Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • nowość
  • promocja

Gwiazdka w Bieszczadach - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
4 listopada 2025
3268 pkt
punktów Virtualo

Gwiazdka w Bieszczadach - ebook

Marysia i Antek są w sobie zakochani po uszy. Ich związkowi zagraża tylko jedno: góry. Marysia uciekła z nich do Krakowa, a Józek nie wyobraża sobie bez nich życia. W mikołajkowy wieczór przechadzają się po mieście oświetlonym świątecznymi lampkami i wypełnionym zapachem pierników i próbują przekonać siebie nawzajem do przeprowadzki. Które z nich odniesie sukces? I czy cokolwiek może równać się z pięknem blasku gwiazd nad Bieszczadami?

Tymczasem na drugim końcu Polski, w Gdańsku, inna para, Mati i Pola, wpatruje się w te same gwiazdy, tylko że nad Bałtykiem. Z okien hotelowego pokoju rozciąga się widok na panoramę miasta rozświetlonego świątecznymi dekoracjami. Czy niechęć Poli do związku z marynarzem okaże się silniejsza niż uczucie, które żywi do Matiego? Czy kariera oficerska Matiego przeważy nad prawdziwą miłością? Czy zdarzy się wigilijny cud?

Na szczęście ich los już dawno zapisany jest w gwiazdach.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68560-82-4
Rozmiar pliku: 2,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

– KRAKÓW –

Marysia zamknęła klapę laptopa i uniosła ręce nad głowę. Na kilka sekund przymknęła oczy i przeciągnęła się niczym kot, a potem, bujając się przez chwilę w swoim wygodnym, ergonomicznym fotelu, miała ochotę podobnie jak kot zamruczeć z zadowolenia na myśl o sumiennie wykonanym zadaniu i czekającym ją spotkaniu, które miało być idealnym prezentem mikołajkowym i nagrodą za trud ostatnich dwóch tygodni. Dziewczyna zamrugała, by odrobinę nawilżyć zmęczone oczy, następnie wstała, podeszła do okna i spoglądając na ośnieżone dachy kościoła Świętego Józefa na krakowskim Podgórzu, rozpuściła zebrane w węzeł włosy. Kilka razy przesunęła dłonią po burzy miedzianych loków, wiedząc, że nie będzie marnowała czasu na ujarzmianie nieposłusznych pasm, które niezależnie od tego, ile czasu wkładała w ich układanie, wracały do swojej nieokiełznanej formy. Jako dziewczynka nienawidziła barwy i struktury swoich włosów, które zdawały się złośliwym przeciwnikiem, jednak z czasem pogodziła się z ich naturą, a nawet je polubiła, zwłaszcza kiedy słyszała z ust bliższych i dalszych znajomych, że jej fryzura przywodzi na myśl Julię Roberts w Pretty Woman.

Dziewczyna sięgnęła po leżący na łóżku oliwkowy sweter z motywem liska i włożyła go, otulając się ciepłem żakardowej tkaniny. Odnalazła leżącą na starej toaletce czerwoną szminkę i pochylając się w kierunku lustra, szybko pomalowała usta, a potem wrzuciła pomadkę do kieszeni i ruszyła w kierunku drzwi. W progu zatrzymała się i wróciła do toaletki, by w pośpiechu skropić nadgarstki swoimi ulubionymi perfumami. Podniosła do nosa przeguby pachnące Mademoiselle Chanel i przeciągnęła nimi po szyi, zostawiając na skórze nutę aromatu. Zabrała telefon komórkowy i z zadowoloną miną opuściła swój pokój, a potem zbiegła po drewnianych schodach, pokonując odległość od strychu, poprzez pierwsze piętro, aż do parteru. Przemierzyła hol i weszła do dużej jadalni, która w tej chwili przypominała artystyczny warsztat pracy. Na stole zauważyła różnej wielkości szklane pojemniki wypełnione goździkami, gwiazdkami anyżu, laskami cynamonu, suszonymi kwiatami i różnobarwnymi ziołami, obok nich stały fiolki zawierające olejki eteryczne, a nieco dalej leżały delikatne sznury i drewienka mające służyć zapewne za knoty. Z boku stało kilkanaście niewielkich pustych słoiczków.

Marysia podeszła do starszej pani stojącej przy kuchence, na której był spory garnek do topienia wosku. Cmoknęła ją w policzek.

– Hej, babciu! – zawołała. – Widzę, że zabrałaś się za robienie świec.

Siwowłosa kobieta dmuchnęła w kierunku opadającego na oczy kosmyka włosów i poprawiając fartuch w folkowe wzory, objęła wzrokiem swoje stanowisko pracy.

– Przecież mamy szóstego grudnia. To już taka moja mikołajkowa tradycja. – Uśmiechnęła się i pokiwała głową, a w uszach zakołysały się kolczyki w kształcie ważek o skrzydełkach udekorowanych różowym agatem. – Masz ochotę mi pomóc?

– Wiesz, że bardzo bym chciała, ale nie mogę. Za chwilę wychodzę na dworzec. Przyjeżdża Antek! – wyjaśniła podekscytowana Marysia. Musiała się opanować, by nie podskoczyć z radości. – Pamiętasz? – upewniła się.

Starsza pani spojrzała na nią z miłością.

– Pamiętam – zapewniła. – A jeślibym zapomniała, to blask twoich oczu przypomniałby mi, że to dzisiaj. Błyszczą jak gwiazdy tylko wtedy, kiedy on ma się pojawić lub gdy jest obok ciebie. Nie dziwię się. Nic tak nie podgrzewa uczuć jak rozłąka.

– Oj tak – zgodziła się Marysia. – Chociaż mam już dość tej rozłąki, tęsknoty i czekania. Chciałbym, by był przy mnie cały czas.

Babcia przechyliła głowę.

– A on, zdaje się, chciałby tego samego, więc w czym rzecz?

– Nie, babciu, on chciałby, żebym to ja była przy nim przez cały czas… Na tym polega problem.

– Jaki problem? Jeśli chcecie być razem… Jeśli się kochacie…

– Kochamy się i chcemy być razem – zapewniła dziewczyna. – Chodzi o miejsce na ziemi. Moje miejsce na ziemi, jego miejsce na ziemi, nasze miejsce na ziemi… Nie możemy dojść do porozumienia. To bardzo trudne i męczące… Nie zostawię Krakowa, a on… – westchnęła cicho – on nie zostawi gór. Gubimy się w tym wszystkim. Czasem mam wrażenie, że tkwimy w labiryncie bez wyjścia. – Na kilka sekund opuściła głowę i skuliła ramiona, jakby poczuła ogromne zmęczenie.

Babcia wytarła dłoń w fartuszek, dotknęła policzka wnuczki i pogłaskała delikatnie.

– Nie martw się. Miłość znajdzie drogę. Dogadacie się.

Marysia zamrugała szybko, próbując odegnać złe myśli.

– Masz rację – przyznała. – Dogadamy się. Ale wiesz co? Nie będę dzisiaj nawet o tym myśleć. Nie będę – powtórzyła pewnie. – Pomyślę o tym jutro.

– I bardzo słusznie – rzekła babcia. – Niczym Scarlett O’Hara z Przeminęło z wiatrem. To było jej powiedzenie: „Nie będę o tym dzisiaj myśleć, bo zwariuję. Pomyślę o tym jutro” – zacytowała i uśmiechnęła się. – Mamy wyjątkowy dzień. Ciesz się mikołajkowym wieczorem z Antkiem. Wszystko się ułoży i coś wymyślicie. Będzie dobrze – zapewniła.

Marysia sięgnęła po jedną z fiolek z olejkami eterycznymi i spojrzała na etykietkę.

– Lawenda – przeczytała. – A może przy okazji produkcji tych świec wyczarowałabyś dla mnie jakiś specyfik, który mogłabym podarować Antkowi? Coś, co sprawiłoby, żeby mnie posłuchał i przeniósł się do Krakowa? – zapytała wesoło.

Babcia uśmiechnęła się.

– Czary? Eliksiry? Aż tak dobra nie jestem. Niestety nie uczęszczałam na zajęcia profesora Snape’a. – Puściła oczko. – Nie mam takiej mocy. Wystarczy jej tylko na trochę aromatycznych świec, ale obiecuję, że dostaniesz do pokoju najładniejszą i najpiękniej pachnącą. – Zerknęła na duży zegar wiszący nad kominkiem. – Ale żeby spełnić tę obietnicę, muszę się w końcu brać do roboty – uznała. – Zupełnie straciłam poczucie czasu! Uciekło mi dzisiaj kilka godzin. Zasiedziałam się u Basi w kwiaciarni. Jest taka szczęśliwa! Wiesz, ciągle przeżywa ten awans Michała, opowiada, świergocze, aż chce się jej słuchać. Miła odmiana po ostatnich miesiącach, gdy nieustannie chodziła przygaszona. Dzisiaj jest niczym skowronek. A mi kamień spadł z serca. Wiem, że Michał ostatnio był nie do wytrzymania, miałam ochotę nakręcić mu uszy, chociaż i tak by nie posłuchał starej matki. Zawsze uparty, ambitny, nieprzejednany. Doprawdy nie wiem, jak moja synowa daje z nim radę.

– Wujek jest świetnym facetem, może rzeczywiście trochę twardym, ale przecież inaczej nie może, tak funkcjonuje jego świat. Jemu też z pewnością kamień spadł z serca. Cieszę się ich radością. A do cioci zajrzę po drodze i pogratuluję – uznała Marysia. – Jeszcze raz przepraszam, że nie pomogę ci przy świecach. Widzę, że jak zawsze zamierzasz ich zrobić całą masę.

– Nie inaczej – potwierdziła babcia.

– I jak zawsze większość rozdasz. – uśmiechnęła się dziewczyna.

– Oczywiście. Cóż to by była za przyjemność, gdybym zatrzymała je dla siebie? I nie martw się, ta praca sprawia mi dużo frajdy. To nie mycie okien. – Mrugnęła porozumiewawczo. – Pytałam, czy masz ochotę mi pomóc, byśmy mogły chwilę poplotkować. Przez ostatnie dwa tygodnie prawie cię nie widziałam. Zamykałaś się z komputerem u siebie lub pędziłaś do biura i tyle cię było. Stęskniłam się – zakończyła, uśmiechając się czule.

– Och, babciu… Wiesz, że miałam urwanie głowy. Znasz specyfikę mojej pracy. Jako front-end developer muszę ogarniać masę spraw…

– Które są dla mnie czarną magią – dokończyła babcia. – Gdy o tym opowiadasz, mam wrażenie, że mówisz w innym języku. – Zatrzymała się na chwilę, jakby szukała w pamięci odpowiednich pojęć. – Oprogramowanie, „ajti”, „ejaj”, interfejs, kodowanie, serwis, aplikacja i… sprint. Dobrze zapamiętałam? Wiem, że coś, co kojarzy mi się z bieganiem.

Marysia roześmiała się.

– Bardzo dobrze, babciu – pochwaliła. – Pracujemy w tak zwanych sprintach. Sporo zapamiętałaś, zważywszy na to, że masz alergię na wszelkie tematy związane z nowoczesną technologią.

– Co nie oznacza, że jestem kompletną ignorantką. – Babcia dumnie uniosła brodę. – Ale rzeczywiście, prawda jest taka, że zatrzymałam się na etapie zwykłych telefonów komórkowych. To mi wystarcza. Mogę zadzwonić i porozmawiać, ostatecznie wysłać SMS-a, ale nie chcę żadnych aplikacji. To potwornie denerwujące. Wystarczy, że dziadek ma wszystkie możliwe. – Wzniosła oczy ku górze.

– Bo dziadek, w przeciwieństwie do ciebie, interesuje się każdą nowinką technologiczną, poznaje, próbuje… Zdaje się, że ostatnio polubił jazdę Boltem i bawi się korzystaniem z tej aplikacji.

– I po co? – Babcia wzruszyła ramionami. – Źle było jeździć taksówką w razie potrzeby?

– Tak jest taniej i szybciej – wyjaśniła Marysia. – Poza tym, kiedy czekasz, wiesz dokładnie, gdzie jest auto, za ile minut będzie na miejscu…

– Tak, zupełnie jakby śledzić przemieszczanie się bombowca: do celu pozostały trzy minuty, dwie, jedna… już! – uzupełniła babcia z nutą sarkazmu. – No i do tego jakoś tak strasznie sucho. Jakby wiózł cię robot, a nie kierowca. Zero kontaktu. Zresztą, co tu dużo mówić? Za kilka lat pewnie kierowca nie będzie potrzebny. Auto samo przyjedzie.

– Bardzo możliwe – zgodziła się wnuczka. – Myślę, że może to nastąpić szybciej, niż się spodziewamy. I jak znam życie, dziadek będzie chciał spróbować, jak to jest. – Trąciła babcię delikatnie w bok, a potem spojrzała w stronę salonu, w którym panowała ciemność. – A właśnie. Dziadek jeszcze nie wrócił?

– Pewnie „podwiesiła” mu się aplikacja i nie może zamówić Bolta. – Babcia zachichotała i puściała oczko.

– Jesteś niemożliwa – uznała Marysia.

Starsza pani zrobiła niewinną minę.

– Żartuję – wyjaśniła. – Będzie za dwie godziny, spotkanie na uczelni się skończyło, ale poszedł z kolegami na kawę. To znaczy oficjalnie na kawę, ale jak znam życie, to kawa z kilkuprocentową domieszką. – Mrugnęła porozumiewawczo. – Wiesz, jak to jest, gdy się spotka gromadka emerytów matematyków. – Westchnęła teatralnie. – Z pewnością jak zawsze będą próbowali rozwiązać jakiś dotąd nierozwiązany problem matematyczny. O przepraszam, problemat – poprawiła z uśmiechem. – Niczym profesorowie lwowskiej szkoły matematycznej przed wojną.

– W takim razie na pewno znajdą swoją Kawiarnię Szkocką – odparła Marysia.

– Bez wątpienia.

– I dziadek wróci w doskonałym humorze.

– Bo dzisiaj jest doskonały dzień.

– Tak, babciu, doskonały. Dla dziadka, dla cioci Basi i wujka Michała, dla mnie…

W tym momencie rozległ się cichy dźwięk powiadomienia z telefonu. Marysia sięgnęła do kieszeni i spojrzała na wyświetlacz.

– Antek właśnie wsiadł do pociągu. To ja będę się zbierać, babciu. Chcę być na dworcu, kiedy przyjedzie.

– Masz jeszcze sporo czasu, pociąg z Rzeszowa jedzie półtorej godziny. Zdążysz.

Dziewczyna pokiwała głową.

– Oczywiście. Będę na czas, ale pójdę na nogach.

– Na pewno? Jest mróz. Zmarzniesz.

– To tylko cztery kilometry. Przejdę się z przyjemnością. Pójdę przez Kazimierz, dawno tam nie zaglądałam. Przewietrzę głowę.

– Dawno? Zdaje się, że byłaś tam dwa tygodnie temu – stwierdziła babcia.

Marysia spojrzała wymownie.

– Dwa tygodnie to szmat czasu bez wizyty na Kazimierzu.

– To idź, pooddychaj świeżym powietrzem. Tylko nie myśl po drodze o tym, o czym masz pomyśleć jutro. – Babcia uśmiechnęła się znacząco. – Doskonały dzień, pamiętaj.

– Nie zepsuję tego – zapewniła Marysia. – Długo czekałam i ciężko pracowałam, by cieszyć się tym wieczorem. Dzisiaj Antek będzie tylko mój.

– Przyjedziecie prosto do domu?

– Ależ skąd! – zaprzeczyła Marysia. – Zabiorę go na długi spacer, może wejdziemy gdzieś na kawę lub kolację? Nie czekajcie na nas, będziemy późno.

– W takim razie bawcie się dobrze.

– Będziemy – obiecała. – Uciekam.

Marysia cmoknęła babcię w policzek i niemal w podskokach wróciła do holu, włożyła buty i zielony płaszcz, otuliła szyję ciepłym szalem, po czym wyjrzała w kierunku jadalni, pomachała babci czapką i wyszła z domu przez drzwi od strony podwórza.

Na zewnątrz robiło się szarawo, chociaż dopiero minęła piętnasta. Zimowy mrok rozpraszała biel śniegu, który skrzypiał pod nogami, gdy obchodziła budynek dookoła, by po chwili znaleźć się przed frontem wielkiego starego domu. W pewnej odległości od kamiennych schodków prowadzących do głównego wejścia znajdowały się drzwi do kwiaciarni, a po ich lewej stronie uwagę przyciągała przepiękna wystawa w zimowo-świątecznym klimacie. Marysia zatrzymała się na kilka sekund i przez chwilę spoglądała na srebrno-biały obraz za szklaną taflą.

„Ciocia przeszła samą siebie” – pomyślała.

Nacisnęła na klamkę i otworzyła drzwi do kwiaciarni Stokrotka. Na dźwięk małego dzwoneczka informującego o pojawieniu się klienta zza drewnianego przepierzenia wyszła kobieta w średnim wieku ubrana w czerwoną sukienkę w kratę wiązaną w pasie. Sięgające ramion jasne włosy otaczały pogodną twarz, którą na widok Marysi przyozdobił szeroki uśmiech.

– Witam panią pułkownikową! – zawołała dziewczyna i ukłoniła się głęboko, a potem podeszła do kobiety i uściskała ją. – Gratuluję, ciociu! Słyszałam dobre wieści. Teraz jesteś niczym Basia Wołodyjowska, ona też miała swojego pana pułkownika i też Michała!

Ciocia Basia rozpromieniła się.

– Wiesz, Michał ma na razie podpułkownika… – wyjaśniła skromnie.

Marysia machnęła ręką.

– No, ale przecież oficjalnie nie mówi się do oficera w tej randze „panie podpułkowniku”, prawda? Tylko „panie pułkowniku”, więc nie ma co się rozdrabniać.

Basia pokiwała głową.

– Najważniejsze, że się udało. Długo czekał na ten awans. To wszystko kosztowało nas sporo nerwów. Do tego ta przeprowadzka. Ostatnie pół roku to prawdziwy kołowrotek. Na szczęście już po wszystkim.

– Teraz możecie cieszyć się upragnionym spokojem i delektować mieszkaniem w nowoczesnym otoczeniu. Chociaż brakuje was tutaj. Od kilku miesięcy całe pierwsze piętro stoi puste, dziadkowie na dole, ja na strychu, a pomiędzy nami cisza. – Uśmiechnęła się.

– Uwierz mi, że ja jeszcze nie przyzwyczaiłam się do tych luksusów. Po tylu latach w domu, w którym skrzypią schody, kołatają okiennice, słychać bębnienie deszczu o dachówki, gdzie co jakiś czas zdarza się zwarcie instalacji elektrycznej i zawsze trzeba mieć w pobliżu świece i zapałki, gdzie rury niekiedy wydają dźwięki niczym orkiestra przygotowująca się do koncertu… A tam? Inny świat: jasne przestrzenie, ogromne okna, inteligentne rozwiązania… Jakby całe to mieszkanie miało myśleć za nas.

Marysia zmarszczyła brwi.

– Nie podoba ci się na Rakowickiej? Przecież to przepiękne osiedle, w samym centrum! Po drugiej stronie ulicy garnizon wujka. Poza tym wiem, że „oswoiłaś” już mieszkanie po swojemu i nie jest to zimna, stalowo-szklana przestrzeń, ale pełen cudownych aranżacji, ciepły dom.

Ciocia uśmiechnęła się, słysząc pochwałę.

– Tak, tak. Zrobiłam wszystko po mojemu – potwierdziła. – Jest przyjemnie.

– To jak? Wigilia w nowym domu?

Basia pokręciła głową.

– Ależ skąd! Ten wieczór spędzimy tutaj, na Podgórzu. Nie wyobrażam sobie innego miejsca. Wiesz, że odkąd wyszłam za mąż za Michała, tylko raz w życiu jadłam kolację wigilijną w innym miejscu? I nie był to mój rodziny dom. Tam nigdy nie było, jak należy… – Zamyśliła się na chwilę, a blask jej oczu przygasł na kilka sekund. Spojrzała na Marysię i uśmiechnęła się niezgrabnie. – Przepraszam, nie powinnam o tym wspominać, nie chcę.

– Wiem, ciociu – odrzekła Marysia.

Ciocia niechętnie mówiła o swoim dzieciństwie i młodości w Nowej Hucie. Zaraz po maturze wyszła za mąż za wujka Michała i jego dom stał się jej ukochanym domem, a teściowie zastąpili rodziców, którzy nigdy nie okazywali córce miłości ani czułości. Nie pojawili się też na jej ślubie i nie interesowali się wnukami. Ze skrawków wspomnień, które czasem wymknęły się cioci, Marysia wiedziała, że Basia jako mała dziewczynka mnóstwo czasu spędzała w zaprzyjaźnionej kwiaciarni, której właścicielka poświęcała jej więcej uwagi niż mama. Obserwowała tę dobrą kobietę, a z czasem zaczęła pomagać w przygotowywaniu bukietów i dekoracji, co sprawiało jej ogromną przyjemność i pozwalało uciec od głośnych awantur lub dla odmiany grobowej ciszy własnego domu, gdy rodzice się kłócili niemal o wszystko, traktując obecność dziecka jak zło konieczne. Basia nie miała wątpliwości, że kiedy się wyprowadziła, odetchnęli z ulgą.

Marysia nie zamierzała wnikać w bolesny temat, przywołała milsze wspomnienie:

– Pamiętam doskonale jedyne święta w historii rodziny, gdy dom na Podgórzu był pusty. Wtedy, gdy wszyscy przyjechaliście do nas.

– Tak, to był ten jedyny raz. A poza tym zawsze tutaj. Na Rakowickiej spotykamy się w pierwszy dzień świąt. Zapraszam oczywiście, chociaż domyślam się, że jak zawsze jedziesz do domu?

Dziewczyna pokiwała głową.

– Zgadza się. Ja odwrotnie niż ty, tylko raz spędziłam święta w Krakowie i jadłam kolację wigilijną tutaj, a poza tym zawsze u rodziców, to znaczy w domu… w moim pierwszym domu. – Uśmiechnęła się. – Bo mam przecież dwa domy, tutaj i tam.

– Oba bliskie sercu – podsumowała ciocia.

– Tak – potwierdziła Marysia. – Coś jak w piosence Mai Sikorowskiej: „Otrzymałam od losu spadek, który trudno mierzyć zerami, dwie ojczyzny… Mam dwa serca i dwie dusze, jakoś sobie z tym nadmiarem radzić muszę”. Tylko w moim przypadku to dwie małe ojczyzny. – Przewróciła oczami.

– „Tu kochany Kraków, a tam…” – zaczęła ciocia słowami piosenki, a potem dokończyła: – A tam coś innego i ktoś inny. – Uśmiechnęła się.

– Otóż to – westchnęła dziewczyna. – Trudno pogodzić to wszystko, ale stop! Obiecałam sobie, że nie będę dzisiaj o tym myśleć. Idę na dworzec. Antek przyjeżdża.

– To znaczy, że dzisiaj wszystko będzie idealnie. Twoje dwa światy razem.

– Dokładnie – potwierdziła Marysia. Założyła czapkę i wsunęła pod nią loki dotykające twarzy, reszta kręconych pasm spływała na ramiona i plecy. – Pędzę już. Do zobaczenia ciociu! – zawołała w progu. Wyszła na zewnątrz i jeszcze raz spojrzała na witrynę kwiaciarni. Odwróciła się, nacisnęła klamkę i zawołała zza uchylonych drzwi sklepu: – Wystawa jest zjawiskowa! Najpiękniejsza kwiaciarnia w Krakowie. Gratuluję pomysłu, pani pułkownikowo!

Ciocia Basia posłała jej buziaka. Marysia ruszyła odśnieżoną i udeptaną drogą, przeszła przez szeroko otwartą kutą furtkę i wyszła na chodnik. Po kilku minutach skręciła w prawo i znalazła się na Parkowej. Spojrzała w górę i przez chwilę przyglądała się ośnieżonym wieżom kościoła Świętego Józefa, które przed godziną podziwiała z okien swojego pokoju. Wzięła głęboki oddech, wciągnęła w płuca mroźne powietrze i ruszyła w kierunku kładki na Wiśle.

Dziewczyna szła szybkim krokiem, ciesząc zmysły mikołajkową atmosferą miasta. Wszędzie dookoła migotały świąteczne światełka, które stanowiły najbardziej charakterystyczny element dekoracji wszystkich kawiarni, restauracji, sklepów, a także okien mieszkań w kamienicach. Gdy mijała kolejne lokale, w nosie wirowały mniej lub bardziej intensywne zapachy rozmaitych potraw. Kiedy przechodziła obok Makaroniarni, uśmiechnęła się, przypominając sobie, że właśnie tutaj byli z Antkiem na pierwszej krakowskiej kolacji. Minęły cztery lata, a ona nadal czuła w ustach wspaniały smak gnocchi w pikantnym sosie dyniowym z fetą, którymi się wtedy zajadali. A może był to smak Antka? Przecież poszli potem do Parku Bednarskiego i na jednej z ukrytych w zakamarkach zieleni ławeczek całowali się do utraty tchu niczym para nastolatków. Gdy po jego wyjeździe zaglądała czasem do Makaroniarni i zamawiała to samo danie, by przywołać wspomnienia wspólnych chwil, nigdy nie smakowało tak dobrze jak wówczas, gdy on siedział naprzeciwko i patrzył z uśmiechem, jak z apetytem pałaszuje kolejne kęsy, walcząc z płynącymi po brodzie kroplami sosu dyniowego.

Marysia minęła figurę smoka romantyka i przeszła przez Kładkę Ojca Bernatka, a kilka chwil później znalazła się na Mostowej. Weszła w przestrzeń, która zaraz po domu na Podgórzu była dla niej najukochańszą częścią Krakowa. Dzielnica Kazimierz otwierała swoje ramiona. Dziewczyna cieszyła się każdym krokiem, idąc ulicami wzdłuż starych kamienic, których widok w każdym innym mieście na świecie wydawałby się odstręczający, jednak tutaj budował niepowtarzalny klimat. Ściany budynków w wielu miejscach były pozbawione tynku i ukazywały surowe cegły. Dodatkowo trudno było znaleźć fragment bez wymalowanych sprayem podpisów i rysunków. W tej dzielnicy królowała sztuka uliczna, graffiti obecne było na każdym metrze kwadratowym, jednak o ile w innych częściach miasta takie malarstwo kojarzyło się tylko z aktami wandalizmu i budziło złość, tutaj pasowało idealnie. Co kilka kroków swoje podwoje otwierały bary, kafejki i restauracje, których wnętrza wypełnione były ludźmi. W powietrzu unosiły się różnorodne zapachy i dźwięki, bo każdy z lokali oprócz jedzenia serwował klientom muzykę w bożonarodzeniowym klimacie. Dziewczyna rozpoznawała nuty znanych na całym świecie świątecznych przebojów.

Szła, przebijając się przez ogrom ludzi, którzy zdawali się wypełniać całą przestrzeń. Nie przeszkadzało jej to. Kazimierz przyciągał swoim pięknem i brzydotą w jednym. Zdawał się być zlepkiem wielu światów. Nad malowidłami nielegalnych artystów w wyższej części ścian kamienic widać było żydowskie napisy i symbole, które przypominały o historii tej dzielnicy. Przechodząc przez kipiące życiem ulice, trudno było uwierzyć, że przez wiele lat ta dzielnica kojarzyła się z ruderami i opuszczonymi domami. Dziadkowie opowiadali, że dopiero po upadku komunizmu zaczęła powracać do życia, a światową sławę przyniosła jej Lista Schindlera Spielberga oraz moda na kulturę i sztukę żydowską. Babcia mówiła, że pierwsze kawiarnie i puby powstały tutaj w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych, lecz z dziadkiem nie wybierali się tutaj często. Wówczas nie było jeszcze kładki i przepływ między Podgórzem a częścią miasta za Wisłą nie był tak intensywny jak obecnie.

Marysia nie umiała sobie wyobrazić tamtego czasu. Bywała na Kazimierzu kilka razy w tygodniu. Wiedziała, że teraz funkcjonuje tutaj prawie trzysta lokali, do tego muzea, teatry i galerie sztuki zlokalizowane w tych pozornie brzydkich kamienicach, których każdy kamień i cegła były strażnikami przeszłości. Spacer ulicami tego wyjątkowego obszaru za każdym razem przynosił niesamowite wrażenia. Dla Marysi było to jedno z tych miejsc, o których mówi się, że nie ma takiego drugiego na świecie.

Gdy opuściła teren dzielnicy, nie rozglądała się już więcej dookoła, lecz szła w kierunku dworca szybkim, równym krokiem. Pół godziny później mijała mieniącą się tysiącem światełek ogromną choinkę ustawioną przed wejściem do Galerii Krakowskiej i pojawiające się co roku w tym miejscu lodowisko. Ominęła kilka drewnianych straganów. Wyglądały jak „przystawka” do jarmarku bożonarodzeniowego, który rozpoczął się na Rynku Głównym pod koniec listopada. Sprzedawcy przy lodowisku oferowali gorące oscypki z sosem żurawinowym, grzane wino i inne specjały, do których ustawiały się kolejki oczekujących.

Dziewczyna przebiła się przez ludzkie skupiska i chwilę później do jej uszu zaczęły docierać głosy dworcowych megafonów, które na tej stacji nigdy nie cichły. Gdy znalazła się w prowadzącym do galerii oraz na perony przejściu podziemnym, wytężyła słuch, by nie przegapić informacji na temat pociągu z Rzeszowa. Dotarła do głównej hali i zerknęła na tablicę przyjazdów, odnalazła numer peronu i ruszyła w górę po schodach. Stopnie pokonywała lekko, jakby poruszała się kilka centymetrów nad ziemią, przy każdym kolejnym jej serce biło coraz mocniej, a krew wydawała się krążyć szybciej. Znała to uczucie bardzo dobrze. Wypełniały ją radość i ekscytacja, jak zawsze, gdy od spotkania z Antkiem dzieliły ją minuty.

Stanęła na peronie i wypatrywała świateł pociągu, którego przyjazd został zapowiedziany. Gdy twarz owiał wiatr wywołany przez hamujący skład, a uszy wypełnił pisk i szum zatrzymujących się wagonów, Marysia poczuła znajome łaskotki w żołądku, ukochane „motyle w brzuchu” pojawiające się za każdym razem w tym momencie. Pociąg stanął, a kilka sekund później drzwi poszczególnych wagonów otwierały się i zaczęła wypływać z nich lawina pasażerów. Jedni dźwigali torby, inni walczyli z nieposłusznymi walizkami na kółeczkach, jeszcze inni nieśli w rękach papierowe kubki po kawie z charakterystycznymi symbolami McDonalda czy Starbucksa, które – opróżnione w czasie podróży – lądowały teraz w najbliższych koszach.

Marysia wspięła się na palce i spojrzała daleko przed siebie, starając się pośród ludzkiej fali dojrzeć znajomą sylwetkę. Z rosnącą niecierpliwością patrzyła na mijający ją tłum, nie mogąc doczekać się spotkania, gdy poczuła, jak ktoś staje za jej placami i obejmuje ją w pasie. Uśmiechnęła się, przymknęła oczy i delikatnie odchyliła głowę do tyłu. Ciepła dłoń odsunęła kosmyki miedzianych włosów i jej szyję pogłaskał delikatny oddech. Miękkie usta musnęły płatek ucha, a potem usłyszała ciche:

– Cześć.

Przez kilka sekund otulała się ciepłem i barwą tego głosu, a potem odwróciła się do mężczyzny, który to powiedział.

– Jesteś… – rzekła i ujęła w dłonie jego twarz. – Nareszcie jesteś.

Antek uśmiechnął się szeroko.

– Jestem – powiedział po prostu, wziął ją w ramiona i pocałował czule.

„Mógłby nie przestawać do końca świata” – pomyślała dziewczyna i na chwilę zanurzyła się w doznaniach.

Kiedy się od siebie oderwali, przez moment uśmiechali się, nie odzywając się słowem. Marysia spoglądała w oczy ukochanego, a potem objęła wzrokiem całą jego postać i na ułamek sekundy poczuła ukłucie w sercu, jakby ktoś wbił w nie malutką szpileczkę. Wiedziała, co było powodem. Czerwona kurtka Antka wydawała się manifestem jego poglądów i postanowień.

„Musiał, musiał – pomyślała z goryczą. – Żebym tylko nie zaczęła… Żebym nie zapomniała o jego przynależności i miejscu na ziemi… Żebym wiedziała zawczasu, że nic nie wskóram. Dlaczego od razu nie założył służbowej kurtki? Dlaczego nie przyczepił na piersi tego niebieskiego krzyża?”.

Kwaśne rozważania na chwilę zatruły jej umysł. Przez kilka sekund nie czuła euforii, lecz dyskomfort i żal. Wiedziała, że nie unikną rozmowy, która dla obojga była potwornie męcząca. Miała ochotę natychmiast podjąć dyskusję, lecz dobrze wiedziała, że jej finał nie spełni oczekiwań ani jej, ani jego. Przypomniała sobie rozmowę z babcią.

„Nie dzisiaj – upomniała się w duchu. – Pomyślę o tym jutro. Porozmawiam z nim o tym jutro. Dzisiaj jest tylko mój”.

Skierowała spojrzenie na twarz chłopaka.

– Hej. Bardzo tęskniłam – powiedziała i wtuliła się w jego ramiona.

W tej chwili nie pragnęła niczego więcej. Miała wrażenie, że doskonale wie, co „czuje” wyczerpana bateria podłączona do ładowarki. Z każdą sekundą w jego objęciach nabierała sił, a każda komórka ciała zdawała się napełniać energią. Przez moment trwali przytuleni, a gdy w końcu odsunęli się od siebie, Marysia zapytała:

– Zmęczony?

Antek pokręcił głową.

– Wręcz przeciwnie. Czuję się wypoczęty, pełen mocy i gotowy do działania. – Uśmiechnął się.

– W takim razie zabieram cię na długi spacer – odrzekła. – Zobaczysz, jak pięknie prezentuje się Kraków w mikołajkowy wieczór. Zanim dotrzemy do domu, obejrzymy najpiękniejsze świąteczne dekoracje. A potem pójdziemy na pyszną kawę. Może Starbucks ze swoją Gingerbread Latte…? Albo nie, to za blisko. – Machnęła ręką. – Lepiej już na Kazimierzu. A do kawy coś słodkiego. Koniecznie! Idealny prezent na Mikołaja.

Antek przechylił głowę.

– Wiesz… chyba myślałem o innym rodzaju… działania, innym rodzaju słodyczy i innym prezencie… – odparł i mrugnął porozumiewawczo. – Może jednak jestem trochę zmęczony? – Udał, że się zastanawia. – Może od razu pojedziemy do ciebie i na tym twoim przytulnym strychu otworzymy nasze wymarzone prezenty?

Złapał za guzik jej płaszcza, jakby próbował go rozpiąć. Marysia delikatnie odsunęła jego dłoń.

– Jeśli liczysz na to, że pod tym płaszczem mam na sobie jedynie czerwoną bieliznę obszytą białym futerkiem, to się mylisz – powiedziała wesoło.

Antek uśmiechnął się szeroko.

– Do tego świąteczne dzwoneczki na… – Zerknął w kierunku klatki piersiowej i puścił oczko. – Przyznam, że chodziło mi to po głowie.

Dziewczyna postukała go lekko w czoło.

– W takim razie ostudź głowę, mój panie – odparła, a potem zarządziła: – Idziemy.

Chłopak westchnął teatralnie, poprawił na ramieniu nieduży turystyczny plecak, a potem splótł dłoń z dłonią Marysi.

– Skoro z wymarzonego prezentu nici, to prowadź, pani przewodniczko.

Dziewczyna wspięła się na palce i szepnęła mu do ucha:

– Cierpliwości. Przecież wiesz, że najlepsze prezenty czekają na końcu.

Antek uniósł brwi.

– Czyli jednak jest szansa, że zobaczę cię w mikołajkowej bieliźnie? – zapytał.

– Zależy od tego, jak bardzo tego chcesz? – odrzekła przekornie.

Chłopak przybrał rozmarzony wyraz twarzy.

– Nie masz pojęcia, jak bardzo – odparł z uśmiechem.

– Skoro tak bardzo ci zależy…

– Bardzo, bardzo, bardzo! – Starał się mówić tonem małego chłopca, który prosi o zabawkę.

Marysia westchnęła z udawaną rezygnacją.

– No dobrze, jeśli o tym marzysz, postaram się stanąć na wysokości zadania – obiecała. – Ale to dopiero w domu.

– Z taką obietnicą to inna bajka. Teraz możesz mnie oprowadzać, pokazywać dekoracje, choinki i tak dalej… No i coś słodkiego, koniecznie! Ale to na koniec tej pielgrzymki, przyda ci się duża porcja kalorii, skoro mamy ich w twoim pokoju spalić nieprzyzwoite ilości. Wiesz, o czym myślę, mówiąc nieprzyzwoite?

Marysia pokręciła głową z dezaprobatą.

– Jesteś niemożliwy – podsumowała. – Chodźmy już. Szkoda czasu na stanie na dworcu.

– Chodźmy – zgodził się. – Im szybciej przejdziemy przez miasto, tym szybciej będziemy u ciebie.

Marysia pogroziła mu palcem, a Antek ujął dłoń, którą machała mu przed nosem, i pocałował ją.

– Przecież wiesz, że się wygłupiam – powiedział.

– I takiego cię kocham – odrzekła.

Chłopak uśmiechnął się wspaniale, a jego oczy wypełnił blask.

– Kocham cię – odrzekł, objął ją ramieniem i wtuleni w siebie wyszli z terenu dworca.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij