Gwiazdkowa fantazja - ebook
Gwiazdkowa fantazja - ebook
Może za miesiąc lub rok się rozstaną. Może tylko tyle jest im pisane. Może gdy burza w jego życiu ucichnie, a nad głową znów zaświeci słońce, oboje będą chcieli ruszyć każde własną drogą. Ale jakoś nie bardzo w to wierzył. Całował ją niespiesznie, wsłuchując się w jej oddech, a ona gładziła go po twarzy i mruczeniem wyrażała aprobatę. Na wszelki wypadek, nie wiedząc, jaka czeka ich przyszłość, próbował zapamiętać każdą sekundę, każdy fragment jej ciała…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-6416-7 |
Rozmiar pliku: | 636 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wypiwszy dwie szklaneczki whisky, Tate Duncan wyszedł z pięciogwiazdkowej restauracji Brass Pony. Stojąc pod markizą, przez chwilę patrzył na lejące się z nieba strugi wody. Nie ma co, wybrał sobie idealny wieczór na spacer.
W Miasteczku Spright łatwiej było wszędzie dotrzeć pieszo, wędrując przez park albo las, niż prowadząc samochód po krętych drogach. Pięć lat temu Tate zaprojektował je ze swoim zespołem. Znajdowało się na wyspie Spright trzydzieści pięć minut promem od Seattle w stanie Waszyngton. Tę wyspę adopcyjni rodzice Tate’a podarowali mu na jego dwudzieste piąte urodziny.
Wyspa była rezerwatem przyrody, miejscem spokojnym, idealnym dla ludzi pragnących uciec od zgiełku dużego miasta. Tate pragnął zachować jej charakter, jej dziewicze piękno, klimat oraz spokój. Chciał, by domy stały wśród zieleni, a nie betonu i asfaltu. Żeby mieszkańcy żyli zdrowo i oddychali świeżym powietrzem, a nie spalinami.
- Może parasol, panie Duncan? – Jared Tomalin, kierownik Brass Pony, wychylił się z budynku.
Kiedyś Tate z wdzięcznością przyjąłby parasol i obiecał, że zwróci go nazajutrz. Dziś łypnął wrogo na Jareda, po czym ruszył przed siebie. Po dwudziestu minutach był zziębnięty i przemoczony. Czuł się paskudnie i nic dziwnego, skoro jego życie legło w gruzach.
Był szczęśliwym człowiekiem, osiągał sukcesy, wszystko mu się układało, dopóki…
Postawił kołnierz, wsunął ręce do kieszeni skórzanej kurtki, przycisnął brodę do piersi. Przeskakując kałuże, mijał sklepy, targ z ekologiczną żywnością, restauracje oraz punkty usługowe.
Nieopodal światło reflektorów przykuło jego uwagę. Po drugiej stronie ulicy mieściła się hala zwana Summers Market. Przez okna widać było półki pełne kolorowych towarów. Światło padało na sery ustawione przy butelkach wina. Tate westchnął. Pomyśleć, że kiedyś miał czas i ochotę, by wpaść tu na degustację win oraz pogaduszki z sąsiadami.
Wtedy jednak wiedział, kim jest.
Nigdy nie przyszło mu do głowy, że tożsamość człowieka może się zmienić. Całe życie wierzył, że jest synem Williama i Marion Duncanów z Kalifornii. Ale los bywa przewrotny, potrafi namieszać, zburzyć nasz uporządkowany świat. I tak się stało w jego wypadku. Wciąż usiłował dojść do ładu ze swoim życiem, a także pogodzić się z odejściem Claire, kobiety, którą miał poślubić. „Nie dam rady” – oznajmiła dwa tygodnie temu i oddała mu pierścionek.
Lało jak z cebra. Tate wędrował dalej. Włosy lepiły mu się do czaszki, w butach chlupotała woda.
Po swojej stronie ulicy mijał budynek, w którym mieściły się, między innymi, ośrodek akupunktury, gabinet lekarza rodzinnego oraz studio jogi. Tylko w tym ostatnim paliło się światło. Przystanąwszy, zajrzał do środka. Duża sala, drewniana podłoga… Oj, jak chętnie by się chwilę ogrzał.
Był w tej sali jeden raz, by powitać na wyspie właścicielkę studia. Hayden Green zamieszkała w Miasteczku nieco ponad rok temu. Czasem ją widywał. Kojarzyła mu się ze słońcem: była taka promienna. Krok miała sprężysty, buzię uśmiechniętą. Jeśli to zasługa jogi, może powinien wziąć kilka lekcji? Zamiast terapii u doktor Schroder.
Problemy, które dotąd omawiał podczas sesji, były śmiechu warte w porównaniu z tym, co się obecnie działo w jego życiu. Wyobraził sobie zdumienie na twarzy lekarki.
No więc dowiedziałem się, że w wieku trzech lat zostałem porwany i oddany do adopcji. Rodzice adopcyjni sporo za mnie zapłacili. Nie, nie mieli pojęcia o kidnapingu. Rodzice biologiczni mieszkają w Londynie. Tak, w Anglii. A, i mam brata bliźniaka.
Wzdrygnął się. Bardzo chciał wierzyć, że to nie mogło się wydarzyć. Że mętne wspomnienie rąk, które go chwytają i wynoszą z przyjęcia urodzinowego, to zły sen. Że tyle samo łączy go z George’em i Jane Singletonami co z królową angielską.
Przemoknięty, zaczął dygotać z zimna. Od dwóch miesięcy tkwił w zawieszeniu, w jakimś surrealistycznym koszmarze. Czy kiedykolwiek odzyska spokój? Latami wiódł uporządkowane życie; nic go nie przygotowało na niespodziankę, jaką zgotował mu los.
Bo jaka jest szansa, że dwaj urodzeni w Londynie, rozdzieleni we wczesnym dzieciństwie bracia bliźniacy wpadną na siebie trzydzieści lat później w kawiarni w Seattle?
Ogromna? Jasne! Tate roześmiał się gorzko.
Zadarłszy głowę, popatrzył na piękną stylową latarnię, jedną z wielu stojących wzdłuż chodnika. Specjalnie zamówił je u spawacza. Wyglądały jak drzewa z gałęziami; światło umieszczone było w pąku o kształcie dzwona. Niby zwykłe latarnie, a miały w sobie coś magicznego. Człowiek niemal spodziewał się ujrzeć wśród liści Kota z Cheshire.
- Zaczynasz wariować, Duncan – mruknął pod nosem Tate. I nagle sobie przypomniał, że wcale nie nazywa się Duncan. Tak naprawdę nazywał się Wesley Singleton.
Psiakrew!
Ostry gwizdek czajnika oderwał Hayden od książki. Poderwawszy się na nogi, pobiegła do kuchni i wyłączyła palnik. Przez zacinający deszcz ledwo widziała zarys budynku po drugiej stronie ulicy, mimo to poczuła dziwne mrowienie. Podeszła bliżej do okna i zmrużyła oczy. Instynkt nigdy jej nie zawodził.
Tym razem też nie zawiódł. Na dole, przed drzwiami do studia, stała jakaś postać. Sądząc po szerokości ramion pod ciemną kurtką, był to mężczyzna.
W kuchni nie paliło się światło, więc śmiało przycisnęła czoło do szyby. Nagle mężczyzna zadarł głowę. W blasku latarni rozpoznała twarz.
- Tate Duncan… Co tu robisz?
Na wyspie, której był właścicielem, wszyscy go znali, a przynajmniej o nim słyszeli. Hayden oczywiście również. Jego opór wobec wymaganych prawem standardowych latarni i ohydnych żółtych krawężników obrósł w legendę. Duncan walczył zawzięcie i wygrał; w Miasteczku Spright stały zaprojektowane przez niego latarnie rzeźby, a krawężniki miały domieszkę opalizującego kwarcu. Sam osobiście doglądał wszystkiego, zwracał uwagę na każdy szczegół.
Hayden zakochała się w Spright od pierwszego wejrzenia. Urodziła się w Seattle, w głośnej dysfunkcyjnej rodzinie, i całe dorosłe życie marzyła o tym, żeby zamieszkać w jakimś cichym ustronnym miejscu. Kiedy półtora roku temu dowiedziała się o Miasteczku Spright, wybrała się tu z wizytą. Dwa dni później wzięła z banku kredyt i wynajęła lokal nadający się na studio jogi. Rzuciła dotychczasową pracę, opuściła wynajmowane mieszkanie i wraz ze swoim niewielkim dobytkiem przeniosła się na wyspę.
Niedługo później zjawił się Tate, żeby ją powitać, a przy okazji zaprosić na sobotnią degustację wina w Summers Market. Z radością przyjęła zaproszenie i dzięki temu poznała mnóstwo wspaniałych ludzi, swoich sąsiadów.
Tate był niezwykle przystojny. Tamtej soboty nie mogła oderwać od niego oczu. Później wpadali na siebie to na targu, to w restauracji czy kawiarni, więc przywykła do jego widoku. Zawsze obdarzał ją uśmiechem i pytał, jak interesy. Hm, właściwie już jakiś czas nie rozmawiali. Ostatni raz widziała go miesiąc temu. Akurat wyszła z poczty, a on stał dwadzieścia metrów dalej z telefonem przy uchu i marsem na czole.
Rozglądał się dookoła. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, pomachała do niego. Nie zareagował. Trochę to było dziwne, ale zbytnio się nie przejęła.
Dziś stał przed jej budynkiem, bez parasola, moknąc na deszczu. Zerknęła na czajnik z wrzątkiem i zawahała się. Sprawiał wrażenie zagubionego. Może by go zaprosić na herbatę? Może potrzebował towarzystwa?
Wyszła z mieszkania i zbiegła na dół do studia. W budynku znajdowało się kilka punktów usługowych, ale mieszkanie tylko jedno.
Zapaliwszy górne światło, otworzyła drzwi. Tate zamrugał, jakby lekko speszony, po czym uniósł rękę w powitalnym geście. Tak, zdecydowanie wyglądał na człowieka, który potrzebuje przyjaciela, a także miejsca, żeby się osuszyć.
Skinieniem głowy zaprosiła go do środka.
- Kiepska pogoda na spacer.
Przeczesał palcami mokre włosy i wykrzywił usta w uśmiechu jakże odmiennym od tego, który zawsze gościł na jego twarzy. Miał na sobie ciemne spodnie oraz zapiętą pod szyję skórzaną kurtkę. Hayden – dżinsy i beżowy sweterek. Cały dzień załatwiała różne sprawy, nie zdążyła się przebrać. I dobrze, bo bez stanika, w legginsach i rozciągniętej bluzie, czułaby się skrępowana.
- Zobaczyłam cię przez okno. Akurat robiłam herbatę i pomyślałam, że może też byś się napił.
Potarł ręką kark i obejrzał się za siebie.
- Chyba że na kogoś czekasz…?
Niekiedy widywała go z drobną blondynką o imieniu Claire, z którą niedawno się zaręczył i która wydawała się osobą strasznie sztywną i poważną. Nie pasowali do siebie; Tate zawsze był uśmiechnięty i pogodny. Zawsze, ale nie dziś.
- Nie, byłem w Brass Pony. Złapał mnie deszcz.
- Odwiozłabym cię do domu, ale nie mam samochodu. - Zrezygnowała z auta, bo potrzebowała pieniędzy, aby rozpocząć nowe życie na wyspie. Nigdy nie żałowała swojej decyzji. Zresztą w Miasteczku wszędzie można było dotrzeć na piechotę, a w razie czego zamówić taksówkę. – Za to mam herbatę. – Otworzyła drzwi jeszcze szerzej.
- Dzięki. – Tate wszedł do środka, zostawiając na podłodze mokre ślady. – Oj, przepraszam…
- Nie szkodzi.
Z szafki w holu wyjęła czysty ręcznik. Podała go Tate’owi. Skinął głową i przetarł mokre włosy.
- Musimy przejść na górę.
Skierowała się w stronę schodów. Tate ruszył za nią. Na szczęście w mieszkaniu miała porządek. Nie lubiła bałaganu, ale czasem bywała tak zmęczona, że przez dwa lub trzy tygodnie nie odkurzała i nie zmieniała pościeli.
Na piętrze naszły ją wątpliwości. Czy słusznie postąpiła, zapraszając Tate’a? Miała wrażenie, jakby salon skurczył się do mikroskopijnych rozmiarów. Jakby Tate zajął sobą całą wolną przestrzeń. Przeszył ją dreszcz, tak jak podczas ich pierwszego spotkania.
Omiotła wzrokiem swojego gościa. Był wyraźnie przybity. Korciło ją, by zgarnąć go w ramiona i przytulić mocno, ale nie mogła, nie wypadało. Facet ma narzeczoną, a ona, Hayden, nie zamierza wplątywać się w żaden romans. Nawet z tak seksownym mężczyzną.
- Okej, herbata. – Obchodząc Tate’a łukiem, udała się do kuchni.ROZDZIAŁ DRUGI
Powiesił kurtkę na wieszaku między drzwiami a telewizorem. Na szczęście koszulę miał suchą, a spodnie tylko lekko wilgotne. Zdjął również buty, żeby nie zostawiać mokrych śladów na podłodze.
Znał ten budynek, bądź co bądź wszystko na wyspie podlegało jego akceptacji, ale nie wiedział, jak Hayden urządziła mieszkanie. Spodziewał się, że wygodnie i nowocześnie, trochę w klimacie zen. I faktycznie tak było. Rośliny w doniczkach, tkany dywan w biało-czarne wzory, brązowa kanapa, przed nią niski stolik zawalony książkami. Wielkie poduszki rozrzucone na podłodze, na jednej z nich notatnik z długopisem.
- Fajnie to zaaranżowałaś. – Pocierając ręcznikiem włosy, pochylił się w stronę zdjęć zdobiących półkę nad gazowym kominkiem.
Był pewien, że zobaczy rodziców Hayden, jej narzeczonego, ciotkę, kuzynkę, bratanka. Ale nie: w ramkach widniały cytaty. Jedno zdjęcie przedstawiało zarys kobiety zgiętej wpół oraz słowa: „Zginam się, żeby mnie nie złamano”. Na drugim, na czarnym tle, widniały białe litery: „Jak się potkniesz, udaj, że tańczysz”.
- Masz jakieś preferencje co do herbaty?
- Nie.
Nie pijał herbaty, choć pewnie powinien, skoro – jak się niedawno dowiedział – pochodził z Anglii.
- Mam zieloną, miętową i chai. Zielona jest z kofeiną… - Przyjrzawszy mu się, Hayden pokręciła głową. – Nie, lepiej nie.
Schowała paczkę z powrotem do szafki, jakby wolała nie ryzykować z jego zdrowiem.
- Miętowa pomaga na nudności lub wzdęcia, a chai świetnie rozgrzewa. – Zmrużyła oczy. – To co? Chai?
- Jasne. Może być chai.
Obserwował jej pełne gracji ruchy, kiedy zalewała wrzątkiem brązowe listki. Królestwo Hayden przypominało gabinet terapeutki: miał ochotę otworzyć się przed nią, opowiedzieć o swoich problemach. Nie wiedział dlaczego; czy chodzi o wystrój, o spokojne kolory czy propozycję rozgrzewającego napoju. Może o kombinację tych rzeczy.
Zdziwił się, że go zaprosiła, zważywszy że jak wariat stał w ulewnym deszczu i tępym wzrokiem gapił się w jej okno.
Może powinien się wytłumaczyć?
Przeszedł do sofy i nagle zawahał się: usiąść? Hayden tymczasem postawiła kubki na stoliku.
- Siadaj. Jesteś w miarę suchy – powiedziała, odgadując jego myśli.
Zabrała mu ręcznik i wyniosła do sypialni. Poruszała się z wrodzoną elegancją; pod tym względem trochę przypominała Claire.
Claire… Ostatnie słowa, które skierowała do niego, nadal dźwięczały mu w głowie i nie pozwalały w nocy zasnąć. „Nie dam rady, Tate. Mam pracę. Mam swoje życie. Powinniśmy się rozstać, przerwa nam dobrze zrobi. Będziesz miał czas pobyć sam, przemyśleć wszystko na spokojnie”.
Zbliżały się święta, a on jeszcze nigdy nie czuł się tak samotny. Jego rodzice adopcyjni przeżywali ciężkie chwile, zżerały ich wyrzuty sumienia. Próbował ich pocieszyć, ale nie bardzo mu to wychodziło.
Hayden zapaliła świeczkę. Nie, jednak w niczym nie przypominała Claire. Była inna, poczynając od ciemnych włosów, a kończąc na zgrabnej sylwetce tancerki.
- Założę się, że ty nigdy się nie potykasz – powiedział, wskazując na cytat w ramce nad kominkiem. – Nie upadasz.
- Nawet nie zliczę, ile razy mi się to zdarzyło. – Uśmiechając się, usiadła obok i sięgnęła po kubek. – Wiesz, jak trudno stanąć na głowie? Joga to…
- Właśnie à propos jogi… Myślałem o tym, żeby zapisać się na zajęcia. – To chyba dobry powód, dlaczego stał przed budynkiem, wpatrując się w okno? – Żyję ostatnio w dużym stresie i… podobno joga pomaga…
- Tak, to znakomity odstresowywacz – przyznała Hayden. – Prowadzę grupy, a także zajęcia indywidualne.
- Naprawdę? – Podejrzewał, że musi mieć wypełniony po brzegi kalendarz. On po paru minutach w jej obecności czuł się odprężony.
- Tak. Wielu tutejszych mieszkańców tak woli. Inni, bardziej doświadczeni, lubią ćwiczyć sami, bez nadzoru. Jeszcze inni wolą w grupie. Wszystko zależy od człowieka.
- Czyli pracy masz od groma?
- Bo chętnych jest od groma – odparła z uśmiechem.
- Wyobrażam sobie.
Na terenie Miasteczka Spright stało blisko dziewięćset domów. Ludzie robili zakupy, chodzili do restauracji i najwyraźniej odwiedzali też studio jogi.
- Jakoś nie wydaje mi się, że chcesz rozmawiać o jodze. – Hayden uniosła pytająco brwi. – Coś innego cię nurtuje, prawda?
- Owszem. Ale nie zamierzałem o tym… - urwał.
Usłyszała wahanie w jego głosie. Zmarszczywszy czoło, przechyliła głowę. Zaciekawiona czekała na dalszy ciąg. Miała ciemne faliste włosy, twarz w kształcie serca i piwne oczy o przyjaznym zachęcającym spojrzeniu. Tate zmierzył ją uważnie wzrokiem. Była piękna, olśniewająco piękna. Jak to możliwe, że wcześniej tego nie zauważył?
- Przepraszam. – Zacisnęła dłoń na jego ramieniu. – Nie chciałam być wścibska; nie musisz nic mówić.
Chciała zabrać rękę, ale zanim zdążyła, Tate ją pochwycił. Chwilę milczał, gładząc kciukiem jej palce.
- Jeszcze dwa miesiące temu miałem pewność co do paru spraw – zaczął. – Wierzyłem na przykład, że William i Marion Duncanowie są moimi rodzicami. – Uśmiechnął się smutno. – Z jednej strony są, z drugiej nie są. Jestem adoptowany.
Hayden zmrużyła oczy, ale się nie odezwała.
- Niedawno dowiedziałem się, że ludzie z agencji… - porywacze, doprecyzował w myślach – nie powiedzieli Duncanom prawdy o moich biologicznych rodzicach. Oni, ci biologiczni, żyją i mieszkają w Londynie. W dodatku mam brata. Bliźniaka.
- O rany!
- Trochę się różnimy z wyglądu, ale muszę przyznać, że przystojny z Reida drań.
Ścisnęła go za rękę. Właśnie tego oczekiwał po Claire, takiego zachowania.
- Byłem również pewien, że jestem właścicielem wyspy Spright – kontynuował bezbarwnym głosem. – To na szczęście się nie zmieniło. Ta wyspa to swego rodzaju sanktuarium. Panuje tu całkiem inna energia, inna atmosfera niż na kontynencie.
- Zdecydowanie. Kiedy pierwszy raz weszłam do studia, od razu to poczułam. Taką pozytywną wibrację. Wiesz, o co mi chodzi?
- Wiem. – Był dumny z Miasteczka, które zbudował. W pracę włożył całe serce, toteż nie dziwiło go, że rezultat końcowy przemawiał do serc i wrażliwości mieszkańców. – Jeszcze jednej rzeczy byłem pewien: małżeństwa z Claire Waterson.
Gdy wspomniał o narzeczonej, Hayden oswobodziła rękę i sięgnęła po kubek z herbatą. Nie sądził, by nagle zachciało jej się pić.
- Kiedy dowiedziałem się prawdy o swoim pochodzeniu, Claire zrejterowała. Nie spodziewałem się tego po niej.
Przeczesał palcami wilgotne włosy. Nie potrafił powstrzymać potoku słów.
- Zaprosiłaś mnie na herbatę, bo dostrzegłaś, że coś mnie gryzie. A ja przeżywam kryzys egzystencjalny. Potrzebuję… potrzebuję… - Zwiesił głowę i wbił wzrok w podłogę. - Chryste, sam nie wiem czego.
Hayden położyła rękę na jego plecach.
- Przeżyłam sporo rodzinnych dramatów, ale żaden nie równa się z tym, co ty przeżywasz – powiedziała. – Masz prawo czuć się zagubiony.
Obrócił się do niej i wciągnął w nozdrza zapach jej perfum. Widział złote punkciki w jej ciemnych źrenicach. Nie planował tu przychodzić, a tym bardziej zwierzać się. Byli znajomymi, nie przyjaciółmi. Ale jej dotyk i serdeczność działały na niego wyjątkowo kojąco, w sposób niemal uzdrawiający…
Może właśnie ona jest tym, czego potrzebował?
Wpatrzony w jej usta, przysunął się bliżej.
- Tate! – Odskoczyła, a on natychmiast otrzeźwiał.
- Przepraszam! – Co mu strzeliło do głowy? Na co liczył? Że Hayden zacznie obściskiwać się z nim na kanapie? Że jego smętna opowieść ją podnieci? Dobre sobie! Żadna kobieta przy zdrowych zmysłach nie chciałaby mieć do czynienia z kimś takim jak on.
Wstał. Ona również.
- Tate…
- Nie powinienem był przychodzić. – Włożył kurtkę i wsunął buty na nogi. – Dziękuję, że mnie wysłuchałaś. I naprawdę bardzo cię przepraszam.
- Tate, poczekaj.
Stał tyłem, kiedy do niego podeszła.
- Pójdę już. – Obrócił się, chcąc ją jeszcze raz przeprosić za swoje niestosowne zachowanie.
W tym momencie Hayden wspięła się na palce, zarzuciła mu ręce na szyję i zaczęła go całować.