Gwiazda Trapera - ebook
Gwiazda Trapera - ebook
Powieść przygodowa Wiesława Wernica Gwiazda Trapera należy do kanonu polskiej literatury młodzieżowej o Dzikim Zachodzie. Opowiada o przygodach trapera Karola Gordona. Charyzmatyczny bohater wyrusza szlakiem poszukiwaczy złota. Przygoda wiedzie go do Cheyenne w dalekim stanie Wyoming, gdzie poznaje rodzinę Heartów. Kiedy wspólnie z nimi podejmuje dalszą podróż w święte góry Indian, Black Hill, czeka na niego seria dramatycznych niespodzianek. Czy bohaterom uda się znaleźć złoto? A może okaże się, że jest coś wartościowszego niż bezcenny kruszec?
Gwiazda trapera należy do cyklu powieści o Dzikim Zachodzie, obfitujących w pełne niebezpieczeństw przygody, niespodziewane zwroty akcji i zaskakujące odkrycia.
Autor cyklu, Wiesław Wernic, jest cenionym mistrzem gatunku. Świat przygody łączy się zawsze w jego książkach z piękną narracją, charakterystycznym dla westernu przesłaniem moralnym, fascynującymi postaciami i wartościowym odzwierciedleniem realiów Ameryki w czasach gorączki złota.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788382792546 |
Rozmiar pliku: | 3,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kończył się dzień. Jeszcze tylko na krańcach horyzontu gorzały gasnące łuny. Potem kurtyna ciemności zasunęła się nad ziemią. Noc nadchodziła w ciszy i skupieniu.
Karol Gordon siadł na skalnym zrębie, tuż za kamiennym progiem oddzielającym naturalną platformę od zbocza, jakie na przemian stopniami nagich urwisk i porośniętych trawą łagodnych pochyłości spadało ku rozległej płaszczyźnie prerii.
Ćmił fajeczkę i powtarzał w myślach, aż do znudzenia: „Jak dobrze siedzieć bezczynnie, jak dobrze jest słyszeć ciszę i widzieć mrok”.
I kiedy tak powtarzał, czuł, że odpoczywa, że znika mu sprzed oczu diabelski krajobraz Bad Lands, najbardziej ponury właśnie w kłującym oczy blasku słońca, a w uszach milknie wreszcie świst wiatru wygrywającego dziką melodię wśród skalnych urwisk.
Z wędrówki wrócił przed kilkoma godzinami, szczęśliwy, że znowu jest u siebie, w domu. Chociaż tym „domem” była tylko dziwna kombinacja drzewa i kamieni, a to „u siebie” nie znaczyło nic. Przecież jak okiem sięgnąć, rozciągały się puste obszary, do których największe prawo mieli czerwonoskórzy wojownicy.
Ognisko rozpalone w zagłębieniu gruntu błyskało już tylko czerwienią węgielków. Nie dołożył ani jednej szczapki drewna. Było gorąco, parno, a blask ognia mógł stać się niebezpiecznym sygnałem.
Spoglądał przed siebie i w niebo, aż w górze zaczęły migotać gwiazdy. Jakby wielki siewca rzucił z rozmachem garść srebrnego ziarna na ciemny firmament – i zaraz rozbłysły wszystkie, aż pojaśniało nad prerią. Tam, gdzie toczyła swe wody rzeka Powder, i tam, hen daleko, w dolinie Big Horn.
Spoglądał w niebo, aż odnalazł jeden, błękitnawo polśniewający punkt. „Moja gwiazda – pomyślał. – Nie zawiodła mnie dotychczas.”
– Nieźle się spisujesz, gwiazdo – powiedział półgłosem. – Jestem z ciebie zadowolony.
Błyszczący punkcik, srebrne ziarnko, jak gdyby mrugnęło w odpowiedzi. Potem zapłonął zimnym ogniem dysk księżyca. Odległą równinę pokrył świetlisty pył, który sypał się z nieba, tworząc scenerię, jakiej Karol nigdy dotąd nie oglądał. Duchota wzmogła się. Wraz z nią napłynęły z dali tajemnicze dźwięki, wśród których Karol rozpoznał urywane głosy tchórzliwych wilków prerii – kojotów. Nagle nadpłynęła czarna chmura o zdumiewającym kształcie cwałującego mustanga. Szybko przebiegła pół nieba, pogasiła gwiazdy, dosięgnęła tarczy księżyca i wtedy uczyniło się czarno i nieprzenikliwie, jak w górskiej jaskini. Ale już po chwili niebo zapaliło się żółtym, migotliwym światłem. Błyskawica. Drżała przez kilka sekund. Preria stała się widoczna jak na dłoni. Blask wydobył z ciemności każdy jej szczegół. Karol zobaczył, jak przez płaszczyznę gna koń z człowiekiem na grzbiecie.
Jasność znikła. Wówczas grzmot nadciągnął powoli z dalekich krańców ziemi. Najpierw przypominał turkot ciężkich wozów, chwilę później – rumor skalnej lawiny, wreszcie rozpękł się, tuż, tuż, przeraźliwym hukiem, który odbił się wielokrotnym echem od skał i górskich dolin. Spadły krople deszczu. Pierwszą poczuł na dłoni, drugą na nosie, gdy spod szerokoskrzydłego kapelusza zerknął ku niebu. Na dalsze nie czekał. Cofnął się pod dach z nieciosanych bali, w głąb dziwnej ni to chaty, ni jaskini, która w swej głębszej części była już tylko skalnym tunelem.
Ledwie to uczynił, lunął wodospad szumu i świetlistej wilgoci. Drżąca ściana zasłoniła wejście, raz po raz zapalało się światło błyskawic, a po nim huczał grom. Karol namacał w ciemnościach prymitywny stołek, usiadł. Szum i huk ogłuszały go. Aż raptownie przestało padać. Z ostatnią błyskawicą pojaśniały gwiazdy. Księżyc odsłonił najpierw ćwierć, później połowę, na koniec całą swą tarczę. Zerwał się wiatr, przygnał zapach wilgoci i nocy.
Karol wyszedł spod dachu, odetchnął pełną piersią. Wtedy usłyszał ciche parsknięcie jego własnego konia. Sięgnął w głąb czarnego przedsionka, zacisnął dłoń na lśniącej kolbie winchestera. Teraz odszedł w bok, ominął kałużę i wzdłuż kamiennej ściany, górską steczką przewędrował do miejsca, w którym zastygła lawina piargów spływała łagodnym zakosem ku nizinie. W bladym świetle dostrzegł tam, w dole, ciemną plamę posuwającą się z wolna ku górze. Skrył się za załomem skały i czekał. Niezbyt długo. Wkrótce usłyszał miarowe, lekkie postukiwanie. To był odgłos kopyt. Człowiek stąpał bezszelestnie. Oczywiście, to mógł być tylko on.
Karol odetchnął. Nie był tchórzem. Tchórze nie wybierają na siedlisko ziemi pustynnej i dzikiej. Nie lubił jednak nieoczekiwanych spotkań z nieznanymi przybyszami! Ale teraz już był pewien, że ten przybysz nie jest mu obcy. Dlaczego jednak przybywa o tak dziwnej porze? Dlaczego gnał przez prerię nocą w strugach ulewnego deszczu i błyskawicach burzy?
Po chwili ujrzał go skąpanego w blasku księżyca.
– To-imniża? – zapytał wyraźnie, choć cicho.
Człowiek wspinający się po zboczu nie zatrzymał się, tylko podniósł głowę i tym samym tonem odpowiedział:
– Tanka-czan?
Karol odczekał chwilę, przepuścił przybysza i konia, który stąpał za swym panem, z cuglami zarzuconymi na kark, zupełnie jak wierny pies. Tak dotarli do chaty-jaskini, która w półmroku rysowała się jaśniejszym odcieniem belkowań. Tu człowiek, nazwany imieniem To-imniża, zdjął zwierzęciu uprząż wraz z derką, złożył przy wejściu i siadł na niej. Karol również przykucnął. Spoglądali na siebie w milczeniu.
– To-imniża bardzo się spieszył, jadąc nocą i w burzę. Czy ktoś ścigał mego czerwonego brata?
– Mila-hanska.
– Żołnierze tutaj? – zdziwił się biały.
Skinienie głowy.
– Musieli zgubić twój trop w taką ulewę...
– Oni nie idą za moim tropem. Co uczynisz, gdy przyjdą w góry?
– Nic. Któż trafi do mego tipi?
– Czerwoni wojownicy.
Biały odetchnął głęboko:
– Czy wampum mego brata nic już nie znaczy?
– Jeśli Tanka-czan zdąży go pokazać... jeśli nie...
Karol zrozumiał. Miał wampum zapewniający mu przyjaźń i ochronę ze strony czerwonych wojowników. Jednakże w zamęcie walki... A zresztą, mogą strzelić zza najbliższego załomu skały. Kto spyta o wampum? Lecz skąd to wojsko? Na ziemiach zagwarantowanych traktatem jako wieczne władanie czerwonych plemion? Niezmierne przestrzenie od Black Hills na wschodzie aż po szczyty Big Horn miały być niepodzielną ojczyzną Dakotów, Czejennów i Arapahów. Co prawda rok nie minął, a w głąb Czarnych Gór wtargnęły bandy awanturników szukających złota. Lecz awanturnicy – to nie regularne wojsko!
Podniósł się i zniknął w czarnej głębi swego domu, aby po chwili zjawić się z wielkim kawałem pieczonej baraniny, owiniętym w liście. Położył na kamieniu przed Indianinem i czekał, aż niespodziany gość zaspokoi głód. Ale pytać już nie było potrzeby. To-imniża sam wyjaśnił:
– Mila-hanska zgromadziły się w forcie Lincoln. Szykują wyprawę. Tam gdzie słońce się skrywa.
– Na zachód – powiedział biały – ale może zawrócą? Jak myślisz?
– Czy mój biały brat widział kiedyś tę samą kroplę wody płynącą w dół i znowu w górę rzeki? Czy można zobaczyć dzień, który minął? Nic się nie powtarza. – Umilkł, a po dłuższej przerwie dodał: – Gdy wstanie dzienna gwiazda, będę w drodze. Tatanka Yotanka czeka na mnie.
Karol przyjął tę informację jako zakończenie rozmowy.
– Przyjdzie czas – stwierdził Indianin – dowiesz się o wszystkim. Howgh!
– To wyglądało uspokajająco i groźnie jednocześnie – opowiadał mi po latach Karol Gordon. – Wiedziałem, że zostanę uprzedzony, że nie zaskoczą mnie nieprzewidziane wydarzenia, o ile w tak dzikich stronach było to w ogóle możliwe. Ale równocześnie bałem się. Wcale nie wstyd mi się przyznać do tego: piekielnie się bałem, że nadchodzi dzień, który zmusi mnie do dalszej wędrówki. Dokąd? Co prawda na trop To-imniży wpadł zapewne przypadkowo jakiś zabłąkany patrol kawaleryjski; co prawda fort Lincoln znajdował się o setki mil stąd, nad Missouri, ale To-imniża musiał mieć poważne powody do pośpiechu, jeśli gnał burzliwą nocą, a na odpoczynek poświęcił zaledwie kilka godzin.
Tak mówił Karol, wygrzebując z pamięci tamte dni, powracając niekiedy do wydarzeń już opowiedzianych, aby dorzucić jeszcze jakiś szczegół, niby drobny, ale ważny, który miał odegrać jakąś rolę w niezwykłej historii jego młodzieńczych przygód.
Początkujący poszukiwacz skarbów ziemi, początkujący traper, stawiający swe pierwsze kroki farmer, wreszcie doświadczony łowca skórek, westman związany licznymi węzłami przyjaźni z plemionami pierwotnych mieszkańców północnoamerykańskiego kontynentu – Karol Gordon. Takim go właśnie poznałem.
Świt wstawał różowozielonkawy. Smużył blaskami na krańcach dalekiej równiny. Jeszcze było szaro i dopiero gasły gwiazdy, gdy To-imniża opuścił skalne schronisko.
Podali sobie ręce i rozstali się bez słowa. Gordon widział z wysokości skalnej platformy jeźdźca i konia, jak zagłębiali się w gardziel ciemnej doliny, aż znikli za jej zakrętem, hen, wśród jałowych obszarów Bad Lands. Potem spojrzał w przeciwnym kierunku, gdzie preria rozlewała się szmaragdowym morzem, stwarzającym złudzenie płaszczyzny gęstych traw. W rzeczywistości były to tylko kępki roślin poprzegradzane mieliznami piasków i żwirowatych pagórków. Złudzenie było wynikiem odległości.
Karol przyglądał się uważnie, ale nie ujrzał nic, co mogłoby przypominać oddział żołnierzy. Odnalazł tylko stadko płochliwych antylop, a wiele mil w prawo – czarną plamę sunącą bardzo wolno: bizony. Nieco w lewo, i najbliżej, kłusował tabunek mustangów.
Preria budziła się i szła spać równocześnie. Puma, płowy lew amerykański, polująca na krańcach wzniesień, teraz, po nocnych łowach wracała na swe legowisko. Drapieżna sowa i tajemniczy lelek odleciały do gniazd i dziupli, wysoko, wysoko, gdzie szczyty górskie porastał las. Kojot krył się w norze, a grzechotnik wypełzał spod głazów, aby ogrzać się w promieniach wschodzącego słońca.
Karol zawrócił, minął swą dziwaczną chatę, zatrzymał się kilka kroków dalej przed poczerniałym prostokątem belek zamocowanych w litej ścianie skały. Zza tej zagrody ozwało się ciche rżenie. Belki zgrzytnęły na prymitywnych zawiasach. Z wnętrza wysunął się koński łeb. Zwierzę przymrużyło oczy i powoli, tupiąc kopytami, opuściło skalną stajnię. Karol poklepał je po szyi.
– Chodź – rozkazał i nie oglądając się, ruszył przodem za jeden, drugi zakręt wijącej się ścieżki, która znikła nagle w miejscu, gdzie kolorowa skałka wyglądała jak przerąbana potężnym tomahawkiem legendarnego olbrzyma. Po dnie ciurkał szeroko rozlany, płytki strumień. Za cieśniną leżała Dolina Bajki. Tak ją Karol nazwał, gdy pewnego ciepłego dnia To-imniża zaprowadził go za kamienny próg. Kiedyś prawdopodobnie stanowiła dno górskiego jeziorka, gromadzącego przez wieki żyzny muł, na którym teraz rosła bujna trawa – spiżarnia dostarczająca jego wierzchowcowi paszy na cały rok. Cudowne schronienie, dokąd zima prawie nie docierała, a wejście wiodło jedynie poprzez pękniętą skałę. Z pozostałych trzech stron dostęp zamykały strome zbocza. W najdalszym krańcu doliny, na wysokiej ścianie, wygiętym łukiem drżał i pienił się miniaturowy wodospad. U podnóża wyżłobił płytkie, owalne wgłębienie, które z kolei zamieniało się w rzeczkę płynącą skrajem doliny aż ku naturalnemu wyjściu, a dalej – ginącą wśród piargów i skał. Karol nie zdołał odnaleźć dalszego ciągu strumienia. Prawdopodobnie jego skąpy nurt, niezasilany żadnym dopływem, ginął w jakiejś szczelinie bez dna.
Bacznie zlustrował okolicę, później spojrzał ma swego konia. Zwierzę nie zdradzało niepokoju. Pobiegło do strumienia, schyliło głowę, piło długo, a potem zaczęło się tarzać wśród traw. Karol zawrócił.
Mrok ustępował. Światło rannej zorzy wspięło się nad okoliczne grzbiety, aż wreszcie rozbłysło w pianach siklawy, która nagle poróżowiała. Karol rozpoczął swój codzienny obrządek: rozpalenie ognia, przyrządzenie posiłku, wreszcie – obchód swej skromnej posiadłości. W pobliżu nie odkrył żadnych nowych śladów: ani człowieka, ani zwierzęcia. Nigdy zresztą nie dotarł tu żaden piechur poza To-imniżą. Indianin był właśnie odkrywcą tego zakątka, on go wskazał Karolowi. To królestwo skał, dolin, postaci i czarnych borów zamieszkiwały stada dzikich, wielkorogich owiec górskich. Od nich to wzięło nazwę całe pasmo – Big Horn. Od nich przybrała nazwę rzeka płynąca z południa na północ. Obok owiec, na podmokłych dolinach, żerowały łosie. Tam właśnie bobry wznosiły swe żeremia, tam pojawiał się czarny niedźwiedź wędrujący z połonin, a puma przemykała chyłkiem na nocne polowania. Ta kraina zwierząt, piękna w swej urodzie pierwotnej przyrody, sprawiała Karolowi sporo kłopotów. Leżała zbyt daleko od miejsc, gdzie można by zaopatrzyć się w amunicję, w mąkę, w suszoną kukurydzę dla konia, w mnóstwo innych, ale nieodzownych drobiazgów. Gdyby nie pomoc To-imniży, Karol niejeden raz cierpiałby niedostatek. Do najbliższego fortu Laramie droga była daleka i uciążliwa, toteż tylko dwukrotnie tam się wybrał, i to dopiero z początkiem wiosny. Były to zresztą ryzykowne wyprawy. I gdyby nie pomoc Indianina, nie przewiózłby cennych futer upolowanych w zimie zwierząt i nie sprzedałby ich handlarzowi. Bo chociaż łatwiej na tych pustkowiach spotkać czworonoga niż dwunoga, od czasu do czasu przemykały tędy grupki „ludzi znikąd”, awanturników, którzy zaniechali wyczerpującego siły, mozolnego poszukiwania złotego piasku i przerzucili się na rozbójnicze rzemiosło, czatując przy najbardziej uczęszczanych szlakach na wracających z Czarnych Gór, obciążonych złotem szczęśliwców, którzy trafili na skarby ziemi. Ale nie gardzono i futrami, o czym Karol Gordon doskonale wiedział. Zresztą amatorami futer byli również czerwonoskórzy mieszkańcy tej ziemi. Przed rabunkiem ze strony wojowników Dakota chronił trapera wampum otrzymany od To-imniży, ale przecież kręciły się w okolicy watahy Czejennów, Kruków i Szoszonów, a któż potrafi z daleka rozpoznać plemienną przynależność? Dlatego osobiste bezpieczeństwo opierał Karol na sprawności nóg swego konia, tylko w ostateczności zdając się na odstraszający huk swej strzelby. Wiosenną wędrówkę miał już za sobą i to z bardzo pomyślnym wynikiem. Za futra baranów, za skóry bizonie i niedźwiedzie otrzymał sumę wystarczającą na zakup amunicji i innych zapasów.
Teraz, z wiosną, zaczynał się okres odpoczynku. Bowiem poza bizonami, skóry wszystkich zwierząt futerkowych traciły swą wartość, liniały, świeciły gołymi plackami. Któż by je kupił? Więc obecnie polował tylko wtedy, gdy trzeba było uzupełnić mięsem własną spiżarnię.
Karol ruszył dobrze sobie znaną ścieżką prowadzącą ku rozległej połoninie, porosłej rzadką trawą. W górze czernił się górski bór jodeł i świerków o zielonym poszyciu, z którego tu i ówdzie sterczały niziutkie krzaczki borówek i jagód, jeszcze pozbawione owoców.
Wysoko, wysoko, pod niebem, poranny wiatr dał o sobie znać głębokim szumem konarów, trzepotały niewidoczne skrzydła, wśród ptasich nawoływań zwracał uwagę zadziwiający dźwięk wydawany przez nieznanego Karolowi przedstawiciela skrzydlatych: brzmiał jak tykanie wielkiego zegara. Za każdym razem rozlegał się przez kilka sekund, monotonnie i rytmicznie, aby ucichnąć nagle, właśnie tak, jak cichnie zegar, kiedy zatrzymać wahadło. Odezwał się tuż przy pierwszych pniach jodłowych olbrzymów, w półmroku padającym od potężnych konarów.
– Jak się masz, zegarku? – powitał go Karol półgłosem.
Zbocze pięło się łagodnie, rzedła gęstwa leśna, wreszcie linia lasu urwała się raptownie; zaczynał się tu splątany pas kosodrzewiny, najtrudniejszej do przebycia. Gdy traper go przebrnął, wyszedł na łąkę błyszczącą od rosy w promieniach słońca, które rąbkiem swego koliska wyjrzało zza szczytu. Zwolnił kroku, zdjął strzelbę z ramienia i począł szukać odcisków racic. Od tej łączki aż hen, po same grzbiety gór, ciągnęło się królestwo dzikich owiec. Odcisków nie znalazł. Powędrował więc dalej i wyżej, zakosami, raz w prawo, raz w lewo, aż dotarł na kraniec łąki, za którą leżały pokłady szutru, drobnych odłamków skalnych i wielkich głazów. Dalej dźwigały się potężne, granitowe bloki o dziwacznych kształtach. Nigdzie nie znalazł tropów. Nocny deszcz zmył stare ślady, nowych nie było.
Postrzępione garby górskiego grzbietu leżały tuż, tuż, tylko ręką sięgnąć, ale Karol wiedział, że dzieli go od nich spora odległość, że w niezwykle przejrzystym powietrzu przestrzeń maleje, a złudzenie to było zawsze tak silne, iż w pierwszych tygodniach pobytu w tych stronach wielokrotnie padał ofiarą pomyłek.
Siadł pod skałą, uważając, aby jego sylwetka nie rzucała cienia, i czekał. Wreszcie zauważył na grzbiecie górskim najpierw trzy, później pięć znajomych sylwetek. Dzikie owce. Szły powoli, ale odległość była zbyt duża. Podejść do stadka nie mógł, żeby go nie spłoszyć. Więc czekał na szczęśliwy traf. Czekanie jest cnotą myśliwego i decyduje o sukcesie w takim samym stopniu, jak dobre oko i pewna ręka.
Zwierzęta zaczęły spokojnie schodzić w stronę łączki. Na czele kroczył przewodnik stada – baran z potężnymi, zakręconymi rogami. Przystawał co pewien czas, jak gdyby przeczuwając niebezpieczeństwo. Jednakże Karol mógł już rozróżnić szarobrązową barwę gęstego runa – nie zdążyły jeszcze zrzucić zimowych kolorów, latem stawały się brązowożółte.
Czekał z zapartym oddechem. Nagle całe stado zawróciło i ostrym galopem pognało w stronę górskiego grzbietu. Coś je spłoszyło?
Nadal tkwił nieruchomo w tym samym miejscu, oczekując ukazania się płowej pumy – największego wroga owiec, albo czarnego misia, który co prawda żywił się przede wszystkim leśnymi jagodami, ale z braku jagód nie gardził i mięsem. Zwłaszcza teraz, po przebudzeniu się z zimowego snu. Nie ukazał się jednak żaden z drapieżców. Karol odczekał jeszcze chwilę, potem ruszył owczym tropem. Odciski racic raz ginęły, raz ukazywały się na miększym podłożu, aż znikły ostatecznie na drożynce wysypanej skalnymi okruchami. Wiodła ona prosto w górę, więc tam się skierował. Pragnął osiągnąć grzbiet górskiego pasma, gdzie nic nie zasłaniało widoku. Z takiego punktu obserwacyjnego najłatwiej dostrzec wędrującą zwierzynę. Horyzont olbrzymiał z każdym krokiem i wkrótce odsłonił się bezmiar przestrzeni – kolorowe szczyty, zieleń trawiastych dolin, czerń rosnących na podgórzu dębów, białego orzecha i wiązów.
Na prawo, w najbliższym sąsiedztwie, ze zbocza góry rozbłyskującego maleńkim lodowcem, spływała nitka białego potoku. Na lewo – za dwoma ostrymi wierchami – szczyty przechodziły w pogórze rysujące się wyraźnie długim szeregiem kopulastych wzniesień, coraz niższych, w miarę jak oddalały się ku horyzontowi.
Owce gdzieś się skryły, bo nie zdołał ich wypatrzeć, ale nad jednym ze wzgórz ujrzał wąski słup czarnego dymu. Strzelił ku niebu i nagle zgasł. I znowu uniósł się, i znowu zniknął. Zadziwiający obraz dla człowieka, który nigdy nie przebywał na ziemiach zwanych potocznie Dzikim Zachodem. Karol jednak spędził tu okres wystarczająco długi, by poznać zwyczaje mieszkańców tej krainy. Doskonale widział, w jaki sposób powstaje i znika dym: ogień rozpalony przy pomocy mokrego drzewa i raz po raz nakrywany mokrą płachtą – indiańskie sygnały.
Jaką wieść przekazywały?
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------W _Bibliotece literatury dziecięcej_ Wydawnictwa Siedmioróg ukazały się między innymi:
1. Bajki, Charles Perrault (Kanon literatury dziecięcej)
2. Baśnie, Jacob i Wilhelm Grimm (Kanon literatury dziecięcej)
3. Baśnie, Hans Christian Andersen (Kanon literatury dziecięcej)
4. Alicja w Krainie Czarów, Lewis Carroll (Kanon literatury dziecięcej)
5. Ania z Zielonego Wzgórza, Lucy Maud Montgomery (Kanon literatury dziecięcej)
6. Cudaczek-Wyśmiewaczek, Julia Duszyńska (Kanon literatury dziecięcej)
7. Dar rzeki Fly, Maria Krüger (Kanon literatury dziecięcej)
8. Don Kichot z Manczy, Miguel de Cervantes (Kanon literatury dziecięcej)
9. Godzina pąsowej róży, Maria Krüger (Kanon literatury dziecięcej)
10. Idzie niebo ciemną nocą, Ewa Szelburg-Zarembina (Kanon literatury dziecięcej)
11. Klechdy domowe, Hanna Kostyrko (Kanon literatury dziecięcej)
12. Klimek i Klementynka, Maria Krüger (Kanon literatury dziecięcej)
13. Księga dżungli, Rudyard Kipling (Kanon literatury dziecięcej)
14. Legendy warszawskie, Artur Oppman (Kanon literatury dziecięcej)
15. Łysek z pokładu Idy, Gustaw Morcinek (Kanon literatury dziecięcej)
16. Mity greckie, Nikos Chadzinikolau (Kanon literatury dziecięcej)
17. O czym szumią wierzby, Kenneth Grahame (Kanon literatury dziecięcej)
18. O krasnoludkach i o sierotce Marysi, Maria Konopnicka (Kanon literatury dziecięcej)
19. Odpowiednia dziewczyna, Maria Krüger (Kanon literatury dziecięcej)
20. Pamiętniki Adama i Ewy, Mark Twain (Kanon literatury dziecięcej)
21. Pinokio, Carlo Collodi (Kanon literatury dziecięcej)
22. Przygody Tomka Sawyera, Mark Twain (Kanon literatury dziecięcej)
23. Przypadki Robinsona Crusoe, Daniel Defoe (Kanon literatury dziecięcej)
25. Psotki i śmieszki, Janina Porazińska (Kanon literatury dziecięcej)
24. Robinson Crusoe, Daniel Defoe (Kanon literatury dziecięcej)
26. Serce, Edmund de Amicis (Kanon literatury dziecięcej)
27. Szewczyk Dratewka, Janina Porazińska (Kanon literatury dziecięcej)
28. Tajemnicza wyspa, Juliusz Verne (Kanon literatury dziecięcej)
29. Tajemniczy ogród, Frances Hodgson Burnett (Kanon literatury dziecięcej)
30. Ucho, dynia 125!, Maria Krüger (Kanon literatury dziecięcej)
31. Uczniowie Spartakusa, Halina Rudnicka (Kanon literatury dziecięcej)
32. W 80 dni dookoła świata, Juliusz Verne (Kanon literatury dziecięcej)
33. W pustyni i w puszczy, Henryk Sienkiewicz (Kanon literatury dziecięcej)
34. Wesołe przedszkole, Maria Konopnicka (Kanon literatury dziecięcej)
35. Baśnie polskie i europejskie, Joanna Rodziewicz (Kanon literatury dziecięcej)
36. Złota korona, Maria Krüger (Kanon literatury dziecięcej)
37. Baśnie polskie, Tamara Michałowska (Kanon literatury dziecięcej)
38. Historia żółtej ciżemki, Antonina Domańska (Kanon literatury dziecięcej)
39. Wspomnienia niebieskiego mundurka, Wiktor Gomulicki (Kanon literatury dziecięcej)
40. Antek, Bolesław Prus (Kanon literatury dziecięcej)
41. Tropy wiodą przez prerię, Wiesław Wernic (Western)
42. Witaj, Karolciu!, Maria Krüger (Kanon literatury dziecięcej)
43. Słońce Arizony, Wiesław Wernic (Western)
44. Na południe od Rio Grande, Wiesław Wernic (Western)
45. Szeryf z Fort Benton, Wiesław Wernic (Western)
46. Król Maciuś Pierwszy, Janusz Korczak (Kanon literatury dziecięcej)
47. Kajtuś Czarodziej, Janusz Korczak (Kanon literatury dziecięcej)
48. Stara baśń, Józef Ignacy Kraszewski (Kanon literatury dziecięcej)
49. Karolcia, Maria Krüger (Kanon literatury dziecięcej)
50. Plastusiowy pamiętnik, Maria Kownacka (Kanon literatury dziecięcej)
51. Troje wspaniałych i skrzat, Ewa Mirkowska (Klub Małych Czytelników)
52. Za żywopłotem, Maria Kownacka (Seria limitowana)
53. Akademia Pana Kleksa, Jan Brzechwa (Kanon literatury dziecięcej)
54. 10 opowieści o bajecznej treści, Tamara Michałowska (Bajki współczesne)
55. Janko Muzykant oraz Sachem, Henryk Sienkiewicz (Kanon literatury dziecięcej)
56. Mała Księżniczka, Frances Hodgson Burnett (Kanon literatury dziecięcej)
57. Bajki dla dzieci, Iwan Kryłow (Kanon literatury dziecięcej)
58. Brzechwa dzieciom, Jan Brzechwa (Kanon literatury dziecięcej)
59. Co słonko widziało, Maria Konopnicka (Kanon literatury dziecięcej)
60. Gruby, Aleksander Minkowski (Kanon literatury dziecięcej)
61. Janosik, Tamara Michałowska (Kanon literatury dziecięcej)
62. Kopciuszek, Hanna Januszewska (Kanon literatury dziecięcej)
63. Kukuryku na ręczniku, Maria Kownacka (Kanon literatury dziecięcej)
64. Magda, Paweł i Ty, Krystyna Kleniewska-Kowaliszyn (Kanon literatury dziecięcej)
65. Mały Książę, Antoine de Saint-Exupéry (Kanon literatury dziecięcej)
66. Na jagody, Maria Konopnicka (Kanon literatury dziecięcej)
67. Najmilsi, Ewa Szelburg-Zarembina (Kanon literatury dziecięcej)
68. Opowieści o Świętym Mikołaju, Tamara Michałowska (Bajki współczesne)
69. Opowieść wigilijna, Charles Dickens (Kanon literatury dziecięcej)
70. Przygody Plastusia, Maria Kownacka (Kanon literatury dziecięcej)
71. Sto bajek, Jan Brzechwa (Kanon literatury dziecięcej)
72. Wybór mitów greckich, Joanna Rodziewicz (Kanon literatury dziecięcej)
73. Ziarenka maku, Grzegorz Ratajczak (Kanon literatury dziecięcej)
74. Pierścień i róża, William Makepeace Thackeray (Kanon literatury dziecięcej)
75. Trzej muszkieterowie, Aleksander Dumas (Kanon literatury dziecięcej)
76. Winnetou, Karol May (Kanon literatury dziecięcej)
77. Łowcy wilków, James Curwood (Kanon literatury dziecięcej)
78. Czarny tulipan, Aleksander Dumas (Kanon literatury dziecięcej)
79. Nad dalekim, cichym fiordem, Agot Gjems-Selmer (Kanon literatury dziecięcej)
80. Gwiazda przewodnia, Joan Gould (Kanon literatury dziecięcej)
81. Katarynka oraz Z legend dawnego Egiptu, Bolesław Prus (Kanon literatury dziecięcej)
82. Biały kieł, Jack London (Kanon literatury dziecięcej)
83. Zew krwi, Jack London (Kanon literatury dziecięcej)
84. Złota Elżunia, Eugenia Marlitt (Kanon literatury dziecięcej)
85. Skarb w Srebrnym Jeziorze, Karol May (Kanon literatury dziecięcej)
86. Zorro, Johnston McCulley (Kanon literatury dziecięcej)
87. Bajki litewskie, Oskar Miłosz (Kanon literatury dziecięcej)
88. Robin Hood, Howard Pyle (Kanon literatury dziecięcej)
89. Dolina bez wyjścia, Thomas M. Reid (Kanon literatury dziecięcej)
90. Książę i żebrak, Mark Twain (Kanon literatury dziecięcej)
91. Bajka o rybaku i rybce, Aleksander Puszkin (Kanon literatury dziecięcej)
92. Piękna i Bestia, Jeanne-Marie Leprince de Beaumont (Kanon literatury dziecięcej)
93. Wybrane podania i legendy polskie (Kanon literatury dziecięcej)
94. Klechdy sezamowe, Bolesław Leśmian (Kanon literatury dziecięcej)
95. Słoń Trąbalski, Julian Tuwim (Seria limitowana)
96. 12 podróży misia Miodala, Stefan Potocki (Klub małych czytelników)
97. 7 opowieści o rycerzu, czarodzieju i księciu dobrodzieju, Jania Shipper (Klub małych czytelników)
98. Egzotyczna przygoda, Aleksandra Michałowska (Klub małych czytelników)
99. Troje wspaniałych i skrzat, Ewa Mirkowska (Klub małych czytelników)
100. W pamiętniku Zofii Bobrówny, Juliusz Słowacki (Kanon literatury dziecięcej)
101. Cudowna podróż, Selma Lagerlöf (Kanon literatury dziecięcej)
102. Pani Twardowska, Adam Mickiewicz (Kanon literatury dziecięcej)
103. Wybrane wiersze, Władysław Bełza (Kanon literatury dziecięcej)
104. Szaraczek, Mieczysława Buczkówna (Kanon literatury dziecięcej)
105. Dziecię elfów, Hans Christian Andersen (Kanon literatury dziecięcej)
106. Jutro niedziela i inne opowiadania, Zofia Żurakowska (Kanon literatury dziecięcej)
107. Lassie, wróć!, Eric Knight (Kanon literatury dziecięcej)
108. Lato leśnych ludzi, Maria Rodziewiczówna (Kanon literatury dziecięcej)
109. O dwunastu miesiącach, Janina Porazińska (Kanon literatury dziecięcej)
110. O księciu Gotfrydzie, rycerzu Gwiazdy Wigilijnej, Halina Górska (Kanon literatury dziecięcej)
111. Piętnastoletni kapitan, Juliusz Verne (Kanon literatury dziecięcej)
112. Przygody Meliklesa Greka, Witold Makowiecki (Kanon literatury dziecięcej)
113. Przygody Sindbada Żeglarza, Bolesław Leśmian (Kanon literatury dziecięcej)
114. Tajemnica wędrującego jaskiniowca, Andy Chandler (Alfred Hichcock) (Przygody Trzech Detektywów)
115. Kapitan Fracasse, Teofil Gautier (Kanon literatury dziecięcej)
116. Diossos, Witold Makowiecki (Kanon literatury dziecięcej)
117. Atlantyda, wyspa ognia, Maciej Kuczyński (Kanon literatury dziecięcej)
118. Mały lord, Frances Hodgson Burnett (Kanon literatury dziecięcej)
Wszystkie tytuły należące do _Biblioteki literatury dziecięcej_ są dostępne w księgarni internetowej Siedmioróg.pl