Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Gwiazdy widzą wszystko - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
27 października 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Gwiazdy widzą wszystko - ebook

Krótko po swoich dwudziestych siódmych urodzinach Oliwia wyjeżdża na urlop. Chce zaszyć się w odludnym zakątku Bieszczadów, bo potrzebuje ciszy i spokoju, żeby przemyśleć ważne życiowe decyzje: zmianę nielubianej pracy, zakończenie związku z mężczyzną, którego przestała już kochać Niespodziewanie jej podróż zostaje przerwana. Oliwia budzi się w nieznanym domu, w którym wszyscy twierdzą, że jest kimś zupełnie innym! Dziewczyna musi za wszelką cenę odkryć prawdę, co tak naprawdę dzieje się wokół niej, i znaleźć drogę ucieczki. Dlaczego została porwana? Czy to pomyłka, którą da się wyjaśnić, a wtedy życie wróci do normy? A może powinna zacząć wątpić w swoje zdrowe zmysły? I jakie znaczenie ma tajemniczy, owiany legendą obraz z jaśniejącą złowieszczo gwiazdą?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67787-47-5
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Roz­dział 1

Mi­nęła pół­noc. W ciem­nym po­koju na olej­nym ob­ra­zie wi­szą­cym na ścia­nie kładł się srebrny blask księ­życa, który wkra­dał się przez fi­rankę w otwar­tym oknie. Ob­raz przed­sta­wiał ciem­no­gra­na­towe niebo usiane gwiaz­dami, a jedna z nich, na­ma­lo­wana po­środku płótna, wy­róż­niała się więk­szą ja­sno­ścią. Gwiazda ta owiana była le­gendą, która gło­siła, że za­świeci się naj­ja­śniej, kiedy w ro­dzi­nie po­sia­da­ją­cej ob­raz ma wy­da­rzyć się coś nie­zwy­kłego, dra­ma­tycz­nego i cho­ciaż ofi­cjal­nie nikt w to nie wie­rzył, to ma­lo­wi­dło ni­gdy nie zo­stało umiesz­czone w ko­lek­cji cen­nych ob­ra­zów wi­szą­cych w eks­po­no­wa­nych miej­scach wi­lii. Wi­siało sa­mot­nie w po­koju od śmierci pra­babki, która na­gle zmarła na atak serca, pa­trząc na ob­raz, i od tam­tej pory uznano go za przy­no­szący nie­szczę­ście.

Oli­wia Za­mor­ska żar­to­wała z prze­są­dów i czę­sto wła­śnie w tym po­koju no­co­wała, a po­tem prze­nio­sła się do niego już na stałe.

Ro­dzina Za­mor­skich była znana w Gru­dzią­dzu. Bo­gu­sław Za­mor­ski był ce­nio­nym kry­ty­kiem sztuki i ko­ne­se­rem dzieł ma­lar­skich, zaś Elż­bieta Za­mor­ska pro­wa­dziła ga­le­rię sztuki, którą wspól­nie z mę­żem stwo­rzyli, by wy­sta­wiać dzieła za­równo zna­nych ar­ty­stów ma­la­rzy, jak i de­biu­tu­ją­cych w owej sztuce.

Ob­raz z gwiaz­dami rzadko był wy­sta­wiany w ga­le­rii, a cho­ciaż zo­stał na­ma­lo­wany przez mało zna­nego sie­dem­na­sto­wiecz­nego ar­ty­stę, ceną prze­bi­jał dzieła zna­nych i uzna­nych śre­dnio­wiecz­nych ma­la­rzy.

Ci­szę w po­koju mą­cił chwi­lami gwar i mu­zyka do­bie­ga­jące z sa­lonu w głębi willi. Mu­śnię­cie wia­tru fa­lo­wało fi­ranką i przez okno wpa­dał za­pach bzów z ogrodu ota­cza­ją­cego dom.

Na ta­ra­sie willi, przy ba­lu­stra­dzie stała za­pa­trzona w gwiazdy młoda ko­bieta w do­pa­so­wa­nej do syl­wetki krót­kiej do ko­lan su­kience ko­loru brzo­skwini. Wy­soko upięte w kok ja­sne włosy od­sła­niały opa­le­ni­znę ra­mion roz­świe­tloną bla­skiem księ­życa.

Nie wy­da­wała się za­in­te­re­so­wana hucz­nym przy­ję­ciem wy­da­nym przez ro­dzi­ców z oka­zji jej dwu­dzie­stych siód­mych uro­dzin. Chęt­nie by po­ło­żyła się już spać w po­koju, który wy­brała jako „swój”, a w któ­rym nikt nie chciał no­co­wać ze względu na famę to­wa­rzy­szącą pe­cho­wemu ob­ra­zowi. Ona uwiel­biała pa­trzeć na ple­jadę na­ma­lo­wa­nych gwiazd, tak jak te­raz na roz­gwież­dżone czarne niebo. Roz­ma­rzyła się. Gwiazdy i księ­życ wi­dzą z góry cały świat. Za­glą­dają do okien... Gdyby można było ich do­się­gnąć... zna­leźć się mię­dzy nimi... do­tknąć ich...

A te­raz pa­trzą na nią...

Opu­ściła głowę i spoj­rzała w głąb ogrodu, gdzie za­le­d­wie ma­ja­czyły w ciem­no­ściach ozdobne krzewy, klomby oraz bzy ro­snące wzdłuż par­kanu. My­ślami była na zbli­ża­ją­cym się urlo­pie i wy­jeź­dzie w miej­sce, które już dawno wy­brała, z da­leka od zna­jo­mych, krew­nych, w miej­sce, w któ­rym bę­dzie ona, przy­roda i spo­kój.

– Oli­wia!

Nie­chęt­nie od­wró­ciła się w stronę pod­cho­dzą­cych do niej ro­dzi­ców.

– Co się stało?

– Zo­sta­wi­łaś go­ści – po­wie­działa z wy­rzu­tem matka. – Tak się nie robi. Wra­caj do sa­lonu.

– Za­raz wrócę. Wy­szłam na świeże po­wie­trze, bo roz­bo­lała mnie już głowa od mu­zyki i chcia­łam być przez chwilę sama. A od tych ży­czeń wszel­kiej po­myśl­no­ści, szczę­ścia z pod­tek­stem zna­le­zie­nia so­bie męża robi mi się nie­do­brze.

– Och, nie prze­sa­dzaj. To tylko ży­cze­nia i nie mo­żesz do­pa­try­wać się w nich ja­kich­kol­wiek złych in­ten­cji ze strony życz­li­wych ci go­ści. – Za­mor­ski sta­now­czo za­prze­czył. – Wra­cam do nich, przyjdź za­raz.

Pa­trzył wy­cze­ku­jąco na żonę.

– Idź, chcę Oli­wię o coś za­py­tać.

Oj­ciec od­wró­cił się i wy­cho­dząc z ta­rasu, z nie­za­do­wo­le­niem po­krę­cił głową.

– O co chcesz za­py­tać, mamo?

– Dla­czego nie przy­szedł Wik­tor? O czymś nie wiem? – Elż­bieta Za­mor­ska spoj­rzała prze­ni­kli­wie na córkę.

– Po pro­stu go nie za­pro­si­łam. Nie układa się mię­dzy nami. I to wszystko. – Ta wzru­szyła ra­mio­nami.

– O co się po­kłó­ci­li­ście? A ra­czej po­win­nam za­py­tać: czy znowu się po­kłó­ci­li­ście?

– Och... nie pa­su­jemy do sie­bie. Ja wo­la­ła­bym za­miesz­kać z nim na sto­pie part­ner­skiej, za­cho­wać nie­za­leż­ność... w tym sen­sie, że każde z nas bę­dzie miało wła­sne ży­cie, bez wy­py­ty­wa­nia gdzie się było, co ro­biło...

– Ale tak się nie da żyć w jed­nym miesz­ka­niu, ze wspól­nymi fi­nan­sami... Nie bar­dzo ro­zu­miem, o czym mó­wisz? – zdu­miała się matka.

Oli­wia po­wie­działa nie­chęt­nie:

– Wik­tor chciałby za­ło­żyć ro­dzinę, ale ja przy­naj­mniej na ra­zie nie wi­dzę się w ta­kim ukła­dzie. A ści­ślej mó­wiąc, nie chcę wią­zać się z nim pa­pier­kiem w USC. Wik­tor to jesz­cze nie ten, to nie jest moja druga po­łowa...

– Jak długo to trwa?

– Długo i chcę się z nim po­waż­nie roz­mó­wić co do przy­szło­ści na­szego związku. A poza tym chwi­lami go nie po­znaję. Stał się ja­kiś nie­cier­pliwy, nie­obecny my­ślami, jakby nie słu­chał, co do niego mó­wię. Zmie­nił się na nie­ko­rzyść, może ma ja­kieś pro­blemy?

– Zmie­nił się, bo nie chce dłu­żej cze­kać na twoją de­cy­zję. Je­ste­ście ze sobą wiele lat i naj­wyż­szy czas, żeby to ja­koś uło­żyć.

– Też tak my­ślę i czuję, że te­raz jest naj­lep­szy mo­ment na za­koń­cze­nie na­szego związku.

– Gdzie się spo­tka­cie?

Oli­wia przez chwilę się za­sta­na­wiała. Wy­raz jej twa­rzy po­zo­sta­wał obo­jętny, co wska­zy­wało na znu­dze­nie te­ma­tem.

– Ju­tro do niego za­dzwo­nię i upew­nię się, czy jest w domu. Po­tem po­jadę do niego do To­ru­nia. Nie chcę, żeby tu­taj przy­jeż­dżał, wy­daje mi się, że ła­twiej przyj­dzie mi się z nim roz­mó­wić wła­śnie u niego. I nie chcę już dłu­żej na jego te­mat roz­ma­wiać. Tak po­sta­no­wi­łam i nie chcę do tego wra­cać. A poza tym, jak sama wiesz, na­wet mi kwia­tów przez ku­riera nie przy­słał.

Za­mor­ska wes­tchnęła.

– No do­brze. Zro­bisz, jak uwa­żasz. Nie je­steś dziec­kiem, któ­remu trzeba mó­wić, co ma zro­bić. Cho­ciaż Wik­tor... byłby do­brym mę­żem. Pra­cuje w nie­ru­cho­mo­ściach... do­brze za­ra­bia. Jest doj­rza­łym męż­czy­zną, ma dwa­dzie­ścia dzie­więć lat.

– Mamo! Prze­stań!

– Do­brze, już nic wię­cej nie po­wiem, ale znam go prze­cież na tyle długo...

Oli­wia nie­cier­pli­wie jej prze­rwała:

– Gdyby był taki, ja­kim go wi­dzisz, to przy­naj­mniej by zło­żył mi ży­cze­nia przez te­le­fon albo cho­ciaż wy­słał SMS-a. To, że go nie za­pro­si­łam, nie zwal­nia go ze zwy­kłej uprzej­mo­ści.

– I tu przy­znaję ci ra­cję. Idę do go­ści. Przyjdź za­raz, bo po­my­ślą, że ich lek­ce­wa­żysz, zresztą nie­któ­rzy zo­stają na noc, więc jesz­cze się z nimi zo­ba­czysz. A gdzie za­pla­no­wa­łaś urlop? Po­win­nam o tym wie­dzieć. Nie mo­żesz ot tak wy­je­chać, jak­byś nie miała ro­dziny.

– W Biesz­cza­dach. U pew­nej ro­dziny wy­na­ję­łam cały dom na dwa ty­go­dnie, ale tro­chę się wa­ham.

– Dla­czego? Ci­sza, spo­kój, mnie by się przy­dał taki wy­po­czy­nek. Nie mo­żesz tak na­gle zmie­niać de­cy­zji. Ci lu­dzie będą stratni, za­nim znajdą ko­goś na twoje miej­sce. – Za­mor­ska zwró­ciła jej uwagę.

– Wiem. Cho­dzi mi o to, że to ka­wał drogi i będę mu­siała gdzieś po dro­dze prze­no­co­wać. Nie czuję się na si­łach, żeby prze­je­chać od razu tyle ki­lo­me­trów. Nie prze­my­śla­łam tego, ale nie zre­zy­gnuję z wy­jazdu.

– Kiedy je­dziesz?

– Ju­tro, od razu z To­ru­nia.

– No tak, do­wia­duję się o tym w ostat­niej chwili! Jak tak można?! Co się z tobą dzieje?! Nie miesz­kasz tu­taj sama! Tego już za wiele! Naj­pierw lek­ce­wa­żysz go­ści, a te­raz ze sto­ic­kim spo­ko­jem oznaj­miasz, że za kil­ka­na­ście go­dzin wy­bie­rasz się kil­ka­set ki­lo­me­trów od domu na urlop! – za­re­ago­wała ostro Za­mor­ska, pa­trząc na córkę z obu­rze­niem.

– Jesz­cze dzi­siaj za­sta­na­wia­łam się nad wy­bo­rem miej­sca, dla­tego tak wy­szło. A po­tem przy­szli go­ście, by­łaś za­jęta i nie mia­łam kiedy ci o tym po­wie­dzieć.

– No do­brze, ale tak się nie robi ro­dzi­com. Po­mogę ci się spa­ko­wać.

– Nie trzeba, dzię­kuję. Kiedy wy­cho­dzi­łam z sa­lonu, nie było już tam Radka. Gdzie znik­nął?

– Twój brat za dużo wy­pił i le­piej że nie po­ka­zuje się nam ani go­ściom.

Kiedy Za­mor­ska ode­szła, Oli­wia zo­stała na ta­ra­sie jesz­cze chwilę, nim we­szła do wnę­trza domu. Prze­cho­dząc obok sa­lonu, sta­rała się po­zo­stać nie­zau­wa­żona przez roz­ba­wio­nych go­ści. Po­sta­no­wiła wró­cić do nich za chwilę, ale po wy­sła­niu SMS-a do Wik­tora. Tak bę­dzie le­piej, bo na roz­mowę te­le­fo­niczną było zbyt późno. Wcze­śniej wiele razy za­ry­wali noce na po­ga­dusz­kach, ale te­raz nie miała na to ochoty. A ju­tro Zby­szek mógł mieć za­pla­no­wany ja­kiś wy­jazd, więc mu­siała go uprze­dzić.

We­szła do swo­jego po­koju, nie za­pa­la­jąc świa­tła. Usia­dła w fo­telu. Chciała przez chwilę po­być w ciem­no­ści lekko roz­świe­tlo­nej bla­skiem księ­życa i uło­żyć plan roz­mowy z Wik­to­rem, żeby roz­stali się bez wza­jem­nych wy­mó­wek, a może na­wet nie­przy­jem­nej wy­miany zdań. Po la­tach związku mie­liby dla sie­bie wiele, cza­sem ką­śli­wych uwag.

Mi­mo­wol­nie spoj­rzała na ob­raz z gwiaz­dami. Wie­dziona ja­kąś nie­zro­zu­miałą siłą, wstała i przy­sta­nęła przed ma­lo­wi­dłem. Wi­dok ple­jady ją za­uro­czył, przy­cią­gał, nie mo­gła ode­rwać od niego wzroku.

Wy­cią­gnęła rękę i do­tknęła na­ma­lo­wa­nej po­środku, naj­ja­śniej­szej gwiazdy. Prze­biegł ją nie­przy­jemny dreszcz i po­czuła, jakby przez po­kój prze­szła fala zim­nego po­wie­trza. Od­su­nęła szybko rękę.

Ale nie mo­gła ode­rwać wzroku od gwiazdy. Zda­wało się, że nie­bo­skłon na ob­ra­zie na­gle po­ciem­niał, a gwiazda zło­wrogo za­lśniła. Po­czuła zimny do­tyk na ra­mio­nach. Z tru­dem opa­no­wała od­ruch ucieczki. Uff! To tylko ciemny po­kój i stara hi­sto­ria bu­dząca nie­uza­sad­niony lęk.

– Oli­wia!

Wzdry­gnęła się.

Na wpół otwarte drzwi wpu­ściły do środka wiązkę świa­tła z ko­ry­ta­rza. Za­mor­ska sto­jąca w progu pa­trzyła na nią z dez­apro­batą, ścią­ga­jąc usta.

– Go­ście się roz­cho­dzą. Cho­ciaż po­że­gnaj się z nimi! – rzu­ciła ostro. – I co ro­bisz w ciem­nym po­koju? Na­wet świa­tła nie za­pa­lisz?!

– Już idę! Po co ten alarm?! Oni się ba­wili świet­nie beze mnie. Prze­cież mogą jesz­cze zo­stać, ju­tro jest nie­dziela.

– Ciotka Wanda z mę­żem zo­staje, po­zo­stali wy­jeż­dżają. Przy­je­chali tak­sów­kami – do­dała matka, wi­dząc zna­czące spoj­rze­nie Oli­wii.

– Mam na­dzieję, bo są w szam­pań­skich hu­mo­rach. Ale naj­pierw wy­ślę SMS-a do Wik­tora.

– Zdą­żysz. Chodźmy.

Oli­wia ru­szyła za matką do sa­lonu. Za­stała tam roz­ba­wio­nych go­ści, szy­ku­ją­cych się do wyj­ścia. Po­ta­ki­wała im uśmiech­nięta, kiedy obie­cy­wali zja­wić się na na­stęp­nych uro­dzi­nach.

– Ko­niecz­nie! – od­po­wia­dała Oli­wia z miną osoby nie­do­pusz­cza­ją­cej ich nie­obec­no­ści na ko­lej­nej im­pre­zie.

– To do zo­ba­cze­nia, Oli­wio.

– Wyjdę z wami. Na dwo­rze jest tak przy­jem­nie, o wiele chłod­niej niż w domu.

Na ulicy przed willą stało kilka tak­só­wek, do któ­rych po ko­lej­nych, ostat­nich już uści­skach z Za­mor­skimi wsie­dli go­ście.

– Do zo­ba­cze­nia!

W dro­dze po­wrot­nej do domu matka po­wie­działa zmę­czo­nym gło­sem:

– Uff! Jak ci­cho! Chyba prze­śpię cały ju­trzej­szy dzień. W gło­wie mam mę­tlik od roz­mów, mu­zyki, plo­tek, te­raz chcę tylko snu i ci­szy. Do­brze, że ju­tro przyj­dzie po­moc do­mowa, bo sama bym nie dała rady tego wszyst­kiego po­sprzą­tać.

Oli­wia mi­nęła wej­ście do domu, za­mie­rza­jąc przez chwilę po­spa­ce­ro­wać w ogro­dzie.

– Za­raz przyjdę. W ogro­dzie jest ta­kie rześ­kie po­wie­trze, z przy­jem­no­ścią przez chwilę tu zo­stanę. Mu­szę tro­chę ochło­nąć po tej im­pre­zie. Na ko­lej­nych uro­dzi­nach się nie zja­wię. Nie lu­bię ta­kich ro­dzin­nych spę­dów – rzu­ciła przez ra­mię do matki.

– Zja­wisz się, zja­wisz – mruk­nął pod no­sem Za­mor­ski. – Uro­dziny bez so­le­ni­zantki?

– A kiedy się spa­ku­jesz na wy­jazd? – za­nie­po­ko­iła się Za­mor­ska. – Prze­cież mu­sisz się cho­ciaż tro­chę prze­spać.

– Zdążę, prze­cież nie we­zmę ze sobą ca­łej szafy.

Oli­wia znik­nęła w głębi ogrodu. Spa­ce­ru­jąc, spo­glą­dała na ciemne niebo i roz­iskrzone gwiazdy. Nie­długo za­cznie świ­tać. Prze­cho­dząc wzdłuż rzędu bzów z fio­le­to­wymi kwia­tami, głę­boko wcią­gnęła po­wie­trze. Bzy upa­jały słod­kim za­pa­chem. Wiele wol­nych chwil spę­dzała, sie­dząc w ich po­bliżu na bia­łej ła­weczce. Spoj­rzała w okna domu. Wszę­dzie już zga­szono świa­tła, pew­nie cały dom po­grą­żony był już w ciem­no­ści.

Czas wra­cać i prze­spać się cho­ciaż kilka go­dzin. Wia­do­mość do Wik­tora jed­nak po­czeka. Na­pi­sze rano, że jest już w dro­dze do niego, żeby ni­g­dzie nie wy­cho­dził.

Wró­ciła do środka, sta­ra­jąc się nie obu­dzić do­mow­ni­ków. Po­mimo znu­że­nia nie mo­gła za­snąć. Drze­mała, bu­dziła się, spo­glą­dała w okno, gdzie przez szcze­linę mię­dzy fu­tryną a ro­letą są­czyło się już świa­tło dnia.

Od­rzu­ciła na bok koł­drę, usia­dła na brzegu łóżka i się­gnęła po le­żący na noc­nej szafce te­le­fon.

Wia­do­mość do Wik­tora brzmiała tak, jak po­sta­no­wiła:

„Jadę do Cie­bie. Je­stem już w dro­dze. Ca­łuję”.

Nie­długo cze­kała na jego od­po­wiedź:

„Cie­szę się. Cze­kam. Ko­cham”.

Na­resz­cie skoń­czą się nie­do­po­wie­dze­nia, uni­ka­nie draż­li­wych te­ma­tów, być może roz­staną się po burz­li­wej roz­mo­wie, ale dłu­żej nie znie­sie tego związku – opar­tego na przy­zwy­cza­je­niu do sie­bie, ga­sną­cym uczu­ciu, przy­naj­mniej z jej strony, i co­raz więk­szej nie­chęci do Wik­tora. No cóż, już go nie ko­chała, a on... by­wał nie­zno­śny, po­tem prze­pra­szał, ku­po­wał kwiaty. Tak dłu­żej być nie może. Do tej pory żadne z nich nie zdo­było się na ze­rwa­nie.

Sta­nie się to dzi­siaj!

Wstała i otwo­rzyła szafę z ubra­niami. Pa­ko­wa­nie wa­lizki nie za­jęło jej dużo czasu. Po ko­lei lą­do­wały tam ciuszki na dni cie­plej­sze i chłod­niej­sze, spodnie, adi­dasy, ba­le­riny, ko­stium ką­pie­lowy, ko­sme­tyki... A to, o czym za­po­mniała, do­kupi gdzieś po dro­dze.

Te­raz ła­zienka, po­tem go­rąca kawa i w drogę.

W kuchni za­stała krzą­ta­jącą się matkę, która na jej wi­dok su­rowo na­ka­zała, uprze­dza­jąc jej za­miary:

– Naj­pierw śnia­da­nie, a po­tem kawa. Ja już swoją wy­pi­łam. Sia­daj.

Oli­wia była za­sko­czona jej obec­no­ścią w kuchni.

– My­śla­łam, że wszy­scy jesz­cze śpią, było tak ci­cho, kiedy wsta­łam.

– Bo po­zo­stali śpią, ale ja chcia­łam cię przy­pil­no­wać, że­byś nie wy­je­chała z domu głodna. Sia­daj i jedz. Aha, co to jest za miej­sco­wość, do któ­rej je­dziesz? Wszystko mu­szę z cie­bie wy­cią­gać.

Oli­wia usia­dła przy stole i się­gnęła po ka­napkę.

– Bu­kówka.

– A dom?

– Zwy­czajny, jak to na po­łu­dniu, par­te­rowy. Do­okoła las, ale w po­bliżu jest wieś, więc nie będę na od­lu­dziu. Kiedy tam przy­jadę, do­stanę od wła­ści­cieli klucz, a oni się wy­niosą.

Za­mor­ska usia­dła przy stole i nie­za­do­wo­lona ścią­gnęła usta.

– Dla­czego aku­rat tam wy­bra­łaś so­bie miej­sce na urlop? Da­leko, pust­ko­wie, a ty sama w tym domu.

– Na­resz­cie sama! A do pracy w przed­szkolu już nie wrócę. Tam jest za gło­śno...

– Prze­cież pra­cu­jesz w biu­rze!

– I co z tego? Nie lu­bię tej pracy. – Oli­wia nie­cier­pli­wie wzru­szyła ra­mio­nami i się­gnęła po ku­bek z her­batą. – Jak wrócę, to po­szu­kam so­bie cze­goś in­nego. Może w bi­blio­tece... albo w te­atrze... Ża­łuję, że nie ukoń­czy­łam stu­diów na wy­dziale ak­tor­skim... Od dziecka wi­dzia­łam się na de­skach te­atru... – Dziew­czyna spo­chmur­niała na wspo­mnie­nie rzu­ce­nia szkoły te­atral­nej.

Za­mor­ska głę­boko wes­tchnęła.

– No wła­śnie. Ni­gdy nie zro­zu­miem tej two­jej nie­spo­dzie­wa­nej de­cy­zji. Czy to przy­pad­kiem nie miało związku z po­zna­niem wtedy Wik­tora?

– Nie. Ale chyba bym była słabą ak­torką. Te stu­dia mnie prze­ro­sły. Cho­ciaż... gdyby można było cof­nąć czas... – za­wie­siła głos. – Ach, nie ma co wspo­mi­nać!

Zer­k­nęła na ze­gar wi­szący na ścia­nie.

– Za pół go­dziny wy­jeż­dżam, wy­piję jesz­cze kawę i spraw­dzę na wszelki wy­pa­dek, czy mam w to­rebce wszyst­kie do­ku­menty, te­le­fon i ła­do­warkę.

– Po­trze­bu­jesz wię­cej pie­nię­dzy?

– Nie wy­da­łam jesz­cze ostat­niej pen­sji, a z oka­zji uro­dzin wpły­nęła od was na moje konto w banku ładna sumka. Dzię­kuję, mamo.

– Jak bę­dziesz po­trze­bo­wała wię­cej pie­nię­dzy, to za­dzwoń. Przy­go­to­wa­łam ci tro­chę je­dze­nia na drogę i dwie bu­telki wody ga­zo­wa­nej.

– Dzię­kuję, zu­peł­nie o tym za­po­mnia­łam. – Oli­wia wy­piła ostatni łyk kawy i wstała od stołu. – Idę się ubrać na drogę i po wa­lizkę.

W swoim po­koju mi­mo­wol­nie sta­nęła przed ob­ra­zem z gwiaz­dami. Po­woli wy­cią­gnęła rękę ku tej naj­ja­śniej­szej, jakby oba­wiała się jej do­tknąć. Po­ło­żyła na niej dłoń. Żad­nych wra­żeń, nic z tego, czego do­znała po­przed­niej nocy. Opu­ściła rękę i uśmiech­nęła się. Jed­nak wy­obraź­nia po­trafi ma­lo­wać rze­czy, które zdają się być praw­dziwe, ale tak na­prawdę się nie wy­da­rzyły. Była wów­czas zmę­czona, znie­chę­cona prze­dłu­ża­ją­cym się przy­ję­ciem i ry­chłym roz­sta­niem z Wik­to­rem, wo­bec czego zmy­sły stwo­rzyły fał­szywy ob­raz rze­czy­wi­sto­ści. Gwiazda jed­nak na­dal fa­scy­no­wała ją, było w niej coś ma­gicz­nego, nie­po­ko­ją­cego, przy­cią­ga­ją­cego, wy­wo­ły­wała dresz­czyk emo­cji.

Ro­zej­rzała się po po­koju, wzro­kiem lu­stru­jąc wnę­trze, czy nie prze­oczyła ja­kiejś po­trzeb­nej rze­czy, chwy­ciła za rączkę wa­lizki i wy­szła.

Na par­te­rze cze­kała na nią matka, naj­wy­raź­niej za­mie­rza­jąc wyjść z nią na ze­wnątrz.

– Tu­taj masz wodę do pi­cia i ka­napki. – Po­ka­zała na re­kla­mówkę. – Wyjdę z tobą – wy­ja­śniła, wi­dząc, że Oli­wia po nią sięga.

Na dwo­rze pro­mie­nie słońca już mocno przy­grze­wały. Oli­wia wło­żyła wa­lizkę do ba­gaż­nika swo­jego forda, re­kla­mówkę po­ło­żyła na fo­telu pa­sa­żera i od­wró­ciła się do matki.

– Pa, mamo. – Cmok­nęła ją w oba po­liczki. – Ode­zwę się, ale nie licz na zbyt czę­ste te­le­fony. Będę zwie­dzać oko­licę i le­niu­cho­wać. Prze­ślę ci kilka zdjęć.

– Za to ja będę czę­sto dzwo­nić. Szczę­śli­wej drogi, có­reczko. – Za­mor­ska pa­trzyła na nią za­tro­skana. – Jedź ostroż­nie, wiesz, że za­wsze boję się, kiedy wy­jeż­dżasz z domu.

– Wiem i nie­po­trzeb­nie się mar­twisz. Kiedy już do­jadę, to dam znać, ale po dro­dze gdzieś prze­no­cuję. Do zo­ba­cze­nia za dwa ty­go­dnie, mamo. – Oli­wia jesz­cze raz uści­skała matkę, wsia­dła do sa­mo­chodu i po­woli wy­je­chała na ulicę.

Do To­ru­nia było za­le­d­wie kil­ka­dzie­siąt ki­lo­me­trów i cho­ciaż se­zon urlo­powy jesz­cze na do­bre się nie roz­krę­cił, to i tak ruch na szo­sie był dość duży. Sa­mo­chody i TIR-y mknęły w obie strony.

Osie­dle, na któ­rym miesz­kał Wik­tor, miało wła­sny par­king, więc nie mu­siała szu­kać miej­sca gdzieś w mie­ście.

Oli­wia prze­cze­sała grze­bie­niem dłu­gie, ja­sne włosy, po­pra­wiła ma­ki­jaż i wy­sia­dła z sa­mo­chodu. Pi­lo­tem za­mknęła drzwi i ru­szyła alejką w kie­runku bloku, w któ­rym Wik­tor zaj­mo­wał dwu­po­ko­jowe miesz­ka­nie. Spę­dzili tam wiele szczę­śli­wych chwil, ale te­raz w dro­dze na spo­tka­nie z chło­pa­kiem na­gle po­czuła nie­spo­dzie­wany nie­po­kój, a ra­czej tremę, jakby za­raz mu­siała wy­gło­sić ja­kąś nie­sto­sowną for­mułkę, któ­rej treść by­łaby zbyt ob­ce­sowa, nie­przy­sta­jąca na­wet do pro­po­zy­cji „za­wie­sze­nia” spo­tkań z Wik­to­rem.

Cho­lera! Po­winna je­chać w te Biesz­czady i nie za­wra­cać so­bie tym głowy wła­śnie te­raz!

Na­ci­snęła gu­zik do­mo­fonu.

– To ja – po­wie­działa na dźwięk pod­no­szo­nej słu­chawki.

Wik­tor cze­kał na nią w sze­roko otwar­tych drzwiach miesz­ka­nia. Wy­cią­gnął ku niej ra­miona i gwał­tow­nie przy­tu­lił ją do sie­bie.

– Nie mo­głem się już do­cze­kać, kiedy cię zo­ba­czę – wy­szep­tał jej do ucha. – Tak prędko cię nie pusz­czę, za bar­dzo stę­sk­ni­łem się za tobą. Wejdź. – Od­su­nął się na bok. – Zo­sta­niesz u mnie? Cho­ciaż na kilka dni? – Pa­trzył z na­dzieją w jej oczy.

Oli­wia była zdu­miona tym go­rą­cym po­wi­ta­niem. Uśmiech­nęła się z przy­mu­sem, ale nie za­prze­czyła. Po­my­ślała, że wy­ja­śnie­nie celu jej przy­jazdu na eta­pie przy­wi­ta­nia by­łoby zbyt bru­talne, nie­po­trzebne, a ma na tyle dużo czasu, żeby w trak­cie roz­mowy de­li­kat­nie wpro­wa­dzić nie­wy­godny, draż­liwy te­mat roz­sta­nia. Wik­tor wy­glą­dał na uszczę­śli­wio­nego jej wi­do­kiem, ale jego twarz z pod­krą­żo­nymi oczami i z nie­ogo­lo­nym za­ro­stem za­nie­po­ko­iła ją.

– Nie spa­łeś całą noc? Źle wy­glą­dasz, może po­wi­nie­neś iść do le­ka­rza? – za­py­tała, sia­da­jąc na ka­na­pie obok wiel­kiego sto­ją­cego wen­ty­la­tora.

– Tra­fi­łaś w dzie­siątkę – pod­chwy­cił. – Nie mo­głem za­snąć... była okrop­nie parna noc. Na­wet wen­ty­la­tor nie­wiele po­mógł. Wy­pi­jesz coś? Kawę, her­batę, wodę ga­zo­waną? – rzu­cił, idąc w stronę kuchni.

– Nic nie chcę. Dzię­kuję. Usiądź, mam ci coś do po­wie­dze­nia.

Wik­tor usiadł obok niej na ka­na­pie i ob­jął ją ra­mie­niem. Ge­stem, spoj­rze­niem sta­rał się oka­zać jej cie­pło swo­ich uczuć, przez co stra­ciła pew­ność sie­bie i za­częła oba­wiać się chłodu słów, które miały paść za chwilę.

Oli­wia po­czuła się nie­swojo. Nie, to nie jest dzień na ta­kie roz­mowy. Przed nią dwa ty­go­dnie w sa­mot­no­ści i na prze­my­śle­nie spraw, z któ­rymi musi się upo­rać. Na przy­kład zmiana pracy. Nie było jej po dro­dze z tym śro­do­wi­skiem, z nud­nymi za­da­niami i bra­kiem per­spek­tywy awansu. Bo ja­kiego mo­głaby ocze­ki­wać? Dy­rek­torką przed­szkola nie zo­sta­nie i nie pod­ję­łaby się tego, na­wet gdyby miała ku temu kwa­li­fi­ka­cje.

No i Wik­tor! Spoj­rzała na niego. Lu­biła po­ka­zy­wać się z nim w to­wa­rzy­stwie. Był przy­stojny, ciem­no­włosy, in­te­li­gentny, w jej ty­pie męż­czy­zny, ale uczu­cie, ja­kim go da­rzyła, już dawno wy­ga­sło.

– Co chcia­łaś mi po­wie­dzieć? – do­py­ty­wał, wpa­tru­jąc się w jej twarz cie­płym spoj­rze­niem.

– Wik­tor... jadę na urlop w Biesz­czady. Do tej pory na wa­ka­cje za­wsze jeź­dzi­li­śmy ra­zem, ale tym ra­zem chcia­ła­bym tro­chę wol­no­ści, ta­kiej... nie zro­zum mnie źle... dla sie­bie, tylko ja i przy­roda.

Zdjął rękę z jej ra­mie­nia i gwał­tow­nie opadł ple­cami na opar­cie ka­napy. Wy­pu­ścił ze świ­stem po­wie­trze. Długą chwilę trwała ci­sza.

– My­śla­łem, że po­je­dziemy gdzieś ra­zem, ale ro­zu­miem cię. Każdy po­trze­buje chwili sa­mot­no­ści i pew­nie wła­śnie tego te­raz chcesz. O przy­czynę nie za­py­tam. Mam na­dzieję, że po po­wro­cie nie usły­szę, że nasz zwią­zek nie­stety nie prze­trwał? – do­cie­kał, te­raz nie­cier­pli­wie za­glą­da­jąc jej w twarz.

– Wik­tor! – Oli­wia żach­nęła się nie­za­do­wo­lona. – Nie chcę je­chać w po­nu­rym na­stroju, roz­pa­mię­tu­jąc na­szą roz­mowę.

– Prze­pra­szam. Może na­strój po­prawi nam spa­cer Bul­wa­rem Fi­la­del­fij­skim? Przej­dziemy się? To nie­da­leko. Można iść pie­szo.

– Ale tylko ka­wa­łek – za­strze­gła. – Przede mną długa droga.

– Oczy­wi­ście. – Wik­to­rowi po­pra­wił się hu­mor.

Bul­wa­rem nad Wi­słą prze­cha­dzało się wielu lu­dzi. Od rzeki po­wie­wał nieco chłod­niej­szy wiatr niż w mie­ście po­mię­dzy za­bu­do­wa­niami.

Wik­tor ob­jął wpół Oli­wię i szli, mil­cząc. Cza­sem po­pa­try­wali na sie­bie, uśmie­cha­jąc się, jakby uśmiech miał po­kryć nie­zręczną ci­szę.

Wresz­cie me­lo­dia z te­le­fonu Wik­tora prze­rwała dal­szy spa­cer.

– Prze­pra­szam, mu­szę ode­brać.

Od­szedł kilka kro­ków i pół­gło­sem po­ta­ki­wał roz­mówcy. Do uszu Oli­wii do­cho­dziły tylko trudne do zro­zu­mie­nia pół­słówka, cza­sem słowa wy­po­wia­dane nie­cier­pli­wym to­nem, ta­kie jak „dzi­siaj jest nie­dziela”, „trudno”, „je­stem z na­rze­czoną”...

– Co się stało? – za­py­tała, kiedy pod­szedł do niej z po­chmurną miną.

– Ach, nic ta­kiego. Praca. Dzwo­nił szef i mu­szę je­chać do klienta. Wi­dzisz? – Chwy­cił ją za rękę i ru­szyli w drogę po­wrotną. – Gdy­bym był w dro­dze z tobą, nie mu­siał­bym te­raz zaj­mo­wać się nie­ru­cho­mo­ściami.

– Przy­kro mi, ale wi­docz­nie to pilna sprawa. Nie patrz na mnie ta­kim wzro­kiem, bo za­czy­nam mieć wy­rzuty su­mie­nia.

– Je­żeli do­stanę parę dni urlopu, to przy­jadę do cie­bie. Co ty na to? – Wik­tor przy­sta­nął i pa­trzył wy­cze­ku­jąco na Oli­wię.

Przy­tak­nęła, uda­jąc za­do­wo­le­nie z jego pro­po­zy­cji.

– Ja­sne. Przy­jedź, może uda nam się wró­cić do... tego... – prze­cią­gała – ...co kie­dyś mię­dzy nami było tak do­brego.

– Bar­dzo chciał­bym. Wiesz, że mam pracę wy­ma­ga­jącą mo­jej obec­no­ści, dzia­łam na dość roz­le­głym te­re­nie, i zdaję so­bie sprawę, że zbyt rzadko się ostat­nio spo­ty­ka­li­śmy. Ale jak wró­cisz, to z po­wro­tem nam się ułoży. Obie­cuję ci to.

Oli­wia po­czuła się jak w pu­łapce. Nad­ło­żyła drogi, żeby się z nim roz­mó­wić, a te­raz Wik­tor go­tów jest na wszystko, byle pod­trzy­mać ich zwią­zek.

– Wik­tor, ni­czego nie mu­sisz obie­cy­wać. Taka prze­rwa bez wi­dy­wa­nia się do­brze wpły­nie na na­szą re­la­cję, ale je­żeli bę­dziesz mógł i chciał przy­je­chać, to nie wi­dzę prze­szkód ku temu. Ale wra­cajmy już, jesz­cze się sobą na­cie­szymy.

– Pój­dziemy jesz­cze do mnie?

– Nie, od­pro­wadź mnie na par­king i tam się po­że­gnamy.

Przy sa­mo­cho­dzie Wik­tor mocno przy­gar­nął ją do sie­bie.

– To do zo­ba­cze­nia, Oli­wio. Szczę­śli­wej drogi. Będę z nie­cier­pli­wo­ścią cze­kał na twój po­wrót i co­dzien­nie będę do cie­bie dzwo­nił.

– Pa, Wik­tor. Dwa ty­go­dnie szybko miną i znowu się zo­ba­czymy.

Po­ki­wał tylko głową. Oli­wia, wi­dząc jego pełne za­wodu i smutku oczy, rzu­ciła nie­zbyt za­do­wo­lona ze swo­jego oczy­wi­stego kłam­stewka:

– Bę­dzie do­brze. Zo­ba­czysz. Je­stem pewna, że za­tę­sk­nię za tobą.

Nie od­po­wie­dział, tylko moc­niej ści­snął ją w ra­mio­nach. Trwało to na tyle długo, że wy­su­nęła się sta­now­czo z jego uści­sku i z to­rebki wy­jęła pi­lota do sa­mo­chodu.

Szybko po­ca­ło­wała chło­paka w usta.

– Pa, Wik­to­rze i roz­ch­murz się wresz­cie! Po­my­ślałby kto, że wy­jeż­dżam na ko­niec świata! Je­śli taki w ogóle ist­nieje!

Wsia­dła do sa­mo­chodu i wy­je­chała z par­kingu. Kiedy od­jeż­dżała, on wciąż stał i pa­trzył za jej sa­mo­cho­dem. Po­tem znik­nął z jej pola wi­dze­nia.

Ode­tchnęła z ulgą. To spo­tka­nie było dla niej trudne. Po­my­ślała, że nie może ze­rwać z nim przez te­le­fon, przez SMS-a ani za ni­czyim po­śred­nic­twem...

A może ta roz­łąka, sa­motne spa­cery wśród biesz­czadz­kich kra­jo­bra­zów, wspo­mnie­nia ze wspól­nych lat spra­wią, że za­tę­skni do Wik­tora? Kto wie?

Za mia­stem wy­brała drogę na po­łu­dnie Pol­ski. Słońce przy­grze­wało. Do­dała gazu, żeby nad­ro­bić czas spę­dzony w To­ru­niu.

Prze­je­chała za­le­d­wie kilka ki­lo­me­trów, za­do­wo­lona, że unik­nęła trud­niej­szej roz­mowy z Wik­to­rem, gdy na­gle jej do­bre sa­mo­po­czu­cie zga­sło, kiedy za­uwa­żyła na po­bo­czu męż­czy­znę da­ją­cego jej znak „li­za­kiem”, aby za­trzy­mała sa­mo­chód. Tego jesz­cze bra­ko­wało! Po­li­cja dro­gowa! Uchy­liła okienko.

– Co się stało? – za­py­tała nie­za­do­wo­lona.

– Dzień do­bry. Kon­trola sa­mo­cho­dów pod wzglę­dem bez­pie­czeń­stwa jazdy. Pro­szę o do­ku­menty.

– Ale sa­mo­chód jest po prze­glą­dzie tech­nicz­nym – słabo opo­no­wała, wi­dząc jego su­rową minę.

– Spraw­dzimy. Pro­szę wy­siąść.

Oli­wia po­dała męż­czyź­nie do­ku­menty i zła wy­sia­dła z sa­mo­chodu. W Biesz­cza­dach pew­nie bę­dzie za dwa dni!

Po­li­cjanci ba­dali świa­tła, ha­mulce, za­glą­dali do ba­gaż­nika i na tym się za­koń­czyło.

– Mogę je­chać? – za­py­tała z na­dzieją.

– Oczy­wi­ście. Pro­szę do ra­dio­wozu, żeby pod­pi­sać pro­to­kół oglę­dzin auta.

Na­resz­cie ko­niec! Usia­dła obok kie­rowcy, który po­dał jej ja­kiś do­ku­ment, ale za­nim zdo­łała wziąć go do ręki, po­czuła na twa­rzy coś ha­mu­ją­cego jej od­dech. Przez chwilę szar­pała się prze­ra­żona, po czym osu­nęła się bez­wład­nie na opar­cie fo­tela. Sa­mo­chód gwał­tow­nie ru­szył z miej­sca.

Nie wie­działa, że do jej sa­mo­chodu wsiadł kon­tro­lu­jący ją wcze­śniej męż­czy­zna i ru­szył za nimi.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: