Gwiazda rocka - ebook
Gwiazda rocka - ebook
Octavia Denison straciła pracę, a narzeczony okazał się oszustem. W tej trudnej sytuacji pomoc przychodzi z najmniej oczekiwanej strony. Jago Marsh, były gwiazdor rocka, który od niedawna zamieszkuje zabytkowy dwór w sąsiedztwie, proponuje, by zajęła się renowacją jego rezydencji. Octavia jest do niego uprzedzona, bo niejedno słyszała w mediach o jego burzliwym życiu. Przyjmuje jednak tę tymczasową pracę, a wkrótce przekonuje się, jak bardzo myliła się co do Jaga…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-1724-8 |
Rozmiar pliku: | 819 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Córka pastora Octavia Denison z westchnieniem ulgi wsunęła ostatni egzemplarz gazetki parafialnej do skrzynki na listy w długim rzędzie jednorodzinnych domków, po czym wsiadła na rower. Droga powrotna na plebanię wiodła pod górę i była męcząca.
Gorące dni przyszły nagle, w połowie maja. Stanowiło to na pewno radosną niespodziankę dla dzieci, którym zaczęły się właśnie wiosenne ferie, jednak dla niej to były zwykłe, pracowite dni, wypełnione codziennymi obowiązkami. Jej pracodawczyni, pani Eunice Wilding, płaciła stawkę, którą uważała za wystarczającą dla młodej, niewykwalifikowanej szkolnej asystentki. Co nie przeszkadzało jej oczekiwać zaangażowania i pracy na poziomie znacząco wyższym niż płaca.
Chociaż słabo płatna, to jednak praca w szkole stała się dla Tavy prawdziwym ratunkiem. Był to jedyny jasny promyk w momencie, gdy wraz z ojcem dzieliła wielki ból po stracie mamy, która zmarła nagle na atak serca. Ojciec był oszołomiony i zagubiony. Codzienne obowiązki pastora zaczęły go przerastać.
Oczywiście zaprotestował, gdy Tavy zaproponowała, że przerwie studia na uniwersytecie i wróci, by zająć się nim i domem. Jednak gdzieś w jego oczach dostrzegła cień ulgi i nadziei, przełknęła więc swój żal, rzuciła studia i wróciła na plebanię. Zaczęła od nowa organizować życie, wdrażając się w rozwiązywanie spraw parafialnych.
Równocześnie odkrywała, że dla pani Wilding słowo asystentka oznacza mniej więcej to samo co posługaczka. Pani Wilding, będąc dyrektorem szkoły, sama nie nauczała, miała jednak talent do wynajdowania zdolnych nauczycieli. Dzięki jej umiejętności osiągania celów szkoła Greenbrook, pomimo wysokich opłat, odnosiła niewątpliwe sukcesy. Gdy pani Wilding przejdzie na emeryturę, szkoła zapewne nadal będzie się rozwijać pod kierunkiem jej jedynego syna Patricka. Patrick w zeszłym roku wrócił z Londynu. Został partnerem w firmie rachunkowej w centrum miasteczka. Pracował również w szkole Greenbrook jako księgowy w niepełnym wymiarze godzin.
Gdy tylko Octavia wspomniała Patricka, poczuła mocniejsze uderzenie serca, niemające nic wspólnego z panującym upałem. Znała go od zawsze. Był obiektem jej pierwszego młodzieńczego zadurzenia. Gdy koleżanki wzdychały do słynnych gwiazd rocka, nastoletnia Octavia skrycie marzyła o błękitnookim i jasnowłosym chłopcu z tej samej wioski.
– Patrick, nie wiem, czy pamiętasz Octavię Denison? – dość oschle spytała jego matka.
– Oczywiście – odparł. Jego uśmiech zdawał się przenikać Tavy na wskroś. Wcześniej nigdy tak na nią nie spoglądał. – Jesteśmy przyjaciółmi z dawnych lat. Ślicznie wyglądasz, Octavio.
Poczuła, że palą ją policzki. Starając się zapanować nad tonem głosu, odpowiedziała:
– Miło cię widzieć, Patrick.
Nawet nie wiedział, jak niesamowicie miło.
Potem często zaglądał do szkoły, przystawał przy jej biurku na pogawędki, tak jakby naprawdę byli starymi przyjaciółmi. Octavia starała się utrzymać pewien dystans. Intuicja mówiła jej, że matka Patricka nie byłaby zachwycona taką zażyłością między nimi. Nie wiedziała nawet, czy jej samej się to podobało.
Gdy więc Patrick zaprosił ją po raz pierwszy na kolację, spotkał się ze zdecydowaną odmową.
– Ale dlaczego? – spytał żałośnie.
– Patrick, pracuję dla twojej matki – zawahała się. – Wydaje mi się nie na miejscu, żebyś spotykał się z jej pracownicą. A ja naprawdę potrzebuję tej pracy. Znalezienie czegoś innego w naszej okolicy nie byłoby łatwe.
– Na miłość boską, w którym wieku my żyjemy? – prychnął. – Mama jest bardzo tolerancyjna w takich kwestiach, zapewniam cię.
Octavia pozostawała nieugięta. Patrick również. W końcu, po trzeciej próbie zaproszenia, zgodziła się.
Gdy buszowała w szafie, w poszukiwaniu swojej jedynej eleganckiej sukienki, modląc się, aby nadal na nią pasowała, dotarło do niej, że ostatni raz była na randce kilka miesięcy temu. Spotkała się wtedy kilka razy z kolegą z roku Jackiem.
Patrick zabrał ją do małej francuskiej restauracji w Market Tranton. Kolację rozpoczęli od pysznego aromatycznego pasztetu, potem przeszli do pieczeni z kaczki podanej z zieloną fasolą, a na zakończenie posiłku zjedli deser z musem czekoladowym. Dania z regionu Dordogne, jak powiedział Patrick.
Od tego czasu zaczęli się widywać regularnie. Gdy jednak przypadkowo spotykali się w godzinach pracy, to rozmawiali tylko o sprawach biznesowych.
Jak dotąd Patrick nie czynił poważniejszych prób zaciągnięcia jej do łóżka, czego, prawdę mówiąc, Octavia częściowo się spodziewała. A może nawet i trochę chciała.
Tak, sypianie z człowiekiem, z którym się regularnie spotykała, na pewno nie naraziłoby jej poczucia godności na szwank. Byłoby to raczej potwierdzeniem i wzmocnieniem relacji. I obietnicą na przyszłość…
A jednak wszystkie ich spotkania wciąż odbywały się z dala od wsi. Gdy w końcu Tavy wspomniała o tym Patrickowi, ten z żalem przyznał, że celowo utrzymuje ich relację w tajemnicy. Jego matka miała w tej chwili dużo na głowie, czekał więc na odpowiedni moment, by jej powiedzieć o swoich planach.
Z tych rozmyślań wyrwał Octavię nagły hałas. Usłyszała za sobą głośny warkot silnika. Jakiś samochód ostro wchodził w zakręt. Elegancki sportowy kabriolet wyprzedził ją i ostro zahamował kilka metrów dalej.
– Cześć, Octavio. – Kierowca odwrócił się do niej, leniwie zsuwając modne okulary przeciwsłoneczne na długie blond włosy. – Nadal objeżdżasz okolicę na tym muzealnym eksponacie?
Ten ostry ton głosu rozpoznałaby zawsze i wszędzie.
Fiona Culham, pomyślała z rezygnacją. Dawno jej nie słyszała. I wolałaby, by tak pozostało.
– Dzień dobry, Fiono, a właściwie pani Latimer. – Starała się mówić poważnie, lecz równocześnie swobodnie. Fiona była starsza tylko o dwa lata, ale Tavy zawsze czuła się przy niej nieswojo. – Jak się masz?
– Dobrze, ale widzę, że nie jesteś na bieżąco. Nie wiesz, że od rozpoczęcia sprawy rozwodowej wróciłam do panieńskiego nazwiska?
O rany! – pomyślała Tavy w zdumieniu – przecież ślub odbył się raptem osiemnaście miesięcy temu.
– Nie wiedziałam, ale bardzo mi przykro – powiedziała głośno.
Fiona Culham wzruszyła ramionami.
– Nie ma powodu. To była okropna pomyłka, ale cóż… Nie da się rady uniknąć wszystkich błędów… – Odchrząknęła. – Wróciłaś do domu na urlop?
– I tak, i nie. Wracam tu na dobre.
– Jakie posługi miłosierdzia wykonujesz dzisiaj? Odwiedzanie chorych czy jałmużna dla biednych? – spytała z lekką kpiną.
– Rozwożę gazetkę parafialną – odpowiedziała Tavy.
– Cóż za posłuszna córeczka… – Fiona wcisnęła sprzęgło i wrzuciła bieg. – Jestem pewna, że wkrótce znów się spotkamy. I nie spędzaj więcej czasu na słońcu, Octavio. Wyglądasz jak burak.
Och, cudownie by było, gdyby Fiona zniknęła na jakiś czas i powróciła dopiero za kilka lat odmieniona – mądrzejsza i sympatyczniejsza. Z pewnością jednak to nie upływ czasu mógłby wpłynąć na zmianę charakteru tej dziewczyny. Fiona była zepsutym dzieckiem bogatych rodziców. To ona wiele lat temu, gdy Tavy pomagała przy loterii fantowej na przyjęciu wydanym w White Gables, w domu rodziców Fiony, nazwała ją przy wszystkich chudym rudzielcem.
Ojciec Fiony, pan Norton Culham, ożenił się z córką milionera. Jej pieniądze pomogły mu kupić farmę hodowlaną, a następnie przekształcić ją w uznaną stadninę koni. Sukces dał mu bogactwo, ale nie zapewnił sympatii sąsiadów. Tolerancyjni ludzie mówili o nim oględnie, że jest sprytnym biznesmenem. Mniej dyplomatyczni nazywali go podłym, złośliwym draniem.
Publiczna deklaracja, że nie dołoży nawet jednego centa do funduszu odbudowy Świętej Trójcy, ukochanego przez mieszkańców wsi, lecz popadającego w ruinę wiktoriańskiego kościółka, nie zjednał mu przychylności. Jak i jego komentarz, że chrześcijaństwo jest przestarzałym, niemodnym zabobonem.
– To wolny kraj. Może sobie myśleć, co tylko chce, jak każdy z nas – powiedział Len Hilton, właściciel baru. – Ale nie ma potrzeby, żeby wywrzaskiwać o tym u naszego pastora. – I dodał wielce niepochlebną uwagę o sknerze i dusigroszu.
Jednak gdy chodziło o Fionę, nie szczędził grosza, pomyślała Tavy.
Fiona miała rację co do jednego, pomyślała Octavia, odklejając mokrą koszulkę od ciała i wsiadając z powrotem na rower. Czuję się jak ugotowana.
Paliły ją policzki z gorąca i rzeczywiście mogła wyglądać jak burak.
Było na to jedno lekarstwo. Wiedziała, gdzie je znaleźć.
Skręciła w lewo, w drogę, która prowadziła do wysokiego kamiennego muru otaczającego teren dworku Ladysmere Manor. Dotarła do bocznej bramy zwisającej żałośnie z zawiasów. Wyblakła tabliczka „Na sprzedaż” musiała spaść, bo leżała teraz zanurzona w bujnej trawie. Tavy zsiadła z roweru, podniosła ją i oparła ostrożnie o ścianę. Nie, żeby miało to coś zmienić, westchnęła z żalem. Dworek był wystawiony na sprzedaż od ponad trzech lat, od śmierci sir George’a Manninga, bezdzietnego wdowca. Od tego czasu stał pusty i zaniedbany.
Sir George był gościnnym i szczodrym człowiekiem. Czerpał wiele radości z udostępniania posiadłości na coroczny festyn we wsi, pozwalał lokalnym skautom na obozowanie w lesie, a wyprawiane przez niego przyjęcia bożonarodzeniowe stały się wręcz legendarne. Bez niego dom bardzo szybko stał się opuszczonym, zbyt drogim do utrzymania przybytkiem. Jego spadkobierca, daleki kuzyn mieszkający w Hiszpanii, zorganizował wyprzedaż całego pięknego wyposażenia na aukcji. Następnie, ignorując rady agentów nieruchomości Abbot & Company, wystawił dwór na sprzedaż za astronomiczną cenę. Na początku było pewne zainteresowanie inwestorów. Ktoś chciał przerobić dworek Manor na centrum konferencyjne. Konkretną ofertę zakupu przesłała sieć ekskluzywnych domów opieki oraz znana grupa hotelarska. Kuzyn z Hiszpanii jednak uparcie nie chciał obniżyć ceny wywoławczej i posiadłość wciąż stała pusta.
Przez gąszcz krzaków i krzewów widziała zieleń wierzb, które graniczyły z jeziorem. Chwasty nie odstraszały Tavy. Wszystko, co się liczyło, to perspektywa dotyku zimnej wody na jej rozgrzanej skórze. Zawsze miała jezioro tylko dla siebie i nigdy nie musiała się martwić o strój kąpielowy.
Kąpiel w jeziorze stała się jej sekretną przyjemnością. Nie oddawała jej się zbyt często i nikomu to chyba nie szkodziło. W pewnym sensie czuła, jakby jej obecność tutaj stanowiła dla domu zapewnienie, że nie został jeszcze całkowicie zapomniany.
Z pewnością jej kąpiele nie przeszkadzały Pani Jeziora, która była tam od prawie trzystu lat. Stojąc nago na cokole, jedną, białą marmurową ręką ukrywając piersi, drugą skromnie zasłaniając złączenie ud i patrząc w wodę, musiała odczuć ostatnie miesiące jako bardzo nudne, bez żadnego towarzystwa.
Woda była prawie lodowata. Tavy ostrożnie stawiała pierwsze kroki po pochyłym dnie. Powoli brnęła głębiej i głębiej. Chłód stawał się coraz przyjemniejszy, aż z cichym westchnieniem rozkoszy zanurzyła się całkowicie.
Po chwili uzmysłowiła sobie, że patrzy na coś ciemnego. Czarny filar na tle słońca. W miejscu, gdzie powinien być tylko biały marmur!
Uniosła ręce, gorączkowo, prawie histerycznie odgarniając włosy z twarzy i przecierając oczy z resztek wody. Bo przecież wzrok musiał płatać jej figla.
A jednak nie miała przywidzeń. Ciemność była rzeczywista. Z krwi i kości. Mężczyzna. Wysoki, barczysty, o szczupłych biodrach. Sylwetkę podkreślały dopasowany czarny T-shirt i czarne spodnie. Pojawił się znikąd, jak jakiś mityczny Mroczny Pan. A teraz stoi tu i ją obserwuje.
– Kim pan jest, do cholery? – Głos jej się załamał. – I co pan tu robi?
– Dziwne. Miałem spytać o to samo – odpowiedział lekko ochrypłym, rozbawionym głosem.
– Nie muszę panu odpowiadać. – Z przerażeniem zdała sobie sprawę, że widać jej piersi. Opadła gwałtownie w dół, tak by woda zakryła wszystko, aż po ramiona. – To własność prywatna. A pan jest intruzem!
– No to jest nas dwoje. – Teraz już jawnie się uśmiechał. Biel zębów kontrastowała z opalenizną. Włosy miał ciemne, kręcone, trochę przydługie.
– Zastanawiam się, które z nas jest bardziej zaskoczone – kontynuował.
Dotarło do niej, że wyglądał jak jeden z turystów, tak uciążliwych ostatniej zimy.
Trudno zachować godność w takich warunkach, ale zrobiła wszystko na co tylko było ją stać.
– Jeśli odejdzie pan stąd natychmiast, nie zgłoszę faktu najścia władzom. To miejsce jest chronione, są tu kamery, więc gdyby chciał pan coś zabrać, to nie uda się panu uciec.
– Dzięki za ostrzeżenie. Co do kamer, to muszą być nieźle ukryte, dotąd żadnej nie zauważyłem. – Mówiąc to, od niechcenia przesunął stosik jej ubrań na bok i usiadł na cokole. – Może pokaże mi pani bezpieczne wyjście. Najlepiej to, którym sama pani weszła.
– A ja proponuję wrócić drogą, którą pan przyszedł, i nie marnować więcej czasu. – Poczuła, że zaczyna szczękać zębami. Nie była pewna, czy to z zimna, czy po prostu ze zdenerwowania.
– Z drugiej strony – powiedział – to urocze miejsce, a ja się nie spieszę.
– Ale mnie się spieszy – odparła, starając się mówić racjonalnie. – Naprawdę chciałabym się już ubrać.
– Ależ, proszę bardzo. – Wskazał na stertę ubrań obok niego.
– Nie będę tego robić przy panu!
– A skąd pani wie, że nie widziałem pani, gdy się pani rozbierała? – spytał łagodnie.
– Widział mnie pan? Patrzył pan?! – zawołała.
– Nie. – Miał czelność powiedzieć to jakby z żalem. – Ale jestem pewien, że będą jeszcze inne okazje – dodał bezczelnie i urwał, bo zabrzęczał dzwonek telefonu. Sięgnął do kieszeni po komórkę. – Cześć – rzucił do słuchawki. – Tak, wszystko w porządku. Zaraz będę. – Rozłączył się. – Uratowana przez telefon – skomentował.
– Chyba pan. Zastanawiałam się nad oskarżeniem pana o molestowanie.
– Z powodu takich niewinnych żartów? Nie sądzę. – Potrząsnął głową. – Trzeba by policji dokładnie opowiedzieć, co pani tu robiła. I jakoś nie wierzę, miły intruzie, że chciałabyś tego. – Przesłał jej pocałunek. – Do zobaczenia!
Odszedł, nie oglądając się za siebie.