- W empik go
Gwiazdki nad Massachusetts - ebook
Gwiazdki nad Massachusetts - ebook
Między Korynną i Jerzym – dwiema okaleczonymi duszami, które doskonale się rozumieją –zaczyna iskrzyć i rozkwita miłość.
Młodzi po długim pobycie u przyjaciół w kaszubskiej chacie nad jeziorem wyruszają do Krakowa. On, chcąc być bliżej ukochanej, rezygnuje z pracy w gdyńskim szpitalu i podejmuje pracę w sanatorium w Rabce. Ona nie posiada się ze szczęścia, bo razem z mężczyzną w jej mieszkanku pojawiają się wreszcie kwiaty, muzyka, a potem długie upojne wieczory i noce.
Coraz bardziej w sobie zakochani zaczynają snuć plany na przyszłość.
Niezapowiedziana wizyta Korynny w Rabce zmienia wszystko...
Co takiego się stało, że Korynna zdecydowała się na ucieczkę z Krakowa? Co zrobi Jerzy?
Czy zbliżające się święta Bożego Narodzenia i ślub przyjaciół, pomogą obojgu w ponownym odnalezieniu się?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8310-577-2 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1.
Korynna z oczami błyszczącymi ze wzruszenia nareszcie wsiadła do samochodu Jerzego.
– Mogłabym tutaj zamieszkać na stałe… – wyszeptała, odwracając się w stronę chaty, gdzie przed gankiem stała wsparta o ramię Pawła jej przyjaciółka Vanessa.
Przesłała jej jeszcze jednego buziaka, a kiedy auto ruszyło, machała niestrudzenie, póki tamta nie zniknęła jej z oczu. Dopiero wtedy odwróciła się w kierunku jazdy i głęboko westchnęła. Jerzemu wydało się, że dziewczyna chce coś powiedzieć, ale ona wpatrywała się w szosę i milczała.
– Naprawdę ty, krakuska z dziada pradziada, wytrzymałabyś tutaj? – spytał po chwili, zerkając na nią.
– A czy coś mnie tam trzyma? – Najpierw omiotła wzrokiem południowe niebo, pod którym gdzieś daleko leżał Kraków, a dopiero potem spojrzała na kierowcę.
– Wydawało mi się, że masz tam dom, pracę, przyjaciół… – zaczął wyliczać.
– Twoje pierwsze słowa wszystko wyjaśniają – przerwała mu machnięciem dłoni. – Wydawało ci się – zacytowała go i pokiwała głową.
– Ale jednak…
– Posłuchaj, Jerzy. Kocham Kraków, to oczywiste, ale tak naprawdę nikogo bliskiego tam nie mam… Nikogo od serca – uściśliła, akcentując ostatnie słowa. – Jedna ciocia to mało… Chociaż co do cioci, to jest w tym ciut mojej winy – przyznała. – Tutaj to co innego. – Odwróciła się raz jeszcze w kierunku leśnej drogi, z której przed chwilą wyjechali na asfaltową szosę. – Muszę sobie wszystko dokładnie przemyśleć.
– Ale przecież wyznałaś mi na wzgórzu, że w twoich planach…
– Tak, Jerzy. W moich planach jesteś również ty! – weszła mu zdecydowanie w słowo. – Dlatego dzisiaj jadę z tobą. – Nieoczekiwanie dla niego mrugnęła.
– A gdybym nie jechał na południe?
– Nie mam pojęcia – odparła, wzruszając ramionami. – Choć przecież podobno wybrałeś ten kierunek ze względu na mnie. – Uśmiechnęła się zadziornie. – Posłuchaj, kochany… – zaczęła, ale zawiesiła głos, widząc jego zdziwienie. – Nie mogę tak do ciebie mówić?
– Możesz, tylko nikt wcześniej tak do mnie nie mówił… A nie, babcia – zaśmiał się cicho.
– Kochany Jerzy… – wznowiła z uśmiechem Korynna, ale ponownie przerwała i dotknęła ręką jego dłoni spoczywającej na kierownicy, po czym spoważniała. – Spędziłam przy Vanessie, w Gdyni i tutaj w lesie nad jeziorem, prawie miesiąc. Wcześniej przez cztery dni gościłam ją w Krakowie. Pokochałam ją… Jest dla mnie jak siostra. A potem ta katastrofa… Wszystko w gruncie rzeczy stało się przeze mnie. Mogłam jej wtedy nie wypuszczać – powiedziała nagle łamiącym się głosem.
Jerzy przyhamował i zatrzymał się na poboczu. Odwrócił się do dziewczyny i wpatrzył w jej twarz.
– Korynno – rzekł ciepło. – Nie możesz się tak zadręczać. Przy niej byłaś twarda… W każdym razie taka jak trzeba – poprawił swoją ocenę. – Gdybyśmy zawsze byli w stanie przewidzieć wszystko, co się może wydarzyć, to na Ziemi panowałby raj. To nie była twoja wina. – Pogładził jej dłoń. – W miłości w sposób naturalny kierujemy się emocjami, brakuje nam dystansu, należytej oceny sytuacji. A lepiej wziąć trzy razy głęboki oddech, zastanowić się przed uczynieniem jakiegokolwiek kroku… Zresztą wydaje mi się, że ty byś tak pochopnie jak ona nie postąpiła. Jesteś inna, bardziej racjonalna. – Objął ją ramieniem.
– Tak sądzisz?
– Czuję to jako mężczyzna, ale też jako fachowiec – dodał z mrugnięciem, żeby się rozchmurzyła.
Udało się, uśmiechnęła się przez łzy. W jego dłoniach błyskawicznie znalazła się chusteczka. Rozpostarł ją i otarł delikatnie jej oczy. Po chwili Korynna, trzymając tkaninę, z podziwem wpatrywała się w jej zaprasowane kanty.
– Jak ty to robisz?
– Tak się nauczyłem – odparł, wzruszając ramionami.
– Jesteś zawsze… taki nienaganny – wypaliła. Teraz ona go rozśmieszyła.
– Twoje imię, Korynna… – pogładził palcem jej policzek – …jest jak szum górskiego potoku w promieniach porannego słońca. – Uśmiechnął się i pocałował ją.
– Zapamiętałeś, jak bardzo mi się spodobał twój pierwszy komentarz do mojego imienia, kiedy poznaliśmy się w szpitalu. Powtórzyłeś go. Jesteś taki dobry i… kochany – zakończyła ciszej i pocałowała go w usta.
Odwzajemnił pocałunek, a po chwili wrócił do pozycji kierowcy i spojrzawszy przytomniej na zegar umieszczony na pulpicie, głęboko westchnął.
– Cała Polska przed nami, a marzy mi się… – To mówiąc, wpatrzył się w jej twarz.
– Mnie też się to marzy, Jerzy. Bardzo bym chciała zasnąć i obudzić się przy tobie – szepnęła. – Nie tak jak na wzgórzu nad jeziorem, chociaż też było cudownie – dodała, przechylając zalotnie głowę.
Jerzy powtórnie głęboko westchnął. Zdążył poznać jej nagłe zmiany nastroju i nawet je polubił.
– Te same fale, więc mamy podobne myśli – rzekł, ponownie zwracając się przodem do dziewczyny. – Szpitalna sala Vanessy, gdzie spotkaliśmy się przy jej łóżku, twoich kilka słów o sobie, niezwykle komunikatywnych i szczerych. Byłem nimi prawdziwie zaskoczony, bo to rzadki dar.
– Inaczej nie potrafię.
– Teraz już wiem, trochę poznałem cię i tam, i w tutejszym lesie, chacie nad jeziorem. – Zerknął w lusterko wsteczne. – Wiesz, wtedy w Gdyni miałem wrażenie, jakbyśmy znali się już wcześniej i nieoczekiwanie spotkali ponownie.
– Tak pięknych i zarazem beztroskich dni jak te w chacie Pawła i Vanessy nie spędziłam od bardzo dawna. Ona zdrowiejąca to raz, a po drugie ty. – Dotknęła palcami jego dłoni. – Wiem, że masz w Rabce wszystko umówione i musisz tam być pierwszego października, ale… czy mógłbyś zostać u mnie na pozostałe dni?
Spojrzała w jego oczy. Jerzy z wrażenia przełknął ślinę.
– Na wszelki wypadek… zarezerwowałem sobie hotel w pobliżu Głównego Rynku, bo z twojej rozmowy z Vanessą zrozumiałem, że mieszkasz niedaleko – odparł na raty i wymijająco.
– Tak, mój dom jest tuż obok, na Kleparzu.
– Nie śmiej się, ale nazwa Kleparz nic mi nie mówi. To znaczy słyszałem ją kiedyś. Jako dzieciak byłem na szkolnej wycieczce w Krakowie, a potem jakoś nigdy nie udało mi się tam wrócić jako dorosłemu człowiekowi. – Uśmiechnął się przepraszająco.
– Moje mieszkanie nie ma gwiazdek jak hotel, który sobie zarezerwowałeś, ale gdyby to ci nie przeszkadzało…
– Ono ma jedną gwiazdkę, i to tę najcenniejszą. Ciebie… – Jerzy znowu obdarzył ją całusem.
– Ale twoja rezerwacja…
– Zaraz z niej zrezygnuję.
– Co prawda standard mojego mieszkania jest dość lichy. Bardzo się zdziwisz – powiedziała z lekkim ociąganiem.
– Ze słów Vanessy zrozumiałem, że pięknie mieszkasz.
– Owszem, powiedziała tak, ale to ocena malarki, artystki, która podziwiała inne elementy niż funkcjonalność czy nowoczesność.
– Jeśli mnie przyjmiesz, to sam ocenię.
– Zostawiłam w nim bałagan – dodała z zawstydzoną miną. – Skopane łóżko, nieumyta szklanka…
– Na pewno wszystko mi się spodoba. – Machnął ręką. – Ja też tak często u siebie zostawiałem.
Teraz Korynna go pocałowała.
– W takim razie ruszajmy, bo ja tak zrzędzić mogę jeszcze długo – powiedziała po chwili. – Masz obmyśloną trasę?
Skinął głową, błyskawicznie musnął ustami jej policzek, nabrał powietrza w płuca i po chwili wyjechał znów na szosę. Uśmiechnięta Korynna wpatrywała się, jak samochód nabiera prędkości.
– Kiedy nie mogłyście się odkleić z Vanessą, zdążyłem wszystko wpisać, a potem raz jeszcze skorygować – wyjaśnił po chwili sprawę trasy, wskazując na ekran nawigacji.
– Skorygować?!
– Bo nie lubię jeździć autostradami – wyjaśnił. – Najpierw więc wpisałem jedne miasta, a potem trochę zmieniłem. Możesz spojrzeć i ocenić. – Wskazał wzrokiem na wyświetlaną mapkę. – Kiedy zatrzymamy się na drugie śniadanie czy kawę, mogę jeszcze raz skorygować, zwłaszcza że teraz na końcu trasy muszę wpisać Kleparz. – Mrugnął. – I wtedy zrezygnuję z rezerwacji hotelu… o ile się nie wycofasz – dodał.
– Niczego bym już nie zmieniała na trasie – odezwała się Korynna po dłuższej chwili wpatrywania się w nawigację. – Tylko Kleparz obowiązkowo trzeba dopisać. A to się moi sąsiedzi zdziwią, kiedy cię zobaczą – prychnęła po chwili zabawnie.
– Dlaczego?
– Bo rzadko tam kogoś przyprowadzam.
– Rzadko? – podchwycił.
– Mówiąc precyzyjnie… nigdy.
– Nigdy?!
– No tak. To przecież jedyna moja enklawa. – Pokiwała głową z poważną miną. – Tylko raz zrobiłam wyjątek.
– Raz?! A któż był tym szczęśliwcem?
– Zosia, która okazała się Vanessą. – Korynna się uśmiechnęła.
– Opowiadałaś trochę o waszym wcześniejszym czatowaniu. Prawdziwe z was artystki.
– Z tych seansów tylko trochę ci zdradziłam, ale więcej nie próbuj ode mnie wyciągać! W Krakowie nazywała mnie najczęściej… Emilką.
– Twoje imię z czatu artystów też zapamiętałem, bo na wzgórzu nad jeziorem… – przewrócił oczami – …zdradziłaś mi, że na drugie masz Klementyna, po babci, a imię Emilia wybrałaś sobie przy bierzmowaniu – przypomniał.
– To cudnie, że wszystko tak dobrze pamiętasz – potwierdziła.
– Zapamiętałem też pseudonim Gbur¹. – Jerzy zerknął na nią zabawnie.
– Z początku myślałam, że chodzi tu o charakter Pawła – zachichotała. – Wówczas nie znałam innego znaczenia słowa „gbur” – dodała. – Wygodnie się jedzie, a właściwie płynie – zmieniła temat. – Co to jest? – Dotknęła palcem kolorowego ekranu.
– Ekran odtwarzacza, konsola – wyjaśnił.
– Chodzi mi o markę samochodu.
– Aaa… samochód! Audik… Właściwie to jedyna rzecz, jaką mam – dopowiedział. – Wszystko inne… – Machnął dłonią.
– Ale jednak masz! Vanessa ma także własnego srebrnego ptaka, a ja tylko namalowałam wiosenne ptaki obsiadające drzewa na Plantach.
– Mówiła, że to śliczny obraz.
– Był, bo już go nie mam. Sprzedałam przy Barbakanie – westchnęła. – Dobrze, że chociaż zrobiłam fotkę. Ona za to namalowała i podarowała mi _Światła Massachusetts_. To jest dopiero cudo. – Skinęła głową w kierunku tylnego siedzenia, gdzie leżał obraz od przyjaciółki owinięty w płótno i dodatkowo zabezpieczony kocem.
– To prawda, jest piękny – potwierdził.
– Pamiętam, jak w pierwszym dniu malowania go Vanessę wprost zelektryzowały trzy czerwone światełka na masztach odgromowych przy chacie, nazwała je gwiazdkami. Dopiero potem sobie uświadomiłam, że ona już wcześniej musiała miewać przebłyski powrotu pełnej świadomości.
– Tak musiało być. To były fale. – Jerzy pomógł sobie gestem. – Przypływy i odpływy.
– Pamiętam, jak uderzyły mnie jej pewność ruchów pędzla, stabilność ręki, siła i zdecydowanie. A w ostatnim dniu malowania obrazu, gdy w zapadającej szarówce zapaliły się światła w chacie, ją znowu poruszyły czerwone gwiazdki, które po chwili rozbłysły nad tym ich własnym „Massachusetts”. Uwierz mi, to było misterium. Obejrzała się na mnie, zamrugała, a po chwili nałożyła czerwień na gwiazdki, wpatrzyła się w obraz, jeszcze dotknęła go pędzlem i złożyła podpis. A potem odwróciła się do mnie i powiedziała: „Jest twój”.
– Ale musiała jeszcze minąć cała doba, nim nam się ujawniła. Ja się co prawda domyślałem, że tak będzie.
– A tytuł, z którym wystrzeliła zaraz na początku malowania, pierwszego dnia: _Światła Massachusetts_, sprawił, że aż przeszły mnie ciarki. – Korynna pomachała ręką przed oczami. – Myślałam, że zamieni go potem na _Gwiazdki nad Massachusetts_, ale trzymała się pierwszej nazwy. Dobrze zapamiętała, co maluje.
– To prawda. Wydaje mi się, że oba tytuły tego obrazu byłyby odpowiednie. – Jerzy pokiwał głową. – Obie jesteście artystkami i obie cudownie malujecie.
– Przecież moich obrazów jeszcze nie widziałeś.
– Na pewno mi się spodobają.
– Mam ich jeszcze trochę niesprzedanych, ale muszę to robić… – urwała, nie kończąc myśli, i spoważniała. – Jakiej muzyki słuchasz w samochodzie? – zmieniła temat, rozglądając się po wnętrzu, jakby czegoś szukała. – Nie widzę płyt.
– Mam kilka w walizkach albo w kuferku. – Machnął za siebie kciukiem. – Kiedyś miałem więcej, ale odkąd zacząłem zmieniać miasta i szpitale, część płyt porozdawałem, a resztę zostawiłem… – Jego głos zawisł w powietrzu. Jerzy dziwnie zerknął na Korynnę.
– Byłej narzeczonej?
– Nie jej, ale w tamtym mieszkaniu. Wziąłem tylko dokumenty, najcenniejsze osobiste pamiątki, ubrania i trochę książek – wyjaśnił, wzruszając ramionami. – Jak wiesz, Paweł zrobił mi prezent w postaci pięknego kuferka z okuciami. – Uśmiechnął się.
– To przecież nie kuferek, a ogromny kufer!
– Ale jaki piękny! Intarsje, okucia, zamknięcie! – zachwycił się. – Zrobi mi jeszcze inne, żebym miał na kolejne przeprowadzki… – Uniósł zabawnie brew.
– Chyba Rabka będzie już twoim ostatnim przystankiem. Nie uważasz, że tak powinno się stać? – Spojrzała na niego pytająco.
– Może mieszkając i pracując blisko ciebie, będę miał większe szczęście niż dotąd?
– W kwestii pracy musisz zacząć myśleć bardziej pozytywnie – rzekła zdecydowanym tonem Korynna. – No nic, zaraz rozweselę cię muzyką. – Uśmiechnęła się, sięgając do swojej kolorowej torby. Wyjęła z niej plastikowe pudełko z płytą CD. – Gdzie ją włożyć? Aha, widzę. – Po chwili na ekranie wyświetliła się lista utworów. – Nie będę wybierać, niech lecą po kolei, bo raczej nie znam dawnych włoskich piosenkarzy – stwierdziła po chwili wpatrywania się w nazwiska artystów i tytuły piosenek. – Vanessa mówiła mi, że kiedy jedzie swoim srebrzystym ptakiem, to często ją potem boli gardło.
– Ma nieszczelne okna? – zdziwił się Jerzy.
– Tak głośno śpiewa! – Zaśmiała się.
Rozległa się pierwsza piosenka. Okazało się nią _Volare_, znany jeszcze i obecnie przebój. Przy nim rozkołysali się oboje. Jerzy trochę fałszował, ale to nie przeszkadzało im w dobrej zabawie.
– Domenico Modugno – odczytała Korynna z ekranu konsoli, gdy skończyła się piosenka. – Jego nazwisko kojarzę.
– Widziałem go kiedyś w telewizji. Nosił charakterystyczny wąsik. Rozumiem nawet słowa piosenki.
– O czym jest?
– O lataniu, śpiewaniu, malowaniu, księżycu, słońcu… i błękitnych oczach. Jak twoje.
– O błękitnych oczach?! Dlaczego wcześniej tego nie wiedziałam? Cudowna piosenka, zdarzało mi się ją słyszeć, ale od teraz stanie się moim hymnem! – Podniosła kciuk.
– Hymnem?
– Piosenką na dzień dobry, na poprawę humoru, no wiesz. Tobie też się podoba?
– Bardzo.
Korynna zajrzała w twarz Jerzego.
– Ale przedtem nie odpowiedziałeś mi, jakiej słuchasz muzyki.
– W samochodzie niezmiennie jednej stacji: RMF muzyka klasyczna. Puszczają tam wszystko to, co lubię. Mówiłem ci kiedyś, że jestem fanem muzyki poważnej, chociaż Pawłowi zdradziłem ciut więcej.
– Zdradziłeś?!
– Rozmawialiśmy… o kuferkach, jego cudownej chacie, która ma duszę, o mojej pracy, pierścionku dla Vanessy… I tak jakoś wyszło.
– To prawda, tam jest niespotykana aura – potwierdziła opinię o chacie Pawła. – Każdego ranka budziłam się jak nowo narodzona. W domu tak mi się nie udaje. – Potrząsnęła głową. – A kiedy jeździłeś z… – zawiesiła głos, uśmiechając się niepewnie – …to czego słuchaliście?
– To naprawdę nie jest ciekawe. – Pokręcił głową, chcąc się wyłgać od odpowiedzi.
– To było już ostatnie pytanie o nią, chociaż właściwie dotyczy ciebie – zawahała się. – Bo jeśli ulegałeś – uniosła brew – to znaczy, że…
– Ulegałem, Korynno – nie pozwolił jej brnąć w przypuszczenia – choć z drugiej strony, to niewiele znaczy.
– Na ile cię poznałam, nie wydaje mi się to do ciebie podobne – oceniła.
– Pewnie tak, ale dla świętego spokoju nie oponowałem, kiedy ona po wejściu do auta natychmiast przełączała radio na TOK FM. Nie tyle robiła to dla muzyki, ile dla politycznej paplaniny. Głównie z tego właśnie względu nie lubię tej stacji. Stąd kiedy jeżdżę sam, niezmiennie słucham muzycznego RMF-u, bo tam są tylko krótkie wiadomości, a potem już tylko muzyka i muzyka.
– Ja niezbyt interesuję się polityką, obywam się nawet bez dzienników telewizyjnych, ale gdybym wtedy nie włączyła telewizora, nie dowiedziałabym się o katastrofie pociągu… – Korynna przymknęła oczy.
– Przypadkiem znowu dowiedzieliśmy się czegoś nowego o sobie – odezwał się po chwili ciszy Jerzy. – Lubię z tobą rozmawiać, bo wciąż odkrywam kolejne obszary spoza medycyny, o których zapomniałem, że w ogóle istnieją. – Spojrzeli po sobie. – Włącz w takim razie ponownie tę radosną muzykę Vanessy – poprosił.
Korynna skinęła głową i nacisnęła przycisk play w odtwarzaczu. Po chwili rozległa się kolejna piosenka.
– Gianni Morandi _In Ginocchio da Te_ – odczytała Korynna, kalecząc język włoski. Uśmiechnęła się, a razem z nią Jerzy. – Ależ on przeżywa – powiedziała cicho, wskazując na odtwarzacz. – O czym śpiewa ten cały… Gianni?
– Że klęczy przed dziewczyną, a właściwie – Jerzy zmarszczył czoło i uniósł palec – oświadcza, że wróci do niej na kolanach. Będzie całował ją po rękach, prosił o wybaczenie. Wyznaje, że nie istnieją dla niego inne dziewczyny, tylko ona – dodał po wsłuchaniu się w dalsze słowa. – To tak ogólnie, bo ja tylko… no wiesz. – Mrugnął.
– Miałeś język włoski na studiach?
– Spodobała mi się łacina, zresztą ona na medycynie jest niezbędna, więc dołożyłem sobie włoski, który z niej wyewoluował. Po roku zrezygnowałem jednak z niego ze względu na coraz większą liczbę zaliczeń, seminariów, egzaminów z przedmiotów medycznych. Zaczęło mi zwyczajnie brakować czasu.
– Jasne. A ja uczyłam się wyłącznie angielskiego, i to tylko tyle, ile było trzeba. Wolałam malować niż dukać słówka. Ale mimo to jakoś się dogaduję z anglojęzycznymi klientami, kiedy pojawiają się przy murach czy przy Barbakanie i mają ochotę coś ode mnie kupić – wyjaśniła z uśmiechem.
– I to jest najważniejsze. A dokąd wyjeżdżałaś za granicę, bo o tym jakoś nie udało nam się rozmawiać?
– Turystycznie nigdzie. – Wzruszyła ramionami. – Jedynie na plenery z uczelni, a i to tylko na Węgry, bo nasz opiekun miał tam znajomego.
– To przynajmniej poznałaś trochę ten ich zakręcony język.
– Węgierski nie ma nic z naszej słowiańskiej melodyjności, jest wręcz szorstki. Mnie ciut śmieszył, bo zawsze wydawało mi się, że oni kolejne słowa wymyślają na poczekaniu. – Uśmiechnęła się szeroko. – Ale zapamiętałam chyba najważniejsze ich słowo: _egészségedre!_ – wykrzyknęła i zaraźliwie się roześmiała w głos.
– Jasne. Na zdrowie! – dołączył śmiechem Jerzy. – Nie byłem tam, ale ten toast znam, bo w trakcie studiów spotykaliśmy się ze studentami medycyny z Węgier. Fajne czasy i fajni ludzie.
– Węgrzy są bardzo pozytywnie nastawieni do życia.
– Tak ich właśnie zapamiętałem.
Potem w przestrzeni auta rozbrzmiewały kolejno przeboje innych dawnych gwiazd włoskiej piosenki. Powtarzały się takie nazwiska jak Peppino di Capri, Mina, Toto Cotugno, Al Bano z Rominą Power, Eros Ramazzotti, Adriano Celentano czy Rita Pavone, przerywane wymianą myśli na kanwie tematów piosenek. Najdłuższa dyskusja potoczyła się wokół piosenki Umberta Tozziego zatytułowanej _Ti amo_. Początkowo Jerzy wzbraniał się tłumaczyć jej słowa, ale Korynnie udało się go zachęcić.
– No dobrze. Sama chciałaś – zachichotał. – Prosi ją, wojownik z papieru, o przebaczenie, ale też o to, by przygotowała do spania lnianą pościel, a wcześniej podała białe wino, które zrobiła pod jego nieobecność.
– A co on w tym czasie robił? Gdzie był? – Korynna przechyliła głowę.
– No… gdzieś na pewno. – Ponownie zachichotał Jerzy. – Ze słów piosenki nie wynika gdzie, jednak wraca do niej.
– Łaskawca. Tak najlepiej. Poszedł sobie z kompanami popić albo na ksiuty, a teraz głodny i zmęczony wraca.
– Ze słów zrozumiałem, że akurat jest pierwszy maja, święto. – Jerzy mrugnął.
– I właśnie dlatego liczy na lepsze jedzenie?
– Kto wie? Ale na początku oświadczył, że jeśli ona rzuci monetą i wyjdzie reszka, to trudno, odejdzie, zgodzi się na rozstanie.
– A więc sprawę miłości chce uzależnić od rzutu monetą?!
– Dlatego najpierw powiedział, że ją kocha, a dopiero potem było o monecie.
– Dla mnie to zwykły szantaż emocjonalny. Tak nie wolno. – Korynna pokręciła głową. – A co było na końcu? – zaciekawiła się, gdy wybrzmiały ostatnie słowa i dźwięki muzyki.
– Że chce przy niej spać snem dziecka i prosi, by swoją złość przemieniła w spokój i w suknię ze światła.
– O! I jeszcze drań stawia warunki. A gdzie przeprosiny?
– Obiecuje, że przy niej zaśnie jak dziecko i będzie śnił o… konikach.
– Ona się urobiła, czekając na niego, a on zaśnie i będzie śnił. A do tego jeszcze o konikach! Gnojek! – Zamachała ręką.
– Ale cały czas jej wyznaje _Ti amo_, kocham cię. – Jerzy pokiwał głową. – Poza tym uwielbia, kiedy ona prasując, śpiewa.
– I jeszcze to! Kobieta ma zachować olimpijski spokój przy pracy, bo łaskawca wrócił.
– Ale zapewnia, że ją kocha… na pewno tak mocno jak nikt inny.
– Ech… – Machnęła ręka Korynna ubawiona toczoną rozmową. – Skąd wiesz, że poczułam się głodna? – zmieniła temat, widząc, że już od jakiegoś czasu wpatrywał się uważnie w tablice przy drodze, aż wreszcie wyszukał wzrokiem jakiś zajazd i zadowolony zjechał na parking przed nim.
– Bo też zgłodniałem. Resztki energii wyssało mi tłumaczenie tekstu o przeżyciach bohatera piosenki. Tozzi opowiadał historię z własnego życia i wcale nie musiało być tak jednostronnie, najpewniej co nieco przemilczał.
– Ale to wykombinowałeś już sam, prawda? – Spojrzała na niego badawczo, kiedy usiedli przy stoliku.
– To prawda, zmyśliłem – przyznał. – Choć sądzę, że mógł coś zjeść poza domem, bo u niej liczył tylko na białe wino.
– Krótko mówiąc, chciał się dopić i pójść spać! Jak prawdziwy facet – fuknęła, ale zaraz się uśmiechnęła.
– A ty byś jak wolała?
– Nie lubię mężczyzn pijących dla sportu. – Wzruszyła ramionami.
– Znasz takich?
– W każdym środowisku są tacy. Wśród malarzy także.
– Ale osobiście poznałaś takich?
– Obserwowałam i to wystarczy. – Pokręciła głową.
– Wiesz, pierwszy raz zdarzyło mi się słuchać piosenki, żeby na bieżąco analizować jej słowa.
W międzyczasie zdążyli zamówić obiad, a kelnerka szybko przyniosła dania.
– I jakie wnioski z tej analizy? – spytała, zabierając się do jedzenia.
– Rozmowa o tekstach piosenek to całkiem fajna zabawa. Można wzajemnie sporo się dowiedzieć o poglądach na wiele życiowych spraw. A czy masz deskę do prasowania? – zachichotał.
– Po twoich reakcjach wnioskuję, że dzisiaj podobnie jak ja polubiłeś włoską muzykę rozrywkową.
– Niektóre z tych piosenek już kiedyś wyłapałem z eteru – uśmiechnięty Jerzy rozejrzał się zabawnie wokół – ale cały ten zestaw Vanessy jest naprawdę super. Może nawet zrobię sobie jego kopię?
– Musisz, bo płyta zostanie u mnie, ale czasami… może posłuchamy też razem, kto wie? – Korynna kokieteryjnie przechyliła głowę.
– Liczę na wiele wspólnych jazd – odparł Jerzy – ale co innego czekać na _Volare_, które może się gdzieś pojawić w programie radiowym, a co innego włożyć płytę i człowiek automatycznie wie, że będzie miał dobry humor! Kiedyś potrafiłem kopiować płyty, bo w sumie to nic trudnego, więc pewnie mi się uda. Jak dotąd jechaliśmy dobrze, więc krótko po dwudziestej będziemy w Krakowie. – Spojrzał na zegarek.
– Skoro tak, to żadnych zakupów po drodze nie będę robiła, a kolację zjemy gdzieś przy rynku. Może być?
– Samo miejsce, znaczy krakowski rynek, to doskonały wybór – ucieszył się.
– A wiedziałeś, że w Krakowie jest pięć rynków?
– Pięć?!
– My zjemy kolację przy Rynku Głównym, ale są jeszcze rynki: Kleparski, czyli mój, Dębnicki, Podgórski i Mały Rynek na tyłach kościoła Mariackiego. Wszystko ci pokażę – obiecała, spoglądając na niego wesoło, na co odpowiedział szerokim uśmiechem.
– Słyszałem, jak Vanessa chwaliła cię za znajomość Wawelu, innych zabytków miasta, nawet kopców – przypomniał sobie.
– Na nie też się wybierzemy. Podczas pierwszego twojego pobytu zrobimy tylko ogólny przegląd Krakowa, to znaczy objazd po mieście z krótkimi przystankami. Układam to sobie w tle – podsumowała Korynna, a jej palec zawirował nad głową.
– A Wawel kiedy?
– Na Wawel pójdziemy wiele razy, ale na początek wybierzemy się do katedry. Tam przecież bije źródło naszych dziejów – podkreśliła poważnym tonem.
– Wspominałaś podczas spacerów po lesie, a także wcześniej w Gdyni, o tacie i dziadku. Dobrze, że miałaś takich nauczycieli.
– Czasami bardzo mi ich brakuje. – Korynna westchnęła smutno.
Jerzy dotknął jej dłoni, a ona podniosła na niego swoje szafirowe oczy i blado się uśmiechnęła.
– Smakował mi obiad – rzuciła nagle i oblizała się z przesadą.
– A mówiłem ci, że sam potrafię i lubię pichcić?
– Nie było dotąd okazji. Ale cieszę się z tego. Super! Ja też coś niecoś umiem, choć możliwości mam raczej słabe.
– Możliwości?! One są i tu, i tu. – Jerzy wskazał kolejno na głowę i ręce.
– Chodziło mi o możliwości sprzętowe, że tak je nazwę. Mam małą dwupalnikową kuchenkę bez piekarnika. – Korynna się skrzywiła. – Kiedy była u mnie Vanessa, postanowiłyśmy w dniu przed jej wyjazdem zrobić wspólnie wegetariański obiad. Poszłyśmy na zakupy na mój Rynek Kleparski i wróciłyśmy z koszykiem wyładowanym warzywami. Ona kierowała całą akcją, bo ma do gotowania jednak lepszy dryg.
– I co zrobiłyście?
– Leczo. – Oblizała się.
– Uwielbiam. Czasami robiłem sobie pseudoleczo z podwójną porcją podsuszanej kiełbasy. – Mrugnął. – Żeby było bardziej treściwe.
– Też bym tak potrafiła. – Machnęła ręką, chichocząc. – Przy okazji opowiedziała mi, jak się robi na przykład _ragù alla bolognese_ – dodała, kalecząc język włoski. – Zapisałam kilka podanych przepisów w zeszycie i miałam próbować po jej wyjeździe, ale niestety. – Spoważniała.
– Ważne, że je masz – pocieszył ją. – Jeśli pozwolisz, to może razem coś zrobimy?
– Poważnie?! Chciałbyś ze mną kroić pomidory, cebulę czy paprykę albo stać przy kuchni?
– Zawsze rozpoczynałem kuchenną pracę od zjedzenia kilku plasterków kiełbasy, żeby mieć siłę, a potem już szło. – Puścił do niej oko. – Lubię robić zakupy, owszem. – Pokiwał głową, gdy spojrzała na niego z niedowierzaniem. – Rozróżniam warzywa i owoce, niektóre mięsa, a nawet rodzaje makaronów. Mój akademicki nauczyciel włoskiego Pietro z Mediolanu opowiadał nam szeroko o nich. Spaghetti to długi makaron nitki, tagliatelle to makaron wstążki, fusilli to świderki, penne to z kolei rurki – nabrał powietrza w płuca – conchiglioni to muszle, a pappardelle to szerokie wstążki – wymieniał coraz bardziej rozbawiony.
– Dobrze to wszystko wiedzieć. Ja wtedy zapisałam sobie między innymi przepis Vanessy na _lasagne bolognese_.
– Gdzieś kiedyś jadłem lazanię, ale zrobiona samemu w domu to dopiero musi być cymes. – Przewrócił oczami.
– Tylko do niej potrzebny jest piekarnik, a jak mówiłam… u mnie jest dwupalnikowa kuchenka. – Wzruszyła ramionami.
– Nie martw się. Zaczniemy od leczo, a potem się zobaczy. – Jerzy uśmiechnął się rozbrajająco.
– Przy jedzeniu o jedzeniu… – Korynna omiotła wzrokiem talerz, z którego szybko znikała porcja obiadowa. – W swoim gronie na ogół rozmawiamy o farbach, płótnach i takich tam.
– A z kolei u mnie o wyrostkach, nerwobólach albo połamanych kończynach. – Jerzy stłumił śmiech. – Jednak rozmowy o piosenkach czy jedzeniu są lepsze.
– Chyba masz rację. – Korynna dopiła ze szklanki kompot i wytarła serwetką usta. – Możemy, Jerzy, ruszać.
– A kawa? Mówiłaś wcześniej, że też wypijemy…
– Zatrzymamy się jeszcze gdzieś za godzinę, może dwie, teraz i tak bym nie zmieściła – weszła mu w słowo, wskazując bez żenady na brzuch.
– Pewnie masz rację, jedziemy.
Wkrótce znowu słuchali włoskiej muzyki. Jerzy opowiadał, o czym są piosenki, czasami zmieniali temat, a przed dotarciem na Śląsk zrobili sobie kawowy przystanek w niewielkim zajeździe o wystroju myśliwskim.
– Ten akurat znam, więc wiem na pewno, że ci się spodoba – powiedział, kiedy ruszyli z parkingu w kierunku drzwi wejściowych. – Kiedyś jechałem ze Szczecina busem na konferencję do Katowic i tutaj się zatrzymaliśmy.
Zamówili po kawałku szarlotki, bo kelnerka pochwaliła się, że przed momentem przywieziono świeże ciasto.
– Przytyję – zażartowała Korynna.
– Oj tam. – Uśmiechnął się. – A nie wiesz czasem, czy w pobliżu twojego domu jest jakiś strzeżony parking?
– Jest, ale to aż ze dwieście metrów – odparła po chwili wahania. – Tyle że tam może być drogo.
– Kilka złotych więcej mogę zapłacić, byle sen był spokojny – odparł, spoglądając na nią przeciągle.
– Teraz znowu zaczynam się denerwować bałaganem, jaki zostawiłam w domu – rzekła, spuszczając wzrok. Jerzy pogładził parę razy jej dłoń, aż się na powrót uśmiechnęła.
– Ciągle mam w pamięci nasze wspólne opalanie się na kocu – powiedział, by rozproszyć stresujące ją myśli.
– Miałeś wtedy mocno rozgrzany tors… – Spojrzała na niego śmielej.
– A ty wyjątkowo smaczne usta – odpowiedział z romantycznym westchnieniem.
– Mówmy lepiej o kawie albo o muzyce – zaśmiała się, ale jej palce musnęły jego dłoń. – O rany – zaniepokoiła się nagle – czy Vanessa nas na tym kocu nie podejrzała? Albo ktoś inny?
– Wzgórze, na które się wdrapaliśmy, leży powyżej wszystkich okolicznych domostw, a z innych wzgórz trzeba by chyba użyć wojskowych lornet. – Zachichotał. – Wcześniej zdążyłem dokonać lustracji przedpola – zaśmiał się cicho.
– Ty szatanie. – Pogroziła mu rozbawiona tą wymianą zdań.
– Jesteś, Korynno… – Jego oczy i tembr głosu wskazywały, że ma zamiar powiedzieć coś wyjątkowego.
– Nie teraz, Jerzy – poprosiła go cicho. – Zostaw to na wieczór. Ja też czekam. – Jej oczy błyszczały.
W odpowiedzi delikatnie uścisnął jej dłoń.ROZDZIAŁ 3.
3.
Jerzy wyjechał do Rabki w niedzielę po południu. Korynna, odprowadzając go na parking, zrobiła się markotna. Kiedy na pożegnanie wyszeptał jej do ucha, że w najbliższy weekend na pewno przyjedzie, rozchmurzyła się nieco, wtuliła w niego, ucałowała serdecznie, a potem machając ręką, szła kilkadziesiąt kroków za odjeżdżającym samochodem. Gdy przed zakrętem raz jeszcze błysnął światłami, głęboko westchnęła i powolnym krokiem ruszyła w stronę domu.
Skonstatowała, że tych kilka ostatnich dni było zupełnie innych niż cały czas dzielący ją od śmierci rodziców. Śniadania, które przygotowywał, a wcześniej zakupy, po które wędrował na Rynek Kleparski, wszystko to razem było czymś, co jej się nigdy tutaj nie zdarzyło. Po jego wyjściu znów zasypiała i budził ją dopiero chrobot klucza w zamku. Potem wybierali się na miasto, gdzie opowiadała mu o tutejszych cudach, jak kiedyś Vanessie. Wszystko go interesowało, nieustannie zadawał pytania, choć czasami wyglądał, jakby miał już dosyć. Mimo to nie przerywała, ciesząc się z obecności słuchacza, i to takiego, który ją kocha! Nigdy nie miała tak cudownego gościa. Westchnęła.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki