużyła podejrzliwie oczy.
– Miśka jeszcze nie wróciła.
– No i? Może postanowiła zabunkrować się u jakichś ziomków? – Blondynka ziewnęła szeroko i poprawiła różową piżamkę z króliczkiem.
– Mówimy o Michalinie! Ona nie ma żadnych ziomków i jest chodzącą katastrofą – jęknęła Weronika.
– Co prawda to prawda. Ale zaraz. Ty chyba nie myślisz, że poszła do tego pseudofotopstryka, co jej tę wizytówkę na ostatniej balandze wepchnął?
– Właśnie to myślę. Jak wróci Dziki, daj mu ten adres. – Wcisnęła jej w dłoń zmięty liścik i zbiegła na dół.
– Może grzeczniej? – krzyknęła za nią Sara, ciszej zaś dodała: – Głupia rura.
Weronice nie zostało nic innego, jak liczyć na to, że Sara zrobi to, co jej kazała. Sabik jeszcze rozwoził przesyłki, a Fabio z pewnością zabawiał się z jakimiś laskami. Zresztą nawet gdyby był ostatnim facetem na świecie, w życiu nie poprosiłaby o pomoc Fabiana Zielińskiego, któremu wydawało się, że jest ósmym cudem świata, boskim darem, ucieleśnieniem wszystkich damskich fantazji i tak dalej. Wyciągnęła zatem rower z szopy i pognała na drugi koniec Śródmieścia. To właśnie tam powinna być Michalina, która kolejny raz udowodniła, że myślenie nie było jej najmocniejszą stroną.
O tej porze ulice były puste, a deszcz na powrót zamienił się w mżawkę. Weronika wyjechała z Pomorskiej i pomknęła Świętojańską. Zignorowała czerwone światło na następnym skrzyżowaniu, narażając się na wiązankę przekleństw, którą obrzuciła ją jakaś para przechodząca przez przejście. Nie zwróciła na nią uwagi, skupiona na odpędzaniu pesymistycznych wizji tego, co jakiś napalony kretyn właśnie mógł wyprawiać z jej przyjaciółką.
Studio fotograficzne, którego adres znajdował się na karteczce zostawionej przez Michalinę, na szczęście mieściło się dość blisko. Weronika w ekspresowym tempie przecięła Aleje Mickiewicza i wjechała na 20 Stycznia 1920 Roku. Zatrzymawszy się przed odremontowaną kamienicą, zsiadła z roweru. Zostawiła go w rosnących przy klatce krzakach, mając nadzieję, że nikt go nie podwędzi, i pociągnęła za klamkę. Drzwi puściły bez problemu. Wbiegła na drugie piętro i załomotała pod numer szósty. Starała się uspokoić oddech, a z nerwów żołądek podjechał jej aż do gardła. Gdy nikt nie otworzył, zaczęła naciskać na dzwonek.
– Co tu się dzieje? – Z mieszkania naprzeciwko wychyliła się starsza kobieta w wałkach na głowie. – Co to za burdy po nocach?
– Nie pani sprawa. Otwieraj! Wiem, że ona tam jest! – wydarła się Weronika, łomocząc jeszcze głośniej.
– Odkąd się tu wprowadził, to same problemy. To porządny dom, a nie burdel! Zaraz na milicję zadzwonię! – syknęła staruszka i schowała się w środku.
– Czego, kurwa?! – Fotograf nie wyglądał na zadowolonego.
Miał rozpiętą koszulę i opuszczone spodnie, spod których wystawały bokserki. Wpatrywał się z wściekłością w niezapowiedzianego gościa.
– Przyszłam po Michalinę. – Weronika próbowała się przecisnąć obok niego, ale facet zagrodził jej drogę.
– Mała, tu się tak po prostu nie wpada. Trzeba mieć zaproszenie, aby móc pozować w moim studiu. Choć warunki masz całkiem, całkiem. Może wepchnę cię do terminarza na przyszły tydzień.
– Słuchaj, złamasie. W dupę se wsadź te farmazony. Gadaj, co zrobiłeś Michalinie?!
– Erka? – zza jego pleców dał się słyszeć cichy głos.
Tyle jej wystarczyło. Zamierzyła się i kopnęła ciemnowłosego mężczyznę prosto między nogi. Gdy zgiął się wpół, odepchnęła go, wkładając w to całą siłę, i wdarła się do mieszkania. Minąwszy szeroki przedpokój, wpadła do przerobionego na studio salonu. Wszędzie stały lampy, rolki z tłami oraz statywy. Na okrągłej sofie, przykrytej szarym futerkiem, leżała półnaga Michalina. Nie wyglądała najlepiej. Miała podarte rajstopy i nieprzytomny wzrok, którym spoglądała na Weronikę.
– Kurwa! – Ta przeklęła ponownie i podeszła do przyjaciółki, ubranej w stanik oraz minispódniczkę. – Co on ci podał?
– To sen? Czy to mi się śni? – wyjąkała kompletnie skołowana Miśka.
– Skarbie, gdzie są twoje rzeczy? – Weronika rozejrzała się po pomieszczeniu i poczuła ulgę, gdy zobaczyła sweter, kurtkę, buty oraz torebkę leżące na krześle przy stole. Nie zdążyła do nich jednak podejść. Mężczyzna złapał ją za włosy i szarpnął do tyłu. Krzyknęła z bólu i poleciała na ścianę, zahaczając o jedną z lamp.
– Jeżeli coś zniszczysz, będziesz za to bulić, głupia cipo! – wydarł się.
To, co widziała w jego oczach, nie zwiastowało niczego dobrego.
– Zabieram Miśkę i wychodzimy.
Mimo że ten facet ją przerażał, a jej położenie nie napawało optymizmem, postanowiła dalej walczyć. Z pewnością nie zostawi tutaj Michaliny, by ten pędrak dalej się do niej dobierał.
– Nie jesteś na dobrej pozycji do negocjacji, dziwko – prychnął.
Ponownie się do niej zbliżył, ale ona tylko na to czekała. Rzuciła się na niego i z furią zaczęła okładać go pięściami. Udało jej się podrapać mu przedramię, a gdy próbował ją przytrzymać, ugryzła go mocno w rękę. Wrzasnął i grzmotnął ją w twarz, sprawiając, że na chwilę ją zamroczyło. Nim ponownie zaatakował, sięgnęła za pasek spodni i wyciągnęła broń. Nie zastanawiając się długo, wycelowała w fotografa.
– Drgnij, a rozwalę ci łeb – wysyczała.
– Po co te nerwy, maleńka? – Momentalnie spotulniał.
– Miśka, zbieraj swoje ciuchy i wychodzimy. – Nie spuszczała wzroku z fotografa, który teraz unosił lekko ręce przed siebie w poddańczym geście.
– Jasne, jasne – wymamrotała sennie Michalina, ale ani drgnęła.
– Miśka! Rusz tyłek! – wykrzyknęła Weronika. – A ty dawaj kartę od aparatu.
– Chyba żartujesz! – oburzył się.
– A wyglądam, jakbym stroiła sobie żarty?! – podniosła głos. – Nie będziesz handlował nagimi zdjęciami mojej przyjaciółki! – Pogroziła mu pistoletem.
– Dobra, dobra, już. – Podszedł do statywu i wyciągnął to, o co prosiła.
– Przekaż to Michalinie – rozkazała.
Dziewczyna stała na chwiejnych nogach i ściskała swoje rzeczy, błądząc nieobecnym wzrokiem po mieszkaniu. Schwyciła podany przez bruneta przedmiot i niepewnie podeszła do Weroniki.
– Powiedziałabym, że miło było cię poznać, ale nie lubię kłamać. – Weronika wycofała się do korytarza, ciągnąc za sobą przyjaciółkę.
Dopadła do drzwi, chwilę męczyła się z zamkiem, po czym z ulgą wypadła na klatkę schodową. Starała się jak najszybciej pokonywać stopnie, ale uwieszona u jej boku dziewczyna znacznie ją spowalniała. Na parterze minęły dwóch wytatuowanych typów, dziwnie na nie spoglądających. Zwłaszcza jeden z nich nieprzyjemnie wwiercał w nie swoje brązowe oczy. Jego spojrzenie zatrzymało się na twarzy Weroniki, która musiała już sinieć. Drań na górze miał dość sporą krzepę i porządnie jej przywalił, zapewne nabijając limo. Nieznajomy zacisnął pięści, ale nie odezwał się słowem.
– Wygląda na to, że ominęła nas jednak zabawa – zaśmiał się jego brodaty kompan, wpatrując się w ściskaną przez dziewczynę broń. – Stara Malinowska rozpętała taką aferę, jakby ten kutas co najmniej orgię urządzał.
Weronika zmieszała się na te słowa, ale nie dała nic po sobie poznać. Nie odwracając się, wypchnęła rudowłosą na zewnątrz, modląc się w duchu, aby mężczyźni nie zmienili swoich planów i nadal wspinali się po schodach. Na jej szczęście najwidoczniej nie byli zainteresowani, ponieważ zostawili je w spokoju. Ukryły się w bramie obok, a Weronika przełamała kartę i pomogła ubrać się przyjaciółce. Sądząc po stanie, w jakim się znajdowała, ten śmieć uraczył ją jakąś pigułką gwałtu lub innym świństwem. Umieściła broń z powrotem za paskiem spodni, stwierdzając, że wymachiwanie nią już raczej w niczym nie pomoże. Gdy ponownie znalazły się na ulicy, zostawiła Michalinę opartą o murek, a sama wróciła po rower. Tyle wystarczyło, aby Miśka przechyliła się i wylądowała w krzakach, przez co rozcięła sobie dość mocno policzek o jedną z gałęzi. Weronika na ten widok przeklęła szpetnie, ale jakoś udało jej się ją stamtąd wydostać.
Ciężko było jej iść, mając z jednej strony jednoślad, a z drugiej uwieszoną na niej dziewczynę, ale nie miała wyjścia. Pokonały ulicę Zamoyskiego, przy której stykały się światy apartamentów oraz starych kamienic i akurat przechodziły przez przejście na Gdańskiej, gdy dobiegł do nich znajomy dryblas.
– Erka, co do chuja? – Dziki był wyraźnie zdyszany.
– Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że cię widzę – wyjąkała na jego widok.
– Co wy odpierdalacie? – Popatrzył na uczepioną ramienia Weroniki Michalinę, której głowa zwisała bezwładnie. Chwycił jej podbródek i uniósł twarz, aby przyjrzeć się źrenicom.
– Co brała?
– Raczej, co dosypał jej ten fotopstryk – burknęła Weronika.
– Z tobą okej? – Odwrócił się w jej stronę i natychmiast zauważył podbite oko. – Zajebię gnoja! – Cały się zagotował.
– Pomóż mi lepiej z Miśką – poprosiła.
Dziki przeklął ponownie, ale schwycił delikatnie rudą i poprowadził ją w stronę Squatu, jak nazywali swój dom.
Budynek, w którym mieszkali od dziewięciu miesięcy, był w znośnym stanie, jedynie dach na drugim piętrze nieco przeciekał, ale nie zapuszczali się tam, zatem nie stanowiło to problemu. Wynajmowali go za śmieszne pieniądze od jakiegoś znajomego Michała, który wyjechał do Anglii na zmywak. Nieruchomość wcześniej należała do jego ciotki. Po śmierci staruszki trafiła w jego ręce. Lokum wymagało olbrzymich nakładów finansowych, w tym wymiany instalacji elektrycznej i kanalizacyjnej. Co chwila dochodziło do mniej lub bardziej poważnych awarii, czego wynikiem był notoryczny brak wody. Na szczęście w mieście działało kilka łaźni, w których można było się wykąpać. Weronika lubiła zwłaszcza tę przy siedzibie Caritasu. Była wyremontowana i zawsze uprzątnięta. Czuwający w niej personel oferował także czyste ubrania, gorący posiłek i rozmowę z pielęgniarkami, które opatrywały niewymagające wizyty w szpitalu rany. Jutro chciała tam zajrzeć. Od ostatniej kąpieli minęły trzy dni, a do brudu i smrodu nie miała zamiaru się przyzwyczajać. Warto było także przemyć skaleczenie, którego nabawiła się Michalina, by nie wdało się zakażenie. Będzie też musiała uciąć sobie z rudowłosą poważną pogawędkę na temat nieodpowiedzialnego zachowania. Kiedyś za swoją łatwowierność może zapłacić najwyższą cenę.
Na razie jednak priorytetem był sen. Weronika była na nogach od szóstej rano i powoli zamykały jej się już oczy. Rozsadzający głowę ból, który pojawił się po uderzeniu, również nie poprawiał nastroju. Z ulgą patrzyła na wyłaniające się z ciemności przed nimi znajome zabudowania. Lubiła Squat i jego mieszkańców, którzy od kilku miesięcy byli dla niej bliżsi niż rodzina.ROZDZIAŁ 2
Obudziło ją ciche pojękiwanie, wydobywające się spod grubego śpiwora. Weronika zacisnęła mocniej powieki, bardzo nie chcąc jeszcze wstawać. Był piątek, a oprócz odwiedzin w Caritasie nie miała innych planów. Michalina stęknęła ponownie, a po pokoju rozniósł się głuchy odgłos upadającej na podłogę butelki, która następnie potoczyła się na środek pomieszczenia.
– Moja głowa – wyjęczała, bojąc się ruszyć z powodu ogromnego bólu rozsadzającego jej czaszkę. – Masz coś?
– Mam ochotę porządnie ci przydzwonić! – warknęła w odpowiedzi Weronika. – Jak mogłaś sama pójść do tego oblecha? Mózg ci wyparował, czy jak?
– Ciszej… Błagam, nie drzyj się tak – zapiszczała potulnie Miśka.
– Będę krzyczeć, bo o mało nie zostałaś zgwałcona! Gdybym cię stamtąd nie zabrała, Bóg jeden wie, co by się z tobą jeszcze stało. – Weronika aż usiadła z nerwów.
– Wyglądał na uczciwego gościa… Obiecał, że wyśle moje fotki do agencji i że mam szansę na stały kontrakt, może nawet na wybieg.
– Czy ty się z kozłem na głowy pozamieniałaś? Jaki kontrakt, jaki wybieg?! To przecież zwykły oszust był. Ciesz się, że zabrałam mu kartę, bo inaczej twoje rozbierane zdjęcia hulałyby po pornostronach.
– Erka, ty myślisz, że on mógł naprawdę mi coś zrobić? – Michalina skuliła się na łóżku, dopiero teraz zdając sobie sprawę z powagi sytuacji.
– Oczywiście, że tak! A niby dlaczego cię czymś nafaszerował?
– Jezu… Ty mnie wyciągnęłaś?
– Tak. Nigdy nie myślałam, że ten rekwizyt się na coś przyda, a jednak uratował nam skórę. – Pomachała atrapą broni, którą zatrzymała jako pamiątkę dawnego życia. Życia przekreślonego przez jedną noc, za którą będzie pokutowała już do końca swych dni. Niechciane obrazy zamajaczyły jej przed oczami. Krew, szkło i zapach benzyny wryły się w pamięć, pozostawiając ranę nie do zagojenia.
– Erka? Słuchasz mnie? – Michalina przyglądała się jej przez dłuższą chwilę. Jej rude, długie włosy były posklejane i skołtunione, a wokół oczu widniały czarne pozostałości wczorajszego makijażu.
– Przepraszam, powtórz.
– On ci to zrobił? – Wskazała palcem na jej twarz.
Weronika odruchowo dotknęła spuchniętego miejsca i wykrzywiła się z bólu.
– To nic.
– Jak to nic? Jezu! Bardzo cię przepraszam… Nie wiem, co mam zrobić, aby nie pakować się w kłopoty – załkała Michalina.
– Myśleć, Miśka. Po prostu powinnaś zacząć myśleć. – Weronika zmusiła się, aby wygrzebać się spod ciepłej kołdry i podeszła do opartego o krzesło plecaka.
Upchnęła w nim cały swój dobytek. Nigdy go nie rozpakowywała na wypadek, gdyby trzeba było nagle uciekać. Z rodzinnego domu nie zabrała zbyt wiele rzeczy, nad czym szczególnie nie ubolewała. Skupiła się na ubraniach i, co mogło wydawać się z perspektywy czasu śmieszne, kolczykach. Weronika miała fioła na punkcie srebrnych ozdób. W lewym uchu nosiła ich pięć, a w prawym trzy. Gdyby ktoś zapytał ją, co najcenniejszego posiada, bez wahania odpowiedziałaby, że jest to biżuteria i wcale nie chodziło o wartość materialną.
Przeszukała boczną kieszonkę plecaka i wyciągnęła listek z tabletkami. Po drodze podniosła butelkę, która zatrzymała się na jednym z butów i podała zestaw ratunkowy przyjaciółce.
– Sorki, Erka… Nie myślałam, że może mi coś grozić – wyjąkała Miśka z pokorą.
– Zbyt mocno ufasz ludziom. A to się mści.
– Dziki mnie przyniósł? – Fragmenty wspomnień powoli wskakiwały na swoje miejsce, choć nadal wszystko osnute było mgłą. Teraz już rozumiała, dlaczego nieznajomy mężczyzna podszedł właśnie do niej na imprezie na rynku. Przedstawił się jako Przemek. Szczupły, wysoki i zadbany był dokładnie w jej typie. Do tego zachwalał jej niebanalną urodę i wróżył świetlaną przyszłość na największych wybiegach Europy. Zachłysnęła się perspektywami, jakie przed nią roztaczał, i dała się omamić. Dobrze, że miała na tyle oleju w głowie, aby zostawić karteczkę z informacją, dokąd się wybiera.
– Nie był zachwycony stanem, w jakim cię znalazł. – Weronika postanowiła przygotować ją na czekającą połajankę, a Michał Dzikowski nie przebierał w słowach, gdy coś wyprowadzało go z równowagi.
– Mocno się wkurzył? – jęknęła Michalina, popijając tabletkę.
– Raczej tak.
Weronika naciągnęła znoszone dżinsy w typie bojówek i nieco już zmechaconą bluzę z Myszką Miki. Rozczesała ciemne, sięgające ramion włosy i spakowała brudną bieliznę do reklamówki. Odszukała szczoteczkę oraz pastę i zaczęła czyścić zęby. Odkręciła butelkę z wodą. Dokładnie przepłukała jamę ustną, następnie wypluła zawartość do stojącego pod ścianą wiaderka.
– Co pamiętasz? – zwróciła się do nadal bladej jak papier przyjaciółki.
– Na początku zrobił mi kilka fotek w ciuchach. Powiedział, że jestem zbyt spięta i nalał mi drinka na rozluźnienie. Był dość mocny, ale nie protestowałam. Potem poprosił, abym ściągnęła sweter i zapozowała w staniku. Następnie chyba kazał mi ubrać spódniczkę. Cały czas piłam wódkę z colą, ale jakby nic nie ubywało. Potem wszystko zaczęło się rozmazywać.
– Zbieraj się. Chcę, aby to rozcięcie obejrzała Zofia – Weronika wymieniła imię pielęgniarki dyżurującej przy Drukarskiej.
– Pozwól mi spać cały dzień. – Michalina przykryła głowę poduszką.
– Po prysznicu poczujesz się znacznie lepiej. Zobaczysz. – Weronika nie miała zamiaru ustępować.
– Musimy? – Cichy głos wydobył się spod pościeli.
– Dalej, bo całą ciepłą wodę nam zużyją – zażartowała.
Dwadzieścia minut później wynurzyły się z pokoju i zeszły na parter. Znajdowała się tu niewielka kuchnia, w której mieli dwupalnikową kuchenkę na butlę z gazem, kilka szafek z zapasem suchego prowiantu i konserw oraz stolik z pięcioma krzesłami, z których każde było inne. Ściany zdobiła lakierowana boazeria, a podłoga była nieco wypaczona, ale nikt nie narzekał na warunki. Obok mieścił się największy pokój w budynku. Na jego środku znajdowały się przywleczone z jakiegoś śmietnika brązowa kanapa i pasujący do niej fotel. Skórzane obicia były wytarte, ale nikomu to nie przeszkadzało. Resztę wyposażenia stanowiła zbieranina najróżniejszych mebli. Weronika najbardziej lubiła rzeźbioną komódkę z czterema szufladami w stylu Ludwika XVI. Sama ją znalazła, wracając któregoś dnia do Squatu. Do teraz nie potrafiła zrozumieć, jak ktoś mógł się jej tak po prostu pozbyć. Betonową podłogę przykryli dywanem. Miał kilka plam i wypalonych dziur, co sprawiało, że pasował tu idealnie.
Reszta lokatorów jeszcze spała, dzięki czemu wymknęły się niepostrzeżenie i uniknęły ochrzanu, jaki zapewne szykował dla nich Dziki. Mężczyzna był nieformalnym liderem grupy. Nadawał się do tej roli idealnie, zwłaszcza że potrafił znaleźć wyjście nawet z najbardziej beznadziejnej sytuacji. Weronika go uwielbiała i coraz bardziej przeszkadzało jej to, że był bardzo niestały w uczuciach. Na jej drodze stała również, zajmująca od jakiegoś miesiąca sypialnię Michała, Sara. To on ją znalazł i wprowadził do ich niewielkiej rodziny, tak jak każdego innego jej członka. Ta dziewiętnastolatka była bez wątpienia śliczna i miała przyjemny głos. Najczęściej do domowego budżetu dorzucała to, co udało jej się uzbierać jako uliczny grajek. Najlepszymi miejscami były podziemne przejście pod rondem Jagiellonów oraz Mostowa, jednak zawsze panowała tam spora konkurencja i trzeba było liczyć na łut szczęścia, aby dobrze się ulokować.
Weronika oraz Michalina postanowiły wykorzystać jeden z zapewne ostatnich słonecznych dni w tym roku i spacerowym krokiem skierowały się w kierunku Gdańskiej, a następnie Drukarskiej. Ta druga, niepozorna uliczka była bardzo wąska i biegła pomiędzy wysokimi, wyraźnie nadgryzionymi zębem czasu kamienicami. Obdrapane mury, smród i walające się pod nogami odpadki nie zachęcały do zwiedzania akurat tego zakątka miasta. Cel ich wycieczki znajdował się na końcu. Do Centrum Pomocy prowadzonego przez Caritas wchodziło się przez dwuskrzydłowe metalowe wrota, ukrywające normalne drzwi. O tej godzinie panował tu spokój. Ruch najczęściej zaczynał się w porze obiadowej.
Staszek, nieco zarośnięty pięćdziesięciolatek odpowiadający za prowadzenie ośrodka, przywitał je szerokim uśmiechem. Kiedyś sam był stałym bywalcem centrum, nie stronił od alkoholu i mieszkał na ulicy. W takim zawieszeniu trwał siedem długich lat. Nagle postanowił odmienić swoje życie, odrzucił zgubne nawyki, a pracownicy ośrodka pomogli mu stanąć na nogi. Tą historią dzielił się z każdym nowym podopiecznym, przekraczającym progi budynku przy Drukarskiej, mając nadzieję, że zmotywuje ich do walki o siebie.
– Wcześnie dziś jesteście – powiedziała Zofia, nadal zapatrzona w plik trzymanych w dłoniach dokumentów.
Siedziała przy wąskim biurku, zaraz przy wejściu do pomieszczenia przerobionego na łazienkę z dwoma prysznicami. Na podłodze ułożono jasnoszare kafle, a na ścianach białe, przypominające nieco szpitalny klimat.
– Unikamy popołudniowego tłoku – odparła zgodnie z prawdą Weronika.
– Matko kochana! Co się wam stało? – Zofia dopiero teraz przyjrzała się wchodzącym do łaźni.
– Ja spadłam ze schodów, a Miśka potknęła się o chodnik – skłamała Weronika. Wdawanie się w szczegóły nie miało żadnego sensu.
– Nie wiem dlaczego, ale jakoś wam nie wierzę – prychnęła pielęgniarka, choć nawykła do tego, że w takim miejscu rzadko ktoś bywał szczery. – Najpierw się umyjcie, później obejrzę te obrażenia. – Podała im jednorazowe maszynki do golenia i saszetki z żelem, szamponem oraz odżywką do włosów.
Pół godziny później siedziały w gabinecie obok, a Zofia odkażała rozcięcie znajdujące się na skroni Michaliny. Wręczyła jej plaster na wypadek, gdyby rana znów się otworzyła, i poprosiła, aby następnym razem bardziej na siebie uważały.
Weronika lubiła tu przychodzić, mimo gryzącego zapachu środków do dezynfekcji i wątpliwej reputacji klienteli. W dawnym życiu kąpała się nawet trzy razy dziennie, przebierała czasami i z pięć, a do tego z lubością odwiedzała salony urody. W tym, takie fanaberie stanowiły tylko odległe wspomnienie.
Teraz, wśród tych niedawno wyremontowanych ścian, czuła namiastkę przeszłości, a strumień gorącej wody dawał ukojenie i pozwalał, by myśli krążyły spokojniej. Przez pierwsze tygodnie na ulicy żyła w ciągłym strachu, walcząc o każdy dzień. Była niczym spłoszone zwierzę, umykające na najmniejszy nawet hałas, rozlegający się w ciemnych bydgoskich zaułkach. Kilka nocy spędziła w schronisku dla kobiet, ale warunki tam panujące sprawiły, że wolała spać pod gołym niebem. Raz została napadnięta, a atak posłał ją do szpitala. Nie miała dokumentów, dzięki czemu nim została rozpoznana, wymknęła się z lecznicy przed wykonaniem większości badań. Właśnie wtedy znalazł ją Dziki i pokazał, że ulica nie musi oznaczać strachu, głodu oraz zimna. Zaopiekował się nią, dał dach nad głową oraz nową rodzinę, dla której była gotowa zaryzykować wszystko.
Michał nie był w radosnym nastroju, gdy wróciły do Squatu. Gniew wręcz się z niego wylewał, a pozostali domownicy starali się schodzić mu z drogi. Dostało się nawet Sarze, za to, że pozwoliła Weronice na samodzielną wyprawę. Dziewczyna siedziała teraz ze spuszczoną głową, nie rozumiejąc, skąd ta cała awantura, ale postanowiła potulnie poczekać, aż burza przeminie. Dziki był dość porywczy i często dawał się ponieść złości. Zwykle dochodziło do tego, gdy któreś z nich wpakowało się w tarapaty.
– Michalina, czy możesz mi wyjaśnić, po kiego chuja lazłaś do mieszkania jakiegoś zjeba, którego nie znałaś? – Mimo zdenerwowania powoli sączył słowa.
Siedział w salonie i zabijał rudowłosą wzrokiem. Towarzyszyli mu Sara oraz Sebastian, na którego wszyscy wołali Sabik.
– Wiem, że to było głupie – wyjąkała zawstydzona i wbiła wzrok w podłogę.
– To było tak popierdolone, że nie umiem tego skomentować. – Nie miał zamiaru jej odpuścić, zwłaszcza patrząc na fioletowego siniaka Weroniki.
W nocy wydawał się mniejszy. Teraz przybrał soczystą barwę i rozlał się na pół policzka.
– Mam ochotę sam ci przypierdolić za brak myślenia! – ryknął tak, że wszyscy podskoczyli.
– Stary, wyluzuj – starał się go uspokoić Sabik. – Dziewczyny sobie poradziły.
– Taaa, zajebiście w chuj sobie poradziły! Erka ma pizdę pod okiem, a Michalina sznyty.
– No, ale mogło być gorzej – zapiszczała Sara.
– Racja. Zawsze mógł je wydymać i zajebać.
Weronika podeszła do Michała i położyła mu rękę na ramieniu. Znali się wystarczająco długo, by wiedziała, jak go udobruchać. Odruchowo schwycił jej dłoń, po czym delikatnie ścisnął. To, co ich łączyło, było skomplikowane, pokręcone oraz trudne do zdefiniowania, ale w jakimś stopniu byli od siebie zależni. W życiu nie wybaczyłby sobie, gdyby coś jej się stało. Rano omal nie odwiedził fotopstryka, który je tak urządził. Teraz, patrząc w szczere, jasnobłękitne oczy Weroniki, już wiedział, co będzie robił w nocy, a właściciel tego pseudostudia niech modli się do wszystkich znanych bogów, aby wyjść z tego żyw.ROZDZIAŁ 3
Zegar wskazywał północ, z kaflowego piecyka w kącie rozchodziło się przyjemne ciepło, a ze starego radia na baterie płynęły ciche dźwięki muzyki. Weronika leżała na kanapie i przeglądała magazyn o modzie, świecąc sobie latarką. Ukazał się trzy miesiące temu, a Sabik znalazł go obok jednego ze śmietników, ale był w dobrym stanie. Wiedząc, że kiedyś interesowała się modą, postanowił sprawić jej przyjemność. Nie ucieszyła się z tej niespodzianki, ale nie chciała, by było mu przykro, zatem przyjęła podarek. Jakiś czas temu schowała gazetę do kartonu w pokoju, a dziś niespodziewanie naszła ją ochota, by ją przejrzeć.
Sabikowi udało się wkręcić do najpopularniejszego lokalu w mieście, gdzie znajomy ochroniarz załatwił mu kilka godzin za konsoletą. Weronika mocno trzymała kciuki, ponieważ gdyby udało mu się zaczarować właścicieli, być może pozwoliliby mu grywać tam częściej. Do tej pory ten dwudziestosześciolatek nie miał zbyt wielu możliwości wykazania się talentem. Nawet chciał zabrać ją ze sobą, ale King’s był elegancką miejscówką, a ona nie miała ani jednej odpowiedniej sukienki, nie mówiąc już o butach. Z pewnością nawet by jej nie wpuścili, zwłaszcza że na wejściu stała selekcjonerka, oceniająca ubiór gości. Tak więc Sabik spełniał marzenia, a Weronika postanowiła na niego zaczekać. Czas umilała sobie lekturą modowego pisemka.
Sara zaszyła się w pokoju, Michalina odsypiała zeszłą noc, a Fabian jak zwykle nocował poza Squatem. Dziki również wyszedł, nie mówiąc nikomu ani słowa, ale do tego byli przyzwyczajeni. Działał sam, zapewniając im środki na przeżycie, dlatego nikt nie dopytywał o jego częste nieobecności.
Drzwi się uchyliły, a do środka wpadł podmuch chłodnego jesiennego powietrza. Słychać było przesunięcie rygla i ciężkie kroki. Weronika nawet nie drgnęła, poznając je od razu.
– Czemu nie śpisz? – Dziki usadowił się tuż obok niej, pozwalając, aby położyła głowę na jego kolanach.
– Czekam na Sabika. – Ziewnęła i z przyjemnością poddała się pieszczocie, gdy zaczął gładzić ją po włosach.
– Opowiedz, co dokładnie wydarzyło się wczoraj.
– Przecież mówiłam. Typ chciał wykorzystać Miśkę, zatem postraszyłam go atrapą glocka. Pozwolił nam wyjść, a ja zgarnęłam jeszcze kartę, by czasem nie sprzedawał jej fotek.
– Czy ktoś was widział? – dopytywał, nie przestając jej głaskać.
– Jak przyszłam, to sąsiadka coś tam mruczała pod nosem, że hałasujemy.
– I nikt was nie mijał, gdy już wydostałyście się z tego studia?
– Nie, to znaczy byli tam jacyś goście. Spotkałyśmy ich na schodach, chyba ta staruszka po nich zadzwoniła.
– Jak wyglądali?
– Michał, skąd te pytania? – Podniosła się i odwróciła w jego stronę.
– Werka, skup się. Muszę to wiedzieć. – Wystarczyło jedno spojrzenie, aby zrozumieć, że nie żartował. Z uwagą wpatrywał się w nią, czekając aż odpowie.
– Byli tacy trochę napakowani, w skórzanych kurtkach. Jeden niższy, z pokaźną siwobrązową brodą i dłuższymi włosami. Powiedział coś na zasadzie, że spóźnili się na zabawę. Drugi miał wygolone boki, kitkę na czubku głowy oraz tatuaż na karku, chyba jakiegoś ptaka i coś jeszcze, ale nie byłam w stanie rozszyfrować, co to dokładnie było. Czy teraz powiesz, o co chodzi?
– Studia już nie ma. Doszczętnie się spaliło, a jego właściciel był dość mocno poturbowany, choć zarzekał się, że wypadł z okna, uciekając przed ogniem.
– Co ty mówisz?
– Na klatce natknęłaś się na ludzi Flisaka. Musiało im się nie spodobać zachowanie pana fotografa, bo jestem pewny, iż to ich robota.
– Ty chyba nie myślisz, że puścili mu lokal z dymem przez nas?
– Zapewne ten patafian grabił sobie od dłuższego czasu, ale Ułana mega wkurwiają damscy bokserzy.
– Kogo? – Nie znała ludzi, w których towarzystwie obracał się Dziki, i szczerze powiedziawszy, wolała ich nie poznawać.
– Flisak to typ, dla którego czasami robię. Ułan to jego prawa ręka.
– Który to z nich?
– Ten z kitką i dziarą na szyi.
Czyli ten, który się na nią gapił tymi przenikliwymi sarnimi oczami.
– Może dzięki temu żadna inna dziewczyna nie skończy tak jak Miśka. – Ponownie ułożyła się na jego kolanach, a ciepła dłoń znów zaczęła ją gładzić.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_